Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Rodzinna tajemnica... (rozdział 7)

Dodane przez Temeraire dnia 20-09-2008 21:08
#29

ROZDZIAŁ 5


Magdalena Maniewska szła żwawym krokiem po mokrym brukowanym chodniku. W ręku trzymała mały parasol, a pasek jej niezapiętego płaszcza zwisał po obu bokach, kołysząc się równomiernie. Zerwał się zimny wiatr, przenikając blondynkę na wskroś. Opatuliła się szczelniej okryciem, nie przerywając marszu. Wkrótce, po jakichś piętnastu minutach, bruk się skończył. Polna, ubłocona teraz droga wiodła zawijasami do dużego, zadbanego domu z czerwonej cegły. Kobieta ruszyła w tamtą stronę, a jej buty cmokały cicho, zagłębiając się w błocie przy każdym kroku. Nie zważając ni na ulewny deszcz, ni lodowaty wiatr, Magda brnęła do budynku, chcąc jak najprędzej znaleźć się w środku. Po upływie niespełna pięciu minut stanęła przed drewnianymi frontowymi drzwiami. Nacisnęła guzik dzwonka jak zwykle, krótko, dwa razy. Błyskawicznie otworzyła jej lokatorka mieszkania, rudowłosa kobieta o łagodnych zielonych oczach.
- Magda! - zawołała na widok gościa. - Taki deszcz... Myślałam, że nie będziesz się fatygować.
- A jednak - odparła wesoło blondynka, wchodząc do środka. Zrzuciła z nóg mokre adidasy i postawiła obok szpilek przyjaciółki. Biały płaszcz powiesiła na haczyku w ścianie i znów zwróciła się do rudej. - Mogę włożyć parasolkę do wanny, żeby ściekła?
- Pewnie! - odparła koleżanka. - I ty się jeszcze mnie, kobieto, pytasz?
Obydwie się roześmiały.
Po chwili siedziały już w salonie na górze przy małym, kwadratowym stole, objadając się ciastem i popijając kawę z wielkich żółtych kubków. Magda już dłuższą chwilę obracała w palcach małą, okrągłą, korkową podkładkę. Zastanawiała się, jak ładnie ująć w słowa to, co chciała powiedzieć. W końcu odezwała się niepewnym głosem:
- Wiola...
- Mhm?
- Wiesz... Myślę, że już czas jej powiedzieć.
- Komu? Lilce?
- Tak.
Na chwilę zapadło milczenie. Obie przyjaciółki rozmyślały w tej chwili nad tym samym.
- Chyba jeszcze jest... zbyt młoda - powiedziała w końcu ruda.
- Ale, Wiolu, przecież odkładasz to już tak długo... Musisz jej powiedzieć. Robi się ostatnio bardzo dociekliwa, prędzej, czy później się dowie. Uwierz mi - lepiej zrobić to teraz.
- Wiem, wiem. - Kobieta pokręciła głową. - Ale czuję się niepewnie z tym, jak wtedy postąpiłam.
- Rozumiem cię - blondynka cierpliwie starała się przemówić Wioli do rozumu. - Ale niepewność cię nie usprawiedliwia.
- Ech... - westchnęła Wiolka. - Nie odczepisz się? - zapytała, choć już znała odpowiedź. Przywołała na twarz cień uśmiechu, tymczasem siedząca naprzeciwko niej kobieta pokręciła przecząco głową. - Dobra - stwierdziła w końcu tak cicho, że ledwie dało się ją usłyszeć. - Niech będzie jutro...

