Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Lily Evans (Rozdział 44; aktualizacja 10.07.2010r.)

Dodane przez Fantazja dnia 11-11-2008 12:42
#194

ROZDZIAŁ 32


Ile razy, do jasnej cholery, można budzić się w tym miejscu?
Lily gapiła się ze złością w biały sufit, usiłując przemóc się i wstać. Jednak łóżko było tak wygodne i tak ciepłe, że dziewczyna nie mogła się na to zdobyć, mimo że usilnie starała się obrzydzić sobie ten mebel.
Dobra, wstajemy. Trzeba zobaczyć, co z Mel.
Ruda gwałtownie uniosła głowę i od razu syknęła, gdy odezwał się tępy ból w skroniach. Opadła z powrotem na poduszki. Po paru minutach podjęła drugą próbę, tym razem zaczynając od dolnej części ciała, a gdy stopy odnalazły miękkie szpitalne pantofle, Lily powoli i ostrożnie zmusiła resztę, by opuściła łóżko i już po chwili stała, chwiejąc się lekko na nogach.
- O, w mordę, mój łeb - mruknęła słabo, pocierając czoło wierzchem dłoni.
I w dodatku robię się wulgarna - dodała już w myślach, ze zdziwieniem stwierdzając, że wcale jej to nie przeszkadza.
Ruda rozejrzała się po pomieszczeniu, szukając Mel. Jej wzrok błądził od jednego łóżka do drugiego, ale za każdym razem napotykał jedynie nienagannie wygładzoną, śnieżnobiałą pościel. Nigdzie nie było ani śladu jej przyjaciółki. Lily poczuła, jak w jej gardle zaczyna tworzyć się wielka gula. Gdzie ona jest?
Dziewczyna rozglądnęła się wokół jeszcze raz, szepcząc pod nosem imię Melissy. Przez chwilę łudziła się, że przyjaciółka wyskoczy z jakiegoś kąta, wystraszy ją, a potem wybuchnie śmiechem i zacznie nabijać się z Lily. Ale nic takiego się nie stało. W pomieszczeniu nadal panowała niczym niezmącona cisza, a ruda stała pośrodku, czując w głowie dziwną pustkę, barierę, przez którą żadna myśl nie mogła się przebić. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, co robi, że ma na sobie jedynie trochę przykrótką szpitalną koszulę nocną, a włosy sterczą jej we wszystkie możliwe strony. Dziewczyna stała, patrząc przed siebie pustym wzrokiem. Powoli, bardzo powoli, umysł zaczął jej się rozjaśniać, a to, co wiedziała już od paru długich minut, w pełni dotarło do jej świadomości.
Mel tu nie ma.
Lily opadła na najbliższe łóżko i zakryła twarz dłońmi. Nie płakała. Nie mogła. Coś jej na to nie pozwalało, blokowało łzy. Dziewczyna siedziała, kiwając się w przód i w tył, w głowie huczało jej od natłoku myśli i tylko jedna jedyna myśl przedzierała się przez ten chaos.
Mel tu nie ma.
A więc gdzie jest?
Ruda próbowała odgonić od siebie swoje najgorsze przeczucie. Melissa musiała żyć. Inaczej być nie mogło. Lily westchnęła i potarła dłonią czoło. Śmierć przyjaciółki wydała jej się niedorzeczna. Przecież ona miała w sobie tyle życia, że mogłaby spokojnie podzielić się nim z tuzinem innych osób, a i tak by jej jeszcze zostało. I co? Miałaby tak po prostu umrzeć? Lily pokręciła głową i pociągnęła nosem. Mel nic nie jest. Na pewno nic nie jest... Dziewczyna wbiła wzrok w swoje pantofle, wodząc wzrokiem po wyszytych na nich wzorkach. Przez chwilę miała ochotę wyjść stąd, zwiać z tego przeklętego miejsca, wypytać kogoś o Melissę, ale zrezygnowała. Za bardzo bała się tego, czego mogła się dowiedzieć.
Nagle rozległ się cichy dźwięk, który Lily rozpoznała od razu. Zgrzyt otwieranych drzwi. Dziewczyna, nie zastanawiając się zbyt długo, rzuciła się na swoje łóżko i przykryła kołdrą. Z lękiem spojrzała w stronę wejścia i w ostatniej chwili powstrzymała się od jęku zawodu, dostrzegając tak dobrze jej znaną rozwichrzoną czarną czuprynę i okrągłe okulary. James Potter najwidoczniej postanowił ją odwiedzić.
