Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Pamiętnik Dorcas Meadowes - rozdział 7

Dodane przez Julia S dnia 21-10-2010 17:03
#9

Rozdział 4

-Chodźcie, chodźcie! - ponaglił nas Robert, który razem z Gregorym wysunęli się na przód. Zakręciłyśmy w prawo i naszym oczom ukazała się duża, rozległa plaża, otoczona niedużym laskiem. Na samym środku płonęło wielkie ognisko, wokół którego zgromadziło się całkiem sporo ludzi, grzejąc sobie ręce lub siedząc obok na piasku. Ogień trzaskał głośno, paląc białe drewno wyrzucone niegdyś przez morze. Sól zabarwiała płomienie na niebieskawy kolor, a ciepło od ogniska dało się wyczuć już z daleka.
Kilka osób siedziało też przy brzegu, mocząc nogi w wodzie i popijając jakieś napoje. Gdy nasza czwórka podeszła bliżej, rozpoznałam kilka osób, głównie znajomych Grega i Roberta. Przedstawiłam więc Rudą Dominikowi, Marcusowi, Verze, Hannie i Susan, po czym z tą grupką ludzi usiedliśmy jak najbliżej ogniska. Vera, z którą najbardziej zaprzyjaźniłam się w ubiegłe ferie świąteczne, wypytywała mnie, co u mnie słychać. Greg i Robert poszli po coś do picia, a Lily zajęła się rozmową z Susan, jako że obie odnalazły wspólny temat- kochały jazdę konną.
-No, to opowiadaj wszystko! - powiedziała Vera, gdy się już wyściskałyśmy na powitanie. - Tak długo się nie widziałyśmy...
Westchnęłam z uśmiechem. Szczęśliwie przed Verą nie musiałam się ukrywać- wiedziała, że jestem czarownicą. Sama nią była. Jednakże ją rodzice wysłali do Szkoły Magii w Ameryce, w stanie Floryda, przez co widywałyśmy się tylko w wakacje.
-Zaraz ci wszystko opowiem, tylko weźmy coś do picia... - obie wstałyśmy i podeszłyśmy do drewnianego stolika nieopodal. Robiło się coraz ciemniej i teraz jedyne światło biło od ognia. - Ogólnie to nic ciekawego - powiedziałam, biorąc w ręce dwie ciemnozielone butelki. - Zdałam Sumy, te testy, mówiłam ci o nich...
-Ja coś takiego będę zdawać dopiero w tym roku, w grudniu. - rzekła, biorąc ode mnie jedną butelkę. - U nas nazywa się po prostu przepustką do kolejnej szkoły. Trzy lata w jednej szkole, po niej piszemy ten test, i trzy lata kolejnej. Będę musiała składać jakieś podania... - Vera otworzyła butelkę, wąchając niepewnie jej zawartość. - Idziemy się przejść?
Skinęłam głową.
-Czemu tak rozdzielają u was naukę? - spytałam, upijając łyk ze swojej butelki, przy czym się skrzywiłam; najwyraźniej było to jedno z mugolskich piw.
Podeszłyśmy bliżej wody, mocząc nogi.
-A ja wiem? - odrzekła. - Ale dużo bardziej wolałabym być w Hogwarcie. Mieć siedem lat nauki tylko w jednym miejscu...
Upiła łyk ze swojej butelki, po czym zaraz wszystko wypluła. Roześmiałam się, gdy ta charczała głośno, pochylając się.
-Ohyda! - wrzasnęła. Ja zanosiłam się śmiechem.
-No, piwem kremowym to to coś niej jest... - rzekłam, opierając się o jej ramię.
Vera zarechotała.
-Nienawidzę piwa mugoli. Jak oni mogą coś takiego pić? - wytarła usta dłonią, odkładając butelkę w piasek. - No, ale wracając do tematu... Mamy rok mniej nauki niż wy, ale zaczynamy ją później... przez co kończymy ją dopiero w wieku dwudziestu lat - skrzywiła się.
-Taa, na pewno będziesz już wtedy starą babcią - zaśmiałam się.
