Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Pamiętnik Jamesa Pottera (rozdział 9)

Dodane przez Crazy Flower dnia 07-08-2010 19:25
#23

ROZDZIAŁ 6.

Snape trzymał za rękaw Glizdogona, który próbował się wyszarpnąć. W ręce, którą nie napierał na Ślizgona, trzymał Mapę Huncwotów. Nie wiedziałem, gdzie podziała się Peleryna Niewidka i modliłem się w duchu, aby okazało się, że Peter wymówił słowa, dzięki którym mapa zamienia się w zwykły kawałek pergaminu.
- Strzel w niego oszałamiaczem, albo czymś podobnym - usłyszałem szept Syriusza, ukrywającego się za drzewem obok.
Rozważyłem to wyjście, ale nie byłem do końca przekonany. Strzelimy w niego oszałamiaczem, super, ale co potem? A jeśli ktoś to zauważy? Nie... Trzeba zaciągnąć go do lasu. Ale jak?
- Nie ruszajcie się z miejsca - rozkazałem szeptem Łapie i Lunatykowi. Oni pokiwali głową, na znak zgody. Wyszarpnąłem różdżkę z wewnętrznej kieszeni peleryny i skierowałem ją w stronę ścieżki, która prowadziła w głąb Zakazanego Lasu.
- Aquamenti - mruknąłem i na ścieżce pojawiła się kałuża. Odwróciłem głowę. Smark nadal zajmował się Glizdogonem. Więc ponowiłem próbę. - Aquamenti! - tyle, że tym razem, cały, widoczny odcinek dróżki zamienił się w płytką kałużę. Ponownie spojrzałem na Śmiecia, który bacznie przyglądał się "wejściu" do Zakazanego Lasu. Ruszył wolnym krokiem przed siebie, a za sobą ciągnął wciąż miotającego się Glizdogona. Powoli wszedł do lasu i przykucnął obok kałuży, plecami odwrócony do mnie. Odepchnął Pettigrewa, który oparł się o pień drzewa i ostrożnie włożył palec do wody. Nikt z Hogwartu nie mógł widzieć tego, co się później zdarzyło, gdyż korony drzew zasłaniały miejsce, gdzie Snape obecnie się znajdował.
- Petrificus Totalus! - zamrożony zaklęciem Ślizgon wpadł twarzą prosto w kałużę. Wybuchnąłem śmiechem. Smark, który nigdy nie ogląda się za siebie. Smark, który jest tak głupi, aby stanąć do mnie plecami i dać mi pełne pole manewru, abym mógł strzelić w niego zaklęciem. Smark, który nigdy się nie nauczy, że wszędzie, gdzie jest jeden Huncwot, są też inni. Taak, cały, walnięty Snape.
Peter podszedł do Ślizgona i uderzył go z całej siły w tyłek. No tak, z całej siły, tylko, że siła Glizdogona wybitna raczej nie jest. Stanąłem obok kałuży i lekko odepchnąłem kolegę na bok. Przewróciłem Smarka na plecy, podwinąłem rękawy, zamachnąłem się i z całej mojej siły kopnąłem go w krocze.
- Ciekawe, co będzie, jak się obudzi - parsknąłem śmiechem. - Ej, gdzie masz Pelerynę Niewidkę?
- O, tu - Pettigrew zanurzył rękę w dziupli drzewa i wyciągnął moją własność.
- Dobra, ty zamienisz się w szczura, Syriusz i Remus wskakują pod pelerynę, a ja biorę Mapę Huncwotów i wracamy do zamku.
- A co z nim? - Lupin wskazał na Smarkerusa.
- Nim się nie przejmuj, w końcu się obudzi... Chyba - wyszczerzyłem zęby i stuknąłem różdżką w mapę, którą podał mi Glizdogon.

****

Natasha siedziała na kanapie w Pokoju Wspólnym i przeglądała album ze zdjęciami jej rodziny przysłany dziś, przez rodziców. Co jakiś czas sięgała po żelka z opakowania, trzymanego przeze mnie w dłoni. Już dobrą minutę przyglądałem się trzem dziewczynom, siedzącym na drugim końcu pokoju. Dwie z nich dobrze znałem - Lily i Emily - ale trzeciej zupełnie nie kojarzyłem.
- Ej, Nat, kto to jest? - zapytałem w końcu.
- Kto? - oderwała wzrok od albumu i podążyła oczyma w stronę, gdzie pokazywałem palcem.
- Ta czarnowłosa, gadająca z Lilką i Brown.
- Aha... To ta nowa, Dorcas Meadowes z Beauxbatons. Musiała się na szybko przeprowadzić, czy coś tam. Od razu się zaprzyjaźniły. Pasują do siebie - pokiwała głową z politowaniem. - Od razu widać, że ta Meadowes jest głupia.
- Mmm... Dzięki.
- Dziwne, że nie wiesz. Dumbledore wyraźnie ją przedstawiał, wczoraj, na śniadaniu. A co do śniadania, gdzie się dziś rano włóczyliście?
- Spacerek - uśmiechnąłem się figlarnie.
Spostrzegłem, że Evans wstała z fotela i wyszła z Pokoju Wspólnego, a za nią jej dwie przyjaciółki. Ale nie miałem zamiaru je śledzić, więc pogrążyłem się w rozmowie z Thomas.