Lily powoli, starając się nie wywołać niepotrzebnego szelestu, spróbowała osunąć się na poduszkę i udać, że śpi.
Za późno.
- Evans, ty nie śpisz?
Ruda zaklęła w duchu.
- Nie - burknęła, obrzucając chłopaka spojrzeniem, które, przynajmniej w jej mniemaniu, wyraźnie mówiło: Zjeżdżaj stąd, ty zakało hogwarckiego społeczeństwa.
Jednak Gryfon najwidoczniej tego nie dostrzegł i najbezczelniej w świecie usiadł w nogach łóżka Lily.
- Jak się czujesz? - spytał, a w jego głosie zabrzmiała troska.
Dziewczyna wzdrygnęła się. James Potter okazujący jej ciepłe uczucia znajdował się na samym końcu listy rzeczy, na które miała teraz ochotę.
- Dobrze - wycedziła ruda przez zaciśnięte zęby. - Chcę być sama - dodała, nadal piorunując wzrokiem chłopaka i modląc się w myślach, by chłopak już sobie poszedł.
Ale jej modły nie zostały wysłuchane. James jak usiadł przedtem, tak siedział teraz, z tą tylko różnicą, że odrobinę bliżej Lily.
Ruda nie wytrzymała.
- Spadaj - warknęła w jego stronę, odrzucając wszelkie aluzje. - Idź gdziekolwiek, tylko zejdź mi z oczu. Nie chcę cię widzieć. Ani ciebie, ani nikogo innego. Chcę być sama, rozumiesz? Sama. Nie chcę nikogo tutaj. Bo chcę być sama.
Okularnik spojrzał na nią absolutnie poważnie, co dla Lily było niespotykanym dotąd zjawiskiem. Nie pamiętała, żeby Potter kiedykolwiek patrzył poważnie, zachowywał się poważnie, czy nawet myślał poważnie. Zawsze było z niego takie 'fiubździu', którego nigdy nic nie obchodziło, z wyjątkiem własnej, napuszonej osoby.
- Lily... - zaczął chłopak jakby niepewnie. - Ty i Mela... Noo... Po co wyście poszły wtedy do tego lasu?
Dziewczyna zesztywniała. Przecież mogła się spodziewać tego pytania... A jednak się nie spodziewała. A może nie chciała się spodziewać?
- Mel chciała - wyszeptała w końcu. - Od dawna chciała, no wiesz, zobaczyć Lupina... Po przemianie.
Potter kiwnął głową, mruknął coś pod nosem, czego Lily nie dosłyszała, po czym wbił wzrok w swoje ręce oparte na kolanach. Milczał.
Ruda patrzyła na niego z wyczekiwaniem, ale gdy przez dłuższy czas chłopak nie odezwał się, sama postanowiła to zrobić.
- Co z Mel? - spytała cicho.
James drgnął, ale nic nie odpowiedział. Lily poczuła niemiły skurcz w żołądku.
- Czy Mel żyje? - drążyła dalej.
Gryfon westchnął.
- Tak, żyje - powiedział. - Jest w świętym Mungu. Jeszcze nie wiadomo, co z nią jest...
Ruda odetchnęła z ulgą. Mel żyje - to było dla niej najważniejsze. Druga części wypowiedzi Gryfona jakoś nie dotarła do jej świadomości. Skoro Melissa żyje, to nie może być z nią źle. Jednak nadal coś nie pasowało dziewczynie.
- James... Co się dzieje? - zapytała, widząc, że chłopak wcale nie wygląda na szczęśliwego.
- Lunatyk - mruknął okularnik. - Będzie miał kłopoty.
Lily zaniemówiła.
- Dla... dlaczego? - wyjąkała.
- A jak myślisz? - Potter uśmiechnął się ironicznie. - No przecież coś musiało zaatakować Mel. Sama się przecież nie zaatakowała. A uwierz mi, nie minie wiele czasu, aż dowiedzą się, co to było, o ile już się nie dowiedzieli. No, a wtedy, to się już ci, co wiedzą, że Remus jest wilkołakiem, domyślą, że to on. I będzie miał kłopoty. Duże kłopoty...
