Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] "Toujours Pur - światełko w ciemności", rozdział 5

Dodane przez Flora dnia 19-01-2010 12:45
#8

Rozdział 3

Od kolacji u Lestrange'ów minęły już dwa tygodnie, a Regulus wciąż rozmyślał o przyczynie dziwnego zachowania Syriusza. Udawał, że kompletnie nie interesuje się jego sprawami, ale ostatnio uznał, że oszukiwanie samego siebie nienajlepiej mu wychodzi.
I tak wiedział, na przykład, że Syriusz nocami wysyła gdzieś swoją sowę i odbiera innych "pierzastych przyjaciół" - jak ochrzcił obce sowy Regulus. Wszystko to wydawało się młodemu Blackowi mocno podejrzane; a mógł sobie rękę dać uciąć i zgolić się na łyso, że Syriusz koresponduje z Jamesem. Miał nawet ochotę donieść o tym ojcu, ale rozmyślił się, dochodząc do wniosku, że byłoby to dziecinne zagranie, które dostarczyłoby Syriuszowi nowych powodów do drwin.
Tylko raz pozwolił sobie na kpinę w stylu: "Mam wrażenie, Syriuszu, że James to zakamuflowana dziewczyna. Kochasz go... ją?"
Skończyło się na tym, że Syriusz porwał z półki jakąś starą, ciężką szkatułę i cisnął nią w Regulusa. Przedmiot roztrzaskał się o ścianę, parę cali od jego głowy. Matka, zwabiona odgłosami kłótni, wpadła w tym momencie do pokoju i z furią naskoczła na starszego syna. Syriusz dostał szlaban i przez trzy dni nie mógł wyjść z domu. Dodajmy, że miał szczęście, że na tym się skończyło.
Regulus westchnął, odganiając od siebie myśli o Syriuszu i starając się skupić na rysunku. Siedział na łóżku, otoczony kartkami i przyborami do rysowania, starając się przelać na papier swój powtarzający się sen.
Dziś znów obudził się nad ranem, zlany zimnym potem, a jego pierwszą myślą było to, że powinien namalować dręczący go koszmar. Okazało się, że to wcale nie jest takie trudne. Wydawało mu się, że jego ręce pracują zupełnie bezwiednie, gdyż nie zastanawiał się nad tym, co chce namalować i w jaki sposób to zrobić. Obrazy z jego snu po prostu spływały na kartki, jakby wcześniej dokładnie zaplanował każdą scenę.
Spojrzał na nieruchome postaci, zastanawiając się dlaczego żadnej z nich nie widać twarzy. Zasłaniał ją albo kaptur, albo była zwrócona tyłem, albo zbyt mała, by można było dopatrzeć się jakichś szczegółów.
Sam nie wiedział, czy powinien się tym przejmować. W końcu to był tylko sen i nie oczekiwał od siebie, że zdoła zapamiętać choćby jedną twarz. Na razie chodziło mu po porostu o to, by te sceny wydostały się z jego głowy.
Odłożył rysunki i wstał z łóżka, przeciągając się. Podszedł do okna, wyglądając na zewnątrz.
Placyk przed domem zalany był słonecznym blaskiem, na niebie nie było ani jednej chmurki i w ogóle było straszliwie ciepło.
Regulus pomyślał, że przydałby mu się spacer, a nawet więcej - wycieczka do centrum Londynu, najlepiej na Pokątną. Niestety przy takiej duchocie i spiekocie można sobie darować, chyba, że ma się w planach usmażenie żywcem na asfalcie...
Regulus z utęsknieniem wyczekiwał bardziej pochmurnych i wietrznych dni. Nie wzgardziłby też odrobiną deszczu. Przynajmniej powietrze nie byłoby tak nieznośnie gorące.
Drzwi do pokoju otworzyły się nagle i w progu stanął Stworek - domowy skrzat.
Regulus uśmiechnął się nieznacznie na widok starego sługi.
- Co się stało, Stworku?