Rozmawiałam z Verą dosyć długi czas, chciałam nadrobić całe pół roku bez niej. Szczęśliwie Lily nie robiła mi z tego powodu wyrzutów; razem z resztą ludzi dobrze się dogadywała. Rozmawiali, tańczyli przy ognisku, tarzali się w piasku, krzycząc głośno. Chmury na niebie się rozwiały i było widać, jak sponad tafli wody wschodzi księżyc.
Nagle podbiegli do nas roześmiani Greg z Marcusem i o mało nas nie wtrącili do morza. Słaniali się, jak po przebiegnięciu dłuższego dystansu.
-Co tam, dziewczyny...? - spytał Greg. Zauważyłam, że chłopak jest jeszcze weselszy niż wcześniej, a gdy objął mnie ramieniem, utwierdziłam się w przekonaniu, że jest wstawiony.
Vera zachichotała.
- Idę bliżej ogniska.
-O, nie, nie, nigdzie nie idziesz! - nagle Marcus złapał Verę w pasie i wbiegł z nią do wody. Śmiałam się, próbując wyswobodzić się z objęć Gregorego.
-Puszczaj mnie, głuptasie, muszę znaleźć Lily...
-Później jej poszukasz! Chodź, woda jest ciepła... - po czym bez uprzedzenia podniósł mnie na rękach i zaczął wchodzić do wody. Vera wrzeszczała nieopodal na Marcusa; była już cała mokra.
-Nie, nie, nie, Greg, zostaw mnie! - krzyczałam, śmiejąc się zarazem. Chłopak wchodził coraz dalej do wody, mocząc sobie spodnie, a ja trzymałam się go kurczowo. - Co ty wyprawiasz, zwariowałeś?
Zamknęłam oczy, zanosząc się śmiechem w ciemne niebo. Słyszałam obok wrzaski Very, pluski chlapanej wody, a także śmiechy i głośne rozmowy dobiegające znad ogniska. Po piskach wywnioskowałam, że do wody zostało wrzuconych jeszcze kilka dziewczyn.
-Pocałuj mnie - powiedział niespodziewanie Gregory, wciąż trzymając mnie na rękach.
Otworzyłam oczy. Byliśmy nieco dalej od reszty.
-Żartujesz sobie?
Chłopak nadal się uśmiechał, po czym pokręcił głową.
-Albo wrzucę cię do wody!
-Ty wariacie! - obejrzałam się w dół. Greg stał po pas w morzu, wystarczyło, żeby zrobił jeszcze jeden krok, abym i ja była mokra. - No nie, to jest szantaż!
-Wiem - wyszczerzył zęby. - No, Dor, wybieraj, pocałunek albo woda!
-Jesteś stuknięty - roześmiałam się. - Nie ma mowy, nie pocałuję cię!
-Wrzucę cię!
-Nie pocałuję cię!
-Liczę do trzech! - Greg spojrzał na mnie, a ja zamknęłam oczy, wciąż się śmiejąc.
-Raz...
-Nie!
-Dwa...
Zacisnęłam się mocniej na jego szyi.
-Trzy!
Zapiszczałam głośno, gdy oboje wlecieliśmy do wody, zanurzając się w niej po głowy. Ciarki przebiegły mnie po całym ciele, gdy chłodna woda objęła całe moje ciało, włosy, głowę... Było też dosyć głęboko; Greg był ode mnie wyższy. Odnalazłam prędko bosymi stopami jakiś głaz, na którym mogłam stanąć.
-Idiota! - wrzasnęłam, jak tylko się wynurzyliśmy z fal. Byliśmy cali mokrzy, podobnie jak spora grupa osób niedaleko nas. Jednakże nie byłam na Grega zła; miałam tak dobry humor, że potrafiłam tylko chichotać przez cały czas. Greg wypluł głośno powietrze, po czym podszedł ponownie do mnie i objął mnie w pasie.
