Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Lily Evans (Rozdział 44; aktualizacja 10.07.2010r.)

Dodane przez Fantazja dnia 06-06-2010 18:00
#296

No tak, to ja znowu po połowie roku przychodzę. Mam nadzieję, że jeszcze mnie nie zapomnieliście. Cóż, jakoś mi tak wszystko czasu wzięło, że o Lily nie pomyślałam nawet... Ot, newsy, brak komputera (znowu? cóż, to raczej w moim przypadku normalne), znajomi, szkoła, konkursy... W międzyczasie zostałam laureatką małopolskiej olimpiady z języka polskiego i nie musiałam pisać części humanistycznej egzaminu gimnazjalnego. Wiem, chwalipięta ze mnie, ale nie mogłam się powstrzymać. ;P
Ale ok, teraz macie nowy rozdział. Postanowiłam go napisać, tak z okazji, że mam dziś urodziny i jestem dobrze nastawiona do świata.

ROZDZIAŁ 43


Pogodo! Zachowujesz się dziwnie!
Ten oto napis wisiał nad drzwiami wejściowymi do Hogwartu, jarząc się jaskrawoczerwonymi literami na żółtawym tle pergaminu. Co więcej, wisiał już od tygodnia i nikt nie miał najmniejszego zamiaru go zdjąć. Owszem, Filch zwrócił się z taką prośbą do samego Dumbledore'a, ale ten, uśmiechnąwszy się tylko, stwierdził, że nie ma takiej potrzeby. W końcu słowa te były jak najbardziej zgodne z prawdą. Pogody od pewnego czasu nie dało się po prostu znieść. Na przemian padało i świeciło słońce. Mimo października, zdarzyło się, że spadł śnieg, który jednak zginął następnego dnia z powodu deszczu, przez co błonia były teraz jednym wielkim bagnem. Pogoda ta sprzyjała rozwojowi najprzeróżniejszych chorób, przede wszystkim grypy, na którą cierpiała już połowa uczniów Hogwartu. Pani Pomfrey nie nadążała z produkcją potrzebnych eliksirów, skrzydło szpitalne było przepełnione, a wielu kurowało się w swoich własnych dormitoriach.
Jednymi z nielicznych osób, których choroba zdołała ominąć, byli oczywiście huncwoci, którzy z nudów zrobili napis, Mel, która z ochotą im pomogła i Lily, która z niechęcią stała na czatach, gdy reszta usiłowała umocować go tak, by wisiał prosto. Wtedy była na nich wściekła - już wystarczająco narozrabiała w ciągu tego roku - ale teraz nawet z przyjemnością patrzyła na owe dzieło, będące w pewnej mierze także jej zasługą. Jednak wolałaby, aby na dworze już się uspokoiło, ciągłe zmiany pogody i ciśnienia nie odbijały się dobrze na samopoczuciu jej i innych. W dodatku nie było mowy o tym, by wyjść na zewnątrz - przyczyną był ostatni grad, który spadł z nieba zupełnie niespodziewanie. Bryłki lodu wielkości kurzych jajek poczyniły znaczne szkody, przerzedzając nieco Zakazany Las, niszcząc wszelką roślinność na błoniach i wybijając kilka okien.
Lily miała już tego dość. Nawet nauka nie sprawiała jej przyjemności, marzyła o tym, by wyrwać się stąd, przejść się, pooddychać świeżym powietrzem... Ale nie. Nie wolno było. A ona nie chciała łamać kolejnych zasad. Jednak jej rozdrażnienie było niczym w porównaniu z humorem Mel i huncwotów. Cała piątka była w takim nastroju, że należało obchodzić się z nimi jak z jajkiem, by nie narazić się na ich wściekłość.
- Cholera jasna, grzmi! - Mel walnęła czołem w stół. Po chwili podniosła głowę i spojrzała na Lily z rozpaczą. - Za jakie grzechy? - spytała retorycznie.
Lily z rezygnacją zajrzała przez okno. Rzeczywiście, zanosiło się na burzę. Czarne chmury przysłoniły jeszcze do niedawna jasno świecące słońce.
- Kiedy to się skończy? - zapytała nie wiadomo kogo.
- Nie wiem, ale już nie robię sobie nadziei - westchnęła Melissa. - Idę dziś wieczorem na imprezkę. Idziesz ze mną?
Ruda kiwnęła głową, nawet nie interesując się tym, kto ją organizuje i po co. Ważne, że w końcu będzie mogła się zrelaksować. W dodatku, taka okazja zdarza się dość rzadko. Impreza w Hogwarcie? Nie, to by raczej nie przeszło. Znaczy się, nie przeszłoby, gdyby Filch nie leżał w skrzydle szpitalnym z anginą ropną.
- Kto jeszcze idzie? - spytała Lily.
- No ja, Rogacz, Łapa, Glizdek, może Lunatyk się skusi... Kilku z siódmej klasy też na pewno wpadnie... Z innych domów to nie wiem - odpowiedziała Mel, wzruszając ramionami.
- No to byle do wieczora - mruknęła Lily, patrząc na zegarek. Wskazówki uśmiechnęły się do niej szyderczo, wskazując trzynastą pięćdziesiąt.

