Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] "Toujours Pur - światełko w ciemności", rozdział 5

Dodane przez Flora dnia 04-06-2010 01:29
#12

Rozdział 5

Ulica Śmiertelnego Nokturnu była ciasnym i ponurym miejscem. Regulus stracił nieco pewności siebie, kiedy raz po raz zmuszony był przeciskać się przez grupę podejrzanie wyglądających osobników, którzy łypali na niego łakomym okiem.
Domy, z których odłaził tynk, zdawały się pochylać nad nim złowieszczo, jakby czekały na jego nierozważny krok. Nic dziwnego, że Black mimowolnie poczuł się osaczony. Zakurzone sklepowe witryny, skrzypiące szyldy i oczy obserwujące go z ciemnych zaułków...
Instynktownie włożył rękę do torby i zacisnął ją na różdżce, chociaż miał szczerą nadzieję, że nie będzie musiał z niej korzystać. Wynikłyby z tego same problemy.
Jakaś cząstka regulusowego umysłu podpowiadała, że powinien się wycofać, póki jeszcze może, póki nie wpakował się w jakieś kłopoty. Ale przecież chciał się przyłączyć do Voldemorta. Jak chce tego dokonać, skoro przeraża go Śmiertelny Nokturn?
Musisz być twardy Regulusie. Wziął głęboki oddech i przyspieszył kroku. Przeszedł obok sławetnego sklepu Borgina i Burkesa, nie dostrzegając wewnątrz żadnego ruchu. Przepchał się pomiędzy jakimś stoiskiem, całym zawalonym dziwnymi księgami, a stertą starych koszy i klatek, by po kilku kamiennych stopniach wspiąć się na brukowany plac.
Regulus rozejrzał się zdumiony. Był przekonany, że Śmiertelny Nokturn składa się wyłącznie z ciasnych uliczek, ciemnych bram i wąskich przejść. Tymczasem stał na skraju, czegoś w rodzaju kwadratowego dziedzińca, otoczonego ze wszystkich stron starymi domami. Sądząc po rzeźbionych kolumnach i oknach, które posiadały szybki o romboidalnych kształtach, kiedyś musiały być bardzo ładne. Teraz jednak łuszczący się i obłażący tynk, naznaczył każdy z budynków, a duszący zapach zbutwiałego drewna unosił się w powietrzu, niczym jakiś złośliwy duch, drażniąc nos i gardło. Z trzech stron widniały przejścia na dalsze partie ulicy, jeszcze mroczniejsze i odpychające, niż to, którym sam tutaj dotarł.
Jednak najbardziej przykuwającą wzrok rzeczą był centralny punkt podwórza. Rosło tutaj... DRZEWO... Regulus wytrzeszczył oczy. Nigdy by nie przypuszczał, że w takim miejscu może natknąć się na coś tak... zielonego?
Drzewo nie urosło duże. Miało gruby, chropowaty pień i rozłożyste gałęzie, które pokryte były lśniącymi w półmroku liśćmi. Tuż obok, w cieniu stała studnia, wykonana z ciosanych kamieni i pokryta drewnianym daszkiem. Wyposażono ją w koło sterujące wiadrem, uwieszonym na sznurze.
Ten nieoczekiwany widok sprawił, że Regulus zastygł w miejscu na dobrych kilka chwil. Ruszył z miejsca dopiero wtedy, gdy zdał sobie sprawę z tego, że obserwują go trzy czarownice, skupione pod okapem przy jednym z domów. Nie wyglądały zbyt przyjaźnie, a jedna z całą pewnością nie miał oka i nie zadała sobie trudu, żeby ukryć pusty oczodół, przed przerażonym spojrzeniem młodego Blacka.
