Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [Z] Czy to Snape, czy to Tonks?

Dodane przez Lapa_96 dnia 06-01-2012 20:24
#6

Dzisiejszy rozdział jeszcze w zasadzie jakby wstępny, za tydzień właściwe zawiązanie i przyspieszenie akcji :) Dziękuję za pozytywne oceny i zachęcam do śledzenia dalszego ciągu :)

Rozdział drugi
W "Świńskim Łbie"


Na wystawach sklepowych pojawiły się zaczarowane ozdóbki wielkanocne i ściany były przyozdobione w kolorowe kwiatki symbolizujące nadejście wiosny. Tonks była wniebowzięta, opisywała mi każdy gatunek kwiatów. Na szczęście oprócz tych charakterystycznych rzeczy zagościły również tabliczki z napisem "Zamknięte", które nie omieszkały zawisnąć na drzwiach Trzech Mioteł. Jestem uratowany!
- O nie... - jęknęła moja towarzyszka.
Szybko zacząłem grzebać w swoim woreczku, aby powstrzymać się od okrzyku radości. Ponownie mogłem zanurzyć się w ciemni mojego gabinetu i czerpać przyjemność ze spokoju, jaki dają ferie wielkanocne.
- No nic, przejdziemy się do "Świńskiego Łba". - pogodziła się z tym strasznym dla niej zrządzeniem losu.
- Ale tam też jest zamknięte. - bezsensownie próbowałem uratować sytuację. Dla Świńskiego Łba nie istniały dni wolne od pracy.
- Przekonamy się o tym. Przy okazji będziesz mieć spacer. - podsumowała bezdyskusyjnie.
Problem tkwił w tym, że ja nie miałem najmniejszej ochoty na wiosenne spacery. Rozpoczęliśmy wędrówkę wzdłuż głównej ulicy Hogsmeade, a Tonks "umilała" mi czas swoimi wywodami na temat wiosny i o braku okien w moim gabinecie. Przyspieszyłem kroku, ale nie zwróciła na to uwagi - znalezienie się w "Świńskim Łbie" równało się końcowi tych męczących opowieści.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - pożaliła mi się, kiedy zaczęło ją dręczyć moje ustawiczne milczenie - Idziesz taki naburmuszony zamiast się cieszyć z pięknej pogody.
Naburmuszony. A kto by nie był, po wysłuchaniu przemowy o oknach.
- I powtarzam raz jeszcze - przenieś się przynajmniej na parter, wtedy będziesz mieć trochę dziennego światła i przede wszystkim powietrza.
Znaleźliśmy się pod gospodą. Od innych różniła się tylko brakiem tabliczki "Zamknięte", na moje nieszczęście. Tonks rzuciła mi triumfujące spojrzenie, czyli jedno z najbardziej znienawidzonych przeze mnie spojrzeń, jakie mi kiedykolwiek posyłano. To po prostu niegrzeczne, tak się wywyższać. Tylko proszę mi niczego nie zarzucać, ja tylko podkreślam swój priorytet profesora.
- Ostatnio było zamknięte... - pozwoliłem sobie na takie małe kłamstwo. Przecież musiałem się jakoś wybronić.
- Już się lepiej nie tłumacz. - zaśmiała się i pchnęła drzwi. Jestem doskonałym przykładem dżentelmena - przepuściłem kobietę przodem. Gdyby ktoś się naprawdę czepiał, to można powiedzieć, że sama wymuszała pierwszeństwo. Cóż, tak już bywa, kiedy ktoś nie korzysta z mojej życzliwości.
Kiedy Tonks przechodziła przez próg, niemal zderzyła się z zezowatym i bynajmniej niezbyt przyjemnym mężczyzną. Człowiek ten był doskonałym przykładem standardowego klienta "Świńskiego Łba". Warknął na nią niczym Lupin podczas swoich przemian (w sumie powinno się jej pozytywnie skojarzyć). Następnie ów osobnik zetknął się moim najbardziej wyzywającym spojrzeniem i potraktował mnie podobnie jak moją towarzyszkę, z tą tylko różnicą, że szturchnął mnie łokciem we wrażliwy mostek. Mój odruch był natychmiastowy, siła zaklęcia wyrzuciła go na kilka metrów, prosto na trawę usianą wiosennymi stokrotkami.
