Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ]: "Syriusz Black - rok I" - Rozdział 4

Dodane przez Orla Malfoy dnia 25-11-2011 07:53
#15

"Mortycja McGonagall"


MADAME MAKLIN - SZATY NA WSZYSTKIE OKAZJE, głosił ogromny napis nad wejściem do niewielkiego sklepu, na wystawie którego stały trzy mugolskie manekiny ubrane w fikuśne stroje czarownicy. Syriusz popchnął drzwi, które otworzyły się z skrzypem i stanął w przestronnym, w miarę przytulnym pomieszczeniu. Można by było powiedzieć, że urządzonym całkiem gustownie, gdyby nie to, że wszędzie było pełno szaf i wieszaków z ubraniami.
W głębi chłopiec dojrzał stojącą na okrągłym podwyższeniu dziewczynkę. Tą samą, którą widział w Banku Gringotta. Wokół niej uwijały się jakieś dwie młode kobiety, próbując upiąć na niej szatę, dziewczyna jednak wierciła się niemiłosiernie.
- Kolejny pierwszoroczniak - ucieszyła się jakaś na oko czterdziestoletnia kobieta, ubrana w elegancką, jasnofioletową szatę, która zjawiła się tuż obok Syriusza. - Dzisiaj was tutaj pełno. Proszę za mną, dobieramy właśnie szatę twojej przyszłej koleżance, ale zaraz znajdziemy kogoś kto się tobą zajmie. Meredit, możesz mi pomóc?
Meredit okazała się być kolejną pomocnicą właścicielki. Tym razem około trzydziestoletnią, ubraną na turkusowo. Syriusz zmierzył wzrokiem dziewczynę, wokół której biegały dwie poprzednie i stanął na przygotowanym dla niego miejscu.
- Ty posiedzisz tutaj - mamade Maklin popchnęła Regulusa na puchaty fotel.
Regulus zapadł się w fotel na kilka cali, tak, że nie dotykał nogami ziemi. Syriusz złośliwie się do niego uśmiechnął. Chwilę później Meredit założyła chłopcu przez głowę jakiś czarny materiał i zaczęła upinać go na kształt szaty.
Syriusz po raz kolejny spojrzał na towarzyszkę "niedoli", aby sprawdzić czy jej "strój szkolny" wygląda tak samo fatalnie. Szybko jednak odwrócił wzrok i zaczął przyglądać się przechodzącym obok sklepu ludziom.
- Niezła furiatka z tej twojej matki. Ona zawsze tak ma?
Chłopiec natychmiast odwrócił wzrok i zmierzył ostrym spojrzeniem czarnowłosą dziewczynę, na której, niestety, wciąż upinano szkolną szatę.
- Tak - odpowiedział spokojnie po czym znów skupił się na przechodniach.
Wciąż jednak czuł na sobie badawczy wzrok dziewczyny i pomału zaczynało go to irytować:
- A twój ojciec zawsze taki spokojny? - zapytał nie odrywając wzroku od szyby wystawowej, gdy milczenie stało się męczące.
- Ojciec? Jaki ojciec? Mój ojciec nie żyje - odpowiedziała dziewczyna tak szybko, jakby czekała na to pytanie. - To był mój starszy brat.
- Chyba dużo starszy - mruknął Syriusz, w końcu na nią spoglądając.
- Tylko kilkanaście lat - dziewczyna machnęła ręką tak, jakby chciała oznajmić, że to nieistotny szczegół.
Z rękawa jej przyszłej szaty posypały się szpilki. Jedna z krawcowych posłała jej zabójcze spojrzenie.
- No już... Przepraszam...
- Tylko kilkanaście lat to ode mnie starsza jest moja matka - odpowiedział z ironią chłopiec, przekonany, że nie przepada za tą dziewczyną. - Tak sobie gawędzimy, a nawet nie wiem jak się nazywasz.
Regulus zachichotał. Dziewczyna zdzieliła go chłodnym spojrzeniem.
- Mortycja - odpowiedziała. - Mortycja McGonagall. A ty?
- Gdzieś już słyszałem to nazwisko... - mruknął Syriusz. - Nie ważne... Też na pierwszy rok do Hogwartu?
