Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Lily Evans (Rozdział 44; aktualizacja 10.07.2010r.)

Dodane przez Fantazja dnia 19-12-2008 14:11
#222

ROZDZIAŁ 35


Koszmar.
Tym słowem Lily podsumowała trzy tygodnie, które spędziła u ciotki Ann. Nie chodziło jej tutaj o brak swobody, wygody czy prywatności, gdyż na to narzekać nie mogła. Ciotka Ann oraz jej mąż należeli do ludzi sukcesu, a ich mieszkanie znakomicie to odzwierciedlało. Było ono wielkie, zdecydowanie zbyt duże jak na zaledwie trzyosobową rodzinę, wszystko w nim sprawiało wrażenie nowego, luksus czuło się nawet w powietrzu. Nie, to nie było powodem, dla którego Lily znienawidziła mieszkanie u ciotki. Powód był zupełnie inny. Powód był żywy. Powód miał na imię Vicky. Z początku ruda myślała, że nie będzie miała z nią problemów. Sześcioletnia dziewczynka sprawiała wrażenie grzecznego i ułożonego dziecka. Uśmiechała się niewinnie, patrząc wielkimi zielonymi oczami spoza jasnej grzywki i potrząsając lokami. Dygała, ilekroć któryś z dorosłych zwrócił się do niej z jakąś prośbą i w mig ją wykonywała. Nie skąpiła nikomu słodkiego uśmiechu ani miłych słówek. Na pozór sprawiała wrażenie słodziutkiego cherubinka, którego nic, tylko przytulać, całować i obdarowywać słodyczami. Niestety, tylko na pozór. Już po paru dniach Lily przekonała się, że Vicky wcale nie jest takim aniołkiem, jakiego zgrywała. Jeśli tylko w pobliżu nie było żadnego dorosłego, przeradzała się w diablicę z piekła rodem. W każdym pomieszczeniu, w którym się znalazła, pozostawiała bałagan godny porządnego huraganu, ciągle wdawała się w bójki, była niegrzeczna i pyskata, dokuczała i dogryzała każdemu, kto tylko nawinął się pod jej łapki, a nie był osobą dorosłą, a także znęcała nad słabszymi. Lily przeżyła szok, kiedy zaraz po przeprowadzce wybrała się z nią do parku, a mała chwyciła w dłoń pajęczaka, oberwała mu wszystkie nogi z wyjątkiem jednej i wrzuciła za koszulkę niczemu nieświadomej, bawiącej się nieopodal w piaskownicy, dziewczynki. Całą sytuację podsumowała jedynie stwierdzeniem, że "się głupiej jędzy należało" i jak gdyby nigdy nic powróciła do zabawy.
Potem było już gorzej. Vicky nie polubiła Lily w żadnym tego słowa znaczeniu. Stała się jej zmorą, którą ruda musiała codziennie się opiekować, gdy wszyscy wychodzili do pracy. Dziewczynka rządziła się wtedy iście po tyrańsku, każde nieposłuszeństwo karząc przeciągłym i długotrwałym rykiem. Lily już po paru dniach stwierdziła, że jej "nie" nie daje nic - rozpieszczony bachor i tak w końcu dopinał swego. Najgorsze było jednak to, że Vicky wszystko uchodziło na sucho. Wystarczyło jedno jej niewinne spojrzenie oraz usteczka wygięte idealnie w podkówkę, by dorośli jej uwierzyli i wybaczyli.
Rozmyślania Lily przerwał mocny kopniak w drzwi jej pokoju.
- Wstawaj! - rozległ się dziewczęcy głosik. - Dziś masz wolne, bo ciocia jest! Skorzystaj!
Ruda zazgrzytała zębami.
- Ja. Tu. Nie. Pracuję! - wysyczała gniewnie.
Jednak wiedziała, że to i tak nic nie da. Vicky traktowała ją jak kolejną niańkę, których miała już tak wiele, a nie kuzynkę.
Lily powoli zwlokła się z łóżka, po czym odnalazła stopami pantofle, włożyła na siebie pierwsze z brzegu ubranie i poszła do łazienki, zamykając za sobą starannie drzwi i przeklinając w duchu małego potwora. Po odbyciu codziennej toalety ruszyła do kuchni. Na stole czekało już na nią śniadanie. Dziewczyna usiadła na krześle i podsunęła sobie talerz z naleśnikiem. Dziabnęła go z wściekłością.
