Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Seraphina - Sekret Syriusza ( CZĘŚĆ PIERWSZA; rozdział III )

Dodane przez Pandora dnia 14-08-2010 23:11
#8

Rozdział III

"Nie żegnam się z Wami-jedynie mówię Do widzenia"




"A wieszli kto jest ten anioł smutny na cmentarzu?"

"Anhelli"

J.Słowacki




Wraz z ostatnimi dniami czerwca, po wielu miesiącach oczekiwań świat doczekał się dotyku ciepłych promieni słońca. Pod ich opieką ziemia zaczęła oddychać, kwiaty na nowo rozkwitły ciesząc oczy intensywnością pomarańczy, fioletów, żółci, czerwieni, granatów...cały glob był skąpany w szalonym przepychu barw. Patrząc na to,ludzie stali się weselsi, budziła się w nich nadzieja, dziecinna radość z tego tylko powodu,że żyją i mogą nacieszyć się teraz danymi im chwilami...nie czuli się tak od bardzo dawna. Tylko ta mała dusza pozostawała obojętna na dary ostatnich dni,jakby znajdowała się w Wielkim Czarnym Balonie wypełnionym smutkami tych wesołych istot- unosił się coraz wyżej i wyżej, aż została sama z ich problemami,tak aby mogli radować się w spokoju magią natury.
Sęk w tym,że wcale nie musiała zabierać ze sobą rozterek świata,sam sobie z nimi poradził,wyganiając je w niepamięć. Wielki Czarny Balon był wypełniony jedynie jej smutkami-tylko dla nich starczyło miejsca, a i tak musiała uważać żeby nie pękł zalewając glob deszczem łez sprawiających,że znowu stałby się szary.
- Co za ironia, gdy ja świętowałam wszystko płakało, kiedy wszystko się weseli, ja cierpię - pomyślała dziewczyna.
Minął tydzień od czasu zabójstwa jej rodziny. Tak jak sądziła sekcja nic nie wykazała - żadnego pchnięcia nożem, złamania karku, trucizn...jedyne co stwierdzili koronerzy to to, że na każdej z twarzy był widoczny wyraz głębokiego przerażenia...jakby wszyscy umarli ze strachu.
- Nic w tym dziwnego, najodważniejsi tracili przy nim nerwy a co dopiero mugole w tym dwójka ośmiolatków, którzy dosłownie w żaden sposób nie mogli się obronić- skrzywiła się do własnych myśli - gdybym przyjechała dzień wcześniej to by się nie przydarzyło. Profesor rzuciłby na mnie Zaklęcie Fideliusa, zostałabym Strażnikiem Tajemnicy i teraz grałabym z bratem w karty, albo pieliła ogródek z Anną a nie szykowała się do ich pogrzebu.
Po nocy spędzonej na komisariacie Lati miała zostać w domu swojego wujka - sama wolałaby spędzić ten czas u siebie,ale nie chciała robić przykrości cioci.
Do własnego mieszkania pojechała tylko po psa, ubrania na zmianę, laptopa, parę książek, i fotografie . Wszystko było w jej pokoju(oprócz psa)-gdy do niego weszła z trudem powstrzymała się od patrzenia na nietknięte dekoracje urodzinowe oraz obrysowane kształty na podłodze,w które mało co nie wdepnęła. Szybko się spakowała,sprawdziła jeszcze raz czy czegoś nie zapomniała i zaczęła zbierać się do wyjścia.
Gdy schodziła po schodach uderzyła ją panująca tutaj cisza...