****

Tymczasem Severus Snape opierał się o ścianę w lochach, czekając na przybycie Lily. Usłyszał kroki i podniósł głowę. Zza rogu wyszły trzy dziewczyny.
- Hej - chłopak przywitał Lily i Emily. - Kto to jest?
- To nasza nowa przyjaciółka, Dorcas Meadowes. Przyjechała z Francji, na stałe.
- Aha - Snape niezbyt się ucieszył, widząc nową Gryfonkę. - Co chciałaś mi powiedzieć?
- Mamy pewien plan... Chodź w bardziej ustronne miejsce.

****

Chwilę później Snape, Evans, Brown i Meadowes szli przez korytarz. Severus wymachiwał gorączkowo rękami.
- Nawet nie próbuj! To niebezpieczne! I złamiesz szkolny regulamin...!
- Sev, ja muszę, rozumiesz? Już nawet zaczęłam. Chyba chcesz zdenerwować Pottera? - przerwała mu Lily.
- Chcę, chcę, ale co, jak on ci coś zrobi?!
- Spokojnie, nie zrobi mi krzywdy.
- To Potter! - jęknął Snape. - Wiesz, do czego on jest zdolny!
- Nic mi nie zrobi! - zdenerwowała się Evans.
- Ale przecież nie będziesz sobą! Nie będzie wiedział, że to ty...
- Wystarczy - powiedziała stanowczo Emily. - Lily zrobi, co będzie chciała, a ty jej nie będziesz przeszkadzał! Poza tym ona robi to dla ciebie! Możesz to obserwować i uczyć, jak się zachowywać w towarzystwie tego debila!
- Ale...
- KONIEC!
Snape spuścił głowę i wymamrotał coś niezrozumiałego. Reszta drogi minęła w spokoju. Rozstali się, kiedy Gryfonki przeszły przez portret Grubej Damy.

****

Następnego dnia miał się odbyć mecz Quidditcha Gryfoni - Krukoni. Trochę się denerwowałem, ale wiedziałem, że i tym razem uda mi się złapać znicza, i że dzięki mnie Gryffindor znów wygra mecz. Drużyna siedziała na ławkach w szatni i przygotowywała się do rozgrywki. Z napięciem słuchała ostatnich wskazówek kapitana.
- Pokonamy ich, jasne? - Oliver Carson był wyraźnie zdenerwowany. - Charlotte, pamiętaj, gdy tylko otoczą cię ścigający Ravenclawu i wiesz, że nie dasz im rady, podajesz piłkę do mnie, lub innego naszego ścigającego - zwrócił się do Bennett. - Potter, ty lecisz tak, jak zawsze. Masz złapać znicza. Dobra, jazda!
Obydwie drużyny wyleciały równocześnie. Głos komentatora potoczył się po hogwardzkich błoniach. Gra się rozpoczęła. Zgodnie z moim rytuałem, skierowałem się w stronę nieba i po chwili wypatrywałem już znicza, wisząc najwyżej z wszystkich zawodników. Trzy razy okrążyłem całe boisko, i w końcu go dostrzegłem - mała, błyszcząca piłeczka. Natychmiast zanurkowałem w powietrzu i przyspieszyłem. Po chwili, pojawił się koło mnie szukający Ravenclawu. Zepchnąłem go na bok i ponownie zapikowałem, ponieważ znicz zmienił kierunek, i zmierzał teraz ku piaszczystej ziemi. Był już tak blisko piasku, a ja nadal leciałem, choć nie wiedziałem, czy dam radę wyhamować. Z całej siły naparłem na tył miotły i, ku ogólnemu zdziwieniu, udało mi się nie uderzyć o ziemię. Ale nie miałem czasu na zachwycanie się osiągnięciem, bo piłeczka nadal się nie zatrzymywała. Starałem się jak najszybciej lecieć. I w końcu poczułem smak zwycięstwa - w mojej prawej dłoni spoczywał złoty znicz. Rozległ się gwizdek, oznaczający zakończenie meczu i wygraną Gryfonów. Musiałem jeszcze się zatrzymać. Nie zdążyłem jednak, ponieważ tłuczek trafił mnie z tyłu głowy. Zdążyłem tylko pomyśleć, że to na pewno nie był nikt ze 'szlachetnego Ravenclawu', bo zaraz potem upadłem i straciłem przytomność.