- Nie znęcaj się tak nad jedzonkiem! - Jasna czupryna wychyliła się znad krawędzi stołu, po czym mała rączka wystrzeliła błyskawicznie w stronę talerza i chwyciła naleśnik.
- Ej! - warknęła Lily. - Oddawaj to!
Jednak mała już wpakowała sobie cały naleśnik do ust.
- Łohna eshem - stwierdziła z pełnymi ustami.
- Mamo, ona mi wzięła naleśnik! - poskarżyła się Lily, wskazując na Vicky oskarżycielsko.
- Oj, Lily - jęknęła mama. - Ile ty masz lat? Wstydziłabyś się młodszej kuzynce nie ustąpić.
Ruda zazgrzytała zębami.
- To co ja mam jeść? - spytała.
- Nie wiem... Zrób sobie tosta.
- Nie, dzięki. Chyba odechciało mi się jeść - mruknęła Lily, wstając od stołu. - Lepiej pójdę gdzieś - dodała.
- Ale...
- Mamo, daj spokój - przerwała jej natychmiast dziewczyna. - Nikt mnie nie zaatakuje w biały dzień na środku ulicy.
Mama spojrzała na nią z lekkim niepokojem, ale w końcu skinęła głową. Lily odetchnęła z ulgą, a gdy kobieta odwróciła się w stronę zlewu, wystawiła kuzynce język, w iście dziecięcy sposób pokazując jej, że dziś nie będzie miała narzędzia do psychicznego znęcania się. Na ten gest Vicky zrobiła oburzoną minę, po czym wyciągnęła w jej kierunku lewą rękę i zgięła palce, prostując jedynie ten środkowy.
Lily po raz niewiadomo który przeszło przez myśl, że temu dziecku brak jakiejkolwiek kultury.

Dziewczyna zatrzymała się przed staroświeckim domem handlowym, nad drzwiami którego widniał nieco zatarty napis: "Purge & Dowse Ltd". Zadarła do góry głowę. Budynek nie prezentował się zbyt zachęcająco i gdyby nie wiedziała, co kryje się wewnątrz, zapewne nigdy nie zwróciłaby na niego uwagi, tak jak większość przechodzących obok mugoli. Jednak ona wiedziała. Pochyliła się do przodu i zwróciła do znajdującego się na wystawie brzydkiego manekina:
- Ja do Melissy Shelmerdine.
Manekin kiwnął lekko głową, a Lily zrobiła krok w stronę szyby i już po chwili znalazła się w Szpitalu Świętego Munga. Minęła izbę przyjęć, okienko informacyjne i od razu ruszyła na pierwsze piętro. Doskonale wiedziała, gdzie znajduje się Mel. Przyjaciółka wyjaśniła jej to dosyć dokładnie w liście, który wysłała jej parę dni wcześniej. Co prawda, Lily musiała spędzić parędziesiąt długich minut na odszyfrowywaniu jej bazgrołów, a potem na zrozumieniu ich sensu, gdyż w tekście roiło się od błędów maści wszelakiej, a wszystkie przecinki poginęły w tajemniczych okolicznościach, ale dzięki chwili męki w domu, nie musiała teraz stać w kolejce do informacji, co było na pewno dużo gorszym doświadczeniem.
W końcu dziewczyna zatrzymała się przy drzwiach z numerem 6. Podniosła dłoń i pchnęła klamkę. Drzwi uchyliły się bez żadnego hałasu i Lily ukazał się dziwny widok. Oto Melissa siedziała na swoim łóżku z podkurczonymi nogami, opierając się o jego oparcie, przyciskając mocno do siebie kołdrę i wpatrując się z przerażeniem w stojącą naprzeciwko i trzymającą w ręce strzykawkę młodą uzdrowicielkę.
- To tylko jeden zastrzyk... - jęknęła kobieta. - Nie będzie bolało. To nie jest mugolska strzykawka...
- Nic mnie to nie obchodzi - syknęła Mel. - Ja się nie dam kłuć.
- Ale to konieczne, a nie chcę używać wobec ciebie siły...
- Spróbowałabyś! - oburzyła się blondynka. - Życia byś tu ze mną nie miała! A kłuć się nie dam! Zapomnij!
