Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Pamiętnik Dorcas Meadowes - rozdział 7

Dodane przez Julia S dnia 24-10-2010 18:02
#11

Rozdział 5

I rzeczywiście, ledwo co się obejrzałam, a już byłam spakowana do szkoły, mój kufer stał w głównym holu w domu. Podczas tych trzech dni nic szczególnego się nie wydarzyło. Z Gregiem się nie widziałam; zresztą moje emocje co do wydarzeń z ogniska już opadły i się tak nie przejmowałam. Trudno, zobaczymy podczas przerwy świątecznej, albo w następne wakacje. Teraz nie chciałam go widzieć.
Razem z tatą i teleportowaliśmy się po Lily, a z nią do Londynu, przed Dziurawego Kotła. Tam pożegnałam się z jednym z rodziców (mamę wyściskałam w domu), a z moją przyjaciółką weszłam do małego, obskurnego pubu na rogu ulicy, ciągnąc za sobą swój kufer.
-Mamy zakwaterowanie na cztery dni w motelu przy banku Gringotta. Jak myślisz, gdzie stacjonują Huncwoci? - spytałam się Rudej, gdy wyszłyśmy na zaplecze pubu, stając przed wysokim, ceglanym murem.
-A ja wiem? Może tutaj, w Dziurawym Kotle? - Lily stuknęła różdżką w trzecią cegłę na lewo nad śmietnikiem.
Mur się rozstąpił i naszym oczom ukazała się podłużna aleja, otoczona wysokimi, kolorowymi budynkami i wystawami sklepowymi. Ulica Pokątna.
Nie była tak zatłoczona, jak zazwyczaj 31 sierpnia, ale i tak był spory tłok. Przeciskałyśmy się między ludźmi, kierując się w stronę Banku Gringotta, majestatycznego budynku na samym końcu głównej ulicy, górującego ponad innymi.
-W takim ścisku nigdy ich nie znajdziemy! - krzyknęłam do Lily, zniecierpliwiona, gdy czarownica w kapeluszu z ogromnym rondem, idąca wolno przede mną, uderzyła mnie swoją ozdobą w nos.
-Dor, szybciej! - Lily tylko mnie ponaglała, machając ręką ponad tłumem.
Wyminęłam czarownicę, która zaczęła coś mamrotać pod nosem i przeszłam szybko obok księgarni Colletta, gdzie zawsze co roku nabywałam książki do Hogwartu. Na wystawie przed budynkiem leżało kilka czarodziejskich książek, o tytułach takich jak "13 krasnoludów", "Psychologia akromantul" albo "Jak zrozumieć szklaną kulę, gdy ta nie chce być zrozumiana? Poradnik dla początkujących".
Zapewne jak będzie mniej ludzi, to księgarnia Colletta będzie naszym pierwszym przystankiem podczas zakupów szkolnych. Z pewnością Lily tam pójdzie, była istnym molem książkowym.
W końcu, po przeciśnięciu się na sam koniec długiej alei, stanęłam razem z Lily przed ogromnym, biało-złotym bankiem Gringotta. Tam skręciłyśmy w uliczkę na prawo, gdzie znalazłyśmy nasz motel i się zakwaterowałyśmy.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem, gdy już na dworze pociemniało, a tłum ludzi się przerzedził, zostawiłyśmy wraz z Lily kufry w motelowym pokoju i wyszłyśmy na zewnątrz.
