Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Pamiętnik Dorcas Meadowes - rozdział 7

Dodane przez Julia S dnia 14-10-2010 18:29
#3

Rozdział 2.

Tak rozmyślając o wszystkim, nie zauważyłam, że za oknem przestawało padać. Niebo się rozjaśniało, nadciągały coraz jaśniejsze chmury. Uśmiechnęłam się i podniosłam się z fotela. Ostatnio często na nim przesiadywałam; wspomnienia i rozważania o przeszłości były moją częstą praktyką- co było do mnie zupełnie niepodobne, przecież moją działką miała być przyszłość!
Chociaż może to dlatego, że jutro były moje urodziny. Może moja głowa chciałaby podsumować te szesnaście lat życia?
W każdym razie, wyplątałam się z koca i zostawiłam go na fotelu. Tegoroczne lato było zimne jak listopad. Największe upały już dawno minęły, słońce uciekło z Anglii na południe.
Przeszłam bosymi stopami po grubym dywanie w długim korytarzu między moim pokojem a salonem w domu. Gdy wychyliłam się przez balustradę na końcu korytarza i spojrzałam z góry na cały salon, zobaczyłam mamę tańczącą w rytm jakiejś wolnej piosenki. A może uprawiała jogę? Lub capoeirę, tego nie wiedziałam. Moja mama cały czas wymyślała dla siebie jakieś nowe hobby. Jako czarownica i metamorfomag też eksperymentowała. Dzisiaj jej włosy były średniej długości, w kolorze jasny blond. Gdy zeszłam po dużych schodach i się z nią przywitałam, spostrzegłam także, że jej twarz jest usiana delikatnymi, bladymi piegami.
-Co tym razem ćwiczysz? - spytałam się jej, obchodząc ogromny kominek otoczony kolumnami i kierując się do kuchni, która była chyba najjaśniejszym pomieszczeniem w domu.
-Taniec nowoczesny! - odkrzyknęła mama, nie przestając kręcić piruetów. - Chcesz się przyłączyć, Dor?
-Nie, dzięki - odparłam, przesuwając szklane drzwi i wchodząc do kuchni. Ogrzewane kafelki w kolorze bladego złota zaczęły grzać przyjemnie moje stopy. Natomiast słońce wyszło już całkiem wysoko na niebo, zaglądając do naszej kuchni. I ja się po niej rozejrzałam, nastawiwszy wodę w czajniku. Wzdłuż ściany po lewej stały szafki kuchenne wraz z piekarnikiem i lodówką. Po prawej stronie kolejne szafki, stół, barek. Na wprost ogromne okno, będące jednocześnie wyjściem do ogrodu. Całe pomieszczenie utrzymane w kolorach złota, beżu i bieli. Nienaganna czystość, będąca zasługą naszego skrzata domowego oraz czarów. Wraz z przeprowadzką- i awansem taty w pracy- mama kupiła mnóstwo książek z rdomowymir1; zaklęciami, o których nie miała wcześniej pojęcia. To ona głównie zajmowała się domem, jeśli oczywiście nie pochłaniała jej jakaś nowa pasja.
Taniec, pływanie, sztuki walki, malowanie ( swego czasu moja mama zainwestowała we własną pracownię plastyczną, z wielkimi sztalugami i mnóstwem farb ), podróże- moja mama cały czas wymyślała coś nowego. I tu się różniłyśmy, ja nie byłam tak narwana jak ona- chyba że chodziło o spotkania z przyjaciółmi.
Mama stawiała na robienie rzeczy indywidualnie, po swojemu. Chciała też być nowoczesna, tolerancyjna, a mi najlepszą przyjaciółką- i wciąż nie umiałam się przestawić, aby mówić jej po imieniu: Ingrid.
Czajnik pyknął cicho. Woda się zagotowała. Wyciągnęłam z górnej szafki saszetkę zielonej herbaty i zaparzyłam ją, przysiadając na stołku obok okna- drzwi. Słońce przyjemnie grzało mnie w twarz. Zamknęłam oczy. Całkowicie już odprężona, a także uspokojona ciepłymi, jasnymi promykami, oparłam się o szybę. Zdolności szybkiego relaksu nauczyłam się właśnie dzięki mamie, z którą chodziłam w któreś wakacje na lekcje medytacji- co dzień teleportowałam się z nią do Londynu, aby uczęszczać na dwugodzinne zajęcia, odbywające się niedaleko Ogrodów Królewskich. Londyn zawsze mi się podobał.
