Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Mroczny Posłaniec 6/?

Dodane przez Martyna dnia 07-09-2008 17:13
#7

A niech będzie. Z góry uprzedzam, następną część dam dopiero za kilka dni.
Poczytajcie sobie :D
__
- Antoninie, nadal sądzisz, że to zły sen? - Lord Voldemort spojrzał na Dołohowa. - Udowodnić ci to?
W oczach śmierciożercy pojawił się strach. Dobrze wiedział, co zaraz zostanie mu udowodnione. Czarny Pan uniósł różdżkę i z okrutnym uśmieszkiem wyszeptał formułę zaklęcia.
Ciało Antonina przebiły niewidoczne rozżarzone noże, rozpalone aż do białości. Zwinął się na podłodze, jęcząc z bólu.
- Uwierzyłeś już? - Lord Voldemort spoglądał na Dołohowa z obojętnością. - Czy może jednak jeszcze troszkę poboli?
- Nie... - wydyszał Antonin. - Ja... Naprawdę... Panie... Czekałem tego dnia, kiedy powrócisz. Wyczekiwałem cię każdego...
- Doprawdy? - przerwał mu Lord Voldemort chłodno. - Czekałeś? Trudno mi w to uwierzyć, Antoninie. Tak, wiem, że marzysz tylko o powrocie do przytulnej celi w Azkabanie, gdzie nie będzie nic, oprócz dementorów.
- Panie, ja...
- Milcz! I nie okłamuj mnie.

Z czasem, gdy zaczął służyć Lordowi Voldemortowi, Antonin stracił wszystko.
Rodzina odwróciła się od niego, gdy pokazał, kim naprawdę jest.
Ale Dołohowowi to nie przeszkadzało. Zawsze był sam.
Lubił samotność.

W jego życiu nie było miejsca na podobne głupoty, jak przyjaźń czy miłość. Nigdy nie czuł potrzeby zakładania rodziny. Z obrzydzeniem przyglądał się zakochanym parom w parku, walcząc z ochotą, by rzucić na nich Cruciatusa.
Po co mu to było? Użeranie się z dziećmi i wiele lat z tą samą kobietą uważał za stratę czasu. Wolał, jeśli już, chodzić do domów publicznych, spędzić tam godzinę i odejść. Po co zawracać sobie głowę małżeństwem, skoro godzina przyjemności równie dobrze wystarczy? - rozumował Antonin, przemykając się przez uliczkę.
Liczyła się tylko walka. I śmierć. Dołohow dobrze poznał to uczucie, gdy przyszło mu kogoś zabić.
Jednak... Zasmakował w tym tak bardzo, że nie mógł się tego wyrzec. Lubił to uczucie, przyglądał się ofiarom, jak gaśnie w nich życie. Kiedy prosili o litość.
Gdy rozumieli, że nie ma już nadziei na ocalenie. To sprawiało Antoninowi największą przyjemność, bawić się z nimi w kotka i myszkę.
Powoli stawał się bestią, tak, jak Bellatriks...

- Kobieta jest, mogę to rzec, w definicji trzech C. - oznajmił dobitnie Rudolfus, wychylając kieliszek wina jednym haustem. - Casa, chiesa e camera da letto!
Zebrani śmierciożercy przyjęli jego słowa gromkim śmiechem.
Na szczęście dla Lestrange'a, w salonie znajdowali się sami mężczyźni.
- Znaczy? - szepnął zdezorientowany Avery.
- Dom, kościół i sypialnia - przetłumaczył Antonin.
- A ja ci mówię, że to jest tak: Keine Kinder, dafür Kreditkarte! - prychnął Rabastan, dolewając sobie więcej.
- O, popatrzcie, jaki doświadczony - zakpił jego brat, wykładając karty.
- Cooo? - Avery spojrzał ze zdumieniem na Dołohowa. - Ni po chińsku, ni po rusku... Rozumiesz coś z tego?
Antonin przewrócił oczami i wyjaśnił:
- Żadnych dzieci, za to karta kredytowa.
- Kłócą się o to już od wielu lat. Uwierzyłbyś, od świąt Bożego Narodzenia, i jak dotąd nie mogą dojść do porozumienia w tej kwestii... - dodał Travers.
- A ja wam na to tak: Kinder, Küche und Kirche! - ryknął śmiechem Rookwood, również pokazując karty. - Wygrałem, oddawaj mi swój krawat.
- Półgłówek. - Antonin cisnął w niego swoją muszką. - Nie lepiej na pieniądze?
- A czy my mamy pieniądze? - Augustus zmierzył go spojrzeniem. - Nie pójdę ot, tak, do Gringotta i poproszę o klucz do skrytki. A do kicia nie mam ochoty wracać.
- Jak tam sobie chcesz. - Rudolfus wzruszył ramionami. - O, widzę, że przywieźli prasę. Dołohow, idź no zaczaj się w krzakach, napadnij tego gazeciarza. Będziemy mieli Proroka za darmo. Chyba, że okażesz się tak wyrozumiały dla ludu pracujących, że zapłacisz.
- Musi - odparł stanowczo Travers. - Nie będziemy znowu uciekać przed aurorami. Dość już rozgłosu.
- Mugolską forsę znajdziesz w puszce za łóżkiem - Rudolfus wzruszył ramionami i wrócił do gry.
Antonin dźwignął się niechętnie.
- Jak który ruszy moje karty, to mu... - powiódł groźnym spojrzeniem po zebranych. Wszyscy zrozumieli, o co chodzi.