Raczej nie tego się spodziewała. Owszem, zabawa była przednia, ale... nie dla niej. Ludzie wokół tańczyli w rytm muzyki, popijając kremowe piwo, a, w przypadku bardziej odważnych, miód, jedli przekąski, które z ochotą dostarczyły im skrzaty domowe, śmiali się i rozmawiali. Ona jednak siedziała na jednej z sof, sącząc małymi łykami sok pomarańczowy i przypatrywała się temu wszystkiemu, nudząc się niemiłosiernie. Mel, już w znacznie lepszym humorze niż kilka godzin temu, wywijała na parkiecie razem z Syriuszem, James, po nieudanych próbach wyciągnięcia Lily do tańca, przygruchał sobie jakąś Puchonkę, a Peter patrzył na obu kolegów z nieskrywanym podziwem, w którym czaiła się jednak nutka zazdrości. Remus nie pojawił się wcale.
Lily zaczęła żałować, że tu przyszła. Mimo że obecnych było prawie trzydzieści osób, zwyczajnie nie miała z kim posiedzieć, porozmawiać. Zainteresowanie okazywał jej jedynie James, ale ona spławiała go za każdym razem, gdy do niej podszedł. Nawet Mel nie zamieniła z nią ani jednego słowa. Dużo większą przyjemność sprawiało jej wywijanie na parkiecie niestworzonych figur.
Ruda westchnęła. Siedziała już na tej kanapie wystarczająco długo. Odstawiła szklankę soku na pobliski stolik i powoli założyła bluzę. Nie mówiąc o tym nikomu, wymknęła się z imprezy. Uderzył ją powiew chłodu. Zadrżała. Co jak co, ale w pomieszczeniu, gdzie tym samym powietrzem oddychało kilkanaście osób, było o niebo cieplej.
- Ej no, gdzie ty uciekasz?
Lily powstrzymała się od głośnego przekleństwa. James dogonił ją i zatrzymał, kładąc swoją dłoń na jej ramieniu.
- Coś się stało? - spytał. - Przecież fajnie było... - Ruda ze zdziwieniem stwierdziła, że w jego głosie brzmi autentyczne zatroskanie.
- Nic mi nie jest - odparła. - Po prostu chyba takie imprezy nie są dla mnie.
Przez chwilę stali w milczeniu. Lily nie wiedziała, co ma zrobić. Włożyła więc ręce do kieszeni i za wszelką cenę starała się omijać Jamesa wzrokiem. Po co on za nią poszedł? Czuła się zakłopotana. Nie wiedziała, co ma zrobić. W końcu stwierdziła, że najlepiej będzie po prostu się stąd ulotnić.
- Ja już pójdę - powiedziała. - Zimno strasznie...
- Odprowadzę cię - zaoferował z ochotą James.
Lily zmrużyła oczy ze złości, ale zaraz potem przybrała dobrą minę do złej gry i kiwnęła głową z uśmiechem. W końcu co jej szkodzi? Zaprowadzi ją do pokoju wspólnego, a tam ona stwierdzi, że jest zmęczona i pójdzie do swojego dormitorium. Tam za nią nie podąży - sztuczki niegdysiejszych magów na to nie pozwalały.
Szli bez słowa. James z uniesioną wysoko różdżką oświetlał drogę zaklęciem Lumos. Lily skupiała się na wsłuchiwaniu w odgłosy zamku, by w porę zorientować się, czy ktoś nie idzie. W milczeniu minęli czujkę - ucznia trzeciej klasy wynajętego do tej nieciekawej pracy za godziwą zapłatę dziesięciu sykli. W pewnym momencie Lily zaczęła ta nieznośna cisza przeszkadzać.
- Co to za dziewczyna, ta, z którą tańczyłeś? - przerwała ją, zadając pierwsze pytanie, które wpadło jej do głowy.
James spojrzał na nią wyraźnie zbity z tropu.
- To tylko Anna - powiedział lekko zakłopotany. - Puchonka... Zresztą zajęta. Chodzi z Kyle'em z Ravenclawu, ale on nie przyszedł, bo dopadła go grypa żołądkowa.