Ulica Pokątna z pewnością miała swój urok. Wystawy czarodziejskich sklepów zachęcały kolorowymi szyldami w oknach, czarownice i czarodzieje spacerowali, rozmawiając, załatwiali swoje sprawy i robili zakupy. Przed Magiczną Menażerią, miejscem, gdzie można było kupić magiczne stworzenia, dwójka niskich czarodziejów rozprawiała zawzięcie o kupnie stada niuchaczy; madame Malkin zamykała już swój sklep z czarodziejskimi szatami i strojami, a uliczne lampy powoli rozświetlały się mętnym światłem.
Gdy minęłyśmy aptekę, sklep z magicznymi instrumentami i sowią pocztę, poczułyśmy słodki zapach z pobliskiej cukierni. Natomiast na murach, latarniach i oknach budynków porozwieszane były ulotki, ogłoszenia, czasem wycinki z czarodziejskich gazet, informujące o wszelakich ofertach ulicy Pokątnej.
Jak wcześniej przewidywałam, Lily chciała jeszcze dziś odwiedzić księgarnię przed zamknięciem, a mnie z kolei ciągnęło do sklepu z markowym sprzętem do Quidditcha, tak więc po krótkim postoju przed cukiernią, gdzie kupiłyśmy sobie po torebce dyniowych pasztecików z lukrem, rozdzieliłyśmy się. Skierowałam się w stronę Dziurawego Kotła. Teraz już nie było tak tłoczno, jak wcześniej. Ludzie porozchodzili się do małych moteli i apartamentów, opuścili magiczną ulicę, lub z brudnego pubu pod Dziurawym Kotłem teleportowali się do swoich domów. Jednak gdy doszłam do witryny z miotłami, odniosłam wrażenie, że ludzie wcale się stąd nie wynieśli, a wszyscy zgromadzili tłumnie przed tą małą wystawą.
Zastanawiałam się, co jest w niej tak interesującego, stając na palcach, aby coś zobaczyć, ale niczego nie dostrzegłam. Usłyszałam za to, jak jakaś czarownica wypchnęła się z tłumu, mrucząc do siebie:
-Ponad sto galeonów za zwykłą miotłę, co to się dzieje z tym światem...
Wciągnęłam głośno powietrze i od razu zaczęłam się przeciskać przez tłum. Najwidoczniej wyszedł jakiś nowy model miotły!
W Hogwarcie od roku grałam w drużynie Quidditcha, na pozycji ścigającej. Była to chyba najbardziej popularna pozycja w ostatnich latach. Zanim zgłosiłam się do drużyny, długo latałam z tatą pod miastem w wakacje, ćwicząc. On też kiedyś grał na tej pozycji, tak więc gdy tylko ja bąknęłam w domu o zgłoszeniu się na ścigającą, uznał za swój obowiązek perfekcyjnie mnie wyszkolić.
Teraz byłam mu wdzięczna za te długie godziny na miotłach od świtu do zmierzchu, poobijane ręce i siniaki; bowiem sama wiedziałam- bez zbędnej skromności- że w grze jestem bardzo dobra. Uwielbiałam Quidditcha.
W końcu przecisnęłam się do witryny. W niej, wewnątrz sklepu (już zamkniętego) stała dwójka czarodziejów i montowała piątą miotłę wyścigową na wystawie; wszystkie były dokładnie opisane, a wokoło ludzie cytowali każdy z tekstów. Zaczęłam czytać od najniższego.

