Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] ,,[...]Wojna zmienia ludzi, zmieniła i jego...[...]" cz. 4(2012r)!!!

Dodane przez Red Crayon dnia 11-09-2008 17:52
#10

Dedykacja dla:
- Wampirzycy za betowanie i nie tylko
- Rock Idiot za "inteligentne" rozmowy na GG
- Tym wszystkim anonimowym sprawcom tego, że chcę pisać

- Zniknęła?! Co przez to rozumiesz? Wyszedłeś z dziećmi na sanki i porwali Lily! - histeryczny krzyk kobiety słyszała cała okolica.
- Ginny, uspokój się. To nic nie pomoże. Zastanówmy się co robić - uspokajał ją Harry. Kto jak kto, ale on wiedział, że pośpiech jest złym doradcą. Swego czasu stracił przez niego ojca chrzestnego.
- Uspokoić się?! Ktoś zabrał twoje dziecko, a ty masz to gdzieś! Mogą ją torturować! A co, jeśli nie żyje?! Nienawidzę cię! - Ginny zaczęła się szarpać, bijąc męża na oślep. Wpadła w szał. Złapała pierwszą lepszą figurkę i cisnęła nią w Harry'ego.
- Ginewro, proszę! Tu nie chodzi o nas, lecz o Lily! Ministerstwo już jej szuka, a ja czekam tylko na sowę od Kingsley'a i ruszam z resztą aurorów. - Harry starał się opanować sytuację. Jak dobrze, że był wpływową osobą w świecie magii i mógł liczyć na pomoc najwyższych władz. Reakcja rudowłosej nie zdziwiła go. Już nie raz spotkał się z napadami agresji w jej wykonaniu i wiedział, co robić. Jej słowa już nie bolały. Wiedział, że nie czuje do niego ani grama miłości. Kiedyś, na początku, szaleli za sobą, ale ta chemia szybko się wypaliła. Po prostu się sobą znudzili. Starali się odbudować tę więź, ale nie było to łatwe. Ona każdą wolną chwilę spędzała na treningach drużyny Quidditcha, a on w ministerstwie. I wtedy się stało. Ginny zaszła w ciążę. Postanowili, ze będą razem ze względu na dziecko. Byli zgodni w kwestii, że malec powinien mieć pełną rodzinę. Ich stosunki ociepliły się, choć nie były takie jak kiedyś. NIe minęło dużo czasu, a na świat przyszła trzecia pociecha. Kobieta miała za złe mężowi, że musi zaprzepaścić karierę. Wiele razy mówiła mu, że zmarnował jej życie. Niemal codziennie kłócili się o późne powroty do domu. Dobrze wiedział, że jego żona trzyma w szafce nocnej papiery rozwodowe. Wahała się, czy je wysłać, a on nie pomógł jej zapomnieć o tym pomyśle. Wracał jeszcze później, nie poświęcając Ginny czasu. A teraz jeszcze porwanie Lily. Drżał ze strachu o dziecko, a jednocześnie był już pewien, że niedługo zostanie rozwodnikiem. A wtedy będzie sam. Nie miał już przyjaciół. Stracił ich. Byli z nim na złe, ale na dobre nie potrafili. Od ślubu Hermiony nie rozmawiał ani z nią, ani z Ronem. Od ostatniej rozmowy z tym drugim minęło kilka lat. Słyszał różne dziwne pogłoski, ale w nie nie wierzył. Albo nie chciał tego zrobić. Tak samo jak w przypadku Colina, myślał, że to bzdura. Przecież byli po białej stronie...
- Jadę do matki - z zamyślenia wyrwał go stanowczy głos Ginny.
- Co? - spytał mało inteligentnie.
- Jadę. Do. Matki! - warknęła zirytowana kobieta. - Bracia obiecali mi pomóc szukać małej. Informuj mnie i... powinna do ciebie przyjść sowa z sądu. Zachowaj resztki honoru i odbierz ją. Nie utrudniaj tego. - dokończyła zdawkowo.


- Panie Potter! Proszę zaczekać... - za mężczyzną biegł urzędnik.
- O co chodzi? Mówiłem, że jestem tylko na moment. Dołączam do Brygady Uderzeniowej. Podobno mają trop - powiedział zdenerwowany Harry. Krzywo zapięta koszula, przekrzywiony krawat, kilkudniowy zarost. Tak się ostatnio prezentował. Nie trudno się dziwić, że nie budził zbytnio szacunku. Byle człowiek mógł mu wleźć na głowę.
- Chodzi o pańską córeczkę, sir. Zbadano ten ślad i wysłano grupę aurorów. Wrócił tylko jeden. Podesłać go do pana?
- Tak. Ale szybko. Oczekuję go w moim gabinecie za dwie minuty - syknął przez zęby. Będąc już w pomieszczeniu, odetchnął z ulgą. Coś wiadomo w tej sprawie. Lily wróci cała i zdrowa. A Ginny... Będą jeszcze szczęśliwym małżeństwem! Z uśmiechem spojrzał na zdjęcie leżące na biurku. Cztery osoby machały do niego. Sam robił tę fotografię. Sięgnął po kubek i nalał do niego mocnej czarnej kawy. Ostatnimi czasy nie pił nic innego. Po pierwszym łyku zakrztusił się. Była zimna.
- Cholera! - zaklął, wyciągając różdżkę. W tym samym momencie otworzyły się drzwi i do gabinetu wszedł mężczyzna. Był niezwykle poraniony; całą twarz pokrywały mu blizny i rozcięcia.
- Więc? -spytał szybko, odstawiając kubek z powrotem na szafkę.
- Zginęli wszyscy prócz mnie. Deportowałem się w ostatniej chwili. Oni są... - zaczął, ale mu przerwano:
- Pytam o Lily! Widziałeś moją córkę?! - Harry chwycił podwładnego za poły szaty. Szybko jednak się opanował i puścił go.
- Taką małą, rudowłosą dziewczynkę? Tak, spała. A zaraz obok siedział on. Wydawał się znudzony tą walką. Obserwował. Trzymał tylko rękę na głowie pana córki i mruczał coś pod nosem - odpowiedział prędko, jakby bojąc się, że za chwilę znów dojdzie do rękoczynów. W Potterze się zagotowało. Najgroźniejsze klątwy dotyczyły dotyku. A ona mogła nie spać, tylko być pod działaniem zaklęcia. Wyobraźnia podsuwała mu okropne wizje. Wzdrygnął się.
- Nie mogliście go czymś trafić?! On pewnie robił jej krzywdę! - krzyknął.
- Chroniła go jakaś tarcza. Nie można było się przez nią przebić. A mała wydawała się być zadowolona. Uśmiechała się.
- Złożyłeś raport z misji mojemu asystentowi? Musi przygotować oświadczenie prasowe i wysłać do Proroka listy gończe.
- Tak - padła krótka odpowiedź.
- Czy potrafiłbyś trafić na miejsce zbrodni? I czy widziano jak się deportujesz? - W jego głosie pojawił się ton służbowy. Wróciło racjonalne myślenie.
- Sądzę, że znajdę drogę. Nie widział mnie nikt. Miałem pelerynę-niewidkę, sir - mruknął auror.
- Ach, świetnie! - szczerze ucieszył się Harry - A czy rozpoznałeś wroga? Kim był ich przywódca?
- Pan nie uwierzy. To był... - zaczął mężczyzna lekko zdenerwowany - To był pana przyjaciel, Ron Weasley.
Pod Potterem ugięły się nogi. Upadł na zimną posadzkę. Nic więcej nie pamiętał...

***
I jak?