- Ej, ty, mały! - Dołohow nie wylazł zza krzaków. - Dawaj no gazetę.
- Sześć knutów - mruknął wcale nie zdziwiony gazeciarz.
Jak za machnięciem różdżki na ziemi zjawiły się brązowe monety. W odpowiedzi chłopak rzucił Prorokiem tak celnie, że trafił w głowę Traversa, śpiącego snem sprawiedliwych za krzakiem.
Śmierciożerca nawet się nie obudził.
- Pijany jak bela - gwizdnął z podziwem Rabastan Lestrange. - No dobra, Avery, Rookwood, łapcie go za ręce i nogi, jakoś go tam zataszczymy...
Antonin zignorował ich i wszedł do salonu, po czym usiadł przed kominkiem. W oczy rzucał się tytuł:
UCIECZKA ŚMIERCIOŻERCÓW Z AZKABANU!!!
Pod spodem znajdowały się zdjęcia dezerterów.
- Musieli mnie przedstawić en face? - zdenerwował się Rookwood. - Znacznie lepiej wyglądam z...
- Cicho bądź, narcyzie.

Zimno, plucha... Zwyczajna, listopadowa pogoda. Antonin brodził w błocie, idąc uliczką cmentarza. Nagle usłyszał rozmowę w swoim ojczystym języku, więc się zatrzymał. Zwłaszcza, że mówiono o nim.
- Ja... Nigdy bym... Antonin jest...
- Uspokój się, kochanie. Powtórz jeszcze raz.
Następni zakochani? - Dołohow skrzywił się z niesmakiem. Kobieta w końcu pokazała swoją twarz.
Antonin oniemiał. Ona tutaj?!
- Przecież noszę jego nazwisko. Jestem Amelią Dołohow. Ale zbyt dobrze znają Antonina. Pamiętają go, i boją się, że zrobię im to samo, co on. Dlatego chcę się przeprowadzić.
- Dokąd? - zapytał spokojnie mężczyzna.
No, no...
Amelia nigdy nie była zbyt inteligentna. Sądzi, że ucieczka od nazwiska i przeszłości swojego brata wystarczy, by zacząć nowe życie. - na wargi Antonina wypłynął cyniczny uśmieszek.
- Gregorowicz się przeprowadził, odkupiłam od niego dom. W ten poniedziałek mnie już tu nie będzie.
- I co dalej zamierzasz zrobić?
- Mam już dość takiego życia - powiedziała cicho Amelia. - Cały czas boję się, że Antonin przyjdzie. Choćbym miała aurorów przy sobie, on i tak mnie pokona. Zawsze był silniejszy.
Święta racja - Dołohow uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Pamiętasz Gideona i Fabiana? - zapytała cicho.
- Owszem.
- Byłam tam, gdy oni zginęli. Wtedy do domu wtargnęli Lucjusz Malfoy, Travers...
- Pamiętasz pozostałych?
- Tak. Byli tam również bracia Lestrange, nawet Bellatriks przybyła. Ale oni byli lepsi. We dwóch pokonali śmierciożerców... Wtedy tamci wezwali Antonina. - Amelia zadygotała. - Wpadł do domu, pojedynek z Fabianem trwał zaledwie chwilę... Jeszcze to pamiętam. Gideon również został pokonany. Pokonał ich bez wysiłku, chociaż walczyli jak lwy. To wąż okazał się od gryfa silniejszy. Gdy ich zabił, zrozumiałam, że dla niego nie ma już odwrotu. Był i zawsze będzie śmierciożercą. Morderstwo to dla niego tylko słowo. Jest zdolny do wszystkiego. Od tamtego dnia ciągle się boję, że on przyjdzie i odbierze mi to, co najcenniejsze. Dla niego to nie ma znaczenia.
Siostrzyczko, wyjmujesz mi te słowa z ust - Dołohow zachichotał jadowicie.
- Co to? Słyszałeś? - Amelia rozejrzała się nerwowo. - Może to Antonin?