METEOR CZWÓRKA
miotła wyścigowa
czujnik równowagi standard 2, szybkość 62 mil w ciągu 15 sekund
cena: 70 galeonów

METEOR PIĄTKA
miotła wyścigowa
czujnik równowagi standard 2.5, szybkość 65 mil ciągu 15 sekund
cena: 75 galeonów

METEOR SZÓSTKA "BOLID"
miotła wyścigowa ( klasa C )
czujnik równowagi standard 3.5, szybkość 65 mil w ciągu 10 sekund
cena: 85 galeonów

METEOR "ŻARÓWKA"
miotła wyścigowa ( klasa C )
czujnik równowagi, szybkość 80 mil w 30 sekund, elastyczna.
cena: 95 galeonów


Ostatni wywieszany w tym momencie "Meteor" budził największą sensację. Największy, najbardziej zadbany, błyszczący, wisiał na samej górze na złotych uchwytach. Wszyscy po kilka razy czytali jego reklamę:

METEOR SIÓDEMKA "SUPERBOLID"
miotła wyścigowa ( klasa B )
czujnik równowagi 3.5, szybkość 80 mil w 15 sekund, zwrotna i elastyczna, testowana do krajowych rozgrywek gry w Quidditcha.
cena: 145 galeonów


Dwaj właściciele sklepu właśnie skończyli montować miotłę i dodatkowo ją podświetlili bocznymi światłami. Ja także czytałam kilka razy jej reklamę. Siedemdziesiąt mil... i to w zaledwie 15 sekund... na boisku w szkole na pewno nie zdołałabym się tak rozpędzić, ale jakbym latała gdzieś w wakacje... Ach, ale skąd wziąć aż 145 galeonów? Tyle to dostawałam od rodziców na cały semestr w szkole, łącznie z kupieniem wszystkich książek, szat i rzeczy potrzebnych do szkoły.
Wpatrywałam się w wystawę jak zaczarowana, próbując zapamiętać każdy jej szczegół. W pewnym momencie zorientowałam się, jak jest późno; ludzie już powoli odchodzili od mioteł, obracając głowy, aby jeszcze raz na nie spojrzeć, a wszystkie sklepy na Pokątnej były już zamknięte. Światła, rozmowy i cicha muzyka dochodziła tylko z pubów, małych restauracji w bocznych uliczkach, a także z mugolskiego Londynu.
Zaczęłam się wycofywać z grupy ludzi przed wystawą. Miotły były wspaniałe, naprawdę ekstra... Może udałoby mi się namówić rodziców kupno którejś jako prezent na święta?
-Dor! - nagle usłyszałam krzyk. - Jesteś wreszcie, wszędzie cię szukałam! - To Lily szła w moim kierunku szybkim krokiem, niosąc w dłoni jakąś książkę. - Gdzie ty się podziewałaś?
-Widziałaś? - wskazałam palcem za siebie.
Lily rzuciła ledwie wzrokiem w tamtą stronę; wiedziała, że tam znajduje się sklep ze sprzętem do Quidditcha. Pokręciła głową ze zniecierpliwieniem.
-Dorcas, to tylko miotły...
-TYLKO miotły? Lily! - krzyknęłam z wyrzutem. Moja przyjaciółka nie pasjonowała się lataniem, tak jak ja. Mecze w szkole wolała oglądać jedynie z trybun. - Słuchaj, wyszła cała seria Meteorów... Przyspieszenie aż do 80 mil, a Superbolid jest z klasy B, to klasa krajowa!
Ruda spojrzała na mnie, jakbym mówiła w innym języku.
-Ty to już musisz spotkać się z Łapą i Rogaczem. Z nimi będziesz mogła wygadać się do woli o jakichś Superbolidach... - Lily pociągnęła mnie za rękę i skierowałyśmy się do motelu. Cały czas w głowie podziwiałam miotły, ledwie co słuchałam Lily, potakując jej tylko na każde jej słowo.
Następnego dnia, 29 sierpnia, ulica Pokątna była tak samo zatłoczona, jeśli nie bardziej. Ludzie zjeżdżali się z całej Anglii, aby wyprawić dzieci do Hogwartu albo odwiedzić bank Gringotta, aptekę, czy czarodziejskie sklepy.
Miałam zamiar przez resztę pobytu tutaj nie oglądać wystawy z Meteorami; tylko bym się smuciła, że nie mogę kupić któregoś z nich. Jednakże gdy czekałam na Lily przed księgarnią, zobaczyłam przed wystawą z miotłami znajome twarze.
Wykorzystując to, że Ruda kupuje wszystkie książki na nas dwie i zapewne zajmie jej to trochę czasu, przecisnęłam się przez tłum ludzi na drugą stronę ulicy. Od tyłu podeszłam szybko do dwóch czarodziejów. Oboje trzymali w rękach podłużne pakunki.
