Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [Z] Czy to Snape, czy to Tonks?

Dodane przez Lapa_96 dnia 12-01-2012 22:47
#10

Rozdział trzeci
Zamiana


Byłem zbyt zdenerwowany, nie funkcjonowałem normalnie. Nawet nie wiem, jak znalazłem się w moim gabinecie, ani kiedy wybiła dziewiąta wieczór. Jednak trzeba przyznać, że pobyt w moim przytulnym zaciszu nieco poprawił mi humor, więc zająłem się warzeniem moich świeżych składników. Najlepszy sposób na zły dzień - kociołek, chochelka i słodki zapach ziół. Zamieszać pięć razy w prawo, raz w lewo i dwa w prawo. Zaczekać, aż wywar osiągnie temperaturę wrzenia i dodać odrobinę piołunu...
Nagle, jak kadr z filmu, pojawiła się przede mną kartka, a ja sam siedziałem w twardym fotelu. Na rzeczonej kartce widniał nagłówek "Ministerstwo Magii".
Wizja zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Wrócił kociołek - ręka, w której ściskałem piołun zawisła mi w powietrzu. Nie potrafiłem poskładać w logiczną całość tego, co przed chwilą się stało. Jednak czy jest sens teraz się tym zamartwiać? Trzeba dodać piołunu, inaczej będzie za późno i eliksir zostanie nieodwracalnie zepsuty.
Powróciło to dziwne uczucie. Tylko, że tym razem nie siedziałem przy biurku, ale szedłem korytarzem Ministerstwa. Myślałem tylko o tym, aby zapytać kogoś z Departamentu Magicznych Gier i Sportów o coś odnośnie nadchodzących mistrzostw.
To było co najmniej dziwne. Mało, że dziwne - to było nienormalne. Czułem się tak, jakbym wdarł się do czyjegoś umysłu. Ale czarodziej nie może podświadomie czytać w czyichś myślach, a już tym bardziej ktoś tak wykwalifikowany jak ja. Ostatecznie stwierdziłem, że jestem już przemęczony i zaczynam bredzić, a dalsze rozmyślania pozostawię sobie na jutrzejszy poranek. Skończyłem z eliksirem, odstawiłem go aby ostygł, a sam położyłem się pod ciepłą pościel.

Moje sny były równie nadzwyczajne jak wizje, których doświadczałem wieczorem. Między innymi załatwiałem najróżniejsze kwestie w Ministerstwie, ale głównie przebywałem w biurze aurorów. Ale pamiętamy, że sny z natury są trochę nietuzinkowe.

Ding! Ding! Ding! Nie wiem, która to była godzina, wiem tylko, że leżałem sobie beztrosko w łóżku. Byłem wolny od jakichkolwiek zmartwień typu: "Lekcje od dziewiątej" i wiele innych podobnej maści. Jednak zdołałem uchylić jedno oko, aby spojrzeć na zegarek z rzeźbioną sową, który wskazywał dziesiątą. Z początku nie zwróciłem na to uwagi, ale po chwili uświadomiłem sobie, że nigdy nie miałem takiego zegarka. Podniosłem się oszołomiony i rozejrzałem się po pomieszczeniu, jakbym dostał Confundusem. Jak już nietrudno się domyślić to nie było miejsce w którym zasypiałem, wszystko było całkowicie inne. W beżowym pomieszczeniu panował lekki rozgardiasz - na szafce nocnej leżało w nierównym stosie kilka numerów "Czarownicy", a ponadto na podłodze piętrzyły się najróżniejsze ubrania, co było niezaprzeczalnym dowodem, że ktoś długo wybierał ubranie do wyjścia. Nie oszukujmy się, od pewnego czasu zacząłem podejrzewać, że znalazłem się w pokoju jakiejś kobiety. Postanowiłem wstać, w zamiarze zbadania sytuacji, ale szok jakiego doznałem wcisnął mnie na nowo pod kołdrę. Miałem na sobie błękitną piżamę, której bynajmniej nie można było uznać za męski element garderoby. Mało tego, moje ciało nabrało iście kobiecych kształtów! Złapałem za lusterko leżące na "Czarownicach" i z owego lustra łepnęła na mnie dośc ponura, ale i zaskoczona Tonks.
