Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [Z] Czy to Snape, czy to Tonks?

Dodane przez Lapa_96 dnia 17-02-2012 20:56
#19

Rozdział piąty
Cholerny Auror!

Oboje natychmiast odetchnęliśmy z ulgą, przynajmniej ja cieszyłem się z końca tego wariactwa. Stałem się znowu widzialny w samą porę, aby wysłuchać skarżącej się Tonks:
- To jest nienormalne! Powinniśmy mu o tym wszystkim powiedzieć!
- Wcale nie musimy, sam sobie ze wszystkim poradzę. - odparłem spokojnie. Chyba nie wiedziała, jak daleko się posunęła krytykując mój iloraz inteligencji. Ja miałbym zawieść? Nigdy.
- Zaraz, co ty tu jeszcze robisz... - złapała się za głowę - Miałeś iść do mnie do pracy!
- Gdzie pracujesz?
- Ministerstwo Magii, piętro drugie, Kwatera Główna Aurorów. Szybko, już jesteś spóźniony.
- Nie, to ty jesteś spóźniona - rzuciłem jej na odchodne.
- Zaczekaj. - machnęła na mnie różdżką i nagle pojawiły się na mnie kozaki na niewysokich obcasach oraz elegancka kobieca szata. - Teraz możesz iść.
Pobiegłem korytarzem prowadzącym do sali wejściowej. Muszę przyznać, że bieg nieco utrudniała mi kobieca szata, tak bardzo różniąca się od swojego męskiego odpowiednika. Biegłem i biegłem - nic ciekawego do opisywania, ale można wspomnieć, że znowu omal nie potknąłem się o kotkę woźnego. Teleportowałem się, gdy znalazłem się na głównej ulicy Hogsmeade. Teraz byłem już w Londynie, to znaczy w jego bardziej obskurnej części, gdzie domy były o wiele skromniejsze i mniejsze. Moim celem była, równie obskurna jak cała reszta, budka telefoniczna znajdująca się w pobliżu kilku obdrapanych biurowców i małego pubu. Wszedłem do rzeczonej budki, aparat wisiał krzywo, jakby jakiś naprawdę ograniczony człowiek o mentalności górskiego trolla próbował go urwać. Mimo jego opłakanego stanu podniosłem słuchawkę do ucha i wykręciłem kolejno szeć, dwa, cztery, cztery, dwa. Po chwili odezwał się chłodny damski głos obwieszczający:
- Witamy w Ministerstwie Magii. Proszę podać imię, nazwisko i sprawę.
- Nimfadora Tonks, pracuję w ministerstwie jako auror.
- W jakim stopniu aurora?
- Eee... - zostałem totalnie zbity z tropu. Niby skąd mam wiedzieć o jakiś stopniach aurorstwa? Chyba było coś, o co nie zapytałem Tonks. - Jestem aurorem...
- Jakiego stopnia? - nalegał głos.
- Auror!
- Stopnia?
- Auror do cholery! - teraz już straciłem cierpliwość, tego już było za wiele.
- Dziękuję. Interesancie, proszę wziąć plakietkę i przypiąć ją sobie na piersi.
Ze szczeliny, którą zwykle wracają monety wysunęła się srebrna plakietka, której podpis całkowicie mnie zniesmaczył. Napis głosił: NIMFADORA TONKS, CHOLERNY AUROR. Lecz nie istniał on długo - natychmiast został zmiażdżony.
- Szanowny interesancie, przypominamy o konieczności poddania się kontroli osobistej i okazania różdżki do rejestracji przy stanowisku ochrony, które mieści się w końcu atrium.
Podłoga zadygotała i zacząłem zjeżdżać w dół. Na pewien czas stałem w ciemności, ale w końcu widzialne stało się atrium. Wszedłem w tłum czarodziejów spieszących się do pracy, uścisnąłem rękę z dwiema czarownicami, które wyrwały się do mnie pierwsze. Z prawej stało stoisko z Prorokiem Codziennym, obok którego znajdowała się tabliczka ze zmieniającymi się wciąż informacjami. Teraz widniał komunikat: HARPIE PRZECIWKO OSOM - JUŻ W TĘ SOBOTĘ! Zaraz potem litery zmieniły ustawienie i gdzieniegdzie powstały nowe tworząc hasło: FASOLKI WSZYSTKICH SMAKÓW...
Jednak nie miałem czasu na czytanie wszystkich ogłoszeń, swoje kroki skierowałem w stronę windy. Poczekałem chwilę, aż rozsuną się kraty i wyjdzie stara przysadzista czarownica z wielkim zającem, który niezbyt przypominał swoich pobratymców hasających po błoniach Hogwartu. Nacisnąłem dwójkę i kraty zamknęły się, a winda (ku mojej uciesze pusta) pomknęła gładko w dół i w prawo. Wszystko stanęło i kobiecy głos, ten sam co w budce, poinformował mnie:
- Drugie piętro, Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów, z Urzędem Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwaterą Główną Aurorów i Służbami Administracyjnymi Wizenagamotu.