Wtem poczułam, jakbym spadała. Uczucie przyszło nagle, niespodziewanie- i gdybym wcześniej tego nie przeżyła, w tym momencie bym się przeraziła- jednakże ja wiedziałam, co to oznacza, i faktycznie, za chwilę w mojej głowie ujrzałam obrazy. Obrazy wydarzeń, które jeszcze nie nastąpiły...

Wielka Sala, w niej wielkie osiem plam uczniów, siedzących wokół czterech stołów czterech domów. Wielki gwar, podniecone rozmowy... Jest Noc Duchów. Tak, nad stołami lata mnóstwo pomarańczowych, wydrążonych dyń, które rzucają ciepłe światło na salę. Dyrektor, profesor Albus Dumbledore poprawia swoją fioletową szatę. Wtem drzwi do sali otwierają się gwałtownie, a przez nie, zamiast profesor McGonagall wraz z pierwszorocznymi, wbiega nieznajomy w mokrej, podróżnej szacie i wykrzykuje imię: ...

Coś mnie wyrwało z tej wizji. Zachwiałam się, o mało nie spadłam ze stołka.
-Cholera!- zaklęłam cicho: jakie imię? Wiedziałam, że było ważne. Miałam to uczucie podczas wizji- to tak, jak we śnie: wiecie, że dana rzecz była ważna. Po prostu wiecie.
Podniosłam wzrok na okno, ujrzałam, że tuż przede mną ktoś stoi. Zerwałam się ze stołka, zorientowawszy się, że z wizji wybudziło mnie pukanie w okno. To Gregory... chłopak z mojego osiedla, którego znałam jeszcze z dzieciństwa, przyszedł i pukał w okno.
Otworzyłam szklane drzwi.
-Hej - przywitał się. Wpuściłam go do środka.
-Cześć - powiedziałam. - Co ty tu robisz? Myślałam, że jesteś na wyjeździe.
-Już wróciłem i chciałem się przywitać - odrzekł wesoło, siadając przy stole. Greg znacznie urósł przez ostatni rok, i mimo, że go widziałam zimą, podczas świąt, to i tak wyglądał, jakby ktoś rzucił na niego zaklęcie rozciągające. Niestety tego nie mogłam mu powiedzieć- Gregory McFair był mugolem, osobą niemagiczną. Był także moim najlepszym przyjacielem z dzieciństwa i chociaż oddaliliśmy się od siebie po tym, jak zaczęłam chodzić do Hogwartu, to nadal bardzo się lubiliśmy.
Natomiast oficjalna wersja, jaką on znał, była taka, że poszłam do szkoły z internatem w Szkocji.
-Chcesz herbaty? - spytałam się go. Chłopak pokręcił głową, a ja dosiadłam się do niego do stołu, grzejąc dłonie o gorący kubek. - Opowiadaj - rzekłam, gdy uświadomiłam sobie, że Greg dopiero wrócił z wyjazdu, na który tak się cieszył. - Jak było na Hawajach?
-Fajnie - odrzekł. Zaśmiałam się w duchu; zawsze tak mówił. -Razem z Robertem przez cały miesiąc mogliśmy surfować do woli, a fale- ogromne! Żałuj, że cię nie było!
-I tak nie umiem surfować - powiedziałam, wypijając łyk herbaty. Greg puścił do mnie oko.
-Nauczylibyśmy cię. Ty tylko siedzisz w książkach cały rok, a w wakacje nigdzie nie jeździsz.
-No wiesz, tylko wtedy widzę się dłużej z rodziną...
-Musisz być w tej szkole z internatem? Brakuje mi ciebie przez rok szkolny.
Uśmiechnęłam się smutno. Miło było to usłyszeć.
-Muszę. - potwierdziłam. - Nie mogę się przenieść.
Greg spojrzał na mnie.
-Strasznie się zmieniasz, wiesz? - powiedział.
