Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Pamiętnik Dorcas Meadowes - rozdział 7

Dodane przez Julia S dnia 03-11-2010 19:27
#15

Rozdział 7.
Następnego dnia otrzymaliśmy plany lekcji, ułożone indywidualnie dla każdego ucznia. Miałam w tygodniu pięć godzin Obrony przed Czarną Magią i transmutacji- jako że te dwa przedmioty były mi najbardziej potrzebne, aby po ukończeniu szkoły dostać się do Uniwersytetu Aurorów.
Pomysł, aby zostać aurorem, przyszedł mi do głowy, gdy w piątej klasie dowiedziałam się o Zakonie Feniksa. Była to tajna organizacja dyrektora Hogwartu, Albusa Dumbledore'a, która walczyła z Ciemnymi Mocami. Większość aurorów trafiała właśnie do niej.
Bowiem trwała wojna. Wojna tak naprawdę była wszędzie wokół. I chociaż w wakacje nie słyszeliśmy o żadnych porwaniach, napaściach czy atakach- to się działo cały czas.
Chociażby Snape, Avery, Mulciber i cała reszta. Ślizgonom było najbliżej do śmierciożerców, zwolenników Sami-Wiecie-Kogo. Wśród uczniów rozniosły się plotki, że Mulciber jest śmierciożercą, mimo że chodzi jeszcze do szkoły. Natomiast cała rodzina Avery'ego służyła Voldemortowi. To właśnie było towarzystwo Severusa Snape'a. Dlatego ja, Karen Owscien i Huncwoci go nie trawiliśmy. Sam nie mógł się doczekać, aby zostać śmierciożercą! Był dwulicowy, fałszywy i wprost wielbił Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać...
W to z kolei Lily nie chciała wierzyć.
-Dor, on taki nie jest! - mówiła mi, gdy po raz enty rozmawiałyśmy na ten temat. - Znam go, uwierz mi!
Siedziałam z Rudą i Karen w bibliotece, któregoś wrześniowego poranka, w sobotę. Musiałyśmy napisać referat na zielarstwo, na temat mandragor irlandzkich. We trzy chodziłyśmy razem na te zajęcia w piątki, zaraz po śniadaniu. Lily chciała po szkole zajmować się czymś związanym z eliksirami, a Karen marzyła o pracy uzdrowicielki, tak więc obie musiały chodzić na zielarstwo. Ja tego przedmiotu miałam zaledwie dwie godziny tygodniowo, ale referat mnie nie ominął.
-Lily. - powiedziałam, przymykając oczy. - Jeszcze jakiś tydzień temu sama podejrzewałaś go o bycie śmierciożercą. Pamiętasz, co się stało na peronie 9 i trzy czwarte?
Lily otworzyła usta, lecz po chwili je zamknęła.
-Dorcas ma rację - rzekła Karen, nachylając się nad stołem do Rudej. - Słuchaj, ten cały Snape mi też się nie podoba! To nie jest odpowiedni towarzystwo dla ciebie... Po za tym, jesteś Gryfonką!
-I co z tego? - prychnęła Lily ze złością.
-On jest Ślizgonem. Halo, moja droga, mamy konflikt! - Karen wróciła do szybkiego przerzucania kart wielkiej księgi o magicznych stworzeniach. - I nie zapomnij podczas meczów Quidditcha kibicować nam...
Lily nic nie odpowiedziała, tylko dalej wertowała swoje notatki z zielarstwa. Sama nie wiedziałam, jak przemówić Rudej do rozumu. Ona za nic w świecie nie zrezygnuje z kontaktów z Severusem... I chociaż ostatni raz, gdy z nim rozmawiała, to był ten pierwszego września, tęskniła za nim- czego ja zupełnie nie rozumiałam.
Zajęcia szkolne pochłaniały nam większość wolnego czasu. Mój plan lekcji był identyczny z planami Remusa, Jamesa i Syriusza- oni też marzyli o karierze aurorów. Peter miał większość lekcji takich, jak Karen. Przez brak czasu Hagrida zdołałam odwiedzić dopiero w połowie września, w dniu prób do drużyn Quidditcha.
Razem z Karen ubrałyśmy się w stroje do gry z samego rana. Wyciągnęłam z kufra swój luźny, złoto- czerwony sweter, futrzaną kamizelkę i buty do Quidditcha, zakupione w tym roku na Pokątnej. Włosy związałam w wysoki kucyk, po czym obie z Karen chwyciłyśmy nasze miotły, Komety Sto Osiemdziesiąt, po czym wyszłyśmy szybko z dormitorium. Reszta dziewczyn- Lily, Anastasia i Vanessa jeszcze spały. Nam zależało na czasie, bowiem miałyśmy wstąpić do Hagrida, a potem jeszcze polatać po boisku, aby się rozgrzać przed eliminacjami.