Miałem zamiar wyjść, ale zostałem zablokowany przez napierający tłum. Nim zdążyłem się przedrzeć, kraty zasunęły się i winda ruszyła na inne piętro. No nic, pomyślałem sobie, zaraz wrócę.
Trochę zmarkotniałem, gdy winda jechała dalej do momentu, gdy damski głos pozwolił sobie na poinformowanie nas:
- Siódme piętro, Departament Magicznych Gier i Sportów, z Siedzibą Główną Brytyjskiej i Irlandzkiej Ligi Quidditcha, Zarządem Klubu Gargulkowego i Urzędem Patentów Absurdalnych.
Przez rozsunięte kraty weszło kilku mężczyzn przyodzianych w stroje do Quidditcha barw irlandzkich, którzy rozmawiali o czymś żywiołowo.
- Przecież ci tłumaczę, że nie będziemy grać z Harpiami! - od razu zrozumiałem, że ich rozmowa trwa już od dłuższego czasu.
- Powtarzam, mylisz się. - odparł drugi, który był o wiele bardziej tęgi od swojego kolegi. - Wszystko na to wskazuje.
- Nie czytałeś "Proroka"?
- "Proroka"?
- Przepraszam, mogę prosić? - ten mniejszy zagadał do starszego jegomościa przeglądającego rzeczoną gazetę. - Dziękuję bardzo. - przewrócił ją na pierwszą stronę i podsunął pod nos swojemu rozmówcy - Cytuję: "Harpie przeciwko Osom" I co ty na to?
- Piąte piętro, Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, z Międzynarodową Komisją Handlu Magicznego, Międzynarodowym Urzędem Prawa Czarodziejów i Biurem Brytyjskiego Przedstawicielstwa Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów.
Wysiedli, ale napłynęła nowa fala, która niemal wgniotła mnie w ścianę. Pojechałem z zapartym tchem już nawet nie wiem dokąd, zresztą - teraz najbardziej zależało mi na tym, aby uwolnić się od smrodu, jaki wydzielało zapleśniałe pudełko w rękach sędziwego staruszka.
- Drugie piętro, Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów, z Urzędem Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwaterą Główną Aurorów i Służbami Administracyjnymi Wizengamotu.
Teraz albo nigdy. Próbowałem się przedrzeć, ale problem polegał na tym, że nikt prócz mnie nie wysiadał, przybywali jedynie nowi pasażerowie, którzy wepchnęli mnie dalej w głąb kabiny. Wcisnąłem łokciem jeden z guzików i winda natychmiast ruszyła.
Byłem zły. Mało powiedziane zły, byłem wściekły! To nie do pomyślenia, żeby tak mnie traktować a zwłaszcza gdy jestem kobietą! Kliknięcie, znaleźliśmy się na kolejnym piętrze.
- Trzecie piętro, Departament Magicznych Wypadków i Katastrof, z Czarodziejskim Pogotowiem Ratunkowym, Kwaterą Główną Amnezjatorów i Komitetem Łagodzenia Mugoli.
Zbawienie! Wszyscy zaczęli wychodzić na korytarz, dopóki nie zostałem sam z zapasem świeżego powietrza. Nagle moją uwagę zwrócił młody chłopak biegnący w stronę windy i od razu zrozumiałem, że może mi nieświadomie przeszkodzić w wysiadce na właściwe piętro. Wcisnąłem szybko dwójkę, ale mechanizm nie zareagował od razu, jak to zwykle bywało. Chłopak był coraz bliżej, a ja w rozpaczy dusiłem pozłacaną cyferkę. Kraty uczyniły swoją powinność, w samą porę, bo tamten uderzył o nie w nadmiernej prędkości. Odjechałem pełen triumfu gratulując sobie przebiegłości.
- Drugie piętro, Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów, z Urzędem Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwaterą Główną Aurorów i Służbami Administracyjnymi Wizengamotu.
Gdy tylko nadszedł moment, podczas którego mogłem wyjść, cała masa pasażerów już czekała, aby zatarasować mi drogę. Widziałem czym tu śmierdzi.
- STOP! - wszyscy zatrzymali się na moje wezwanie, można nawet dodać, że byli ciut zdziwieni. - Chcę wyjść.