Ktoś zapukał do drzwi, a ja szybko udałem, że nadal śpię.
- Nimfadora? - zapytał kobiecy głos niewątpliwie należący do jej matki. - Jesteś tam?
Siedziałem cicho przykryty po same uszy czekając na rozwój wydarzeń. Usłyszałem, że ktoś otworzył drzwi.
- Nimfadoro, śpisz jeszcze? - nic nie mówiłem, ale zdobyłem się na ciche mruknięcie, kiedy wydawało mi się, że kobieta się przybliża. Na moje szczęście zatrzymała się po moim ponurym odezwie - Masz jakiś zły humor? - Zaprzeczyłem starając się zabrzmieć trochę bardziej wiarygodnie. - Chciałam ci powiedzieć, że z tatą idziemy na Pokątną. Wrócimy za dwie godziny. - mruknąłem ponownie i wyszła.
Wyskoczyłem z łóżka i czym prędzej zająłem się przeglądaniem szafy. To było gorsze od wertowania książek przed owutemami - kiedy otworzyłem oba skrzydła na wstępie zostałem przysypany stertą swetrów i koszulek. Jak mogłem o tym zapomnieć, przecież każda damska szafa tonie od nawału ubrań. Zajeło mi to pół godziny. Pół godziny pływałem po pokoju wydobywając ciemną koszulkę z długim rękawem i wytarte dżinsy. Z butami było o wiele gorzej, Tonks nie posiadała takich, których obcasy nie przekraczałyby czterech centymetrów. Jednak byłem zaskakująco błyskotliwy, przeszukałem dom w celu znalezienia jakiejś pary należącej do Teda Tonksa. Niestety każde były za duże i za bardzo kłapały podczas chodzenia, więc skazany byłem na szpilki.
Musiałem jak najszybciej dostać się do Hogwartu. pewne było, że skoro ja jestem Tonks, to ona jest teraz mną, ale równie możliwe jest, że ona z kimś jeszcze się zamieniła. Na samą myśl robi mi się niedobrze. Poczłapałem koślawym krokiem w stronę drzwi frontowych (sztuka chodzenia na szpilkach wcale nie była taka prosta jak się wydawało, a na naukę nie było już czasu). Mój pierwszy krok poza próg został uwieczniony wielkim siniakiem na czole, kiedy obcas poślizgnął się na wycieraczce. Naprawdę podziwiam ją, że potrafi się na tym czymś normalnie poruszać. W nerwach przetransmutowałem szpilki w płaski obcas i nareszcie poczułem się usatysfakcjonowany.
Teleportowałem się i już szedłem główną ulicą Hogsmeade w stronę Hogwartu. Na miejscu spotkałem się z żelazną bramą, która uniemożliwiała mi przejście. Jak to się mówi: "ironia losu" - zawsze same komplikacje. Jednak ujrzałem światełko w tunelu:
- Hagrid!
Olbrzym rozejrzał się w poszukiwaniu wołającego głosu i żwawo podszedł do bramy.
- Tonks? A co ty tutaj robisz?
- Muszę dostać się do swojeee... Chcę odwiedzić Severusa - starałem się aby mój ton brzmiał trochę bardziej Tonksowato i widocznie gajowy to kupił.
- Poczekaj chwilę, pójdę po Filcha.
Kultura nakazuje, aby grzecznie poczekać. A co mógł zrobić ktoś tak kulturalny jak ja? Za niedługo pojawił się Filch, Hagrid już nie wrócił. Filch, jak to zwykle bywało, mruczał pod nosem swoje opinie na temat uczniów i zbytnio nie dbał o to czy ktoś go słyszy czy wręcz odwrotnie.
- Łajnobomby! Już ja im dam! I to błoto, błoto na podłodze... - otworzył bramę - Oj, Dumbledore jest dla nich za miękki. Gdyby wróciły stare dobre czasy...
