Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ]: "Samanta Lestrange - rok I" - Rozdział 2

Dodane przez Orla Malfoy dnia 28-02-2010 12:49
#1

Zaznaczam, że niektóre fragmenty tekstu (a właściwie podteksty w nim zawarte), nie nadają się dla osób, które nie ukończyły 18 roku życia. FF dość przewrotne, bo i ja jestem ostatnio w przewrotnym nastroju i znudziła mnie "czystość" świata czarodziejów opisanego przez J.K. Rowling.

"Życie na Nokturnie"


Samanta Lestrange siedziała w oknie swojego pokoju na poddaszu, wbijając wzrok w czerwone dachy domów otaczających aleję Śmiertelnego Nokturnu. Maj dobiegał końca. Z szarego, wiosennego nieba spadały na ziemię ogromne krople deszczu. Nie wiedzieć dlaczego, jedenastolatka uwielbiała taką pogodę, patrzeć jak woda rozbija się na szybach... Czasami podejrzewała, że jest marzycielką i że interesuje się rzeczami, które jedenastolatek interesować nie powinny. Nie mogła tego być pewna, bo znała niewiele osób w swoim wieku. Nie chodziła do szkoły (uczyła się w domu), a była zbyt nieśmiała, żeby zacząć rozmowę z dziećmi, które od czasu do czasu (zwłaszcza podczas letnich wakacji) zdarzało jej się spotkać na pobliskiej ulicy Pokątnej.
Mieszkała w Londynie, ale Londynu nie znała. Tak na prawdę nigdy nie przekroczyła granicy między światem, do którego należała, a światem "normalnych" ludzi. Samanta była czarownicą, ale nawet w swoim świecie była "inna". Jej życie toczyło się w obrębie ulicy Pokątnej i nigdy jej nawet nie kusiło, aby wystawić choć koniuszek nosa za próg pubu Dziurawego Kotła, który oddzielał świat czarodziejów od normalnego.
Z resztą, i tak większość swojego życia spędziła w tej właśnie trzypiętrowej kamienicy z czerwonej cegły przy Nokturnie (jak w skrócie nazywano uliczkę przy której mieszkała). Miała właściwie wszystko o co poprosiła, bo matka i ciotka, które ją wychowywały wybitnie ją rozpieszczały.
A skoro już jesteśmy przy matce i ciotce Samanty, to właśnie one były przyczyną, dla której dziewczynka była "inna" nawet w świecie czarodziejów. Gertrude i Sally Lestrange zajmowały się uprzyjemnianiem życia męskiej części populacji czarodziejów. Samanta podejrzewała nawet, że to, że pojawiła się na świecie, to skutek nieuwagi jej matki podczas spotkania z jednym z ówczesnych jej klientów.
Zawód matki dostarczał Samancie wielu powodów do śmiechu. Na przykład zawsze rozbawiali ją mężczyźni, którzy kłaniali się jej matce lub ciotce, gdy wybierała się z którąś z nich na zakupy na Pokątną. Jeśli akurat byli z partnerką, dziewczynka mogła się założyć o całe swoje oszczędności, że zaraz oberwą po głowie tym, co kobieta akurat ma pod ręką.
Bez opieki Samanta rzadko opuszczała dom. Głównie dlatego, że aby dostać się na Pokątną musiała przejść całą Aleję Śmiertelnego Nokturnu. A na Nokturnie można było natknąć się na mnóstwo typów spod ciemnej gwiazdy, na spotkanie których sam na sam wybitnie nie miała ochoty. Często pojawiały się tutaj też wiedźmy i choć dziewczynka podejrzewała, że plotki o tym, że rozsmakowały się w ludzkim mięsie są tak samo mocno przesadzone jak opowieści o tym, że wampiry muszą pić krew, to wolała tego nie sprawdzić na własnej skórze.
- Samanta, podwieczorek - dobiegł ją z dołu głos ciotki Sally.
Dziewczynka oderwała wzrok od szyby, z resztą, i tak przestało już padać. Podbiegła do stojącej w rogu pokoju toaletki, przeczesała szczotką falowane, brązowe włosy, spojrzała w swoje ciemne oczy i zbiegła drewnianymi schodami na pierwsze piętro, gdzie znajdowała się ich jadalnia. Rzuciła okiem na długi, mahoniowy stół przy rzeźbionym kominku. Nakryty był wyraźnie do kolacji i to dla pięciu osób.
- Będziemy mieli gości? - zapytała gdy do pokoju weszła ciotka i postawiła na małym stoliczku pod oknem srebrną tacę z dwiema filiżankami, dzbankiem, dzbanuszkiem i dwoma kawałkami ciasta, które wyglądało na jabłecznik (ulubiony deser Samanty).
- Na kolację zapowiedział się wujek Lambert. Przychodzi z Violą, podobno chcą nas zaprosić na ślub - wyjaśniła ciotka nalewając herbaty do filiżanek i zabielając ją mlekiem.
