Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Historia dziewczyny, która zdradziła, by chronić... (rozdział: 2)

Dodane przez Silencia dnia 20-09-2008 01:26
#7

Rozdział drugi
Ulica Pokątna


       W sobotę Harry obudził się bardzo wcześnie. Nie mógł się doczekać wyjścia na ulicę Pokątną. Ubrał się i zszedł na dół do kuchni. Przy stole siedziała już Alicja z mamą.
- Cześć - powiedziała jego siostra.
- Hej - odrzekł Harry. - O której idziemy?
- Jak tylko zjecie śniadanie - odpowiedziała Lily.
- Tak w ogóle to gdzie jest tata? - spytała Alicja
- W pracy - mama wstała.
    James Potter był aurorem - łowcą czarnoksiężników. Był to bardzo niebezpieczny zawód. Aby zostać aurorem trzeba było mieć najlepsze oceny w szkole na egzaminach.
    Wszyscy troje podeszli do kominka. Mieli zamiar dostać się na Pokątną siecią Fiuu, która była szybka jednak nie najwygodniejsza. Podróżując kominkami można było zwrócić śniadanie (albo nie jedzony jeszcze obiad). Jak wyglądała taka podróż? To było szybkie obracanie się wokół własnej osi wśród szmaragdowo zielonych płomieni, które nie były gorące tylko przyjemnie ciepłe. Harry nigdy nie lubił tego sposobu podróży.
    Lily wzięła mała szkatułkę z gzymsu kominka. W środku było sporo błyszczącego proszku Fiuu. Alicja wzięła odrobinę proszku i weszła do kominka. Rzuciła proszek w palenisko mówiąc:
- Na Pokątną! - buchnęły płomieni i już jej nie było.
   Teraz Harry wziął odrobinę proszku, również stanął w kominku i rzucił proszek w palenisko wołając "Na Pokątną".
    Kiedy poczuł, że za chwilę naprawdę, zwymiotuje wypadł na zakurzoną podłogę, przewracając przy okazji Alicję otrzepująca się z popiołu. Chwilę potem z kominka wyszła ich matka.
    Przywitali się z Tomem, bezzębnym barmanem, który chciał ich namówić na coś do picia.
- Niestety, Tom, nie mam czasu - rzekła Lily.
    Tom z nieco niezadowoloną miną zaprowadził ich wzrokiem na małe podwórko za pubem. Tam mama Harry'ego i Alicji wyjęła różdżkę i postukała nią kolejno kilka cegieł. Ściana powoli zaczęła się rozsuwać ukazując im długą, wybrukowaną ulicę. Wzdłuż ulicy było mnóstwo sklepów przy, których gromadzili się czarodzieje.
    Wszyscy troje ruszyli ulicą.
- Najpierw pójdziemy do Gringotta - rzekła Lily kierując się w stronę białej fasady czarodziejskiego banku.
    Kiedy wchodzili przez wielkie wrota Harry zdążył przeczytać słowa wyryte na złotej tabliczce słowa:
Wejdź tu przybyszu, lecz pomnij na los,
Tych, którzy dybią na cudzy trzos.
Bo ci, którzy biorą co nie jest ich,
Wnet pożałują żądz niskich swych.
Więc jeśli wchodzisz, by zwiedzić loch
I wykraść złoto, obrócisz się w proch.
Złodzieju, strzeż się, usłyszałeś dzwon
Co ci zwiastuje pewny, szybki zgon.
Jeśli zagarniesz cudzy trzos,
Znajdziesz nie złoto, lecz marny los.
    Znaleźli się w wielkiej marmurowej sali. Na wysokich stołkach, za długim kontuarem siedziało ze stu goblinów, skrobiących piórami w wielkich księgach rachunkowych, odważające monety na mosiężnych wagach i badające drogie kamienie przez lupy. W ścianach było mnóstwo drzwi, a przy każdych stały dwa gobliny kłaniające się wchodzącym i wychodzącym klientom.
    Gobliny były prawie o głowę niższe od Harry'ego. Miały śniadą cerę, chytre twarze, spiczaste bródki i długie palce i stopy.
    Harry, Alicja i ich matka podeszli do kontuaru.
- Dzień dobry - powiedziała Lily do jednego z goblinów. - Chciałabym wybrać trochę pieniędzy z sejfu.
- Klucz? - zapytał goblin.
- Proszę - mama podała mały kluczyk. - Mam również list od profesora Dumbledore'a - dodała. Harry i Alicja wymienili zaintrygowane spojrzenia.
    Goblin uważnie przeczytał list.
- W porządku - rzekł. - Zaraz ktoś państwa zaprowadzi. Gryfek!
    Gryfek okazał się kolejnym goblinem, za którym poszli do jednych z wielu drzwi. Za nimi był wąski, kamienny korytarz, prowadzący w dół. Oświetlony był pochodniami. W posadzce były wąskie szyny. Gryfek zagwizdał i po szynach potoczył się ku nim wózek. Wsiedli do niego i zaczęli z dużą prędkością zjeżdżać w dół. Kiedy dotarli do skrytki Potterów (numer 783), Lily podała Harry'emu i Alicja dwie sakiewki. Pojechali do jeszcze jednej skrytki, jak podejrzewał Harry, była ona związana w listem Dumbledore'a.