Zrobili mi ładne przejście poprzez przywarcie do ściany i tak oto znalazłem się nareszcie na drugim piętrze Ministerstwa Magii. Mój wzrok prześlizgiwał się uważnie po napisach wymalowanych na drzwiach w poszukiwaniu Kwatery Aurorów. "Służby Administracyjne Wizengamotu", "Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów", "Kwatera Główna Aurorów", "Urząd Niewłaściwego Uży...", a przepraszam, moje niedociągnięcie. Cofnąłem się do poprzedniego wejścia. Pomieszczenie, do którego wszedłem z początku wydawało się być wypełnione tłumem ludzi, ale po chwili zorientowałem się, że są to plakaty z najbardziej poszukiwanymi czarodziejami w Wielkiej Brytanii. Wśród nich nie mogło zabraknąć mojego starego znajomego Syriusza Blacka. Pech chciał, że nawet teraz będzie denerwował mnie swoją obecnością.
- Witaj Tonks! - powitał mnie Kingsley - Świetnie wyglądasz, nawet po nieprzespanej nocy.
- To dobrze, czy źle? - zapytałem bo przecież wiadome było, że Tonks jest skłonna do tego typu wypowiedzi.
- Nie ależ skąd! - zaśmiał się i położył mi rękę na ramieniu iście koleżeńsko. - Kolejny dzień w pracy... No nic ja muszę już lecieć.
- Skończyłeś?
- Nie, nie! Przecież jestem dzisiaj do siedemnastej, nie pamiętasz? - spojrzał na mnie dość podejrzliwie jak matka sprawdzająca czy jej dziecko nie podłapało jakiejś choroby.
- Och, no tak. - zbił mnie trochę z tropu. Wszystko było coraz bardziej skomplikowane. Ku mojemu zdziwieniu uśmiechnął się szeroko.
- Remus zawrócił ci w głowie. - po tym stwierdzeniu zniknął w drzwiach Kwatery Głównej.
Miałem szczęście. Wygląda na to, że Tonks ostatnio bywała nieco rozkojarzona co jest dla mnie okolicznością sprzyjającą. Przez chwilę nie wiedziałem co ze sobą zrobić, nie miałem żadnych pomysłów, co może na co dzień robić przeciętny auror, kiedy akurat nie walczy ze sprzymierzeńcami Czarnego Pana. Moje rozmyślania zagłuszył potężny, męski głos, który słychać było tylko w Kwaterze:
- MAMY WEZWANIE DO HOGSMEADE W SPRAWIE UCIECZKI SYRIUSZA BLACKA. ODDZIAŁ NUMER DWA W GOTOWOŚCI.
Przez chwilę myślałem, że oto kres moich wątpliwości, ale zaraz potem zrodziło się nowe pytanie. Do jakiego oddziału należy Tonks? Czy to idzie nazwiskami, literami alfabetu, czy może każdy ma swój przydział bądź numer? Jestem nauczycielem, skąd mam to wiedzieć? Nie studiowałem prawa czarodziejów!
- Tonks, idziemy! - zawołała do mnie smukła blondynka więc ruszyłem za siedmioosobową grupą czarodziejów. - Niezłe ziółko z tego Blacka, no nie? - zagadnęła do mnie gdy znalazłem się tuż obok niej.
- Tak, dokładnie. - to było całkowicie szczerze, nie mówiłem jak Tonks.
- Teleportuję się na główną ulicę z Danem - krzyknął Kingsley, który nagle dołączył się do gorączkowego pochodu. Wszyscy na korytarzu robili nam przejście wiedząc, że nie powinni opóźniać nam pracy. - Emma z Betty na północną bramę, Tonks z Romildą pod Świński Łeb, Peter z Mary na południe...
Wszyscy wyszarpywali różdżki i łapali się za ręce. Romilda okazała się być tą samą blondynką, która wdała się ze mną w krótką dyskusję. Otoczyła nas ciemność i zaraz po tym oślepiło nas słońce wyglądające znad budynków wioski Hogsmeade. Nic nie wskazywało na obecność Blacka, lecz czułem podświadomie, że tu jest. Drewniany szyld, przedstawiający opasłą świnię, kołysał się łagodnie na ciepłym wietrze. W okolicy nikogo nie było, z racji, że zbyt wielu nie zapuszczało się w te strony.
- I znowu zabawa w chowanego, nie Tonks? - zarechotała Romilda związując włosy w kucyk.
Nie odpowiedziałem jej od razu, moją uwagę przykuło coś czarnego, rysującego się na tle kamiennego murku. Ten pies nie wyglądał na takiego tam zwykłego psa, ten był nieco większy, a ponadto zbyt rozumnie stawiał uszy i rozglądał się dookoła. Może ktoś sprzeczałby się ze mną, że jestem po prostu przewrażliwiony na punkcie Blacka, ale jak mogłem się teraz mylić, skoro przyłapałem go w nocy na błoniach w piątej klasie? Zwierzę spojrzało na mnie i czmychnęło szybko między krzaki.
- Tam! - rzuciłem do swojej towarzyszki i pobiegliśmy razem za Blackiem.
