Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Mroczny Posłaniec 6/?

Dodane przez Martyna dnia 06-09-2008 11:13
#3

No cóż! Ryzyk - fizyk, sprawdzimy, co z drugą częścią ;P Może też będzie dobra, może nie.
Jak będą minimum 3 komentarze, to i trzecią też napiszę.
Miłego czytania.
__
- To tylko sen - powiedział Antonin z niedowierzaniem.
- Zwariowałeś?! - zawył Travers. - Ruszże się wreszcie!
Po chwili na miejscu zjawili się dwaj znajomi strażnicy. Dementorzy gdzieś zniknęli.
- Zrób coś! - wrzasnął śmierciożerca do Dołohowa, trafiając w jednego z nich avadą. Antonin chwycił łopatę.
Teraz miał szansę.
Której nie miał od wielu lat.
Zacisnął palce na trzonku, czując narastające podniecenie. Mężczyzna zdawał się nie rozumieć, co tu się dzieje.
Idiota i półgłówek - ocenił Antonin. - Bez tego niskiego nie jest w stanie samodzielnie myśleć.
Po chwili, w okamgnieniu, zjawił się przy mężczyźnie i zdzielił strażnika w głowę, aż zadzwoniło. Bez cienia emocji przyglądał się martwemu mężczyźnie. Rzucił zakrwawioną łopatę na ziemię i dosiadł miotły.
- Brawo - mruknął z przekąsem Travers. - A więc uwierzyłeś, że to nie sen.
- Jeszcze się zastanawiam. Może po prostu oszalałem - odparł Dołohow.
- Jak tylko znajdziemy się na miejscu, będziesz wiedział, że nie - powiedział zagadkowo Travers.
Inni śmierciożercy również wsiadali na swoje miotły. W końcu wszyscy wzbili się w górę.

Po kilku godzinach lotu Antoninowi zaczynało być niewygodnie. Odwykł od latania, a co najgorsze, w azkabańskim pasiaku zaczynało mu być zimno. Cicho klął pod nosem, gdy trzeba było wznosić się wyżej.
Travers miał paranoję jak Szalonooki Moody. Dołohow podleciał bliżej śmierciożercy i zawołał, starając się przekrzyczeć świst wiatru.
- Hej, Travers! Dokąd lecimy?
- Lestrange's House! - odkrzyknął tamten. - Dobra, na dół!
Wiltshire?
No, no...

Pewien człowiek, zwany w kręgach Ćwikiem Krętaczem, obozował na ganku Lestrange's House. Gdy miotły bezszelestnie opadły na trawnik, zrozumiał, że była to najgłupsza rzecz w całym jego życiu.
Nie dalej jak dziś w miasteczku, tak spokojnym i cichym, zapanowało wielkie poruszenie. Szeptano, że więźniowie z Azkabanu wrócili.
Ćwik dobrze wiedział, co teraz się dzieje. A oznaczało to kłopoty.
Zgasił malutkie ognisko pod kociołkiem, po czym przeczołgał się przez krzaki, do dziury w ogrodzeniu obok, by potem pobiec ile sił w nogach do jednej z melin w centrum.
Jednak nie zdążył.
- Co to ma być? - zapytała gniewnie Bellatriks. Kopnęła rozżarzony jeszcze kociołek i natychmiast wrzasnęła z bólu.
Antonin nie mógł powstrzymać się od chichotu. Na szczęście Bella tego nie usłyszała. Dostrzegł natomiast ruch w krzakach.
- No proszę, co my tu mamy - powiedział z cieniem uśmiechu na twarzy. Menel przyglądał mu się z nieukrywanym przerażeniem. - Travers, daj mi różdżkę.
W końcu odrobina rozrywki. Może jakiś porządny, dobry Cruciatus na początek? - Dołohow się rozmarzył.

Ćwik zrozumiał, co chcą z nim zrobić. Gdy ten dziwny człowiek - zapewne jeden z tych więźniów - odwrócił się do tamtego, Krętacz wlazł głębiej w krzaki.
Miał zaledwie dwadzieścia pięć lat.
Nie chciał jeszcze umierać.
Wiedział jednak, że jego los jest przesądzony. Tamten mężczyzna miał to charakterystyczne spojrzenie... Jak swojego rodzaju piętno.
Był, tak samo jak tamci, mordercą.

Ćwik, jak na swój wiek, posiadał dość duże doświadczenie, przynajmniej w tej kwestii. Przez pewien czas obracał się w takich kręgach, lecz nigdy nie czuł w takim towarzystwie strachu.
A więc wrócili... po ponad dziesięciu latach?
Nagle usłyszał czyjś głos. Natychmiast go rozpoznał.
Jego brat.