- Zapraszają was? - zdumiała się dziewczynka.
Wujek Lambert był starszym bratem jej matki i ciotki, i choć był do swoich sióstr bardzo przywiązany, raczej nie często się do nich przyznawał, a zaproszenie ich na organizowane przez siebie przyjęci było zupełną nowością. Co innego klienci panien Lestrange. Tym razem to zapewne Viola Lockhart zdecydowała, że na ślubie ma zebrać się cała rodzina. Kobieta ta miała na tyle poczucia humoru (i własnej godności), że szwagierki, uprawiające najstarszy zawód świata, nie były dla niej żadnym despektem. A poza tym, szwagierki te cieszyły się dość wysoką pozycją w świecie czarodziejów (zwłaszcza wśród mężczyzn).
- Jak widzisz wuj Lambert czasami potrafi zachować się jak należy - zaśmiała się ciotka.
- Mamy nie ma? - zapytała Samanta przysiadając się do niej.
- Ma spotkanie.
- Poza domem? - zdziwiła się dziewczynka.
Zwykle matka i ciotka "swoje sprawy" załatwiały w domu. Rzadko zdarzało im się w tym celu wychodzić.
- Znasz swoją mamę. - Ciotka dosypała cukru do herbaty siostrzenicy. - Znów ma jakieś fanaberie. Tym razem chyba nie chce narażać cię na spotkania z... zaprzyjaźnionymi z nami panami.
- Mnie to nie przeszkadza - wyrwało się dziewczynce.
Szybko uśmiechnęła się przepraszająco. Ciotka tymczasem wybuchnęła śmiechem:
- Jak zawsze szczera - udało jej się wykrztusić.
Rzeczywiście, Samanta zawsze była szczera. Zawsze mówiła to co myśli i nigdy nie splamił się kłamstwem. To co teraz jej się wyrwało również było zgodne z prawdą. Pojawianie się w domu różnych czarodziejów zupełnie jej nie przeszkadzało. Było to dla niej normalne. Niektórzy panowie pojawiali się jednorazowo, niektórzy co jakiś czas, a jeszcze inni byli stałymi bywalcami. Z tymi ostatnimi dziewczynce zdarzało się nawet zamienić po kilka słów. Na przykład niedawno, po długiej przerwie, wpadła w salonie na pana Alpharda Blacka (szefa Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów).
- O, dawno pana u nas nie było - wypaliła od razu.
Pan Black, człowiek o niezwykłym poczuciu humoru, wybuchnął głośnym śmiechem i mimo usilnych starań nie mógł zachować powagi. Mama natomiast, oblała się szkarłatnym rumieńcem i zapytała pana Blacka czy nie lepiej będzie pójść już na górę.
Każda z panien Lestrange miała w domu dwie sypialnie. Jedną na poddaszu, obok pokoju Samanty, gdzie sypiały same lub od czasu do czasu zamykały się na klucz, gdy miały gorsze dni (zwłaszcza matka). I drugą, na drugim piętrze, gdzie spotykały się z panami.
Wracając do "stałych klientów" to większość z nich Samanta znała z imienia i nazwiska. Spotykała ich tutaj odkąd tylko pamięta, a miała podstawy by przypuszczać, że bywali tutaj zanim pojawiła się na świecie. Tym panom także czasami pozwalano jej otworzyć drzwi, inni musieli czekać, aż któraś z panien Lestrange lub Wyginka (ich skrzatka domowa) będą wolne. Od stałych bywalców dziewczynka otrzymywała też mnóstwo prezentów. Dzięki temu jej pokój pełen był przeróżnych pluszaków i lalek. Zdarzało się, że ktoś przynosił jej też jakieś słodycze, cudowne stroje czy pantofelki.
- Spóźniłam się? - w progu jadalni stanęła mama i uśmiechnęła się szeroko usiłując zdjąć z głowy kapelusz.
Była niższa od swojej siostry i nieco tęższa, ale i tak szczupła. Miała natomiast takie same czarne, kręcone włosy jak ona i identyczne brązowe oczy, które Samanta po niej odziedziczyła.
- Na podwieczorek tak, ale herbaty trochę zostało. - Ciotka zajrzała do dzbanka. - Chcesz? Lamberta jak widzisz jeszcze nie ma. Mówił, że przyjdzie około szóstej.
- To szlachetnie z jego strony, że nas ostrzegł - zaśmiała się matka, która teraz stała już przed lustrem i wypinała z włosów spinki, aby w końcu zdjąć kapelusz, który z niewiadomych przyczyn nimi przypięła. - Pogoda fatalna. Leje jak z cebra. Jestem cała przemoczona.
- Mówię ci od tylu lat, że w maju niczego nie da się przewidzieć i lepiej przyjmować panów w domu. Ale ty jak zawsze wiesz lepiej. Napij się ciepłej herbaty. Dobrze ci zrobi. Nie mam ochoty warzyć później eliksiru pieprzowego. - Ciotka machnęła różdżką, a na skutek jej zaklęcia na stoliku wylądowała trzecia filiżanka.