-Zabiję was - syknęłam do nich. - Nie mówcie, że kupiliście Superbolidy!
James Potter i Syriusz Black odwrócili się do mnie i jak na komendę wyszczerzyli zęby.
-Dorcas! - wykrzyknęli radośnie, a ja zapiszczałam, rzucając się w ramiona Jamesowi, a potem Syriuszowi. Przez sekundę się zawahałam, i chwilę potem pocałowałam Syriusza w policzek. Huncwoci urośli przez te wakacje, byli opaleni i widać, że zadowoleni z dwóch miesięcy wolnego. Syriusz miał jeszcze dłuższe włosy, niż pod koniec roku szkolnego, a James jak zawsze potargane. Ubrani byli w mugolskie ubrania, James w biały podkoszulek, z napisem "ITALY", a Syriusz w czarną koszulę.
-Podobało wam się we Włoszech, co? - wskazałam na bluzkę Rogacza. - No, ale mówcie, kupiliście Meteory? - jęknęłam z zachwytu.
-No a jak! - krzyknął z uśmiechem Rogacz, rozwijając brązowy papier wokół swojej paczki. - Zaraz ci pokażę...
Rzuciłam spojrzenie Syriuszowi; oboje się uśmiechnęliśmy do siebie. Syriusz wyglądał na jeszcze przystojniejszego, a lekki zarost dodatkowo potęgował to wrażenie. Stał, opierając się nonszalancko o swoją paczkę, z lekkim uśmiechem na twarzy przyglądał się zmaganiom Rogacza.
-Mam! - wykrzyknął James, gdy wreszcie porozrywał papier z głośnym szeleszczeniem. Otworzył paczkę, a moim oczom ukazał się najlepszy model Meteora, dokładnie ten, nad którym wczoraj się zachwycałam- Superbolid.
Wzięłam delikatnie miotłę od Jamesa, jakby była ze szkła. Aktualnie był to najlepszy model w całej Anglii... A kto wie, może i w Europie?
-Jest niesamowita, nie? - rzekł podekscytowany James. - Przyspieszenie....
-Osiemdziesiąt mil - pokiwałam głową, z rozdziawionymi ustami oglądając miotłę. Syriusz nadal stał na boku, przyglądając się nam w ciszy, uśmiechając się. Dla niego zapewne była to zapewne tylko kolejna miotła... No, ale pewnie musiał długo rozmawiać ze swoimi rodzicami, zanim mu dali na nią pieniądze.
Jednak intuicyjnie wyczuwałam, że Łapa nie patrzy się nas. Nieśmiało jakiś głosik w głowie podpowiadał mi, że patrzy się tylko na mnie.
-No, ale gdzie reszta was, Huncwotów? - pod dłuższym czasie oddałam miotłę Jamesowi, starając się zachować spokój, jako że głos z mojej głowy rozbrzmiewał coraz głośniej. Przybierał na sile za każdym razem, gdy zerkałam na Łapę i utwierdzałam się w przekonaniu, że mnie obserwuje.
-Peter został w apartamencie. Szuka swoich kociołków, wczoraj mu zniknęły. A Remus, jak to Remus - tu James wskazał głową na drugą stronę ulicy. - Kupuje książki do szkoły u Colletta.
-Nie byłbym taki pewien, czy kupuje książki - Syriusz się zaśmiał, wskazując podbródkiem w miejsce, gdzie przed chwilą patrzył się James. Wszyscy tam spojrzeliśmy i dostrzegliśmy Lunatyka z Lily, rozmawiających ze sobą. Oboje trzymali w rękach duże, wypchane paczki.
James głośno krzyknął z uciechy, poprawił sobie ręką włosy - co tylko pogorszyło sprawę, jeszcze bardziej się potargały- i zaczął się przeciskać na drugą stronę ulicy, w stronę Rudej.
-Wiedziałem, że tak będzie - powiedział do mnie Syriusz. Ja odwróciłam się do niego. - Już od jakiegoś tygodnia cały czas mówił tylko o Lily...
I rzeczywiście, za chwilę patrzyliśmy, jak James podbiega do Rudej i obejmuje ją na powitanie, unosząc dziewczynę w powietrze. Ta chciała mu się wyrwać, ale nie udało jej się, dopóki James nie rozluźnił swoich objęć, złożywszy wcześniej pocałunek na jej czole.
Poirytowana Lily trzepnęła Jamesa w ramię i zaczęła na niego krzyczeć. Oboje z Łapą obserwowaliśmy tą scenę, śmiejąc się głośno.
-Jak tam twoje wakacje? - spojrzałam na Syriusza. Musiałam zadzierać głowę, staliśmy dosyć blisko, a był ode mnie dużo wyższy.