Chłopiec wskazał na jej szaty, ale Mortycja najwyraźniej zignorowała drugą część jego wypowiedzi.
- Zapewne widziałeś je w liście z Hogwartu - usłyszał w odpowiedzi.
"Tak, nie mogłaś się powstrzymać, żeby mnie o tym poinformować, co?", pomyślał Syriusz i postanowił udawać głupiego.
- Co? Twoje szaty? Raczej nie... - mruknął i zaczął się przyglądać klientom, którzy właśnie weszli do sklepu.
- Moje nazwisko, głuptasie - pouczyła tym czasem Mortycja nie dając za wygrana. - List z Hogwartu podpisany był McGonagall, prawda?
Syriusz wziął głęboki oddech i policzył do dziesięciu, dopiero gdy złość na rozgadaną dziewczynę, wyraźnie uważającą go za niedorozwiniętego trolla, trochę mu przeszła podjął temat:
- Być może. Przy mojej matce nie łatwo się skupić.
- W domu też taka jest?
- Gorsza.
- Syriusz! - wyraźnie podenerwowany Regulus zaczął gwałtownie przebierać nogami.
- Chcesz wstać kochanie? - zainteresowała się nim madame Maklin.
- Gotowe - oznajmiła tymczasem jedna z kobiet zajmujących się szatami Mortycji.
- No to cześć - pożegnała się z nim dziewczyna i podreptała za ekspedientką.
Dziesięć minut później madame Maklin zajęła się inną klientką, a szaty Syriusza zostały opakowane w brązowy papier i przewiązane grubym sznurkiem, aby łatwiej było je nieść i Syriusz mógłby spokojnie opuścić sklep, gdyby nie:
- Syriusz! A ja?
Syriusz odwrócił się jak na komendę słysząc głos brata wciąż uwięzionego w puchatym fotelu.
- Najchętniej bym cię tutaj zostawił - warknął, gdy pomógł Regulusowi wstać. - A teraz chodź szybko, bo jak się spóźnimy matka znów potraktuje nas jakimś wymyślnym zaklęciem.
I ciągnąc go za rękaw wymaszerował na Pokątną, aby później, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że brat nie mogąc nadążyć, co chwilę potyka się o kocie łby, którymi wybrukowana była ulica, ruszyć w kierunku Banku Gringotta.
- Otrzep się - warknął gdy stanęli w końcu w cieniu tego ogromnego białego budynku całe pięć minut przed czasem.
Minęło kolejne pół godziny, a Walburgi Black wciąż nie było. Chłopiec słuchając pojękiwań brata nawet zaczął się zastanawiać czy matka czasem o nich nie zapomniała.
- Syriusz... ja chcę do domu, pić mi się chce, gorąco mi... - jęczał Regulus.
- To idź się napić wody z kałuży i daj mi w końcu święty spokój.
- Ile ci pieniędzy zostało? - zapytał chłopiec ignorując uwagę starszego brata.
- Sykl i kilka knutów - odpowiedział znudzony Syriusz.
- To na lemoniadę wystarczy. Chodź pójdziemy kupić...
- Zwariowałeś?! A jak matka akurat przyjdzie? - Syriusz spojrzał na brata jak na wariata. - Siadaj tutaj i przestań męczyć.
I całe szczęście, że to powiedział, bo chwilę później pojawiła się pani Black i to w jeszcze gorszym nastroju niż była rano.
- Nie cierpię tej Augusty Longbottom - warknęła ciskając w Syriusza torbą z jakimiś sprawunkami. - Jak można się tak obnosić ze swoimi sukcesami towarzyskimi?! Idziemy do Ollivandera.
Chłopcy posłusznie podreptali za matką. Pani Black była wyraźnie wzburzona.
- Co mnie obchodzi, że była wczoraj na weselu Sinistrów... Podstępne szumowiny... To niemożliwe, żeby byli czystej krwi... - syczała dalej prowadząc synów do wytwórcy różdżek. - Ciekawe czy Druella była... Nie, raczej nie... Najlepszych pewnie nie zaprosili... A poza tym, wielka mi rzecz dostać od francuskiego Ministra Magii zaproszenie na pokaz mody Richelle Bouillabaisse... Nigdy nie pojechałabym do jakiejś tam Francji... Podobno tam nie wolno latać na miotłach... Ciekawe czym się wkupiła w jego łaski...