-Doprawdy? - spytałam, wielce zdumiona. Takie refleksyjne teksty w jego ustach to zupełna nowość. Nigdy tak nie mówił, zawsze żył chwilą. Chociaż może kto jak kto, ale powinnam go zrozumieć- w końcu sama od jakiegoś tygodnia myślę cały czas o przeszłości. Imię, imię z wizji- przypomniałam sobie o nim. No tak, kiedy już w końcu zobaczyłam kawałek przyszłości, Greg mi przerwał w najważniejszym momencie... no trudno.
-Tak, zmieniłaś się... Kiedy w czerwcu się widzieliśmy, to ledwo zdążyliśmy się przywitać, ja już wylatywałem na ten obóz surfingowy, pamiętasz? A teraz, jak na ciebie popatrzę, to wyglądasz zupełnie inaczej niż w zeszłoroczne wakacje! - dokończył Greg.
-Też się zmieniasz. - nie pozostałam mu dłużna. - Nigdy nie byłeś taki refleksyjny.
Chłopak się zaśmiał, jednak zaraz potem znów spoważniał.
-Nie myślałaś, aby do liceum pójść tutaj?
Zamilkłam. To było trudne, nie mogłam powiedzieć Gregoremu o tym, że jestem czarownicą. Chociaż mama nawet mnie do tego zachęcała, ja jednak zupełnie nie wiedziałam, jak to zrobić, jak Greg by zareagował? Ach, że też nie udawało mi się tego przewidzieć- tutaj mój dar by się przydał! Westchnęłam i powiedziałam:
-Nie, Greg. Zostaję w tej samej szkole, w Szkocji. - wiedziałam, do czego chłopak pije. To właśnie on był moim pierwszym romansem w zeszłe wakacje. To jemu zależało. Był typowym romantykiem, gdy znalazł obiekt westchnień, trzymał się go kurczowo i zależało mu tylko na nim. Ach, dlaczego Syriusz pod tym względem taki nie był?
Chociaż może właśnie dlatego Syriusz tak mi się podobał?
-Nie za zimno ci tam? - spytał się, uśmiechając się lekko. - Dobrze wiem, jak źle wpływa na ciebie brak słońca.
-Jakoś żyję - odparłam, opierając się o miękkie oparcie krzesła. Rozmowy z Gregiem szczęśliwie rzadko schodziły na takie tematy, jak dzisiejszy. Dobrze wiedziałam, że Greg w poprzednie wakacje poczuł do mnie więcej niż ja do niego. Sam mi to powiedział. Jednakże po poważnej rozmowie z końca sierpnia oboje uznaliśmy, że skoro mnie przez cały rok nie ma w kraju, jest niemożliwe, byśmy byli razem- i temat został zamknięty.
Nie żałowałam, ani się nie smuciłam. Rok temu zrozumiałam: mogłabym być z Gregorym, jednakże nigdy nie poczułabym w naszym związku pełni szczęścia i satysfakcji. On zwyczajnie mnie nie kręcił. Nie aż tak, jak Łapa...
-No dobra, będę lecieć - chłopak wstał od stołu.
-Już?
-Tak, jadę zaraz z rodzicami na drugi koniec miasta... w związku z moim liceum, trzeba zawieźć wszystkie potrzebne papiery do rekrutacji.
-Wyjdziemy gdzieś niedługo? - spytałam się, wstawiając kubek po herbacie do zlewu.
Greg na mnie spojrzał z uśmiechem.
-Jasne - mrugnął. - Urządzamy ze znajomymi za kilka dni ognisko na plaży niedaleko Herne Bay. Przyłączysz się?
-Jutro przyjeżdża do mnie przyjaciółka z Hog... ze szkoły - poprawiłam się szybko. Na szczęście Greg w tym w czasie zapinał kurtkę, niczego nie usłyszał. - Lily Evans. Tak więc obie do was dołączymy, dobrze?
-Okej. Przyjdę do ciebie, jak już coś będę wiedzieć, musimy jakoś skombinować busa w tamtą stronę. - Greg nagle podszedł i pocałował mnie szybko w policzek, po czym wyleciał jak szalony.
