Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ]: "Aurora Sinistra - rok I" - Rozdział 3

Dodane przez Orla Malfoy dnia 25-11-2011 08:13
#6

"Szpital"



Przeszli wąskim, pomalowanym na żółto-zielono korytarzem, oświetlonym mnóstwem świec polatujących pod sufitem w czymś, co wyglądało jak ogromne mydlane bańki. Z portretów na ścianach machali do pana Sinistry dawni uzdrowiciele, od czasu do czasu rzucając jakieś uwagi na temat ilości pacjentów i schorzeń z jakimi przychodzą.
Paul Sinistra uśmiechał się tylko pobłażliwie i kiwał głową. Tymczasem zeszli wyszorowanymi do białości sosnowymi schodami i stanęli w zatłoczonej izbie przyjęć. Tam na koślawych krzesłach siedziało mnóstwo czarodziejów z różnymi... deformacjami. Dokładnie takimi, jakie Aurora czasami widziała na ilustracjach w książkach należących do ojca. Niektórym z głów wyrastały czułki, inni mieli dodatkową parę rąk lub włosy na całym ciele, a jeszcze inni po prostu obsypani byli jakąś dziwną wysypką. Wśród nich krążyli uzdrowiciele-praktykanci, w zielonkawych fartuchach z herbem szpitala - różdżką skrzyżowaną z kością - na piersiach i podkładkami do notowania w ręku. W chwili, gdy pan Sinistra skierował się do informacji, jedne z drzwi otworzyły się i czarodzieje w jasnożółtych fartuchach zaczęli wnosić na noszach mnóstwo niezwykle pokiereszowanych postaci:
- Zamieszki w Elephant and Castle. Niedługo przywiozą kolejnych - wyrzucił z siebie na widok pana Sinistry jeden z magomedyków, biegnących przy noszach. - Pospiesz się Paul, przyda się każda para rąk.
Pan Sinistra skinął głową i szybko założył zielonożółty fartuch uzdrowiciela, który przyniosła mu jedna z praktykantek.
- Pegral, na którym oddziale umieścili moją teściową? - Rzucił w kierunku dobrodusznie uśmiechającej się recepcjonistki.
- Teściową? - Zdziwiła się kobieta.
- Tak, Rhonda McKinnon. - Pan Sinistra przewrócił oczami. - Gdzie ona jest?
- Ach, ta teściowa! - Pegral uderzyła się dłonią w czoło, po czym przejechała palcem po jakiejś długiej liście. - Zatrucia eliksiralne i roślinne. Sala Jarreda Abbotta.
- Dziękuję ci bardzo - rzucił pan Sinistra do recepcjonistki, która zajęła się z powrotem pacjentami, po czym zwrócił się do rodziny. - To na trzecim piętrze. Traficie? Ja muszę zająć się pacjentami.
Daniela skinęła głową i złapała za ręce Aurorę i Dominika. Przeszli przez podwójne drzwi obok biurka recepcjonistki i ruszyli schodami w górę. W końcu znaleźli się na trzecim piętrze i na jednej ze ścian Aurora mogła przeczytać olbrzymi napis: TRZECIE PIĘTRO Zatrucia eliksiralne i roślinne (wysypki, wymioty, niekontrolowany chichot, etc.). Od razu zrobiło jej się niedobrze.
Razem z Danielą zaczęła czytać plakietki na drzwiach wejściowych do sal, rozpoznając kolejne nazwiska uzdrowicieli, o których czasami wspominał ojciec lub tych, którzy byli stałymi bywalcami w ich domu. W końcu stanęli przed drzwiami z tabliczką: SALA JARREDA ABBOTTA UZDROWICIEL DYŻURNY: KORDELIA GRAND.
Weszli do sali wypełnionej mdłym światłem nocnych lampek. Na łóżkach oddzielonych od siebie parawanami leżały wyraźnie wymęczone czarownice. Daniela zamieniła kilka słów z dyżurną uzdrowicielką i ruszyła za nią w głąb sali. Na samym końcu, w jednym z łóżek, leżała dużo bledsza i mniej wyrazista niż zwykle Rhonda McKinnon.
Do Aurory pierwszy raz dotarło, jak Daniela podobna jest do matki. Rhonda miała takie same czarne włosy(choć gdzieniegdzie już poprzetykane siwizną) i identyczne jak córka ogromne brązowe oczy. I choć zwykle sprawiała wrażenie dużo bardziej zadbanej niż Daniela, dzisiaj z jej twarzy zniknął ostry makijaż (w tym charakterystyczna dla niej ciemnoczerwona szminka), a pomalowane czerwonym lakierem, zadbane paznokcie, nie robiły już takiego wrażenia na żółtawej szpitalnej pościeli.