-Wyjdźmy z... - nie dokończyłam zdania; chłopak przytrzymał moją twarz i, nie zważając na moje protesty, zaczął mnie całować. Z początku nawet się nie opierałam, w końcu go lubiłam... no i dzisiaj wszystkim było wesoło. Jednakże było coś w tym pocałunku zbyt zachłannego, coś jakby egoistycznego. Na dodatek intuicja mówiła mi teraz wyraźnie jasno, o co chłopakowi chodzi- wyłącznie o całowanie, wyłącznie o fizyczną przyjemność. Równie dobrze mógłby to robić z jakąkolwiek inną dziewczyną. Próbowałam go odepchnąć, ale trzymał mnie zbyt mocno. Poczułam jego język w swoich ustach.
W tym momencie cały mój dobry nastrój się ulotnił. Stałam po piersi w zimnej wodzie z Gregiem, który wyraźnie się do mnie dobierał. Próbowałam coś powiedzieć, jednak z dwoma językami w ustach wyszło mi jedynie dziwne mamrotanie. Nie był to przyjemny pocałunek. Od Gregorego czułam odór alkoholu i nie umiałam tego wszystkiego zatrzymać, chłopak był zbyt silny...
Nagle wyczułam jego rękę pod moją bluzką i wtedy zadziałałam już odruchowo; wyciągnęłam z kieszeni spodni moją różdżkę. Zwykle nie nosiłam jej przy sobie w wakacje- i tak nie wolno nam było rzucać czarów poza szkołą- ale dzisiaj czułam, czułam dzięki mojemu darowi, że powinnam ją wziąć. I słusznie, że ją wzięłam. Zacisnęłam na niej dłoń.
Wtem Greg puścił mnie i odsunął się gwałtownie, z krzykiem. Zachwiałam się w wodzie, na kamieniu na którym stałam, szybko opuszczając różdżkę. Nie rzuciłam żadnego zaklęcia, zadziałały moje emocje w połączeniu z magią.
-Co ty robisz?! - wykrzyknął.
Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie.
-Pytanie, co TY robisz! - minęłam go szybko, kierując się do plaży. Chłopak rozcierał sobie pierś, oddychając ciężko. Nie wiedziałam, co mu zrobiłam; może przeszyła go fala prądu? Wyszłam szybko na plażę. Tu panował dużo weselszy nastrój. Wszyscy siedzieli w dużym kole wokół ogniska, śpiewając lub opowiadając sobie historie. Obejrzałam się jeszcze za siebie. Greg wytoczył się z wody, szukał teraz Roberta. Vera natomiast siedziała w płytkiej wodzie, obejmując Marcusa- był jej chłopakiem.
Podeszłam bliżej do ognia, odszukując Lily. Rozmawiała z nieznanym mi chłopakiem, o blond włosach, i Hanną. Siadłam obok niej.
-Co się stało? - Ruda od razu zauważyła mój nastrój.
-Później ci opowiem... - zbyłam ją. Spojrzała na mnie zatroskanym wzrokiem. Ja wbiłam wzrok w migoczące płomienie, grzejąc się i starając się nie myśleć o Gregu. On nigdy taki nie był... Zawsze go lubiłam. A teraz, po tym jak się zachował... czułam do niego żal i obrzydzenie.
Reszta czasu na plaży mijała spokojnie. Siedziałam cały czas przy ognisku. Szczęśliwie Greg był z Robertem, Verą i Marcusem kilka metrów dalej, rozmawiali. Miałam nadzieję, że Rob przemówi Gregoremu do rozumu. Natomiast wszyscy wokół ogniska razem się integrowali, gadali na przeróżne tematy. Szkoła, przeżycia z wakacji, obozy, kolonie, wyjazdy, obce kraje, podróże i przygody... Każdy miał coś do powiedzenia na każdy temat.
Potem jeszcze opowiadaliśmy sobie historie, straszne i śmieszne, smutne i radosne, podczas gdy niebo zrobiło się zupełnie czarne i czyste. Księżyc świecił wysoko ponad nami, gdy ognisko zaczęło gasnąć. Od morza przestało wiać; było spokojne i ciche. Teraz już tylko dało się słyszeć cichy szum rozmów w mniejszych grupkach.
