Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] 19/ Pan Zgryźliwy i Senka. (aktualizacja: 29 gru 2011)

Dodane przez Potteromaniak0987 dnia 10-11-2011 14:08
#125

.
Sprawdzone przez LilyPotter.
Dziękuję.
Jak coś - pretensje do niej - Mwahahahaha!


* * * Fragment XVII * * *

" Dusza towarzyska "


- Gdzie idziemy?

- A potrafisz choć na chwilę być cierpliwa? Niespodzianka.

- Przecież ty nie lubisz niespodzianek.

- Nie lubię ich dostawać, ale robić jak najbardziej.

Szli zatłoczoną ulicą. Słońce w sierpniowy dzień prażyło niemiłosiernie. Severus nie cierpiał takiej pogody. Nie dość, że nie musiał nosić koszul z długim rękawem, by zasłonić Mroczny Znak, to jeszcze ulubiona grobowa czerń była totalnym nieporozumieniem w słoneczne dni. Znając Mistrza Eliksirów, niestety prędzej usmażyłby się na betonowym chodniku, niżeli włożył na siebie ubranie odmienne barwny niż czerń. 20 sierpnia był dla Severusa tak samo ważny jak Boże Narodzenie. Czyli tak samo bardzo smutny i bardzo przygnębiający. Regularnie o tej samej porze, co roku odwiedzał pewną osobę, do której miał tak mieszane uczucia, że sam nie wiedział, co ma o tym myśleć. Czuł żal połączony z goryczą, nienawiścią, współczuciem, szacunkiem i można powiedzieć, że nawet miłością (i choćby kiedykolwiek sam Snape przyznał, że kogoś kocha, równie dobrze można byłoby uznać, że postradał zmysły). Trzymając za rękę ciekawską Arsenę, co minutę zadającą mu irytujące pytania, szedł głęboko zamyślony wśród tłumu ludzi. Czuł się jak demon zła przeciskający się przez woal rzeczywistości, krocząc w mrocznej zadumie. Ludzie zdawali się być statystami bądź pustymi manekinami wpatrzonymi w sklepowe wystawy. Przez chwilę myślał, że śni. Piskliwy głos Arseny przebił się przez gęstą mgłę jego kontemplacji. Otrząsnął się z dziwnego transu. Zatrzymał się na chodniku analizując gdzie się znajduje.

- No to gdzie teraz? Tylko nie mów, że się zgubiliśmy.

- Nie ma takiej opcji - gubić to ja się mogę tylko w myślach, a nie w rzeczywistości. - Tam będzie teleport do szpitala św. Munga. - wskazał brodą na obskurną budkę telefoniczną.

- Źle się czujesz?

- Poza tym, że zaraz roztopię się niczym czarna smoła w blasku tego gorącego słońca, czuję się znakomicie - odgryzł się z sarkazmem.

- Chcesz odwiedzić przyjaciela?

- Przecież ja nie mam przyjaciół.

Arsena stwierdziła, że Snape może sobie mówić co tam chce, ale Clair była na tyle bliską znajomą Opiekuna, że można było zaliczyć ją do kategorii przyjaciół. Uparty Snape nie chciał dopuścić myśli, że może go ktokolwiek obdarzyć sympatią większą niż suche "toleruję" (choć i w tym przypadku różnie to było). Pociągnął dziewczynkę za sobą, ale w przeciwną stronę niż wskazał wcześniej. Weszli do kwiaciarni. Arsena przetarła oczy, czy oby na pewno to jawa a nie sen.

- Białe lilie - zażądał zimno.

Dziewczynka się uszczypnęła. Widok Severusa kupującego kwiaty graniczył z cudem.

- Kokardka, wstążeczka? Dostaliśmy takie piękne, ażurowe motyle do wiązanek...

- Bez ozdób - przerwał wymienianie akcesoriów, na widok których skręcały mu się kiszki.

Ekspedientka zawinęła kwiaty w papier. Arsenie zbiegły się brwi. Severus z kwiatami wyglądał jak krwiożerczy wampir z różową kokardką we włosach. Totalny absurd. Do głowy nasunął się nowy potok myśli.