W końcu weszli do ciemnego pomieszczenia wypełnionego atmosferą tajemnicy, w którym magia biła z każdego kąta. Pod ścianami w stosach poukładane były cieniutkie pudełeczka, a w każdym z nich zapewne znajdowała się różdżka czekająca, aż urodzi się godny jej właściciel.
Przy biurku w głębi stała z rodzicami jakaś brązowowłosa dziewczynka. Starszy jegomość, którego Syriusz uznał za właściciela sklepu, właśnie owijał w brązowy papier długie pudełeczko.
- Ołł... - wyrwało mu się gdy spostrzegł panią Black, ale natychmiast się zreflektował. - Który z synów szanownej pani wybiera się do Hogwartu?
- Syriusz - matka wypchnęła chłopca do przodu.
Pan Ollivander zmierzył go uważnym spojrzeniem.
- Zechce pan chwilę zaczekać.
Staruszek machnął różdżką, a taśma krawiecka poszybowała w stronę Syriusza i zaczęła mierzyć mu różne części ciała, między innymi długość ręki, szerokość nosa i obwód głowy.
- Proszę stać spokojnie - pouczył go pan Ollivander cichym głosem, gdy rodzice z zadowoloną dziewczynką opuścili sklep, a on sam zaczął się przechadzać między półkami ściągając z nich długie pudełka różnych rozmiarów i długości.
- Tamci ludzie chyba nie są czystej krwi - zauważyła pani Black z pogardą patrząc na oddalającą się rodzinę. - Nigdy wcześniej ich nie widziałam.
- Ależ są, szanowna pani - odpowiedział spokojnie pan Ollivander siłując się z jakimś pudełkiem. - Jednak nic dziwnego, że ich pani nie zna. To państwo Meadows, dopiero co przyjechali z Australii. Pan Meadows właśnie został nowym reprezentantem australijskiego Ministerstwa Magii w Wielkiej Brytanii. Na pewno pani słyszała co się stało z jego poprzednikiem.
- Ach tak... - wymamrotała Walburga Black. - Tak, oczywiście czytałam coś w "Proroku Codziennym".
Syriusz, jednak był przekonany, że do tej pory jego matka nie miała o tym bladego pojęcia. Wiedział jednak, że za nic nie przyznałaby się, że coś umknęło jej uwadze. Pan Ollivander, albo to zauważył, albo po prostu chciał z kimś omówić najnowsze wieści:
- W dzisiejszym "Proroku" oczywiście było napisane, że pomimo powołania na stanowisko Sydneya Meadowsa poszukiwania jego poprzednika wciąż trwają - wyjaśnił staruszek, decydując się pomóc sobie różdżką przy wyciąganiu opornego pudełka. - Jednak nawet w przypadku jego odnalezienia, na co oczywiście wszyscy liczą, reprezentantem australijskiego ministerstwa magii pozostanie pan Meadows. Ma wyższe kwalifikacje i podobno mimo młodego wieku większe doświadczenie w sprawach międzynarodowych. Dowiedziałem się dzisiaj, że karierę zaczynał w Międzynarodowej Komisji Handlu Magicznego, a następnie awansował do Międzynarodowego Urzędu Prawa Czarodziejów, od pięciu lat był także Australijskim Przedstawicielem Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów. Sama więc pani przyzna, że jego dotychczasowa kariera zawodowa sprawia, że jest odpowiedniejszym kandydatem na to stanowisko, niż człowiek, który swoje poprzednie lata spędził w Komisji Zaklęć Eksperymentalnych.
- Zapewne - wymamrotała pani Black kierując pożądliwy wzrok na "Proroka Codziennego" leżącego na biurku pana Ollivandera, wciąż przyłożonego stertą różdżek wypróbowanych przez córkę pana Meadowsa. - Mówił pan, że ile lat ma jego córka?
- Jedenaście, droga pani. Właśnie wybiera się do Hogwartu. Proszę się nie krępować i poczytać gazetę - wytwórca różdżek uśmiechnął się pobłażliwie. - Ja tym czasem zajmę się pani synem.