- Jednak przyszliście - powiedziała słabo, gdy zobaczyła wnuczęta i córkę.
- Jak mogłaś myśleć, że nie przyjdziemy? - Zapytała z wyrzutem Daniela, całując matkę w policzek. - A gdzie tata?
- Na pewno w domu - odpowiedziała pomału pani McKinnon. - Wiesz, jak nie znosi Munga.
- Aha - powiedziała smutno Daniela, tak jakby w ogóle nie wierzyła matce. - A ty jak się czujesz?
Aurora rozejrzała się po sali. Nigdzie nie było widać Dominika. Cudownie, pomyślała. Wcale nie uważała, że zgubienie Dominika w miejscu, gdzie jest mnóstwo rzeczy, które można wylać, wysadzić w powietrze lub, co gorsza, zniszczyć to dobry pomysł.
Grzecznie przeprosiła więc Rhondę i Danielę, na chwilę zostawiając je sam na sam, co i tak miała zamiar zrobić, i udała się na poszukiwanie brata.
Na korytarzach panowało zamieszanie znacznie większe niż zwykle (a w ostatnim czasie w Świętym Mungu Aurora bywała dość często, bo po śmieci matki ojciec zabierał ją ze sobą do pracy, aby nie siedziała w domu sama). Uzdrowiciele biegali tam i z powrotem, a za nimi praktykanci w biegu mieszając jakieś eliksiry. Raz po raz coś im wybuchało, co wprawiało w prawdziwą furię, nie na żarty podenerwowanych magomedyków. Aurora ze zdziwieniem stwierdziła, że często pacjenci są badani na korytarzu. Dopiero później usłyszała strzępy rozmowy dwóch uzdrowicielek, z której wynikało, że brakuje wolnych sal, a nawet, że do Świętego Munga przewożeni są właśnie jacyś mugole. Starając się nie myśleć, o tym, co się mogło stać i co teraz robi jej ojciec, z całych sił skupiła się na poszukiwaniu Dominika. A że Dominik miał dziwny zwyczaj przebywania w miejscach, w których go wcale być nie powinno (i brania do rąk rzeczy, których dotykać wcale nie powinien), wiedziała, że z całą pewnością z listy miejsc do przeszukania może wykreślić herbaciarnię, znajdującą się na szóstym piętrze szpitala, izbę przyjęć i salę, w której leżała Rhonda. Najprawdopodobniej zaś Dominik znajdował się w jakiejś sali zabiegowej lub przeznaczonej do mieszania eliksirów. I niestety się nie pomyliła:
- NIE! - wykrzyknęła, gdy po pół godziny poszukiwań dostrzegła w tłumie blond czuprynę chłopca, a potem zauważyła, że brat sięga po jakąś pękatą buteleczkę, z żółtym, pieniącym się eliksirem.
Ostatnia litera nie zdążyła jeszcze wybrzmieć, gdy rozległ się wieli huk i Dominik z bardzo głupią miną i usmoloną buzią usiadł po turecku na podłodze, najwyraźniej w ciężkim szoku. Aurora szybko podeszła do niego, postawiła go na nogi i otrzepała z kurzu (przynajmniej w takim stopniu, w jakim było to możliwe). Następnie wzięła do ręki buteleczkę, którą upuścił.
- Dominik, kiedy ty się w końcu nauczysz czytać? - Zapytała, gdy przyjrzała się etykietce. - Tutaj jest wyraźnie napisane: "NIE POTRZĄSAĆ".
Chłopiec wyszczerzył zęby w rozbrajającym uśmiechu.
- Chodź, zanim się zorientują co narozrabiałeś - powiedziała zupełnie Aurora i korzystając z zamieszania szybko ewakuowała się z sali, prowadząc brata za rękę na trzecie piętro.
- A tobie, co się stało? - Zdziwiła się Daniela na widok syna, gdy znów stanęli przy łóżku Rhondy.
- To, co zwykle - wysapała Aurora, z trudem podnosząc Dominika i sadzając go na brzegu łóżka babci. - Szukał guza. Przepraszam, poznawał świat.
Rhonda wybuchnęła śmiechem, po czym skrzywiła się z bólu:
- Co ci się właściwie stało? - Zapytała Aurora.