Reszty słów już nie poznałem, ponieważ byłem w połowie schodów prowadzących do lochów. Wpadłem do dobrze znanego mi pokoju opatrzonym tabliczką "Severus Snape - nauczyciel eliksirów". Zobaczyłem siebie - przyglądałem się sobie w dużym zakurzonym lustrze i w dodatku miałem na sobie piżamę. Nagle Tonks pod moją postacią rzuciła się na mnie przerażona:
- To ty? Jesteś mną? Ale co się stało? Dlaczego...? - dopiero teraz mój strój przykuł jej uwagę. Mój głos brzmiał naprawdę strasznie z jej artykulacją. Przeskanowała mnie wzrokiem - W co ty mnie ubrałeś?! - Według mnie nie było się czego czepiać - co jest złego w koszulce i dżinsach? - Miałeś do wyboru całą szafę ubrań, a ty wybrałeś... A to co? - spojrzała na moje stopy - Czy... Czy to...
- Tak, to twoje szpilki.
- Ale... Ale gdzie są szpilki?! - zaczęła się zachowywać jak rozwścieczony buhorożec.
- Jeśli mamy się znowu zamienić mózgami to zadbaj o parę normalnych butów.
- CO ZROBIŁEŚ Z MOIMI SZPILKAMI?!! ZEPSUŁEŚ MOJE ULUBIONE BUTY!!!!!! JAK MOGŁEŚ!!!!! A TO CO?!! - wskazała na moje czoło, gdzie połyskiwał dorodny siniak.
- To jest pamiątka po twoich "ulubionych butach"! - ja jako jedyny zachowywałem resztki spokoju, ale powoli, bardzo powoli zbliżał się kres mojej wytrzymałości.
- I... I... I... Całość jest po prostu genialna! - zatoczyła ręką obszerny łuk.
- Może powinienem założyć spódniczkę mini i... - przerwałem, bo poczułem dziwne mrowienie w cebulkach włosów.
- Panuj nad tym! - zrugała mnie. Moje włosy zmieniały kolor jak szalone, widziałem to w lustrze, przypominało to trochę dyskotekową kulę, która błyska różnymi kolorami. - Skoncentruj się na jednym kolorze.
Spróbowałem, na szczęście mrowienie ustało. Tonks patrzyła na mnie z pożałowaniem.
- Czarne? Teraz naprawdę wyglądam jak śmierć na kiju.
Zażenowana powlokła się w stronę mojej szafy. Rozwarła oba skrzydła i zaczęła wyrzucać moje szaty na podłogę.
- Czy mogłabyś nie traktować moich ubrań w taki sam sposób jak zaobserwowałem to u ciebie? - rzucałem kolejno zaklęcia zamrażające na ubrania, które zatrzymywały się tuż nad ziemią. Nie mogę uwierzyć, że traktuje tak wszystkie rzeczy, a w szczególności moje.
- Już tak mam. - rzuciła niedbale. Już dawno na to wpadłem! Stanęła przede mną z dwiema czarnymi szatami w każdej ręce. - Jak uważasz, ta, - przyłożyła jedną - czy ta? - to samo zrobiła z drugą. - Raczej wezmę tę drugą.
- Ta jest świąteczna. - powstrzymałem ją.
Nastąpiła chwila ciszy. Jakaś mysz zachrobotała w kącie.
- Przecież są takie same. - odparła zaskoczona
- Ale ta ma świąteczną mentalność.
- Co? - co jak co, ale miałem nadzieję, że to zrozumie. Spojrzałem wymownie w sufit. - Czyli mam założyć tę?
- Ta jest robocza.
- To przez te plamy po eliksirach? Masz może jakąś "codzienną"?
- Nie mam codziennej, mam normalną.
- Jakieś przydatne poszlaki, czy mam sama znaleźć trop jak ty?
Złapałem jedną z szat, które dzięki mnie uniknęły znalezienia się na podłodze i rzuciłem jej. Zabrałem się do zbierania moich ubrań, podczas gdy przebierała się w mojej sypialni. Muszę dodać ten dzień na moją czarną listę najgorszych dni. Wkrótce ujrzałem siebie. Wyglądałem w porządku - schludna, czarna szata, włosy, które nie wymagają układania. Jedynym wyjątkiem był dziwny wyraz twarzy - trochę za bardzo promienny.