Po placyku kręciło się sporo postaci, najczęściej zakapturzonych, albo ciasno okrytych płaszczami, które pozwalały im pozostać anonimowymi. Regulus bardzo żałował, że nie wziął ze sobą peleryny. Poczuł się zupełnie bezbronny. Znajdował się na ulicy pełnej potencjalnych morderców, a nie był nawet pełnoletni, żeby móc się bronić, gdyby któremuś nagle przyszła ochota go zaatakować. Na nic by tu się zdał paragraf, który zezwala na użycie magii przez młodocianego czarodzieja, w sytuacji zagrożenia jego życia, bo to w jakim celu odwiedzał Nokturn z pewnością wyszłoby na jaw i pogrążyło bardziej niż samo rzucone zaklęcie.
Dlatego niemal ucieszył się, kiedy w rogu placu, tuż obok wyraźnie podgnitych beczek wypełnionych brudną wodą, dostrzegł stragan. Ostrożnym krokiem ruszył w jego stronę.
Jakiś czarodziej, odziany w fioletową, zjedzoną przez mole szatę, pakował do kufra swój towar. Regulus zauważył, że wśród podejrzanych przedmiotów czarnomagicznych i buteleczek wypełnionych, zapewne paskudnymi eliksirami, znajdują się stare, znoszone szaty. Czując na karku spojrzenia przechodniów, zbliżył się jeszcze bardziej do stoiska i odezwał, nieco ochrypłym głosem:
- Przepraszam, chciałbym...
- Czego się czepiasz? Nie widzisz, że już skończyłem robotę na dzisiaj? - warknął groźnie sprzedawca, nie przerywając pakowania. Był dość niskim człowiekiem, z długimi, blond włosami, które były tak tłuste, że można było dostrzec brudną skórę głowy.
Nie dodało to Regulusowi otuchy. Najchętniej wyniósłby się stąd bardzo, bardzo szybko, ale pamiętał, co postanowił i to jakoś trzymało go w tym miejscu. Wziął głęboki oddech i postarał się by jego głos zabrzmiał pewniej, niż za pierwszym razem.
- Chciałbym kupić... - przebiegł wzrokiem po wiszących na haczykach pelerynach, których sprzedawca nie schował jeszcze do kufra. - Tę szatę. - Wskazał na czarne, i chyba najbardziej połatane odzienie, ale też jedyne, posiadające kaptur.
- Nie dociera? Już dzisiaj nie sprzedaję! - ofuknął go kramarz. Regulus stwierdził, że był jeszcze dość młody i z całą pewnością brakowało mu sporej ilości zębów.
- Dobrze zapłacę.
Regulus wiedział, że to jedyny sposób i jeśli trzeba, wyda na ten stary łach wszystkie oszczędności, jakie mu zostały w sakiewce. Inaczej może już się stąd ewakuować, zanim nie zapadła jeszcze całkowita ciemność.
- Ile? - kupiec zerknął na niego z pokrętnym uśmieszkiem.
- Ile będzie trzeba - odpowiedział Regulus, unosząc dumnie głowę.
- Masz szczęście, młodzieniaszku, piętnaście galeonów i jesteśmy po sprawie - zacharczał bezzęby czarodziej.
Piętnaście galeonów?! Na śmierdzące skarpetki Merlina! Regulus całą siłą woli powstrzymał się, by nie wypowiedzieć tego na głos, w końcu sam zapewnił, że zapłaci ile trzeba. Miał szczęście, że facet nie zażądał trzydziestu złotych monet, bo w stu procentach tylu nie miał. Z wielkim żalem odszukał w torbie sakiewkę i wygrzebał z niej piętnaście galeonów. Potem wymienił je na szatę, której w normalnych okolicznościach w życiu by nie dotknął.
Handlarz skrupulatnie przeliczył pieniądze i wrzucił je do woreczka zawieszonego na brudnej szyi. Potem utkwił oczy w Regulusie, który z obrzydzeniem na twarzy zakładał swój świeży nabytek.
- Co tu robisz chłopcze? - zagadnął, przesadnie uprzejmym tonem.
Regulus poczuł ciarki na plecach. Wiedział, że nie byłoby rozsądnie wdawać się w rozmowę z tym podejrzanym typem, a już na pewno byłoby niemądrze dać po sobie poznać, że jest niepełnoletni. Wyprostował się i obdarzył kramarza wyniosłym spojrzeniem.