Z siódmego piętra zbiegłyśmy szybko na sam dół, po czym wyszłyśmy na zewnątrz. Wiał silny wiatr; gdy znalazłyśmy się poza murami zamku, wicher natychmiast potargał długie blond włosy Karen. Zielono- pomarańczowe liście już zaczęły opadać z drzew, a temperatura była dosyć niska. Niebo było bezchmurne, a słońce jeszcze nie wzeszło znad gór za zamkiem.
-Ale zimno, nie? - rzekłam, rozcierając sobie dłonie. Miotłę niosłam pod pachą.
-Strasznie! - Karen szczękała zębami, mimo że była ubrana w czerwoną szatę do gry Quidditcha, z liczbą 5 na plecach. Do mnie natomiast należała trójka, ale dzisiaj wzięłam swoją własną kamizelkę, nie pelerynę na mecze. - To jak, idziemy jeszcze teraz do Hagrida?
Skinęłam głową. W bibliotece, w zeszłą sobotę, opowiedziałam Karen o dziwnym zachowaniu Hagrida na stacji w Hogsmeade. Nie zainteresowała się tym zbytnio, ale zgodziła się mi dzisiaj towarzyszyć w odwiedzinach gajowego.
-Naprawdę myślisz, że ci powie, o co mu chodziło? - rzuciła, gdy szłyśmy szybkim krokiem niedaleko wiaduktu.
-Jeśli odpowiednio mu to wyperswaduję...
-Taak, ty i twoje zdolności perswazji! - zarechotała Karen. - Już to widzę...
-Tak więc ty mi pomożesz! - odgryzłam się. - Słuchaj, coś jest na rzeczy. Hagrid jest na jakiejś misji w Zakazanym Lesie, a Dumbledore jeszcze stawia straż przy wejściu. Nigdy nikt nie pilnował wejść do Lasu!
-To prawda. - zgodziła się Karen, odgarniając włosy z twarzy.
-Tak więc chciałabym wiedzieć, o co chodzi... Coś się dzieje, czuję to.
-Twój dar? - Karen na mnie spojrzała. Zbliżałyśmy się już do chatki gajowego. - Twój dar intuicji ci tak podpowiada?
-Nie wiem... Może niekoniecznie on, ale po prostu wiem, że powinnam się czegoś dowiedzieć w tej sprawie. - rzekłam, spoglądając na Zakazany Las w oddali. Schodziłyśmy ze zbocza, na skraj lasu, gdzie stała chatka Hagrida. Była to niewielka, okrągła chatka, otoczona niewielką zagrodą, gdzie mieściły się grządki z dyniami.
Razem z Karen podeszłam do wysokich, drewnianych drzwi i mocno w nie załomotałam zaciśniętą dłonią. Usłyszałyśmy szuranie krzesła, ciężkie kroki- i po chwili drzwi się rozwarły.
-Dor! Karen! - wykrzyknął wesoło Hagrid na nasz widok. Miał na sobie ogromną, czerwoną koszulę, załataną w kilku miejscach oraz, podobnie jak ja, futrzaną kamizelkę. - Wchodźcie, ogrzejecie się... Co tak wcześnie z rana?
Gajowy wpuścił nas do środka, gdzie Karen odwinęła się z szalika i opadła na krzesło przy ogromnym stole, stojącym pod oknem. Ogień w kominku płonął, roztaczając przyjemne ciepło po całym pomieszczeniu- bowiem ta chatka była jednym pomieszczeniem, łączącym w sobie kuchnię, sypialnię i salonik.
-Witaj, Hagridzie - powiedziałam, też siadając przy stole. Hagrid od razu wyciągnął z kredensu nad kuchenką dwie filiżanki, aby poczęstować niespodziewanych gości herbatą, którą wcześniej sam pił. - Zaraz idziemy z Karen polatać, tak więc wybrałyśmy się jak najwcześniej...
-Ach, wy jedne, już od razu wskakujecie na miotły?
-Dzisiaj odbędą się eliminacje do drużyn Quidditcha - rzekła Karen, chwytając jedną z filiżanek, do której Hagrid nalał herbatki, aby ogrzać dłonie.