Lily spojrzała na chłopaka współczująco, jednocześnie próbując odepchnąć od siebie myśl, że to wszystko ich wina - jej i Mel. Jednak owa myśl nie dawała jej spokoju. W końcu, gdyby powstrzymały się i nie poszły do tego przeklętego lasu, nic by się nie stało.
- Wszystko będzie dobrze - szepnęła ruda, zwracając się do Jamesa.
- Taak, na pewno - mruknął chłopak bez przekonania. - Ale dlaczego musiałyście tam iść, gdyby nie wy, to...
- Przepraszam - przerwała mu wpół zdania Lily, spuszczając głowę. - Przepraszam i... i dziękuję. Za uratowanie życia. - Ostatnie zdanie ruda wypowiedziała cicho, prawie niedosłyszalnie, jednak chciała, naprawdę chciała, żeby Potter je usłyszał.
Dziewczyna powoli podniosła wzrok, napotykając zdumione spojrzenie Jamesa.
- No wiesz... - mruknęła, zdając sobie sprawę z tego, że przecież on nie wie, że ona wie. - To ty byłeś tym jeleniem, tak?
Chłopak zbaraniał.
- A ty skąd to wiesz? - spytał podejrzliwie.
- Mel mi powiedziała - odparła Lily.
- Aaa, no tak, zapomniałem. Mela zawsze wszystko wie... - Chłopak sięgnął ręką do swojej czupryny i przeczesał włosy palcami.
- I jeszcze jedno... Przepraszam, że cię wtedy uderzyłam. To było tak... tak... noo, tak...
- Odruchowo? - podpowiedział Potter.
- Yyy, no tak - przyznała ze wstydem Lily.
- Nie ma sprawy - stwierdził James. - To i tak teraz najmniejszy problem.
I nagle Lily podjęła decyzję. Decyzję nieodwołalną, chociaż jedna strona jej wyraźnie protestowała, chcąc powstrzymać dziewczynę od tego zamiaru. Jednak ona wiedziała, że musi to zrobić. Że chce to zrobić.
- Zgoda? - Wyciągnęła rękę w stronę Pottera.
Chłopak wbił zdumione spojrzenie w jej dłoń, jakby nie mógł uwierzyć, że Lily proponuje mu rozejm.
- Jesteś pewna? - spytał ostrożnie.
Ruda przewróciła oczami.
- Jak chcesz, mogę zmienić zdanie - syknęła.
Ręka Jamesa od razu powędrowała do włosów.
- Nie, nie. Nie zmieniaj. Zgoda. Jasne, że zgoda. - Chłopak uścisnął lekko dłoń Lily.
Ruda uśmiechnęła się krzywo do Pottera. Teraz dopiero zdała sobie sprawę, co takiego zrobiła. Owszem, z jednej strony cieszyła się, że kryzys zażegnany i że nie będzie więcej kłótni między nimi, a przynajmniej nie takich jak do tej pory, ale z drugiej... Lily z niemałym zdziwieniem stwierdziła, że będzie jej tego brakować. Tak, James Potter potrafił ją nieźle zdenerwować, zirytować, zepsuć jej humor do końca dnia, sprawić, że gdy go widziała, mimowolnie pojawiały się u niej odruchy wymiotne, ale jednak z nikim innym nie kłóciło się tak dobrze, jak właśnie z nim.
Przez chwilę dziewczyna chciała się wycofać, cofnąć ten chory rozejm, ale w ostatniej chwili powstrzymała się. Wyraźnie ucieszony James wyglądał teraz tak niewinnie i tak... słodko, że nie miała do tego serca. Zaraz... słodko? Lily prychnęła cicho. Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek określi Pottera mianem słodkiego. Coś mi padło na mózg - pomyślała. Chyba zbyt mocno uderzyłam głową o posadzkę.
Nagle poczuła jak ktoś próbuje ją delikatnie objąć. Z niemałym zdziwieniem zdała sobie sprawę, że James położył się obok niej i oferuje jej swoje ramię. Lily uniosła wysoko brwi.
- To, że się pogodziliśmy, nie znaczy, że będę z tobą chodzić. Wybij sobie to z głowy - warknęła.
