Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ]: "Syriusz Black - rok I" - Rozdział 4

Dodane przez Orla Malfoy dnia 15-02-2010 11:50
#11

"Lekcja dobrych manier"


Pół godziny później wyszli na zalaną słońcem ulicę i skierowali swoje kroki w stronę Banku Gringotta. Syriusz miał najgorsze przeczucia. Matka najwyraźniej była czymś podenerwowana, co spowodowało, że z równowagi wyprowadzić było ją o wiele łatwiej niż zwykle (co i tak nigdy nie było trudne). Tak więc ciężko dziwić się chłopcu, że wolał nie myśleć o tym, co się stanie gdy pani Black spotka się z goblinami, do których z niewiadomych przyczyn żywiła głęboką urazę.
Mijali kolejne kolorowe wystawy sklepowe. Zaaferowani chłopcy w wieku Syriusza biegali od jednej do drugiej najwyraźniej też starając się zrobić szkolne zakupy:
- Babciu, ale naprawdę nie mam zamiaru zabierać tej miotły do szkoły. Tylko mi ją kup, proszę... - czarnowłosy chłopiec w okularach, mijający właśnie Syriusza, wyszczerzył zęby do babci.
Pani Black zmierzyła ostrym spojrzeniem towarzyszącą mu kobietę, która na jej widok uniosła wysoko głowę. Matka nie zdążyła jednak rzucić żadnej uwagi, bo chłopiec pociągnął babcię do właśnie mijanej przez nich Magicznej Menażerii, mówiąc:
- Chodź, kupisz mi sowę...
Walburga Black poszła więc dalej z miną jakby ktoś podsunął jej pod nos smocze łajno, a Syriusz pomyślał, że zazdrości wszystkim tak rozpieszczanym dzieciom.
W końcu stanęli przed wysokim budynkiem z białego materiału połyskującego w słońcu, który był o kilka pięter wyższy od okolicznych sklepów.
Zbliżyli się do solidnie wyglądających drzwi z brązu. Tuż obok nich stał pierwszy goblin. Syriusz przeżegnał się w duchu, ale matka wyszła po białych, kamiennych schodach i minęła kłaniającego się im goblina, nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem.
Teraz stanęli przed kolejnymi drzwiami, tym razem srebrnymi, na których fikuśne litery układały się w napis:

Wejdź tu przybyszu, lecz pomnij na los,
Tych,którzy dybią na cudzy trzos,
Bo ci, którzy biorą, co nie jest ich,
Wnet pożałują żądz niskich swych.
Więc jeśli wchodzisz, by zwiedzić loch
I wykraść złoto, obrócisz się w proch
Złodzieju, strzeż się, usłyszałeś dzwon
Co ci zwiastuje pewny, szybki zgon.
Jeśli zagarniesz cudzy trzos,
Znajdziesz nie złoto, lecz marny los.

- Myślałby kto, że każdy kto tu wchodzi przychodzi coś ukraść - mruknęła niezadowolona Walburga, celując różdżką w drzwi, które same się przed nią otworzyły.
Stanęli w ogromnej marmurowej sali, w której na wysokich krzesłach przy kontuarach po obu stronach zatłoczonego przejścia siedziało ponad stu goblinów. Zwykle gdy Syriusz tutaj był większość z nich skrobała coś piórem w grubych księgach rachunkowych lub ważyła olbrzymie klejnoty. Dzisiaj jednak, przy każdym z nich, po drugiej stronie kontuaru stali lub siedzieli na wyścielanych muślinem stołkach jacyś czarodzieje lub mugole - jak chłopiec ocenił pewną parę z dwiema córeczkami wymieniającą jakieś dziwne papierki na galeony u pobliskiego goblina.
Pewnie są tutaj wszyscy, którzy dostali listy z Hogwartu, pomyślał Syriusz rozglądając się dookoła.
Tymczasem jego matka ruszyła przed siebie, zapewne wypatrując wolnego goblina. Z tym, że zdawało się, że takowego wcale nie ma. Ponad to wyglądało na to, że do każdego z nich ustawiła się kolejka na co najmniej dwie osoby. Tak więc, niezadowolona Walburga Black ruszyła w stronę goblina wyglądającego na jednego z zarządców banku. Miał śniadą twarz, kozią bródkę i ręce o bardzo długich palcach, a przy tym był niższy nawet od Regulusa. W dłoniach trzymał podniszczoną otartą księgę:
- Co TO ma być?! - zapytała ostro pani Black wskazując na ludzi przy kontuarach.
