Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Większe Dobro, rozdział XII cz.II

Dodane przez Bloo dnia 04-12-2009 22:53
#1

* * *

Edytowane przez Bloo dnia 01-01-2013 22:39

Dodane przez Lady Holmes dnia 05-12-2009 11:35
#2

Skrzacik r11; domowy skrzat, ot i cała tajemnica.

Ach to r11 i r30. Zapewne pisałaś/eś w Wordzie.
Zmarła blisko, dwadzieścia jeden lat temu.

Ten przecinek mi nie pasuje.
Chciała go skrzyczeć, żeby uważał łaskawie, jak łazi, ale nie mogła wyksztusić słowa, kiedy na niego spojrzała.

R zamiast s.
Z resztą, facet z pewnością ma odlot, w końcu ognista whisky daje niezłego kopa, jak się przeholuje.

Ognista Whisky
Amelia miała już dwadzieścia pięć lat, ale nadal czuła się jak mała dziewczynka przy swojej trzydziesto trzyletniej siostrze.

Trzydziestoletniej razem.
- Chcesz, żeby nasz rodzinny interes podupadł? r11;- oczy Gwen zwęziły się do rozmiarów szparek.

A gdzie myślniki?
Przypomniała sobie o klubie ślimaka, śmiejąc się na głos.

Duże litery! Klub Ślimaka.
Jeszcze zauważyłam nadmiar średników. Powinieneś/powinnaś coż z nimi zrobić.

Piszesz dość ładnie i składnie. Mało akcji (jak dla mnie). Zaczyna się dość ciekawie. A tak w ogóle to masz betę? Bo jest dużo błędów. Szczególnie Wordowych i średnikowych.

Dodane przez Peepsyble dnia 05-12-2009 12:49
#3

A ja mam zupełnie inne błędy od tych, które wyszukała Kara. Pomijam wszystkie r11; i tak dalej, bo jest ich o wiele za dużo by wszystkie wypisywać.

Nareszcie nasze przeznaczenie się wypełni.

To wypowiedź Voldemorta, więc wypadałoby to jakoś oznaczyć. Pochylenie bądź jako cytat.

Mama, serce Amelii znów przyśpieszyło.

Zapisałabym to tak: Mama.Serce Amelii znów przyspieszyło.

Kasetka zamknięta była na klucz i teraz Alohomora na nic się zdał.

Zgrzyta. Ładniej by brzmiało "Alohomora na nic się nie zdała" albo po prostu "zaklęcie Alohomora na nic się nie zdało".

Ojciec schował je tutaj, w piwnicy, Amelia była bliska łez, nie wiedziała, co się z nią dzieje.

Lepiej brzmi z kropką po "piwnicy" zamiast przecinka.

Kiedy w końcu przestaniesz rządzić moim życie, Gwen?!

Literówka, zgubiłaś "m".

Co by tu... duży, duży kawałek, mało akcji. Nie przeszkadza mi to, pod warunkiem, że całość będzie o wiele dłuższa i akcję jakoś równomiernie rozłożysz. Piszesz całkiem ładnie, jednak radze ci sprawdzać tekst zanim go wstawisz, bo r11; mnie wykańczają (myślniki się wydłużają, trzeba jej skasować i pisać od nowa, to samo z trzema kropkami). Masz całkiem przyjemny styl. Twój tekst mnie zaciekawił, bo napisałaś całkiem sporo i większych błędów nie popełniasz; poza tym nie jest to cukierkowe, lukrowane opowiadanie, tylko o śmierciożerczyni, tak? A wiec powodzenia w dalszym pisaniu.

