Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Mroczny Posłaniec 6/?

Dodane przez Martyna dnia 08-11-2008 11:49
#17

Zapraszam do czytania.
__
Antonin Dołohow wpatrywał się ponuro w krople deszczu, bijące w szybę. W całym domu Lestrange'ów panowała cisza. Co bardziej rozrywkowi śmierciożercy ruszyli na miasto, rekompensując sobie tamte lata. A on nie chciał. Miał już dość pijaństw, gier w pokera na pieniądze oraz swawoli z dziwkami.
To nie dla niego.

Czuł się już stary. I zmęczony. Jedyne, co jeszcze w miarę go bawiło, to torturowanie mugoli. Bo ostatecznie - mugole do niego sami nie przyjdą... Przypatrywał się obojętnie, jak jego koledzy po fachu dobierają się do dwóch dziewczyn. Druga, ruda, zaczęła śpiewać. O ile to miał być śpiew: Antonin miał, można by tak rzec, drewniane ucho. Mimo to potrafił powiedzieć, że ta głosu na pewno nie ma.
- Och, weź mnie! - rzekł scenicznym szeptem Walden. Przyjechał tu aż z Londynu. Towarzystwo, siedzące przy stole, wybuchnęło śmiechem. Antonin spojrzał na nich z niesmakiem: może ich to bawiło, ale nie jego.
Ileż można... Ich świat się kręci wokół litrów wódki, dziewczyn. Żyją dniem dzisiejszym. Bo wiedzą, że jutrzejszy może już nie nadejść. Każdego dnia budzą się, wiedząc, że to kolejne podarowane dwadzieścia cztery godziny. Które należy wykorzystać jak najlepiej. Pytanie, co mieści się w ich definicji udanego dnia.
Chciałbym znów móc użyć swojej różdżki... Mam już dość tego siedzenia na dupie i przyglądania się, jak reszta świetnie się bawi.
Chcę zabijać.

Dołohow westchnął i wyszedł na tyły domu. W milczeniu przyglądał się startym niemal napisom na trzech płytach nagrobnych. Były jeszcze dwa groby... No ale kto by się do tego przyznawał?

Wrócił wspomnieniami do tamtego dnia...

- Szlag by to trafił, ilu już poranił?! - do pomieszczenia wpadł Rudolfus. Rabastan oderwał się od łatania Rookwooda bez pośpiechu.
- Dobra, tylko nie nadwerężaj tego ramienia - poinstruował Augustusa, po czym zwrócił się do brata: - Co najmniej dwóch zejdzie z tego świata, jestem tego pewien. - zajął się teraz Dołohowem. Pamiętał, jak wtedy wył z bólu. Jak Rudolfus poradził mu, by trzymał się noża, wbitego w blat. Fale bólu, przenikające na wskroś jego ciało. Musieli go niemal siłą w miejscu trzymać, trzech chłopa, by nie zerwał się do ucieczki.
Rosier.
Spojrzał w zadumie na pierwszą płytę. Czas starł litery, został tylko śladowy, srebrny połysk, gdzie powinna być data i nazwisko.
Tyle, że to nie był nagrobek Evana Rosiera.
Śmierciożercy nie mają co liczyć na porządne groby. Najwyżej na dół w ziemi, nic więcej. Sługi śmierci nie grzebie się z najwyższymi honorami. Nikt go nie żałuje, nikt za nim nie płacze, nie tęskni.
Służba u Lorda Voldemorta nie pozostawia miejsca na sentymenty.
Każdy z nas musi zapomnieć, że kiedyś płakał. Lubił. Kochał.
Zostaje tylko nienawiść i gniew. Musimy zapomnieć o wszystkim, co było nam bliskie. Dla niektórych jest to wielkie wyrzeczenie. Tacy nie zagrzewają tu długo miejsca: Zbytnio nurzają się w przeszłości, wspominając, jak to było...
Jednak takie wyrzutki takie jak ja, nie mają z tym problemu. Nigdy żadnej nie kochałem, do nikogo się nie przywiązywałem. I taki stan rzeczy należy utrzymać. Śmierciożerca nie czuje nic. Jego zadaniem jest zabijać.
Tylko.