Syriusz, który doskonale wiedział co chodzi jego matce po głowie z radością powitał zmianę tematu i wziął od pana Ollivandera pierwszą różdżkę. Najpierw córka pana Levieauxa, teraz pana Meadowsa, ciekawe co czeka go teraz...
A teraz chłopca czekało całe mnóstwo różdżek do wypróbowania zanim trafi na tą właściwą. Pierwsze trzy bardzo szybko wylądowały z powrotem na półkach, czwarta nie była najgorsza, ale pan Ollivander uznał, ze to jednak nie to. Przy pomocy różdżki z jesionu z włókienkiem smoczego serca Syriusz podpalił czytaną przez matkę gazetę. Walburga Black zerwała się na równe nogi i wyglądając tak, jakby zaraz miała dostać apopleksji ugasiła mały pożar wodą ze swojej różdżki.
- Ach, dąb i smocze serce, jedna z pierwszych jakie samodzielnie zrobiłem - powiedział pan Ollivander wskazując na dzierżoną przez panią Black różdżkę. - Doskonale ją pamiętam.
- Tak, tak... - warknęła rozdrażniona Walburga Black. Syriusz tylko czekał, aż matka wybuchnie. Jednak nic takiego się nie stało.
- Za to wasz ojciec - staruszek zwrócił się do chłopców - zakupił różdżkę stworzoną przez mojego ojca, także smocze serce, ale drewno ostrokrzewu. Odważna kombinacja. Zapewne są państwo bardzo udanym małżeństwem.
Ostatnie zdanie było już skierowane do pani Black, która nagle skamieniała, a później przełknęła ślinę i wyprostowała się:
- Ależ oczywiście - odpowiedziała chłodno, ale głos jej lekko zadrżał.
- Proszę wypróbować tą, kasztan i pióro feniksa - wytwórca różdżek z powrotem zabrał się za Syriusza.
Z każdą różdżką było jednak gorzej, a chłopie pomału zaczął się obawiać, że nie znajdzie odpowiedniej dla siebie. W pewnym momencie nawet spowodował, że z sufitu zaczął się sypać tynk, a jeden ze starannie ułożonych stosów pudełek pod ścianą zachwiał się niebezpiecznie. Pocieszające było jednak, ze poza "Prorokiem Codziennym" nic nie ucierpiało.
- Niesamowite... - wymamrotał pan Ollivander gdy Syriusz wypróbował sześć kolejnych różdżek. - Tak się zastanawiam... Może potrzebuje pan czegoś specjalnego... Ale jeszcze ta: orzech i włos jednorożca, dość giętka. Proszę spróbować.
Chłopiec machnął podaną przez szarookiego staruszka różdżką, ale nic się nie stało. Do sklepu pana Ollivandera weszła kolejna rodzina - rodzice z dwoma chłopcami, na pewno starszymi od Syriusza i małą, dość pulchną dziewczynką, trzymającą w ramionach ogromnego kremowego kota w rude i czarne łaty.
- Państwo raczą chwilkę zaczekać, pan także... - powiedział staruszek. - Zaraz wrócę.
Pan Ollivander odszedł w głąb sklepu, a po chwili wszyscy usłyszeli jego kroki na górze i odgłosy, jakby ktoś w pośpiechu wyrzucał coś z szuflady. Nie minęło pięć minut, a sprzedawca był z powrotem:
- To jedna z ostatnich różdżek stworzonych przez mojego prapradziadka - oznajmił rozpakowując jakieś zniszczone pudełko z czarnej skóry. - Drzewo oliwne i pióro feniksa, dzisiaj się już takich nie robi. Są dość charakterne i mogą stanowić pewne zagrożenie dla właściciela jeśli się o nie odpowiednio nie dba, ale może panu odpowiada odrobina ryzyka.Ta jest dość sztywna, czternaście cali, proszę wypróbować.