    Skrytka miała numer siedemset trzynaście. Kiedy Gryfek otworzył sejf zobaczyli puste pomieszczenie. Prawie puste. Na podłodze leżał mały pakunek owinięty szarym papierem. Harry i Alicja zerknęli na siebie z ukosa.
    Wsiedli do wózka, opuścili bank i znowu ruszyli ulicą Pokątną.
    Lily zaczęła przeglądać listę potrzebnych rzeczy kiedy Alicja szturchnęła Harry'ego w żebra.
- Co? - zapytał. Siostra właśnie mu przerwała podziwianie wystawy sklepu ze sprzętem do quidditcha. Bez słowa wskazała na druga stronę ulicy, parę jardów dalej, gdzie znad tłumu spiczastych tiar wystawał wyblakły napis: OLLIVANDEROWIE: WYTWÓRCY NAJLEPSZYCH RÓŻDŻEK OD 382 R. PRZED NASĄ ERĄ. Alicja puściła Harry'emu oko.
    Młodzi Potterowi puścili się biegiem na druga stronę ulicy.
- A wy dokąd?! - krzyknęła za nimi matka.
- Do Ollivandera! - odkrzyknęli chórem.
- Macie być w księgarni za pół godziny!
    Kiedy już się trochę oddalili zwolnili.
- Jak myślisz, co to mogło być? To w skrytce 713? - spytała Alicja.
- Czy ja wiem - odrzekł Harry - Musi to być coś potężnego, bo przecież Gringott to najbezpieczniejsze miejsce w Anglii.
- Faktycznie. Albo jest to coś co ktoś chce zdobyć za wszelką cenę, przecież Dumbledore jest najpotężniejszym czarodziejem na świecie, na pewno od tak, by nie chciał aby coś zabrano z Gringotta.
    Zatrzymali się przed sklepem z różdżkami, na którego wystawie była zakurzona poduszka z jedną jedyną różdżką. Weszli do środka.
    Kiedy przekroczyli próg, gdzieś w głębi pomieszczenia zabrzmiał dzwonek. Był to maleńki sklep, zupełnie pusty, jeśli nie liczyć biurka, na którym było trochę papierów i piór, i wąskich pudełek piętrzących się od podłogi do sufitu na półkach. Mieli wrażenie, że weszli do jakiejś tajnej biblioteki. W tym wnętrzu nawet cisza i kurz zdawały się być przesycone magią.
- Dobry wieczór - rozległ się cichy głos. Harry i Alicja prawie podskoczyli.
    Spomiędzy półek wyłonił się staruszek o wielkich, bladych oczach, które płonęły w półmroku jak dwa księżyce.
- Dzień dobry r11; wyjąkała Alicja.
- Spodziewałem się was, młodzi Potterowie. Wydaje mi się, jakby was rodzice byli tu zaledwie wczoraj, żeby kupić swoje pierwsze różdżki. Lily Evans, dziesięć i ćwierć cala, wierzba, bardzo elegancka. Znakomita do rzucania uroków - pan Ollivander zbliżył się do nich. Jego oczy były trochę zbyt przenikliwe. - Wasz ojciec wybrał mahoń. Jedenaście cali. Bardzo poręczna. Trochę więcej mocy, znakomita do transmutacji. James Potter wiedział co robi, to różdżka dla prawdziwego czarodzieja - pan Ollivander zbliżył się do nich tak, że Harry widział swoje odbicie w tajemniczych, srebrnych oczach. - Ach...
    Alicja poczuła, że wzrok Ollivandera spoczął na ich czołach.
- Musze w przykrością stwierdzić, że różdżka, która posłużyłam do... powstania tych blizn została zakupiona w moim sklepie - powiedział cicho. - Trzynaście i pół cala. Cisowa. Duża moc, naprawdę duża moc, a w złych rękach... No cóż, gdybym wiedział, czyje to będą ręce i do czego posłuży... Ale zajmijmy się waszymi różdżkami. Najpierw panna Potter. Która ręka ma moc?
- Eee... jestem praworęczna - powiedziała Alicja.
- Chwileczkę - pan Ollivander zniknął między półkami. Wrócił po chwili z wąskim pudełkiem  w ręku. - Proszę wypróbować tą. Dziesięć cali, winorośl, włos z ogona jednorożca.
    Alicja wzięła do ręki różdżkę, ale nie zdążyła nią machnąć, bo pan Ollivander natychmiast jej ją zabrał.
- Zaraz... - wytwórca różdżek znów podszedł do półek. - Dwanaście cali, jabłoń, smocze serce. - Nie, nie, nie... - przerwał zanim Alicja zdążyła porządnie chwycić różdżkę. Czarodziej znów zniknął między regałami.