- Hę? Gdzie on się podział? - Dołohow rozejrzał się dookoła zdezorientowany. Czyżby menel uciekł? - Przed chwilą jeszcze tu był!
Ćwik wlazł głębiej w krzaki. Miał jeszcze szansę. Gdzie jest ta dziura?
No, znajdź się... - myślał gorączkowo. Wolał zwiać, póki miał czas. Znał dobrze Avery'ego. Jak bardzo się zmienił?
W końcu jednak odnalazł dziurę. W tempie ekspresowym się przez nią przecisnął, po czym otrzepał swoje ubranie i poczłapał do centrum.
Głowę miał nabitą myślami.
A więc Avery uciekł z więzienia. I ten wariat Travers.
Niedobrze, bardzo niedobrze...

- Macie pojęcie, że mógł wiedzieć, kim jesteśmy? - syknął Dołohow. Nagle Rudolfus uklęknął przy ognisku i zaczął grzebać w porzuconych rzeczach menela.
- Ha! Coś tu mam. To chyba jego dziennik, nie? - zapytał z cieniem uśmiechu.
- I kto? Czyj to jest? - Antonin uniósł brwi.
- Właścicielem jest niejaki Ćwik - Rudolfus przekartkował zeszyt. - Nic. Pusty.
- Chyba całkiem oślepłeś w Azkabanie - parsknął Antonin. - Coś tu pisze.
Przecież stoi jak byk - spojrzał na mężczyznę. - Ach, faktycznie...
- A więc to przeczytaj, panie bystry! - Lestrange cisnął w niego zeszytem.
Antonin z cieniem uśmiechu otworzył wyświechtany brudnopis.
"Pamiętam jeszcze Avery'ego. Poszedł do jakiejś szkoły, nie pamiętam, jakiej. Byłem wtedy wściekle zazdrosny. To wszystko... On gdzieś tam przeżywał swoje przygody, uczył się magii. A ja?
Byłem tylko mugolem."
No, no... Avery nie pochodzi z jakiegoś rodu? - Dołohow się uśmiechnął.
- No i znamy twoje pochodzenie, panie czystokrwisty - zachichotał Antonin. - Ktoś się tu ostatnio zarzekał, że jest czystej krwi.
- Uwierzyliście? - prychnął Rabastan.
- Och, ktoś na pewno się o tym dowie - zachichotał Travers.
- O czym ty mówisz? - Dołohow spojrzał na śmierciożercę.
Travers rozmyślnie go zignorował.
- On wie. - powiedział nagle Avery.
- A więc go złapiemy - Dołohow się złowrogo uśmiechnął.
Zaczynało się polowanie.
To, co najbardziej lubił.

Dwa cienie prześlizgnęły się po frontonie budynku i znikły w mroku nocy. Antonin gładził różdżkę. Tak dawno nie miał jej w dłoni.
Chociaż nie była jego własnością. W tym celu musieliby włamać się do Ministerstwa, co niewątpliwie uczynią.
Dla próby machnął różdżką w nic nie spodziewającego się Traversa. Efekt przerósł jego najśmielsze oczekiwania...

- Zamknij się! Po prostu napraw sobie te okulary i bądź cicho! - syknął Antonin. W końcu zauważył tego samego menela.
Niestety, facet również go dostrzegł.
- Wyjdź - powiedział cicho.
Ćwik wiedział już, że umrze. Widział to w oczach tego mężczyzny. On już zaplanował jego los.
- Zanim umrę, powiedz mi, kim jesteś - rzekł.
- Oszalałeś? - Antonin wytrzeszczył na niego oczy.
Od kiedy ofiary pytają o imię i nazwisko? Czy on jest normalny? - zapytał samego siebie Dołohow.
- Crucio!
Wrzask menela był muzyką dla jego uszu. W Azkabanie mógł posłuchać tylko szumu wiatru i bełkotania niektórych więźniów, których umysł robił swoje. I deszcz. To było najgorsze. Słuchanie jednostajnego szumu deszczu działało na nerwy.
Czyli - nudy. Dochodziły do tego jeszcze te najgorsze wspomnienia.
I wyrzuty sumienia, rozdzierające serce - to było najgorsze. To, co ongiś uczynił, nie dawało mu sumienia, kąsało cały czas.
Antonin nie chciał pamiętać. Życie dostatecznie dużo razy dało mu w kość, by miał to jeszcze rozpamiętywać i rozdrapywać stare rany.
Dobrze, że czas Azkabanu już się skończył. Na samo wspomnienie więzienia miał dreszcze.
Antonin westchnął, przyglądając się, jak mężczyzna zwija się z bólu. Uśmieszek zaigrał na wargach Dołohowa.
To było jego życie.
W końcu znudzony Bułgar opuścił różdżkę.
- Jestem Antonin Dołohow - Powiedział z uśmiechem, dostrzegając w oczach Ćwika przerażenie.
Zielone światło zalało całą uliczkę.
A dwa cienie zachichotały tylko i znikły...
__
Dobra, Fantazjo - poprawiłam. Tak?
Mam nadzieję, że dobre? Piszcie.