- Pani Walburgia prosi, by zszedł pan do salonu - zaskrzeczał Stworek, kłaniając się głęboko i zamiatając przy okazji uszami podłogę. - Mam również dla pana Proroka Codziennego, popołudniowe wydanie. Tak, jak panicz prosił, prosto do ręki, zaraz, jak został doręczony przez ptaka. - Skrzat wyciągnął dłoń, w której trzymał gazetę.
Regulusowi oczy rozbłysły, kiedy ujrzał, kto zdobi pierwszą stronę prasówki. Ostatnio często tam trafiał ze swoimi dokonaniami.
- Dziękuję ci Stworku - rzekł, biorąc od sługi gazetę i przyglądając się twarzy postaci na zdjęciu. Lord Voldemort raz po raz machał różdżką, wyczarowując na niebie jakiś świetlisty znak. Na jego nieludzkiej twarzy malował się dziwny grymas - chyba rodzaj uśmiechu, jak mniemał młody Black.
- To wielki czarodziej, Stworku - powiedział, nie rejestrując wogóle, że wypowiada te słowa na głos. - Myślę, że mógłbym stanąć po jego stronie...
- Jeśli panicz sobie tego życzy - mruknął usłużnie Stworek. - Dobro rodziny Blacków było zawsze dla pana na pierwszym miejscu.
Regulus zaśmiał się, odkładając gazetę na biurko i wracając myślami do teraźniejszości.
- Masz całkowitą rację. Chodźmy, bo moja matka się zniecierpliwi - dodał konspiracyjnym tonem.

* * *


Kiedy Regulus zszedł do salonu, zastał Walburgię czytającą książkę. Na widok syna kobieta odłożyła jednak lekturę i gestem dała mu znak, żeby podszedł do niej.
- Co się stało? - zapytał, podchodząc do matki i ujmując jej wyciągniętą dłoń.
- Nic takiego. Dostałam list od Belli i Rudolfa.
Regulus uniósł jedną brew wyżej, wyrażając tym swe zdumienie. Jakoś trudno było mu wyobrazić sobie Bellatriks piszącą czuły list do rodziny.
- Tak? - Przybrał pytający wyraz twarzy.
- Rudolf chciałby z tobą porozmawiać.
- Ze mną? O czym?
- Myślę, że na temat twojej przyszłości. - Walburgia uścisnęła lekko dłoń syna.
- Oni są po stronie Czarnego Pana, prawda? Przyłączyli się do niego. - Regulusowi rozbłysły oczy. - Myślisz, że o tym chce ze mną pomówić?
- Razem z ojcem chcemy, żebyś wiedział, że jakąkolwiek podejmiesz decyzję w przyszłości, będziemy cię wspierać - uśmiechnęła się dumnie.
Młodszy Black nie wiedział jak ma to dokładnie zrozumieć. Owszem myślał sporo o Voldemorcie i jego ludziach, uważał, że bycie po jego stronie to branie udziału w czymś ważnym.
- Rozumiem. A kiedy chce się ze mną spotkać?
- Za tydzień. Chciałabym też, żeby porozmawiał z Syriuszem - westchnęła ciężko i wstała z fotela.
Regulus niemal parsknął śmiechem. Już widział jak Syriusz daje się namówić na rozmowę z człowiekiem, który służy czarnoksiężnikowi.
"- Cześć Syriuszu, Rudolf chce z tobą porozmawiać.
- Tak? Ależ oczywiście, już idę."

Siłą powstrzymał się od śmiechu. Już szybciej on zacząłby czytać książki Eskariny, niż Syriusz spotkałby się z własnej woli z Rudolfem.
- Nie sądzę, żeby był to dobry pomysł - powiedział w końcu, kiedy już opanował chęć wybuchnięcia śmiechem.
- Oczywiście, że jest to dobry pomysł, Regulusie - zawołała ostro Walburgia. - Postanowiliśmy, że wyplenimy z Syriusza zgubne idee.
Regulus nie śmiał protestować. Skoro rodzice postanowili rozprawić się z upodobaniami Syriusza, to on nic na to nie może poradzić. Poza tym, to chyba dobrze, nareszcie, może coś do niego dotrze. Chociaż z Syriuszowym poglądem na świat raczej będzie ciężko.