Dodane przez Bloo dnia 05-12-2009 15:30
#4

Rozdział 2: Spotkanie


Amelia nigdy nie była u Travisów. Zaskoczył ją więc widok, jaki ukazał się jej oczom po aportacji. Patrzyła na odległą skałę, wystającą z morza, o którą wściekle rozbijały się fale. Na samym szczycie skały stał duży, piękny, choć podniszczony przez wiatry dom. Budynek otoczony był rozległym ogrodem, który na wiosnę musiał wyglądać naprawdę imponująco. Teraz jednak sprawiał wrażenie opuszczonego i upiornego cmentarzyska. Śnieg błyszczał w blasku księżyca i Amelia pomyślała, że lśni złowieszczo.
Do posiadłości prowadził drewniany most. Wyglądał na starą i spróchniałą konstrukcję. Zdawał się trzymać w całości tylko dzięki magii. Mia ruszyła za ojcem, Gwen i Gerardem. Wiatr świstał głośno i łopotał ich płaszczami. Kiedy doszli do brzegu urwiska i mieli przechodzić przez most, Mia zauważyła, że przed nimi faluje jakaś zielonkawa poświata.
- To Mroczna Poświata. Podwińcie rękawy na lewym ramieniu - zwrócił się Harold do Gerarda i Amelii.
- Ach, to pewnie jest zaklęcie, które umożliwia przejście dalej tylko śmierciożercy - zawołał podekscytowany Gerard, podciągając jednocześnie rękaw. - Czy to prawda, że czarodziej bez znaku umarłby, przekraczając poświatę?
Harold i Gwen zaśmiali się, przechodząc na drugą stronę. Mia patrzyła na ich twarze, oświetlone zielonym blaskiem.
- Na tym polega cała zabawa. Nie dopuść wroga do siebie, a jak jakiś głupiec będzie starał się przez to przedrzeć, skończy jako smażony pokarm dla psów - odrzekł ojciec, obserwując, jak Mia przedostaje się przez magiczną przeszkodę.
- Ciekawe, o co może chodzić? - zastanawiała się na głos Gwen.
- Zobaczysz, jak wejdziemy do środka - rzekł Harold. - To sprawy organizacyjne i wiem, że omawiane będą jakieś plany.
- A czy Czarny Pan będzie obecny? - zapytała Gwen z czcią w głosie.
- Gwen, czy sądzisz, że Czarny Pan nie ma innych spraw na głowie? - Harold obejrzał się na córkę.
Mia nie odzywała się, patrzyła przed siebie na zbliżający się budynek. W oknach na parterze jarzyły się pomarańczowe światła. Dom wyglądał bardzo bezpiecznie, mimo świadomości, że stoi na skale, otoczonej przez rozszalałe morze. Zastanawiała się, czy takie spotkania trwają długo, i czy mogłaby się jakoś szybciej urwać.
Ale zanim weszli po kilku stopniach, prowadzących do drzwi wejściowych, Harold chwycił Mię za łokieć i wzrokiem dał znać Gerardowi, żeby też chwilę poczekał.
- Zanim wejdziemy, chcę dać wam kilka cennych uwag - powiedział ochrypłym szeptem, ściskając ramię Amelii. - Nawet, jeśli nie ma tam naszego Pana, macie zachowywać się z pokorą. Jesteście nowicjuszami i nie życzę sobie niestosownych zachowań.
- Oczywiście, ojcze - rzekł skwapliwie Gerard.
- Będzie tam wielu ważnych śmierciożerców - ciągnął dalej Norton, głosem mrocznym, jak dwunasta w nocy. - Słuchajcie każdego uważnie. A wy dwoje nie odzywajcie się nie pytani - rzucił swoim młodszym dzieciom srogie spojrzenie.
- Jasne - mruknęła Mia, która nie zamierzała się odzywać, nawet bez ostrzeżenia ojca.
- Mia, nie mniej takiej niechętnej miny - prychnęła Gwen. - Poznasz pozostałych śmierciożerców!
- Gwen, ja znam pozostałych śmierciożerców - syknęła Mia, zdenerwowana. Wszyscy się zachowują, jakby dopiero dołączyła do rodziny. Cholera jasna, ma z nimi wszystkimi styczność od dwudziestu pięciu lat!
- Nie kłóćcie się - zagrzmiał ojciec i biorąc Amelię pod ramię, pchnął piękne dwuskrzydłowe drzwi posiadłości.
Nortonowie weszli do przestronnego holu, który wypełniał półmrok. Amelia rozejrzała się z ciekawością po pomieszczeniu. Ściany pokrywały drewniane panele, a na środku sali stała rzeźba przedstawiająca człowieka, przekształcającego się w wilkołaka - dość makabryczne arcydzieło. Nie było tutaj żadnych obrazów, a okna wychodzące najpewniej na ogród, miały zaciągnięte zasłony.
- Haroldzie!
Z sąsiedniego pomieszczenia wyszła przysadzista czarownica, około pięćdziesiątki. Była okrągła jak piłeczka i ubrana w zwiewną fioletowo-czerwoną szatę. Jej fryzura przypominała Mii starożytne mieszkanki Grecji. Ciemne, kręcone włosy, upięte miała wysoko i przeplatane fioletowymi tasiemkami. Pani Artemida Travis w całej swej, śmierciożerczej okazałości.
- Witaj Mido - odrzekł Harold z kurtuazyjnym uśmieszkiem.
- Widzę, że jesteście w komplecie. To znakomicie - pani domu zatarła ręce. - Są już prawie wszyscy.
- Jak to? - zainteresowała się Gwen. - Myślałam, że spotkanie już się zaczęło - zerknęła na wielką tarczę zegara, wiszącego nad schodami, prowadzącymi na wyższe piętra.
- Wciąż nie ma Snape'a - odpowiedziała pani Travis, odbierając od nich płaszcze i odsyłając je różdżką w stronę odległego wieszaka.
- Jak zwykle - prychnęła Gwen, krzywiąc się z niesmakiem.
- Chodźcie, chodźcie. Zaczniemy bez niego - ponagliła ich Artemida.
Weszli do jeszcze większego pokoju, niewiele jaśniejszego niż hol. Tu również ściany pokrywały drewniane panele. Ale w przeciwieństwie do tamtego pomieszczenia, pełno tu było portretów czarodziejów i czarodziejek, którzy wiercili się i szemrali w swoich ramach, podekscytowani towarzystwem, które się tutaj zebrało. Od płonącego kominka, płynęło przyjemne ciepło. Sala zamieniona została w pokój konferencyjny. Wielki, okrągły stół stał na samym środku, a wokół niego poustawiane zostały stylowe krzesła, z pluszowym obiciem. Amelia była pod wrażeniem, wszystko wydawało się być starannie przygotowane.
Po pokoju kręciło się blisko dwadzieścia osób. Wymieniła pozdrowienia z potężnie zbudowanym Crabbe'm i drobnym, choć rzucającym groźne spojrzenia Jugsonem. Znała ich wszystkich. Był tam Lucjusz Malfoy, jak zwykle z wyższością patrzący na pozostałych. Było rodzeństwo Carrow: Alecto i Amycus, słynący z okrutności oraz wyjątkowej bezmyślności, przynajmniej według Mii. Przy stole siedzieli i dyskutowali szeptem Avery i Mulciber, a przy kominku stał pan posesji, Andy Travis, do którego właśnie podszedł Harold Norton. Gerard usiadł obok Mulcibera, zdając się łowić każde słowo z toczącej się cicho dyskusji. Z kolei Gwen podeszła do Eowiny Fallow, Stana Conleya i Piera Undigo, z którymi najczęściej się trzymała, i z którymi siała najwięcej spustoszenia na mugolskich terytoriach.
Amelia odpowiadała na skinięcia głów i ściskała dłonie, czując przy tym mieszankę różnych emocji, od których wkrótce zaczęło jej się kręcić w głowie. Z ulgą opadła więc na krzesło i spojrzała w stronę kominka. Dopiero teraz dostrzegła ogromnego węża, który poskręcany, ułożył się w rogu paleniska, wygrzewając swoje oślizgłe cielsko.
Nie wiedziała, dlaczego, ale poczuła, że ma ochotę podejść do Nagini. Coś ją do niej ciągnęło, czuła to z każdym uderzeniem serca. Wąż podniósł swój trójkątny łebek i wbił swoje błyszczące, paciorkowate oczka w Mię. Gdyby pan Travis nie nakazał wszystkim siadać i nie rozporządził początku zebrania, Amelia wstałaby i podeszła do Nagini.
Oprzytomniała, kiedy obok niej usiadła Gwen, zwracając się do niej szeptem:
- Czarny Pan na pewno tutaj przebywa, bo inaczej nie byłoby tu jego węża.
- Tak - przytaknęła Mia, niezbyt przytomnym głosem.
- A tobie, co jest? - Gwen zmarszczyła brwi, ujmując siostrę za twarz. - Strasznie zbladłaś.
- Wszystko w porządku - zapewniła ją Amelia, uwalniając się od zimnych i wilgotnych dłoni Gwen. - Chyba po prostu coś mi zaszkodziło.
- Może przejście przez Poświatę. Niektórzy mają z tym problem. Ale to kwestia przyzwyczajenia - rzekła Gwen, uśmiechając się z fałszywą troską i kładąc dłoń na pokrytej koronkową rękawiczką dłoni Amelii.
- Gwen, przestań mnie chwytać za ręce - syknęła, nagle zdenerwowana i wyszarpnęła swoją dłoń spod uścisku siostry.
- Och, zapomniałam o tej twojej przypadłości. - Gwen skrzywiła się, przewracając oczami.
Mia nie miała szansy odpyskować, bo głos zabrał Andy Travis, który w odróżnieniu od swojej małej, pulchnej żony, był wysokim i szczupłym jegomościem. Twarz miał srogą, pooraną gęstą siecią zmarszczek. A rozwichrzona, płowa czupryna upodabniała go do dzikiego zwierza. Bystre, jasnoniebieskie oczy przebiegły po zgromadzonych w pokoju poplecznikach Voldemorta.
- Usiądźcie, wszyscy - rozkazał, mocnym głosem.