- Aha - mruknęła Lily, nie wiedząc jak dalej rozwinąć temat. W takich momentach żałowała, że nie jest tak elokwentna jak Mel. Właśnie, Mel! Może jednak trzeba było jej powiedzieć, że idzie? Co zrobi, jak zauważy, że jej nie ma? Ruda przez chwilę czuła się zawstydzona, że tak zrobiła, ale po chwili przypomniało się jej, że przyjaciółka i tak nie zwracała na nią specjalnej uwagi.
Znaleźli się przy portrecie Grubej Damy. Kobieta spała, opierając się o ramę obrazu i pochrapując cicho. Nic dziwnego, dochodziła północ.
- Wracasz na imprezę? - zapytała Lily Jamesa, który szturchał palcem Grubą Damę. Ona jednak nie wykazywała żadnych oznak przynależności do świata jawy.
- Nie wiem. - James zrezygnował z prób budzenia portretu. - Szczerze powiedziawszy nie chce mi się. W końcu ciebie już tam nie będzie.
Lily poczuła jak palą ją policzki. Modliła się w duchu, by chłopak tego nie zauważył - mógł sobie pomyśleć Bóg wie co. Tymczasem ona czuła się zwyczajnie zażenowana. Jego zachowanie wcale nie przypadło jej do gustu.
Jej modły nie zostały jednak wysłuchane. Dziewczyna z przerażeniem patrzyła, jak James zbliża się do niej z delikatnym uśmiechem na twarzy. Nagle stwierdziła, że ma on bardzo ładne oczy. Patrzyły na nią teraz z nutą nadziei, ale nadal były wesołe i świetliste. Ich głęboki brąz był coraz bliżej. W końcu aż niepokojąco blisko. Lily poczuła oddech Jamesa na swoim policzku. Zapachniało miodem i kociołkowymi pieguskami. Dziewczyna spanikowała, ale nie mogła się poruszyć. Miała przeczucie, co za chwilę się stanie i wcale tego nie chciała. Jednak dopiero gdy chłopak zbliżył swoje usta do jej ust, tak naprawdę zrozumiała, co się dzieje. Pragnęła się cofnąć, ale on trzymał ją mocno w ramionach. Poczuła się, jakby wcale nie była sobą, jakby jej dusza uwolniła się z ciała i stanęła obok. Jak w transie oddała pocałunek. Pocałunek tak różny od tego, jaki przeżyła w zeszłym roku. Tamten przypominał kolce, ten płatki róż. Pocałunek Severusa był gwałtowny, namiętny i chciwy, jakby miał być ostatnim pocałunkiem, jakby świat miał się zaraz skończyć. Lily czuła wtedy jednocześnie rozkosz jak i ból. Za to James całował powoli, delikatnie. Trzymał ją w ramionach, a nie za nadgarstki jak uczynił to Snape. To było przyjemne i miłe, ale serce Lily nie zrobiło salta i nie podskoczyło do gardła. Siedziało spokojnie na swoim miejscu i tylko biło trochę szybciej niż normalnie.
Lily jęknęła i odsunęła Jamesa od siebie.
Walnęła pięścią w portret Grubej Damy, wypowiedziała hasło i wpadła do pokoju wspólnego, zatrzaskując obraz za sobą.
Nie wiedziała nawet, kiedy dotarła do swojego dormitorium, wiedziała tylko, że rzuciła się na łóżko i zaczęła płakać.
Zrozumiała, że jednak woli kolce od płatków róż. One przynajmniej są trwałe, utrzymują się na łodydze do końca. Nie tak jak płatki, które można łatwo zerwać, które więdną i opadają, gdy przychodzą pierwsze mrozy. Ale z drugiej strony, czy nie lepiej to właśnie nimi udekorować swoje życie? Czy wtedy nie będzie ono piękniejsze?

Edytowane przez Fantazja dnia 21-06-2010 20:27