Uzdrowicielka wyglądała na bliską załamania nerwowego.
- Melisso, proszę cię, to tylko jeden mały zastrzyk - powiedziała błagalnym tonem. - Nic ci nie będzie, gwarantuję. A to jest naprawdę konieczne...
Lily parsknęła śmiechem, ale postanowiła przerwać męki uzdrowicielki.
- Co ja widzę... - powiedziała głośno, wchodząc do sali. - Nieustraszona Mel przed czymś jednak tchórzy... Potrzymać cię może za rączkę? - dodała z ironią.
Przyjaciółka zmierzyła ją morderczym spojrzeniem, po czym wyciągnęła rękę w stronę uzdrowicielki.
- Kłuj! - rozkazała.
Kobieta zerknęła na nią niepewnie.
- No co ci mówię? Kłuj, rozumiesz? Kłuj! - Mel pomachała znacząco ręką.
Uzdrowicielka zbliżyła się do Melissy, nadal łypiąc na nią podejrzliwie, po czym odwinęła rękaw koszuli nocnej. Lily syknęła cicho. Lewa ręka jej przyjaciółki nie wyglądała za dobrze. Wzdłuż niej ciągnęły się dwie szerokie blizny, parę pomniejszych przecinało ją w poprzek.
Gdy kobieta skończyła, obdarzyła Lily uśmiechem wdzięczności i wyszła z sali.
Ruda usiadła na krześle obok łóżka.
- A więc jesteś wilkołakiem czy nie? - wypaliła prosto z mostu.
Mel westchnęła.
- A ja liczyłam, że spytasz najpierw, czy dobrze się czuję... - wymamrotała. - Nie, nie jestem - dodała.
Lily odetchnęła z ulgą.
- To cudownie - stwierdziła.
- Jak dla kogo - mruknęła Mel z niezadowoleniem. - Kurczę, ten cholerny Lupin to już nawet ugryźć porządnie nie potrafi.
- Mel! - wykrzyknęła Lily ze zdumieniem. - Co ty wygadujesz?
- No co? Nie chciałabyś mieć przyjaciółki-wilkołaczki? - spytała.
- Nie! - odparła stanowczo ruda. - W żadnym wypadku!
- Ech... brak ci, dziewczyno, dobrego gustu - stwierdziła. - Ej, a którego września jest pełnia?
Lily zazgrzytała zębami.
- Mało ci? - spytała, wskazując na lewą rękę przyjaciółki.
Melissa spojrzała na nią również.
- E tam. To się już wygoiło, a blizny praktycznie znikną jeśli tylko mnie będą systematycznie kłuć. Tak przynajmniej uzdrowiciele twierdzą - powiedziała. - Więc tak w zasadzie, nic mi się nie stało.
- Ty się chyba źle czujesz - stwierdziła Lily z niedowierzaniem. - Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co ci groziło i jakie masz szczęście?
- Taaaa... - mruknęła Mel obojętnie.
- No chyba raczej nie - warknęła ruda. - A tak na marginesie, znalazłam twoją torbę.
Melissa poderwała gwałtownie wzrok.
- Na-naprawdę? - zająknęła się.
- Tak, i chciałabym cię spytać, co moje pióro w niej robiło, hę?
- Eeee, noo... Szczerze?
- Tylko szczerze.
- Ummm... zwinęłam ci je.
Lily spojrzała zaszokowana na przyjaciółkę. Co prawda, powinna się spodziewać takiej odpowiedzi, ale mimo to zaskoczyła ją ona.
- Ale... dlaczego? - spytała ruda.
- No... podobało mi się ono - odparła Mel niepewnym tonem.
- Czyli przyjaźnię się ze złodziejką? - wydusiła z siebie Lily.
- Ta... nie! Czekaj, nie! - Melissa wyprostowała się. - To było dawno, kiedy się jeszcze nie przyjaźniłyśmy... No zrozum, młoda byłam, głupia byłam, depresję miałam i skażony umysł... Yyy, co tam jeszcze... Noo, brata miałam! To znaczy, nadal mam... Ale wiesz, jacy bracia. Tylko demoralizują swoje siostry i na złą drogę sprowadzają. To jego wina! Ja tu jestem tylko biedną ofiarą psychicznego ucisku. Myślisz, że to tak łatwo nie słuchać brata? Wcale nie łatwo. Bo trudno. A to pióro zwinęłam, bo... bo... booo... no bo jakoś tak wyszło, fajne ono było, a ja nie umiem ładnie pisać i... i...