-Aa, racja! To już dzisiaj. Te Huncwoty wspominały mi o tym - Hagrid usiadł na krześle, stojącym najbliżej kominka. Mebel zatrzeszczał głośno pod ciężarem wielkiego gajowego.
-Huncwoci tu byli?
-No pewnie! Kilka dni temu. Nie to co wy! - zażartował, sięgając na kredens za sobą, skąd wziął talerz z ciasteczkami. Jednak ani Karen, ani ja ciasteczek nie spróbowałyśmy- już kiedyś się przekonałyśmy, jak bardzo są twarde i spieczone. Czasami żartowałyśmy, że Hagrid wypieka je w kominku.
-Też chciałyśmy przyjść! Ale mamy teraz...
-...mnóstwo nauki, tak, tak, ja wim. - dokończył Hagrid. Przez chwilę siedzieliśmy we trójkę w ciszy, popijając herbatę z filiżanek, gdy ja nagle powiedziałam:
-Hagridzie, co się dzieje w Zakazanym Lesie?
Wyraz twarzy gajowego raptownie się zmienił- co było widoczne nawet przez gąszcz jego gęstej, ciemnej brody i włosów. Spokojny, wesoły uśmiech został wyparty przez zmarszczone, krzaczaste brwi gajowego.
-Dorcas, a czemu cię to interesuje, cholibka?
-A więc coś tam się dzieje, prawda?
-To nie jest wasza sprawa.
-Hagridzie, nigdy nie było straży przy bramie do Zakazanego Lasu! - powiedziałam.
-Kto tak w ogóle stoi na straży? - zapytała nagle Karen, wyprostowując się.
-No a jak myślisz, kto tu jest Strażnikiem Kluczy? - powiedział Hagrid. W jego głosie pobrzmiewała duma.
-Ty pilnujesz wejścia do Lasu? - spytałam się go.
-Pewnie! Dumbledore powierza mi takie rzeczy... równy z niego gość, oj tak... - Hagrid wysiorbał duży łyk herbaty ze swojej filiżanki i ugryzł kawał ciasteczka. Rozległo się potężne chrupnięcie, na które aż się skrzywiłam. - Naprawdę, świetny, potrafi zaufać ludziom... nawet powierzył mi opiekę nad całą Brygadą Pertraktacji...
Hagrid nagle zamilknął, gdy zobaczył, jak wymieniłam z Karen porozumiewawcze spojrzenia.
-Co za Brygada Pertraktacji?
-Nic takiego - odrzekł Hagrid, czerwieniąc się. - To ja... posprzątam tutaj - zerwał się z krzesła, zbierając ze stołu filiżanki. Razem z Karen spoglądałyśmy co raz to po sobie, jakbyśmy spodziewały się, że nas oświeci i dowiemy się, czym jest Brygada Pertraktacji.
-Hagridzie... - jęknęłam, odwracając się na wielkim krześle. -Wiesz dobrze o moim darze intuicji. Ja czuję, że to jest bardzo ważne... To, co się dzieje w Zakazanym Lesie.
-Ach, pewnie, że jest bardzo ważne! - burknął Hagrid znad zlewu, w którym układał naczynia. - Ale to nie wasza sprawa.
Westchnęłam.
-Dor czuje, że właśnie jej też! Po za tym, może wam udzielić informacji, która może być znacząca... - uciszyłam Karen wzrokiem. Wcale nie byłam pewna, czy moja wizja z wakacji odnosiła się do tego, czym zajmował się Hagrid. Chociaż Remus miał zaatakować kogoś właśnie w Zakazanym Lesie...
-Informacji? - zapytał zdziwiony Hagrid, spoglądając na nas przez swoje wielkie ramię. - Niby jakiej?
-Powiedz nam, co robi Brygada Pertraktacji, a Dorcas powie ci, co wie. - uśmiechnęła się Karen.
-Pertraktujecie z centaurami? - spytałam nagle, podnosząc głowę.
Hagrid zaniemówił.
-Ja... skąd ty...?
-Sam mi powiedziałeś, Hagridzie! - rzekłam.
-Tego już za wiele, cholibka! Lećcie już, wynosić mi się stąd! - Hagrid obkręcił moje krzesło razem ze mną. Razem z Karen wstałyśmy od stołu, niepocieszone, po czym wzięłyśmy miotły i skierowałyśmy się do drzwi.
-I ani mi się ważcie węszyć w tej sprawie! - rzucił nam gajowy na odchodne. Skierowałyśmy się w stronę boiska Quidditcha, z mętlikiem w głowach.
