Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Pamiętnik Jamesa Pottera (rozdział 9)

Dodane przez Crazy Flower dnia 01-11-2010 10:34
#39

ROZDZIAŁ 9

Przekrzykiwali się, w skutek czego Dumbledore nie mógł nic zrozumieć.
- CISZA! - zagrzmiał i natychmiast umilkli. - Po kolei, spokojniej. Na początek pan Black.
- Eee... Całkowicie zgadzam się z Jamesem - dumnie wyparł pierś i nie odezwał się więcej słowem.
- Lupin?
- Całkowicie zgadzam się z Jamesem.
- Pettigrew?
- Całkowicie zgadzam się z Jamesem.
Dyrektor westchnął głęboko.
- Widzę, że nic od was nie wyciągnę - powiedział zmartwiony, po czym machnął ręką. - No, już was nie ma! Profesor McGonagall czeka na korytarzu.

****

- A więc to właśnie było waszym... kretyńskim dowcipem?! - wybuchnęła Lily. - Taa, nic takiego! Uderzyliście człowieka i nic takiego...
- Boże, Lilka, to brzmi, jakbyśmy kogoś co najmniej zamordowali - pokręcił głową Syriusz.
- Liluś, to był przecież Black...
- NIE OBCHODZI MNIE KTO TO BYŁ! NIE MIELIŚCIE PRAWA KOMUKOLWIEK COŚ ZROBIĆ!
- A ON MIAŁ PRAWO CIĘ SKRZYWDZIĆ?! - ryknąłem, czerwony na twarzy ze wściekłości.
- Nie, nie miał, ale... - Lily spuściła głowę - ...ale przynajmniej wy powinniście zachować się dojrzalej niż on, i...
- I co, i co?! NIC! Skrzywdził cię. Nikomu, kto coś ci złego zrobił, nie przejdzie płazem - nareszcie odważyłem się powiedzieć jej coś podobnego.
Zaczerwieniła się jak burak i jeszcze niżej spuściła głowę, nie odzywając się nawet słowem. Wszystkich wokoło, czyli resztę huncwotów, Dorcas i Emily dosłownie zatkało.
- A wy co się tak gapicie, do cholery?! - zdenerwowałem się nie lada i wymaszerowałem ze Skrzydła Szpitalnego, głośno trzaskając drzwiami.

****

To przecież nie był dowcip! Jak ona mogła pomyśleć, że umyślnie zaplanowaliśmy ten ''napad'' na Blacka, do cholery?! Mieliśmy całkiem inne plany na żarty, ale w tych okolicznościach głupstwem byłoby zrealizowanie ich. Ukryłem twarz w dłoniach i oparłem się o kanapę.
Ktoś położył mi rękę na ramieniu.
- Ej, Jim, co jest? - zapytała Natasha.
- Od kiedy nazywasz mnie ''Jim''?
- Od teraz.
- Niech będzie, przynajmniej ktoś wreszcie wymyślił jakiś skrót mojego imienia.
- No widzisz. Ale nie owijaj w wełnę...
- Owija się w bawełnę, nie w wełnę, głupolku! - parsknąłem śmiechem.
- Eee... Nie znam się za bardzo na tych mugolskich zwrotach... No to, nie owijaj w bawełnę, bo się zapytałam, dlaczego jesteś taki przybity? Ach, pewnie chodzi o Evans, nie mylę się?
- Nie, nie mylisz się - burknąłem. - Ale... - jak zwykle, gdy przyświadczyłem cokolwiek, co związane jest z Rudą, to Natasha odwracała się plecami i odchodziła, nie racząc nawet na mnie spojrzeć. Zresztą, robiła tak z każdym, kto o Lilce wspomniał.