- Idziemy - złapał ją za rękaw i wyszli znów na skwar.

- Dla kobiety...?

- Tak.

Przygryzła wargę. Teraz już nic się nie zgadzało. Przeszli na drugą stronę ulicy i weszli do budki telefonicznej. Pok! Znaleźli się przed wielkim gmachem szpitala świętego Munga. Arsena w przeciwieństwie do Severusa, który po teleportacji wylądował z gracją, przewróciła się niezdarnie na ziemię. Nie cierpiała tego środka komunikacji! Szybko się podniosła i przyspieszyła, dorównując zamaszystym krokom swojego Opiekuna. Otworzyła usta by zadać kolejna pytanie, ale Snape ja wyprzedził.

- Będziesz miała okazję poznać swoją babcię.

Na tą informację Arsenie zaplątały się nogi na schodach i przewróciła się, całkowicie rozpłaszczając na marmurowej posadzce prowadzącej prosto do szpitala.

- CO!?

Właściwie nigdy się nie zastanawiała czy oprócz Severusa ktokolwiek żyje z jej rodziny na tym świecie. Pod jej świadomością jak mocno zagnieździł się ród Watsonów, że nie wyobrażała sobie kogoś krewnego ze strony jej matki. No tak! Przecież Watsonowie to nie wszystko! Tyle huczało informacji o tym rodzie, że kompletnie przestała sobie zdawać sprawę z tego, iż jej mama może mieć równie dużą rodzinę. Ponadto Severus Snape nie mógł urodzić się w kapuście. Poczuła się trochę zażenowana, że nigdy nie spytała o rodziców vel jej dziadków, swojego Opiekuna. Chciała wiedzieć jak na więcej o Watsonach, pomijają całkowicie jakiekolwiek informacje o krewnych jej mamy. Zrobiło jej się głupio.

- Zamierzasz koczować na schodach do rana?

Na te słowa szybko wstała. Och! To nie jej wina! Dlaczego Severus nigdy nie wspomniał o jej babci?!

- Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś?

- Bo nie ma o czym mówić. Z resztą, nie pytałaś.

Tuptała obok Severusa z zawziętą miną, ale po jego odpowiedzi pojawił się na jej policzkach zdradziecki rumieniec.

- Czemu dopiero teraz ją odwiedzamy? Coś się stało, że tutaj leży?

Doszli do windy.

- Raz do roku wypada odwiedzić chorego. Poza tym robię to regularnie w jej urodziny...

- Raz do roku? - Arsena zrozumiała, że jej babcia musi już tutaj dość długo egzystować - Odwiedzasz ją raz do roku!? To twoja matka?!
Nic nie odpowiedział. Winda otworzyła się.

- Na czwarte piętro - rzekł niewzruszony.

Arsena nie mogła uwierzyć w zachowanie Severusa.

- Myślałam, że jesteś trochę bardziej uczuciowy, ale najwidoczniej się grubo myliłam.

Zmierzył ją lodowatym wzrokiem, jak na rasowego gbura przystało.

- Ostrzegam, że nie będzie to miłe spotkanie. Nie oczekuj zbyt wiele.

- Jak tu zaglądasz raz w roku nie dziwię się, że jest nie miła...

Winda otworzyła się na "Urazy pozaklęciowe". Skierowali się do pokoju 23. Severus nie pukając bezceremonialnie otworzył drzwi, jakby wchodził do własnego domu. Na łóżku przystawionym koło okna leżała starsza kobieta. Na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie martwej . Arsena podeszła bliżej. Ku jej uldze zauważyła, że chora osoba na szczęście oddycha. Na rampie szpitalnego łóżka wisiała tabliczka:
Elieen Prince-Snape: Głęboka depresja, następstwo trwałego urazu psychicznego z przejawami utraty pamięci (nie stosowano obliviate). Intensywna terapia od 1991 roku.

