Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Lily Evans (Rozdział 44; aktualizacja 10.07.2010r.)

Dodane przez Fantazja dnia 30-03-2009 16:02
#267

ROZDZIAŁ 40


- Boże, Lily, ulituj się, bo zgłupieję!
Lily podniosła głowę znad wypracowania i spojrzała chłodno na przyjaciółkę.
- Od nauki się nie głupieje - powiedziała spokojnie.
- Ja głupieję - warknęła Mel. - Poza tym, co to za pomysł, żeby w sobotę pisać jakieś cholerne wypracowanie?
- Będziemy je mieć z głowy.
- Ale ono jest na za miesiąc! - Naburmuszona Mel oparła się ciężko o krzesło, zakładając ręce na piersi. Lily doskonale rozumiała jej podenerwowanie i rozdrażnienie. Nie dość, że ruda siłą zaciągnęła ją do biblioteki, sadzając przed stosem opasłych tomisk, to jeszcze nikt nie zdawał się pamiętać o jej urodzinach. Prawda była taka, że rankiem Lily, będąc w zmowie z huncwotami, wyniosła ze swojego dormitorium wszystkie prezenty, które Mel dostała, oddając je pod ich opiekę, a cała wieża Gryffindoru, a także wielu innych uczniów doskonale wiedziało, co ma robić - udawać, że się zapomniało. Przez to wszystko Melissa od rana przypominała bombę zegarową. Jednakże nikt nie był w stanie określić, kiedy w końcu ta bomba eksploduje, więc każdy omijał ją jak najszerszym łukiem, by czasem nie sprowokować wcześniejszego wybuchu. Jedynie Lily była wyjątkiem.
- Mam tego dość - odezwała się znowu Mel. - Idę się przejść. - Dziewczyna wstała, zgarniając do torby swoje przybory.
Lily zagryzła wargę.
- No dobrze - powiedziała, idąc w ślady przyjaciółki. - To gdzie idziemy?
- Nie wiem... - Mel zmrużyła oczy w zastanowieniu. - Albo wiem. Idziemy do Hogsmeade.
Ruda spojrzała na nią sceptycznie.
- Niby jak mamy się tam dostać? - spytała.
- Zaufaj mi. - Mel uśmiechnęła się tajemniczo.
Już po chwili dziewczyny szły korytarzem, zmierzając w bliżej nieokreślonym dla Lily kierunku. Ruda kilkakrotnie próbowała wyciągnąć z przyjaciółki, gdzie tak właściwie idą, ale ona jedynie potrząsała głową, nadal z tym swoim uśmiechem na ustach. W końcu Lily zrezygnowała z dalszych prób i po prostu posłusznie szła za nią.
- Jesteśmy na miejscu.
Lily spojrzała na przyjaciółkę szczerze zdziwiona.
- Że jak? - Przed nią widniało jedynie ogromne lustro.
Mel przewróciła oczami, wyciągnęła różdżkę i stuknęła nią w ramę zwierciadła.
- Dissendium - szepnęła, a lustro odskoczyło delikatnie, ukazując obszerny korytarz. Lily rozdziawiła ze zdumienia usta.
- Jesteś genialna - wyszeptała.
- Wiem. - Ruda z zadowoleniem stwierdziła, że przyjaciółka odzyskuje dobry humor. - A teraz chodź.
Lily weszła za przyjaciółką w ciemny korytarz. Mel starannie zamknęła przejście, po czym zaklęciem zapaliła koniec różdżki. Światło rozlało się dookoła i dziewczyny ruszyły naprzód. Z początku Lily odczuwała radosne podniecenie, jednak po paru, jak jej się przynajmniej wydawało, milach, droga zaczęła się jej dłużyć, stopy niemiłosiernie boleć, a ubranie przemakać od panującej wokół wilgoci, przez co zaczęła marznąć.
- Mel, kiedy koniec? - spytała błagalnym tonem, obejmując się rękoma. Żałowała, że nie miała na sobie niczego cieplejszego.