"Teraz wszystko umilkło,szczere pustki w domu,
Nie masz zabawki,nie masz rozśmiać się nikomu.
Z każdego kąta żałość człowieka ujmuje"*


Ze zdumieniem zdała sobie sprawę,że wypowiada na głos słowa poety, które idealnie pasują do panującej w domu atmosfery. Starała się znowu poczuć ciepło , dobrą energię, zawsze przepływającą przez te mury...i nic-wraz z większością domowników umarło szczęście,wcześniej opromieniające swoim blaskiem wszystko dookoła.
- Dobrze, że ciocia naciskała na pozostanie u nich - przy wyjściu jeszcze raz rozejrzała się po miejscu, które kiedyś mogła nazwać ostoją, a które teraz było tylko pusta skorupą-nie wiem czy bym tu wytrzymała.
Wyszła,nie oglądając się za siebie,dumna z tego,że nie uroniła żadnej łzy..poza tą jedną,pozostawioną w pokoju.
Zajęła pokoik na poddaszu-zawsze w nim sypiała gdy odwiedzała wujostwo.
Miał ściany w odcieniu dojrzałych moreli.Jego wyposażenie było niemal spartańskie-duże łóżko,zachęcające do ułożenia się w jego miękkim wnętrzu, stało koło wiekowej komody gdzie znajdowała się świeża pościel. Biurko o ton koloru ciemniejsze od ścian pyszniło się obok wielkiego okna z balkonem przez które do pomieszczenia wdzierał się zapach jabłek rosnących na starym drzewie z gałęziami wciskającymi się do pokoju-gdy była mała siadała razem z Amim i Bastkiem na jego starym ,powykrzywianym pniu, wyobrażając sobie,że jest Dzwoneczkiem z "Piotrusia Pana" i razem z braćmi mieszka w Nibylandii.

Postawiła na komodzie zdjęcie na,którym była razem z całą swoją rodziną-Anną,Michałem,Bastianem,Amadeuszem i Syriuszem.
Na fotografii wszyscy się poruszali dając sobie żartobliwe kuksańce i szczerząc zęby do obiektywu-praktycznie słyszała ich śmiech,słowa,które wtedy wypowiadali,pamiętała swoją własną radość,poczucie,ze tak może być wiecznie....może jej ciało zostało tutaj,ale radość z życia,miłość,te wszystkie uczucia,które czynią nas ludźmi,odeszły na wieczny sen razem z nimi...
(Czy aby na pewno?)


Przez cały ten tydzień musiała przyjmować kondolencje sąsiadów,współpracowników Anny i Michała oraz rodziców kolegów i koleżanek Amiego i Bastka.
Ludzie mówili jak bardzo im przykro,jaka to wielka strata i inne tego typu formułki w głębi duszy ciesząc się,że nie spotkało to ich rodziny,że to nie oni muszą stać w miejscu tego dziecka,patrzącego przed siebie,jakby czekało na powrót tych,którzy już nie wrócą. W dzień Lathika uzbroiła się w żelazną zbroję,która zakazywała jej odczuwać,myśleć i wspominać bliskich,słuchała tych pustych słów kiwnięciem głowy albo cichym,mocnym dziękuję pokazując,że przyjęła do wiadomości co do niej mówią i zastanawiając się, kiedy dobiegnie końca ta obłuda i fałszywy żal nieznajomych.
Nocą zbroja opadała ,jakby jej działanie było uzależnione od wschodów i zachodów słońca.
Gdy Lati kładła się do łózka i zamykała oczy,widziała jak się uśmiechają,wyciągają do niej ręce,chcą żeby się z nimi bawiła...a potem leżą martwi pod tym przeklętym napisem...z tym,że teraz jest z tam ktoś jeszcze...brunet,z twarzą,która kiedyś była piękna lecz wpływ czasu i wielu okrutnych przeżyć odcisnął na niej swoje piętno.
Nie mogła zasnąć gdy tak ją dręczyli. Gdy mimo wszystko organizm nie mógł wytrzymać zmęczenia,udawało jej się osiągnąć marną namiastkę snu, w którym kolejny raz przeżywała wejście do domu,kolejny raz wołała mamę i tatę...kolejny raz nikt jej nie odpowiadał.
Nagle budziła się zlana potem, wytarła twarz mokrą od łez, otworzyła okno, usiadła na tak dobrze znanym jej konarze,obejmując się za kolana i wyjąc do księżyca...bo w nocy nikt nie widzi,nikt nie powie,żeby nie płakała bo tylko głowa ją rozboli i nikomu to nie pomoże...a jednak,każda łza jest jak balsam,który opada na jej rozdarte serce. Bo choć uważa, że jest twarda i może pobić cały świat jeśli jej podskoczy,to cierpi,ból tak ją obezwładnia, ze gdyby miała wybór wolałaby,żeby odciąć jej rękę,nogę lub cokolwiek innego...wszystko tylko nie to kłucie w sercu,wszystko - tylko nie ta pustka.