Ci, którzy jeszcze nie zajęli miejsca przy stole, usłuchali polecenia i po kilku chwilach szurania krzesłami, wszyscy wlepili oczy w stojącego Travisa.
- Nasz Pan jest zajęty i nie może dziś uczestniczyć w zebraniu. Przekazał mi jednak szczegóły, z którymi mam was zapoznać - zaczął oficjalnym tonem. - Zacznijmy jednak od raportu Conleya.
Travis usiadł i wlepił spojrzenie w Stana Conleya, który wstał, odrzucając do tyłu długie, czarne włosy i zaczął mówić:
- Wszystko jest na razie w porządku. Kontrolujemy już kilku zagranicznych posłańców i dzięki nim docieramy do ministerstw magii we Francji, w Grecji i Rumunii. Przygotowujemy się obecnie, do przechwycenia korespondencji naszego ministerstwa z władzami Polski i Kanady.
Wszystko, co mówił Conley notowało samopiszące pióro na pergaminie, leżącym przed gospodarzem wieczoru, jak zauważyła Amelia. Widać Czarny Pan chciał mieć szczegółowe rozeznanie w całej sytuacji, by móc planować kolejne kroki.
- Świetnie, a co z transportem jaj bazyliszka? - zapytał Travis.
- Nasi wysłannicy nie natrafili na żaden okaz. Prawdopodobnie wszystkie zostały zniszczone.
- Wiesz, że Czarny Pan nie będzie z tego zadowolony. - Travis zmrużył oczy i przytknął palce do swoich cienkich warg.
- To nie nasza wina, robimy wszystko, co w naszej mocy - odpowiedział Stan chłodnym tonem, choć dało się w nim wyczuć nutkę lęku.
- Oczywiście - cicho przerwał mu Travis. - Norton, co masz nam do powiedzenia? - zwrócił się teraz do Harolda, który natychmiast wstał i z dumą oznajmił:
- Ministerstwo nadal tuszuje wszystkie podejrzane i niewyjaśnione wydarzenia, które można wiązać z powrotem naszego Pana.
Pokój wypełniły chichoty i szmery.
- Udało mi się przeforsować wyrok na Gibsona. Nie pójdzie do Azkabanu, chociaż zabił dwóch mugoli na oczach aurora.
Kilka osób zaklaskało, na co Harold skłonił się z ironicznym uśmiechem przyklejonym do twarzy.
- Przygotowujemy też plan przejęcia władzy nad ministerstwem, który ma wejść w życie w przyszłym roku, tak, jak tego chce nasz Pan.
- Wyśmienicie.
- A co z Departamentem Tajemnic? - zapytał Mulciber, bębniąc palcami o blat stołu.
- Od wypadku tego przeklętego Weasleya, musimy uważać jeszcze bardziej - odezwał się Lucjusz Malfoy. - Ale Czarny Pan ma już plan, który przewiduje udział Pottera w całym przedsięwzięciu. Czekamy tylko na dalsze instrukcje - mówił wyniośle, ze spokojem godnym arystokraty.
- A więc dobrze - Andy Travis znów powstał ze swojego krzesła. - Sprawozdania zostaną przedstawione naszemu Mistrzowi. Teraz chcę wam kogoś przedstawić. Jugson mógłbyś? - zwrócił się do siedzącego tuż obok śmierciożercy.
Owen Jugson dźwignął się na nogi i ciężkim, chwiejnym krokiem wyszedł z sali. Po kilku chwilach wrócił, ale nie sam. Tuż przed nim szedł, chudy i wysoki czarodziej w potarganej szacie z granatowego materiału i emblematem Azkabanu na ramieniu. Twarz miał zapadniętą, oczy wielkie z przerażenia. Mia patrzyła na niego ze współczuciem. Biedny facet, miał cholernego pecha.
- Oto mój dobry znajomy, August Amplified. - Travis przedstawił nowo przybyłego z pokrętnym uśmieszkiem na twarzy. - Można by go nazwać naszym gościem honorowym.
Kilka osób zaśmiało się z takiego określenia Amplifeda. Na dodatek Jugson dźgnął go w plecy różdżką, tak, że bezbronny czarodziej opadł z głuchym łomotem na kolana.
- Mam dla was wspaniałą nowinę. Czarny Pan porozumiał się z dementorami.
W pokoju wybuchły wiwaty i oklaski.
- Tak, od początku wiadomo było, że są naszymi naturalnymi sprzymierzeńcami - ciągnął Travis uroczystym tonem. - Mamy im znacznie więcej do zaoferowania, niż banda z Ministerstwa. Ten człowiek - wskazał na Amplifieda, - jest wyższym oficerem służby więziennych Azkabanu. Odpowiada za kontrolę dementorów i zabezpieczenia patronusowe.
August Amplified zaczął łkać. Mia po raz pierwszy widziała coś tak żałosnego. Mężczyzna wlepił wzrok w podłogę i co chwilę szarpał się za szarą czuprynę.
- Dementorzy są już na rozkazach Czarnego Pana. Za tydzień wyda im polecenie opuszczenia stanowisk strażników Azkabanu i uwolnienia swoich najwierniejszych, zasługujących na jego wdzięczność śmierciożerców.
W pokoju wybuchły teraz okrzyki, mieszające się ze śmiechem, oklaskami i niedowierzaniem. Mia widziała, jak oczy Gwen ciemnieją i zwężają się groźnie. Wiedziała, że siostra nie jest zachwycona tym, co właśnie usłyszała. Uwolnienie więźniów oznaczało, że na wolność powróci Bellatriks Lestrange. Fakt ten sprawiał, że Gwen będzie znaczyła dla Voldemorta jeszcze mniej niż teraz. Mia mogła tylko sobie wyobrażać, jakim potworem stanie się Gwen, by walczyć o względy Lorda Voldemorta z jego najwierniejszą i najbardziej utalentowaną śmierciożerczynią.
Trochę to zajęło zanim Travis ponownie skupił na sobie uwagę gości.
- Po co nam w takim razie ten śmieć? - prychnęła Eowina Fallow.
Andy uśmiechnął się przebiegle.
- Amplified wyłączy zabezpieczenia, tak, żeby wszystko przebiegło bez większych problemów. Dlaczego nasi nowi sprzymierzeńcy mieliby ucierpieć podczas tej akcji?
- Skąd pewność, że ta gnida to zrobi? Przecież oni przechodzą rutynową kontrolę, mającą wykryć, czy dana osoba nie jest zauroczona, albo nie przemyca niebezpiecznych przedmiotów - odezwał się Mulciber, gładząc się po brodzie.
- Zrobi wszystko - zapewnił go Travis, a w jego oczach zapłonęły zimne ogniki szalonego entuzjazmu. - Mamy coś cennego, coś, czego pan Amplified nie chciałby stracić.
- Proszę... - zajęczał mężczyzna, dalej klęcząc i wbijając oczy w posadzkę. Ramiona trzęsły mu się od niekontrolowanych spazmów.
Mia nie odrywała od niego wzroku. Musiał przejść przez piekło, z pewnością go torturowali. Amelia wiedziała też, co mu zabrali. Zdumiona, zorientowała się, że współczuje temu człowiekowi. Oni mają jego żonę, albo całą rodzinę. Były to normalne praktyki śmierciożerców, kiedy pragnęli kogoś zmusić do czegoś, bez uciekania się do klątwy Imperius.
- Widzicie, on sam wie, czym grozi mu nie wywiązanie się z umowy. - Travis pozwolił sobie na krótki śmiech, poczym skinął na Jugsona. Ten chwycił Amplifieda z tyłu za kołnierz szaty i szarpnął nim w górę.
- Chodź Amplified, nic tu po tobie - sapnął, gdy pod mężczyzną ugięły się kolana.
- Błagam, wypuśćcie ją... zrobię wszystko! - załkał. Jego piskliwy głos wypełnił pomieszczenie.
- Ależ oczywiście, że zrobisz wszystko - odpowiedział rozbawiony Lucjusz Malfoy. - Potem się zastanowimy, co z tobą będzie.
- Błagam, przecież też jesteście ludźmi! Też macie rodziny! - krzyczał histerycznie.
Amelia starała się na niego nie patrzeć. Zwróciła swoją uwagę na Nagini, która w tym zamieszaniu, całkowicie rozbudzona, uniosła łeb i kiwała się niebezpiecznie to w lewą, to w prawą stronę.
- Dosyć tego! - zagrzmiał Travis i machnął różdżką. Jego zaklęcie pozbawiło Amplifieda głosu. Teraz biedak poruszał ustami, ale żadne słowo z nich nie padło. Jugson pociągnął go do wyjścia, a śmierciożercy zaczęli podnosić się z krzeseł. Zarządzono przerwę.
Mia podparła brodę na dłoni i zamknęła oczy. Marzyła o tym, żeby już wrócić do domu. Chciała się uwolnić od zapachu śmierci, którym był przesycony niemal każdy w tym pokoju. Jej myśli wróciły do biurka, w którym ukryła książkę, a do niej włożyła zdjęcie Alicji Norton, swojej matki.
- ...tak, znowu go nie ma.
Amelia okręciła się na krześle. Tuż za nią stał Gerard, Pier Undigo i Owen Jugson, który zdążył już wrócić do pokoju. Wszyscy troje mieli zbulwersowane miny i nie dbali o to, czy ktoś ich słucha, czy nie.
- Najgorsze jest to, że my się ciągle narażamy, a on siedzi sobie w ciepłym Hogwarcie i udaje, że coś robi - warczał Undigo. Wyglądem przypomniał Mii wyrośniętą wiewiórkę. Miał ogniście rudą czuprynę, twarz utopioną w piegach, z policzkami nadętymi, jakby chomikował w nich orzechy na zapas. Przednie zęby śmiesznie wystawały mu na zewnątrz. Czysty komizm, zwłaszcza, że pod czarną szatą miał czerwony kombinezon.
- Taa, jakby Dumbledore stanowił jakieś zagrożenie - przytaknął usłużnie Gerard. - Nie można by się było nim jakoś zająć? Przecież to oczywiste, że on nas robi w hipogryfa!
