Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [Z] Czy to Snape, czy to Tonks?

Dodane przez Lapa_96 dnia 09-03-2012 19:16
#38

Rozdział ósmy
Koniec psot!
(część pierwsza)

Z lekkim dreszczem nienazwanej obawy uchyliłem powieki. Leżałem na mojej kanapie, ze względu na to, że razem z Tonks czekaliśmy na naszą ponowną przemianę i stwierdziliśmy, że lepiej by było być niedaleko. Przez chwilę miałem ulotną nadzieję, ale... Nie chciało mi się wierzyć. Długie, pokryte lakierem paznokcie i czerwona, wieczorowa sukienka, której nie było sposobności zmienić, mówiły same za siebie. Żadnej przemiany nie było, a ja robiłem się coraz bardziej zdenerwowany. Gdybym chociaż znał przyczynę, wtedy bez chwili zwłoki rozwiązałbym problem! Tonks, wyglądająca nadal jak ja, spała w mojej szacie, którą wytarła wczoraj wszelkie zakątki zamku, co czyniło ów ubiór niestosownym do snu. Nie śmiałem jej obudzić ze względu na zaistniałą sytuację, ale także poniekąd przez nocny incydent, którego głównym bohaterem był Lupin. Zastanawiałem się, jakby tu jej to wszystko delikatnie wyjaśnić, nie narażając się tym samym na kaskadę uroków, która nie tylko wywołałaby uszczerbek na moim zdrowiu, ale także na kochanym gabinecie. Nagle drgnęła.
- Już mamo... zaraz schodzę na śniadanie... - momentalnie otrzeźwiała, gdy usłyszała swój, to znaczy mój, charakterystyczny głos. Automatycznie spojrzała na mnie i wszystko stało się dla niej jasne. Przynajmniej nie musiałem jej tego wszystkiego opowiadać. - Co...? Przecież... To niemożliwe!
- Też jestem rozczarowany.
- Powiedz od razu, że się myliłeś. - jak tak mogła pomyśleć? To przecież niedorzeczne!
- JA nigdy się nie mylę - postawiłem wyjątkowy nacisk na pierwsze słowo.
- Która godzina?
- Dziesiąta. O tej godzinie zorientowałem się, że coś jest nie tak.
- Przejdźmy wreszcie do czynu Sever, minęły dwadzieścia cztery godziny! Już czas na te "drastyczne środki". Nie wytrzymam tego dłużej!
- Nie wiem, czy to dobry pomysł.
Właśnie wstawała z łóżka, ale gdy wychwyciła, to, co powiedziałem chyba nie mogła uwierzyć w moją reakcję.
- Czy aby się nie przesłyszałam? Chyba jesteśmy w punkcie wyjścia, nie uważasz? Muszę natychmiast porozmawiać z Remusem i mu to wszystko wyjaśnić, bo przez ciebie...
- Droga wolna! Problem w tym, że będzie z tobą rozmawiać tylko o eliksirze, jaki jestem zmuszony mu robić!
- To co cię powstrzymuje od wymuszenia naszej przemiany? Chyba chcesz znowu siedzieć tutaj jak kret w tym bezokiennym...
- Tę kwestię już chyba rozważyliśmy. - rzekłem ostrzegawczo, miałem już dosyć jej okiennych wywodów. Niech mnie ktoś oświeci - czy długo mam to tolerować? Raczej nie.
- Pytam jeszcze raz: Dlaczego...?
- Mówiłem ci coś o skutkach ubocznych?
- Ale mówiłeś także o czasie.
- Uważasz, że wszystkie przebiega wprost podręcznikowo? Skąd mam wiedzieć, czy możemy już to zrobić, czy nie? Gdybym miał jakąkolwiek poszlakę. Jakąkolwiek! Wtedy bym wiedział, co zrobić...