- Chcę się wybrać wieczorem na Pokątną. Mam nadzieję, że niczego dziś nie planujecie. - Regulus włożył ręce do kieszeni spodni i spojrzał w stronę okna.
- Nie, nie, możesz iść. - Walburgia machnęła przyzwalająco ręką.
- Ojciec nie wrócił jeszcze z ministerstwa?
- Mają jakieś ważne posiedzenie. Wiesz, że twój ojciec jest ważną osobistością. Stworku, przynieś mi filiżankę herbaty - zawołała donośnym głosem.
Regulus uśmiechnął się lekko i wyszedł z salonu. Przeskakując po kilka stopni, wspiął się na trzecie piętro. Przechodząc obok pokoju Syriusza usłyszał jakieś hałasy.
Zaintrygowany przystanął i oparł się bokiem o drzwi, by dobrze słyszeć, co się dzieje po drugiej stronie. Brzmiało to tak, jakby Syriusz przesuwał jakiś ciężki przedmiot po podłodze. Następnie usłyszał łomot, jakby z półek spadł stos książek.
Regulusowa ciekawość była tak silna, że chłopak nacisnął klamkę. Drzwi skrzypnęły, ale zanim zdążyły się całkiem otworzyć, Syriusz dopadł do nich i zatrzasnął je z impetem bratu przed nosem.
- Ej, co ty wyprawiasz? - krzyknął Regulus, całkowicie zbity z tropu.
- Nikt cię nie nauczył, że trzeba pukać zanim się wejdzie do czyjegoś pokoju? - odkrzyknął zdenerwowany Syriusz.
Regulus nachmurzył się i spróbował otworzyć drzwi. Niestety starszy Black ciągle je samym sobą barykadował.
- Przestań się wygłupiać i wpuść mnie - zażądał.
- Chyba ci odbiło - padła kpiąca odpowiedź.
- No przestań, chcę tylko pogadać.
- Ciekawe o czym? Może o Blackach? Nie wiem, czy znasz? Strasznie stary ród okropnych zarozumialców i snobów, z domieszką niezrównoważonych idiotów.
Regulus westchnął i wzniósł oczy ku sufitowi. Stara śpiewka.
- Co robisz?
- Nie wydaje mi się, żeby to była twoja sprawa. - Ton Syriusza był coraz bardziej agresywny.
- Szkoda, bo mi się wydaje zupełnie inaczej. Dobrze wiesz, że jeszcze jeden numer, a rodzice są zdolni wywalić cię z domu. - Regulus wcale nie zamierzał powiedzieć tego z taką złością, ale nie potrafił się do końca opanować.
Zza drzwi dobiegł go śmiech Syriusza. Ze zmarszczonymi brwiami odsunął się dwa kroki od wejścia.
- Co cię tak bawi? - zapytał urażonym tonem.
- Ty i twoja rodzina - odpowiedział Syriusz przez śmiech.
- Przestań, zachowujesz się jak rozwydrzony bachor. Chciałem normalnie porozmawiać, a ty znowu zaczynasz. - Regulus z wściekłością uderzył dłonią w drzwi.
- Ja zaczynam? Ja zaczynam?
- No, a niby kto?
- To po co tu przyłazisz? Czy ja cię o to prosiłem?
Syriusz wiedział jak trafić w czuły punkt.
- Dlaczego to robisz?!
- Przestań się wydzierać.
- Nie! Powiem ci, co o tym wszystkim myślę! - Regulus kopnął w próg. - Mam już dość twoich fochów. Czy ty myślisz, że tylko ty masz jakieś uczucia? Że tylko ty się liczysz?
- Jesteś żałosny, wiesz? - prychnął Syriusz.
- Jasne, ja jestem żałosny, a ty jesteś jedynym sprawiedliwym Blackiem. Cholera, Syriuszu, nie dociera do ciebie, że chciałbym normalnie z tobą porozmawiać? Jak brat z bratem! Bez wrzasków. Bez zamkniętych drzwi. - Znów uderzył dłonią w framugę.