****

Obudziłem się w Skrzydle Szpitalnym. Otworzyłem powoli oczy.
- Stary, Rogacz się budzi - usłyszałem podekscytowany głos Syriusza. Podniosłem głowę i ziewnąłem.
- O cholera, ale mnie boli głowa - jęknąłem.
- Proszę bardzo, James nie stracił pamięci. Jest dawny, wulgarny Potter - wyszczerzył zęby Łapa.
- Nareszcie się obudziłeś - powiedział Remus, który siedział w nogach łóżka, razem z Blackiem i Pettigrewem. - Odleciałeś aż na dwa tygodnie.
- Coo? - wytrzeszczyłem oczy. - Dwa tygodnie? Jasny gwint!
- No... Piłka musiała mocno trafić. A wiesz, że to nie był nikt z drużyny Krukonów? Ktoś z widowni strzelił zaklęciem w tłuczka, i nie chybił. Zaczarował go tak, żeby konkretnie rąbnął cię w łeb. A ten ktoś, to nasz kochany Smark.
- SMARK?! JA GO, DO CHOLERY ZABIJĘ! - ryknąłem tak głośno, że pani Pomfrey wbiegła do sali.
- Potter! Nie wrzeszcz tak! A wy macie wyjść! Mówiłam wam, że nie można go denerwować!
- A kiedy będzie mógł opuścić Skrzydło Szpitalne? - zapytał Łapa, który na mój ryk zareagował tak, że zerwał się z łóżka. Podobnie reszta Huncwotów.
- Myślę, że tydzień jeszcze tu spędzi. A teraz proszę wyjść.
Łapa chciał jeszcze coś powiedzieć, bo otworzył usta, ale pani Pomfrey wygoniła ich z sali. Byłem bardzo zdenerwowany... Dyszałem. Przyrzekłem sobie, że Śmieć pożałuje... Ale jeszcze nie teraz... Byłem zbyt zmęczony. Położyłem głowę na poduszce i szybko zapadłem w sen.

Kiedy się obudziłem, był środek nocy. Stwierdziłem, że już najwyższy czas opuścić Skrzydło Szpitalne. W końcu spędziłem tu dwa tygodnie, pomyślałem z irytacją. Usiadłem na łóżku, wstałem i przeciągnąłem się. O dziwo, głowa przestała mnie boleć. Ruszyłem w stronę wyjścia.
Szybko znalazłem się pod portretem Grubej Damy. Musiałem kilka razy porządnie stuknąć w ramy obrazu, żeby się obudziła. Nie była zbyt zadowolona, ale ja nie zwracałem na to uwagi. Wypowiedziałem hasło i wszedłem do środka. Rozejrzałem się. W pokoju było pusto. Pokonałem schody i cicho otworzyłem drzwi dormitorium. Łapa, Luniak i Glizdogon spali jak zabici. Co jakiś czas słychać tylko było pochrapywanie. Uśmiechnąłem się. Ale się zdziwią, jak zobaczą mnie jutro rano w łóżku. Mimo, iż głowa mnie już nie bolała, to nadal byłem zmęczony, więc położyłem się na kołdrze (było ciepło i nie musiałem się nią przykrywać) i zasnąłem.

****

- Rogacz! Co ty tu robisz?! - krzyk Lupina zbudził mnie ze snu. Przetarłem oczy.
- A co, myśleliście, że zostanę w tym przeklętym miejscu jeszcze tydzień? - parsknąłem śmiechem na widok miny Remusa.
- Nie, ale... wiesz...
- Daj spokój, jasne, że nie. Wiedzieliśmy, że prędzej czy później zaskoczysz nas swoją obecnością.
- I wyszło prędzej - uśmiechnąłem się. - A teraz czas zemsty na Smarku.