Przez całą ceremonię słońce przypiekało,jakby chciało zasmakować ludzkich kiełbasek.Wszystko zmieniło się,gdy cały orszak stanął przy miejscu przeznaczonym na pochówek.
Niebo zaczęło wydawać gniewne pomruki jakby uważało,że mrowie ludzi zgromadzonych na cmentarzu powinno się rozejść i zostawić Lathikę samą razem z jej żalem.Czarny ubiór jeszcze bardziej podkreślił niezwykłą bladość jej skóry-gdybym wychodziła na dwór pewnie byłabym teraz cała złota-pomyślała wspominając słowa rodziców,którzy powtarzali,że słońce bardzo dobrze jej robi. Uśmiechnęła się delikatnie. Nikt tego nie zauważył,ponieważ jej twarz była skryta za wielkim czarnym kapeluszem.
O dziwo nie płakała,czuła się dziwnie,jakby to wszystko działo się poza nią a ona tylko obserwowała to z boku.
Przychodziły jej do głowy różne miłe wspomnienia,związane z rodziną.Możliwe,że stali obok niej i czuwali nad tym,aby się nie załamała...kto wie?Znowu się uśmiechnęła.
Kolejny raz zagrzmiało,chmury pociemniały.Nie było jednak tej złej aury,która krążyła nad ludźmi przed początkiem tego tygodnia.Teraz było tak,jak zawsze przed letnią burzą-Lathika uwielbiała taką pogodę,.Gdy zaczynał padać deszcz wychodziła na dwór i tańczyła jak jakaś pogańska duszka,potrząsając kolorowymi bransoletkami,które dźwięczały delikatnie na jej nadgarstkach,współgrając ze śmiechem dziewczyny. Anna zawsze wtedy się na nią darła, wyrzucając dziewczynie, że się zaziębi, złapie zapalenie płuc, da zły przykład braciom, którzy nabawią się chorób razem z nią...
Ceremonia dobiegła końca.Po ciele Lati przebiegł dreszcz,mający swe źródło u jej głowy ,przepływając do stóp-mało co nie upadła,gdy skończył się tak szybko jak się zaczął.
Ludzie podchodzili do niej,ściskali za dłoń ukrytą w czarnej rękawiczce i odchodzili zadowoleni,że spełnili swój obowiązek-niektórzy z nich dodawali parę słów,inni próbowali zajrzeć jej w oczy chcąc sprawdzić,czy rzeczywiście mają taki niespotykany kolor. Raz podeszła do niej dziennikarka pisząca do gazety wydawanej na terenie tego regionu-cofnęła się widząc furię w oczach dziewczyny gdy zadała pierwsze dziesięć pytań strzelając nimi jak z karabinu.Myślała,że dziewczyna będzie w takim szoku,że nie zdąży zrobić nic innego jak automatycznie zacząć odpowiadać na pytania, nie sądziła, że znajdzie w jej osobie tak wielką osobowość-pomimo,że nie znała Lati czuła od niej siłę,która ją przytłaczała.Uznając,że jednak nie warto się narażać jej złości i pokrewieństwu z komendantem,z którym miała na pieńku,oddaliła się pospiesznie .
Po całej tej procesji dziewczyna powiedziała wujostwu,że chce jeszcze na chwilę zostać sama z rodzicami i braćmi.
- Nie musicie na mnie czekać, z chęcią przejdę się na piechotkę.
- Lati, przecież pada,jeszcze się...
- No właśnie - dziewczyna uśmiechnęła się do zapłakanej twarzy swojej ciotki-ta była tym tak wstrząśnięta,że nie wyrażała już sprzeciwu.Wsiadła razem z mężem do samochodu i odjechała ugościć ludzi,którzy przyszli na stypę.Dopóki nie zniknęli za zakrętem patrzyła przez szybę na Lati.
Gdy auto z wujostwem oddaliło się od niej, zdjęła kapelusz, rozpuściła włosy uwięzione w koku i podeszła do świeżo usypanego grobu rodziców.