- Wzruszyła mnie twoja przemowa. Mógłbyś mi zrobić przysługę i już sobie iść? Muszę otrzeć łzy. - W głosie Syriusza wyraźnie słychać było zniecierpliwienie.
- Świetnie! - krzyknął Regulus.
- Super!
- Wspaniale!
Wściekły odwrócił się i ruszył w stronę swojego pokoju. Miał ochotę coś rozwalić. Dlaczego ministerstwo zabrania młodocianym czarodziejom używania czarów podczas wakacji?! No, dlaczego?!
Gdyby wziął teraz do ręki różdżkę...
Wpadł do sypialni i trzasną za sobą drzwiami. Miał już tego dość. Nigdy więcej nie będzie się prosił Syriusza o normalne traktowanie. Jeśli chce zgrywać wielkiego, świętego, pokrzywdzonego i jedynego sprawiedliwego Blacka, to proszę bardzo!
Do diabła z Syriuszem i jego humorami!
Odetchnął głęboko dla odzyskania spokoju.
Zegar, stojący na końcu korytarza, wybił godzinę osiemnastą. Regulus słuchał głuchych uderzeń, czując w głowie pulsujący ból. Podszedł do szafki i wyjął z niej torbę.
Musiał wyjść z domu. Musiał gdzieś pójść, coś zrobić. To było silne uczucie, rozdzierające jego wnętrzności. Złość pomieszana z żalem. Włożył do torby różdżkę, trochę czystych kartek i kilka ołówków. Poszperał chwilę w szufladzie, gdzie odnalazł swoją sakiewkę z pieniędzmi. Wrzucił ją do torby.
Gwałtownym ruchem zamknął okno i zasłonił firany, a potem ciężkie, zamszowe zasłony, w kolorze brudnej zieleni.
Wyszedł z pokoju, znowu trzaskając drzwiami i zbiegł na dół po schodach, potrącając przy okazji Stworka, który ledwo zdołał utrzymać tacę z herbatą dla Walburgii.
- Wybacz, Stworku - krzyknął, nie oglądając się za siebie.
Przebiegł ponury korytarz, strącając coś ze stolika, ale nie zatrzymał się, żeby sprawdzić, co to było. Stworek się tym zajmie. Wypadł na dwór, słońce oślepiło go na moment. Skrzywił się, osłaniając twarz dłonią. Bez zastanowienia przeszedł przez placyk. Nie zwrócił nawet uwagi na małą dziewczynkę, siedzącą na brzegu niewielkiej fontanny. Gapiła się za nim z szeroko otwartymi ustami, a lalka, którą się bawiła, wypadła z jej pulchnych rączek.
Tak, Regulus zdecydowanie pogwałcił podstawowe przepisy bezpieczeństwa, tylko, że nie bardzo go to w tym momencie obchodziło. Musiał dostać się na Pokątną i to był teraz jego największy problem.
Zatrzymał się na skraju chodnika kilkanaście metrów od domu. Dobra, Regulusie musisz się uspokoić, nakazał sobie stanowczo. To tylko Syriusz. Koniec z wyprowadzaniem cię z równej równowagi. Koniec mówię. Rozejrzał się, ulica była opustoszała. rCo za upałr1;, poluzował sobie kołnierzyk bladoniebieskiej koszuli, rozpinając dwa guziki.
- Dobrze... - Regulus sięgnął do torby i jeszcze raz upewnił się, że nikogo nie ma w pobliżu. Na szczęście mugole chyba też nie przepadają za takim skwarem. Co mówił Turner? Machnąć ręką, która ma moc?, przypominał sobie rozmowę z Robertem Turnerem, który opowiadał mu o Błędnym Rycerzu. Regulus wyjął z torby różdżkę i z nieco sceptyczną miną uczynił tak, jak kolega opowiadał.