Uśmiechnął się z goryczą, po czym zerknął na ziemię pod sędziwym dębem. Tam spoczywały kości Rosiera.
Rosier... Jak dużo o tym wiedziałeś? Czy musiałeś się wyrzec wszystkiego? Porzuciłeś rodzinę, przyjaciół, by wstąpić na śmierciożerską ścieżkę? Czy byłeś szczęśliwy, mogąc służyć Czarnemu Panu?
A czy ty jesteś szczęśliwy, Dołohow? - zapytał jego wewnętrzny głos. W Azkabanie często tak było, że rozmawiał sam ze sobą. Z czasem się do tego przyzwyczaił. Doszło nawet do tego, że zaczął uważać go za swojego przyjaciela. Nazwał go Vladem.
Wiedział, że to zwykłe urojenie. Ale to mu pomagało.
Szczęście. Czym jest dla mnie szczęście? Zabijanie nie jest już takim narkotykiem, jak na początku. To chwila przyjemności, nic więcej. Ale, czy jestem szczęśliwy, służąc?
Nie.
Mam już dość korzenia się u stóp innych. Taki półgłówek, jak Lucjusz Malfoy, może patrzeć na mnie z góry, bo jemu Czarny Pan ufa.
Ale nie chcę odejść.

Nie chcesz, czy nie możesz? - zachichotał Vlad. - Spójrz prawdzie w oczy, Antoninie. Jesteś przy Czarnym Panu, ale nie dlatego, że jesteś wierny. Nie chcesz mu służyć, ale nie odejdziesz. Wiesz, dlaczego? Bo nie masz dokąd się podziać. Wiesz, że kiedy uciekniesz, do polowania na ciebie przyłączą się śmierciożercy. W czyje ręce nie chciałbyś trafić?
Zapytaj Karkarowa. Ja znam już odpowiedź.
Wiedział, że śmierciożercy nie popuszczą, dopóki nie skończą. Nie przestaliby go tropić, musiałby uciekać przed nimi do końca swojego życia. A i tak by go znaleźli.
Przed nimi nie było żadnych tajemnic. Żaden czarodziej ni mugol nie mógł się przed nimi ukryć. Pozwalali ofierze wierzyć, że o niej zapomnieli. Na długo. Może ścigany zdążył założyć rodzinę, rozpocząć nowe życie. A wtedy wkraczali oni.
I przerywaliśmy tę sielankę.
Dołohow spojrzał w zadumie na środkowy nagrobek. Po chwili Rabastan Lestrange również wyszedł na zewnątrz.
Zapomnieliśmy, jak to jest zabijać. Już nie pamiętamy, po co jesteśmy. Aurorzy spełnili swe zadanie: nie ma już wśród nas zbyt wielu prawdziwych śmierciożerców. Tylko kilku nas zostało. A i tak nie jesteśmy godni tego miana. Jesteśmy tylko mordercami, nikim więcej. Dawniej to miało sens, a teraz? - spojrzał na Rabastana. Młodszy śmierciożerca zerknął na niego z ukosa.
- Widzę, że nie tylko ciebie bawi to coś - uśmiechnął się krzywo karminonowłosy, zapalając papierosa.
Antonin nie musiał odpowiadać.
- Gdzie on jest?
Dołohow spojrzał na niego pytająco.
- Rookwood - wyjaśnił tamten. - On zawsze był pierwszy do dziewczyn. A teraz go nie ma. To dziwne, nie sądzisz?
Nie.
- Może musiał do kibla - mruknął drwiąco Antonin.
Biorąc pod uwagę stan kanalizacji, jest to bardzo prawdopodobne.
- Nie - upierał się Rabastan. - Słyszałem, że Czarny Pan...
- Zamknij się - rzucił Dołohow kącikiem ust. - Aurorzy wszędzie są. Może nawet tutaj. Jak chcesz pogadać, to wejdź do środka.
- Ja tam nie wejdę! - uparł się Rabastan.
Czyżby się bał, że go kobiety porwą?
Obok nich z domu wypadł Snape.
- A temu co?
- Nic, znasz przecież tego świętoszka - mruknął pod nosem Dołohow. - Na widok baby natychmiast ucieka, gdzie pieprz rośnie.
Lestrange zachichotał.
- Pewnie miał przykre doświadczenia...
- Powiedzmy. - uśmiechnął się Dołohow. Chociaż nie uczył się w Hogwarcie, a w Durmstrangu, znał doskonale perypetie Severusa, opowiedziane mu przez pozostałych śmierciożerców. O tak, Snape był doskonałym tematem rozmów na długie, zimowe wieczory.
Jeden udawał geja, Rabastan wysłał mu walentynkę i podpisał się "Lily", a Avery klęknął z różyczką i pytał, czy Sev wyjdzie za niego... Chciałbym to zobaczyć.
I pomyśleć, że kiedyś byliśmy młodzi, beztroscy i niewinni...
W sumie, to jednak nie do końca tacy niewinni...

