Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [Z] Czy to Snape, czy to Tonks?

Dodane przez Lapa_96 dnia 29-12-2011 22:59
#1

Wrzucam swoje najdłuższe jak dotąd opowiadanie. Składa się z ośmiu rozdziałów, będę się starać dorzucać kolejne rozdziały co tydzień.
Głównymi postaciami są, jak wynika z tytułu, Snape i Tonks, ale w tle pojawią się również Huncwoci i Dumbledore. Mam nadzieję, że Wam się spodoba, życzę miłej lektury! :)

Rozdział pierwszy
Propozycja nie do odrzucenia

Martwą ciszę przerwało pukanie do drzwi, które mąciło mój błogi spokój. Właśnie obezwładniłem grubą mysz, która z wyjątkowym uporem wracała się, aby zjadać moje notatki. Może wydaje się to nieprawdopodobne, ale zwierzęta, jakby czując że już rozpoczęła się wiosna, zmieniły swoje obyczaje na wyjątkowo nienaturalne. Tak czy owak, to nienormalne. Myszy powinny pilnować swoich nor, a nie pchać się pod moją różdżkę! Pukanie ponowiło się, więc zdecydowałem się rzucić pełne obojętności "Proszę!".
Kątem oka zauważyłem, że przez drzwi przechodzi coś wściekle czerwonego. Moja inteligencja - wtrącę skromnie, że bardzo niezawodna - pozwoliła mi stwierdzić, że oto odwiedziła mnie Nimfadora Tonks. Jej kolor włosów nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia bo - powiedzmy sobie szczerze - znając ją od dłuższego czasu przekonałem się, że jest zdolna do wszystkiego. Spodziewałem się już jakiegoś następnego chorego pomysłu. Gryzoń leżał na skraju biurka, czyli tam, gdzie trafiła go Avada.
- Cześć Sever! - powitała mnie bardzo radośnie skracając moje imię o dwie litery, co było już dostatecznym powodem, dla którego mogłem ją wyprosić, nie czując skruchy. Mało tego, z entuzjazmu jej rozwiany włos otarł się o moje drogocenne fiolki wprawiając je w niebezpieczne drżenie. Już miałem zwrócić jej opryskliwie uwagę na temat panowania nad swoimi ruchami, ale mnie uprzedziła trajkocąc jak nakręcona - Dlaczego kisisz się w zamku? Teraz, kiedy wiosna za oknem!
- Czy widzisz tu jakieś okna, Tonks? - spojrzałem wymownie na mojego gościa kiedy składałem swoje notatki - W lochach nie ma okien. - dodałem z naciskiem i dość powoli, aby podkreślić jak bardzo się pomyliła. To było jak tłumaczenie Longbottomowi na czym polega mieszanie w kociołku. Z jedyną tylko różnicą, że nie miałem przed sobą okrągłej buzi o głupkowatym wyrazie osoby, która nie rozumie, co się do niej mówi.
- Dziwne, że nie poprosiłeś jeszcze Dumbledore'a, aby przeniósł twój gabinet na wyższe piętra. - oczywiście zignorowała moją piękną uwagę tym niedorzecznym zażaleniem - Ja bym się tutaj udusiła.
- Przyjemniej jest przebywać w pomieszczeniu pozbawionym dziennego światła, oświetlanym kolorowymi eliksirami i kilkoma świeczkami. - usprawiedliwiłem się, ale wątpię aby doceniła piękno mojego wnętrza, którego zresztą nikt nie docenia. Patrzyłem z dołu jak rozgląda się po gabinecie, bezowocnie próbując dostrzec coś, co uznawałem za piękne. Dlaczego z dołu? Tak się złożyło, że jakoś nie pomyślałem, aby zaproponować jej usiąść. Zawsze tak było, dlatego staram się nie łamać moich zasad wysłu****ąc gości z nieco wygodniejszej pozycji. Oczywiście z wyjątkiem Dumbledore'a, ale ten zagadkowo grzecznie odmawiał skorzystania z mojej propozycji, która była wynikiem mojego respektu wobec niego. Co za marnotrawienie mojej łaski!
Tonks wyglądała na nieco strapioną, przygryzła wargi i patrzyła się na półki z moimi wywarami. Nagle odskoczyła od mojego biurka, tak energicznie, że w pierwszej chwili nie zrozumiałem o co jej chodzi.
- SZCZUR!
Nie mogłem ukryć szerokiego uśmiechu. Kobiety reagują zawsze tak samo, boją się małych zwierzątek.
- Tak, idzie wiosna. Myszy są bardziej natrętne niż zazwyczaj. - zaśmiałem się ponuro
- Mówiąc konkretnie - powiedziała Nimfadora kiedy już znalazła się w bezpiecznej odległości - chciałam cię gdzieś wyciągnąć. Są ferie wielkanocne.
Westchnąłem. Jak zwykle próbuje zburzyć moją hierarchię wartości. Niestety to zobaczyła.
- Tylko mi nie mów, że nie masz ochoty! - pogroziła mi karcąco palcem jak małemu dziecku - Przyszłam tu, aby cię uwolnić z tych czterech ścian... i myszy... - dodała darząc zwierzę naprawdę przykrym spojrzeniem.
- Czyli nie uszanujesz mojej grzecznej odmowy? - spróbowałem, choć wiedziałem, że to nie ma najmniejszego sensu.
- Nie. - odparła bezdyskusyjnie i już wiedziałem, że jestem przyparty do muru.
- Tak myślałem...
- Tak myślałeś?
- Tak, mój iloraz inteligencji daje mi wyraźnie znać, że niektóre kobiety są z natury uparte. - Dźwignąłem się z siedzenia. Można by pomyśleć, że w końcu uległem, ale nie. To nie jest w moim stylu. Po prostu miałem zamiar nazbierać nowych składników do eliksirów, gdyż stare zbiory właśnie pływają rozpuszczone w fiolkach, które cudem uniknęły upadku. Narzuciłem na siebie płaszcz i zabrałem ze sobą nożyk oraz mały woreczek - Chciałaś mnie wyciągnąć na łono natury? Dobrze. Na początku wypadałoby odwiedzić Zakazany Las.
- Nie mogę w to uwierzyć. - Tonks pokręciła głową z niedowierzaniem. - Nie myślałam, że to będzie aż tak proste. - Jak kobiety są naiwne!
- Po prostu brakuje mi paru gatunków ziół. - zaskoczyłem ją jak zwykle lekceważąco błyszcząc swoją przebiegłością. - W przeciwnym razie nie ruszyłbym się z miejsca.
Jej mina zrzedła:
- Wiedziałam, że musi być w tym jakiś haczyk. - teraz musiała przyznać się do przegranej - No cóż, chodźmy.