- Przepraszam, że nie udało mi się was ocalić - dotknęła ziemi pod którą zasnęli wiecznym snem.
- Kocham was, bardzo. Mamo, tato jeżeli mnie słyszycie, proszę, nie dajcie mi zerwać z moim przyrzeczeniem - odetchnęła głęboko.
- Musze was pomścić...i choć wiele razy powtarzaliście, że nie tędy droga...cóż, to silniejsze ode mnie- powiodła wzrokiem po kropli wody zsuwającej się ze szmaragdowozielonego liścia.
- Syriuszu- uśmiechnęła się z przekąsem- właściwie tato...choć nie ma tutaj twojego ciała, dla mnie zawsze byłeś częścią tej rodziny...dlatego teraz też tu jesteś-troszkę dziwnie to zabrzmiało-pomyślała.
-Nie znałam mamy...choć wiem, że musiała być trochę postrzelona,skoro z tobą była. Nie żebyś był nie w porządku, czy coś...ale skoro każdy z jak wy to określacie "naszego świata" mówi,że jestem do Ciebie podobna pod względem charakteru a nie tylko wyglądu, to jednak mam pewne obiekcje...jej nie znałam,ale Ty dałeś mi bardzo wiele przez ten krótki czas. Wiesz, jak to jest stracić kogoś cenniejszego od własnego życia...Ciebie też proszę o to, abym trwała przy swoim...i pomogła Harry'emu zniszczyć Voldemorta...jeżeli tak musi być, pomszczę was po jego zgubie...tak czy siak, zrobię to-wstała prostując zdrętwiałe nogi.
-Nie żegnam się z wami,jedynie mówię do widzenia...bo na pewno jeszcze się spotkamy- odwróciła się i poszła kierując się do bram cmentarza. Podążał za nią deszcz i dźwięk bransoletek obijających się o siebie na jej nadgarstkach.
Gdy była blisko wyjścia, w jej stronę zaczęła kierować się wysoka postać w długiej purpurowej pelerynie z tiarą na głowie w tym samym kolorze. Chwilę później stała z nią twarzą w twarz.
-Witam profesorze- spojrzała mu prosto w oczy.
-Witaj Seraphino. Jak się czujesz?- spytał, przyglądając się badawczo jej twarzy.
-Bywało lepiej...ale nie jest tak źle jak wtedy,gdy widzieliśmy się po raz ostatni -spojrzał na nią pytająco.
-Porozmawiałam sobie z rodzicami.
-Ach tak...
-Tak.To zawsze pomaga- teraz ona zaczęła go lustrować spojrzeniem.
-Panu też by się przydało- spojrzał na nią zdumiony.Zaczęli iść po chodniku wzdłuż drogi,którą odjechało wujostwo dziewczyny.
-Widzi pan,zmarli może nam nie odpowiedzą,ale zawsze wysłuchają naszych słów,szczególnie Ci,którzy nas kochali..i których my kochamy.Wystarczy,że będzie mówił pan prosto z serca.
-Skąd pewność,że ja takiej rozmowy potrzebuję?
-A skąd pewność,że jej pan nie potrzebuje?-uśmiechnęła się do niego przebiegle.
-Wydaje mi się,że już słyszałem podobne zagrania..-przez chwilę myślał,że może dziewczyna wie coś o jego przeszłości...miała znakomitą intuicję i była bardzo spostrzegawcza,ale na szczęście nie miała bladego pojęcia o tej sprawie.
- Już czas ? - spytała zmieniając temat.
- Tak.
- A co z...
-Pójdziemy teraz z nimi porozmawiać. Wyjawimy twojemu wujostwu pewne fakty. Ze względu na okoliczności będzie trzeba ich ukryć w bezpiecznym miejscu, już wszystko przygotowane.