- Dziwnie się zachowuje - mruknął Lestrange w zadumie. - Znika na całe dnie, nie mówi nam, co się dzieje...
- A niby dlaczego miałby? - zdziwił się Dołohow. - Przecież ty też nikomu nie mówisz.
- Chłopy! - do ogródka wpadł Rookwood. - Do domu! Już! Mam wam coś do powiedzenia. Prędko! Ruchy, chłopy, ruchy! - wpadł do Lestrange's House i tyle go widzieli.
- No w końcu coś się dzieje... - mruknął po nosem Antonin i niespiesznie podążył za Rookwoodem.

Na ogłoszenie wiadomości musieli jednak długo czekać. Augustus od razu rzucił się w wir zabawy. Karty, wódka i dziewczyny stały się dla niego najważniejsze. Wystawiwszy cierpliwość kolegów na próbę, balował do wieczora.
W końcu Rudolfus nie wytrzymał. Brutalnie wyciągnąwszy go z ramion dziewczyn, odstawiwszy butelkę wódki, wyrwał mu z rąk karty i postawił na stole, grożąc linczem, jeśli nie zdecyduje się mówić. Porażony gromem tej groźby Rookwood w końcu powiedział.
- Lestrange, nie tankuj tak, bo jutro będziemy taszczyć żywego trupa - wycelował palcem w Rabastana, bezwstydnie dopijającego jego butelkę wódki, siódmą już tego wieczora. - Ty - wskazał Antonina - i ty - paluch przesunął się w stronę Rudolfusa - jedziecie jutro do Bułgarii.
- A co my tam mamy robić? - spytał podejrzliwie starszy Lestrange.
- Czarny Pan mówił mi, że macie się pozbyć Karkarowa. A teraz dajcie mi spokój, dobra? - z tymi słowy Rookwood spadł ze stołu, po tym jakże wyczerpującym przemówieniu zasnąwszy snem sprawiedliwych.

Cieszysz się na spotkanie z Igorem? - zachichotał Vlad. - W końcu jesteście bratnimi duszami: Obaj z Bułgarii. Obaj z Durmstrangu. Obaj śmierciożercy. Z tą różnicą, że Karkarow uciekł.
Jestem inny. Silniejszy.
- odpowiedział sobie Dołohow. -A teraz, z łaski swojej, się zamknij. Znam już prawdę. Nie musisz mnie dobijać, wiesz?
__
Tyle.

Edytowane przez Martyna dnia 18-10-2009 21:19