Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Nowa Era Magii (rozdział I)

Dodane przez Tom_Riddle dnia 26-07-2010 15:21
#1

Przychodzą takie chwile w życiu, kiedy trzeba spróbować czegoś innego... Postanowiłem podzielić się ze społecznością Hogsmeade czymś innym niż liryka. Czas na prozę...

ROZDZIAŁ I

Witam wszystkich czytelników "Proroka Codziennego"! Cieszę się bardzo, że macie jeszcze tyle cierpliwości, by kupować tego brukow... ekhm... gazetę, czego nie można powiedzieć o mojej babce Penny. Wyobraźcie sobie, że ta stara ropucha powiedziała mi ostatnio, że jej domowy skrzat po dwóch głębszych kielichach Ognistej Whisky gada ciekawiej niż ja piszę, a moje wypociny są warte tylko wyrzucenia na kupę rozkładającego się gnoju. Nic dziwnego, że dziadek nie wytrzymał i rzucił na nią jakieś zaklęcie domowej roboty. Teraz babka Penny w Świętym Mungu czyta gazety go góry nogami.
Ale nie o tym chciałem pisać. Głównym tematem mojego artykułu jest sensacyjne odkrycie niejakiego Edwina McCourthy'ego, zielarza z okolic Edynburga. Czarodziej ów utrzymuje, że parę lat temu wpadł w jego ręce niezwykle tajemniczy dokument - nie chciał zdradzić, w jaki sposób. Według tego, co się dowiedziałem, był to list napisany pismem runicznym, opieczętowany niezwykle silnymi zaklęciami zwodzącymi i chroniącymi przed dostaniem w niepowołane ręce, a poza tym wyposażonym w rzędy niezwykle ostrych ząbków, które kąsały każdego, kto tylko się zbliżył. Niespełna dwa dni temu do ujarzmienia tajemniczego aktu sprowadzono przedstawicieli Ministerstwa Magii z Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, w celu dokładniejszego zbadania rzeczonego dokumentu.
Dziś znamy już treść listu:


"Ana,
nigdy o nic cię nie prosiłam i dalej nie zamierzam tego robić. Przez wzgląd na naszą dawną znajomość w Hogwarcie mam jednak nadzieję, że zrobisz, co w twojej mocy, aby uchronić ją przed Nim. Nie zna prawdy... I niech tak zostanie... Wychowaj ją, jak własną córkę i nie wspominaj nigdy o mnie... Nie będę tęsknić."

Pracownicy MM (bądź co bądź pewnie z powodu wysokich płac) w mig rozprawili się z rozszyfrowaniem adresata tego przesłania. Ujawniono, że niejaka Ana to tak naprawdę Anabel Lexington - Davies, żona słynnego na całą Anglię i Walię producenta drobnoziarnistego proszku Fiuu nowej generacji, Davida Daviesa, która zmarła w tajemniczych okolicznościach rok temu (przypuszcza się morderstwo z użyciem zaawansowanej Czarnej Magii). Sprawa na nowo poruszyła ławami Wizengamotu, a akta w tej sprawie znów wróciły na czarodziejską wokandę po półrocznej przerwie. Stwierdzono ponadto związek między dokumentem a sprawą Anabel Lexington - Davies. Czekamy teraz tylko na orzeczenie Wizengamotu i wstępne propozycje działania Ministerstwa Magii. W następnym numerze "Proroka..." ukarze się obszerny artykuł na temat firmy pana Davida Daviesa, który, jak dowiedziała się redakcja, nie stroni od alkoholu po śmierci żony.