- Problem w tym, że nikt nie wie - zaśmiała się pani McKinnon i znów się skrzywiła. - Twój tata kazał im się porządnie mną zająć, więc przebadali mnie za wszystkie czasy. Nie martw się o mnie. I TY też nie.
Ostatnie zdanie wyraźnie było skierowane do Danieli, która była jakby nieobecna.
W końcu Dominik zaczął przysypiać na łóżku babci, a że zrobiło się już tak późno, że większość pacjentek w sali Jarreda Abbotta położyła się spać i nie można było swobodnie rozmawiać, Rhonda McKinnon pogoniła ich do domu.
Znaleźli więc wyraźnie już zmęczonego pana Sinistrę i poprosili go o odesłanie ich z powrotem do Llagefni. Nie wiedzieć dlaczego, Paul Sinistra, za żadne skarby nie chciał się zgodzić, żeby wracali sami. Wrócił z nimi, obszedł cały dom (nie wiadomo po co), po czym szybko z powrotem wrócił do szpitala, mówiąc rodzinie, żeby specjalnie na niego nie czekali, bo nie wie jak długo będzie musiał zostać w pracy.
Kolejne dni upłynęły raczej we względnym spokoju, przynajmniej Aurorze i Dominikowi, choć wyraźnie doskwierał im brak rodziców. Daniela bardzo dużo czasu spędzała w szpitalu przy matce. Żadne z dzieci nie miało o to do niej pretensji, bo okazało się, że stan Rhondy jest poważniejszy niż by na to wszystko wskazywało, a magomedycy dalej nie potrafią odnaleźć przyczyny jej choroby. Pobudki Paula Sinistry były jeszcze bardziej altruistyczne. Cały swój wolny czas poświęcał pacjentom, którzy zostali przewiezieni do Świętego Munga owego wieczoru, kiedy była tam Aurora. Z rozmów ojca z innymi magomedykami, pojawiającymi się dość często w ich kominku, dziewczynka wywnioskowała, że zaklęcia, którymi zostali trafieni tamci ludzie, były tak silne, że teraz wymagali stałej opieki. Ponadto, pan Sinistra, ciągle musiał jeździć do Ministerstwa Magii składać jakieś zeznania i opisywać stan pacjentów.
Tymczasem Aurora, z zawsze towarzyszącym jej Dominikiem, postanowiła poznać nowe miejsce zamieszkania. Całe dnie spędzali włócząc się po okolicy i wkrótce mieli już swoje ulubione miejsca. Stary wiatrak, nieopodal ich domu był doskonałym miejscem do zabaw, zwłaszcza w deszczowe dni, gdy nie chcieli siedzieć w domu. W okolicę wiatraka rzadko zapuszczali się mugole, więc w obszernym wnętrzu spokojnie można było grać w eksplodującego durnia, segregować karty czarodziejów z czekoladowych żab, a nawet ćwiczyć latanie na miotle (o ile udało się wymyślić sposób na przemycenie jej do środka, tak, aby nie wzbudziło to podejrzeń mugoli).
Doskonałym towarzyszem ich zabaw okazał się także Jack Slopper, czarodziej, który kiedyś wprosił się do nich na herbatę. Bardzo tęsknił za własnym wnukiem, który wraz z rodzicami najbliższe lata miał spędzić w Zimbabwe, więc do granic możliwości rozpieszczał Aurorę i Dominika, ciągle przynosząc im paczki ze słodyczami i wymyślając nowe zajęcia. Najbardziej lubili gdy wujek Jack, jak go nazywali, dawny kapitan Katapult z Cearphilly, uczył ich różnych trików używanych podczas gry w quidditcha. Raz nawet, oczywiście za zgodą Danieli i Paula Sinistrów, zabrał ich na towarzyski mecz Katapult z Harpiami z Hollyhead.
Po zobaczeniu fenomenalnej gry, poznaniu wszystkich zawodników Katapult i otrzymaniu od nich masy gadżetów, Aurora i Dominik przysięgali sobie, że już zawsze będą kibicować tej drużynie. Jednak był też jeden minus tej rozrywki. Podczas meczu (trwającego blisko siedem godzin), tak mocno wiało, że Aurora przemarzła do szpiku kości, a że za żadne skarby Banku Gringotta, nie dała się w połowie meczu odprowadzić wujowi do szatni, skończyło się to dla niej wysoką gorączką i ogólnym osłabieniem.