Syriusz wziął różdżkę do ręki i od razu wiedział, że ta będzie inna niż wszystkie. Być może nie trzymało jej się tak wygodnie jak poprzednie, ale nagle chłopiec poczuł ciepło w palcach i dziwny przypływ mocy. Machnął delikatnie ręką, a z końca różdżki wystrzelił snop czerwonych i zielonych gwiazdek. Dziewczynka trzymająca kota, aż podskoczyła z wrażenia i mocniej przycisnęła do siebie wybitnie niezadowolonego zwierzaka.
- Nareszcie - powiedziała Walburga Black podnosząc się z krzesła. - Ile jestem panu winna Ollivander?
- Dziewięć galeonów i pięć sykli, szanowna pani.
Wytwórca wziął odliczoną gotówkę i podał Syriuszowi czarne pudełeczko:
- Dziwne nadchodzą czasy drogi chłopcze - powiedział patrząc mu prosto w oczy. - Wszyscy wybieracie wyjątkowe kombinacje. Miej się na baczności i rozsądnie dokonuj wyborów. Przy pomocy takiej różdżki możesz zrobić wiele dobrego dla świata czarodziejów, ale ma ona też inne... ukryte właściwości...
Syriusz opuścił sklep pana Ollivandera niewiele rozumiejąc z tego co ten mu powiedział, ale gdzieś w środku czuł, że nie wróży mu to niczego dobrego. Nawet nie zauważył kiedy weszli do apteki i dokonali potrzebnych zakupów. Do realnego świata musiał jednak wrócić gdy przy straganie z kociołkami matka zaczęła się zastanawiać czynie lepiej kupić srebrny.
- Napisane jest, że ma być cynowy - chłopiec pomachał matce przed twarzą listem z Hogwartu - ale sobie srebrny możesz kupić. Do ciebie pasuje - dodał szybko widząc jej rozszerzające się źrenice i przypominając sobie lekcję z Banku Gringotta.
Tak więc do dźwiganych przez Syriusza i Regulusa tobołków dołączyły dwa kociołki (cynowy, rozmiar 2 dla Syriusza i srebrny, chyba piątka, dla pani Black) i w końcu mogli ruszyć do Księgarni Esy i Floresy, bo jak oznajmiła matka, do sklepu Gladraga umówiła ich dopiero na siedemnastą, aby nie stać w tych paskudnych kolejkach.
- Mówisz tak, jakbyś kiedykolwiek w kolejce stała - mruknął pod nosem Syriusz wchodząc za Walburgą Black do księgarni.
Matka na szczęście tej uwagi nie dosłyszała.
- Zacznijcie od znalezienia tego przeklętego podręcznika do obrony przed czarną magią. Nie rozumie po co się tego w ogóle uczyć - zakomenderowała stając na środku księgarni.
W tej samej chwili wzrok pani Black padł na jakąś ilustrowaną książkę dla dzieci, a Syriusza, aż zatkało z przerażenia gdy przeczytał tytuł.
- "Fontanna szczęśliwego losu"?! CZY TA KSIĘGARNIA JUŻ NAPRAWDĘ SCHODZI NA PSY?!
Słowa matki potwierdziły najgorsze przeczucia chłopca, Regulus chyba też przeczuł nadchodzące kłopoty, bo schował się za plecami brata. Oboje doskonale wiedzieli dlaczego matka dostaje właśnie napadu furii. Baśń Barda Beedle'a "Fontanna szczęśliwego losu", która niegdyś nieopatrznie przeczytała chłopcom ich babcia od strony ojca, gdy spędzali u niej wakacje, kończyła się "happy endem", w którym czarownica poślubia mugolskiego rycerza.
- Proszę - Syriusz nagle usłyszał znajomy głos Mortycji McGonagall. która wetknęła w ręce pani Black "Ciemną stronę magii".
- Wiesz, Regulus - powiedział Syriusz niezbyt ciekaw dalszego rozwoju wypadków - lepiej chodź ze mną poszukać reszty podręczników zamiast używać mnie jako tarczy.
Obaj bracia szybko czmychnęli między regały, bo usłyszeli uprzejmy głos właściciela księgarni:
- Jeśli uważa pani, że nie jest to odpowiednia lektura dla dzieci czarodziejów, może pani wykupić wszystkie egzemplarze i spalić je na stosie.
Wrzask Walburgi Black był tak donośny, że przez chwilę Syriusz obawiał się, że sufit starej kamienicy spadnie im na głowę.