- Chyba z kimś mnie pomyliłeś. Muszę już iść.
- Lepiej bądź czujny. Chyba wiesz, że tutaj nieznajomych spotykają czasem różne, przykre niespodzianki? - zachichotał zadowolony, a Regulus dostrzegł niebezpieczne błyski w jego wodnistych oczach.
Bez słowa ruszył wzdłuż szeregu podobnych do siebie domów i nagle zobaczył drewniany szyld, na którym złuszczona farba układała się w słowa: PAŁAC WĘGORZY - KARCZMA DLA OPĘTANYCH.
Coś się przewróciło w regulusowym żołądku, tak, że zrobiło mu się niedobrze. Nie ma odwrotu, Regulusie. Zaszedłeś już za daleko... piętnaście galeonów... pomyślał i to pomogło mu ruszyć w stronę wejścia.
Zbliżając się do drzwi, dostrzegł, że tuż obok, oparty o ścianę leży bezwładnie jakiś człowiek. Strzecha poczochranych, brudnych włosów zakrywała mu twarz, a smród, jaki od niego bił, sprawił, że Regulus znowu się zdenerwował. Martwy człowiek leżący przy drzwiach nie był dobrym omenem. Ale okazało się, że facet wcale nie umarł, tylko śpi, bo gdy Black przecisnął się do wejścia, zachrapał głośno i osunął się całkiem na bruk.
Regulus wszedł do środka. Gospoda składała się z obszernej izby, pełnej małych, okrągłych stolików i rozklekotanych taboretów. Za ladą baru stał wysoki mężczyzna z bardzo ponurym wyrazem twarzy. Towarzyszyła mu jakaś niewysoka czarownica, której kręcone włosy przykrywały całą twarz. Przy stolikach siedziało sporo młodych ludzi i to na nich barman zerkał nieufnie, a mina posępniała mu z sekundy na sekundę. Obsługiwanie młodzieńców zafascynowanych osobą Czarnego Lorda nie było chyba szczytem jego zawodowych ambicji.
Regulus naciągnął mocniej kaptur na czoło, chcąc być jak najmniej widoczny, i wkroczył między stoliki. Rozglądał się za kimś znajomym. Wydawało mu się, że widzi Averyego, Ślizgona z siódmej klasy, ale zdecydował, że może lepiej się tak od razu nie zdradzać. Po co zaraz się deklarować? Ostatecznie nie wiedział, na czym polega cała ta zabawa w Bractwo Ciemności, lepiej się najpierw trochę zorientować. Poczuł się trochę niespokojnie, znalazł wolny stolik i przycupnął na krawędzi krzesła, rozglądając się z ciekawością, ale i nieco lękliwie po zacienionej sali. Punktem najjaśniejszym było niewielkie podwyższenie, znajdujące się w zakurzonym kącie. Kręciło się przy nim kilku śmierciożerców. Przy sąsiednim stoliku kłóciło się dwóch czarodziejów.
- Skąd wiesz, że Alastor Moody zechce z tobą walczyć? - zapytał zgryźliwie mały i okrągły człowieczek, a w jego oczach Regulus dostrzegł błysk obłędu.
- A więc dowiedz się, że Szalonooki pokonał mnie już wiele, wiele razy - odrzekł wyniośle jego rozmówca, długi i chudy, odziany w grecką tunikę.
- Na pewno nie tyle razy, co wycierał moim tyłkiem podłogę! - prychnął okrągły człowieczek.
- Nie przeczę, że byłaby z ciebie niezła szmata do podłogi! - odpyskował Grek, a Regulus o mało nie udusił się ze śmiechu.
- A ty, to co? Taki robal, taka dług licha!
- A ja cię zaraz rozerwę na drobne ka - wa - łki! - Grek poderwał się z krzesła, celując różdżką w swojego towarzysza.
- Tak? A ja cię pogryzę!
- Panowie! - Tuż przy nich pojawił się nagle barman. - Bo będę zmuszony wyrzucić was z lokalu - powiedział chłodnym tonem, patrząc na nich groźnie.
