Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [Z] Czy to Snape, czy to Tonks?

Dodane przez Lapa_96 dnia 10-02-2012 23:26
#13

Rozdział czwarty
Obłędny Mistrz Eliksirów

Otworzyłem je i stanąłem twarzą w twarz z Dumbledorem. Ten obdarzył mnie życzliwym uśmiechem i oczywiście ciepłym powitaniem.
- Witaj Tonks.
- W-Witaj Albusie - starałem się zdobyć na równie miły ton, co było trochę trudnym zadaniem. Tonks natychmiast zerwała się z mojej kanapy i pospiesznie poprawiła uczesanie.
- Odwiedziny u Severusa? - zagadał dyrektor i wysunął do mnie żółtą, papierową rurkę, którą znałem aż za dobrze - Może cytrynowego dropsa? - oczywiście nie mogło się obyć bez tych przeklętych słodyczy.
- Nie nie, dziękuję. - odmówiłem szybko
- Tonks, stało się coś? Zwykle z radością częstujesz się cukierkami.
- Ja...
- Dbasz o linię?
- Tak. - bąknąłem szybko.
- Rozumiem, to istotne dla kobiet w twoim wieku. - pokiwał głową, a następnie zwrócił się do Tonks - Może ty się skusisz Severusie?
- Z przyjemnością - powiedziała automatycznie, podczas gdy ja gestykulowałem natarczywie za plecami Dumbledore'a, aby tego nie robiła. Niestety to zauważył i spojrzał się na mnie pytająco.
- Rozmazał mi się makijaż. - wytłumaczyłem kłopotliwą pozycję ręki, która znajdowała się teraz przy moim policzku.
- No no! Severusie, wiedziałem, że zagustujesz w cukierkach! - zwrócił do Tonks. Na moich oczach moja reputacja legła w gruzach. - Severusie czy mógłbyś mi pomóc?
- Tak tak - Za grzecznie! Za grzecznie! Zrobiłem ponurą minę i zaraz potem próbowałem przekazać jej wydatną mimiką twarzy, aby była bardziej obojętna i niezbyt promienna. - Umm... O co chodzi? - dodała po mojej interwencji tonem, który w miarę mnie zadowolił.
- Wyświadczyłbyś mi przysługę, gdybyś uwarzył dla mnie dość skomplikowany eliksir otępienia. - złapałem się za głowę. Jeszcze tego brakowało! Żeby Dumbledore pomyślał, że dopadła mnie przedwczesna skleroza i nie potrafię już uwarzyć mu eliksiru. Straciłbym posadę! Po co komu warzyciel, który nie zna się na swoim fachu? - Wiem, że sobie poradzisz. - poklepał ją dobrodusznie. - Będę czekał w gabinecie, nim zbierzesz potrzebne ingrediencje. Do widzenia, Tonks.
Po tych słowach wyszedł, zadowolony z siebie, że należycie rozwiązał swój problem. Gdy drzwi się zamknęły, natychmiast znikł mój sztuczny wyraz twarzy i wziąłem sprawy w swoje ręce. Odpowiedzialne ręce.
- I co masz zamiar teraz zrobić? - zapytałem na wstępie.
- Mam zamiar uwarzyć mu ten eliksir. - oświadczyła obojętnie, co było wręcz śmieszne.
- Chciałaś przez to powiedzieć "Zrobię mu oranżadę". Znasz chociażby złożoną recepturę tego wywaru? Pozwolę sobie stwierdzić, że nie.
- Liczę, że będziesz na tyle miły, aby mi ją opisać. Nie wiem jak ty, ale naprawdę nie wiem co robić.
Zakryłem oczy dłońmi w trakcie intensywnego myślenia. Muszę dowieść Dumbledore'owi, że bezbłędnie uwarzę mu ten eliksir jednocześnie nie ujawniając mu swej tożsamości.
- Słuchaj, - odsłoniłem twarz - weź wszystko, co ci powiem i idź do Dumbledore'a...
- A ty?
- Rzucę na siebie zaklęcie kameleona i będę ci pomagał.
- Nie bardzo podchodzi mi twoja idea. - uniosła brwi, bowiem nie wiedziała, jak bardzo ten plan jest genialny. - Masz jakąś recepturę?