- Klienci, szanowna pani - odpowiedział uprzejmie goblin patrząc na nią sponad okularów.
Syriusz szybko rozejrzał się za miejscem, w którym mógłby się ukryć. Zamiast tego dostrzegł, że przez tłum przechodzi ten sam czarodziej, na którego matka wrzeszczała w Esach i Floresach. Zauważył, że prowadzi za rękę jakąś dość niezadowoloną dziewczynkę o zielonych oczach. Tak, zielone oczy zawsze przyciągały jego uwagę.
- MOJA RODZINA OD PONAD SZEŚCIUSET LAT JEST CZYSTEJ KRWI I WY MYŚLICIE, ŻE JA BĘDĘ STAŁA W KOLEJCE JAK JAKIŚ MUGOL?!- Syriusza przywołał do rzeczywistości głos matki.
Chłopiec, ku swemu przerażeniu, zorientował się, że wszyscy się na nich gapią.
- Mamo... - Regulus nieśmiało szarpał matkę za rękaw próbując ją udobruchać.
- Nie przerywaj mi, kiedy bronię twojego honoru - ucięła szybko matka.
- Będzie pani musiała poczekać jak wszyscy inni - tłumaczył spokojnie starszy goblin.
- JA? JA MAM POCZEKAĆ WIESZ KIM JA JESTEM? I MAM STAĆ W KOLEJCE JAK TE PSEUDO MAGICZNE SZUMOWINY?! - matka z wyraźnym trudem dobierała słowa zawzięcie szukając czegoś w fałdach sukni.
- Ależ szanowna pani, to przecież żadna obelga stanąć w kolejce jak wszyscy inni. Dzisiaj po prostu...
- ŻADNA OBELGA?! - wydyszała ciężko pani Black. - GDYBY TYLKO CZARODZIEJE MIELI INNE BANKI...
- Ale nie mają, droga pani - po goblinie już było widać, że coraz trudniej mu się opanować. - Bardzo proszę, niech pani jednak raczy stanąć w kolejce jak inni czarodzieje czystej krwi.
- TAKI MAŁY GOBLIN JAK TY NIE BĘDZIE MNIE DO NICZEGO ZMUSZAŁ! NIECH NO TYLKO ZNAJDĘ...
- Szanowna pani Black, zdecydowanie pani honor dużo mniej ucierpi na tym, że stanie pani w kolejce i chwilę poczeka, niż na tym, że na oczach wszystkich zrobi pani z siebie widowisko. Proszę pomyśleć o swoich synach... -zauważył racjonalnie zarządca banku. - Przecież pamięta pani co było ostatnim razem. Jak tak rozsądna osoba jak pani...
- NIE BĘDZIESZ MI MÓWIŁ CO MAM ROBIĆ!
Na szczęście wrzask matki zagłuszył szyderczy śmiech Syriusza. Palce pracownika Gringotta zacisnęły się mocniej na księdze rachunkowej.
- Już w porządku, Garlos. Ja się zajmę panią - tuż przy nich pojawił się jasnowłosy czarodziej, z krótko przystrzyżoną blond bródką, ubrany w bogatą, szkarłatno-złotą szatę czarodzieja. Syriusz pomyślał, że to wrzask matki wywabił go z jego gabinetu:
- Pani Walburga Black, jak mniemam - zapytał czarodziej całując panią Black w kościstą dłoń. - Tak właśnie mi się zdawało, że słyszę pani czarujący głos.
Matka natychmiast się uspokoiła i uśmiechnęła słodko. Syriuszowi zrobiło się niedobrze.
- Alexandre Levieaux, dyrektor banku - przedstawił się szarmancko mężczyzna. - Pani pozwoli, że zaproszę panią do mojego gabinetu. Oczywiście z synami. Osobiście się panią zajmę.
Pan Levieaux wskazał Walburdze Black jedne z drzwi więc wszyscy ruszyli w ich kierunku.
- Pan jest czystej krwi, prawda? - zapytała podejrzliwie matka przechodząc przez nie.
- Ależ oczywiście - zapewnił pan Levieaux. - Mój ojciec był potomkiem jednego z najstarszych francuskich rodów czystej krwi czarodziejów, matka jest Angielką, też może się poszczycić wspaniałym rodowodem, ale nie takim jak mój ojciec. Czy pani wie, oczywiście, nie powiedziałbym tego każdemu, ale wiem, że szanowna pani będzie potrafiła to docenić, tak więc, czy pani wie, że mój prapradziadek...