Zaśmiałam się, po czym wychyliłam się przez drzwi do ogrodu i krzyknęłam za nim:
-No, no, nie waż się nawet otwierać zamkniętego tematu!
Chłopak zasalutował mi, po czym z łobuzerskim uśmiechem zniknął za rogiem domu. Pokręciłam głową, uśmiechając się i zatrzasnęłam drzwi. Jak na komendę powróciły do mnie myśli o mojej wizji. Próbowałam sobie ją przypomnieć, dokładnie przeanalizować. O jakie imię chodziło? Co chciał powiedzieć przez to ten mężczyzna z wizji? Wysiliłam się, jednak na próżno. Im więcej o tym myślałam, tym bardziej zapominałam. Usiadłam nawet w tej samej pozycji na stołku, zamknęłam oczy- na próżno.
Wizja zaprzątała mi głowę przez resztę dnia, jednakże nic, a nic więcej się nie dowiedziałam. Ach, gdyby Greg przyszedł kilka minut później! No, ale dobrze, że w ogóle przyszedł. Mimo że on jedyny z nas dwojga od poprzednich wakacji robił sobie nadzieję na nas- jako parę, zawsze rozmawiało mi się z nim swobodnie.
Siedziałam u siebie w pokoju, gdy weszła do mnie mama, nadal w getrach i stroju do tańca, mówiąc:
-Dor, chodź na dół, zgadnij, kto przyjechał!
Natychmiast się zerwałam z łóżka, przebiegłam przez pokój, korytarz, wychyliłam się przez balustradę.
-Lily! - krzyknęłam, patrzą na rudą grzywę włosów, opadającą na granatowy płaszcz podróżny.
-Hej, Dorcas! - Lily rozłożyła szeroko ramiona, a ja zbiegłam szybko po schodach i się na nią rzuciłam, ze śmiechem w ustach. - Świetnie, że już u ciebie jestem, myślałam, że zanudzę się na śmierć w poprzednim tygodniu!
-Jesteś wcześniej, spodziewałam się ciebie dopiero jutro! Oj, ja też już nie mogłam wytrzymać... ale bardziej pogody - zaśmiałam się. W tym momencie zeszła na dół moja mama, witając się z Rudą.
-Dobrze że jesteś - rzekła z uśmiechem. - Dor już zaczynała zamykać się w sobie.
-Ja też się cieszę, pani Meadowes. - odpowiedziała ze śmiechem Lily, zdejmując płaszcz.
-Ingrid - poprawiła ją moja mama. - Jak widzę nie tylko mojej córce będę przypominać, aby mówiła mi po imieniu. A teraz wybaczcie, wybieram się w odwiedziny do Nicka. Jego delegacja w Japonii się przedłużyła.
Nick był oczywiście moim tatą.
-Teleportujesz się? - spytałam zdziwiona.
-Tak, jestem już spakowana - wskazała na torbę. - W Fukuoce jest nieco cieplej, nie muszę brać wielu rzeczy. Nie będę wam też przeszkadzać, pewnie chcecie się wygadać. Będę za dwa dni, pieniądze zostawiłam w głównym hallu, przy telefonie. - To powiedziawszy, mama pocałowała mnie w policzek, okręciła się w miejscu i zniknęła z głośnym trzaskiem.
-Cała ona- rzekłam, uśmiechając się. - Nic wcześniej nie wspominała, a mogła się i nas zapytać, czy nie chcemy się wybrać na zakupy do Japonii? No, ale nie ważne, często tak robi. Chcesz coś zjeść?
-Chętnie - powiedziała Ruda, odrzuciwszy płaszcz. Poszłyśmy do kuchni. -Dor, to opowiedz o swoich wakacjach. Ze swoją magiczną intuicją i darem przewidywania pewnie już wiesz, jak ja się bawiłam u mojej rodziny we Francji, a ja nie wiem, jak ty spędziłaś ten miesiąc.
-Aj, nieszczególnie, wiesz... Odrobiłam wszystkie prace zadane na lato, a tak to siedziałam w domu, Greg i Robert wyjechali na Hawaje. - wzruszyłam ramionami. W tym momencie weszłyśmy obie do kuchni.