Ledwie zdołał opuścić różdżkę, gdy nagły pęd rozwiał mu włosy i sprawił, że odskoczył do tyłu. Tuż przy krawężniku zaparkował, z głośnym piskiem duży, trzypiętrowy autobus, o tak wściekle czerwonej barwie, że Regulus musiał zmrużyć oczy.
Black nie miał wątpliwości co do tego, że ma do czynienia z Błędnym Rycerzem; opis Turnera zgadzał się, co do joty.
Nagle z wnętrza pojazdu wysiadł konduktor, odziany w purpurowy uniform i zaczął recytować:
- Witam szanownego podróżnika w imieniu całej załogi Błędnego Rycerza. Nasz autobus to środek transportu w sam raz dla czarodziejów, którzy pobłądzili w świecie mugoli i chcieliby jakoś dostać się z powrotem do swoich. Nazywam się George Dee i służę uprzejmie swoją pomocą. Jedno słowo i dostanie się pan, gdzie tylko sobie zażyczy. - Konduktor George miał niezwykle poważną minę.
Regulus gapił się na niego przez chwilę, zanim zorientował się, że jego usta są otwarte i jeżeli zaraz ich nie zamknie, to bez wątpienia pocieknie z nich ślinka.
- Słucham pana? Pan wzywał, prawda? - George Dee, podrapał się po rudej bródce.
Regulus otrząsnął się w końcu z otępienia i postąpił krok na przód.
- Tak. Poproszę na Pokątną.
- To będzie dziesięć sykli. - Konduktor wygrzebał ze swojej torby bloczek do wypisywania biletów. Stuknął w niego różdżką i wręczył Regulusowi zgrabną karteczkę. Black wysypał na dłoń George'a garść srebrnych monet i wsiadł za nim do autobusu.
Wnętrze pojazdu zastawione było najróżniejszymi rodzajami krzeseł i foteli. Regulus pomyślał, że pewnie tak jest na każdym piętrze.
- To kierowca, Ernie Prang.
Ernie sprawiał wrażenie doświadczonego człowieka. Widać było, że miał już swoje lata. Regulusa zaniepokoiły tylko jego okulary o szkłach, których grubość przypominała mu denka butelek.
- Zajmij sobie jakieś miejsce, Ernie lubi dawać z siebie wszystko - oznajmił George, siadając tuż obok kierowcy. - Ern, jeszcze jeden na Pokątną.
- Mówisz i masz! - zarechotał Prang, wbijając bieg.
Regulus ledwo zdążył usiąść na jakimś staromodnym, wyświechtanym fotelu, z obiciem w fioletowym kolorze, kiedy zrozumiał, co konduktor miał na myśli, mówiąc o dawaniu z siebie wszystkiego.
To była szalona jazda. Black chwilę patrzył przez okno, podziwiając uciekające skrzynki na listy, uliczne latarnie, a nawet drzewa. Kilka razy miał wrażenie, że autobus na pewno się rozbije, ale nawet ładny, dwupiętrowy dom uskoczył w bok, kiedy Ernie zdecydował się, że do Notteville najszybciej będzie skrótami.
Za każdym razem, kiedy autobus się zatrzymywał, wysiadała z niego grupka czarodziejów. Niektórzy wyglądali na roztrzęsionych i lekko pijanych, a na niektórych twarzach malował się wyraz największej ulgi, że mogą już opuścić ten nadzwyczajny środek transportu. Za każdym razem konduktor George stawał przy wyjściu, żegnając pasażerów z należytą godnością i serdecznie zapraszał do ponownego skorzystania z usług Błędnego Rycerza.
Wszystko to wydawałoby się Regulusowi całkiem zabawne, gdyby nie fakt, że jego fotel kilka razy zjeżdżał ze swojego należytego miejsca, a raz prawie się wywrócił.
Regulus nie mógł się doczekać, kiedy w końcu będzie jego przystanek. Zrobiło mu się już trochę niedobrze od prędkości z jaką gnali. Na dodatek, kiedy byli gdzieś w północnej Szkocji, do autobusu wsiadł jakiś podejrzanie wyglądający czarodziej. Zapłacił za bilet do Londynu i usiadł na taborecie naprzeciwko Regulusa.