Znowu ta napięta cisza, ponownie w ciągu tych dwóch dni nawiedzająca mój gabinet. Chyba po raz pierwszy od wielu lat dopadło mnie uczucie beznadziejności. Nic nie dzieje się bez przyczyny. To jest niemal pewne, że to sprawka jakiegoś wrednego typa. I nie wiedzieć czemu ciągle podejrzewam o to Blacka. Ale przecież Black rozpłaszcza swój psi tyłek w Londynie i raczej wątpię, aby spacerował sobie po kraju w poszukiwaniu przygód, mając na karku cały Wydział d.s. Masowych Ucieczek z Azkabanu. To musiał być ktoś inny, to MUSI być ktoś inny! "To MUSI być Black!" odezwał się znów cichy głosik w mojej głowie. Black zaczął bezczelnie hasać po moim mózgu.
- Sever... - odezwała się nagle nieśmiało, a ja podniosłem na nią wzrok. Black wyskoczył z mojej głowy równie szybko, jak się w niej pojawił. - Chyba nie powiedziałam ci wszystkiego. - w jej głosie było coś dziwnego; coś, co brzmiało jak głębokie poczucie winy.
- W jakim kontekście? Tego naszego... - podjąłem próbę wybadania sytuacji.
- Tak.
- Więc?
- Wiesz, myślałam, że to nic ważnego. Ale kiedy byliśmy w Świńskim Łbie... Ta barmanka dała ci Whisky, a ja sobie dolałam jeszcze z tej butelki...
- Chcesz mi powiedzieć, że... - coś mi świtało. Czułem, że jestem blisko odkrycia prawdy, blisko zdemaskowania Blacka! Nie, to nie jest Black! Czarny kundel ponownie zagościł się w moim umyśle.
- Tak, piliśmy z tej samej butelki. - rozwiała bez reszty moje wątpliwości. Już byłem pewny - byłem pewny, że rozwikłałem naszą zagadkę.
- Wiesz, co to znaczy?
- Nie. - zrobiłem wyraziście zniecierpliwioną minę. Dlaczego jest pozbawiona logicznego myślenia, jak 68% czarodziejskiego społeczeństwa? - Ta butelka MUSIAŁA zawierać jakiś specyfik. "Tetris Vermursus" niezwykle silny, czarnomagiczny wywar. Po wypiciu go przez dwie osoby z tego samego naczynia powoduje rozstrój osobowości.
- A ja czuję się teraz jak na bardzo intereee... - ziewnęła - ...sującym wykładzie. - cóż za arogancja! Ja jednak zachowałem zimną krew i nie miałem czasu na kłótnie, podczas gdy dokonałem tak szokującego odkrycia.
- Wiesz, co staram ci się wytłumaczyć?
- Szczerze? Nie. Mógłbyś powtórzyć, ale w normalnym języku?
Wzniosłem oczy do sufitu, użalając się nad jej głupotą.
- Dwie osoby muszą wypić to z tego samego naczynia. - zrobiłem pauzę, aby oswoiła się z tym stwierdzeniem - Mówiąc obrazowo: Ja piłem z gwinta i zostawiłem na butelce swoje DNA. Następnie wkraczasz ty i nalewasz sobie z tej samej butelki, eliskir miesza się z moim kodem i wkracza do twojego organizmu. Teraz następuje mieszanie naszych kodów genetycznych i eliksiru, czyli wszystkie warunki zostają spełnione. Ponadto kichnęłaś i dodam na marginesie, że prosto na mnie, co tylko nas utwierdza w tym, że przesłałaś mi swój materiał drogą kropelkową. Tak to wszystko wygląda.
- Wiesz, co z tym zrobić? Jak to odkręcić? Potrafisz uwarzyć jakieś antidotum? - zaczęła trajkotać jak szalona, mając przed oczami to, że wróci nareszcie do swojego ciała.
- Ależ oczywiście, że tak. - doprawdy nie wiem, jak można we mnie wątpić.
- Więc co zrobimy?
- "Porozmawiamy" sobie z wielce miłą obsługą "Świńskiego Łba". - odparłem z mściwą satysfakcją.
- Z tą samą, co dała ci whisky?
- A mogę mówić o innej? - pysknąłem zniecierpliwiony. Takie głupie pytania nie powinny padać w tak poważnych sytuacjach! - Chodź!
- A śniadanie?
- Wolę je zjeść będąc już sobą. - rzuciłem z progu - Pospiesz się!
