Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Pamiętnik Dorcas Meadowes - rozdział 7

Dodane przez Julia S dnia 18-10-2010 18:09
#6

Od razu przepraszam za dziwne zakończenie tego rozdziału. Nie umiałam porozdzielać wydarzeń, dlatego kończy się tak w dziwnym momencie.

Rozdział 3.
-Tak, tuż przed tym, jak wpadł do mnie Gregory... - i opowiedziałam jej o moim dzisiejszym dniu, o planowanym ognisku z Gregiem i oczywiście wizji, która zaintrygowała Lily. Kiedy dokładnie jej wszystko opisałam, co zdołałam sobie z wizji przypomnieć, obie stwierdziłyśmy, że póki nie najdzie mnie ona drugi raz, niczego więcej się nie dowiemy.
Tego wieczoru Lily rozpakowała się, zajmując część mojej szafy (która i tak była za duża na moje ubrania, jako że była oddzielnym pomieszczeniem przy moim pokoju - garderobą).
Dni pobytu Lily u mnie mijały szybko. Mimo że nadal padało, 16 sierpnia świętowałyśmy moje urodziny i się cieszyłyśmy. Wpadł Greg z Robertem, pojawili się także rodzice- okazało się, że mama ściągnęła z Japonii na ten dzień tatę, a także kilka ciotek i wujków.
Wieczorem, w pokoju gościnnym z kominkiem i dużym, podłużnym stołem, mama urządziła większą kolację. Lily zapoznała się z Gregiem i Robertem, którzy też byli na kolacji. Mama, tata, ciotka Leila z wujkiem Javierem, babcia Josephine, druga- Elisabeth wraz z dziadkiem Benjaminem i mój kuzyn Nicholas- wszyscy wieczorem dobrze się dogadywali i odnajdowali w towarzystwie. Z chłopakami umówiłyśmy się na ognisko na następną sobotę. Szczęśliwie moja rodzina nie narobiła mi wstydu przed przyjaciółmi, a Nicholas, starszy o pięć lat, wywarł szczególne wrażenie na... Lily.
-Był niesamowicie uprzejmy i szarmancki, zupełne przeciwieństwo tego Pottera... - mówiła mi Ruda, gdy wieczorem leżałyśmy w moim łóżku. Było na trzy osoby, mieściłyśmy się bez problemu.
-Lila, czyżby spodobał ci się mój kuzyn? - zaśmiałam się, poprawiając sobie poduszkę.
-Wiesz... - uśmiechnęła się szeroko (czego oczywiście nie dostrzegłam w ciemnościach, ale mój szósty zmysł podpowiadał mi, że tak właśnie jest) - niewykluczone! Ale chyba głównie dlatego, że mam przesyt Pottera i patrzę przychylnie na każdą osobę różną od niego. Och, ale tu ciemności...
Lily wygramoliła się spod kołdry i rozsunęła ciężkie, bordowe kotary, otaczające łóżko. Jednak wcale nie zrobiło się jaśniej, niebo za oknem zostało spowite grubymi, deszczowymi chmurami. Było około pierwszej w nocy.
-Gdyby nie było chmur, widziałybyśmy księżyc w pełni - Lily odbiegała od tematu Nicholasa, a ten cały czas siedział mi w głowie. Proszę, proszę, Lily się spodobał mój kuzyn? Jednak zaraz się zorientowałam, o czym ona teraz mówi:
-Pełnia? - spytałam szybko.
-Tak. Dziś jest 17 sierpnia, pełnia. - Lily spojrzała na mnie znacząco. Obie odgadłyśmy, o czym myślimy... Remus Lupin, nasz przyjaciel i jeden z Huncwotów, był wilkołakiem. Co miesiąc musiał przetrwać bolesną przemianę w bestię i jeśli nie było przy nim reszty Huncwotów- mogących się zmienić w zwierzęta, przemiana była dla niego dużo trudniejsza. Rogacz, Łapa i Glizdogon (czyli Peter), jako animagowie mogli zmieniać się w: jelenia, psa i szczura. Przy Lunatyku, kiedy zmieniał się w wilkołaka, nie powinno być ludzi.
Nagle naszły mnie zgoła inne myśli. Remus. Księżyc. Księżyc w pełni... Znowu uczucie spadania w dół, i znowu moją głowę przeszyły obrazy, tak wyraźne, tak ostre...

Wielka Sala, Noc Duchów. Wydrążone dynie latają nad stołami, Dumbledore poprawia swoją fioletową szatę. Wtem drzwi do sali otwierają się gwałtownie, a przez nie, zamiast profesor McGonagall wraz z pierwszorocznymi, wbiega nieznajomy w mokrej, podróżnej szacie i wykrzykuje głośno jakieś imię...
Dyrektor podnosi się z miejsca, szybkim krokiem podchodzi do nieznajomego. Rozmawiają. Uczniowie wstają z miejsc, ale cisza jest tak nieskazitelna, że dokładnie słychać szepty:
-Ugryziony, na terenie szkoły, został ugryziony...!
-Jak to? Gdzie to się stało?!
-Zakazany Las, był w Zakazanym Lesie, coś go napadło!
-Kiedy?
-Przed chwilą!