Grek i mały człowieczek zrobili obrażone miny i najpierw jeden, a potem drugi wstali i ruszyli do wyjścia, jakby właściciel obrzucił ich najgorszymi wyzwiskami. Regulus zaaferowany całą tą sytuacją nie zauważył nawet, że na scenie pojawiła się postać w czarnej pelerynie i z maską śmierciożercy na twarzy. Dopiero coraz głośniejszy szmer skierował jego uwagę w kąt, gdzie znajdował się drewniany podest.
- Witajcie! - głos miał tubalny i lekko zachrypnięty. - Widzę, że trochę was przybyło od naszego ostatniego spotkania. To dobrze, bardzo dobrze... - Potarł swoje dłonie i rozłożył je w powitalnym geście. - Będę dziś przemawiał w imieniu naszego mistrza, Czarnego Pana i wielkiego Lorda!
W Sali rozległy się gromkie brawa, a kilka osób krzyknęło coś z drugiego końca gospody.
- Dobrze jest widzieć wasz entuzjazm. Jesteście tu po to, by zmieniać oblicze świata. Świata, którym niedługo zawładnie Czarny Pan, skupiając w swych wszechmocnych rękach całą potęgę.
Znów rozległy się okrzyki. Regulus rozejrzał się, kilkoro młodzieńców wstało ze swoich miejsc i zrzuciło kaptury. Poznał rodzeństwo Carrow, twarze wykrzywiał im jakiś okropny grymas.
Tymczasem śmierciożerca gestem uspokoił krzyczących.
- Prawdziwa potęga już niedługo okaże swoje oblicze! Władza przejdzie w ręce tych, którzy wiedzą, co z nią zrobić! Czysta krew otrzyma najwyższe prawa, a brudne szlamy zostaną zepchnięte do rynsztoku! Staną się naszymi sługami!
Okrzyki stały się jeszcze głośniejsze, Regulus zrozumiał, że wyrażają one poparcie i agresywną radość.
- Zapanujemy nad mugolami! Nie będzie litości dla tych, którzy nie podporządkują się woli Czarnego Pana, naszego mistrza!
Regulus poczuł jak ogarnia go dziwna euforia, nie wiedział skąd się wzięła, ale rozpychała mu wnętrzności i sprawiła, że wstał, by klaskać razem z innymi.
- O tak! Nadchodzi świt nowej ery, którą zbudujemy właśnie my, własnymi różdżkami!
- Dobrze się bawisz? - Ktoś położył mu dłoń na ramieniu, sprawiając, że serce Regulusa podskoczyło mu do gardła. Obejrzał się i dostrzegł błysk uśmiechu pod kapturem. Rabastan Lestrange pociągnął go za sobą bez słowa wyjaśnienia.
Kompletnie zbity z tropu Regulus, dał się zaciągnąć poza strefę wiwatującego tłumu. Rabastan zatrzymał się przy schodach prowadzących na piętro. Rozejrzał się, czy w pobliżu nie ma kogoś, kto mógłby ich podsłuchać i zacmokał:
- No, no, no, jestem pod wrażeniem...
- Czego pan chce? - zapytał Regulus, nie potrafiąc rozszyfrować zamiarów tego człowieka.
- Zabrać cię do domu.
Regulus uniósł wysoko brwi. Co jak co, ale tego się zupełnie nie spodziewał.
- Jak... Ale jak pan mnie znalazł?
- To nie jest trudne... - Rabastan był wyraźnie rozbawiony. - A tak przy okazji, następnym razem od razu weź ze sobą jakąś przyzwoitą pelerynę. - Szarpnął za przód wytartej szaty. - To nadaje się już tylko na szmatę do podłogi.
- Ale dlaczego, mam iść z panem? - Regulus miał najwyraźniej trudności z logicznym myśleniem, czuł się trochę jak idiota.
- Rozkaz twego ojca - rzekł krótko, a usta mu się wykrzywiły. - Zdaje się, że macie w domu małą, rodzinną tragedię.
- Że co, proszę?