***


Cenneth zastukał w solidnie wyglądające dębowe drzwi z dużą, mosiężną kołatką przedstawiającą głowę hipogryfa.
Nic się nie wydarzyło.
Ponowił próbę.
Znowu nic.
Nie miał ochoty wchodzić do środka jednak służbowe polecenie nie pozostawiało mu najmniejszego wyboru - miał przeszukać dom niejakiej Anabel Lexington - Davies.
Ostrożnie nacisnął klamkę i poczuł jej przejmujący chłód, jakby od wieków nikt nie odwiedzał tego miejsca. Drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem, a jasna plama światła, która wpadła do wnętrza, ożywiła nieco ponure i zakurzone pomieszczenie. Cenneth znalazł się w długim korytarzu: podłoga zakryta była szarym dywanem, choć jego kolor wynikał raczej z grubej warstwy brudu, który nagromadził się tutaj od roku, czyli od tragicznej śmierci właścicielki posiadłości. Pracownik Ministerstwa bardzo dobrze pamiętał tę sprawę: kobietę zamordowano najprawdopodobniej za pomocą Zaklęcia Niewybaczalnego, czego śladem, ogólnie rzecz biorąc, był brak jakichkolwiek śladów... Po upływie sześciu miesięcy MM ze względu na niedostateczną ilość dowodów zamroziło dochodzenie na czas nieokreślony. Jednak teraz dawne demony przebudziły się...
Młody Runcore ostatni raz zetknął się z Czarną Magią wiele lat temu, jeszcze przed ostatecznym upadkiem Voldemorta (nikt już obecnie nie bał się tego imienia, a ludzie wymawiali je jak każde inne), więc obecne zdarzenia, a w dodatku atmosfera grozy tego domu, przyprawiały go o gęsią skórkę.
Na ścianach o niezidentyfikowanym kolorze wisiały portrety jakichś ludzi, zapewne ważnych, ubranych w starodawne stroje. Mrugali nieufnie patrząc w stronę jedynej żywej osoby w tym domu. Najstarzej wyglądający jegomość w wielkiej futrzanej czapie chrapał głośno, a kropelki śliny jednostajnie skapywały na księgę, którą trzymał w dłoniach. Inny dzierżył w ręku sznur, którego drugi koniec przywiązany był do nogi pstrokatej papugi wykrzykującej co chwila soczyste przekleństwa.
Na starym wieszaku wisiał ukurzony damski płaszcz i szal z satyny, obok tiara czarownicy i zielono - srebrna peleryna.
Z całej siły młody Runcore wytężał wzrok, ale nie zdołał dojrzeć, co kryje ciemność w dalszej części korytarza. Wyjął różdżkę i mruknął "Lumos!", lecz nic się nie wydarzyło.
"Co jest grane?" wystraszył się nie na żarty.
Jednak po chwili z ulgą puknął się w głowę. Przypomniał sobie właśnie, że od roku cały budynek jest pod działaniem silnych zaklęć ochronnych, uniemożliwiających praktyki magiczne na jego terenie. Mimo to, poczuł się trochę niepewnie zdawszy sobie sprawę, że jego różdżka jest w tym domu bezużyteczna.
Z biciem serca ruszył w głąb korytarza, kiedy nagle frontowe drzwi zatrzasnęły się z hukiem, odcinając jedyną drogę dla światła. Zapanowały nieprzeniknione ciemności. Cenneth jak oparzony pobiegł, aby znów je uchylić, lecz, choć z całych sił napierał na nie, ani drgnęły.
"Powinni mi podnieść pensję" pomyślał trzęsąc się ze strachu. Wbrew sobie podniósł nogę, potem drugą i tak po omacku dotarł do czegoś, co w dotyku miało kształt owalny, a głębokie rowki wskazywały na bogate zdobienia. Powoli obrócił gałkę i pchnął - drzwi ustąpiły, co przywitał z niemałą ulgą.
Pomieszczenie, do którego wszedł, było duże i ciemne, ale jego oczy już przyzwyczaiły się do mroku, dzięki czemu mógł lepiej ocenić jego wystrój: ogromne łoże z baldachimem, stara komoda z wyszczerbionymi brzegami i szafa z lustrzanymi drzwiami, z której wystawały fragmenty jakichś szmat.
Prawie bezszelestnie Cenneth podszedł do komody i delikatnie odsunął górną szufladę.
Nagle jakiś czarny cień wyskoczył mu prosto na piersi. Mężczyzna krzyknął ze strachu. Poczuł na skórze ostre pazurki, które powoli wtapiały mu się w nią w miarę, jak próbował strząsnąć z siebie coś, co nie dawało mu oddychać. Kątem oka dostrzegł długi ogon.