-Profesorze, sądzę, że nie powinniśmy ujawniać innym mojego pochodzenia-wiedział,iż nie mówi o wujostwie lecz ma na myśli Harry'ego, Weasley'ów i pozostałą gromadkę. Pomimo tego, że ona znała ich bardzo dobrze,głównie dzięki opowieściom Syriusza,który przez rok ukrywał się u niej w domu,oni nawet nie wiedzieli o jej istnieniu.
- Dlaczego?
- Wolałabym,żeby najpierw trochę mnie poznali...i tak pewnie sytuacja będzie napięta, a jak by im od razu powiedzieć, że jestem córką Syriusza pewnie by ...
- Rozumiem, to Twój wybór.W tym wypadku nie mogę za Ciebie decydować.- spojrzała na niego z ulgą.Po chwili na jej czole pojawiła się mała zmarszczka,gdy napotkała kolejny problem.
- Skoro tak,to jak zostanę im przedstawiona?Cześć,jestem La....-spojrzała na profesora,w ostatniej chwili zmieniając zdanie.
-.... Seraphina Black,mam piętnaście lat,jestem czarownicą dość potężną,nie znacie mnie z Hogwartu, bo... -zamilkła.
- Przecież nie powiem im dlaczego nie poszłam do szkoły,takiej jak ta ,bo uznaliby mnie za jakiegoś świra...choć dla mnie to było wystarczające.
- Umiesz mówić po polsku...
- W końcu tylko mieszkam tu prawie całe moje życie...już się zamykam-zarumieniła się pod siłą spojrzenia Dumbledore'a.
- Umiesz mówić po polsku...-zaczął jeszcze raz-... i francusku więc możemy powiedzieć,że tam się uczyłaś.We Francji jest Akademia...
- Beauxbatons.Wiem.To,że nie chodzę do szkół uczących magii, nie znaczy,że nic o nich nie słyszałam-jej głos stwardniał- Aż taką ignorantką nie jestem...moja mama się tam uczyła?
- Tak. Skoro wspomniałaś o Amelii, nie wiem czy ...Syriusz chciał ci o tym powiedzieć gdy skończysz siedemnaście lat,ale skoro nie zdążył...gdy ukończysz wiek pełnoletności zgodnie z mugolskim systemem odziedziczysz po matce spadek...właściwie dość dużą fortunę.
- Właściwie nie obchodzi mnie to.
- A powinno.Wiesz, że ktoś czyha nie tylko na Twoje życie, ale i na posiadłość wchodzącą w skład tego spadku...- tym lepiej,gdyby tam był,nie musiałabym go szukać po całym świecie- pomyślała.
-...poza tym Syriusz uznał, że to, co należy do niego powinien przekazać Harry'emu ...-uśmiechnęła się.
- Tobie zostawił to.Dołączył też list-wręczył jej mały pakunek.
- Trzeba przyznać,że zrobił się dość przezorny w ostatnich czasach.
Lati spojrzała na niego zdumiona.
- Co to?
- Skąd mam wiedzieć? Przecież należy do Ciebie- uśmiechnął się.
- Zostawmy to na później. Będziesz miała bardzo dużo czasu żeby to sprawdzić.Najbliższe parę miesięcy spędzisz w Kwaterze Głównej...
- W domu taty?- spojrzał na dziewczynę. Bardzo rzadko się zdarzało żeby Seraphina tak mówiła o Syriuszu. Wciąż trudno było przystosować się do wiadomości , że jednak jej prawdziwy ojciec żyje...a właściwie żył do niedawna.
O tym, że nie jest biologiczną córką Kowalskich wiedziała,odkąd pamięta.Bardzo szybko zorientowała się,że jest inna od wszystkich ludzi jakich zna.Wprawdzie nie sądziła, że to magia,ale czuła,że lepiej nie chwalić się swoimi zdolnościami przed kolegami i koleżankami.Rówieśnicy to nie rodzice,poszła więc w wieku sześciu lat spytać się ich dlaczego umie robić takie dziwne rzeczy,jak na przykład zamknąć szafkę, choć nawet do niej nie podeszła,sprawić żeby kwiatek szybko urósł,choć go nie podlewała,jak to się dzieje,że gdy bardzo boli ją jakaś ranka sprawia,że szybko się goi...i tym podobne zdarzenia.Wtedy oni w ogóle nie zaskoczeni opowiedzieli jej,jak do nich trafiła i dlaczego umie te wszystkie niezwykłe rzeczy.
