Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Odkrywajac siebie (Rozdział III)

Dodane przez YourNightmare dnia 31-01-2010 17:53
#5

O Matko, aż tyle tych błędów? Straszne. Napisałam pierwszy rozdział, sprawdziłam go ze trzy razy, ale nie jestem pewna, czy aby na pewno jest wszystko w porządku, wiec mam nadzieję, że jakby co, wskażecie mi błędy. Rozdział pierwszy też nie należy do najciekawszych, ale z części na część, postaram się was zainteresować. Dziękuję za uwagę i zapraszam do czytania.


Rozdział I


- Landvik, ty norweska szujo! - usłyszałam krzyk mojej współlokatorki i poczułam mocne uderzenie poduszką, prosto w moją twarz. Byłam tak zaspana, że nawet nie chciało mi się zwlec z łóżka i dokopać uzbrojonej koleżance, która wisiała mi nad głową.
- Co ja znowu zrobiłam?- wymamrotałam, próbując otworzyć zmęczone oczy, bez skutku. Ta noc nie należała do udanych, a na dodatek brutalnie mnie obudzono.
- Zabrałaś mi moje wypracowanie - powiedziała z wyrzutem. Wreszcie otworzyłam oczy i spojrzałam na nią z politowaniem.
- Najpierw przeprowadź dochodzenie, a dopiero potem mnie o coś oskarżaj - burknęłam przewracając się na drugi bok. Czasem Charlotte doprowadzała mnie do szału. Jej niewiarygodne teorie i oskarżenia bez jakichkolwiek dowodów sprawiało, że najchętniej powiesiłabym ją za nogi w gabinecie Filcha. Może i byłam trochę zbyt brutalna, co jednak nie zmienia faktu, że moja współlokatorka była strasznie irytującą osobą. Za jakie grzechy znalazłam się z nią w jednym dormitorium? Jedyny pocieszeniem dla mnie było to, że po mojej prawej stronie nocowała Lily Evans, najspokojniejsza osoba jaką znałam, no chyba, że w pobliżu znajdował się James Potter, który jakby nie patrzeć, działał wszystkim na nerwy, pomijając mnie, co jest istnym ewenementem.
Charlotte spojrzała na mnie niepewnie i usiadła na swoim łóżku. W dormitorium byłyśmy same, co mnie nieco zdziwiło.
- Która godzina? - spytałam ziewając przeciągle. Brunetka spojrzała na zegarek.
- Dziewiąta, czas na śniadanie - odparła z radością. A ja pokiwałam głową, na znak, że zrozumiałam. Ludzie mnie zadziwiali, a już szczególnie tacy jak ona. Niewiarygodne zmiany nastroju zdecydowanie mnie dezorientowały. Zawsze zastanawiałam się, jak w mgnieniu oka, ktoś może zmienić nastawienie do drugiej osoby.
Przeciągnęłam się w łóżku i wyszłam z niego, w tym momencie, gdy do pomieszczenia weszła Lily. Spojrzała podejrzliwie na nas obie i usiadła na łóżku.
- Zdawało mi się, że słyszałam krzyk - powiedziała nie spuszczając z nas swego wzroku.
- Spóźniłaś się - oznajmiłam przeczesując palcami swoje blond włosy.- Charlotte brutalnie mnie zaatakowała swoją poduszką - dodałam po chwili, wskazując na koleżankę podbródkiem.
- Nieprawda - zaprotestowała, piorunując mnie wzrokiem, na co w ogóle nie zareagowałam. Z wyrazu twarzy Lily, można było stwierdzić, komu bardziej wierzy.
- O co znowu poszło? - spytała spoglądając teraz na mnie. Tak, ja byłam jedynym wiarygodnym źródłem informacji w tym pomieszczeniu.
- Ponoć zabrałam jej wypracowanie - wyjaśniłam, siadając znowu na łóżku.
- Z Eliksirów - dodała Charlotte, składając ręce na piersi.
Lily wstała ze swego miejsca i podeszła do kącika brunetki. Schyliła się i włożyła rękę pod łóżko, by zaraz wyciągnąć spod sterty pergaminów jej zagubione wypracowanie. Miałam ochotę zdzielić Charr poduszką za to, że wyrwała mnie ze snu.
- Na przyszłość Charlotte, utrzymuj porządek w swojej części dormitorium - stwierdziła rudowłosa ze spokojem. Czasem ją po prostu podziwiałam. Mimo iż niegdyś myślałam, że jestem kimś ważnym, kimś innym, to Lily Evans wprawiała mnie w kompleksy. Teraz czułam się taka zwykła, nijaka, ginęłam w tłumie szaraczków podobnych do mnie. Moja koleżanka była inna, rudowłosa piękność, wzorowa uczennica, osoba o gołębim sercu. I jak tu nie popaść w kompleksy? Chociaż tyle, że Charlotte była istnym diabłem i działała mi na nerwy. Czasem dobrze jest pocieszać się w taki sposób.