- Problem w tym, że on nadal cieszy się zaufaniem Czarnego Pana - odezwał się wreszcie Jugson, choć ton jego głosu zdradzał pewną rezerwę, co do tematu rozmowy.
- Tylko, że jeszcze kilka miesięcy temu nie był do niego tak ochoczo nastawiony - syknął Undigo. - Słyszałem, że zaliczył sesję, po której obiecywał, że przyniesie mu Pottera na złotym talerzu - dodał z paskudnym uśmiechem.
- To nie ma znaczenia, Undigo, mówię ci. Jesteś zazdrosny, bo Snape cieszy się większymi względami u Czarnego Pana, a jego zdanie liczy się bardziej od twojego - powiedział Jugson ostrzegawczo.
- Wiesz, że kieruje mną chęć dbania o nasze grono - oburzył się Undigo.
- Dlaczego się go nie pozbędziemy? - wypalił ponownie Gerard. - Skoro, nie jest warty zaufania...
- Już mówiłem, idioto, że Czarny Pan mu ufa! - warknął Jugson. - Chcesz mi powiedzieć, że nasz Mistrz się myli? Lepiej nie podchodź do niego, z takimi myślami, bo on wszystko wie i jeśli odkryje twoje zamiary, prędzej oberwiesz Avadą niż Snape.
Amelia wytrzeszczyła na nich oczy i wstała z krzesła. Znała Severusa Snape'a, choć nie tak dobrze, jak Gwen. Uczył ją przez sześć lat eliksirów w Hogwarcie i był opiekunem Slytherinu. Uważała go za człowieka, chłodnego i bardzo tajemniczego. Wiedziała, że wielu śmierciożerców zazdrości mu pracy w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Szpiegowanie dla Voldemorta było wielką sprawą, zwłaszcza, kiedy chodziło o donoszenie o tym, co się dzieje w obozie jego największego wroga - Albusa Dumbledore'a. Mia nie wierzyła, że Snape zdradził Czarnego Pana, przecież gdyby tak było, on już dawno by o tym wiedział, a Severusa pewnie nie byłoby już wśród żywych.
Tak rozmyślając dotarła do jednego z trzech wielkich okien, które zasłonięte były wzorzystymi firanami z ciemnozielonego materiału. Odgarnęła nieco jedną z nich i wyjrzała w ciemności za oknem. Zajęło jej kilka chwil, zanim zrozumiała, na co tak naprawdę patrzy. Jakimś cudem udało jej się nie wrzasnąć ze strachu, ale cofnęła się gwałtownie, jak oparzona.
Spokojnie, tylko spokojnie. Miałam ciężki dzień, to tylko moja wyobraźnia.
Rozejrzała się, czy nikt na nią nie patrzy i upewniwszy się, że nie stanowi obiektu niczyich zainteresowań, delikatnie odgarnęła zasłonę i jeszcze raz spojrzała w okno.
Wyobraźnia nie spłatała jej figla, po drugiej stronie naprawdę stał mężczyzna. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, mrugając z niedowierzaniem. Jak on tutaj wszedł? Chyba, że był śmierciożercą, ale Mia go sobie nie przypominała. Stosunkowo młody, o przystojnej, bladej twarzy, z wyrazistymi, choć jakby nie do końca ludzkimi rysami. Jego przejrzyste, ciemne oczy wydawały się w tym świetle być dwiema czarnymi dziurami. Miał zaciśnięte usta, nie gościły na nich żadne emocje.
Mia przyłożyła dłoń do szyby, czując, jak czubek nosa dotyka zimnej powierzchni szkła. Była jak w hipnozie, chciała tak stać i gapić się na nieznajomego do końca tego głupiego wieczoru. Ale mężczyzna nie zamierzał tam trwać wiecznie i po chwili Amelia zdała sobie sprawę, że musiał się cofać powoli; krok po kroku.
Nie zastanawiała się długo. Dał jej wyraźne przesłanie: Chodź do mnie.
Wyszła z pokoju, nawet nie zastanawiając się nad tym, czy ktoś to zauważył. Nie zawracała sobie głowy płaszczem, musiała obiec dom i odnaleźć nieznajomego.
Przebiegła przez mroczny hol, a odgłos jej kroków odbijał się złowieszczo od ścian. Otworzyła gwałtownie drzwi i wypadła w chłód styczniowej nocy. Wiatr od razu porwał jej włosy i załopotał spódnicą. Nie zwracała na to uwagi, przeszła przez niski murek, który odgradzał podjazd od frontowej części ogrodu i pobiegła na tyły posesji.
Ścieżki nie były odśnieżone, dlatego już po chwili poczuła, że ma przemoczone buty. Nawet skraj szarej spódnicy, sięgającej kolan, zaczął nasiąkać wodą. Ogród sprawiał upiorne wrażenie. Pełno w nim było drzew i krzewów, które pozbawione liści, zdawały się być potworami, czyhającymi na zbłąkanych wędrowców. Skrzypienie śniegu i szelest zwiędłych liści przyprawiał o dodatkowe dreszcze. Kiedy dotarła do niewielkiej fontanny, ozdobionej rzeźbą Merlina Poczciwego, chmury przysłoniły księżyc. Zrobiło się zimniej i ciemniej. Mia zatrzymała się i rozejrzała.
Gdzie on się, do licha ciężkiego, podział? - pomyślała, zła, że nie może go dostrzec. Objęła się ramionami i przysiadła na krawędzi fontanny. Czyżby to były jednak jakieś zwidy? Nie widziała żadnych śladów na śniegu. Co to było? Duch? - Nie, był zbyt wyraźny.
Nagle usłyszała szelest, gdzieś z prawej strony. Poderwała się i pobiegła w stronę żywopłotowego labiryntu. W biegu wyciągnęła różdżkę, bo uzmysłowiła sobie, że nieznajomy może być niebezpieczny.
- Gdzie jesteś? - krzyknęła w końcu, kiedy zdyszana dobiegła do urwiska. Cofnęła się, przerażona wysokością i odwróciła z powrotem ku domowi. Przy wejściu do labiryntu stał mężczyzna, którego szukała przez kilkanaście ostatnich minut.
Serce waliło jej jak oszalałe, kiedy wyprostowała się i zaczęła do niego podchodzić. Była zdrętwiała z zimna i czuła, że zaczyna jej dygotać szczęka.
- Witaj, Amelio - odezwał się przybysz mocnym, ale zarazem jakby odległym głosem.
Mia przystanęła parę kroków od niego. Nie miała pojęcia skąd on ją zna, bo ona na pewno widziała go po raz pierwszy w życiu.
- Kim jesteś? - zapytała, z trudem opanowując szczękanie zębami.
- Tego dowiesz się w odpowiednim czasie - odpowiedział zagadkowo. - Teraz musisz mnie wysłuchać.
Wiatr świstał jak oszalały, a huk rozbijających się o skałę morskich fal przybrał na sile. Mia odgarnęła skostniałymi palcami włosy z twarzy, jednak za sprawą wichury, zaraz tam wróciły. Starała się jakoś uporządkować myśli, ale nie bardzo jej to wychodziło.
Tymczasem nieznajomy odezwał się ponownie:
- A więc jednak jesteś jedną z nich.
Mia nie od razu zrozumiała, o co mu chodzi. Jednak powoli docierało do niej, że musiał mieć na myśli śmierciożerców.
- O co ci chodzi? - zapytała, czując się urażona, takim stwierdzeniem. - Mówisz tak, jakbym cię rozczarowała, a przecież ja cię nawet nie znam.
- Nie ma znaczenia, co ja uważam. Chodzi o to, że skoro jednak naznaczono cię Mrocznym Znakiem, musisz wiedzieć, czego chce od ciebie Voldemort.
Mia poczuła skurcz lęku na dźwięk imienia Czarnego Pana. Wychowywała się w strachu przed nim. Nikt nie miał prawa go wymawiać.
- O czym ty mówisz? - Jej głos ginął w szumie fal i wiatru.
- Jesteś w wielkim niebezpieczeństwie, Amelio. Twoja przeszłość, zaczyna się łączyć z przyszłością i musisz zapobiec temu, co może się wydarzyć. - Mężczyzna emanował jakimś dziwnym, wyczuwalnym smutkiem. - Od ciebie zależy, co zrobisz ze swoimi darami.
- Co? - Mia nie miała pojęcia, o co mu chodzi. Jakie dary miał na myśli, do diabła.
- Wkrótce odkryjesz, kim jesteś.
- A nie możesz mi tego po prostu powiedzieć? - krzyknęła zła, że nie ma pojęcia, o co mu chodzi.
Mężczyzna pokręcił przecząco głową.
- Uważaj na Nagini. Chyba zauważyłaś, że istnieje między wami więź.
Amelia stała i wpatrywała się w niego. Skąd on to wszystko wie? Ojciec nikomu nie zdradzał, że to on, przez te wszystkie lata, przechowywał Nagini.
- Jesteś w niebezpieczeństwie, tak jak kiedyś twoja matka.
Mia wstrzymała oddech. To wszystko zaczynało się dziwnie ze sobą przeplatać. Dlaczego akurat teraz?
- Jeszcze nie mogę ci niczego powiedzieć. Obowiązuje mnie Święta Tajemnica. Ale sama odkryjesz prawdę, a wtedy będziesz miała władzę, by odwrócić bieg wydarzeń.
Po tych słowach oślepiło ją srebrne światło. Kiedy otworzyła oczy, stwierdziła, że jest całkiem sama. Po tajemniczym nieznajomym nie było nawet śladu.
- Mia! Mia, gdzie jesteś, do stu grobów! - Poprzez szum wiatru dobiegł ją głos Gwen.
Jednak nie była w stanie ruszyć się z miejsca, oszołomiona i zmarznięta.
- Amelia! - Gwen wypadła z labiryntu, z oburzoną miną. - Tutaj jesteś! Co ty wyprawiasz?! Dlaczego wyszłaś?
Gwen podeszła do siostry i potrząsnęła nią.
- Musiałam odetchnąć świeżym powietrzem - odpowiedziała Mia słabym głosem i ominąwszy Gwen, ruszyła w drogę powrotną.
- Bez płaszcza! - krzyknęła za nią siostra.
- Bez płaszcza - powtórzyła Amelia, myślami będąc zupełnie gdzie indziej.