Spojrzała na swoją babcię. Wyglądała jakby pół swojego życia spędziła w Azkabanie. Miała poharataną twarz zmarszczkami, bladą cerę i siwe włosy. Jak na kobietę po pięćdziesiątce wyglądała o wiele starzej niż na swój wiek. Matka Snape'a wyczuła obecność gości i obudziła się. Dziewczynka dostrzegła bijące podobieństwo do Severusa. Miała podobne rysy twarzy i identyczny podbródek, ale największy szok sprawiały jej te czarne oczy. Severusowe. Spojrzała w obłąkaniu na towarzyszy. Usadowiła się szybko do pozycji siedzącej.

- Witaj, matko. Najlepszego - powiedział ściszonym i przygnębionym tonem. Białe lilie wsadził do szklanego wazonika mieszczącego się na szpitalnym stoliku.

- Dzień dobry - powiedziała niepewnie Arsena.

Elieen spojrzała na młodszą zdziwaczałym wzrokiem.

- Eliza! - Arsena o mało nie podskoczyła na dźwięk jej skrzeczącego głosu. - Elizo... wróciłaś. Tak bardzo czekałam na ciebie. Elizo... - złapała ją za rękę.

- Nazywam się Arsena, jestem twoją... ee... wnuczką.

- Elizo, córeczko. Jesteś taka piękna.

Arsena stała sztywno, nie wiedząc do końca jak ma się zachować przy chorej. To było dla niej przykre, że jej babcia widziała w niej swoją córkę. Severus przypatrując się tej scenie z boku, przytaknął w myślach matce, że Arsena jest niemalże kopią Elizabeth. Nic dziwnego, że Elieen widziała w niej własne dziecko. Tym bardziej, iż sama nie wiedziała, że jest babcią od jedenastu lat.

- To jest Arsena, nie Eliza - rzekł w końcu Severus.

Na jego słowa odwróciła wściekle głowę. Twarz wykrzywiła się w szaleńczym grymasie pokazując wszystkie żyły na szyi.

- Znowu TY! Po co tu jesteś!? Ty... Ty... Zbrodniarzu! Bandyto! NIENAWIDZĘ CIĘ!

- Jestem twoim synem...

- MORDERCA! Jesteś nikim! Nie znam cię! WYNOŚ SIĘ STĄD!

Arsena odskoczyła od opętanej kobiety. Elieen chwyciła ze stolika kryształowy wazon i rzuciła nim prosto w Snape'a. Zgryźliwy kocim refleksem uniknął umieszczenia kawałków szkła na czole. Wazon z liliami roztrzaskał się o pobliską ścianę.

- ODDAJ MI MOJĄ CÓRKĘ!

Arsena z łopoczącym sercem schowała się za plecami Opiekuna, kiedy kobieta zaczęła opuszczać swoje łóżko.

- Uspokój się! - krzyknął Severus do matki, wyciągając rękę w zatrzymującym geście.

Drzwi pokoju otworzyły się i pojawił się w nich mężczyzna w średnim wieku odziany w biały kitel.

- Co to za hałasy?! Pani Snape, proszę się położyć na miejsce.

Wszyscy spojrzeli w jego stronę. Elieen uspokoiła się i posłusznie wróciła na swoje łóżko. Medyk wyciągnął z kieszeni mały flakonik.

- Wypij to, to ci pomoże. To takie magiczne witaminki.

Kobieta bez oporów wypiła miksturę i poczuła się natychmiast senna.

- Dziękuję synu... - zasnęła.

Arsena próbowała utrzymać równomierny oddech.

- Cześć Severusie. Tak myślałem, że dziś do mnie wpadniesz. Zawsze cię wyczekuję o tej porze co roku - uśmiechnął się przyjaźnie i podał rękę Zgryźliwemu.

- Witaj Charlie - odwzajemnił uścisk dłoni.

Medyk był tak samo wysoki, jak Snape. Miał okrągłą twarz ze spiczastą brodą oraz orli chudy nos, na którym mieściły się modne, wąskie, prostokątne okulary. Mimo średniego wieku nad niebieskimi oczami mieściły się siwe łukowate brwi i popielate, niemalże srebrzyste, krótko ścięte włosy. Poza tym jego fizjonomia miała bardzo sympatyczny wyraz twarzy, a spojrzenie łagodnie niczym owieczka.