Porządnym uderzeniem młody Runcore zdołał w końcu obezwładnić swojego napastnika, a gdy pare sekund później patrzył wprost w czarne ślepka ogromnego szczura nie mógł powstrzymać nagłego dreszczu obrzydzenia. Wytarłszy kropelki krwi kantem koszuli ostrożnie zbliżył się do szuflady i długo się wahał, aż w końcu włożył rękę do środka. Nie znalazł niczego godnego uwagi: jakieś zdjęcia i kartkę wyrwaną z podręcznika do eliksirów.
Cenneth wziął fotografie i usiadł na łożu, wzbudzając jednocześnie obłok kurzu, a pordzewiałe sprężyny materaca mocno zaprotestowały z głośnym skrzypnięciem. Zakasłał dwa razy zachłysnąwszy się drobinkami i spojrzał na twarze mrugające do niego, z wyrazem głębokiej powagi na twarzach. Były to dwie młode dziewczyny: stojąca z lewej strony miała krótko podcięte blond włosy, jasną cerę i mały, charakterystyczny nosek. Wyglądała na osobę wyniosła i dumną, która zdecydowanie i z determinacją dążyła do postawionych sobie celów. Była to młoda Anabel: pracownik Ministerstw poznał ją właśnie po drobnym nosku, który widywał wiele razy rok temu w Biurze Aurorów na zdjęciach przedstawiających jej nienaruszone zwłoki. Drugiej osoby, stojącej po prawo, nie mógł rozpoznać, chociaż jej wizerunek kogoś mu przypominał: piękna dziewczyna z małymi oczami, surowymi, pełnymi przejmującego chłodu, obojętności, jej ramiona zakrywały czarne włosy. Większej powagi i wyniosłości dodawała jej mocno zarysowana szczęka. Obie miały na sobie szaty szkolne Hogwartu z wyhaftowanym na piersi wężem Slytherinu.
Runcore, napatrzywszy się do woli, odłożył zdjęcie na poplamioną i pożółkłą poduszkę sięgając jednocześnie po następne.
Tę fotografię zrobiono zapewne paręnaście lat później. Przedstawiała Anabel i małą dziewczynkę o mlecznobiałaj cerze i kruczoczarnych włosach. Dziecko wyglądało na sześć lat i było śmiertelnie poważne, nawet nie próbowało wymuszać nieszczerego uśmiechu. Obok jej nóżki leżał wielki wąż z paszczą zaopatrzoną w dwa niesłychanie długie kły jadowe. Na twarzy dziewczynki nie było jednak ani śladu strachu, przeciwnie - duma i odwaga. Co trochę wąż to spoglądał na małą, to znów kładł posłusznie głowę na ziemi, gdy tylko ona zwróciła oczy w jego kierunku.
Cenneth przejrzał pobieżnie pozostałe zdjęcia, ale już nic więcej go nie zaciekawiło. Przez chwilę zawiesił oczy na małym pająku tkającym swoją sieć w rogu pokoju.
"Dlaczego nikt wcześniej nie zezwolił na przeszukanie posiadłości Lexington - Davies? Przecież te fotografie mogą mieć kluczowe znaczenie dla śledztwa!" pomyślał Runcore i przypomniał sobie, że dopiero po ukazaniu się artykułu w "Proroku..." i przesłuchaniu niejakiego McCourthy'ego Ministerstwo Magii podjęło konkretne kroki w sprawie tajemniczego morderstwa.
Dumał tak jeszcze przez pare chwil, gdy nagle zdało mu się, że słyszy ciche szuranie butów za drzwiami. Serce podskoczyło mu do gardła; nie śmiał wessać nawet kolejnej porcji powietrza tylko z niepokojem nasłuchiwał. Odgłos na szczęście oddalał się, jednak nawet mając tę świadomość Runcore nie zdołał uspokoić rozszalałego tętna.
BUM!!!
Z malutkim okienkiem zalepionym brudem z głośnym łoskotem zderzyła się jakaś kulka i wybiwszy je spadła wprost na kolana zaskoczonego urzędnika. Kulka jednak wyglądała znajomo: zakrzywiony dziób, brązowe piórka i łapka bez jednego pazurka.
- Clio! - ucieszył się Runcore, łapiąc w ręce nieco ogłuszoną sówkę.
Wtem coś zadyndało u jej łapki.
List.
Szybko, ale z czułością usadził zwierzątko na poduszce, a gdy sówka wyciągnęła nóżkę, on zwinnie odwiązał kopertę. Adres na froncie nie pozostawiał złudzeń, że list miał dotrzeć do niego:

Sz. P. Cenneth Runcore
Posiadłość Lexington - Davies
Marchmont Road 33
Edynburg


Z niemałym zaciekawieniem zajrzał do środka. Zobaczył elegancki papier zarezerwowany jedynie dla pracowników MM i natychmiast wyjął list.
Nie zdążył jednak przeczytać ani słowa, ponieważ przerwał mu donośny huk dochodzący z wnętrza korytarza. Serce Runcore'a przyspieszyło, zwielokrotniając dostawy tlenu do domagającego się go mózgu.
Minuty niemiłosiernie mu się dłużyły, kiedy powolnym krokiem maszerował w kierunku drzwi od pokoju. Lekkim ruchem pchnął je przed siebie i ostrożnie wyjrzał na zewnątrz.
Nic.
Ruszył ciemnym korytarzem posuwając nogę za nogą, gdy nagle potknął się o coś leżącego na podłodze. Pochylił się i poczuł zapach zgnilizny.
"Lepiej żebyś nie wiedział, Cenneth" pomyślał w duchu i przełknąwszy głośno ślinę kontynuował swój marsz.
Po chwili zobaczył coś dziwnego: z drzwi po prawej stronie na końcu korytarza wylewała się jasna łuna.
"Co to może być?!" zapytał sam siebie i ruszył w tamtym kierunku wytężając wszystkie zmysły.
Wszedł do dużego pomieszczenia, które najprawdopodobniej było połączoną kuchnią i jadalnią. Na lewo znajdowały się przeróżne szafki i kredensy pełne szklanych naczyń i porcelanowych dzbanków, glinianych figurek i dziwnych metalowych ozdób. Bardziej w głębi stał staro wyglądający dębowy stół otoczony tuzinem pięknie rzeźbionych krzeseł. Największą jednak uwagę przykuwał ogromny kominek, ceglany, jarzący się ciepłym, jasnym płomieniem...
Płomieniem?
- Skąd tu, u licha, ogień? - prawie krzyknął Runcore.
Wtem z jednego z odwróconych tyłem krzeseł podniósł się czarny cień. Przez chwilę stał w miejscu wpatrując się uporczywie w przestraszonego pracownika Ministerstwa Magii, po czym ruszył ku niemu falując przy tym połami czarnego płaszcza.
- K - k - k - k - kim jesteś? - wyszeptał Runcore.
Odpowiedziało mu tylko okropne rzężenie i zapach alkoholu. Nie mógł dostrzec twarzy napastnika, ponieważ cała była skąpana w nieprzeniknionych ciemnościach.
Nagle postać zanurzyła rękę w kieszeni płaszcza i wyciągnęła różdżkę.
- Eee, pragnę poinformować, że nie można tu czaro...
- AVADA KEDAVRA!!!
Ostatnią rzeczą, jaką młody Cenneth Runcore zobaczył w życiu było zielone światło... Upadając, wypuścił z ręki list przysłany z Ministerstwa, który otworzył się na jego nieruchomej piersi:

WYJMIJ RÓŻDŻKĘ!!!
Nasze zaklęcia chroniące posiadłość Lexington - Davies zostały przełamane! Miej oczy szeroko otwarte! Nie wiemy, kto to zrobił, ale może znajdować się jeszcze na terenie posiadłości! Wysyłamy posiłki.

Erasmus Whistle
Biuro Aurorów


Na początek próbowanie czegoś nowego polecam Regulamin Działu FF.
A.

Edytowane przez Alae dnia 26-07-2010 18:26

Dodane przez polami dnia 29-07-2010 15:22
#2

Z radością się wypowiem, na temat Twojego FF. Na początek drona wątpliwość.

Według tego, co się dowiedziałem, był to list napisany pismem runicznym, opieczętowany niezwykle silnymi zaklęciami zwodzącymi i chroniącymi przed dostaniem w niepowołane ręce, a poza tym wyposażonym w rzędy niezwykle ostrych ząbków, które kąsały każdego, kto tylko się zbliżył.


Nie podoba mi się to sformułowanie. Nie jestem pewna czy ni było by lepiej "według tego, czego się dowiedziałem..." Nie idealenie, ale lepiej.

Opowiadanie zapowida się całkiem interesująco. Nie zauważyłam żadnych literówek, ani błędów interpunkcyjnych, czytało się lekko, a całość wypadla bardzo zgrabnie. Akcja ładnie rozłożona, fabuła mnie wciągnęła, z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg. Trochę przypomina mi "Większe dobro" Bloo (potraktuj to jako olbrzymi komplement). Jak zawsze w Twoich tekstach elokwencji i bogactwu językowemu nie mam nic do zarzucenia, chociaż wyjątkowo nie powala mnie ona na kolana, a jedynie zaspokaja moje wygórowne oczekiwania.

Dodane przez muchor dnia 30-07-2010 13:24
#3

Szczerze? Za bardzo wciągnęłam się w treść, aby szukać błędów ;)
Bardzo mi się spodobało.
Tekst ciekawy i wciągający.
Zapowiada się interesująco.
Czekam na następne części, aby ocenić czy reszta rozdziałów jest tak dobra jak rozdział 1.;)
Zainteresowoła mnie, że bochater nazywa się Runcorn. Czyżby był spkrewniony z Albertem Runcornem, sprzymierzeńcem (w późniejszych czasach) Voldemorta?