Syriusz odniósł wrażenie, że pan Levieaux zwyczajnie stara się zagadać jego matkę i jak na razie doskonale mu to wychodzi. Przestał więc przysłuchiwać się ich rozmowie, a zaczął przyglądać się tej części Banku Gringotta, w której nigdy jeszcze nie był. Ba, pewnie nie był tutaj nikt poza goblinami i kilkoma nielicznymi pracującymi tutaj czarodziejami.
Ściany we wszystkich korytarzach pokryte były migoczącą tapetą w biało-złote pasy, a przez środek podłogi, wyłożonej jasnozłotymi płytami, biegł puszysty, brązowy dywan. Na każdym zgięciu korytarza stały ogromne, kremowe donice, a w nich przepiękne zielone rośliny o żółtych i pomarańczowych kwiatach:
- To posępy - wytłumaczył pan Levieaux gdy napotkał zdumione spojrzenie Syriusza. - Nazwę wzięły od jedynej wyspy na świecie, na której rosną w naturze. Na pewno słyszeliście o nienanoszalnej Wyspie Posępnej. Przywiozłem stamtąd kilka tych wspaniałych roślin i proszę spojrzeć jak się rozrosły.
Ostatnie zdanie było skierowane już do pani Black, która temat wyraźnie
zainteresował.
- Był pan na Posępnej? - zdumiała się.
- O tak, dwa lata temu - odpowiedział grzecznie pan Levieaux. - Mój teść, o którym już miałem pani zaszczyt nadmienić zajmował się wyłapywaniem kwintopedów dla Ministerstwa Magii. Zajęcie, nie powiem, dość ciekawe, ale obawiam się, że odrobinę bezsensowne. Rozumie pani, kwintopedy mnożą się szybciej niż pracownicy ministerstwa są w stanie je wyłapać. Dlatego też ministerstwo utrzymuje swoje działania w tajemnicy. Mój teść był jednym z najlepszych łapaczy, biedak zniknął miesiąc temu, może jeszcze wróci. Ożenił się z willą to i z kwintopedami sobie poradzi.
Pani Black zachichotała jak mała dziewczynka.
- W każdym razie dwa lata temu dał się namówić i zabrał mnie ze sobą na polowanie. Rozrywka całkiem sympatyczna. Odrobina ryzyka jeszcze nigdy, żadnemu prawdziwemu czarodziejowi nie zaszkodziła - kontynuował Alexandre Levieaux. - A do tego wyspa piękna. Czy pani wie, że rosną tam największe...
Syriusz znów przestał słuchać. Gdyby pan Levieaux opowiadał o polowaniu na te rozsmakowane w ludzkim mięsie potwory, być może by go to zainteresowało, ale botanika obchodziła go tyle, co wczorajsze wydanie "Proroka Codziennego".
W końcu dotarli do gabinetu dyrektora. Niewielkiego, ale bardzo przytulnego pomieszczenia na drugim piętrze banku. Jedyne okno wychodziło na piękne patio z piękną fontanną na środku, odgrodzone od zgiełku ulicy Pokątnej grubymi murami Gringotta.
- Pani raczy usiąść - powiedział uprzejmie pan Levieaux wskazując Walburdze Black jeden ze stojących przy biurku foteli, wyścielany purpurowym atłasem w kwieciste złote wzory.
Syriusz dopiero teraz przyjrzał się matce. Z jej oczu zniknęły groźne błyskawice, którymi jeszcze przed chwilą miotała w głównej sali banku, a ich miejsce zajęły jakieś dziwne ogniki, które bardziej pasowały do nastolatki, niż do kobiety w jej wieku. Zaś różdżka, którą o mały włos nie zaatakowała goblina, znów spokojnie spoczywała w fałdach jej sukni.
- Wygodnie pani? - zainteresował się pan Levieaux gdy usiadła. - Zaraz... Niech pomyślę... Napije się pani ze mną herbaty? Najlepsza. Świeżo sprowadzana z Chin, mam znajomości w Międzynarodowej Komisji Handlu Magicznego. Tylko dla specjalnych gości. Da się pani namówić, prawda?
- Ależ oczywiście - odparła matka bardzo zadowolona z siebie i, Syriusz nie mógł w to uwierzyć, uśmiechnęła się.
Alexandre Levieaux podszedł do kominka i wrzucił w niego odrobinę jakiegoś proszku, na pewno nie był to proszek Fiuu:
- Darcy - powiedział do turkusowych ogników, które zawisły nad paleniskiem. - Przynieś mi proszę dwie filiżanki herbaty. Tej dla specjalnych gości. I jeszcze dzbanek zmrożonej z listkami mięty i miodem, mam tutaj też dwóch uroczych chłopców.