- Lepiej się za bardzo nie uśmiechaj, bo jeszcze pomyślą, że coś mi się stało. - uprzedziłem ją.
- Za to ty wysiliłbyś się lepiej na trochę uśmiechu. Wyglądam, jakbym miała coś komuś zrobić. - wykonała kontratak. - I w dodatku się nie umalowałeś!
Machnęła różdżką, a wyczarowany pędzel, szminka i szczoteczka do rzęs rzuciły się na mnie jak szalone. Niestety udało im się mnie pomazać i przy tym dotkliwie poobijać, nim zdołałem rzucić odpowiednie zaklęcie, które sprawiło, że natychmiast zniknęły.
- Cóż, lepsze to niż nic. - wydęła usta - Teraz możemy spokojnie porozmawiać. - nastała chwila ciszy, po której Tonks gwałtownie złapała mnie za ramiona i lekko potrząsnęła - DLACZEGO TO SIĘ STAŁO?! POWIEDZ MI!!! DLACZEGO?!!!!
Zachowałem zimną krew, czyli zrobiłem to, co było najrozsądniejsze w tej sytuacji. Bez słowa, z miną niewyrażającą sprzeciwu popchnąłem ją na fotel. Zgodnie z moimi zamiarami zaczęła się zachowywać spokojnie, a mianowicie - była cicho i czekała na to, abym ją oświecił.
- Zjawisko, którego jesteśmy ofiarami - zacząłem rzeczowym tonem należącym do Tonks, który brzmiał bardzo dziwnie. Pewnie dlatego, że nie była skłonna do mądrych wypowiedzi tak, jak ja - jest potocznie nazywane "rozstrojem osobowości", a jeszcze bardziej potocznie, czyli w języku młodocianych czarodziejów "zamianą mózgów".
- Skąd masz pewność, że to akurat to?
- Nie powiedziałem, że jestem tego całkowicie pewny. Nasze objawy się zgadzają. Niewykluczone, że równie dobrze możemy mieć coś innego, podobnego do "rozstroju".
- A jaki jest ten "inny rodzaj"?
- Trudno powiedzieć, istnieje wiele odmian...
- CHCESZ MI POWIEDZIEĆ, ŻE TAK NAPRAWDĘ NIE WIEMY CO TO JEST?!
- Przypuszczam, że jest to klasyczny przypadek.
- Przypuszczam! Zakładam, że nie wiesz jak to odkręcić?
- Niestety jesteśmy skazani na czas.
- Czas?
- Czas Tonks, czas. Zegar tyka. Teoretycznie będziemy skazani na cudze ciała przez dwadzieścia cztery godziny.
- A praktycznie?
- Praktycznie, to jakieś dwadzieścia osiem, góra czterdzieści godzin.
- CO?!
- Przynajmniej tak czytałem.
- A jeśli po upływie, nie wiem, trzech lat, nadal będę tobą?
- Wtedy sięgniemy po bardziej drastyczne środki. Jest dwadzieścia sposobów na uleczenie...
- A nie możemy teraz po nie sięgnąć? No wiesz, żeby to wszystko przyśpieszyć?
- Nie, to już jest ostateczność. Gdybyśmy zrobili to przed upływem stosownego czasu, mogłyby nastąpić niespodziewane skutki uboczne.
- Uboczne?
- Powiedz mi, czy chcesz na przykład, mieć mój głos będąc pod swoją postacią, albo już na zawsze pozostać mną?
- NA ZAWSZE?!
- Mnie też się to nie uśmiecha.
- Ale... Ale... Ale jak to się stało? Co takiego mogliśmy wczoraj zrobić? Aha wiem, to przez ten twój las!
- Chciałaś powiedzieć "To przez ten mój spacer!".
- I znowu mnie obwiniasz!
- Nie, to nie może przyjść tak po prostu. To nie jest pasożyt. Może być jedynie spowodowane niezwykle silnym zaklęciem, czy eliksirem...
- Czyli to przez te twoje eliksiry! - przerwała mi bezczelnie. Jak tak można?!
- Tonks, moja cierpliwość ma swoje granice!