- Sympatyczna z niej kobieta - Syriusz, aż podskoczył na dźwięk głosu Mortycji.
- Nieprawdaż?- odburknął Syriusz przejeżdżając palcem po grzbietach książek w poszukiwaniu podręcznika do astronomii.
- Nie wiedziałam, że może być gorsza. Wcześniej dziesięć minut się na Maksa wydzierała.
Syriusz pomyślał, że panna McGonagall mogłaby mieć choć na tyle taktu, aby mu o tym nie przypominać. Sytuacja i tak była krępująca.
- Mówisz tak, jakbyś jej nie widziała w akcji z goblinami. A gdzie jest twoja matka, że zakupy robisz z bratem? - zapytał ściągając z póki książkę zatytułowaną "Po krańce nieba".
- Moja matka nie żyje. Zmarła całkiem niedawno - odpowiedziała dziewczyn.
- Przykro mi. Chociaż jakby tak moją matkę...
- Syriusz! - usłyszał za sobą karcący głos Regulusa.
- No co? Zajmij się lepiej szukaniem "Dziejów magii" - Syriusz rzucił bratu ostre spojrzenie.
- Trzymaj -Regulus podał mu jakieś grube tomisko. - Idę szukać książki do transmutacji.
- Nadal jednak się nie przedstawiłeś - powiedziała Mortycja, gdy tylko czarna czupryna Regulusa zniknęła za regałem.
- Serio? - zapytał Syriusz rozglądając się za podręcznikiem do zielarstwa i czując, że mimo woli zaczyna lubić tą przemądrzałą panienkę.
- Tak. Podejrzewam jednak, że należysz do któregoś ze starych rodów czystej krwi, bo nikt inny co kilka sekund nie używałby argumentu "moja rodzina od kilkunastu pokoleń..."
Mortycja wskazała w stronę, z której dochodziły wrzaski pani Black.
- Malfoyem nie możesz być,masz za ciemne włosy. Do Sinistrów nie jesteś podobny... Wychodzi na to, że jesteś Blackiem, prawda? - dodała gdy Syriusz nie podjął tematu.
- Zauważyłaś, że moja matka jest blondynką?- zapytał.
Dziewczyna przybrała bardzo dziwny wyraz twarzy, coś pomiędzy oburzeniem , a rozbawieniem. Syriusz roześmiał się na ten widok:
- No dobra, jestem Blackiem, ale tylko z pochodzenia. Choć czasami zastanawiam się czy mnie ktoś przypadkiem nie podrzucił - odpowiedział starając się powstrzymać śmiech. - A ty co? Główny genealog rodów czystej krwi?
- Nie, chociaż mogłoby to być ciekawe zajęcie.
- Zapewne - podsumował chłopiec. - McGonagallowie chyba też są czystej krwi, bo jakąś moją ciotkę chcieli wydać za McGonagalla.
- No tak, od piętnastego wieku nie było w naszej rodzinie mugola - Mortycja podała Syriuszowi egzemplarz "Tysiąca magicznych ziół i grzybów". - Chociaż nie miałbym nic przeciwko temu. Mugole są tacy zabawni.
- Nie zabawni, tylko sympatyczni - poprawił ją Syriusz.
- Pff... - rozległo się prychnięcie Regulusa, który przyniósł "Wprowadzenie do transmutacji".
- Ach,nie przedstawiłem ci jeszcze mojego młodszego braciszka - powiedział Syriusz. - To jest Regulus. Ma takiego samego bzika na punkcie czystości krwi jak matka, ale nie wydziera się wszędzie tak jak ona.
- Zobaczymy jak będzie w jej wieku - zaśmiała się Mortycja mierzwiąc włosy dziesięciolatka.
Regulus posłał jej zabójcze spojrzenie.
- Nie wiem czy przy naszej matce dożyje jej wieku - mruknął chłopiec. - Wiesz, to może być odrobinę utrudnione. Ojciec już się wyspecjalizował w rzucaniu Zaklęcia Tarczy. Trzymaj to...