Wypuściłam głośno powietrze, szeroko otworzyłam oczy.
-Dor, co ci jest?
Lily pochylała się nade mną, potrząsała mną. Światło w pokoju było zapalone. Nie, to różdżka Lily, rozświetlona zaklęciem Lumos... nieważne.
-Miałam wizję - powiedziałam, sapiąc. Podniosłam się na łóżku, rozcierając pierś. - Ktoś... ktoś zostanie zaatakowany! W szkole... w tym roku...!
-Uspokój się - powiedziała Lily. - Zapamiętaj dokładnie każdy szczegół, oddychaj głęboko.
Zamknęłam oczy i zrobiłam, jak moja przyjaciółka mi kazała. Wyczułam, jak Ruda wstaje z łóżka, podchodzi do barku w moim pokoju i nalewa wody do szklanki. Za chwilę poczułam ciężar na łóżku obok mnie. Ruda podała mi wodę, upiłam łyk.
Za chwilę wszystko z siebie wyrzuciłam:
-Nie wiem o kogo chodzi... Kogoś z Hogwartu... w Noc Duchów. Będzie chyba w Zakazanym Lesie... Coś go napadnie. Napadnie go...tego nie usłyszałam. Zaraz... pełnia! Remus! Remus, wilkołak go napadnie! - spojrzałam szeroko otwartymi oczami na Lily. Ta była nie mniej przerażona.
-Jak to? - spytała z szeroko otwartymi oczami.
-Według mojej wizji... - powiedziałam powoli, nadal głęboko oddychając. Lily zakryła sobie usta dłonią. - Ktoś zostanie ugryziony przez Remusa...!
-Co teraz? - spytała cicho Ruda po chwili ciszy.
Nie odpowiedziałam. Obie milczałyśmy.
Czy to aby na pewno prawda? Lunatyk miałby się przemienić w wilkołaka podczas pełni w Noc Duchów i być w Zakazanym Lesie. Tam ktoś by był i... nie mogłam dalej myśleć, nie potrafiłam myśleć o tym fragmencie wizji. Podobno ugryzienia wilkołaków mogą też zabić...
-Będziemy musiały skontaktować się z Huncwotami - powiedziała cicho Lily. - Masz sowę? Wyślemy im list.
Pokiwałam głową. Wciąż byłam roztrzęsiona; drżąc, wstałam z łóżka i zapaliłam światło w pokoju. Mrużąc oczy, wygrzebałam z szafki pergamin, pióro i kałamarzyk.
-Napiszę do Syriusza, dobrze? Huncwoci są chyba razem na wyjeździe...
-Okej. Tylko napisz mu, żeby przeczytał też list Remusowi! - Lily objęła się ramionami. Czuła dokładnie to, co ja.
Usiadłam obok niej na łóżku i zaczęłam pisać. Szybko, z błędami, pospiesznie. Chciałam, aby chłopaki jak najszybciej usłyszeli wieści. Po kilku poprawkach Rudej list był skończony.

Łapa,
dopiero co miałam wizję o Remusie. Według niej zaatakuje kogoś w nadchodzącą Noc Duchów, w Zakazanym Lesie. Nie wiem kogo. Przekaż mu tę informację jak najszybciej. Musimy coś wymyślić w związku z tym.
Może dacie radę być w Londynie wcześniej?
Trzymajcie się.
Dor, Lily.


List był krótki i mało wyjaśniał; jednak obie miałyśmy pełną świadomość, że tę sprawę musimy obgadać dokładnie całą paczką, w cztery oczy. A tymczasem, roztrzęsione, położyłyśmy się spać- nic więcej nie mogłyśmy zrobić. Ewentualnie czekać, aż wizja nadejdzie kolejny raz...
*