-Jak myślisz, pertraktują z centaurami? - spytała się mnie Karen, otulając się szczelniej szalikiem.
-Na pewno - odpowiedziałam hardo. - Nie wiem tylko, o czym... Och, że też Hagrid nie chce nam powiedzieć! A jeszcze ta wizja... - jęknęłam.
-Wiem! A to przecież jasne, że twoja wizja jest powiązana z zadaniem tej brygady Hagrida... Słuchaj, mogłyśmy mu o niej powiedzieć!
-Nie - odrzekłam. - Nie chcę tego rozpowiadać... A Hagrid myśli, że mam tylko dobrze wykształconą intuicję. Obawiam się, że nie uwierzyłby, że umiem też przewidywać przyszłość.
Gdy doszłyśmy na boisko do Quidditcha, więcej o tym nie rozmawiałyśmy, chociaż dobrze wiedziałam, że obie myślimy tylko o tym. Jednak gdy wsiadłam na miotłę i wzbiłam się w powietrze, poczułam się, jakbym wszystkie myśli o rozmowie z gajowym szkoły, mojej wizji, Zakazanym Lesie zostawiła na trawiastym podłożu boiska, uciekając od nich w górę, w niebo.
Karen śmigała na miotle tuż obok mnie. Krążyłyśmy kółka wokół boiska, ścigałyśmy się, ćwiczyłyśmy też Zwis Leniwca - trzymając się miotły stopami i rękami, zwisałyśmy z niej głową w dół. Był to znany sposób na uniknięcie spotkania z tłuczkiem.
Koło dwunastej w południe zrobiło się cieplej. Słońce świeciło dosyć wysoko ponad nami, grzejąc nas w plecy. Karen zleciała na dół, aby zostawić szalik w szatni. Ja siedziałam na miotle, unosząc się wysoko w górze, rozkoszując się widokiem i ciepłem słońca.
Nagle usłyszałam obok siebie świst. Ku swojemu zdumieniu w powietrzu ujrzałam, poprzez czarne plamy przed oczami, które miałam przez patrzenie się na słońce- nie Karen, a Roberta Sceala- chłopaka z rocznika wyżej, z którym czasem zamieniłam kilka słów na korytarzu. Słońce oświetlało jego czarne, krótkie włosy, co sprawiało, że wyglądały jak siwe.
-Hej, Dorcas - powiedział do mnie, gdy zawisł w powietrzu tuż obok, na swojej miotle, Srebrnej Strzale. - Co tak wisisz w powietrzu?
-Odpoczywam - uśmiechnęłam się, przymykając oczy. - I tak sobie rozmyślam. Byłam tutaj z Karen już wcześniej, ćwiczyłyśmy trochę... A ty?
-Jestem tu, bo zaraz rozpoczną się próby do drużyny - przypomniał mi. Wskazał głową gdzieś w stronę trybun. - Chodź, już jest Syriusz. On w tym roku jest kapitanem, nie?
Kiwnęłam głową. Oboje zlecieliśmy na dół; tam zastałam Karen, stojącą obok Jamesa i Syriusza. Trybuny powoli zapełniały się widzami; była Lily z Remusem i Glizdogonem, potem pojawiły się także Anastasia, Vanessa i Monicca Wellis, znana nam bliżej Krukonka, która razem z Lily chodziła na spotkania Klubu Ślimaka.
Eliminacje rozpoczęliśmy około godziny 13, gdy na boisku zebrało się sporo kandydatów na każde z miejsc do drużyny. Mnie, Karen i Angelice Woodfort z siódmej klasy- jako ścigającym z poprzedniego rocznika się poszczęściło, bowiem chętnych na nasze miejsca była zaledwie dwójka. I oboje odpadli, nie grali zbyt dobrze.
Po przetestowaniu ochotników na pozycje ścigających przyszła pora na obrońcę. Syriusz wzbił się w powietrze razem ze mną, Karen i pierwszym kandydatem- Robertem, z którym chwilę wcześniej rozmawiałam. Robert obronił perfekcyjnie wszystkie rzuty, moje i Karen. Był naprawdę dobry! Dziwiłam się, dlaczego wcześniej nie zgłosił się do drużyny. Był już w ostatniej klasie w Hogwarcie.