****

Nazajutrz była sobota, więc skoro świt ruszyliśmy na błonia, aby zgodnie z naszym porannym rytuałem pobiegać. Glizdogon nigdy nie biegał z nami, ponieważ wstawał później i wolał się obżerać ciastkami niż uprawiać poranny jogging. Ja zdecydowałem się na regularne biegi dla przyjemności, Łapa zaś sądził, że powinien dbać o formę, ażeby nadal uchodzić wśród dziewczyn za 'megaprzystojnego-lśniącowłosego-extrawysportowanego' Blacky'ego (tę informację otrzymałem od Natashy, która spędzała i nadal spędza dużo czasu ze swoimi koleżankami), chociaż ubolewał na tym, że nie ma możliwości robienia tego codziennie. Swoją drogą, możliwość ma, tylko mu się nie chce. Perspektywa wracania spoconym do zamku i biegnięcia na lekcje wydaje się zapewne przerażająca, ale w zasadzie nie jest aż taka straszna. Zresztą, kto mu broni wstawać jeszcze wcześniej, tak, żeby zdążył po joggingu wziąć jeszcze prysznic, co uważał za konieczne, i na każdego, kto mu próbował wyperswadować tą jego ''konieczność'', patrzył tak, jakby mu co najmniej oznajmił, że zamierza stanąć do pojedynku z Czarnym Panem. Mi sobotnie wypady w zupełności wystarczały. Lunatyk chciał dotlenić się i porozciągać mięśnie, czyli jak zwykle - dla zdrowia, natomiast Natasha nie podała konkretnego powodu, dla którego co sobotę wstaje rano i truchta z nami na błonia. W sumie, kto komu broni robić coś bez wyraźnego celu?
Tego dnia pogoda była idealna. Niebo nie przysłaniała ani jedna chmurka, słońce przyjemnie grzało, a żeby tego było mało, to jeszcze chłodny wietrzyk muskał nam od czasu do czasu policzki, aby nam się, broń Boże, nie zrobiło za ciepło. Wobec tego nie było nam ani za zimno, ani za gorąco.
W pewnej chwili Syriusz zatrzymał się, oparł ręce na kolanach i wydyszał:
- Matko, ja już nie dam rady!
- No co ty, Blacky, wymiękłeś? - parsknęła śmiechem Natasha. - Przecież musisz utrzymać formę!
- Odwal się! - fuknął Łapa.
- A co mi zrobisz, jeśli się jednak nie odwalę? - wyszczerzyła zęby Thomas. - No, ruszaj się, inaczej mnie nie dogonisz!
Syriusz posłał jej mordercze spojrzenie, ale ruszył się z miejsca i w szalonym pędzie zaczął za nią biec. Chwilę to potrwało, ale w końcu chłopak dogonił ją i razem przewrócili się na trawę, rechocząc ze śmiechu.
- Dobrana para - mruknął do mnie Remus, oglądając tą scenę.
Swoją drogą, naprawdę do siebie pasowali. A Syriuszowi Natasha chyba faktycznie przypadła do gustu.
Pół godziny biegu i już byliśmy zmachani, nie wspominając o Łapie, do którego słowo ''zmachany'' zupełnie nie pasowało. Był raczej zmordowany, albo coś w tym stylu. Wróciliśmy do zamku i wzięliśmy prysznic, a następnie zeszliśmy do Pokoju Wspólnego, aby rozłożyć się na kanapach.

****

Pomimo spokojnego i generalnie miłego początku dnia, coś jednak musiało zepsuć mi humor. Albo raczej ktoś.
- Potter.
- Co, Evans? Znowu mówimy sobie po nazwisku?
- Najwyraźniej - odparła chłodno. - Mam ci coś do powiedzenia... Wiesz, nie na mnie te twoje kretyńskie sztuczki... Nie przerywaj, ty już dobrze wiesz jakie sztuczki! Uratowałeś mi życie, chociaż tak naprawdę nic mi nie groziło i myślisz, że od razu zacznę z tobą rozmawiać? Popełniłam ogromny błąd, godząc się z tobą. Błąd, który teraz naprawiam. Przez ciebie pokłóciłam się z Severusem. Mówisz, że niby mnie kochasz, a tak naprawdę masz jakiś pomysł na dowcip i na zrobienie ze mnie kretynki. Ale to nie ze mną te numery, Potter!
Przez cały czas słuchałem z otwartymi ustami, zastanawiając się nad sensem słów Rudej. Po chwili dotarło do mnie, o czym ona mówi i zacząłem robić się czerwony na twarzy.
- Evans! - krzyknęła jakaś dziewczyna, która po chwili wyłoniła się z tłumu. Była to Natasha. Podeszła do Lily i spojrzała na nią z nienawiścią. - Co ty sobie myślisz?! James uratował ci życie przed tym wstrętnym Ślizgonem, a ty mówisz, że nic ci nie groziło?! Potem się z nim godzisz i wszystko jest okej, aż w końcu przychodzisz z kolejnym chorym wymysłem i wrzeszczysz mu w twarz jakieś bzdury o jakichś spiskach, które zapewne podsunął ci ten obleśny kretyn, Smarkerus?! Skoro tak, to teraz ja ci coś uświadomię...!

_______

Krótki, ale postanowiłam zakończyć go w takim, a nie innym momencie ^^ Zdradzę tylko, że to początek wielkiej kłótni, która będzie dość efektowna (przynajmniej się postaram, żeby była)

Dla bety jak zwykle pozdrowienia. Szybko odsyłasz poprawione teksty :)

Edytowane przez Crazy Flower dnia 01-11-2010 15:32