W czasie, gdy kobiety prowadziły dyskusję, Lilka usilnie starała się pozbierać myśli. Nie przychodziło jej jednak do głowy żadne logiczne wytłumaczenie tego, co przed chwilą zobaczyła. Mogła tylko trzymać na kolanach żółty zeszyt i wpatrywać się w niego tępo. Otworzyła go jeszcze raz na założonej stronie i przeczytała zapisany tam tekst:

23 października 1994
Nie. Nie, nie, nie.
Nie mogę w to uwierzyć. Że Tomek jest świnią, wiedziałam od dawna, ale żeby aż tak?
Już mówię, w czym rzecz. Ów pamiętny dzień, opisany kilkanaście kartek wcześniej, przyniósł więcej niespodzianek, niż mogłam się spodziewać. Kiedy drań podstępem mnie upił, a ja zasnęłam jak kamień na krześle... Rozebrał mnie, zaniósł do łóżka i zaczął TO robić. Bez mojej zgody! I to jeszcze jak sprytnie! Nic nie wiedziałam, nic potem nie pamiętałam...
Podły, dwulicowy drań!
Boże, moje szczęście tkwi tylko tu, że miałam wtedy przy sobie medalion. To dzięki niemu dowidziałam się, co się wtedy dokładnie stało...
Ale niestety, to wszystko postawiło mnie w niezręcznej sytuacji. Okazało się, o ironio, że zaszłam w ciążę! I to z tym padalcem spod ciemnej gwiazdy... I co ja mam niby teraz zrobić? Matka chora, ojciec pije, a ja jestem w takim szoku, że ręce trzęsą mi się przy wykonywaniu jakichkolwiek czynności. Czemu to mi życie się tak komplikuje? Odkąd Artur wyjechał na studia, a Magda do ciotki Grażyny, jestem wprost zdruzgotana! Teraz co prawda emocje po tym wszystkim lekko opadły, ale wciąż płaczę bez przerwy i... Ach... Nawet już nie wiem, co pisać! Zaczynam chyba popadać z lekka w paranoję...


Tu i ówdzie atrament był rozmazany, widać autorka płakała przy pisaniu. Lilka przewróciła kolejne kartki i zatrzymała się na innym wpisie.

30 czerwca 1995
I jestem już po porodzie. Urodziłam śliczną dziewczynkę, od razu ją pokochałam. Nazwałam ją Liliana, po mojej matce...
Aż mnie żal ściska za serce i gula staje w gardle, gdy pomyślę o tym, co muszę zrobić. A mam zamiar... Oddać Lilkę. Nie do adopcji, nie ma mowy. Nie mogłabym pozwolić, aby moja ukochana córeczka spędziła nie wiadomo ile czasu w domu dziecka, o, nie. Poproszę Artura. Na pewno się zgodzi. Już się ożenił, mają z Agnieszką urocze mieszkanie w Warszawie. Ona nie może mieć dzieci, a oboje marzą o dziecku... To będzie swego rodzaju przysługa...
Nie, nie oszukujmy się. Ale mi przysługa. Oddać własne dziecko poniekąd obcym mu ludziom. Przyzwyczai się, to na pewno, ale kiedy już się dowie, będzie mieć do mnie żal, na pewno. Wypłakuję się bez przerwy w poduszkę, a gdy spojrzę na moją małą dziewczynkę, gdy śpi...
Jestem po prostu załamana...


Lilka, nie mogąc w to uwierzyć, udała się za potrzebą do łazienki. Kiedy już załatwiła fizjologiczne sprawy, spojrzała od niechcenia w lustro. Przyglądała się uważnie swym zielonym oczom, małemu nosowi i piegach na nim. W końcu skierowała wzrok na swoje kręcone, rude włosy, ułożone teraz w lekkim nieładzie. Patrzyła tak i patrzyła, aż w końcu o czymś sobie przypomniała. Błyskawicznie znalazła się w małym pokoiku z szafą pełną gratów i wyszukała zdjęcie przedstawiające Wiolę i ciotkę Magdę. Lilka z powrotem udała się do toalety i znów popatrzyła na swoje lustrzane odbicie. Nagle uświadomiła sobie, dlaczego twarz Wiolki zdawała jej się znajoma.

Edytowane przez Temeraire dnia 05-10-2008 11:51