Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Lily Evans (Rozdział 44; aktualizacja 10.07.2010r.)

Dodane przez Fantazja dnia 12-10-2008 15:54
#135

ROZDZIAŁ 23


- O, w mordę!
Lily podniosła wzrok znad owsianki, którą właśnie pałaszowała i spojrzała pytająco na Melissę. Blondynka wpatrywała się szeroko otwartymi oczami w najnowszego Proroka codziennego.
- Co się stało? - spytała Lily z pewną obawą. Ostatnio pojawiało się coraz więcej złych wiadomości.
- Matka Lisy nie żyje - odparła Mel i podała rudej gazetę.
- Lisy? - zdziwiła się Lily. - To niemożliwe - dodała.
Jednak zaledwie zerknęła na pierwszą stronę Proroka, już wiedziała, że to prawda. Lisa była tak uderzająco podobna do swojej matki, że nie było mowy o pomyłce. Lily gapiła się zszokowana na zdjęcie bardzo ładnej młodej kobiety patrzącej na nią z wyraźną pogardą. Przecież to niemożliwe! Takim osobom nie przytrafiają się takie rzeczy. Zło złego omija...
- Jedziesz ze mną na pogrzeb? - spytała nagle Mel.
Ruda gwałtownie poderwała wzrok znad gazety. Czyżby się przesłyszała?
- No to jedziesz czy nie?
A jednak się nie przesłyszała.
- Ale dlaczego ty jedziesz? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Lily.
Mel skrzywiła się lekko.
- Bo nasi, to znaczy moi i Lisy rodzice się znają, chociaż nie za bardzo lubią - wyjaśniła blondynka. - Ale na pogrzeb wypada iść...
- A ja tam po co? - spytała Lily.
- Do towarzystwa - odparła Mel.
- Ale...
Ruda spojrzała nieprzekonana na przyjaciółkę. Z jednej strony bardzo chciała pojechać z Mel, oderwać się od tej szarej, szkolnej rzeczywistości, ale z drugiej... Z drugiej nie chciała wykorzystywać takiej sytuacji do osiągnięcia celu.
- Nie jadę - powiedziała w końcu.
Melissa prychnęła.
- Jedziesz! - oświadczyła.
Lily pokręciła głową.
- Nie pojadę. Za nic - powiedziała.

Ruda oparła czoło o szybę czerwonego Forda Escorta należącego do państwa Shelmerdine. Nadal nie mogła uwierzyć i pogodzić się faktem, że Melissa jakoś ją do wyjazdu przekonała i teraz, w przeddzień pogrzebu, razem zmierzały w stronę Londynu. Lily obrzuciła przyjaciółkę pełnym wyrzutu spojrzeniem. Mel uśmiechnęła się do niej niewinnie.
- Tato, mógłbyś przyspieszyć? - zwróciła się do swojego, siedzącego za kierownicą, ojca.
- Ależ oczywiście, Lisiu - zgodził się mężczyzna.
- Tato! - oburzyła się Mel. - Nie jestem Lisia!
- Oczywiście, Lisiu. - Pan Shelmerdine uśmiechnął się przekornie.
Blondynka założyła ręce na piersi, zerkając spode łba na swojego tatę.
- Czemu ja mam takie okropne imię? - jęknęła z rozpaczą.
- Pytaj się matki - odparł pan Shelmerdine. - To ona ci je nadała... Do tej pory nie mogę zrozumieć, dlaczego ze wszystkich możliwych imion wybrała akurat nazwę ziółka na uspokojenie... Ja osobiście chciałem, żebyś nazywała się Kofeina. Od początku byłaś bardzo żywa...
Melissa wytrzeszczyła oczy.
- Jak wrócimy, to pierwsze co zrobię, to serdecznie jej podziękuję - stwierdziła.
Lily parsknęła śmiechem.
- A tak w ogóle - odezwał się mężczyzna - to przyjechał Michael.
Mel podskoczyła gwałtownie, uderzając głową o sufit. Blondynka jęknęła cicho i chwyciła za bolące miejsce.
- Brat? - spytała, jakby chcąc się upewnić.
- Tak, brat - potwierdził ojciec.
- No to zarąbiście - ucieszyła się Mel.
Ruda spojrzała z zainteresowaniem na przyjaciółkę. Nie zdążyła jeszcze osobiście poznać jej brata. Z jej opowieści wiedziała tylko tyle, że chłopak zaledwie rok temu ukończył Hogwart i od razu pojechał na studia do Włoszech.
- Ciekawe, co mi przywiózł - zastanowiła się głośno Mel.
Lily uśmiechnęła się do przyjaciółki, jednak w głębi serca poczuła delikatne ukłucie zazdrości. Dlaczego ja nie mam takiej rodziny?