Sprawdziany trwały około dwóch godzin, a szły dosyć sprawnie. A przynajmniej przez pierwszą godzinę, bo potem na trybunach nagromadziło się mnóstwo chichoczących dziewczyn z młodszych klas. Zapewne przyszły tu tylko dlatego, że Syriusz był kapitanem... cały czas pokazywały go sobie palcami, nie zwracając uwagi na pełne dezaprobaty spojrzenia pani Hooch- nauczycielki latania, która pilnowała nas podczas treningu dzisiaj. Pani Hooch była młodą, energiczną kobietą. W szkole uczyła zaledwie od dwóch lat, ale większość uczniów ją lubiła. Jej szaro- blond włosy były krótko ścięte, a jej oczy połyskiwały złotym kolorem- co upodabniało ją do jastrzębia.
W pewnym momencie podleciała do grupki najgłośniejszych dziewczyn, siedzących niedaleko Lily (która także spoglądała na nie morderczym wzrokiem) i wygoniła je z widowni. Syriusz, który jak dotąd nawet nie spojrzał na swoje fanki, teraz przyglądał się znudzonym wzrokiem, jak wszystkie wybiegają z boiska, posyłając mu uśmiechy i całusy.
-Okej, drużyno - powiedział, gdy nowy zespół ustawił się w rządku, a zbyt młodzi lub słabi kandydaci się rozeszli, siadając na trybunach lub kierując się zamku. - Skład niewiele się zmienił od tego z poprzedniego roku. I dobrze, bo rok temu mieliśmy silną drużynę...
W tym roku James nadal był szukającym, ja, Angelica i Karen ścigającymi, Robert został nowym obrońcą, a oprócz Syriusza pałkarzem był David Moores- chłopak z piątej klasy, grający przeciętnie, ale był bardzo ambitny.
-Teraz czas na trening - kontynuował Syriusz. - Zobaczymy, jak nam się gra z dwójką nowych osób. - spojrzał na Roberta i Davida. - No, to na miotły, drużyno!
Wszyscy wzbiliśmy się w powietrze. Mieliśmy zamiar ćwiczyć z kaflem, zniczem i większą ilością tłuczków- które miały imitować przeciwną drużynę. Pani Hooch podrzuciła w górę kafla, gwiżdżąc głośno.
Ułamek sekundy potem śmignęła obok nas grupa tłuczków, a gdzieś po mojej lewej stronie mignęła złota plamka. Ja jednak patrzyłam tylko na kafla- i w momencie, gdy James śmignął mi koło ucha, a jeden z tłuczków wyleciał prosto na mnie- wystrzeliłam błyskawicznie do przodu, okręciłam się na miotle i, wisząc głową do dołu, złapałam kafla.
Karen, lecąca za mną, ryknęła głośno z radości.
-Dajesz, Dor! - wrzasnęła. - Piękny Zwis Leniwca!
Zaśmiałam się, pędząc prosto do bramek. Nagle obróciłam się w tył, podałam kafla do Anastasii. Dziewczyna pomknęła w kierunku bramek, wymijając złośliwego tłuczka, który za wszelką cenę próbował ją uderzyć. Anastasia zamachnęła się i...
Robert złapał piłkę tuż przy prawej obręczy, najniższej. Podał kafla do mnie, zrobiłam zwrot w prawo, przed tłuczkiem, teraz pomknęłam do przodu... Kafel rzuciłam do Karen, Karen do Anastasii, ona znowu podleciała do bramek...
Syriusz złapał kafla, nie dopuszczając, aby przeleciał przez środkową obręcz. Jako kapitan bronił przeciwległych bramek. Podrzucił kafla, a kafla uderzył mocną drewnianą pałką. Piłka popędziła w kierunku trybun. Ruszyłam za nią. Złapałam ją tuż nad widownią, gdzie kilka osób krzyknęło z zachwytu, a ja z poleciałam dalej, w stronę bramek...
BACH! Nagle poczułam, że mną szarpnęło- to tłuczek uderzył silnie w kafla, którego trzymałam pod pachą i mi go wybił.
Spojrzałam w dół, piłka tam szybowała. Złapała ją Karen.
Na tym treningu strzeliłybyśmy spokojnie około dwunastu goli- gdyby nie to, że Robert wszystkie je obronił, sprawiając wrażenie, jakby w ogóle się przy tym nie męczył. Syriusz był z niego bardzo zadowolony.
Przebieraliśmy się w szatni po treningu. Ociągałam się trochę, większość drużyny już wychodziła, kierując się do zamku. W końcu zostałam w pomieszczeniu sam na sam z Syriuszem, który, jako kapitan, musiał zadbać o porządek w szatni. Chłopak właśnie wrzucał ochraniacze na kolana do szafki, gdy powiedziałam:
-Dobrze się dzisiaj latało.