Wyszliśmy na puste błonia. Z jeziora wystawały zielonkawe macki kałamarnicy, które chwiały się na ciepłym wietrze. W dali majaczyła chatka Hagrida, a sam jej właściciel doglądał grządek z dyniami, podczas gdy wielki brytan hasał po trawie.
- Widzisz Sev? - zaczęła Tonks, tym razem ignorując cztery litery mojego imienia. Teraz powinienem pójść w swoją stronę i zostawić ją na błoniach z wielkim psem. - Widzisz jaka piękna jest wiosna?
- Zgadzam się z tobą, Tonks. - przyznałem całkiem poważnie. Tak, POWAŻNIE.
- Co? - była porażona moją odpowiedzią. Nie zapominajmy jednak, że istnieje coś takiego jak dwojaka interpretacja.
- Tym razem jestem skłonny przyznać ci rację - tłumaczyłem podczas, gdy mój rozmówca wpatrywał się we mnie jak w obrazek - Wiosna jest wspaniałą porą roku na zbiory składników. Rozumiesz, wszystko rośnie - uśmiechnąłem się do niej po raz kolejny czerpiąc satysfakcję z jej speszonej miny.
- Tak...
Nie miałem wyrzutów sumienia, przecież powiedziałem prawdę, a czy Tonks zrozumiała moją ripostę to już jej sprawa. Bo co jest piękniejszego od kiełkujących ziół królewskich? Raczej nic.
Pies Hagrida postawił uszy jak to na psy przystało i pobiegł - oczywiście - w naszą stronę. Tonks wyraźnie się ucieszyła na bliskie spotkanie, zaś ja - myślący najtrzeźwiej - mając pzed oczami ogromną, kleistą warstwę śliny na szacie, wolałem się wycofać.
- Ładny dzień, co nie Tonks? - zagadał Hagrid skończywszy doglądanie dyń. Nimfadora drapała psa za uszami. Ja, jak już wspomniałem stanąłem z boku. Hagrid najwyraźniej nie podejrzewał, że Tonks ma coś wspólnego ze mną, bo nie zwracał na mnie uwagi.
- Aha, w sam raz na wiosenny spacer. - odrzekła kiedy Kieł wszedł do chaty, zadowoliwszy się pieszczotami. Na moje szczęście mną się nie interesował.
- Spacer? - burknął Hagrid i w końcu spojrzał na mnie pytająco.
- Tak, idziemy właśnie do lasu, bo Severus chciał nazbierać sobie ziółek na swoje wywary. Później myślałam o wstąpieniu do Trzech Mioteł na drinka. Co ty na to Severusie?
- Och... tak. - wystękałem i zaraz zacząłem rozmyślać nad jakąś sensowną wymówką.
- Świetnie! Do zobaczenia Hagridzie! - Udaliśmy się w stronę skraju lasu. Hagrid wyglądał na zdziwionego - odprowadzał nas wzrokiem póki nie zniknęliśmy wśród konarów drzew. Owładnęła nas głucha cisza, dosłownie taka jak w moim gabinecie, z którego wypchnięto mnie siłą.
Wędrowaliśmy przez dłuższy czas, ponieważ po niektóre gatunki roślin trzeba zapuszczać się nieco głębiej. Tonks nie kryła poirytowania kiedy napotykała nowe przeszkody. Kobiety zawsze narzekają, kiedy napotykają jakieś trudności. Mam przestudiowaną kobiecą psychikę, dlatego nie decyduję się na jakikolwiek związek. Skazywać się na takie męczarnie? Wolę sobie kupić sowę.
- Daleko te twoje ziółka? - zapytała, kiedy jej noga utknęła w kałuży błota.
- Czyżby ci się znudził "wiosenny spacer"? - zadrwiłem, kiedy zabierałem się do ścinania ziół. - Jakieś dwie godziny temu bardzo pragnęłaś spaceru, więc proszę.
- Och! - wyrwała nogę z dziury z głośnym cmoknięciem. - Łazimy tu od blisko dwóch godzin i to z licznymi zakrętami i powrotami. Jeśli zgubimy się przez ciebie, to obiecuję ci, że osobiście zrobię ci krzywdę!
- Doprawdy? - zawiązałem woreczek z nową porcją składników - A kto mnie wyciągał na spacer?