Syriusz podał Regulusowi książki i ruszył wzdłuż regałów w poszukiwaniu dwóch ostatnich podręczników:
- Wiesz... Taka matka jest całkiem przydatna w długie, jesienne wieczory. Przynajmniej można zobaczyć w domu prawdziwy pojedynek czarodziejów....
- Do jakiego domu trafisz? - zapytała ni z tego, ni z owego Mortycja.
- A skąd ja to mam wiedzieć? - zapytał zdumiony Syriusz. - Mam tylko nadzieję, że nie do Slytherinu.
- Wszyscy Blackowie tam trafiają.
- Jak wiesz, to po co pytasz?
- No cóż, ja jestem pewna, że trafię do Gryffindoru.
-Niby skąd? Przecież nikt nie wie, do którego domu trafi, zanim nie znajdzie się w Hogwarcie - zauważył chłopiec. - Poza tym, nie musisz mnie dobijać. Czeka mnie jeszcze kupowanie z matką szat wyjściowych.
- Mam nadzieję, że przydzielą cię jednak do innego domu - zreflektowała się Mortycja. - Byłaby wielka szkoda mieć w tak sympatycznych chłopcu największego wroga.
- A dlaczego uważasz, że Gryfon i Ślizgon od razu muszą być wrogami? To tylko sztuczne podziały, a nam całkiem dobrze się rozmawia.
- Jak trafisz w środowisko Ślizgonów to zobaczysz, jak się zmieni twój światopogląd.
- Jesteś uprzedzona.
- Przerobią cię na swojego. Będziesz gadał tak jak oni.
- Ale przynajmniej w Slytherinie są najładniejsze dziewczyny - rzucił mimochodem Syriusz, postanawiając utrzeć nosa nowej koleżance.
- W Slytherinie najładniejsze dziewczyny? A kto ci takich bzdur naopowiadał? - zaśmiała się Mortycja, ale w jej śmiechu wyczuwało się zdenerwowanie. -Wiecznie skrzywione... Wiecznie ponure... Za to my, Gryfonki... No, spójrz... Spójrz tylko na mnie...
- Czekaj, czekaj, jak trafisz do innego domu - zaśmiał się Syriusz opierając się o regał, z którego właśnie ściągnął kolejny podręcznik. - Charakter masz podobny do znanych mi Ślizgonek. Weźmy, na przykład moją kuzynkę...
- Puchonki też bywają niczego sobie, a Krukonki to podobno same zgrabne kokietki, tylko strasznie zapatrzone w książki... Ale ja będę Gryfonką... Slytherin?... w życiu...
- Jesteś czystej krwi... Przebiegła też - zaczął wyliczać chłopiec gdy wrzaski pani Black ucichły.
- Odważna i przyjacielska - poprawiła go Mortycja. - A do tego mądra.
- O to bym się nie założył - przerwał jej Syriusz.- Miło się rozmawia, ale wybacz, muszę iść sprawdzić czy ktoś przypadkiem nie oszołomił mojej matki. Jakbyś nie zauważyła właśnie przestała się wydzierać, a ojciec kazał mi jej pilnować. Do zobaczenia w Slytherinie... Gryfonko.
I odszedł, zapewne pozostawiając dziewczynę w głębokim szoku lub przynajmniej ciężko obrażoną, o czym świadczyło to, że za nim nie pobiegła.
Okazało się jednak, że niestety, Walburgi Black nikt nie oszołomił, a umilkła tylko dlatego, że do księgarni właśnie wszedł jej starszy brat, aby zakupić książki dla swoich córek. Matka najwyraźniej stwierdziła, że przed bratem nie warto się ośmieszać.
Po znalezieniu potrzebnych Narcyzie i Andromedzie (starszym kuzynkom Syriusza) podręczników, nie pozostało chłopcu nic innego jak uzbroić się w cierpliwość i razem z nimi ruszyć do sklepu Gladraga, gdzie jak przypuszczał,matka (tym razem nie zwracając uwagi na obecność brata) przez najbliższych kilka godzin będzie wyzywać i zamęczać sprzedawcę. Jak przypuszczał efekt będzie taki, że szaty będą na nich cudownie pasować, ale biedny krawiec natychmiast zmieni zawód.

Edytowane przez Orla Malfoy dnia 25-11-2011 07:55