- Mam.
- Możesz mi ją dać?
- Jeśli pragniesz pożyczyć sobie mój mózg, to nie ma sprawy. - uciąłem z satysfakcją płynącą z jej rozczarowania.
- Słucham?
- Myśl, Tonks. Widziałaś może Mistrza Eliksirów z karteczkami, na których spisane są wszystkie wskazówki?
Uniosła oczy do góry
- No tak! Zapomniałam, ze rozmawiam z nieomylnym panem Snapem, dla którego największą hańbą jest własna niewiedza.
- Po prostu mi zaufaj, a zobaczysz, że będzie dobrze. Trzymaj. - wcisnąłem jej buteleczkę i kilka gałązek z małymi fioletowymi listkami. Dalej robiła głupie grymasy, co tylko bardziej mnie denerwowało - czy ktoś chciałby widzieć siebie robiącego coś takiego? Wyciągałem z mojego pełnego po brzegi składzika wszystko, co było potrzebne. Nie trzeba było dużo czasu, aby Tonks nie utonęła w tej ilości składników.
- Powiedz, że już skończyłeś. - wydusiła spomiędzy listków amortensji.
- Myślę, że wystarczy. Wrzuć to do torby. - machnąłem na ciemny przedmiot, który oczywiście był złożony w schludną kostkę. Torba podleciała do Tonks rozdziawiając otwór, gotowa do użycia.
Wszystkie składniki spłynęły do środka i ujrzałem siebie takiego jakim powinienem być. Zaciśnięte wargi, zsunięte brwi i wszystko składało się w idealną całość, która położyłaby trupem całą armię Longbottomów.
- Po co kazałeś mi to wszystko trzymać?!
- Nie wiem. - odparłem nie kryjąc rozbawienia. Jak ja uwielbiam być niesprawiedliwy!
Bez słowa szarpnęła torbę i wyszła z gabinetu zapominając, że jestem jej niezbędnie potrzebny. Wcale nie musiała nalegać, rzuciłem na siebie stosowne zaklęcie i udałem się za nią do gabinetu dyrektora.
Korytarze świeciły pustkami, tylko raz przebiegł mi pod nogami zabłąkany kot.
Ale przejdźmy do sedna sprawy, nie ma czasu na dokładne relacjonowanie całej podróży, a więc - Znaleźliśmy się wreszcie przed chimerą. To znaczy, Tonks nie była świadoma tego, że śledzi ją ktoś niewidzialny. Chimera łypała na nią złowrogo, czyli jak na każdego, kto nie znał hasła.
po prostu wpuścić? - mruczała błagalnie i wydawało mi się, że posąg wygląda na skonfundowanego. I wcale mu się nie dziwię! Nie zdobyłbym się na coś tak poniżającego!. Musiałem wkroczyć:
- Cytrynowy drops.
Może to nie było takie wejście na jakie liczyłem, ale to był jedyny sposób. Posąg odskoczył, a wraz z nim i Tonks, co było okropnym przeżyciem widzieć siebie skaczącego w iście damski sposób.
- Jesteś tu? Ostrzegaj na przyszłość.
- Wchodź. - Wepchnąłem ją w stronę drzwi - I pamiętaj, po pierwsze: słuchaj moich wskazówek. I po drugie, najważniejsze: zachowuj się jak JA.
- Dobra, ale...
- I nie jedz dropsów!
- Ale...
- Proszę! - dobiegło zza drzwi, kiedy zapukałem.
Prześlizgnąłem się pierwszy, niczym cień. Wątpię, aby Dumbledore zorientował się, że ma nieproszonego gościa. Cały gabinet zachował swój pierwotny wygląd - półki uginały się od książek, na żerdzi zasiadał dumny feniks, a na biurku... O przepraszam na biurku tym razem zatriumfował kociołek. Dumbledore odstawiał jedną ze swoich srebrzystych urządzeń, które błyskały i plumkały w ciszy i jego obiektem zainteresowania stała się Tonks. Odetchnąłem, gdyż zachowywała moją naturalną surowość.