No to weny rzyczę!

Dodane przez Pandora dnia 08-08-2010 21:54
#4

Cieszę się,że widziałam rękopis:)Podoba mi się ogólny pomysł-to,że czarodzieje mają system ochrony zarejestrowany w Ministerstwie-Super...teraz wiem co aurorzy robią oprócz łapania przestępców;) Jakiś większych błędów nie zauważam... Tylko TOMIE ja to czytałam pod koniec maja lub na początku czerwca (dokładnie nie pamiętam) i od tej pory nie widzę żadnej kontynuacji... Do dzieła;) Czekam z niecierpliwością;)

Edytowane przez Pandora dnia 21-08-2010 15:15

Dodane przez Akitaa dnia 21-09-2010 18:18
#5

Ja podnoszę na duchu: Otóż super,lecz trzeba ćwiczyć swoje ,,rękoczyny".
Oczywiście,że nie narzekam na Twe FF,bo sama jestem beznadziejna ;P
Okey,a ocena końcowa?
Daję Z ;)

Dodane przez LilyPotter dnia 11-12-2010 09:36
#6

Eee... Fajne. Takie inne opowiadanie. Błędów nie zauważyłam, ni licząc przecinka, na których punkcie mam manię. I jeszcze coś:
- K - k - k - k - kim jesteś?

Nie lubię, jak ktoś próbuje w taki sposób wyrazić jąkanie. Naturalniej by było K - k- kim jesteś? Nikt się chyba nie jąka aż tak. Ale bardzo fany pomysł. W końcu coś innego od liryki=) No to czekam na kolejne części.

Dodane przez bloomix dnia 26-01-2011 16:08
#7

Bardzo fajne opowiadanie, wciągnęło mnie i też w sumie nie zauważyłam żadnych błędów. Tylko dlaczego nie ma rozdziału drugiego ? Przestałeś pisać czy co ? xD

Dodane przez Rewolucja dnia 08-02-2011 16:47
#8

kupować tego brukow... ekhm... gazetę, czego nie można powiedzieć o mojej babce Penny.

Babka Penny nie jest brukowcem? Rozumiem. Zły szyk, jakoś tak nie pasuje.
Według tego, co się dowiedziałem,

Czego się dowiedziałem.
napisany pismem runicznym, opieczętowany niezwykle silnymi zaklęciami zwodzącymi i chroniącymi przed dostaniem w niepowołane ręce,

Na myśl od razu przychodzi mi Dan Brown ze swoimi książkami. ;d
zamroziło dochodzenie na czas nieokreślony

Sądzę, że lepiej brzmiałoby: zawiesiło.
ukurzony

Chyba nie ma takiego słowa. Zakurzony lub okurzony - owszem.
"Co jest grane?" - wystraszył się nie na żarty.

Myślnik albo "w" pisane wielką literą.
drogę dla światła.

Nie lepiej byłoby: źródło światła?
"Powinni mi podnieść pensję" pomyślał trzęsąc się ze strachu.

Tutaj również - myślnik lub wielka litera.
pare

Parę.
Porządnym uderzeniem młody Runcore zdołał w końcu obezwładnić

Wydaje mi się, że tu jest zły szyk.
Młody Runcore silnym uderzeniem zdołał obezwładnić napastnika...
czarne ślepka ogromnego szczura, nie mógł powstrzymać

Zabrakło przecinka.
Wytarłszy kropelki krwi kantem koszuli, ostrożnie zbliżył się do szuflady

Przecinek, a poza tym; gdzie koszula ma kanty?
stojącej po prawo

Stojącej na prawo lub po prawej.
piękna dziewczyna z małymi oczami, surowymi, pełnymi przejmującego chłodu, obojętności, jej ramiona zakrywały czarne włosy.

Piękna dziewczyna bla bla bla i czarnymi włosami zakrywającymi ramiona.
btw: kilka tych samych błędów się jeszcze pojawiło. ^^

***


Pomysł bardzo dobry, szczególnie wstęp - artykuł bardzo mi się spodobał. Masz bardzo ładny styl i bogate słownictwo, przywiązujesz uwagę do szczegółów i opisu miejsc - wyobraźnia pracuje jak szalona. Do tego potrafisz zbudować napięcie. Ładnie, ładnie.
Jeśli to niezakończone FF, to mam nadzieję, że kolejna część tu się niedługo pojawi. ;>