Z moich rozmyślań wyrwało mnie głośne chrząknięcie Lily, która teraz badawczo mi się przyglądała.
- Ziemia do Florrie - odezwała się, nadal lustrując mnie wzrokiem. - Gdzieś ty odpłynęła? - spytała biorąc do ręki książki leżące na szafce.
Zignorowałam jej pytanie, wolałam nie dzielić się z nią moimi przemyśleniami.
Ubrawszy się wyszłam z dormitorium razem z rudowłosą zostawiając Charlotte samą. W pokoju wspólnym roiło się od uczniów, ciągle ktoś wchodził i wychodził, przechodził czy siedział gdzieś na fotelu czytając książkę. Rudowłosa miała w planach zaciągnąć mnie do Wielkiej Sali, bym coś zjadła, co o tej porze graniczyło z niemożliwością, bo ja jadałam mało i nigdy nie miałam apetytu. Gdy przechodziłyśmy przez Pokój Wspólny, Lily zatrzymała się i zmrużyła gniewnie oczy.
Potter, bo ona nigdy tak nie reagowała na nikogo innego. To była jedyna osoba, która doprowadzała moją współlokatorkę do szału. Mnie ani on, ani reszta Huncwotów bynajmniej nie irytowali, co niezbyt podobało się rudowłosej.
- Lily! - wykrzyknął James szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Ona zaś posłała mu groźne spojrzenie. Potter jednak się tym nie przejął i wstał z fotela, podchodząc do nas bliżej. Lupin, Black i Pettigrew przyglądali się temu z rozradowanymi minami.
- Nie podchodź do mnie, bo ci przyłożę Potter - wycedziła Lily zaciskając pięści. Ta postawa tak mnie bawiła, że aż parsknęłam śmiechem, czym zwróciłam na siebie uwagę Huncwotów.
- Cześć Florrie - przywitali się, dopiero mnie zauważając. Tak, panna Evans zdecydowanie była ciekawszą postacią ode mnie. Zrobiłam parę kroków w stronę Huncwotów, bym przypadkiem i ja, nie oberwała od wzburzonej dziewczyny.
- Evans, no nie wygłupiaj się - powiedział z rozbawieniem - Przecież wiem, że mnie lubisz - dodał podchodząc coraz bliżej. Rudowłosa bez zawahania przyłożyła Potterowi w twarz, a ten odruchowo złapał się za policzek.
- Ostrzegałam - mruknęła Lily i wyszła z Pokoju Wspólnego, beze mnie.
Black i Pettigrew wybuchnęli niepohamowanym śmiechem. Widząc zdezorientowaną minę James'a sama się zaśmiałam. Ludzie byli naprawdę ciekawymi obiektami obserwacji.
W końcu opuściłam zwijających się ze śmiechu chłopców i wyszłam z Pokoju Wspólnego. Dzięki nim ominął mnie posiłek, na który zdecydowanie nie miałam ochoty. Nie bardzo wiedząc co robić, ruszyłam przed siebie, mając nadzieję, że natknę się wreszcie na moją przyjaciółkę, Jaden. Najwyraźniej tego dnia miałam szczęście, bo przechodząc koło Wielkiej Sali, zauważyłam Krukonkę wychodzącą ze znajomymi.
- Whittle! - zawołałam, a dziewczyna natychmiast poczęła szukać osoby, która wymówiła jej nazwisko. Wreszcie jej wzrok odnalazł moją osobę. Uśmiechnęła się szeroko i przepraszając koleżanki, pobiegła w moją stronę.
- Florence, idziesz na śniadanie? - zapytała unosząc wysoko brwi.
- Nie, po prostu miałam nadzieję, że cię tu spotkam - odparłam wzruszając ramionami.
- A już myślałam, że jesteś chora - odetchnęła z ulgą i zaśmiała się dźwięcznie. Jak ona dobrze mnie znała. Pomimo tego, że Jaden należała do Ravenclaw'u, to była osobą, która jako jedyna mnie rozumiała, znała wszystkie moje tajemnice, znała mnie na jak własną kieszeń. Nikt, powtarzam, nikt, nawet moi rodzice, nie wiedzieli o mnie tyle, co ona. - Florrie - dziewczyna przywołała mnie z powrotem do rzeczywistości i zachichotała. Kąciki moich ust odruchowo uniosły się ku górze.
- Żałuj, że nie widziałaś jak Lily Evans zdzieliła Pottera - odezwałam się, odtwarzając w swoich myślach tę scenę.
- Naprawdę? Zrobiła to? - pytała z zainteresowaniem. Cieszyło mnie to, że nawet jeżeli coś jej nie interesowało, to i tak, w moim towarzystwie, sprawiała wrażenie wyjątkowo zaciekawionej.