- Tak, teraz oskarżaj o to mnie!
- Nawet jeśli się zgubimy, i tak znajdę drogę powrotną.
- Niby jak? Znajdziesz jakiś trop, Sherlocku?
- Tyle ich zostawiłaś, że to nie będzie zbyt trudne.
- Co?
Brak myślenia. Nie rozumiem jak można tak wolno rozumować. To kolejna cecha kobiet, z całą pewnością. Uwzględniłem ją w swoich notatkach. Ponownie, czując się jakbym tłumaczył bezrozumnemu Longbottomowi, obróciłem ją i zacząłem tłumaczyć łopatologicznie.
- Spójrz. Odkąd weszłaś w tą kałużę, nie jest taka jak przedtem. To jest znak dla nas, że już tu byliśmy nie sądzisz?
Spojrzała na mnie ze sztucznym podziwem. Trzeba przyznać, że musiała ją zaskoczyć moja inteligencja. Co ja bym zrobił bez moich umiejętności traperskich? Oczywiście zginąłbym, jak ona, w lesie współżyjąc z miłymi jednorożcami i niezbyt sympatycznymi wilkołakami. Niestety, z jednym jestem zmuszony żyć.
- Patrzcie no, tropiciel się znalazł! - wysłuchałem cierpliwie jej sarkazmu.
Nie dostrzegałem potrzeby rozwijania tematu, więc nie pozostało mi nic innego jak milcząco podążać naszymi śladami.
- Patrz! Odcisk mojego obcasa! - zawołała mi prosto do ucha. Mogę przyrzec, że niemal straciłem słuch w prawym uchu. Zapewne spodziewała się mojej uciechy, ale według mnie zagarnianie sobie moich sekretów nie jest godne pochwały.
Droga powrotna była zdecydowanie krótsza (krótsza, bo miałem głowę na karku, potrafię rozróżnić stare ślady od nowych) wyszliśmy z lasu tuż przy płocie ogradzającym Wrzeszczącą Chatę.
- Wow... - kiwała głową z mieszaniną żartu i podziwu. Jak zwykle kpiła sobie z moich sposobów.
- Jesteś pod wrażeniem, że ujrzałaś dawny dom swojego wybranka? - odgryzłem się, uderzając ją w czuły punkt.
- Nie, podziwiam tylko twój "iloraz inteligencji".
- Czyżby?
- O co ci chodzi?
- Wystarczy się obejrzeć.
Tonks spojrzała przez ramię i natychmiast się rozpromieniła (ja z kolei natychmiast się nachmurzyłem). Zawróciła i po paru chwilach znalazła się w objęciach Lupina. To dopiero była okazja! Z przebiegłością lisa i zwiewnością sowy ruszyłem w boczną uliczkę przez las. A'propos sów, jedna właśnie uderzyła mnie w klatkę piersiową na wskutek czego wyłożyłem się na trawie. Zioła wypadły mi z dłoni, a ból na mostku był porażający. Nim otrzeźwiałem na tyle, aby się podnieść i zabrać woreczek, Tonks już była z powrotem. Sowa, to jest, główny powód mojego niepowodzenia, leżała na trawie równie ogłuszona niczym ja przed chwilą.
- Nie zgadniesz co się jutro wydarzy! - była tak radosna. To musiało mieć coś wspólnego z Lupinem, i bynajmniej mnie to nie obchodziło.
- Przyjmij do wiadomości, że nie obchodzą mnie twoje miłosne perypetie.
- Wiesz, ja...
- Nie obchodzi mnie to. - podkreśliłem, bowiem nie miałem ochoty wiedzieć co Lupin szykuje tym razem. Wchodziliśmy właśnie do Hogsmeade.
- No właśnie, więc...
- Niech zgadnę, idziesz z Lupinem na randkę? - rozładowałem sytuację tym drobnym żartem, który jednak mógł okazać sie prawdą. Tak, zawsze trzeba brać pod uwagę taką ewentualność.
- Tak. - rozwiała moje wątpliwości.
No, jak geniusz to geniusz czyli ja. Dedukcja, ot co. Z wrażenia musiałem się zatrzymać.
- No co? - zapytała zbita z tropu Tonks.
- Nic - odparłem i ruszyliśmy pod Trzy Miotły.

Edytowane przez Lapa_96 dnia 23-03-2012 19:10