Odsunęłam się w tył i położyłam się na plecach. Dobrze, że ubranie już mi podeschło. Lily nadal siedziała przy ognisku, wpatrując się w żarzące się kawałki drewna. Mimo że płomienie już zgasły, na plaży było widno, bowiem księżyc świecił jasnym blaskiem.
Patrzyłam się w gwiazdy. Na astronomii w Hogwarcie poznaliśmy wiele gwiazdozbiorów. Rozpoznałam zbiór Oriona, Lwa i Wielkiego Psa... Odnalazłam też gwiazdę Syriusza... uśmiechnęłam się, gdy przypomniał mi się Łapa i Huncwoci. Przez te wakacje stęskniłam się za nimi. Chciałam już zobaczyć Syriusza i całą resztę. Chciałam też już otrzymać od nich odpowiedź na list, wysłany kilka dni wcześniej. Miałam nadzieję, że już go przeczytali i wiedzą o mojej wizji, gdziekolwiek teraz są.
Ach, żeby tak już być w Hogwarcie...! Po dzisiejszych wydarzeniach miałam ochotę wrócić do szkoły jak nigdy dotąd. Huncwoci i reszta naszej paczki byli w porządku. Oni nie zachowywali się tak, jak niektórzy stąd! Chociaż kto ich tam wie, przecież piwo kremowe nie działa tak bardzo jak to mugolskie.
Wyczułam że ktoś do mnie podszedł i mnie szturcha lekko w ramię. Vera.
-Słyszałam o Gregu- szepnęła, kładąc się obok mnie. - Twoja przyjaciółka, Lily, też już wie.
-Jak to...? - uniosłam się na łokciach. Rzeczywiście, Lily musiała odejść od ogniska, siedziała teraz z Robertem i Gregiem przy morzu.
-Nie miej do niego pretensji o to, co zrobił. Chyba wypił za dużo. - rzekła Vera, podpierając się na jednej ręce.
Westchnęłam, nic nie mówiąc. Bawiłam się, przesypując sobie chłodny piasek między palcami.
-Mamy transport - dodała Vera. - W sensie ty, ja, Lily i Marcus. Poprosiłam moją mamę, żeby tu się aportowała i nas "poodnosiła" do domów.
Skinęłam głową. Nie chciałam teraz rozmawiać ani z Robem, ani z Gregiem. Czułam się dziwnie; naprawdę chciałam już być w Hogwarcie. Vera pogładziła mnie po ramieniu.
-Nie przejmuj się nim.
Wstała i podeszła bliżej wody. Obserwowałam, jak rozmawia chwilę z Lily i Marcusem, po czym cała trójka wstała i podeszła do mnie.
-To jak, zbieramy się? - spytałam się ich, wychodząc im naprzeciw.
-Tak, moja mama będzie za chwilę. - Vera spojrzała na zegarek. Lily podała mi moje kozaki, które szybko naciągnęłam na nogi.
-Pożegnałam się w naszym imieniu z chłopakami. - powiedziała cicho.
-Trzeba było tylko w swoim, w moim rzucić na nich klątwę... - mruknęłam.
Vera i Marcus już podeszli do kładki nieopodal plaży, kierując się w stronę rynku. Ja i Ruda podążyliśmy za nimi. Objęłam jeszcze wzrokiem plażę; rzeczywiście, większość ludzi już się porozchodziła, przy ognisku zostało z sześć, siedem osób. Miasteczko też już opustoszało; sygnalizacja świetlna została wyłączona, a samochody przejeżdżały pojedynczo, tylko co jakiś czas. Powietrze było zimne, poczułam na ramionach gęsią skórkę- chociaż może to przez to, że nadal moje ubrania były wilgotne od dzisiejszej kąpieli w morzu.
Vera odnalazła swoją mamę obok ratusza i dzięki niej wszyscy kolejno trafialiśmy do swoich domów, używając teleportacji łącznej. Atrakcją jeszcze było dodatkowo to, że najpierw teleportowaliśmy się do Miami na Florydzie- rodzinnego miasta Marcusa. Przez chwilę, gdy Vera żegnała się ze swoim chłopakiem, ja i Lily z rozdziawionymi buziami przyglądałyśmy się głośnemu, tętniącemu nocnym życiem miastu. Wszędzie wokół nas były kolorowe światła, krzyki, głośne rozmowy, a ruch samochodowy był gęstszy niż w Londynie za dnia. Powietrze było gorące, i, podobnie jak to z opowieści chłopaków o Hawajach, też pachniało kwiatami i egzotycznymi roślinami.