Edytowane przez Bloo dnia 13-07-2010 23:49

Dodane przez Peepsyble dnia 05-12-2009 16:41
#5

Wiatr świstał głośno i łopotał ich płaszczami. Kiedy doszli do brzegu urwiska i mieli przechodzić przez most, Mia zauważyła, że przed nimi faluje jakaś zielonkawa poświata.
- To Mroczna Poświata

Powtórzenie. Jako, że jest to zapewne "Mroczna Poświata" zmieniałabym tą zwykłą "poświatę" w poprzednim zdaniu na inny synonim.

Jej wyobraźnia nie spłatała jej figla, po drugiej stronie naprawdę stał męzczyzna.

Powtórzenie "jej". Wykasowałabym to na początku.
Literówka - mężczyzna, zgubiłaś kropkę nad "z".

Ładnie, ładnie. Widzę, że masz już kilka kawałków. Zadziwiasz mnie ilością tekstu jaki dodajesz, mi zwykle się nie udawało tyle napisać za jednym zamachem.
Niestety znowu widziałam gdzie nie gdzie r11; i radziłabym ci przejrzeć jeszcze raz tekst.
Pwótrze się: masz ładny styl. Szczególnie mi przypadł do gustu taki jeden frangment...

Mia nie miała szansy odpyskować, bo głos zabrał Andy Travis, który w odróżnieniu od swojej małej, pulchnej żony, był wysokim i szczupłym jegomościem. Twarz miał srogą, pooraną gęstą siecią zmarszczek. A rozwichrzona, płowa czupryna upodabniała go do dzikiego zwierza. Bystre, jasnoniebieskie oczy przebiegły po zgromadzonych w pokoju poplecznikach Voldemorta.

Jest świetnie napisany. Idealnie wręcz opisany Travis, bez powtórzeń typu "miał takie i takie oczy, miał jakieś tam włosy...". Naprawdę bardzo mi przypadł do gustu.
Generalnie wszystko idzie dobrze. Myślę, że będę tu zaglądać, bo przyznam, że zaciekawiło mnie nieco. Życzę weny.



Dodane przez Lady Holmes dnia 05-12-2009 17:04
#6

Ściany pokrywały drewniane panele, a na środku sali stała rzeźba przedstawiająca człowieka, przekształcającego się w wilkołaka - dość makabryczne dzieło.

Przecinek mi nie pasuje.
- Wciąż nie ma Snaper17;a -

R17;a, r30 - zapewne w Wordzie
Uwolnienie więźniów oznacza, uwolnienie Bellatriks Lestrange, a to z kolei oznaczało, że Gwen będzie znaczyła dla Voldemorta jeszcze mniej niż teraz.

To zdanie mi zgrzyta. Pronowałabym tak:
Uwolnienie więźniów oznacza, że będzie na wolności Bellatriks Lestrange, a to z kolei oznaczało, że Gwen będzie znaczyła dla Voldemorta jeszcze mniej niż teraz.
Travis pozwolił sobie na krótki śmiech, poczym skinął na Jugsona.

Po czym.
Nie możnaby się było nim jakoś zająć?

Można by.
Jej wyobraźnia nie spłatała jej figla, po drugiej stronie naprawdę stał męzczyzna.

Mężczyzna.
Dał jej wyraźne przesłanie: Chodź do mnie.

Lepiej to przesłanie byłoby zaznaczyć kursywą.

Jeszcze kilka razy pojawiło się to r11, ale nie tak, jak w 1 części. Piszesz ładnie, składnie. I tyle. Zaczyna coś się dziać - czyli to, co lubię najbardziej. Życzę weny.

EDIT: Dzięki za poprawkę, Carmell.

Edytowane przez Lady Holmes dnia 05-12-2009 18:16

Dodane przez Peepsyble dnia 05-12-2009 17:31
#7

Uwolnienie więźniów oznacza, uwolnienie Bellatriks Lestrange, a to z kolei oznaczało, że Gwen będzie znaczyła dla Voldemorta jeszcze mniej niż teraz.

To zdanie mi zgrzyta. Pronowałabym tak:
Uwolnienie więźniów oznacza, że będzie na wolności Bellatriks Lestrange, a to z kolei oznaczało, że Gwen będzie znaczyła dla Voldemorta jeszcze mniej niż teraz.