-Jakoś wytrzymałem. - uśmiechnął się. Jego ręka też powędrowała w kierunku włosów, aby je poprawić. W przypadku Syriusza odniosło to pożądany skutek. - Najpierw miesiąc z rodziną tutaj, w Londynie, potem miesiąc z Rogaczem, trajkoczącym o Lily... ale żyję - zaśmiał się, spoglądając gdzieś na ulicę. - A ty jak? Wszystko w porządku?
-Tak, ja też w lipcu siedziałam w domu... A w sierpniu przyjechała do mnie Lily na tydzień. To wtedy wysłałyśmy wam ten list o mojej wizji - przypomniałam Łapie o tej sprawie.
-Wiem, wiem. Ale jak ci powiedziałem, nie zamartwiaj się nią. Do Nocy Duchów jeszcze dużo czasu, a wtedy my już zadbamy o to, żeby Lunatyk był w bezpiecznym miejscu.
Pokiwałam głową, patrząc się gdzieś w bok. Zauważyłam, że sporo dziewczyn, przechodzących obok nas, spoglądało zazdrośnie w moim kierunku. Wiedziałam, o co im chodziło, Syriusz podobał się wielu dziewczynom.
-No, muszę już lecieć - powiedział nagle chłopak. Spojrzałam z powrotem na niego i jeszcze bardziej zrozumiałam zachowanie dziewczyn, które na nas patrzyły. Syriusz oparł się lewą ręką o mur, pocierając dłonią o czoło. Stał pochylony, blisko mnie, tak że jego ręka była tuż nade mną. Niewiele brakowało, aby mnie obejmował.
Przeszła mnie fala gorąca. Czułam zapach bijący od chłopaka, jego włosy prawie łaskotały moje czoło.
-Już? - zreflektowałam się szybko, starając się nie zemdleć.
-Tak, muszę wracać do domu, dostarczyć miotłę - powiedział z goryczą w głosie.
-Jak to dostarczyć?
-To miotła dla Regulusa - powiedział, zamykając oczy. - Na jego urodziny. Rodzice kazali mi pójść na Pokątną i ją kupić. Im samym zapewne się nie chciało.
Zamilkłam, nie wiedząc co powiedzieć. Byłam pewna, że Syriusz kupił ją sobie.
Staliśmy jeszcze chwilę w milczeniu. Nagle Syriusz przytrzymał moją głowę dłonią, pocałował mnie w czoło i natychmiast się odwrócił, znikając w tłumie.
Zachwiałam się; też byłam nachylona do chłopaka. Zrobiło mi się zimno, gdy opuściło mnie ciepło bijące od niego i odurzający zapach. Z wrażenia o mało nie usiadłam. Nigdy wcześniej tak się nie zachowywał w stosunku do mnie... Owszem, wiele razy ze mną flirtował, ale teraz to było coś innego. Poważniejszego, jakby Łapa się bał, czy mi się to spodoba.
Mój nastrój od dawna nie był tak dobry. Słońce wyjrzało zza chmur, gwar rozmów wydał mi się przyjemniejszy. Starając się utrzymać w sercu uczucie tej bliskości, kiedy staliśmy z Syriuszem przy murze, skierowałam się do Remusa, Jamesa i Lily. Rozprawiali o czymś zawzięcie.
Podeszłam do nich, przybierając poważną minę. Nie chciałam, aby wszyscy od razu wiedzieli o moim błogim stanie.
-Hej Dor, gdzie zgubiłaś Łapę? - rzekł Lunatyk, machając mi na powitanie.
-Cześć - przywitałam się z nim. - Musiał wracać do domu...
-Chodzi o miotłę?
Pokiwałam głową i razem z Lunatykiem przysłuchiwaliśmy się rozmowie Lily i Jamesa. Rozprawiali o mojej wizji.
-Dorcas nie widziała, czy i my tam jesteśmy. Tak więc skąd możemy mieć pewność, że w ogóle będziemy wtedy w szkole?
-Nie wiem, Liluś - odparł James, a Ruda wywróciła oczami na zdrobnienie jej imienia. - Po prostu razem z Dorcas będziecie musiały wtedy cały czas siedzieć w szkole.
Temat wizji był stale poruszany podczas całego pobytu na ulicy Pokątnej. Od tego dnia spotykałyśmy się (ku niezadowoleniu Lily) z Huncwotami codziennie. Kupiliśmy wszyscy nowe szaty, wyposażyliśmy się w składniki do eliksirów, a ja z Jamesem i Syriuszem regularnie odwiedzaliśmy sklep miotlarski, aby popatrzeć na Meteory lub aby kupić nowe ochraniacze do gry czy buty.
Z Jamesem ustaliłam, że jak tylko znajdziemy się w Hogwarcie, da mi polatać na swoim Meteorze. Natomiast Syriusz zachowywał z powrotem tak jak zwykle. Czasami tylko przyłapywałam go na zawieszeniu spojrzenia na mnie. Szczerzył wtedy zęby i odwracał gdzieś indziej wzrok.