-Mhm... Racja, latasz całkiem nieźle. Ćwiczyłaś w wakacje? - Syriusz uśmiechnął się do mnie, ściągając z siebie szatę do gry i odwieszając ją na wieszak. Spodobało mi się, jak moją zwyczajną uwagę zamienił na komplement.
-Nie, nie ćwiczyłam.
Skinął głową.
-Ostatnio rzadko ze sobą rozmawialiśmy... - chłopak podszedł i usiadł obok mnie, na drewnianej skrzyni.
Syriusz miał rację; przez ostatnie dwa tygodnie od początku roku szkolnego, jedyny nasz kontakt był taki, że czasem siedzieliśmy razem w ławce na którejś z lekcji. Nauka nas pochłaniała zupełnie, Syriusz miał na głowie obowiązki kapitana drużyny Quidditcha, a ja wciąż myślałam o wizji, brygadzie Hagrida i Zakazanym Lesie.
-Wiem, mamy mnóstwo rzeczy na głowie. - westchnęłam.
Przez jakiś czas siedzieliśmy razem w ciszy, odpoczywając. To było cudowne; mogliśmy milczeć w swoim towarzystwie, nie czując skrępowania. To nie była niezręczna cisza, czy brak pomysłu na temat do rozmowy. To było cieszenie się wzajemną obecnością, za co uwielbiałam Syriusza. Musiałam przyznać- z nikim innym nie milczało mi się tak dobrze, jak z nim.
-Narzekamy, że mało ze sobą gadamy, a jak przychodzi co do czego, to siedzimy w ciszy - mruknął Syriusz.
-Najwidoczniej taka już nasza natura. - westchnęłam. - Ale jest coś, co chciałabym ci powiedzieć...
Syriusz nadstawił uszu. Opowiedziałam mu o mojej rozmowie z Hagridem, podejrzeniach co do Zakazanego Lasu i mojej wizji.
-Więc sądzę, że Lunatyk zaatakuje kogoś... tam. Kogoś z tej Brygady Pertraktacji, jeśli oni w Noc Duchów będą w Lesie.
-A wiesz, kto stoi na straży Zakazanego Lasu?
-Tak, Hagrid, sam mi powiedział...
Syriusz pokręcił głową.
-Centaury - powiedział.
-Co? Jak to...? - byłam bardzo zaskoczona. To podważało wszystkie moje teorie co do zadania gajowego szkoły. - Skąd to wiesz?
-Gdy byłem z Jamesem na... powiedzmy, przechadzce, widzieliśmy je. Ja jako pies, Rogacz oczywiście jako jeleń. Kilka centaurów krąży niedaleko wewnętrznej bramy.
-To niemożliwe, Syriuszu, one są niezależne i nienawidzą służyć ludziom... A Hagrid wyraźnie powiedział mnie i Karen, jako Strażnik Kluczy on pilnuje wejścia.
-A skąd, że mówił prawdę? Może to centaury bronią lasu właśnie przed nami? - Syriusz gestykulował energicznie dłońmi.
-Ale Dumbledore powiedział...
Chłopak machnął ręką.
-Dyrektor nie zawsze mówi nam całej prawdy! A co, jeśli centaury bronią lasu przed nami... nie, posłuchaj, Dor! - krzyknął, gdy ja wywróciłam oczami. - Bronią wejścia do Zakazanego Lasu przed uczniami i nauczycielami ze szkoły, a Brygada Pertraktacji próbuje ich przekonać, aby wróciły do swojej części lasu?
-Łapa. Ja czuję, ja po prostu czuję, że to nie jest to... Nie wiem, dlaczego widzieliście tam centaury, ale ja to po prostu wiem - wskazałam dłońmi na moją głowę - wiem, że to ma związek z moją wizją, z Remusem... nie wiem tylko jaki.
-Okej - westchnął Syriusz, opierając głowę o ścianę.
-A jak wy tam weszliście, że widzieliście centaury?
-Kiedy brama była otwarta. W końcu Hagrid musi skądś sprowadzać magiczne stworzenia na swoje lekcje...
-Chyba tak. - rzekłam, zamyślona. - Spróbuję jeszcze z nim pogadać, coś z niego wyciągnąć. Nie sądzisz, że trzeba ich uprzedzić? Bo co, jeśli Brygada Pertraktacji pójdzie w Noc Duchów tam, do lasu...?
Syriusz pokiwał głową.
-Pójdziemy razem.