Choroba siostry okazała się być największą tragedią dla Dominika, bo teraz musiał zająć się sobą sam, a więc nudził się niemiłosiernie, bo to Aurora zawsze była główną pomysłodawczynią ich zabaw. Dziewczynka zaś, odczuwała największe wyrzuty sumienia w stosunku do Danieli, która teraz, poza ciągłymi wizytami w Świętym Mungu, spędzała niezmierzoną ilość czasu przy jej łóżku, starając się otoczyć ją jak najlepszą opieką. A Paul Sinistra robił się coraz bardziej ponury i coraz mniej czasu spędzał w domu.
Aurora była bliska płaczu, gdy widziała jak macocha stara się coś z niego wyciągnąć, a ojciec zbywa ją półsłówkami, ale gdy w końcu zaczął mówić nie była pewna tego, co jest gorsze.
- To tylko pogłoski. Niepotrzebnie ci o tym mówiłem - tłumaczył żonie w pewien deszczowy wtorek Paul Sinistra, kończąc przygotowywać eliksir pieprzowy dla Aurory.
- Nie mój drogi, to nie są tylko pogłoski. - Daniela wzięła gotowy eliksir z rąk męża, przelała do kubka i podała Aurorze, siadając przy niej na kanapie w salonie. - W "Proroku Codziennym" też o tym pisali.
- Kochanie, posłuchaj... Nie ma żadnych dowodów... - Pan Sinistra wyraźnie zakłopotany, starał się jakoś uspokoić żonę. - Tak naprawdę, widziano go ostatnio kilkanaście lat temu. O tej jego bandzie też nikt więcej nie słyszał. Nawet jeśli poszerza granice magii... Nawet jeśli para się czarną magią... Co z tego? Czy myślisz, że jakikolwiek czarodziej, choćby nawet nie wiem jak silny, byłby na tyle głupi by wystąpić przeciwko całemu Ministerstwu? Daniela, przecież to nonsens!
- W gazecie piszą o morderstwie - powiedziała macocha, podrzucając mężowi, który rozsiadł się wygodnie w fotelu, najnowsze wydanie "Proroka Codziennego". - Nic do ciebie nie dociera? Tak, nie ma dowodów. Oficjalnie mówią, że to był nieszczęśliwy wypadek, ale wszyscy szepczą, nawet w Świętym Mungu, że to sprawka TEGO człowieka, że WTEDY też go tam widzieli... Otoczonego bandą zwolenników. Podobno coraz mniej przypomina człowieka...
Daniela chyba odruchowo pocałowała Aurorę i mocno przytuliła ją do siebie. Gdy macocha odstawiała pusty kubek, dziewczynce przez chwilę wydało się, że w jej oczach błyszczą łzy.
Paul Sinistra przebiegł wzrokiem artykuł w "Proroku Codziennym", w końcu złożył gazetę i odłożył ją na stół. Rozparł się wygodnie w fotelu i spojrzał na żonę, która teraz otulała szczelnie kocem przytuloną do siebie Aurorę, najwyraźniej tylko po to, żeby zająć czymś ręce.
- No i powiedz mi, co z tego? - Zapytał spokojnie, wskazując na gazetę. - Już ci mówiłem, że nawet najbardziej utalentowany czarodziej nie byłby na tyle głupi...
- Z tego, co widzę ten cały... Lord Voldemort jest zdolny do najgorszych rzeczy i kiedyś Ministerstwo będzie musiało stawić mu czoło.
- Posłuchaj, wokół tego człowieka narasta jakaś ponura legenda - tłumaczył pan Sinistra, siląc się na spokój - a wszystko przez to, że cieszy się złą sławą. Daniela, nie dajmy się zwariować, trzymajmy się faktów. Plotki wzbudzają tylko niepotrzebną panikę. Moim zdaniem ten Lord Voldemort, to czarodziej jak każdy inny, tylko ma coraz gorszą opinię.
- Ci ludzie w Świętym Mungu, mówią, że jego towarzysze zwracają się do niego "Panie". To nie jest normalne! - Głos Danieli drżał. - To się dobrze nie skończy. Czuję to.
- Przejmujesz się jakimiś plotkami... Ludzie, którzy trafili do Świętego Munga, dużo przeszli. Coś im się mogło pomieszać. - Pan Sinistra wstał. - Wiem, co mówią, sam ich przecież badałem. Nie warto się tym przejmować. Z resztą, póki ten cały Voldemort trzyma się z daleka od Ministerstwa...
- Tak?! - Daniela była doprowadzona do granic wytrzymałości i nawet Aurora jeszcze nie widziała jej tak wzburzonej. - Ciekawe co zrobi Ministerstwo, kiedy daleko zmieni się w blisko!