Raczej, ani Regulusowi, ani Syriuszowi, którzy usadowili się na rogowej kanapie po drugiej stronie gabinetu ta wypowiedź nie przypadła do gustu. Za to pani Black wyglądała na w niebo wziętą. Wyprostowała się, poprawiła kręcone włosy i znów uśmiechnęła się promiennie.
Chwilę później w kominku błysnęły zielone płomienie i pojawiła się nich, na oko, dwudziestoletnia dziewczyna o ogromnych bursztynowych oczach trzymająca w ręku tacę z dwoma filiżankami, dwoma wysokimi szklankami i także dwoma dzbankami - jednym przeźroczystym, z czymś, co wyglądało jak oranżada, w której pływają jakieś liście i kostki lodu, a drugim ciemnobrązowym z jakimś ozdobnym pasem z podobiznami gryfów biegnącymi przez środek. Na Syriuszu nie zrobiło to najmniejszego wrażenia, za to na jego matce wyraźnie wręcz przeciwnie, bo oczy jej zapłonęły i omal nie poderwała się z fotela, pan Levieaux najwyraźniej to zauważył, bo powiedział:
- Nic specjalnego, prezent ślubny od mojej matki. Żona go nie znosi, więc przyniosłem go do pracy.
Machnął różdżką i dwie filiżanki wylądowały na jego biurku, a dzbanek sam zaczął nalewać do nich bursztynowy napar. Drugie machnięcie, a szklanki i przeźroczysty dzbanek poszybowały w stronę stolika, przy którym siedzieli Regulus i Syriusz.
- Dziękuję ci Darcy - powiedział w końcu pan Levieaux. - Możesz odejść. I z łaski swojej, poproś jednego z goblinów, aby przyniósł mi tutaj złoto ze skrytki państwa Blacków. Przecież pani Walburga nie może tutaj zmarnować całego dnia. Ile pieniędzy pani potrzebuje? - zwrócił się uprzejmie do pani Black.
- Myślę, że pięćset galeonów wystarczy - odparła matka sięgając po filiżankę.
- Słyszałaś, pięćset galeonów. W miarę szybko - powiedział pan Levieaux widząc zdumione spojrzenie sekretarki i kręcąc głową jakby chciał powiedzieć "nie teraz".
Darcy wyszła z szerokim uśmiechem na ustach. Syriusz też ledwo powstrzymywał śmiech. To przecież niewiarygodne, że tak łatwo można owinąć sobie w ogół palca jego matkę.
- Naprawdę możecie to wypić - usłyszał głos Alexandre'a Levieaux wyraźnie skierowany do niego i do jego brata. - To jest całkiem smaczne. Moje dzieci to uwielbiają.
- Ma pan dzieci? - zainteresowała się pani Black.
- Tak, dwójkę - odpowiedział pan Levieaux.
- Ta osóbka na tamtym zdjęciu na kominku to pana córeczka? - zapytała wskazując na jedną z ramek.
Syriusz zmrużył oczy. żeby dostrzec sportretowaną osobę. Zauważył tylko zarys buzi otoczonej starannie ułożonymi blond włosami.
- Tak, to moja córka, Cassie, w tym roku idzie do Hogwartu. Właśnie niedawno była uprzejma mi donieść, że dostała list i zjawi się dzisiaj na Pokątnej na zakupach - uśmiechnął się pan Levieaux. - A tam obok, to mój syn David, ma czternaście lat.
- Wspaniale - powiedziała Walburga Black. - To znaczy, że pana córka jest w wieku mojego Syriusza. Zapewne będą na jednym roku.
Syriusz zakrztusił się herbatą (o dziwo dość smaczną), którą właśnie odważył się spróbować. Już wiedział co chodzi matce po głowie i wcale mu się to nie podobało. Dopiero co pozbył się Isabel.
- A czym zajmuje się pana żona? - zapytała po chwili Walburga Black.
- Och, Lorien - pan Levieaux podrapał się po brodzie. - Ze smutkiem muszę stwierdzić, że nie potrafi zachować tak cudownej godności jak pani. Jest sędzią quidditcha.
Te słowa poruszyły Syriusza do żywego. Quidditch, wspaniała gra sportowa czarodziejów, był drugą rzeczą, zaraz po motocyklach, którą Syriusz interesował się najbardziej.