Przepraszam, że się wtrącę, ale tutaj mi jeszcze bardziej zgrzyta. Poza tym w Twojej wersji masz powtórzenie, co nie brzmi za dobrze. I "będzie na wolności Bellatriks..." też jakoś nie przypadło mi do gustu. W wersji autorki tez jest powtórzenie...
Uwolnienie więźniów oznaczało wolność dla Bellatriks Lestrange, co z kolei zagrażało Gwen tym, że będzie znaczyła dla Voldemorta jeszcze mniej niż teraz. Tak bym to zapisała, chociaż i tak zgrzyta. Musiałabym dłużej nad tym posiedzieć.

Dodane przez Lady Holmes dnia 05-12-2009 17:38
#8

Przepraszam, że się wtrącę, ale tutaj mi jeszcze bardziej zgrzyta. Poza tym w Twojej wersji masz powtórzenie, co nie brzmi za dobrze. I "będzie na wolności Bellatriks..." też jakoś nie przypadło mi do gustu. W wersji autorki tez jest powtórzenie...
Uwolnienie więźniów oznaczało wolność dla Bellatriks Lestrange, co z kolei zagrażało Gwen tym, że będzie znaczyła dla Voldemorta jeszcze mniej niż teraz. Tak bym to zapisała, chociaż i tak zgrzyta. Musiałabym dłużej nad tym posiedzieć.

Dzięki Carmell za poprawę.

Dodane przez Hedwiga dnia 05-12-2009 17:38
#9

Bardzo ładnie piszesz oby tak dalej...

Dodane przez Hedwiga dnia 05-12-2009 17:41
#10

proszę o mniej błędów z góry dziękuje ;)

Dodane przez mooll dnia 06-12-2009 11:50
#11

No i proszę: nie było mnie jeden dzień i już mam zaległości ;). Po przeczytaniu tego tekstu stwierdziłam jedno: Podchodzisz do ff poważnie. I dobrze. My, oceniający, też. Chcemy, by było staranne i ciekawe, dlatego też staramy się wyłapać najwięcej błędów, by je wyczyścić, a nie pogrążyć Cię, czy coś. Ilość błędów nie oznacza od razu, że jest złe! Ja jeszcze wykopałam sporo błędów. Ale niektóre z nich musisz sama ocenić, czy chcesz poprawić. Np zdania, które stylistycznie zgrzytają... A ponieważ mam zaległości, to od razu z dwóch rozdziałów.

Rozdział 1: Początek

Podeszła do łóżka i usiadła na nie, gapiąc się w przeciwległą ścianę, pokrytą czerwono-złotą tapetą.

Powinno być: "na nim".

Uśmiechnęła się lekko, nie znosiła nosić rękawiczek.

Nie, tu coś zgrzyta. Prędzej byłoby: "Nie znosiła noszenia rękawiczek", lub: "Noszenie rękawiczek to coś, czego nie znosiła".

Dzisiaj jednak, coś się wydarzyło, coś, co mogło odmienić życie Amelii, dotąd wyznaczone zasadami ojca i rodzeństwa. [/qute]
Niepotrzebny zupełnie...

[quote]Musiała sobie sprawić nową, bo ta starą miała jeszcze z Hogwartu i właśnie urwała jej się szalka.

Złośliwy "ogonek";p.

- Ej! - Amelia spojrzała na człowieka, który co dopiero dość brutalnie ją popchnął.

Poprawna kolejność, to "dopiero co" ;)

Stali przez chwilę, nie mogąc oderwać od siebie oczu.

Brakowało mi go w tym miejscu.

- Oczywiście, że tak, takie podobieństwor30; - sam sobie odpowiedział. - Jesteś córką Alicji Norton, która straciła swoje życie, poświęcając się większemu dobru.

Ja mam uczulenie chyba na te r30; r11; i r17; ;)
Aha, no i brakujący przecineczek ;p

W każdym razie nigdy, aż do dziś, nie ośmieliła się zejść na dół, gdzie była jego pracownia i samotnia za razem.

Dlaczego powinien tu być? A dlatego, że "aż do dziś", to jest wtrącenie. Musi być jakoś zaznaczone. Np poprzez przecinki.

Z rosnącym poczuciem strachu pogrzebała jeszcze w stercie papierów i w końcu wymacała mały, ozdobny kluczyk, idealnie pasujący do zamka na wieczku kasetki.

Poprawiłam, gdyż była tam literówka: "y" zamiast "u".

Nie chcąc wzbudzać podejrzeń, wyjęła jedno zdjęcie i zamknęła szkatułkę, zagrzebując ją z powrotem w pergaminach.

... No bo dzieje się to równocześnie: uczucie, by nie wzbudzać podejrzeń oraz wyjmowanie zdjęcia. Dlatego przecinek.

Amelia nie mogła się napatrzyć na tę, tak odległą dla niej postać.

Jest to postać, która jest odległa. Ale ujęłaś to w formie wtrącenia. Czyli znów - trzeba to "objąć" przecinkiem.

Oddała swoje życie poświęcając się większemu dobru.

Było z małej litery. Poprawiłam ;).

Tam nic nie ma, nie marnuj sił na grzebanie w martwych historiach, zajmij się zdaniami, które ci powierzy nasz Pan.

A nie ma być przypadkiem "zadaniami"?

- Szlag by to! - krzyknęła i bezsilnie opadła na łóżko, po którym walały się strzępy tapety, która oderwała się od ściany.

A ile razy zdanie może być podrzędnie złożone? ;p. Chyba raz. Tu "którym" i potem znów "która". Nie może tak być. Proponowałabym: "[...]bezsilnie na łóżko, po którym walały się strzępy tapety oderwanej od ściany".

Tak, to były czasy, które niestety dawno się skończyły, a ona utknęła w rodzinnym sklepie, sprzedając antyczne i magiczne przedmioty.

Tu przecinek aż się prosi... ;p

Rozdział 2: Spotkanie

Ale zanim weszli po kilku stopniach prowadzących do drzwi wejściowych, Harold chwyciła Mię za łokieć i wzrokiem dał znać Gerardowi, żeby też chwilę poczekał.

O lol. Harold zmieniła płeć ;p. Nie, no żart - dodałaś niechcący "a".

Ale w przeciwieństwie do tamtego pomieszczenia, pełno tu było portretów czarodziejów i czarodziejek, którzy wiercili się i szemrali w swoich ramach, podekscytowani towarzystwem, które się tutaj zebrało.

No, tu ma być przecinek. Bo piszesz w porównaniu z czymś.

- Od wypadku tego przeklętego Wasleya, musimy uważać jeszcze bardziej - odezwał się Lucjusz Malfoy.

Ciekawi mnie, czy to błąd, czy raczej jakieś nowe nazwisko to jest. Bo jeśli miał tu być "Weasley", to brakuje Ci tu literki...

- A więc dobrze. - Andy Travis znów powstał ze swojego krzesła.

Po myślniku potem zaczęłaś nowe zdanie, tak jakby. Dlatego chyba tu postawiłabym kropkę.

Uwolnienie więźniów oznacza, uwolnienie Bellatriks Lestrange, a to z kolei oznaczało, że Gwen będzie znaczyła dla Voldemorta jeszcze mniej niż teraz.

A to się nie pisze przez "x"? Zielony, to dobre miejsce przecinka, czerwony - zły.
Co do stylistyki tego zdania... Ja proponowałabym: "Uwolnienie więźniów oznaczałoby, że na wolność wyjdzie Bellatrix Lestrange. A to z kolei, że Gwen będzie znaczyła dla Voldemorta jeszcze mniej niż teraz."

- Widzicie, on sam wie, czym grozi mu nie wywiązanie się z umowy. - Travis pozwolił sobie na krótki śmiech, poczym skinął na Jugsona.

"Niewywiązanie się" moja droga. To właśnie pisze się razem. Bo: Ktoś się mógł nie wywiązać i mamy tu czasownik. Ale w tym wypadku to po prostu rzeczownik. Czyli pisze się razem:).