- To było piękne - stwierdziłam z radością, a Jaden widząc moją minę, parsknęła śmiechem.
- Widzę, że jesteś dziś w wyśmienitym humorze - powiedziała, przyglądając mi się. W ostatnim czasie przyjaciółka nie widywała mnie w zbyt dobrym nastoju. Głównym tego powodem był śnieg, który pokrywał teraz wszystko, co znajdowało się na zewnątrz, a ja nie należałam do osób, które preferowały zimno i wszystko co z tym związane. Kolejnym powodem była wiecznie irytująca Charlotte, a następnym, list od matki, w którym napisała, że ojciec zniknął. Nawet bym się tym nie przejęła, gdyby nie fakt, że w końcu to on mnie wychował.
- Nie bardzo, choć muszę przyznać, że Huncwoci potrafią poprawić humor - odparłam będąc myślami już zupełnie gdzie indziej. Zawsze wiedziałam, że jestem nieco oderwana od rzeczywistości. Zastanawiałam się jak ludzie wytrzymują te moje częste, myślowe wędrówki.
Idąc korytarzem z Jaden miałam nawyk przyglądania się różnym ludziom. Po prostu lubiłam obserwować i analizować zachowania innych, czasem usprawiedliwiałam się tym, gdy zaczynałam żyć czyimś życiem. Dla mnie wszystko wydawało się ciekawsze niż moja osoba.
- Florence, o czym ty znowu tak myślisz? - odezwała się Jaden, kręcąc głową z dezaprobatą. Byłam ciekawa, dlaczego ona nadal się ze mną przyjaźni.
- O niczym - powiedziałam spoglądając na postać z naprzeciwka. Był to Severus Snape, niezbyt miły osobnik, a za nim biegła zdyszana Lily. Westchnęłam ciężko, posyłając koleżance długie spojrzenie. Ta tylko zrobiła zrezygnowaną minę, ale i tak, uparcie goniła Ślizgona. Zazdrościłam mu tego, że znajdował się w Slytherinie. Mimo iż minęło sporo czasu od dnia, w którym zostałam przydzielona do Gryffindoru, to jakaś niezidentyfikowana siła nadal ciągnęła mnie do domu węża. Dziwne, że jeszcze nie zrobiłam transparentu z napisem "Chcę do Slytherinu" i nie chodziłam z nim po Hogwarckich korytarzach.
Ogromny huk przerwał moje rozmyślania. Zdezorientowana spojrzałam na przyjaciółkę i przyśpieszyłam kroku, lecz Jaden najwyraźniej nie miała ochoty znaleźć źródła hałasu. Machnęłam na nią ręką i zainteresowana skręciłam w boczny korytarz, gdzie znalazłam drzwi wyrwane z zawiasów i leżące na posadzce.
- Ty! - usłyszałam krzyk i odwróciłam się natychmiast. Ujrzałam Filcha idącego w moją stronę i wskazującego na mnie palcem. Zmarszczyłam czoło nie bardzo wiedząc o co mu chodzi. - Co ty tu zrobiłaś?! - warknął, a ja wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia.
- Że niby ja? - spytałam, starając się przybrać jak najbardziej obojętny wyraz twarzy. Dawno tego nie robiłam.
Filch lustrował mnie wzrokiem, pewnie najchętniej by się nade mną poznęcał. Wtem z pomieszczenia, które zostało pozbawione drzwi, dało się słyszeć szelest. Filch zmarszczył nos i pognał w kierunku pokoju. Chciałam wykorzystać sytuację i zwiać z miejsca przestępstwa, ale on cały czas mnie obserwował, a po chwili kazał mi do niego podejść. Gdy byłam już w połowie drogi usłyszałam jego przeraźliwy wrzask.
- Mam was - powiedział, a ja zajrzałam do komnaty. Huncwoci, no tak.
- Cała wasza piątka idzie ze mną! - ryknął, a ja spojrzałam na niego ogłupiała.
- Piatka? Ja nic nie zrobiłam - zaprotestowałam, mrużąc gniewnie oczy.
- Nie wierzę ci - odpowiedział, na co zareagowałam krótkim i głośnym wrzaskiem. Filch popatrzył na mnie jak na osobę niezrównoważoną psychicznie. Sama nie spodziewałam się takiej reakcji.
- Nie będę za was odrabiać szlabanu! - krzyknęłam w stronę chłopców, a oni spojrzeli po sobie. Takiej mnie chyba nie znali. Cóż, od tylu lat starałam się, ukrywać moje wady, ale najwyraźniej geny postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce i ujawnić to i owo.
- No cóż Florrie, to nie nasza wina, że znalazłaś się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie - odezwał się Black wzruszając ramionami. Miałam ochotę kopnąć go w tyłek.