- Cześć Arseno - schylił się do niej przyjaźnie uśmiechając.

- Dzień dobry - odpowiedziała grzecznie, zastanawiając się skąd wie, kim ona jest.

- Zapraszam was do mojego gabinetu - zamrugał poprawiając nerwowo okulary. - Męczący jest dziś dzień, trzeba sobie zrobić zastrzyk kofeiny, co ty na to Severusie?

- Jestem jak najbardziej za.

- Dla Arseny znajdę jakiś sok. Chodźcie za mną.

Gabinet Charliego mieścił się na drugim końcu korytarza. Przez drogę Zgryźliwy rzucił ze trzy pytania do znajomego. Arsena nie słuchała. Była zbyt zaoferowana świeżymi zdarzeniami. Po raz pierwszy zobaczyła swoją babcię. Ech... i znów okazało się, że źle osądziła Zgryźliwego. Nic dziwnego, że zaglądał tutaj raz do roku, skoro jego własna matka nawet go nie poznawała. Ba! Do tego wyzywanie od łotrów i morderców musiało mu sprawiać wielki ból. Jakie to musi być podłe uczucie, kiedy odwiedzasz najbliższą ci osobę, a ona nie dość, że nie wie kim jesteś, to jeszcze przeklina i rzuca przedmiotami.

Nie dziwię mu się, że nie chce tu przychodzić. Do tego nazwała tego lekarza synem... Nie wyobrażam sobie, co musiał wówczas czuć Snape. To takie przykre...
Przełknęła z trudem ślinę.

Już chyba lepiej mieć martwych rodziców, niż chorych umysłowo...
Tak nią wstrząsnęły te wydarzenia, że dopadły ją dotkliwe nerwobóle brzucha. Do tego dochodzące krzyki, wrzaski i jęki ze szpitalnych sal, co raz gorzej wpływały na jej samopoczucie. Zrobiło jej się niedobrze. To piętro było nawiedzone. Nie wyobrażała sobie jak można pracować w psychiatryku. Przed oczami pojawiły jej się mroczki. Serce zaczęło mocno walić. Poczuła duszność.

Zaraz mi przejdzie. Nie rób scen. Zaraz mi przejdzie. Oddychaj... Oddychaj...
Doszli do gabinetu. Arsena na miękkich nogach szukała wzrokiem jakiegoś krzesła. Czuła, że zaraz osunie się na podłogę.

- Dobrze się czujesz? - zobaczyła przed sobą kwadratowe okulary i intensywnie niebieskie oczy.

- Taak...

Medyk podał jej tabliczkę czekolady.

- Zjedz kawałek, to zrobi ci się lepiej.

Faktycznie po zjedzeniu czekolady, obraz przed oczami zrobił się wyraźniejszy i poczuła przypływ siły.

- Czujcie się jak u siebie w domu - wskazał krzesła.

Arsena rozejrzała się po gabinecie lekarskim. Woreczki zapasowej krwi, strzykawki z wielkimi igłami i dziwne narzędzia miały niewiele wspólnego z domową atmosferą. Dziewczynkę przeszedł dreszcz. Charliemu jak i Severusowi zdawało się to nie przeszkadzać. Zgryźliwy usadowił się nonszalancko na krześle, jakby właśnie usiadł na wygodnym fotelu z dodatkową funkcją masażu pleców. Medyk usiadł naprzeciwko.

- Więc to jest twoja siostrzenica, Sev? Niesamowite. Jest uderzająco podobna do Elizabeth. Normalnie powiedziałbym, że siedzi obok ciebie twoja młodsza siostra.

- Jakbyś nie wiedział, że jest moją siostrzenicą, nawet nie zorientowałbyś się, że mamy wspólną krew - odrzekł zgryźliwie.