- Tak, i żeby Lambert znów się na kogoś natknął. - Matka pocałowała Samantę i usiadła obok niej przy stoliku. - Z doświadczenia wiem, że lepiej jest, jeśli nasz szanowny brat nie wie, z kim się spotykamy.
- To z kim takim dzisiaj się spotkałaś, że Lambert nie mógł się na niego natknąć? - Zagadnęła ciotka.
- Dzisiaj to było spotkanie ściśle towarzyskie - odpowiedziała matka zajmując się swoją herbatą.
- To znaczy nieodpłatne?
- Sally..., Samanta...
- Twoja córka doskonale wie czym się zajmujemy. To mądra dziewczynka - ciotka spojrzała na nią pieszczotliwie. - To z kim tak lubisz... rozmawiać?
- Och... Już dobrze. Byłam na obiedzie z Orionem Blackiem.
- No proszę, dawno go nie widziałam. Podobno posłuchał twoich rad i znalazł sobie w końcu kochankę.
- Sally...
- Przynajmniej wiem dlaczego przypięłaś ten kapelusz. Na patio w jego restauracji zawsze tak wieje...
- A co ty tam robiłaś?
- Byłyśmy przecież... - urwała pod ciężarem wzroku siostry. - Dobrze wiesz, że potrafię się cenić.
Nastąpiła chwila niezręcznego milczenia. Matka bacznie przyglądała się swojej siostrze. Samanta uwielbiała przysłuchiwać się ich rozmowom. Sprawiało to, że pomimo tego, iż sama trzymała się na uboczu świata czarodziejów doskonale wiedziała, co w trawie piszczy.
- To z kim spotyka się nasz kochany Orion Black? - Nie wytrzymała ciotka.
Matka milczała uśmiechając się tajemniczo.
- Gertie, zapomniałaś jak się mówi po angielsku? Dobrze wiesz, że potrafię dochować tajemnicy. Czy kiedykolwiek wydałam się z tym co wiem, o którymś z naszych klientów?
- Wydaje mi się, że dyskrecja to podstawa waszego... fachu - odezwała się Samanta.
Mama spojrzała na nią tak, jakby widziała ją po raz pierwszy w życiu:
- Wybitnie za dużo czasu spędzasz z ciocią Sally...
- To akurat nie moja szkoła - zaśmiała się ciotka. - Twoja córka ma nad wyraz dużo zdrowego rozsądku i potrafi skojarzyć fakty. No więc? Co z tym Orionem?
- Spotyka się z Catrioną McCormac.
Ciotkę zatkało. Samanta także była co najmniej zdumiona. Klient matki spotyka się z gwiazdą quidditcha (najpopularniejszej gry sportowej w świecie czarodziejów).
- To Laurentia Fletwock to już przeszłość? - zapytała ciotka odzyskując głos.
- Przecież obie dobrze wiedziałyśmy, że to długo nie potrwa - teraz to matka zaczęła się śmiać. - Jest w jego stadninie świetnym jeźdźcem i trenerem skrzydlatych koni, ale... Orion się śmieje, że przespała się z nim tylko po to, żeby mieć go w garści.
- Ja bym powiedziała, że dlatego, że jest przystojny, dowcipny...
- Sally...
- No co? - Obruszyła się ciotka. - To przecież nic złego.
- Orion ma dziecko z Catrioną...
- Co?! - Ciotka o mały włos nie zakrztusiła się herbatą. - Mógłby bardziej uważać. Jego żona o tym wie?
- Chyba żartujesz. Jeszcze by zrobiła coś głupiego.
- Mamusiu, a czy pani Walburga Black zrobiła kiedykolwiek coś, co byłoby mądre?
Samanta wiedziała, że jest to kobieta, która najpierw robi, a potem myśli. Do jej najśmieszniejszych wyskoków należało rozbicie się na kamienicy miotłą jej męża, tylko po to, żeby ten nie mógł na niej latać.
- Otóż to - przytaknęła jej ciotka.
- Orion zastanawia się czy nie zostawić Walburgi dla Catriony - wypaliła w końcu matka.
- I co mu poradziłaś siostro miłosierdzia?
- Powiedziałam mu, że nie wchodzi się z jednego bagna w drugie.
Samanta i jej ciotka parsknęły śmiechem. Na dole rozległ się dzwonek do drzwi. Ciotka wyjrzała przez okno.
- To Lambert. Z Violą - oznajmiła. - Wyginko, otwórz proszę! Swoją drogą miałam... przyjemność z jej byłym mężem. Chociaż... Chyba miał większą ochotę na ciebie.
Rzuciła zadziorne spojrzenie swojej siostrze, szybko pozbierała na tacę naczynia pozostałe po podwieczorku i wyszła z nimi do przedpokoju.
- Szykuje się miły wieczór, nie ma co - matka spojrzała na Samantę i wybuchnęła śmiechem. W jej oczach, po raz pierwszy od długiego czasu, pojawiły się iskierki radości.

Edytowane przez Orla Malfoy dnia 25-11-2011 08:07