-A ja cały miesiąc siedziałam na wsi niedaleko Lyon. Był mój kuzyn Paul, a także Monica i Sandra. Wszyscy razem byliśmy w dużym domu u babci Sandry, w miejscowości Chadieu. Kąpaliśmy się prawie codziennie w jeziorze - Ruda przerwała na chwilę, aby sięgnąć po rogaliki, które wystawiłam na stół. - Akurat to był czas tych największych upałów, tak więc udało się nam pojechać i wykąpać w jeziorze Genewskim, a także nad morzem w Marsylii... Tam było przepięknie! Porobiłam mnóstwo zdjęć, mam je w albumie. Później ci pokażę. Zwiedziliśmy też Paryż, Bordeaux i Toulouse, gdy dołączył do nas znajomymi Paula, David. Jest od nas trzy lata starszy i razem z nim się teleportowaliśmy. Teraz też dopiero co się z nim pożegnałam- on mnie tu do ciebie zabrał i teleportował się z powrotem do Lyon, gdzie też mieszka. Skończył Beauxbatons, wiesz?
Kiwnęłam głową z uśmiechem. Miło się słuchało o tym wszystkim, a na dodatek Lily jak mało kto umiała opowiedzieć wszystko zgrabnie i szybko. Nie trzeba było jej długo namawiać do zwierzeń- a przynajmniej ja nie musiałam tego robić.
-Fajnie, że miałaś takie wakacje. Oj, Ruda, zazdroszczę ci.
-Próbowałam rozmawiać z tą babcią, Margaret, żebyś ty też mogła z nami pojechać, ale sama wiesz, jaka ona jest... Ledwo co się zgodziła na przyjęcie nas, ma lekceważący stosunek do magii, a zatem osób magicznych też. Pewnie dlatego, że sama jest charłakiem. - Ruda zamilkła, odgryzając kawałek maślanego rogalika.
-Widziałaś się w wakacje z Jamesem? - spytałam nagle.
-Dlaczego miałabym się z nim widzieć? - odparła szybko Lily.
Zachichotałam. Stosunki między Lily a Jamesem, alias Rogacz, były bardziej skomplikowane, niż myślicie.
-Takie mam przeczucie - powiedziałam. - Potter mówił, że jedzie do Francji. Chyba stacjonował w Marsylii, czyż nie? - uśmiechnęłam się znacząco.
-Och, no dobra, spotkałam go... - Lily wywróciła oczami; James Potter był ostatnią osoba, którą Lily miałaby ochotę widywać dodatkowo w wakacje. Już miała go dość w szkole przez dziewięć miesięcy. - Gdy byliśmy w Marsylii, zwiedzaliśmy starą Katedrę La Major i natknęliśmy się na Pottera. Ucieszył się jak głupi na mój widok, porozmawiał chwilę ze mną, tak o byle czym, i wiesz, co potem zrobił? Pocałował mnie! Nachylił się do mnie i pocałował mnie szybko, w usta! - wyrzuciła z siebie szybko, a widząc moją niedowierzającą minę, dodała: - Właśnie tak! Potem tłumaczył się jeszcze, że to tak na pożegnanie... jeszcze czego, co za palant!
Zaśmiałam się.
-Oj, Lily, Lily, mogłabyś wreszcie skończyć. Potter nie jest taki zły.
-Jest okropny. Zresztą, pomyśl tylko, co moi kuzyni sobie pomyśleli? Ach, i tak sama wiem! Monica już się mnie wypytywała, czy to mój chłopak, jak się nazywa... Jeszcze tego samego wieczoru, gdy nocowaliśmy w hotelu Kyriad.
-Na jak długo się do ciebie przykleił? - spytałam, śmiejąc się.
-Na sekundę, co najwyżej! Nie zdążyłam nawet zareagować! - wykrzyczała. - Jak zwykle musiał się popisywać, nawet przed nieznajomymi!
-Lila, James jest po prostu... specyficzny. Na razie o nim nie myśl, jeśli tylko cię wkurza. - zaczekałam, aż Evans ochłonie, po czym poinformowałam ją:
-Miałam dzisiaj wizję.
Ruda zastrzygła uszami.
-Naprawdę?

Edytowane przez Julia S dnia 14-10-2010 22:20