- Już niedaleko, naprawdę - odparła Mel. - Kilka kroków, dosłownie.
Nie minęło wiele czasu, gdy Lily zorientowała się, że przyjaciółka nie kłamie. Na drodze stanęła im ściana.
- Eee, i co teraz? - Ściana wyglądała na solidną.
Mel westchnęła i naparła na przeszkodę, jednocześnie pociągając za jakąś dźwignię znajdującą się na wysokości jej ramienia, której Lily wcześniej nie zauważyła. Po chwili ściana uchyliła się i Melissa wypchnęła rudą na zewnątrz. Wtedy to Lily zauważyła, że przeszkoda, którą uważała za ścianę, była tak naprawdę wielkim lustrem. Dziewczyna rozejrzała się wokół, ciekawa, gdzie się znajdują. Gdy się zorientowała, uniosła brew.
- Mel, my jesteśmy w kiblu - powiedziała.
- Mhm - mruknęła Mel, zatrzaskując lustro. - Dokładniej w męskim kiblu - dodała, machnąwszy w stronę pisuarów przymocowanych do ściany.
- Aha... to może lepiej stąd wiejmy? - podsunęła Lily, patrząc z obawą na drzwi.
- Oczywiście, że stąd wiejemy - prychnęła Mel. - Trzymiotłowy męski kibel nie jest największą atrakcją Hogsmeade. Uwierz mi.
- Wierzę - mruknęła Lily i uchyliła drzwi wejściowe. Dopiero gdy upewniła się, że nikt nie widzi, wyślizgnęła się z toalety. Melissa prawie natychmiast wyprzedziła ją, biegnąc w stronę baru. Ruda również przyspieszyła kroku i po chwili obie znalazły się w sali.
- ROSMERTA! - wykrzyknęła nagle Mel i, nim Lily zdążyła jakoś zareagować, dziewczyna znajdowała się już za barem i wisiała na szyi młodej barmanki, która zamarła, wyraźnie zaskoczona.
- Melissa? - wystękała w końcu, odpychając blondynkę od siebie, po czym zaczęła rozmasowywać sobie kark. - Co ty tu znowu robisz?
- Przyszłam - odparła Mel urażonym tonem. - Nie można?
Lily spojrzała zainteresowana na Rosmertę. Nie znała jej zbyt dobrze. W końcu była ona od niej starsza o jakieś pięć lat. Ale Mel najwidoczniej zdążyła się już z nią kiedyś zapoznać, a Lily jakoś to nie zdziwiło. Ruszyła powoli w stronę baru, by usiąść na jednym z wysokich krzeseł.
- Mel - westchnęła Rosmerta - ja naprawdę powinnam o tym komuś donieść i zrobię to, o ile nie przestaniesz wpadać tu średnio raz na tydzień.
- Przecież w tym roku jeszcze tu nie...
- A poza tym - przerwała jej Rosmerta - wyjdź mi zza baru. Nie wiesz, że niepełnoletnim nie wolno za nim być? Będę miała na karku ministerstwo.
Mel prychnęła.
- Ależ ja jestem pełnoletnia - powiedziała.
Rosmerta spojrzała na nią zdziwiona.
- Dzisiaj skończyłam siedemnaście lat* - dodała Melissa.
- O, to gratuluję. Wszystkiego najlepszego. - Rosmerta uśmiechnęła się do niej. - Ale i tak wyjdź, proszę.
Mel spojrzała na nią urażona, ale posłusznie wyszła zza baru i usiadła obok Lily.
- To chociaż daj mi miodu - oświadczyła.
Lily zesztywniała i zerknęła z przestrachem na przyjaciółkę.
- Ale Mel... - zaczęła.
- Cicho bądź, małolato - rzuciła Mel w jej stronę, a oczy jej rozbłysły. - No, gdzie ten miód? - Zabębniła nerwowo palcami o blat.