- Może i nie mam sokolego wzroku, ale jestem dość spostrzegawczy - uśmiechnął się i poprawił nerwowo modne okulary.

- Widzę, że już znasz wszystkie szczegóły. Clair nie mogła się powstrzymać, jak widzę.

- Dokładnie.

Arsena wywnioskowała, że medyk również musi dobrze znać panią Clair. To jakaś tajemna szajka wielbicieli Severusa? Lista znajomych Pana Zgryźliwego, co raz bardziej się zapełniała (a przecież do tej pory myślała, że jest pusta), co więcej lekarz zwany Charliem, podobnie jak Clair zupełnie się nie przejmował zgryźliwymi uwagami Snape'a. Poza tym chyba musiał go znać nie tylko ze szpitala. Kolejna fala pytań uderzyła Arsenę.

- O której kończysz pracę? - zapytał Snape, mieszając łyżeczką kawę.

- Ach, zależy od warunków. Szczerze powiedziawszy to nie mam pojęcia. Czasem bywa tak, że siedzę pełne dyżury i zanim się obejrzysz mijają cztery dni. Ale to lepsze niż siedzenie w domu. Tutaj mam, chociaż jakieś ciekawe zajęcie. Praca to całe moje życie.

- Całodobowy pracoholik - podsumował Snape - Znajdujesz chociaż czas na jedzenie i spanie?

Charlie zaśmiał się nerwowo.

- Stara się o tym nie zapominać. Poza tym, tobie też mógłbym wypomnieć urwanie głowy. A ty nadal pracujesz w Hogwarcie?

- Tak, robię jako Mistrz Eliksirów - odparł ponuro.

- No to świetnie! To twój najlepszy fach. Zawsze miałeś wybitne oceny z tej dziedziny.

- Wolałbym nauczać obrony przed czarną magią.

- Chodziliście razem do Hogwartu? - wtrąciła Arsena, nie mogą pohamować swojej ciekawości.

- Oczywiście! - wybuchnął radośnie lekarz. - Rywalizowałem z twoim Opiekunem w ocenach z eliksirów. To były dobre czasy. Sev, nie opowiadałeś jej o swojej młodości? Dlaczego?

Snape spojrzał na niego spod byka. Dziewczynka zmierzyła przenikliwie Zgryźliwego. Szkoda, że nie był skłonny do opowiadań, bo na pewno jego historie młodości musiały być bardzo interesujące. Szczególnie, że poznała kolejnego jego znajomego, który z utęsknieniem wspominał stare czasy. Zaintrygowało ją strasznie wizja młodego Severusa hasającego po szkolnych błoniach, albo siedzącego z nosem w książce od eliksirów.

- Skoro mówimy o starych czasach, zgadnij kto ostatnio trafił do nas na oddział - oczy medyka przybrały kształt wesołych rogalików.

- Byłem zawsze słaby w zagadkach - burknął Severus i wziął łyk gorącej kawy.

- Juliusz!

Mistrzowi Eliksirów zadrżała ręka i niefortunnie oblał sobie spodnie. Odstawił z trzaskiem filiżankę na spodek i obrzucił morderczym spojrzeniem medyka.

- Możesz mnie ostrzegać zanim wypowiesz jego imię? Nie wspomniałeś, że będzie to zagadka z bonusem - po czym, wyciągnął różdżkę i usunął plamę ze spodni.

Znowu ten Juliusz, pomyślała Arsena. Clair też o nim wspomniała. Jego reakcja była bardzo podobna. Kim do licha jest ten nieszczęsny człowiek?

- To jeszcze nic - powiedział Charlie. - Zgadnij, z jakiego powodu tutaj trafił.

- Och, daj spokój Charlie, nie mam ochoty na takie zabawy - przewrócił oczami i skrzyżował ręce na piersi.

- Złamał nogę - lekarz zdawał się być podekscytowany, tym że Juliusz połamał się - kiedy smażył naleśniki!

Kąciki ust Severusa lekko drgnęły, jakby w ostatniej chwili powstrzymał się od uśmiechu.