Przedarłem się przez te same krzaki i zdążyłem dostrzec jeszcze koniec psiego ogona, który o mało co nie został przypalony przez moje zaklęcie. Jednak zawsze musi pójść coś nie tak. Znaleźliśmy się w miejscu odległym o kilkadziesiąt stóp od głównej ulicy Hogsmeade straciwszy z pola widzenia naszego uciekiniera. Nie wiedziałem co zrobić.
- Gdzie on jest? Tonks, nie widziałam choćby przez chwilę skrawka jego szaty. - wysapała Romilda. Czułem, że mam do czynienia z kimś pokroju Tonks. Wyjaśniło się dlaczego Kingsley dobrał taką parę.
Nie było sensu zaglądać w każdy zakątek Hogsmeade - to przecież taka strata czasu! Z pościgiem jak z eliksirem - zła decyzja i po wszystkim. Ale nikt nie spodziewał się, że jestem wysoce uzdolniony i posiadam zdolności tropiące. Tak więc kucnąłem na trawie i przesunąłem dłonią po podłożu.
- Eee... Tonks? Co ty robisz?
Brak odpowiedzi z mojej strony był całkowicie uzasadniony tym, że byłem nieziemsko zajęty - przy okazji nauczę Romildę, że nie przeszkadza się ciężko pracującym osobom. Powgniatane źdźbła trawy świadczyły o tym, że stąpała tutaj wielka psia łapa, następne ślady poprowadziły mnie w bliższe okolice serca Hogsmeade.
- Czy możesz mi w końcu powiedzieć... - zaczęła podenerwowana aurorka, która do tej pory szła za mną ciągnięta czystą ciekawością.
- Tam jest! - krzyknąłem i puściłem się w pogoń za psem, który teraz nie uciekał od razu. Przeciwnie, najpierw popatrzył na mnie, czy przypadkiem czegoś od niego nie chcę i dopiero po tym skierował się ku głównej ulicy. Główna ulica jak to główna ulica, tętni życiem i zdarza się, że wędrują nimi duże tłumy. Pies wyraźnie zdezorientowany zawrócił prosto na mnie. Obaj runęliśmy na ziemię i już byłby uciekł, gdyby nie mój perfekcyjny strzał Petrificusem. Podniosłem się z wyrazem triumfu na twarzy, ale Romilda nie podzielała mojej radości.
- Co ty wyprawiasz?
Kompletnie zbiła mnie z tropu. Czy zrobiłem coś źle? Przecież złapałem jednego z najgroźniejszych przestępców w Wielkiej Brytanii, czy jest powód do pretensji? Według mnie absolutnie nie.
- Tonks! Romilda! Nie obijajcie się! - doszedł do nas Kingsley w towarzystwie mężczyzny nazywanego jako Dan. - Musimy w miarę szybko go złapać!
- Przecież już go mamy! - oburzyłem się. O co tu chodzi?
- Gdzie?
Wskazałem im spetryfikowanego psa.
- Przecież to jest pies. - rzekł Kingsley - Zwykły pies.
- Tak, to pies, tylko że tak naprawdę to Black!
Aurorzy spojrzeli po sobie wytrąceni z równowagi. Widać było, że nie mogli w to uwierzyć.
- Przecież Black nie jest...
- Jest animagiem - zaprzeczyłem gorliwie wypowiedzi Kingsleya. Ten szepnął coś do ucha Danowi i tamten odszedł na stronę.
- Jesteś tego pewna Tonks?
- No tak!
Wrócił Dan:
- W naszym rejestrze nie ma Syriusza Blacka.
- No jasne, że go nie ma! Jest niezarejestrowanym animagiem!
- Możesz nam to jakoś udowodnić?
Zabrałem ich do nieruchomego psa. Znałem proste zaklęcie demaskujące, ale nie używałem go za często, tylko parę razy miałem zaszczyt użyć go na dodatkowych lekcjach przed owutemami. Czas to powtórzyć. Uniosłem różdżkę i po chwili psa otoczyły niebieskie płomienie, ale poza tymi efektami wizualnymi nic ważnego się nie stało.
- Tak... - zaczął zaniepokojony Kingsley, ale przerwali mu pozostali aurorzy, którzy wrócili z poszukiwań.
- Kingsley, byliśmy wszędzie. Znowu nam uciekł.
- Wracamy do ministerstwa, a ty Tonks - zatrzymał się przy mnie - idź już do domu i trochę odpocznij. Masz za sobą tyle nieprzespanych nocy. - położył mi rękę dobrodusznie, po ojcowsku, i kiedy ją zabrał natychmiast się deportował.
Byłem wściekły, nie mogłem uwierzyć, że zostałem tak dotkliwie oszukany! To niemożliwe, bym pomylił Blacka z innym psem!