Black jeszcze mocniej zapragnął, żeby ta wycieczka się już skończyła. Podejrzany typ nie spuszczał go z oczu. Świetnie pomyślał, podwijając jednocześnie rękawy koszuli.
Po kolejnych dziesięciu minutach brawurowej jazdy, autobus zatrzymał się w obskurnej uliczce, niedaleko wejścia do Dziurawego Kotła.
Z górnych pokładów wysypało się stadko czarownic i czarodziejów. Niektórzy pomrukiwali coś, mijając George'a Dee, ale ten dzielnie znosił nawet najbardziej kąśliwe uwagi.
- Zapraszamy ponownie, szanownego pana. Mamy nadzieję, że podróż minęła spokojnie i życzymy miłego pobytu w Londynie - wyrecytował, kiedy Regulus schodził po schodkach na chodnik.
Na zewnątrz czekało kilka osób, by wsiąść do środka. Regulus życzył im w duchu mocnego żołądka i ruszył w stronę znajomego pubu. Coś jednak było nie tak. Obejrzał się za siebie. Po Błędnym Rycerzu nie było już śladu. Uliczka była ciasna, a budynki po obu stronach stare i obskurne. Widać było stąd zatłoczoną ulicę główną, na której tłoczyli się mugole, ale to nie to wywołało uczucie niepokoju w sercu Regulusa.
Rozległo się głośnie pyknięcie i nagle przed Blackiem pojawiły się, niewiadomo skąd, cztery osoby. Wszystkie znacznie wyższe od Regulusa, zamaskowane i z wycelowanymi w niego różdżkami. Zanim chłopak zdążył zareagować w jakikolwiek sposób, jedna z postaci krzyknęła z śmiechem:
- Ottorius!
Takiego bólu Regulus jeszcze nigdy nie doświadczył. Poczuł się tak, jakby w ciało wpiły się mu drobne kawałki szkła. Nawet nie zorientował się, że uderzył plecami o ścianę budynku, ani tego, że krzyczy z bólu. Na moment pociemniało mu przed oczami, a potem wszystko się urwało. Siedział, oparty plecami o ścianę, dysząc ciężko.
- Dałeś mu w kość, Lewis - zarechotał jeden z rzezimieszków.
Regulus sięgnął po leżącą obok torbę, ale ktoś kopnął go w dłoń. Zabolało, jak cholera.
- Zobacz, co ma ciekawego w środku, Bart.
Black patrzył jak dwójka nieznajomych dobiera się do jego rzeczy.
- Różdżka. Jakieś papiery... - wyliczał Bart, wyrzucając wymienione przedmioty z torby.
Gdyby tylko mógł dosięgnąć różdżki...
- Ooo, jest i woreczek ze złotem - zacmokał z zachwytem.
Nagle rozległo się kolejne głośne pyknięcie i w uliczce pojawił się mężczyzna. Jego posępne oblicze pokrywał trzydniowy zarost, a zmrużone oczy utkwione miał złowieszczo w oprawców. Jednym ruchem wydobył swoją różdżkę zza pazuchy i rozbroił całą czwórkę.
Regulus nie śmiał ruszyć się z miejsca, zaczynał żałować, że w ogóle wyszedł z domu.
- Wilkes? - zdziwił się jeden z opryszków.
- Aż tak cię to dziwi, Roy? - zapytał z kpiną czarodziej, nazwany Wilkesem. - Co wy wyprawiacie? Lewis, Bart, Vogt? - W jego głosie pobrzmiewała groźba.
- My tylko... ćwiczymy - odpowiedział kulawo, Roy.
- Świetnie. Nie macie ciekawszych obiektów ćwiczeń? Musicie atakować akurat przedstawicieli czystej krwi? - Wilkes podchodził coraz bliżej, a pozbawieni różdżek złoczyńcy, jakby skurczyli się w sobie.
- T-t -to on jest czystej krwi? - wyjąkał Vogt. - My nie myśleliśmy...