- Severusie, widzę że jesteś już gotowy. Proszę, kociołek jest już przygotowany.
Podeszła trochę drętwo do rzeczonego naczynia i położyła na blacie opasłą torbę. Natychmiast znalazłem się obok niej, zaś Dumbledore był pochłonięty swoimi książkami.
- Podgrzej wodę. - syknąłem jej do ucha, tym razem się nie wzdrygnęła.
- No coś ty. - wyczarowała niebieskawy płomień, który zagościł pod kociołkiem. - Co teraz?
- Znajdź piołun.
- Gdzie?
- W torbie, a gdzie?
To naprawdę irytujące, zderzać się bezpośrednio z czyjąś głupotą. Otworzyła torbę i zaczęła grzebać w niej bez pojęcia.
- Sever?
- Co?
- Jak wygląda ten piołun?
Zatelepało mnie. Jeśli wcześniej mówiłem o głupocie, to bardzo, ale to bardzo się myliłem. Wyszarpnąłem różdżkę bezszelestnie:
- Accio piołun.
Butelka z szarozielonym płynem wyskoczyła z torby na pewną wysokość. Tonks złapała ją w powietrzu i przechyliła otwór w stronę kociołka.
- Jedna czwarta. - szepnąłem
- Ile? - ręka zastygła jej w powietrzu. Ponownie powstrzymałem się od okrzyku złości. Machnąłem różdżką na butelkę, a część jej zawartości po prostu przeskoczyła do wrzącej wody. Obejrzałem się ukradkowo. Dyrektor nadal był pogrążony w lekturze i nucił coś sobie zadowolony. - I co teraz?
- Zamieszaj dwa razy w lewo, pięć w prawo, jeszcze raz w lewo i znowu w prawo. A niezwłocznie po mieszaniu musisz dodać pięć pazurów gryfa...
- Trzy...
- DWA W LEWO. - syknąłem, chyba za głośno, bo Dumbledore podniósł głowę znad książki. Widocznie stwierdził, że to wywar wydaje tak dziwne odgłosy, bo za moment ponownie zatracił się w czytaniu.
- Dwa w lewo... - zakręciła chochlą w kotle. Wywar przyjął fioletową barwę sycząc przy tym cicho.
- Pięć w prawo.
- Pięć... - pomarańczowy, syk natężył się.
- Raz w lewo.
- Raz... - czerwony kolor i syczenie ucichło.
- I w prawo.
- Prawo...
Po ostatnim obrocie z kotła dobiegł stłumiony odgłos przywodzący na myśl strzał i wzburzona piana zaczęła powoli się podnosić. Nie łudźmy się, że stałem bezczynnie, patrząc jak Tonks wpatruje się w kocioł, zamiast kontynuować warzenie. O nie - z niebywałą zwinnością chwyciłem pięć pazurów gryfa i dorzuciłem w miejsce ku temu przeznaczone. Piana cofnęła się, a Tonks była totalnie przerażona - co jest całkiem zrozumiałe, dla mnie coś takiego to codzienność. Niestety taki zwrot akcji nie mógł się obyć bez fachowej opinii głowy szkoły:
- No, no Severusie, widzę że coś się dzieje. - Natychmiast znalazł się przy biurku.
- Nie, nie to... to standardowa reakcja. Pazury łagodzą jej objawy. - wybełkotała szybko, a ja odetchnąłem z ulgą. Postanowiłem sobie pochwalić ją, kiedy będzie już po wszystkim. Jedyną słabą stroną tej sytuacji okazało się to, że Dumbledore rozsiadł się w fotelu, aby obserwować żmudną pracę swojego najlepszego Mistrza Eliksirów, co znacznie utrudniało mi przekazywanie Tonks niezbędnych informacji. Ale mimo to należało próbować, tak łatwo bym się nie poddał!
- Teraz dolej wyciąg z amortensji. - szepnąłem jej do ucha najciszej jak potrafię.
- Co? Nie słyszę cię. - odpowiedziała mi w taki sam sposób.