Peffer, szara, nieduża sówka, z samego rana wyleciała szalonym pędem przez okno. Miałam nadzieję, że szybko odnajdzie Huncwotów. Ci zapewne wybrali się gdzieś na ciepłe południe, gdzie Syriusz z Jamesem latali całymi dniami na miotłach, Remus mógł czytać książki, a Peter smakować śródziemnomorskiej kuchni. Miałam nadzieję, że wszystko u nich dobrze, kochałam ich jak rodzinę. No, z jednym wyjątkiem, który z pewnością nie był dla mnie jak brat.
Sama nie wiedziałam, dlaczego napisałam do Syriusza. Kiedy dzisiaj w nocy pisałam list, byłam wdzięczna Lily, że oszczędziła zbędnych komentarzy na ten temat (chociaż podświadomie czułam, że coś się jej ciśnie na usta).
W każdym razie, pozostało nam tylko czekać- na ich odpowiedź lub kolejną wizję.
Ani jedno, ani drugie nie nadchodziło. Dni mijały, raz padało, a raz świeciło nikłe słońce. Wakacje powoli zbliżały się do końca, podobnie jak pobyt Rudej u mnie w domu. Było parno i pochmurno, gdy nadszedł dzień ogniska na plaży w Herne Bay. W sobotę, 24 sierpnia szczęśliwie ani ja, ani Lily nie myślałyśmy o złowrogiej wizji. Byłyśmy podekscytowane na szykującą się imprezę.
Późnym popołudniem, gdy słońce już zaszło, malując niebo na fiolet i róż, Greg i Robert spotkali się z nami na przystanku busów niedaleko mojego domu. Oboje nas wyściskali nas mocno na powitanie jak niedźwiedzie.
-To jak, kto dzisiaj będzie? - spytałam się Grega, uśmiechając się wesoło. - I ile mamy jeszcze czekać na tego busa?
-Nie wiem jednego, nie wiem drugiego - Greg się zaśmiał, poprawiając rękawy swojej koszuli. - Razem z Robem rozpuściliśmy wici wśród znajomych, kilka ogłoszeń dla ludzi z naszej szkoły... Powinno być trochę osób! - uśmiechnął się szeroko.
-Fantastycznie! - Lily okręciła się w miejscu. - To będzie idealne pożegnanie wakacji... Patrzcie, jest nasz bus! - Ruda wskazała na nieduży pojazd, który powoli wjechał na parking. Rozklekotany, malowany kilkoma warstwami zielonej farby busik zatrzymał się tuż przy nas. Ulokowaliśmy się w nim na przednich siedzeniach, zapłaciwszy kierowcy za przejazd do miejscowości Herne Bay, skąd mieliśmy bardzo blisko do plaży.
Droga zleciała nam szybko. Gdy wysiedliśmy z busa, słońce już zaszło i na niebie migotały pierwsze gwiazdy. W nadmorskim Herne Bay pachniało straganami z pamiątkami, morską bryzą i solą. Latarnie przy ulicach powoli się rozświetlały, a ludzie spacerowali po głównym rynku, odpoczywali w przytulnych kafejkach lub siedzieli na murkach nieopodal plaży. Stamtąd dało się słyszeć szum fal, okrzyki mew wracających do swoich gniazd i donośne śmiechy. Tam też się skierowaliśmy.
-Prawie jak na Hawajach - Robert się uśmiechnął, wskazując kolorowe lampiony zawieszone od latarni do latarni, świecące każdy innym kolorem.
-Taak - rzekł Greg. - Brakuje tylko świetlików latających wokół nich, ciepłego wiatru i zapachu kwiatów...
-Och, zamknijcie się - powiedziałam, trzepiąc Grega w ramię. - Ja cały czas siedziałam w mokrej Anglii.
-Mówiłem ci, następnym razem jedziesz z nami - Greg przytrzymał mnie, gdy niespodziewanie pojawiły się przed nami schody, a ja na niego wpadłam. - Hawaje dużo lepsze od Anglii...
-Mówiłam ci, w wakacje spędzam czas głównie z rodziną.
-Jakoś tego nie widać - odparł Robert, gdy zeszliśmy już na piasek. Wszyscy zdjęliśmy buty i dalej wędrowaliśmy boso, tuż przy wodzie. Włożyłam moje skórzane kozaki z motywem amerykańskiej flagi, a Lily swoje tenisówki do plecaka Grega.
-Co masz na myśli? - spytałam się Roba, marszcząc lekko brwi.
-To, że twoja mama raczej niezbyt wiele czasu spędza faktycznie z tobą - odpowiedział mi, podwijając sobie nogawki spodni. - Cały czas oddaje się tylko swoim zajęciom.
Greg na to pokiwał głową. Szliśmy dalej plażą, tuż przy wodzie. Piasek był jeszcze przyjemnie rozgrzany po dzisiejszym dniu.
-Ale to nie chodzi o to, aby cały czas robić coś razem... Dla niej ważne jest po prostu, abym przy niej "była" - palcami nakreśliłam w powietrzu znak cudzysłowiu. - Aby miała kogo budzić rano, kogo witać i żegnać.
-Jakże mądre słowa, a więc chodzi o coś głębszego... czyż nie? - Greg się uśmiechnął.
-Jak to w rodzinie. Nie musisz z nimi rozmawiać, czy mieć wspólne hobby. Oni zawsze dla ciebie będą... zawsze będą cię kochać - powiedziała niespodziewanie Lily, uśmiechając się pod nosem.
-Słusznie... - podeszłam bliżej do mojej przyjaciółki, wchodząc już do wody. Nie była zimna, raczej przyjemnie chłodna. - A wiesz kto jeszcze cię tak traktuje? - spytałam się jej cicho. - Tak, jak opisałaś rodzinę?
Ruda spojrzała na mnie pytająco.
-James - szepnęłam jej do ucha, na co ta wywróciła oczami. - Tak, tak, Lilka...
-Nie będę się z tobą kłócić - westchnęła, z uśmiechem błądzącym gdzieś po jej twarzy. - Nie dziś!
Wzruszyłam ramionami, śmiejąc się.
-----
Ale się męczyłam na imieniem sowy. Masakra: i55.tinypic.com/33biiau.jpg

Edytowane przez Julia S dnia 18-10-2010 20:04