Za chwilę jednak my trzy wraz z mamą Very obróciłyśmy się miejscu. Zatkało mi uszy, zacisnęłam oczy. Poczułam się, jakbym kręciła się bardzo szybko w miejscu, przed oczami miałam ciemność. Kiedy już prawie zabrakło mi powietrza, z powrotem znalazłyśmy się w cichej, śpiącej Anglii. Odkaszlnęłam kilka razy, zachłystując się powietrzem. Teleportacja wciąż była mi obca i nie mogłam się przyzwyczaić do tego uczucia.
Razem z Lily pożegnałyśmy się z Verą i jej mamą, po czym weszłyśmy po cichu do domu. Nie rozmawiałyśmy już- miałyśmy jeszcze cały jutrzejszy dzień, podczas którego chciałam się Rudej porządnie wygadać.
*
-I wtedy on mówi, żebym go pocałowała! - wykrzyknęłam z wyrzutem. Siedziałam razem z Lily na wiklinowych fotelach w dużym pomieszczeniu. Był to mój ulubiony pokój w całym domu. Sufit, wraz z jedną ścianą, był szklany i starannie wyczyszczony. Widziałyśmy ponad nami błękitne niebo i czubki drzew, a słońce zaglądało nieśmiało do ogrodu przed nami, gdzie moja mama pielęgnowała ogródek wraz z naszą skrzatką, Angie.
Na środku pomieszczenia znajdowały się dwa fotele, które razem z Lily zajęłyśmy, sofa i mały stolik. Wokół nas stały marmurowe donice, wypełnione kolorowymi kwiatami i roślinami, które roztaczały błogą woń na całe wschodnie skrzydło domu. W sumie to była weranda, czasem tu jedliśmy obiady. Lubiłam też przychodzić tutaj podczas deszczu i patrzeć się, jak krople rozbijają się o szklany sufit.
Mimo że Lily już dowiedziała się o tym od Very i Roberta, opowiedziałam jej dokładnie o wczorajszym wyskoku Gregorego. Ta wysłuchała mnie w ciszy, popijając herbatę, którą przyniosłyśmy z kuchni.
-Zupełnie go nie poznawałam. To było do niego niepodobne... - powiedziałam na koniec opowieści, obserwując jak moja mama sadzi coś przy grządce kwiatów.
-Ale Greg nigdy wcześniej przy tobie nie pił.
-Tak, wiem... ale czy to możliwe, żeby chodziło tylko o to? Jak przyszedł tu tydzień wcześniej, sami nawzajem sobie powiedzieliśmy, że się zmieniliśmy... - przypomniałam sobie.
-Dor, tak to bywa w życiu. Zwłaszcza jeśli z kimś widujesz się raz, dwa razy na rok.
Westchnęłam ciężko.
-Nie chcę się z nim rozstawać w złości... a z drugiej strony mam ochotę jak najszybciej znaleźć się w szkole. - wyciągnęłam nogi, opierając je na sofie naprzeciwko mnie. Wiklinowy fotel zatrzeszczał głośno.
Lily milczała. Ale cóż więcej mogła mi poradzić? Wiedziałam, co uważa; że tak naprawdę ja Grega nie znam. A to chyba była prawda... Bo przecież ile mogłam poznać tego chłopaka, spotykając się z nim kilka razy na cały rok? Nie wiem, co on robił przez ostatnie miesiące. Może kogoś sobie znalazł, albo zaczął obracać się w innym towarzystwie... Jedno było pewne. Miał rację co do tego, że oboje się zmieniliśmy. Już nie byliśmy dwójką dzieciaków, która w wakacje biegała po lasach, kąpała się w rzekach i śmiała się z tych samych rzeczy.