- Mel! - wykrzyknęła Lily, przerywając słowotok przyjaciółki. - Czy ty się w ogóle słyszysz?!
- Yyy... właściwie to nie, aczkolwiek...
- Dobra, dobra - przerwała jej ruda, obawiając się kolejnego bezsensownego wykładu. - Ale ja naprawdę nie rozumiem, za co cię lubię. W tobie nie ma nic do lubienia. Jesteś irytująca, denerwująca, ciągle kłamiesz, a jak nie kłamiesz, to koloryzujesz lub mówisz niecałą prawdę, masz głupie i niebezpieczne pomysły i ogólnie więcej wad niż zalet... No po prostu nie zasługujesz na to, by cię lubić!
- Wiem, wiem - mruknęła Mel, opierając się wygodnie o poduszki. - Ale przy tym wszystkim mam tyle osobistego uroku, że jednak nie sposób mnie nie lubić.
Lily prychnęła.
- I w dodatku jesteś próżna.
- Niee... Ja po prostu doceniam siebie - stwierdziła Melissa.
Ruda z rezygnacją pokręciła głową.
- Nie bądź taka do przodu, bo ci z tyłu zabraknie - stwierdziła, podnosząc się z miejsca. - A ja lepiej już pójdę.
- Już? - W głosie Mel zabrzmiało rozczarowanie. - Nie no... zostań.
- Nie, naprawdę... Cześć.
Lily ruszyła powoli w stronę wyjścia.
- Lily? - odezwała się Melissa, gdy ruda była już przy drzwiach. Dziewczyna odwróciła się. - Czy to znaczy, że jesteśmy pokłócone?
Ruda zmarszczyła czoło w zamyśleniu, po czym lekko skinęła głową.
- A, okej. To wpadnij jeszcze kiedyś, bo nudno tu mi. - Mel zrobiła smutną minę.
Lily przewróciła oczami, po czym bez słowa wyszła z sali.

Ruda kopnęła ze złością kamień. Jak w ogóle mogła liczyć, że Melissa zmądrzeje i spokornieje po wypadku? Powinna była wiedzieć, że to niemożliwe. Mel była jaka była - niezmienną, wiecznie w dobrym humorze optymistką. Z jednej strony Lily właśnie za to ją polubiła, ale ostatnio coraz częściej działało jej to na nerwy. Jednak dostrzegła to dopiero teraz, po wizycie u przyjaciółki.
Dziewczyna westchnęła przeciągle i pchnęła drzwi do mieszkania cioci Ann.
- Jestem! - krzyknęła od progu.
Odpowiedziała jej cisza.
Lily z pewną obawą weszła do mieszkania i zajrzała do kuchni. Nikogo. Powoli sięgnęła do tylnej kieszeni spodni i wyciągnęła z niej różdżkę. Ruszyła w stronę swojego pokoju, po drodze zaglądając do sypialni ciotki. W końcu dotarła do celu. Nacisnęła klamkę, unosząc przed sobą różdżkę. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem, a Lily zaglądnęła do środka, gotowa zaatakować. O mało co nie wrzasnęła. Na środku pokoju klęczała Vicky z wielkim nożem kuchennym w ręce i szatkowała torbę Melissy. Obok leżały poszarpane kawałki materiału, w których Lily rozpoznała swoje własne ubrania.
- Won - syknęła w stronę Vicky.
Dziewczynka podniosła jasną główkę.
- Ty won - powiedziała. - Ja tu mieszkam. To mój dom. A nie twój.
Ruda zazgrzytała zębami, zaciskając pięści. Paznokcie wbiły jej się boleśnie w wewnętrzną stronę dłoni.
- Zamorduję cię - wycedziła przez zaciśnięte zęby, starając się opanować wściekłość. - Zamorduję, wypatroszę i podam na kolację. WON!
Vicky wstała z podłogi, prostując w ordynarnym geście palec.
- Więcej kreatywności - warknęła Lily. - To już dziś widziałam.
Dziewczynka zrobiła obrażoną minę i wyszła z pokoju, pozostawiając kuzynkę w stanie zimnej furii.