- Co prawda świadczy to o jej żelaznych nerwach i dużej sile przebicia, ale sama pani przyzna, że takie zajęcie jak sędziowanie w największej ilości meczów w sezonie,nie przystoi kobiecie urodzonej w tak starej rodzinie czystej krwi, jak jej.
- Ależ oczywiście - natychmiast potwierdziła pani Black, jak wiedzieli jej synowie nieznosząca quidditcha.
Natomiast Syriusz pomyślał, że jego ojciec na pewno chętnie zamieniłby się z panem Levieaux. Nie dlatego, że Walburga Black była osobą wyjątkowo trudną w obyciu, ale dlatego, że jego odwiecznym marzeniem było mieć darmowe wejściówki na wszystkie mecze w sezonie. Nie zdążył jednak zrobić na ten temat żadnej uwagi, bo rozległo się pukanie, a w drzwiach pojawił się jeden z goblinów. Wyglądał na o wiele młodszego od poznanego już przez nich Garlosa. Trzymał w rękach skórzaną sakiewkę, której wielkość wcale nie wskazywała na ilość złota jaką powinna zawierać:
- Alexandre, prosiłeś o złoto ze skrytki pani Walburgi Black - oznajmił skrzeczącym głosem.
- Tak, dziękuję bardzo Galeo - odparł pan Levieaux biorąc od niego sakiewkę. - Jeśli masz ochotę, możesz sobie wziąć wolne na resztę dnia.
Galeo odszedł zacierając dłonie. Syriusz przez chwilę zastanawiał się jak goblinom udaje się chodzić mając tak duże stopy, po czym swoją uwagę znów skupił na panie Levieaux wciąż bajerującym jego matkę:
- Bardzo miło mi się z panią rozmawiało, ale cóż, nie mogę pani tutaj trzymać wiecznie. A to drobny upominek dla pani - Alexandre Levieaux machnął różdżką i w powietrzu pojawiła się złota donica z całkiem sporą posępą. - Co prawda nie tak duża jak te na korytarzach, ale na pewno szybko urośnie, obawiam się, że większą zbyt trudno byłoby unieść tak delikatnej osobie jak pani. Pozwoli pani, że będę jej towarzyszył w drodze do wyjścia?
Pan Levieaux otworzył drzwi i ponownie poprowadził Walburgę Black, a za nią jej synów,przez korytarze Gringotta. Tym razem matka uskarżała się na gobliny:
- Wszędzie ich pełno. Moim zdaniem w tym banku powinno pracować więcej czarodziejów.
- Zgadzam się z panią całkowicie - powiedział w końcu Alexandre Levieaux puszczając oczko do dość zażenowanego paplaniną matki Syriusza. - Niestety, gobliny i tak krzywo patrzą na to, że dyrektorem jest czarodziej. Obawiam się,że gdyby nas tutaj było więcej zaczęłyby się buntować. Przewaga liczebna, że tak to określę, daje im poczucie władzy.
- One są okropne - powiedziała Walburga Black gdy weszli do marmurowej sali patrząc na goblina o wyjątkowo chytrej twarzy.
- I znów nie mogę zaprzeczyć - odrzekł pan Levieaux przywołując na usta swój szarmancki uśmiech. - Z tym, że widzi pani, my, pracownicy banku, musimy być dla nich nad wyraz uprzejmi. Sama pani wie, jak bardzo na przestrzeni wieków dokuczyły czarodziejom swoimi, przepraszam za wyrażenie, parszywymi powstaniami.
Alexandre Levieaux pożegnał się z nimi przed bankiem, ponownie całując w dłoń panią Black.
- To gdzie teraz idziemy? - zapytał Syriusz pragnąc jak najszybciej sprowadzić matkę na ziemię.
- Wy dwaj idziecie do Madame Maklin po szaty szkolne dla ciebie. Ja tam nie wejdę, za dużo tam plebsu, poza tym mam inne sprawy do załatwienia.Będę tutaj za godzinę i żebym nie musiała na was czekać - i wciąż w dobrym humorze poszła w stronę jednej z ciemnych uliczek odchodzących od Pokątnej.
Syriusz ruszył w przeciwnym kierunku, pewien, że nie chce wiedzieć co za "inne sprawy" chce załatwiać jego matka. Nie zwracał też uwagi na to, czy jego brat jest w stanie dotrzymać mu kroku. Pewien był tylko jednej rzeczy: nigdy nie zapomni lekcji, jaką dał mu dzisiaj Alexandre Levieaux.