- Cześć, siora!
- Cześć, brat!
Lily stanęła nieco z boku, nie bardzo wiedząc, co ma ze sobą zrobić.
- Jak tam w Hogwarcie? - spytał Michael.
- A nie spytasz, jak tam u mnie? - oburzyła się Mel.
- A co mnie to obchodzi. - Chłopak wzruszył lekceważąco ramionami i oparł się o framugę drzwi wejściowych do mieszkania.
Melissa zrobiła obrażoną minę i kopnęła brata w kostkę. Ten wyglądał jakby nawet tego nie poczuł. Jego dłoń powędrowała do jasnych włosów. Lily wzdrygnęła się gwałtownie, przypominając sobie Jamesa.
- Nie denerwuj się, Lisiu. Złość piękności szkodzi - powiedział Michael, uśmiechając się złośliwie.
- Nie jestem Lisia! - wrzasnęła i wymierzyła jeszcze jednego kopniaka, tym razem celując prosto między nogi.
Jednak chłopak był szybszy. Złapał siostrę wpół i przerzucił sobie przez ramię. Mel zawyła ze złości i zaczęła gwałtownie wierzgać nogami.
- ZOSTAW MNIE TY CHOLERNY IMBECYLU! - wydarła się, bijąc brata pięściami po plecach.
Michael roześmiał się tylko, po czym wniósł rozeźloną Melissę do mieszkania.
- Nie ma to jak rodzinka w komplecie - odezwał się czyjś wesoły głos, po czym Lily poczuła dłoń zaciskającą się na jej ramieniu.
- Oni tak zawsze? - spytała Lily pana Shelmerdine`a.
- Od kiedy Melissa nauczyła się chodzić - odparł mężczyzna z uśmiechem. - A teraz wejdźmy do mieszkania.

- Dziewczyny, wstawać! Ja wam śniadania do łóżka nie przyniosę!
Lily niechętnie rozlepiła powieki i spojrzała na Michaela stojącego w drzwiach pokoju Melissy.
- Och, spadaj, tępaku! - jęknęła Mel i przykryła głowę poduszką.
- Jak sobie życzysz, Lisiu. - Chłopak wyszczerzył się do Lily, po czym opuścił pokój swojej siostry.
- Idiota - mruknęła Melissa i powoli zwlokła się z polówki, na której spała. Łóżko przydzielono Lily.
- Nie narzekaj. Masz naprawdę fajnego brata - stwierdziła ruda i poszła w ślady blondynki.
Mel zamrugała szybko.
- Lily, zapomnij o tym! - ostrzegła. - Nie będziesz moją bratową!
Ruda uśmiechnęła się do Melissy.
- Nie mam takiego zamiaru - uspokoiła przyjaciółkę.
- I dobrze - burknęła Mel. - A teraz chodźmy na to śniadanie.
Lily prędko naciągnęła na siebie bluzę i po chwili obie dziewczyny znalazły się w kuchni. Pani Shelmerdine kręciła się przy kuchence, a jej mąż w najlepsze czytał gazetę. Za to Michael przywiązywał list do nóżki małej płomykówki. Lily i Mel szybko zajęły miejsca przy stole.
- Jak się spało? - spytał pan Shelmerdine, na chwilę odrywając się od lektury.
- Wspaniale - odparła ruda
- To dobrze - stwierdził mężczyzna, powracając do uprzedniej czynności.
- Kochanie, poszedłbyś po bułki? - spytała mama Melissy, zwracając się do swojego męża.
- Ja już jestem na to za stary - powiedział spokojnie pan Shelmerdine. - Niech Michael idzie.
- Michael, pójdziesz po te bułki? - Kobieta spojrzała z wyraźną nadzieją na syna.
- Ja? - zdziwił się chłopak. - Niech Melisia idzie.
- Nie idę - oświadczyła blondynka. - Niech Lily idzie.
- Kochanie, Lily jest naszym gościem! - oburzyła się pani Shelmerdine.
- Ależ nie, ja z chęcią się przejdę. - Ruda uśmiechnęła się do kobiety.
- Na pewno?
Lily kiwnęła głową.
- A więc piekarnia jest zaraz za rogiem. Chyba trafisz, prawda?
Ruda znowu kiwnęła głową, po czym wyszła z mieszkania. Na dworze panowała idealna pogoda. Słońce świeciło mocno, przyjemnie grzejąc piegowatą twarz dziewczyny. Lily uśmiechnęła się z rozkoszą. Jak mogła nie chcieć tu przyjechać? Ruda wolnym krokiem ruszyła w stronę piekarni. Nagle ktoś wyskoczył zza zakrętu. Lily nie zdążyła nawet się odsunąć. Owa osoba uderzyła w nią z rozpędu, zwalając z nóg. Dziewczyna jęknęła, czując tępe pulsowanie w lewym ramieniu.
- Lily?
Ruda zesztywniała i powoli podniosła wzrok. Żołądek skręcił się jej gwałtownie.

Edytowane przez Fantazja dnia 12-10-2008 15:56