- Nie no, jasne, ale to tak po koleżeńsku tylko - powiedział od razu James.
Ruda zawahała się, ale po chwili stwierdziła, że przecież co jej szkodzi.
- Skoro po koleżeńsku... - mruknęła i pozwoliła się przytulić.
Lily zaczęła płynnie kląć w myślach. W co ja się wpakowałam? - zapytała samą siebie. A Melissa, to mnie chyba zamorduje. Zamorduje, zakopie, odkopie, wskrzesi, jeszcze raz zamorduje, a moje zwłoki poćwiartuje i rozrzuci po polu, każdy kawałek przeklinając najgorszymi klątwami, jakie tylko zna. Ruda zmarszczyła lekko brwi. Cóż, nawet jeśli z jakiegoś powodu tego nie zrobi, to i tak na sielankę w przyszłym roku szkolnym liczyć nie mogę.

Lily patrzyła przez okno na uciekające do tyłu lasy, które powoli ustępowały miejsca polom i pojedynczym gospodarstwom. Wreszcie nadszedł ten dzień. Dzień powrotu do domu. Samotnego powrotu. Ruda zajmowała przedział zupełnie sama, każdemu, kto tylko chciał z nią usiąść, mówiąc, że zajęte. Tak w zasadzie, to wcale nie powinna tu być. Powinna znajdować się w przedniej części pociągu, w przedziale zarezerwowanym specjalnie dla prefektów. Jednak doskonale wiedziała, że tam nie znalazłaby chwili samotności, że cały czas ktoś by jej przeszkadzał, chciał coś od niej lub, świadomie bądź nie, po prostu irytował swoją obecnością. Tutaj, w zwykłym, niewyróżniającym się spośród innych przedziale, nie musiała się niczym przejmować. Zaledwie przekroczyła jego próg, zasłoniła drzwi kotarą i teraz gruba zasłona oddzielała ją od reszty uczniów.
Ruda westchnęła i, oderwawszy wzrok od okna, rozejrzała się po pomieszczeniu. Jej spojrzenie padło na podniszczoną czarną torbę spoczywającą na miejscu naprzeciw niej. Zwracała ona uwagę Lily od samego początku podróży. Wcześniej również, ale całe zamieszanie związane z wyjazdem skutecznie odciągało jej myśli od tego przedmiotu. Jednak teraz, w ciszy i spokoju, torba przyciągała ją niczym magnes gwoździe. Ruda już parokrotnie przyłapała się na tym, że mimowolnie sięga ręką w jej stronę, ale zawsze w porę się opamiętywała, cofając dłoń i próbując skupić na czymś innym. Wiedziała, że nie może tak po prostu do niej zajrzeć. To by było nie w porządku. Wobec Melissy. Bo to właśnie do niej owa torba należała, a przynajmniej Lily tak właśnie podejrzewała, ba, była prawie pewna. Znalazła ją pod łóżkiem Mel, gdy przetrząsała dormitorium w poszukiwaniu swoich rzeczy, których przypadkowo mogła zapomnieć. Wzięła więc ją ze sobą z zamiarem oddania przyjaciółce, kiedy tylko nadarzy się ku temu okazja. Co się stało z resztą rzeczy należących do Mel - nie wiedziała. Ktoś je zabrał, a Lily nie dociekała, kto to był. Bo i po co? Na pewno ktoś z rodziny, ewentualnie któryś z profesorów.
Ruda wzdrygnęła się gwałtownie. Znów wbrew własnej woli sięgnęła do torby. Dziewczyna zaklęła szpetnie, po czym założyła ręce na piersi i oparła wygodnie o fotel.
- Nie otworzę - mruknęła do siebie. - Za nic nie otworzę. To pewnie coś prywatnego. Nie otworzę. Za żadne skarby nie otworzę.
Lily mamrotała tak przez chwilę, próbując przegnać wzrastającą w niej z każdą minutą ciekawość. Gdyby chociaż był tu ktoś, kto by jej w tym pomógł... Ale niestety, nikogo nie było.
- Nie otworzę. Nie otworzę. Nie... Do diaska ze mną!
Otworzyła.

Edytowane przez Fantazja dnia 16-02-2009 19:26