Pięknie, po prostu genialnie. Tonks grała na zwłokę, udając, że szuka czegoś w mojej torbie, podczas gdy ja obmyślałem, jak sprytnie wybrnąć z tej sytuacji. Nie słyszy mnie, najbardziej sensownym rozwiązaniem byłoby załatwienie sprawy samemu - uwarzyć własnoręcznie. Ale to przecież niewykonalne... Czy aby na pewno? Uwielbiam te momenty, gdy doznaję nagłego olśnienia. Za moją sprawą z torby wyskoczyła butelka perlistego płynu, a Tonks instynktownie złapała ją w powietrzu, ale nie pozwoliłem jej na samodzielne dodanie tego do eliksiru. Złapałem ją za przegub i przechyliłem butelkę na tyle, aby mogło spłynąć dokładnie osiemnaście kropel. Uchwyciłem drugą rękę, która zajęła się gałęzią bukszpanu. Nie wiem czy to przez moją mądrość emanującą jak aureola, czy po prostu przez czystą intuicję (osobiście uważam, że to pierwsze), ale Nimfadora sama dobyła noża i zabrała się do siekania. Po całym procederze, czyli kiedy posiekane listki wpadły do wrzącej wody o rudawym zabarwieniu, należało odstawić wywar do ostygnięcia i dopiero wtedy możliwe stały się następne czynności. Dałem jej to do zrozumienia przez odepchnięcie jej od stołu. Było to na tyle zrozumiałe, że nawet dyrektor odczytał z tego nadchodzącą przerwę w przygotowaniu.
- Niech zgadnę, Severusie. Należy odstawić wywar na pewien czas?
- Tak, musi ostygnąć i dopiero wtedy dalej podejdziemy do dalszych czynności. - powiedziała Tonks licząc na to, że za bardzo nie mija się z prawdą.
- Może dropsa? - Dumbledore wdrożył swój najgroźniejszy z możliwych ataków.
- Tak, proszę. - zagdakała Tonks nim zdążyłem cokolwiek zrobić.
Tonks sięgała po cukierka, a ja w tym czasie wrzałem po cichu w wściekłości. Wściekłości? To słowo nie jest w stanie oddać tego co aktualnie czułem! Bezradnie patrzyłem jak miała go w palcach, (moich palcach!) ale pamiętajmy, że te przeklęte landrynki są obrzydliwie obślizgłe i czasem trudno utrzymać je, nim trafią do ust. Niestety Nimfadora trafiła na taki właśnie przypadek. Mały, żółty drops poszybował wysoko w górę, a po osiągnięciu zenitu swej trajektorii zanurkował w dół. Jego spektakularny lot zakończył się głośnym pluskiem. Potem było już tylko gorzej. Nie wiem co ci mugole ładują w te zbiorowiska konserwantów, ale nastąpiła potężna eksplozja, która odrzuciła nas wszystkich od stołu i pogrążyła gabinet w smolistym, gęstym dymie. Do moich nozdrzy dostała się silna woń cytryny i to było wszystko, co czułem bo trudno czuć coś więcej w pomieszczeniu, które jest całkowicie pochłonięte w ciemności. Za niedługo obraz się przejaśnił i zobaczyliśmy na własne oczy, jakie szkody wyrządziła eksplozja. Biurko, a właściwie to, co z niego zostało (a pozostało niewiele - cztery nogi z czego jedna była przewrócona). Kociołek, dziwnym zbiegiem okoliczności stał na podłodze w pierwotnej pozycji. Co prawda był już pusty, ale mimo to unosiła się znad niego chmura w kształcie grzyba atomowego. Dumbledore'a wcisnęło w jego kochane półki z książkami, z kolei Tonks i ja leżeliśmy przed samymi drzwiami wejściowymi. Po pewnym czasie doprowadziliśmy się do porządku - ja, choć jeszcze trochę wytrącony z równowagi, stałem najpewniej. Tonks chwiała się na boki, a Dumbledore wydawał się być dziwnie rozkojarzony.
- Severusie... - odezwał się nieprzytomnym głosem - Severusie, chyba już nic nie będzie z tego eliksiru... Możesz iść...
Tonks otwierała usta, aby coś powiedzieć, ale ja szarpnąłem ją w stronę drzwi.

Edytowane przez Lapa_96 dnia 17-02-2012 20:50