Zrobiło mi się żal. Nie wiedziałam, czemu tak się tym wszystkim przejmuję; przecież zaraz miałam znaleźć się w Hogwarcie, w jednym z moich najukochańszych miejsc, spędzić tam cały długi rok. Dlaczego więc teraz w mojej głowie kłębiły się same smutne, niepokojące myśli?
Nagle usłyszałam stukanie gdzieś w górze.
Obie z Rudą uniosłyśmy głowy. Na szklanym dachu wylądowała nasza sowa Peffer i stukała nóżką w szybę. Zerwałyśmy się z foteli; ptak miał ze sobą odpowiedź od Huncwotów!
Weszłam na taboret stojący w rogu pokoju i sięgnęłam aż do sufitu, gdzie w szybie była mała klapka. Otworzyłam ją i oderwałam list przywiązany do Peffer. Sówka natychmiast odleciała w stronę ogrodu, a ja rozerwałam kopertę i wyciągnęłam list.
-Czytaj na głos! - powiedziała Lily, stojąc przede mną.

Drogie Lily i Dor!
Dostaliśmy wasz list kilka dni wcześniej i wszyscy go przeczytaliśmy. Dor, jesteś pewna, że niczego więcej nie pamiętasz z tej wizji? Kogo Remus miałby zaatakować?
Gadaliśmy też na ten temat, ale nic nie wymyśliliśmy. W sumie niewiele możemy zrobić, nie? Najwyżej w Noc Duchów zabierzemy Remusa do Wrzeszczącej Chaty i będziemy przy nim przez całą noc.
Do 31 października jest jeszcze czas, nie martwcie się, pewnie już dostałyście tam nerwicy.
My stacjonujemy aktualnie we Włoszech. Jest ciepło, dziewczyny fajne, a morze czyste. Niechętnie was informujemy, że na Pokątnej będziemy już za trzy dni, 28 sierpnia i zostaniemy tam do 1 września.
Wy też możecie tak przyjechać? Moglibyśmy się spotkać.
Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz.

PS. Liluś, kocham Cię, pamiętaj o tym!
James


Zaśmiałam się, czytając post scriptum od Pottera, a Lily wywróciła oczami.
-Co za palant - mruknęła, siadając z powrotem na fotelu.
-Uważam, że to jest bardzo miłe - powiedziałam z uśmiechem na twarzy. - No, ale Huncwoci raczej się nie przejęli wieściami. W każdym razie nie tak bardzo jak my.
-Może mają rację? - Lily popatrzyła się na mnie uważnie. - Może rzeczywiście za bardzo się tym zdenerwowałyśmy. Jeśli zabiorą Lunatyka w Noc Duchów do Wrzeszczącej Chaty i tam go przypilnują...
Milczałam. Zawsze jak dotąd miałam wizje, one się spełniały... Wtedy, kiedy Peffer połamała sobie skrzydła, albo jak wygraliśmy w piątej klasie mecz Quidditcha przewagą zaledwie dziesięciu punktów, lub wtedy, gdy przewidziałam wszystkie zadania na zaliczeniu z eliksirów w czwartej klasie. Czy to możliwe, aby teraz wizja się nie dopełniła?
-Dor, a pamiętasz, czy w twojej wizji Wielkiej Sali byli Huncwoci? - spytała się Lily.
-Dobre pytanie... ale ja unosiłam się w wizji ponad tłumem. Nie rozpoznawałam twarzy, nawet nie wiem, czy my tam będziemy - odrzekłam, zamyślona.
Lily wypuściła z siebie powietrze, opierając się o oparcie fotela.
Obie uznałyśmy, że nie będziemy już odpisywać Huncwotom, a stawimy się na Pokątnej 28 sierpnia. Ustaliłam wszystko z rodzicami podczas pożegnalnej kolacji wieczorem, po której mój tata miał deportować się z Lily do jej rodzinnej miejscowości. Ustaliłyśmy z nim załatwienie nam transportu na Pokątną za trzy dni.
Po kolacji pożegnałam się szybko z Lily; nie musiałyśmy wymieniać długich uścisków, w końcu lada dzień miałyśmy się znowu zobaczyć.