Poprawiłem zawadiacko szatę, i zauważyłem że wszyscy klienci gospody oderwali się od swoich kieliszków i wpatrywali się we mnie z obojętnością. Usiedliśmy przy barze a stara czarownica z wielką krostą na nosie odsunęła się ode mnie na bezpieczną odległość, jakbym miał jej coś zrobić.
- Aberforth, to co zwykle. - rzekłem do burzy czarnych włosów, które szukały czegoś pod blatem. - Czego się napijesz To... - urwałem stając twarzą w twarz z barmanem, który na pewno nie był mężczyzną.
- Co podać? - zapytała dosyć oschle kobieta po trzydziestce, której facjata niemal mnie powaliła.
- Gdzie jest... - zacząłem, ale ona była dziwnie szybka. Leglimencja? Zamknij swój umysł Severusie. Ta jędza nie jest w stanie mi dorównać.
- Aberfoth jest chory. Zastępuję go. - Czyli wszystko jasne. Właściciel jest chory i wziął na zastępstwo szczyt największego bezguścia. - To co podać?
- Wy-wystarczy mi woda. - powiedziała Tonks wstrząśnięta równie jak ja imidżem barmanki.
- Ognistą Whisky.
Z trudem wzięła się do roboty, a jej mina miała wyrażać niechęć do pracy.
- Bardzo miła obsługa. - zaśmiałem się cicho do Nimfadory. Pokręciła szybko głową i machnęła na mnie ręką. Barmanka postawiła przed nami dwa kieliszki z taką siłą, że kłęby kurzu wzbiły się znad blatu. Była tak leniwa, że widocznie nie zdobyła się na przetarcie go.
-Zdrowie, Severusie! - Tonks jako pierwsza stuknęła w moją szklankę. Rzuciłem kilka sykli i wziąłem potężny łyk (bowiem tak się pije Ognistą - trzeba ją poczuć) i zaraz potem napój (o ile można to tak nazwać) wylądował na barze, który nareszcie odkrył swoje oblicze spod grubej warstwy kurzu. Po pierwsze - lura, po drugie - słodkie jak nektar.
- Prosiłem Ognistą Whisky. - poskarżyłem się kobiecie od drinków nadzwyczaj opryskliwie. Ta rzuciła mi iście ponure spojrzenie, niewykluczone, że było ono pełne wyrzutu, że ośmielam się krytykować jej pracę, która na pewno jest lżejsza od mojej.
- Wszystko jest zgodne z zamówieniem. Proszę się tak nie unosić. - warknęła na mnie tym samym tonem co ja.
- W takim razie proszę o zwrot pieniędzy. - zignorowałem Tonks, która kopnęła mnie w kostkę.
- W gargulki pan lecisz? - odszczeknęła zostając przy swoim. - Tu nie przyjmujemy zwrotów.
- Naprawdę? Wcześniej królowały tu trochę inne zasady. Chce dostać to, za co płacę.
Poirytowana odwróciła się, a gdy była już z powrotem, postawiła przede mną butelkę rzekomej Ognistej. Wziąłem potężny łyk i niemal łzy pociekły mi z oczu. Nie miałem wątpliwości, że to był oryginał.
- Zadowolony? - burknęła, podczas, gdy ja dusiłem w sobie nieodpartą chęć kasłania. Tonks nagle kichnęła.
Nie dostrzegałem potrzeby rozwijania tematu, po prostu szarpnąłem Tonks za ramię, która wypuściła swoją szklankę i oboje wyszliśmy. Wreszcie uwolniłem nawał kaszlu, który dusiłem w gardle przez pół minuty.
- Niepotrzebnie się wykłócałeś. - Tonks zaczęła prawić mi kolejne kazania.
- Tak, i mam pozwolić aby jakiś naburmuszony błotoryj wchodził mi na głowę.
- Wiesz, w sumie pasowalibyście do siebie.
- SŁUCHAM?
- Z charakteru jesteście podobni.
- Chcesz skończyć jak ten zezowaty?
- Dobrze, zapomniałam, że jesteś do bólu wrażliwy.
Do bólu wrażliwy? Moja cierpliwość ma swoje granice. Wszystko ma granice.
- Było mi miło, żegnaj. - poszedłem dróżką, która na drogowskazie była podpisana "Hogwart" a Tonks patrzyła za mną bezradnie.

Edytowane przez Lapa_96 dnia 06-01-2012 20:27