Rosmerta spojrzała na nią, wyraźnie się wahając, ale w końcu, zapewne zgodnie z zasadą "klient nasz pan", spełniła prośbę i już po chwili przed Melissą stała szklanka bursztynowej substancji. Blondynka oblizała wargi i podniosła ją do ust.
- O mój Boże - wyszeptała do siebie Lily, patrząc na przyjaciółkę. Wiedziała, że nie może dopuścić do tego, by Mel się upiła. Ona miała na swoją imprezę przyjść na własnych nogach.
Gdy Melissa zamawiała trzecią szklankę, ruda postanowiła działać.
- Eee, Mel?
- Mmm?
- Przyszłaś tu się upić, czy zrobimy coś pożyteczniejszego?
Mel zmarszczyła czoło i odsunęła od siebie trunek.
- Masz rację - westchnęła. - Upiję się za tydzień i bez towarzystwa pani Wiecznie-Mi-Coś-Nie-Pasuje jojczącej za uchem... Chodźmy do Miodowego Królestwa. Nie mogę się upić, to się choć objem.
Lily z ulgą przyjęła tę wiadomość. Ześlizgnęła się z krzesła barowego, pożegnała uprzejmie Rosmertę i czym prędzej pociągnęła Melissę do drzwi, aby przypadkiem ta się nie rozmyśliła.
Gdy wyszły na zewnątrz, Lily poczuła zimny powiew wiatru. Wzdrygnęła się i spojrzała w górę. Niebo zakrywały ciężkie, ciemne chmury, zapowiadając ulewny deszcz. Ruda skrzywiła się nieznacznie, ale śmiało ruszyła naprzód. Hogsmeade wydało jej się teraz dziwnie opustoszałe. Zazwyczaj, gdy tu była, główna ulica była zatłoczona uczniami, a teraz tylko gdzieniegdzie przemykali ludzie, zapewne próbując zdążyć przed nadchodzącą burzą.
Po chwili dziewczyny skręciły w boczną uliczkę, którą dotarły do Miodowego Królestwa. Mel pchnęła drzwi. Nie ustąpiły. Blondynka zaklęła i spojrzała przez szybę.
- Zamknięte - warknęła ze złością.
W tej chwili wielka kropla deszczu spadła prosto na jej głowę.
- To co robimy? - spytała Lily zrezygnowanym tonem.
Mel wzruszyła ramionami.
- Wracamy - powiedziała, po czym odwróciła się w stronę uliczki, z której przyszły. Nagle zamarła. - O-o...
Lily podążyła za jej wzrokiem. Na końcu uliczki stała jakaś postać owinięta w czarną pelerynę. Głowa zakryta kapturem była zwrócona w ich stronę.
- Kto to? - spytała szeptem ruda. - Czy to... czy to może być...
- Śmierciożerca? - wpadła jej w słowo Mel. - Nie sądzę. Ale ten ktoś na pewno nie życzy nam dobrze.
- Chcesz przez to powiedzieć, że on chce... że on nas...
- Nie, nie, nie. Źle mnie zrozumiałaś. - Melissa pokręciła gwałtownie głową. - Po prostu coś mi się wydaje, że znajdujemy się w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie. Więc lepiej... wiejmy. - Mel chwyciła Lily za nadgarstek i pociągnęła ją w stronę uliczki przeciwległej do tej, którą przyszły. Gdy zniknęły z pola widzenia tajemniczej postaci, puściły się biegiem. Uciekały, nie odwracając się nawet po to, by zobaczyć, czy ktoś je w ogóle goni. Lily wiatr szumiał w uszach, mokre od teraz już lejącego jak z cebra deszczu ubranie lepiło się jej do skóry, a sam deszcz zasłaniał widoczność. Nagle wypadły z miasteczka na jakieś pole. W oddali zamajaczyła linia drzew. Lily przyspieszyła, kierując się w jej stronę. I wtedy stało się coś, czego się nie spodziewała. Grunt zniknął pod jej nogami i dziewczyna zaczęła turlać się w dół stromego zbocza. Ciernie i korzenie chwytały ją za ubranie, targając je na strzępy. Gdzieś wyżej zabrzmiał radosny krzyk Melissy. I równie szybko jak to wszystko się zaczęło, już się skończyło i Lily wylądowała w wielkiej kałuży błota. Ruda jęknęła i powoli dźwignęła się na równe nogi. Jednak zaledwie to zrobiła, z całego rozpędu wjechała w nią Mel. Lily poczuła w ustach ohydny smak szlamu. Szybko zepchnęła z siebie przyjaciółkę i, prychając i plując, z trudem wydostała się z bagna.