Momentalnie znaleźliśmy się przed bramą Hogwartu, a spod niej wprost u drzwi "Świńskiego Łba". Nadszedł czas zemsty, ta kretynka nie wie jeszcze z kim zadarła i do czego jestem zdolny. Postanowiłem, że nie będę się hamować. Naraz trzasnęło i każdy w gospodzie wiedział już, że oto objawili się Nimfadora Tonks wraz z Severusem Snape'em, który teraz dreptał po piętach wzburzonej dziewczyny. Jednak nie wszystko szło po mojej myśli: spodziewałem się od razu zobaczyć barmankę serwującą drinki przy barze, gdzie aktualnie stał Aberforth. Jej zaś nigdzie nie było.
- Gdzie ona jest? - zapytałem go, dopadłszy do baru pomijając wszelkie formuły grzecznościowe.
- Kto? - był szczerze zdziwiony, że dotąd tak cicha osoba, jaką była Tonks nagle rzuca się na niego ze stalą w oczach.
- Ta, co była w zastępstwie.
- W zastępstwie... - zamyślił się chwilę, ale chyba mój groźny wygląd przynaglił go do odpowiedzi - Ach, tak! Wermilia złożyła wymówienie, pakuje się w pokoju na górze.
- Gdzie?
- Po schodach w górę, pierwsze drzwi na lewo.
Ucieka. Zorientowała się, że nadchodzi jej koniec. I słusznie, mnie tak łatwo nie omota. Zdobywszy cenne informacje, pognałem na schody i skręciłem szybko w pierwsze drzwi na lewo. Po piętach deptała mi Tonks, plącząc się w mojej długiej szacie. Szachrajka daleko nie ucieknie, już miałem różdżkę w pogotowiu. Wpadłem do małego, pełnego wilgoci pokoiku, który z całą pewnością nie mógł być nazwany przytulnym. Stała tu tylko obdrapana, zawalająca się szafa i równie zaniedbane łóżko. Nie było tu także żadnej kobiety prócz mnie, ale to z pewnością nie było plusem. Osoba, która przerwała pakowanie, zaszczycając mnie swoim paskudnym spojrzeniem, zaczęła doprowadzać mnie do białej gorączki. Poznałbym tę psią gębę na kilometr. I te zawadiackie, koszmarne loczki.
- Syriusz? - dogoniła mnie Tonks. Stanęła u mojego boku i stworzyliśmy tragikomiczny duet - ja trzęsący się wściekle, ona wytrzeszczająca oczy w zdziwieniu. W sumie nie było się czemu dziwić! Wiedziałem, po prostu wiedziałem, że nie będę musiał długo czekać, aby zobaczyć tego diabła!
Przenosił wzrok ze mnie, trzęsącego się z wściekłości, na wstrząśniętą Nimfadorę. Zaczął nieznacznie chrząkać, aż w końcu wybuchnął zdrowym, głośnym śmiechem podobnym do psiego ujadania.
- I czego cieszysz tę psią gębę?! - obruszyłem się, bo przecież to było niedorzeczne, tak kpić sobie z czyjegoś nieszczęścia! Nie szkodzi, że nie ma tu tej staruchy - oberwie za to Black.
- Ty... Ty też byś się śmiał... - wykrztusił z wielkim trudem powstrzymując sie od śmiechu - Gdybyś siebie teraz widział! - i dalej się śmiał w najlepsze.
- Widział? - zapytała Tonks. Na chwilę oderwałem w pewnym stopniu swoje myśli od jego osoby. Właśnie, skąd wiedział, że jestem... że wyglądam jak Tonks? To było bardzo podejrzane.
- Czyżbyś nie odróżniał rodzaju męskiego od żeńskiego? - uniosłem drwiąco jedną brew na znak totalnego potępienia.
Momentalnie przestał się śmiać, za to od razu zrobił się zmieszany. Instynktownie zauważyłem, że musiał mieć coś wspólnego z całą tą sprawą.
- Ups... Wydało się... - mruknął cichutko, ale nie spodziewał się, że moim wprawnym uszom (które są zmuszone do wychwytywania rozmów nielojalnych uczniów) nie umknie żadne słowo. - Na mnie już czas.
Próbował się przecisnąć przez drzwi, ale ja złapawszy go za fraki pchnąłem z całej siły na rozpadające się łóżko, które faktycznie się rozpadło pod ciężarem upadającego Blacka.