Na śniadanie zeszliśmy w znakomitych humorach. Wszyscy się odwrócili i popatrzyli na mnie z otwartymi szeroko oczami. Nie doszliśmy jeszcze do stołu, gdy spostrzegliśmy, że ku nam zmierza pielęgniarka.
- Tu jesteś! - krzyknęła na mój widok i zatrzymała mnie. - Jak mogłeś uciec ze Skrzydła Szpitalnego?! Jesteś jeszcze chory! Nie odzyskałeś w pełni...
- Pani Pomfrey, czuję się znakomicie - przerwałem jej. - I nie wrócę do Skrzydła. Spędziłem tam dwa tygodnie, to chyba wystarczy.
Nadbiegła McGonagall... Świetnie, jeszcze tego mi brakowało, pomyślałem.
- Co tu się dzieje? - zapytała. - Co oni znowu zmalowali?
- Potter uciekł ze Skrzydła Szpitalnego!
- Czuję się znakomicie - powtórzyłem, przez zaciśnięte zęby. - Nie wrócę do Skrzydła! Nie potrzebuję niczyjej pomocy. I nie jestem już chory!
- Minerwo, przemów mu, proszę, do rozsądku.
- Poppy, znasz Pottera. Nie podda się, choćbyśmy go łańcuchami przygwoździli do ściany - westchnęła opiekunka Gryffindoru. - Dobrze, Potter, idź zjedz śniadanie.
Odszedłem do stołu, z wyrazem zdumienia na twarzy. Zajęliśmy miejsca i nałożyłem sobie na talerz naleśnika.
- McGonagall chyba upadła na głowę - szepnąłem do Łapy. - Spodziewałem się kazania, że spod opieki pielęgniarki się nie ucieka, że dostanę szlaban i tak dalej, a tu?
- Moo... Chaktychnie yba chos jej che schao w głoche - wymamrotał Syriusz, z pełnymi ustami. Zrozumiałem, co powiedział, z racji tego, że sam często mówię takim "językiem".
Reszta śniadania i lekcje minęły spokojnie, tak jak zawsze. Po południu zmierzaliśmy na błonia, w poszukiwaniach Snape'a. Zaraz po wyjściu z zamku dostrzegliśmy Ślizgona, samego, opierającego się o mur.
- Świetnie - mruknął Syriusz jadowitym głosem. I zaraz potem zawołał - Ej, Smarkerusie! Nie nudzisz się? Levicorpus! - Ślizgon zawisł w powietrzu za kostki. Nie krzyczał, nie wyrywał się, tylko powiedział spokojnym i opanowanym głosem. - Odstawcie mnie z powrotem na ziemię.
Wymieniłem z Łapą zdumione spojrzenie. Ten szarpnął różdżką i Smark zwalił się z powrotem na ziemię, jęcząc:
- Ał, ale boli, ał, ał - i trzymając się za rękę, na którą spadł.
- Boli cię? Może nie trzeba było bawić się różdżką w czasie meczu? - wycedziłem, po czym krzyknąłem - Furnunculus!
Na twarzy Snape'a zaczęły pojawiać się bąble i krosty. Chłopak pomacał swoją twarz i wrzasnął, na co ja z Łapą parsknęliśmy śmiechem. Znów skierowałem różdżkę na Ślizgona i ten znowu zawisł w powietrzu. Chwilę go przytrzymałem, po czym mruknąłem zaklęcie i spadł na trawę.
- Impedimento! - krzyknął Black i Smark uderzył lekko bokiem o mur, po czym zsunął się po nim i legł na ziemi, jęcząc. Nagle zaczęło się dziać coś bardzo dziwnego. Włosy Snape'a powoli urosły, zmieniły kolor, zrobił się niższy, bardziej rumiany i opalony, twarz zamieniła się w kobiecą i przed nami, zamiast Smarkerusa pojawiła się... Lily Evans. Wrzasnąłem. Przez drzwi do zamku wypadli, prawdziwy Snape, Dorcas, Emily i Natasha. Thomas podbiegła do mnie i położyła mi rękę na ramieniu.
- Ty kretynie! - ryknęła do mnie Brown, podbiegając i kucając obok Lily. - Lilcia, żyjesz? Lilka? Nic ci nie jest?! - po czym zwróciła się do Ślizgona - To twoja wina! Gdybyś wtedy nie napuścił tego cholernego tłuczka na Pottera, to nie byłby taki wkurzony i nie chciał by się zemścić!
- Moja?! - oburzył się Snape. - To Potter strzelił w nią zaklęciem! Przecież od początku byłem przeciwny temu pomysłowi!
- Ale potem uległeś! I pozwoliłeś jej wziąć twojego włosa!
- Uległem, bo na mnie nawrzeszczałaś - Emily oblała się rumieńcem. - A mojego włosa mogła znaleźć gdziekolwiek indziej!
- Gdzie na przykład?!
- Och, zamknij się już i biegnij do Skrzydła Szpitalnego!
Przez cały ten czas stałem jak wryty, słuchając pocieszających szeptów Natashy i przerażony oglądając tę scenę.

Edytowane przez Crazy Flower dnia 08-08-2010 12:55