Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] ,,[...]Wojna zmienia ludzi, zmieniła i jego...[...]" cz. 4(2012r)!!!

Dodane przez Red Crayon dnia 17-02-2012 11:23
#63

Przepraszam, że olałam tą stronę. Wracam. Odcinków będzie więcej. :) Na dowód dodaję odcinek :D Ten fick dojrzewał we mnie, wiem, że powstanie więcej pomysłów.
Przepraszam za styl, pisane na szybko, a poza tym od ponad pół roku nie napisałam NIC, wrócenie do starej jakości zajmie mi trochę czasu. Bądźcie wyrozumiali.
Potrzebna beta, chętny ktoś?

Dedykowane czytelnikom.
***

Słońce powoli budziło się, pozwalając swoim pierwszym promykom leniwie prześlizgiwać się pomiędzy gałęziami drzew i wyschniętymi krzakami. W tej okolicy ziemia od dawna nie dawała żadnych owoców, w krajobrazie dominowała nagość i surowość szarości oraz brązów.
r0;Kiedyś było tu tak pięknier1; - pomyślał Colin siedząc na podłużnym głazie. Wspominał, jak przyjechał tu kiedyś z ojcem i bratem. Polowali, palili ogniska, kąpali się w strumyku i przede wszystkim walczyli z problemami. Zamknął oczy, wciągając powietrze do płuc, niemal poczuł tamten zapach - woń jagód mieszała się z żywicą i wilgotnym mchem. To był najpiękniejszy okres w jego życiu, mimo, że działo się to po odejściu matki. Gdy kobieta porzucała rodzinę, nie był jeszcze wiadomy im powód tej decyzji. Creeveyowie mimo to byli w ogromnym szoku, a zwłaszcza ojciec, człowiek o gołębim sercu, nie umiał pogodzić się z sytuacją. Z czasem nauczyli się funkcjonować z tą świadomością.
Teraz jednak ani śladu nie było po pięknie tego miejsca. W czasie ostatniego roku przed Bitwą, gdy lasy służyły za miejsca ukrycia, przyroda została zniszczona. Dla Collina, który kochał naturę, jako jedyną, która nigdy go nie skrzywdziła, była to męka. Widzieć cierpienia swojej kochanki, która choć zdradziecka, to jednak tak dobra, tego było ponad miarę. Collin nie opłakiwał aż tak ludzi, doświadczył z ich rąk zbyt wielu krzywd, by uwierzyć, że nie są winni swoich cierpień. To w czasie Bitwy ujrzał swą matkę, w której postawie było tak wiele nienawiści do całego świata. Walczyła ramię w ramię z barczystym śmierciożercą, o którym już wielokrotnie Prorok Codzienny pisał jako o najokrutniejszym wilkołaku. Z początku syn chciał ją bronić, jednak porzucił tą myśl i całą nadzieję, gdy kobieta pocałowała spontanicznie swego partnera. Byli cali umazani krwią jednego ze szkolnym kolegów Colina. Chłopak zawył rozpaczliwie, rozpoczynając pojedynek z własną matką. Jakże okrutna jest wojna, jakże bezlitosna i niemoralna, gdy matka i syn, krew z krwi, stają po przeciwnych stronach i walczą na śmierć i życie? W tym starciu nie mogło być wygranego. Każde z nich i tak straciło już wszystko. Miotane po omacku zaklęcia odbijały się od ścian, prawie żadne nie trafiało do celu. Stojący najbliżej zastygli w bezruchu, przypatrując się walce. Nie mogli wiedzieć prawdy o tej sytuacji, a jednak w powietrzu czuć było rozgrywającą się tragedię.
- Dlaczego? - spytał wtedy matkę.
- Tylko zło zwycięży! - zawyła, miotając kolejne śmiertelne zaklęcie. W tym szale rozpięła jej się szata. Oczom Colina ukazał się lekko wystający brzuch, który z pewnością mógł oznaczać tylko jedno. Stanął sparaliżowany, myśląc o tym dziecku - dziecku wojny i zła, a przecież niewinnym z natury. Łzy pojawiły się w jego oczach. Ten ułamek sekundy sprawił, że kobieta, którą kiedyś nazywał matką, posłałą klątwęm która uderzyła go w pierś. Z rozłożonymi szeroko rękoma uniósł się w powietrze i uderzył w ścianę. Upadł na ziemię, a kawałki cegieł spadły na niego, pokrywając go grubą warstwą gruzu. Nie umarł, przerażała go ta świadomość. Jego ciało pozostało poza jego władaniem, a umysł unosił się gdzieś daleko, nie mogąc porozumieć się z nikim.
Do życia wrócił, gdy już zupełnie stracił wszelką nadzieję, zupełnie, jakby zaklęcie matki przestało działać, gdy stanie się taki jak ona. Przez te długie lata znienawidził Harryr17;ego Pottera. To przez niego tamten śmierciożerca odebrał mu matkę, to przez niego świat cierpiał. Colin kochał teraz jedynie ojca i brata. Gdy ocknął się, w szpitalu św. Munga był sam. Po długim śledztwie odkrył, że brat i ojciec opuścili go. Stracili nadzieję na ratunek, po prostu odeszli, nie pozostał po nich żaden ślad. Chłopak wpadł w znieczulicę, całe dnie spędzał w Dziurawym Kotle pijąc Ognistą i śpiąc na zmianę. To tam spotkał zrozpaczonego Rona. Byli dla siebie nawzajem oparciem. Dwie ofiary Wojny - dla nich obu byłoby zdecydowanie lepiej, gdyby umarli w walce, pochowani z honorami i wspominani z podziwem. A jednak nie, Wojna pozostawiła w ich duszach rysy, których nie dało się naprawić. To oni tak naprawdę cierpieli najbardziej... Znienawidzili zło i dobro, w tym konflikcie nie było przecież niewinnych. Wierzyli tylko we własne wartości.
Colin siedział na głazie, wpatrując się w dal. Łzy szkliły się w jego oczach. Nie chciał płakać, lecz co mu teraz pozostało? Śmierć byłaby najlepszą alternatywą, jednak co by wniosła? Usilnie próbował robić coś, by zaistnieć. Teraz muszą wykonać misję. Niech Wybraniec cierpi tak jak inni - niech zrozumie, że Wojna się nie skończyła, że ona trwa, choć przeciwnik się zmienił. Zmarli nie są wcale najgorszą stratą, to życie z okaleczoną duszą jest gorsze od śmierci. Czarny Pan oddał przysługę tym, którzy zginęli. Tak naprawdę tragedią przeszłości było co innego - pokolenia wychowane do walki, nie umiały sobie radzić w normalnym świecie. Colin zatrząsł się, myśląc o losie dziecka, które było w łonie jego matki. Wiedział, że nie spocznie, dopóki nie dowie się prawdy o nim.
Tuż za nim pękła gałązka. Nawet się nie odwrócił, poznałby ten charakterystyczny krok wszędzie. I ten zapach w powietrzu. Przymknął oczy, delektując się mieszanką wody kolońskiej i Ognistej Whisky. Choć pewnie kiedyś wydałoby mu się to idiotyczne, teraz ten zapach przypominał mi bezpieczeństwo.
- Myślisz, że dobrze robimy? - spytał cicho.
- Nie. Ale nie robimy też źle. - Ron mruknął nieco zdenerwowany.
- Coś się stało?
- Zwiała.
W tym momencie cały świat się zatrzymał.