- W to akurat nie wątpię - przerwał mu Wilkes. - Rzadko zdarza wam się myśleć.
- Ale Czarny Pan dał nam przyzwolenie... - zaznaczył Bart.
- Mój drogi Williamie, czy wiesz na czym zależy naszemu Mistrzowi?
Żaden z czarodziejów się nie odezwał. Regulus obserwował ich skruszone miny, zdając sobie sprawę, że został zaatakowany przez sługusów Lorda Voldemorta. Tajemniczy Wilkes, widząc, że nikt nie zamierza się odezwać, oddał różdżki prawowitym właścicielom.
- Pobawcie się z Mugolami, jeżeli aż tak bardzo wam się nudzi - warknął. - I lepiej, żebym już więcej was nie przyłapał na torturowaniu porządnych czarodziejów.
Mówiąc to pozbierał rzeczy Regulusa i włożył je z powrotem do torby.
- Zrozumiano? - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Tak jest! - odpowiedział Lewis z wyraźną ulgą.
Chwilę potem wszyscy czterej deportowali się z wąskiej uliczki, zostawiając Regulusa samego z Wilkesem.
- Wstawaj, chłopcze - rozkazał nieco łagodniejszym tonem, niż kilka sekund temu.
Regulus posłusznie podniósł się z ziemi. Ciało jednak ciągle odczuwało skutki uderzenia o ścianę. Chłopak syknął z bólu.
- Jak się czujesz? - Wilkes podszedł do niego, podając mu torbę.
- Dziękuję, ale chyba nie najlepiej - odpowiedział Regulus, zgodnie z prawdą.
- Masz szczęście, że byłem w pobliżu. Ci prostacy atakują wszystko, co się rusza - wyjaśnił mu czarodziej, jednocześnie wykonując różdżką wokół Regulusa jakieś znaki.
Black poczuł jak ból spływa po nim i już po chwili mógł przysiąc, że wydarzenia z przed kilku minut, w ogóle nie miały miejsca.
- Bardzo panu dziękuję - wykrztusił z siebie wreszcie. - Gdyby nie pan, to byłoby ze mną kiepsko.
- Ty jesteś synem Oriona Blacka, prawda? - Wilkes zmrużył oczy.
- Tak, Regulus - przedstawił się.
- Ja jestem Gall Wilkes.
Regulus miał nadzieję, że czarodziej nie zauważył jego zaskoczenia. Słyszał o Gallu Wilkesie - był jednym z najbardziej oddanych ludzi Voldemorta. Z jego osobą wiązano śmierć lub zaginięcia wielu czarodziejów mających mugolskich rodziców. Podobno sam jeden zabił kilku aurorów, którzy osaczyli go w jakimś ciemnym zaułku. Black nie wiedział, czy czuje zachwyt, czy strach. Spotkał człowieka, który był tak blisko Czarnego Pana.
- Wybierasz się na Pokątną? - zagadnął.
-Tak, proszę pana.
- W takim razie może cię to zainteresuje. - Wyjął z kieszeni kamizelki jakąś karteczkę. - Jesteś młody i masz czystą krew, a Czarny Pan pragnie widzieć właśnie takich czarodziejów w swoich szeregach.
Z krzywym uśmieszkiem podał Regulusowi bilecik.
- Uważaj na siebie, chłopcze. To nie są najbezpieczniejsze czasy, ani dla jednej, ani dla drugiej strony.
Okręcił się i zniknął, zostawiając Regulusa tuż przed wejściem do Dziurawego Kotła. Młodszy Black był urzeczony tym spotkaniem. Czarny Pan poszukuje takich, jak ja, spojrzał na karteczkę. Była to wizytówka, na której wymyślnym pismem napisano:
Bractwo Ciemności. Świadoma Służba Czarnemu Lordowi cnotą śmierciożercy.
Pałac Węgorzy, ulica Śmiertelnego Nokturnu.

Regulusowi serce zabiło szybciej. Schował karteczkę do kieszeni spodni i wszedł raźnym krokiem do pubu.