Początkowo myślała,że sobie żartują...nawet jako sześciolatka była dość sceptyczna...
- Panie profesorze?- wyrwała go z zadumy.
- Tak,w starym domu Syriusza. Teraz są wakacje,jak zauważyłaś lepiej wstrzymać się z ujawnieniem Twojej osoby. Potem nadejdzie wrzesień,inni będą w szkole. Och...nie martw się,nie będziesz cały czas sama. Prawdę mówiąc kręci się tam pełno osób.
- Szczerze to lubię samotność...po prostu jestem ciekawa czy rzeczywiście są tacy,jak opowiadał tata...
- Prawie identyczni...śmiem twierdzić,że Syriusz o niektórych aspektach ich życia,zwłaszcza swojego chrześniaka wiedział więcej niż ja ...- profesor zatrzymał się na chwilę, po czym znowu ruszyli. Było już widać dom Jakuba i Klaudii.
-Hmmm...jeśli zapewnimy Ci pewne wzmożone środki bezpieczeństwa, spędzisz z nimi wakacje,wszyscy są,bądź w najbliższym czasie będą w Norze-dziewczyna wcale nie wyglądała na zadowolona,raczej...przestraszoną.
-Przecież pani Molly i pan Artur mnie nie znają,zgodzą się żebym ot tak...
-Nie zapominaj,że członkowie Zakonu ,nie wszyscy,jednak Molly i Artur się do nich zaliczają ,znają Twoją prawdziwą tożsamość.
-A Fleur?Przecież ona wie kiedy kończy się francuską szkołę magii...
-Tym się nie przejmuj...
-To pan tutaj rządzi.
- Ach Seraphino ...-wciąż trochę dziwnie było jej używać tego imienia,słucha jak ktoś ją tak nazywa-sama tylko raz przedstawiła się jako Seraphina Black...miała dziwne przeczucie,że szybko się to zmieni-zresztą jak wiele spraw w jej życiu.
- Tak?
- Musisz zostać moim tłumaczem...jedyne co umiem w języku polskim to "Dżen dobry" - dziewczyna uśmiechnęła się.
- Nie ma sprawy. Pan przodem.- stali przed domem jej wujostwa,z którego dochodził cichy gwar rozmów. Jej pies, który na czas pobytu w tym miejscu miał lokum w garażu na tyłach domu, zaczął radośnie szczekać. Dumbledore zastukał kołatką do drzwi.
-Pewnie się zdziwią,że nie użyto dzwonka-pomyślała Seraphina uśmiechając się mimowolnie...dziś zdarzało jej się to wyjątkowo często.Nie był to jej prawdziwy uśmiech,raczej bardzo marna imitacja-lecz od czegoś trzeba zacząć.
Lathika Anna Jocelyn Kowalska po raz ostatni spojrzała na przejaśniające się niebo.Może jednak nie wszystko stracone...-pomyślała zostawiając mugolską,matematycznie uzdolnioną dziewczynę za drzwiami domu jej wujostwa.
- Ciociu - powiedziała do Klaudii zszokowanej widokiem Dumbledore'a- to profesor Albus Dumbledore ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Mam dla was pewną wiadomość. Wiadomości-poprawiła się zaraz Seraphina patrząc na swoją ciotkę i wuja.
- Chodźmy na górę,lepiej żeby goście tego nie słyszeli-weszli na piętro z dala od gwaru rozmów.
- Usiądźcie . Ta informacja może wami mocno wstrząsnąć...-uśmiechnęła się do nich.
To prawda...że prawda potrafi wyzwolić-pomyślała zanim zaczęła dalej mówić.

*Jan Kochanowski "Treny"

Edytowane przez Pandora dnia 22-08-2010 17:43