- A może... - wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał. Przyjrzał się Alicja spomiędzy półek. Wyjął jedno z pudełek. - Proszę - powiedział wracając do nich. - Dwanaście cali, heban, pióro z ogona feniksa. Duża moc.
    Alicja machnęła zgrabnie różdżką, z której końca poleciały czerwone i złote iskry. Pan Ollivander pokiwał głową, wziął różdżkę, wsadził z powrotem do pudełka i wręczył je Alicji.
- Teraz pan Potter - rzekł po czym znowu zniknął między półkami. - Chwilę... Można spróbować - wynurzył sie spomiędzy półek. - Niezwykła kombinacja. Jedenaście cali, ostrokrzew i pióro z ogona feniksa.
    Kiedy Harry chwycił różdżkę poczuł pod palcami ciepło. Machnął i z różdżki posypały się czerwono złote iskry.
- Świetnie - powiedział pan Ollivander. - Ale to jest ciekawe... niezmiernie ciekawe...
- Przepraszam, ale co jest takie ciekawe? - zapytał Harry.
    Pan Ollivander utkwił w Potterach blade spojrzenie.
- Widzą państwo pamiętam każdą różdżkę, którą sprzedałem. Co do jednej. I tak się składa, że feniks, którego pióra są w waszych różdżkach, uronił jeszcze jedno piór. Jedno jedyne. To bardzo ciekawe, bo to trzecie znajduje się w różdżce, za pomocą której zrobiono państwu te blizny. Tak, tak, trzynaście i pół cala. Cis. To naprawdę ciekawe jak do tego doszło. Bo, widzą państwo, różdżka sama sobie wybiera czarodzieja... Myślę, że można się po państwu spodziewać wielkich rzeczy... Ostatecznie Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać dokonywał wielkich rzeczy... strasznych, to prawda, ale wielkich.
    Harry'emu dreszcz przebiegł po plecach.
    Potterowie zapłacili za różdżki, a pan Ollivander odprowadził ich do wyjścia w ukłonach.
    Kiedy szli przez zatłoczoną ulicę nie odzywali się. Usiłowali znaleźć księgarnie.
- Ej, patrz - powiedział Harry ciągnąc Alicję za rękaw bluzki.
    Między tłumami czarodziei zobaczyli grupkę rudowłosych magów. Natychmiast rozpoznali w nich Weasley'ów.
- Cześć Ron! - zawołali chórem podbiegając.
- Hej - odpowiedział rudzielec.
- Harry, Alicja jak miło was widzieć - powiedziała pani Weasley.
- Panię również - odpowiedział Harry, kiedy kobieta go uścisnęła.
    Molly Weasley była niską, przysadzistą kobietą o dobrodusznej twarzy.
- Cześć! - zawołali rudzi bliźniacy.
    Fred i George byli mistrzami w płataniu figli. Byli do siebie tak podobni, że można było ich pomylić. Obaj byli wysocy i szczupli.
- Percy - rzekła Alicja, wskazując na odznakę na piersi chłopaka. - jesteś prefektem!
- Owszem, jestem - odparł z godnością ostatni rudzielec. Percy zawsze odznaczał się zbytnią dbałością o regulamin i dobre oceny.
- Jesteście tu sami? - zapytała pani Weasley.
- Nie. W księgarni czeka mama - odpowiedziała Alicja.
- Akurat tam szliśmy.
- Kupowaliście różdżki? - zapytał Ron.
- Tak - powiedział Harry.
    Poszli w stronę księgarni. Harry, Ron i Alicja zostali trochę z tyłu. Potterowie opowiedzieli przyjacielowi o tajemniczym pakunku z banku Gringotta. Długo im jednak nie było dane rozmyślać czym może być tajemnicza paczuszka, ponieważ doszli do Księgarni Esy i Floresy. Lily właśnie z niej wychodziła obładowana torbami. Przywitała się z Weasley'ami.
- Różdżki kupione? - zapytała.
- Tak jest - odpowiedzieli Potterowie chórem.
- Wszystko wam kupiłam więc możemy wracać.
- A sowy? - spytał Harry, szczerząc zęby.
- Chce wam się iść jeszcze do Magicznej Menażerii? - zapytała zbolałym tonem.
- Tak - powiedziała Alicja.
- Idziecie z nami, Molly?
- Niestety, musimy jeszcze kupić szaty dla Rona - odrzekła pani Weasley.
- W takim razie zobaczymy się pierwszego września na peronie 9 i 3/4 - powiedziała Alicja.
    Potterowie i Weasley'owie pożegnali się.
    W sklepie z magicznymi zwierzętami Harry wybrał sobie ładną, śnieżnobiałą sowę, a Alicja puszczyka. Harry stwierdził, że do jego pupilki pasuje imię Hedwiga. Alicja, zaś nazwała swojego puszczyka Harperią.
    Rodzeństwo nie mogło się już doczekać wyjazdu do Hogwartu.
________________
Ten rozdział przeczytałam dokładniej i mam nadzieję, że nie ma poważnych błędów. A jeśli są to chętnie zobaczę co powinnam poprawić ;]

Edytowane przez Silencia dnia 20-09-2008 01:27