- To było straszne - wyjąkała. - Nigdy więcej...
- Kurde, muszę zapamiętać to miejsce.
Lily odwróciła głowę i ze zdumieniem spostrzegła, że Mel uśmiecha się szeroko, patrząc na strome zbocze.
- Dobrze się czujesz? - spytała.
- Ty się nie znasz. - Melissa przewróciła oczami z dezaprobatą. - Wyobraź sobie, jak tu fajnie się musi zjeżdżać w zimie na sankach.
- Nie za duża jesteś? - zapytała Lily zgryźliwie.
- Na sanki nigdy nie jest się za dużym - odparła Mel. - Dobra, zbieramy się.
I nagle Lily stwierdziła, że nie chce się nigdzie ruszać. W tym miejscu było przynajmniej sucho, gdyż korony ogromnych drzew tworzące osobliwy baldachim skutecznie chroniły przed deszczem. Za to za ich linią szalała ulewa.
- Nigdzie nie idę - stwierdziła ruda. - Poczekajmy aż przestanie padać.
Mel przekrzywiła głowę.
- O nie, moja panno - zaczęła tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Idziemy, bo inaczej spóźnimy się na moją imprezę.
Lily zaniemówiła.
- Eee... skąd wiesz? - wydusiła z siebie.
- Przecież to tak oczywiste jak to, że dziś dziewiąty września - mlasnęła Mel. - Co jak co, ale huncwoci nigdy nie przepuszczają okazji do balowania. A takiej, to już by na pewno nie przepuścili.
Lily pokręciła głową, uśmiechając się pod nosem.
- Niezła z ciebie aktorka - powiedziała.
- Wiem.
- I masz stanowczo za duże mniemanie o sobie.
- To też wiem.
- Dobra, dobra, chodźmy już lepiej.
Lily spojrzała niechętnie na strome zbocze.

- WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!
Lily zamrugała, widząc tłum Gryfonów rzucający się w ich stronę. Jednak nagle tłum ten zamarł, wpatrując się w dziewczyny z rosnącym zdumieniem. Ruda doskonale zdawała sobie sprawę, dlaczego. Zapewne obie nie prezentowały się zbyt dobrze przemoczone od stóp do głów, w ubłoconych i poszarpanych ubraniach, z liśćmi we włosach i poharatanymi twarzami.
- Dzięki, dzięki! - Mel wyszczerzyła zęby. - To ja się przebiorę i zaraz dołączam... Ty lepiej też - dodała, łapiąc Lily za nadgarstek.
Gryfoni rozstąpili się na boki, robiąc dziewczynom przejście. Widać było, że żaden nie chce nawet ich dotknąć. Jedynie, gdy przechodziły obok Lupina, ten pochylił się w stronę Lily.
- Miałaś rację, to chyba rzeczywiście będą niezapomniane urodziny.
Ruda obdarzyła go figlarnym uśmiechem, po czym zniknęła razem z Mel w drzwiach do dormitoriów dziewcząt.
__________________

*Uprzedzając, nie popełniłam błędu. Do Hogwartu przyjmuje się osoby, które skończyły jedenaście lat przed trzydziestym pierwszym lipcem. Mel nie skończyła, a więc musiała pójść rok później. ;d

Edytowane przez Fantazja dnia 30-03-2009 16:03