Westchnęła, ukryła twarz w dłoniach, ale nie płakała, choć z pozoru na to wyglądało. To było nie do pomyślenia widzieć siebie płaczącego!
- Nie widzę innego rozwiązania, niż udawanie, że nic się nie stało. -
Nie zwróciła na mnie uwagi. Trwała w jednej pozycji, ale nagle spojrzała na mnie w taki sposób, jakby dokonała wielkiego odkrycia.
- Święty Mungo!
- Co Święty Mungo?
- Szpital dla czarodziejów! Oni wiedzą co robić!
Sporzałem na nią przymrużając jedno oko.
- Tam się na niczym nie znają. Ostatnio wybrałem się na izbę przyjęć, ponieważ nie byłem w stanie sprecyzować swojej choroby i wiesz co mi powiedziała? Że jestem ciężko chory i jeśli nie poddam się specjalistycznemu leczeniu za niedługi czas mogę umrzeć!
- I co? - zapytała znudzona moją intrygującą i wstrząsającą zarazem opowieścią.
- Wykurowałem się eliksirem pieprzowym.
- Raczej pani Pomfrey cię wykurowała.
- Co masz na myśli?
- Chyba ona dysponuje zapasem eliksiru?
- A jak myślisz, skąd go ma?
- Och, zapomniałam z kim rozmawiam! No pewnie, że od ciebie. Czyli według ciebie mamy tutaj siedzieć do pół do dziesiątej wieczór? - spojrzała wymownie na zegarek - Jest jedenasta. Muszę cię rozczarować, ale mam pracę i muszę się zbierać.
Wstała. Widocznie mówiła całkiem poważnie.
- Stój. - zatrzymałem ją - Chyba nie masz zamiaru iść tam jako JA?
- Co w tym złego? - wzruszyła ramionami. Nienawidzę takiej lekceważącej postawy! - Po prostu przedstawię im moją sytuację i po sprawie.
- I wezmą mnie za idiotę.
- Dlaczego? Przecież sam mówiłeś, że to jest klasyczny przypadek.
- Bardzo rzadki przypadek. Na egzaminach, każdy popełnia ten sam błąd. Mało kto wie, że istnieje coś takiego.
- Czyli TY, idziesz za mnie do Ministerstwa, a JA zostaję tu i robię za Mistrza Eliksirów?
- Na to wygląda - przytaknąłem ponuro bowiem nie bardzo odpowiadał mi taki układ.
- Mistrz Eliksirów. - akcentowała - Mistrz Eliksirów. Podoba mi się.
- Lepiej się za bardzo nie przyzwyczajaj, za blisko dziesięć godzin, wrócisz na stopień aurora.
- To jakie lekcje dzisiaj masz? - zignorowała mnie przerzucając moje dokumenty, które do tej pory spoczywały w schludnym stosie.
- Są ferie, Tonks. - z rozpaczą patrzyłem jak mój porządek ustępuje bałaganowi.
- Aha, to jeszcze lepiej! - padła na moją osobistą sofę ze smoczej skóry - Mogę leżeć cały dzień brzuchem do góry!
Dlaczego? Dlaczego ja zawsze mam gorzej?
- Masz jakieś biuro, czy coś w tym rodzaju? - zapytałem, wracając do sprawy.
- Piętro drugie, Kwatera Główna Aurorów. Dalej będziesz wiedział co robić. Czasem dadzą ci jakieś papiery do czytania, każą coś załatwić, albo pójść na jakąś akcję...
- Akcję?
- Tak, na przykład grupka czarodziejów rujnuje ład i porządek i takie tam. - ciągnęła niedbałym tonem osoby, która nie jest do niczego zobowiązana - A naszym zadaniem jest ich unieszkodliwienie. I to tyle, zaczynasz od pół do dwunastej i kończysz o ósmej wieczorem, o ile się nie przedłuży.
- Osiem godzin?
- Normalka.
Normalka?! Masakra! Jestem przyzwyczajony do sześciu lekcyjnych. Nie miałem już nic do dodania, więc bez słowa skierowałem się do drzwi.

Edytowane przez Lapa_96 dnia 12-01-2012 22:48