- A wiesz, faktycznie masz paranoję... - Dołohow zjawił się na końcu alejki. - I to jak najbardziej słusznie. A właśnie... Jak się mają twoje dzieci? Nazywali się chyba Gideon i Fabian? - puścił do siostry perskie oko i zrobił minę niewiniątka. - Słuchałem uważnie, Amelio. I wiesz co?
Kobieta pobladła.
- Któregoś dnia faktycznie się zjawię na progu twojego domu. Liczę, że mnie godnie przywitasz.
- Odwiedzę cię w Azkabanie. Bo tam jest twoje miejsce.
- Ach, tak? - oczy Dołohowa rozbłysły lodowatym blaskiem. - Doprawdy? Trudno mi w to uwierzyć, droga siostrzyczko - syknął z ironią.
Nigdy nie lubił Amelii. Z wzajemnością.
- A może to ja będę pierwszy. Może zjawię się tam, gdzie chcesz uciec, i na zawsze uwolnię cię od twojego nazwiska.
- Zrób jej coś, a ja cię pokonam - powiedział dumnie napuszony młodzieniec. Antonin wybuchnął śmiechem.
- I ty liczysz, że mnie pokonasz, kogutku? - Dołohow nadal się śmiał. - Nie wiesz, co węże robią z pokonanymi? Daruj sobie tę nędzną szopkę. Mogę cię zabić tu i teraz. Pozbawię Amelii przyjemności, płynącej z twojego towarzystwa. Avada...
Wówczas jego siostra zrobiła coś, czego Antonin nigdy się po niej nie spodziewał. Gdyby nie refleks, już by nie żył. Odbił zaklęcie, uskoczył w bok, rzucił jakiegoś Cruciatusa... Cały świat się rozmazał.
Za nic miał świadków, jeżeli w ogóle jacyś byli. Liczył się tylko pojedynek.
- Impedimenta! - zawołał. Amelia upadła na ziemię niczym pusty worek. - No, no... Gdyby nie to, że dla ciebie zadawanie bólu jest okrutne, a morderstwa nigdy byś nie popełniła - chociaż, doprawdy! Byłaś tego bardzo bliska - Antonin roześmiał się. - Byłabyś całkiem niezłą śmierciożerczynią. Jednak widzisz świat w kolorach czarno - białych. Dobro i zło. A ja widzę go w samych szarościach, które przechodzą do czerni. I to nas różni. Bo ja wolę czerpać radość z zadawania bólu innym, uśmiercania ludzi. A ty? Spójrz tylko na siebie. - dźwignął omdlałą siostrę na nogi. - Całe życie byłaś uczciwa. I dokąd cię to zaprowadziło?
- W przeciwieństwie do ciebie, nie jestem potworem - syknęła Amelia. - Nie buduję swojej władzy na strachu.
- Bo ty jej nie masz - prychnął Antonin. - Wolisz żyć spokojnie i prosto, wieść nudne życie. Umrzeć ze starości w łóżku. A dla mnie najważniejsze jest to, by żyć szybko. Nie potrzebuję długich, nudnych dni.
- Z takim nastawieniem to na pewno szybko umrzesz - mruknęła.
- Nie mam nic do stracenia - odparł. - Wiesz, co jest moim największym marzeniem?
- Umrzeć w walce? - zgadła.
- Świetna odpowiedź. Chwalebny koniec, to jest dla mnie najważniejsze. Cóż, na razie cię pożegnam. Odejdę na kilka lat, zniknę z twojego życia. Ale jeżeli wspomnisz o naszym dzisiejszym spotkaniu, będziesz tego żałować. Jedno jest pewne: Zjawię się kiedyś na progu twojego domu. Nie bądź pewna dnia, ani godziny, gdy przybędę. Żegnaj. - z tymi słowy Antonin zniknął, jakby rozwiał się we mgle.
__
Mam nadzieję, że nie zanudziliście się, czytając tenże odcinek... Piszcie :)