Jedna rzecz odnośnie jego "nowego" zachowania, która najbardziej mnie ekscytowała to było to, że w ogóle nie spoglądał na inne dziewczyny. Już nie uśmiechał się szarmancko do nieznajomych na ulicy lub barmanek w pubach. Był raczej zamyślony, a jeśli na jakąś dziewczynę się patrzył, to właśnie na mnie.
Mi oczywiście miękły nogi z każdym jego spojrzeniem i uśmiechem. Ten chłopak niesamowicie mocno na mnie działał, a jego zmienione zachowanie fascynowało mnie i cieszyło.
Ja, Lily i Huncwoci w ostatni dzień wakacji wybraliśmy się do mugolskiego Londynu, do jakiejś restauracji na ulicy Wellingtona, niedaleko Tamizy. Tam zjedliśmy wieczorem kolację, gadając jeszcze o całych wakacjach. Lily po części opowiedziała chłopakom o naszym ognisku w Herne Bay i o tym, jak przez chwilę widziałyśmy Miami.
Tego dnia widzieliśmy się już z wieloma osobami ze szkoły, które także przyjechały na Pokątną wybrać się do szkoły. Po naszej kolacji Syriusz wrócił do siebie do domu, na Grimmauld Place, a my z resztą Huncwotów skierowaliśmy się na Pokątną. Było już dosyć późno, Londyn świecił się kolorowymi światłami, a zewsząd słyszeliśmy muzykę, bowiem każdy pub i klub organizował jakąś imprezę na koniec wakacji.
My z kolei postanowiliśmy wszyscy wyspać się przed podróżą. W motelu jednak długo jeszcze gadałam z Lily, głównie o zachowaniu Syriusza. Zrobiło mi się gorąco, gdy Lily potwierdziła moje spostrzeżenia, mówiąc, że Łapa jest inny. Chociaż cisnęło mi się na usta, żeby powiedzieć to samo o Jamesie, żeby Ruda nie pałała do niego taką nienawiścią - zamilkłam i pozwoliłam przyjaciółce dalej mówić o Łapie.
-Może przez wakacje? - rzekła, gdy leżałyśmy w łóżkach. Mimo zgaszonego światła, w pokoju było jasno; uliczna latarnia zaglądała wprost w nasze okno.
-Nie wiem... Jest teraz świetny - zaśmiałam się. - Boże, jak on mi się cholernie podoba!
Obie się uśmiechnęłyśmy.
-A mnie z kolei Potter doprowadza do szału. Przez to, że dzisiaj cały czas chodził za mną krok w krok, nie miałam szansy nawet odnaleźć gdzieś Seva...
Otworzyłam oczy.
-Lily - upomniałam ją. - Mówiłam ci już, daj sobie spokój z tym chłopakiem. Dobrze wiesz, z kim on się zadaje! Avery... Mulciber... piękne towarzystwo, nie ma co! Wszyscy z nich to materiały na śmierciożerców.
-Severus jest inny - powiedziała cicho Lily. Ja nie odpowiedziałam. Leżałyśmy już w ciszy, obie myślałyśmy o ostatnich wydarzeniach. Co do Severusa Snape'a, którego ja nie trawiłam, miałam nadzieję, że Lily mówi prawdę, twierdząc, że nie widziała się z nim w wakacje. Owy Ślizgon wyraźnie chciał dołączyć do śmierciożerców, a moja przyjaciółka zawzięcie go broniła, próbując odszukać w nim przyjaciela z dzieciństwa. To nie było dla niej dobre towarzystwo.
-Lila, Severus nie jest od nich lepszy. Po za tym James dzisiaj nie powiedział na niego ani jednego złego słowa. W ogóle był miły i zachowywał się porządnie, prawda? - odezwałam się po chwili ciszy, poprawiając sobie koc na łóżku.
-Nie próbuj mnie przekonać do Pottera, Dor. - Ruda błyskawicznie odgadła, o co mi chodzi. - Bo dobrze wiesz, że to się nigdy nie uda. On jest okropny.
-Ale przyznaj, jest lepszy niż kiedyś.
Ruda milczała.
-Trzy dni to za mało, żeby mnie do niego przekonać. A z Severusem i tak muszę porozmawiać, Dor. Upewnić się, że wszystko u niego w porządku. - rzekła Lily. Ja nie odpowiedziałam, wpatrując się w blady sufit. Wygląda na to, że dzisiaj nie dam rady przekonać jej do swoich racji.
Zasnęłam dosyć późno, w mojej głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Syriusz, moja wizja, a tu jeszcze Lily mówi, że chce pogadać ze Snapem... Księżyc zaczął już zachodzić, gdy mnie zmorzył sen.

Edytowane przez Julia S dnia 24-10-2010 20:22