- Tak, twój starszy brat tym razem wymyślił coś genialnego.
Regulus wlepił zdumione spojrzenie w ukrytą pod kapturem twarz. Co takiego Syriusz wykombinował tym razem? Musiało to być coś naprawdę okropnego, skoro przysyłano po niego szwagra jego kuzynki. Dziwne zachowanie Syriusza tego popołudnia z pewnością miało z tym wiele wspólnego. Powinien wtedy pójść do matki i powiedzieć jej o tym, co zaszło. Ale nie zrobił tego, był za bardzo wściekły, no i nie chciał, żeby Syriusz nazywał go Mamusinym Agentem.
- Co takiego zrobił Syriusz? - zapytał w końcu, łykając z trudem ślinę.
- Będzie lepiej, jak sam się o tym przekonasz. Idziemy. - Ruchem głowy wskazał mu drzwi wyjściowe.
Po paru chwilach znaleźli się na ciemnym placu. W niektórych oknach, płonęły słabe światła. To było najdziwniejsze oblicze Śmiertelnego Nokturnu, jakie Regulusowi zdarzyło się zobaczyć. Nie do końca był pewny, czy mu się to podobało.
- Gotowy? Będziemy się teleportować, więc chwyć mnie za ramię - poinstruował go Rabastan, swoim zwykłym, oschłym tonem.
Regulus uczynił tak, jak mu kazano. Po chwili nieprzyjemnych ścisków w żołądku i wirowania w głowie, stanął u boku śmierciożercy na placyku Grimmauld Place.
- Jeszcze jedno słówko - zatrzymał go Lestrange, zdejmując kaptur i ukazując wychudłą twarz otoczoną długimi, rudymi włosami. - Chodzi o to całe Bractwo. Nie mówię, że to źle, że chcesz się przyłączyć do Czarnego Pana, ale uważaj, gdzie się zapisujesz. Uzależnianie się od kogoś pośredniego jest nierozważnym krokiem.
Regulus nie wiedział, o co mu chodzi. Przecież Bractwo Ciemności miało właśnie odpowiednio przygotować młodych i chętnych czarodziejów do służby Lordowi. Coś z tych myśli musiało odbić mu się na twarzy, bo Rabastan znów się odezwał.
- Wiem, że to bardzo pociągające, ale są inne sposoby, by stać się sługą Czarnego Pana. Nie trzeba się tego nigdzie uczyć. Ty masz czystą krew, więc Czarny Pan powita cię z otwartymi ramionami. Kiedy tylko będzie cię potrzebował, będziesz o tym wiedział. Twoja wierność zostanie sprawdzona przez niego, i to on będzie do ciebie przemawiał, a nie jakiś drugorzędny śmierciożerca, któremu się wydaje, że znaczy więcej niż inni.
Regulus skinął głową. Rabastan wyprostował się, a na twarz powrócił mu złośliwy uśmieszek.
- Gdybyś miał ochotę nauczyć się paru sztuczek, wystarczy, że wyślesz mi sowę. Zawsze znajdę trochę czasu, żeby poduczyć cię zaklęć torturujących. Jak będziesz gotowy pokażę ci na czym polega rzucanie Zaklęć Niewybaczalnych - zaniósł się przeraźliwym rechotem. - Dobra Black, zmykaj do domu, bo jeszcze pomyślą, że ci coś zrobiłem.
Nadal rechocząc jak opętany, obrócił się w miejscu i zniknął.
Regulus stał jeszcze chwilę na placu, gapiąc się bezwiednie w fontannę. Rabastan Lestrange właśnie zaproponował mu, że będzie jego nauczycielem czarnej magii, to naprawdę był wieczór pełen wrażeń, a czuł, że to nie koniec mocy atrakcji, skoro Syriuszowi odwaliło.
Powoli wszedł po stopniach, prowadzących do drzwi numeru12. Wszedł do domu i aż cofnął się pod drzwi, kiedy jego uszy zaatakował okropny wrzask...

Edytowane przez Flora dnia 04-06-2010 01:31