- Interesujące - przytaknął. - Jak na Juliusza nic ponad normę... - w końcu pod nosem wypłynął złośliwy uśmieszek.

- Wiedziałem, że cię to rozbawi - wyszczerzył zęby medyk. - Może cię to nie interesuje, ale wypisali go wczoraj.

Arsena nie wiedziała, co było takiego śmiesznego w tym, że ktoś złamał nogę (pomijając już dziwne okoliczności zdarzenia... Przy naleśnikach?!). Jednakże jeden i drugi miał z tego nie lada uciechę. Ktoś nagle zapukał. Drzwi uchyliły się i zajrzała do środka starsza kobieta.

- Szukam doktora Herberta Froze.

- Dobrze, zaraz przyjdę. Za minutkę - odparł grzecznie medyk.

- My zbieramy się - rzekł Severus i wstał z krzesła. - Widzę, że masz sporo roboty.

- No niestety obowiązki wzywają. Wpadnijcie jeszcze kiedyś.

- Za rok o tej samej porze? - rzucił sarkastycznie Mistrz.

Wyszli. Ledwo otworzyły się drzwi do windy, Arsena zaczęła rzucać w niego pytaniami niczym pociskami z karabinu maszynowego.

- Dlaczego ona zachorowała? Znaczy twoja matka... Długo tutaj leży? Co się stało z twoim ojcem?

- Naprawdę chcesz teraz o tym rozmawiać?

- Chcę tylko wiedzieć...

- To jest długa i niezbyt wesoła historia. Skoro jesteś zainteresowana to opowiem ci kilka faktów, ale pozwól zostawić ten temat na wieczór.

Spuściła głowę.

- No dobrze.

Po chwili znaleźli się z powrotem na ulicy.

- Mam pytanie odnośnie twojego znajomego. Dlaczego zwracasz się do niego Charlie, skoro nazywa się Herbert Froo... coś tam.

- Herbert Froze - poprawił dziewczynkę. - Tak się wiarygodnie nazywa, ale dlatego, że nie cierpi swojego imienia każe nazywać się Charliem.

- Eee...? - Arsenie taki argument nie miał żadnego sensu. Jak można nie lubić swojego imienia do takiego stopnia, żeby kazać wołać na siebie inaczej? Sama nigdy się nawet nie zastanawiała czy lubi swoje imię czy nie. Było to normalne. Poza tym jak na wykształconego lekarza przystało, zabawa w takie rzeczy była trochę nie poważna. No i Herbert nie było jakimś wulgarnym czy niestosownym imieniem, żeby od razu nie tolerować. - Charlie brzmi bardziej wieśniacko, niż Herbert, jak dla mnie.

- Powiedz to jemu. Od zawsze miał takie życzenie, więc ludzie się przyzwyczaili.

Jakich on ma dziwnych znajomych... Sam nie należy do grupy normalnych, no ale... Herbert zwany Charliem wcale nie odbiegał dużo od Clair, która sprawiała wrażenie chorej służbistki próbującej ratować świat. Według Arseny, interwencja na Pokątnej nie była aż taka konieczna, jak to wyolbrzymiła kobieta. No cóż, każdy z nas ma swój świat, swoje odchyły i swoje buczki. Gdyby każdy był normalny epidemia nudy rozmnożyłaby się na skalę światową.

- A kto to jest ten Juliusz? W ogóle, to ja nie spodziewałam się, że ty masz jakiś znajomych poza kręgiem Śmiercożerów i pijawkami ze słoików mieszczących się w lochach.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Widzę, że bardzo się zainteresowałaś moim prywatnym życiem towarzyskim.

- Życiem towarzyskim?! Myślałam, że w twoim słowniku nie ma takiego pojęcia!

Przewrócił oczami.

- Arseno! Na litość, co w tym takiego dziwnego, że mam kilka osób, z którymi mogę od czasu do czasu porozmawiać?

Że jesteś ludzki, a to na podług ciebie jest wystarczająco dziwne, pomyślała w chwili refleksji.

Edytowane przez Potteromaniak0987 dnia 10-11-2011 16:16