Jesteś zazdrosny, bo Snape cieszy się większymi względami u Czarnego Pana, jego zdanie liczy się bardziej od twojego - powiedział Jugson ostrzegawczo.

Tu mi przecinek nie pasuje. Dałabym: spójnik jakiś. Np "i".

Tak rozmyślając dotarła do jednego z trzech wielkich okien, które zasłonięte były, wzorzystymi firanami, z ciemnozielonego materiału.

Nie wiem, po co w ogóle je wstawiałaś;p. Tym razem nie są tu potrzebne ;).

Przejrzyste, ciemne oczy, które w tym świetle wydawały się być dwiema czarnymi dziurami. Usta zaciśnięte, nie gościły na nich żadne emocje.

W pierwszym zdaniu brak orzeczenia. Nie wiem, mogłoby być chociażby "Miał przejrzyste [...]". Przemyśl to. W drugim też mi zgrzyta. Może lepiej (jeśli już podejmiesz decyzję w sprawie orzeczenia w poprzednim zdaniu) byłoby te dwa oddzielne zdania połączyć w jedno spójnikiem "a" i po "zaciśnięte" - ";"

Mia przyłożyła dłoń do szyby, czując, jak czubek nosa dotyka zimnej powierzchni szkła.

Literówka ;). Zabrakło "a".

Nie zastanawiała się wiele.

Ja bym dała "długo".

W biegu wyciągnęła różdżkę, uzmysłowiła sobie, że nieznajomy może być niebezpieczny.

W tym miejscu mi czegoś brakuje... jakiegoś "gdyż", czy coś takiego...

Cofnęła się, przerażona wysokością i odwróciła się z powrotem ku domowi.[/quoe]
Dwa razy "się". Kiedy piszesz pierwszy raz, kolejne wyrazy, które determinują to słowo, pozostawiasz bez niego. Brzmi poprawnie w j.pol. a nie ma powtórzeń ;)

[quote]- O czym ty mówisz? - Jej głos ginął w szumie fal i wiatru.

Poprawiłam - napisałaś to z małej litery. Chyba dałabym tu z dużej.

- Od ciebie zależy, co zrobisz, ze swoimi darami.

Jego tu nie musi być ;)

- A nie możesz mi tego po prostu powiedzieć!? - krzyknęła zła, że nie ma pojęcia, o co mu chodzi.

Nie byłoby lepiej z "?". W końcu ona wykrzykuje pytanie, prawda?

Nikt przecież nie wiedział o tym, że Nagini przechowywał przez te wszystkie lata właśnie jej ojciec.

No i ta składnia tutaj... Chyba lepiej zabrzmiałoby: "[...], że przez te wszystkie lata to właśnie jej ojciec przechowywał Nagini." Jak myślisz? ;)

Uff... nie pamiętam, kiedy ostatnio tyle cytowałam ;p.
Zaczyna się ciekawie, naprawdę. I powiem Ci, że będę tu zaglądać. Zwłaszcza, że nie ma tu kanonu. Styl masz naprawdę ładny, dojrzały. Ten opis, który przytoczyła Carm - naprawdę zrobił na mnie wrażenie. Ogromna masa tekstu wcale nie musi oznaczać czegoś dobrego, ale w tym wypadku nie nudziłam się. Akcja zaczyna się rozkręcać i niech tak zostanie, bo idziesz w dobrą stronę :). Robisz wiele takich naprawdę drobnych błędów interpunkcyjnych... Choćby do tego przydałaby się beta. Bo wszystko fajnie...tylko te przecinki!!! ;p.

Czekam na kolejną część! :D

Dodane przez Bloo dnia 06-12-2009 12:00
#12

P.s.: Po tych wszystkich głosach, aż sprawdziłam tę nieszczęsną Bellatriks i w książce właśnie tak pisze się jej imię, nie przez "x". Więc ja pozostanę przy spolszczonej wersji.
I jeszcze dziękuję Carmell za cenne wskazówki przy dialogach.
Pozdrawiam:happy:

Rozdział 3: Być sługą


To, co się zdarzyło w ogrodzie u Travisów, nie dawało Mii spokoju. Czasami budziła się w nocy z irracjonalnym strachem i łopoczącym sercem. Przyciskając pierzynę do piersi, wpatrywała w ciemności pokoju, wyczuwając czyjąś bliską obecność.
Nie wiedziała, co powinna zrobić, zbyt wiele rzeczy stało się niemalże w tej samej chwili. Najpierw powrót Voldemorta, później naznaczenie Mrocznym Znakiem, odkrycie zdjęć matki i postanowienia związane z poznaniem tak ważnej dla niej przeszłości, no a potem ten człowiek. Jakby miała mało na głowie.
Chciała tylko dowiedzieć się, dlaczego matka musiała zginąć. Nie wiedziała, że to wiąże się bezpośrednio z nią samą. Nie sądziła, że sprawy przybiorą taki obrót i sama przed sobą musiała przyznać, że nie chciała się w to zagłębiać. To było za bardzo skomplikowane i ryzykowne. Gdyby Czarny Pan się dowiedział, że stara się namieszać w jego planach... Cóż, nie zamierzała w najbliższej przyszłości umierać.
Wszystko się skomplikowało. Zaczęła uczyć się Oklumencji, ale nie przynosiło to żadnych rezultatów. Jasne, czego tu oczekiwać, po ledwo dwóch tygodniach ćwiczeń i to tylko na podstawie podręcznika, ale tylko Merlin wiedział, jak bardzo Amelia chciała, żeby w końcu coś jej się udało.
Na dodatek w zeszłym tygodniu faktycznie doszło do uwolnienia dziesiątki najgroźniejszych, więzionych w Azkabanie śmierciożerców. To oznaczało, że atmosfera w domu zagęściła się. Mia już dawno doszła do wniosku, że Gwen potrafi być męcząca, ale teraz, kiedy Bellatriks była na wolności, stała się po prostu nie do wytrzymania.
Codzienna praca też nie przynosiła jej satysfakcji, no, bo niby jak sprzedawanie cennych magicznych rupieci mogło wpłynąć na satysfakcję życiową? A już w ogóle nie wspominała o tym, że interesy kręciły się bardzo słabo.
Mia prowadziła sklep, z którym była związana emocjonalnie. Prawda była taka, że nigdy by z niego nie zrezygnowała, chociaż często narzekała na swoją pracę, a jeszcze bardziej na wtrącającą się do wszystkiego Gwen.
Antycznie Magiczne było, tak naprawdę, swoistym antykwariatem, gdzie społeczność czarodziejska mogła nabyć najróżniejsze starożytne przedmioty, należące niegdyś do wielkich magów i czarodziejek. Jednak okres świetności miał już za sobą. Mia prowadziła go tylko dlatego, że była to kiedyś własność jej matki. Alicja Norton bardzo dbała o to, by sklep miał klientów, a rzeczy, które sprowadzała, były często bezcenne. Stary zegar Morgany z przepięknym zdobieniem z kryształów górskich, był tylko jednym z wielu skarbów, jakie udało jej się zdobyć, a potem sprzedać.
Amelia robiła wszystko, co mogła, by odbudować to, co stworzyła matka. Niestety, prawie dwadzieścia lat złego zarządzania, bardzo zaszkodziło interesom. Amelii nie zależało na tym, by zarabiać góry pieniędzy. Była tutaj tylko dla mamy. Czuła, że ona by tego chciała.
Sklep był duży, ale tak zapchany rozmaitymi przedmiotami, że przeciętny klient nie zdawał sobie sprawy z jego faktycznych rozmiarów. Wypełniały go ciche "tiki i taki" stojących w jednym kącie zegarów wszelkich rozmiarów i maści. Były takie z kukułką i z wahadłami; zegary lewitujące i posiadające kilka wskazówek; zdobione i całkiem skromne; takie, co wywrzaskują wybity kwadrans i takie, co obrażają się na właścicieli, kiedy ich nie wycierali z kurzu. Na półkach stały piękne puchary i zastawy, szkatuły i malutkie, zdobione pudełeczka. Piękne wazy starych, czarodziejskich dynastii, sprowadzanych z całego świata. Dywany i drogocenne zasłony z delikatnych materiałów. Lampy, jakich tylko zażyczyłby sobie klient. Spora biblioteka z pierwszymi wydaniami magicznych bestsellerów. Szkoda tylko, że niewielu ludzi obecnie się tym interesowało. Takie czasy.
Nastał kolejny styczniowy wieczór. Przez cały dzień nic się nie wydarzyło, choć Amelia przeżyła chwilę emocji, gdy dzwonek nad drzwiami obwieścił przybycie klienta, który jednak szybko stwierdził, że po prostu pomylił budynki.
Było już po dwudziestej, kiedy Mia siedziała na kontuarze, obok kasy i majtając nogami, czytała Proroka Wieczornego. Jej pomocnik, Olaf Gibon, kręcił się po sklepie, dyrygując od niechcenia różdżką i usuwając zalegające na najwyższych półkach warstwy kurzu.
- To największy stek bzdur, jaki w życiu czytałam. - Mia wybuchła śmiechem.
- Co znowu? - zapytał Olaf.
Był młodym chłopakiem, który dopiero co skończył Hogwart. Z wyglądu całkiem zwyczajny. Miał lekko przydługie, brązowe włosy i wiecznie załzawione, jasnobrązowe oczy. Całkiem inteligentny, choć dość powolny. Mia lubiła go za bezpośredniość i szczerość. Oczywiście był też zwolennikiem Lorda Voldemorta, chociaż nie należał do grona śmierciożerców. Chyba nie miałby szans, zbyt wielu ludzi uważało go za kompletne beztalencie.
- Właściwie nic, co by już nie napisali, ale i tak, po prawie dwóch tygodniach, mnie to bawi - wyznała, a zielone oczy zabłyszczały jej wesoło.
- Cóż, nie od dzisiaj wiadomo, że Knot to idiota. - Wzruszył ramionami jej towarzysz. - W życiu sam nie podjął dobrej decyzji. Zawsze miał kogoś, kim się wyręczał. Teraz jednak niełatwo mu będzie zgrywać bohatera.
Amelia znowu wybuchła śmiechem, odłożyła gazetę na bok i zeskoczyła z lady.
- Dementorzy opuścili swoje posterunki - powiedziała ochrypłym szeptem. - Szczerzcie się mugole i szlamy! - Zamachała Olafowi palcami przed nosem.
- Oj, obleciał mnie strach. - Olaf przewrócił oczami.
Mia tymczasem podeszła do wielkiego lustra z rzeźbioną ramą. Miała na sobie szaroniebieską sukienkę z długimi rękawami, która sięgała jej do połowy kolan. Na dłoniach, jak zawsze, koronkowe rękawiczki bez palców. Westchnęła i jednym ruchem różdżki sprawiła, że niesforne włosy zwinęły się w luźny supeł, tuż nad karkiem.
- A tak poważnie, to podobno są już trzy ofiary - oświadczyła, odwracając się na pięcie i podchodząc do okna, za którym i tak niewiele było widać.
- Nic dziwnego, Czarny Pan dał im wolną rękę - stwierdził Olaf, celując jednocześnie w żyrandol zbudowany z pięciu milionów błyszczących szafirów, a każdy nich pokryty był grubą warstwą kurzu.
- Dał im wolność, której odmawiało im Ministerstwo. Dlatego będą mu posłuszni - poprawiła go Mia, również celując w żyrandol.
- Dopóki nie zabraknie im dusz.
- Przestań. - Spojrzała na niego z powątpieniem. - Przecież wiesz, że on chce opanować nie tylko Wielką Brytanię.
- Myślisz, że jest w stanie tego dokonać? - Chciał wiedzieć Olaf, przerywając czyszczenie i wpatrując się w swoją rozmówczynię.
- Olaf! - zawołała, a w jej głosie dało się wychwycić nutkę lęku. - Co ty wygadujesz? Jak możesz tak w ogóle myśleć, przecież to oczywiste. A tak poza tym, to co z ciebie za zwolennik, skoro kwestionujesz jego moc?
- Jestem zwolennikiem Czarnego Pana, bo jestem za legalizacją czarnej magii - zaczął Olaf, powoli i z rozwagą. - Opcja z wyczyszczeniem rasy czarodziejów już mniej do mnie przemawia. To czysty absurd, za parę lat możemy całkiem wyginąć. Czysta krew przenosi więcej brudu, niż nam się wydaje.
Mia sama nie wiedziała, czy jest oburzona postawą swojego młodego pomocnika, czy podziwia go za tak odważne poglądy.
- Nie boisz się? - zapytała zaczepnie. - Jestem śmierciożerczynią. - Podciągnęła rękaw i pokazała mu Mroczny Znak. - Mogę na ciebie donieść.
Olaf przez chwilę wpatrywał się w znamię, po czym dodał:
- Czarny Pan jest potężny, ale nie uważam go za czarodzieja, którego nie można pokonać. On bardzo ufa samemu sobie, jest wielki, ale chyba krótkowzroczny.
- Olaf! - Mia nie chciała już tego słuchać, to nie było bezpieczne. Czarny Pan miał więcej uszu niż można było sobie wyobrazić.
- Dobra, dobra. Już nic więcej nie mówię. - Olaf przybrał postawę obronną. - Ale nic nie poradzę na to, że mam takie poglądy.
- Lepiej ich nie wygłaszaj w obecności innych śmierciożerców - westchnęła Amelia.
- Nie martw się, nie jestem głupi. A wracając do aktualnych wydarzeń, to naprawdę dziwne, że obwiniają o wszystko tego całego Blacka.
- Dziwne? - Mia parsknęła śmiechem i wróciła do oczyszczania żyrandolu. - Nie, Olaf, to jest całkiem genialne. Przecież Black jest jedyną osobą, której udało się uciec z Azkabanu. Społeczeństwo uważa go za poplecznika naszego Pana i za zdrajcę Potterów, na dodatek Bellatriks Lestrange jest jego kuzynką. Można powiedzieć, że w oczach Ministra jest "winny niczym ocet".
Tym razem to Olaf się zaśmiał.
- Mimo wszystko i tak dziwi mnie, że ludzie się na to nabierają.
Mia wzruszyła ramionami.
- Dzięki głupocie Knota zyskujemy więcej czasu na przygotowanie własnych planów.
- Tak jest, szefowo.
- A ludzie... Skoro dają się nabierać...
- Tak, tak. Tym lepiej dla nas - dokończył posłusznie Olaf.
- Dobra, dajmy sobie z tym spokój. - Mia wskazała na dwa podobne żyrandole, do tego, którego właśni wyczyścili. - Czas się zbierać.
Piętnaście minut zajęło im pozamykanie wszystkich drzwi i sprawdzenie zabezpieczeń. Amelia podlała, wijącą się na parapecie tentakulę i założyła czarny płaszcz, sięgający nieco za kolana. Opatuliwszy się szczelnie długim szalem o intensywnie niebieskiej barwie, wyszła razem z Olafem przez drzwi zaplecza na tylną uliczkę miasteczka Dasyfield.
Nigdy nie teleportowali się od razu na ulicy, woleli wyjść poza miasteczko. Szli więc razem, rozmawiając o nowych dostawach, za które trzeba będzie zapłacić i śmiejąc się z braku klientów. Śnieg prószył przez cały dzień i teraz brodzili w nim po kostki, ale przynajmniej wiatr się uspokoił.
Ich stała trasa wiodła przez brukowaną uliczkę, w tej chwili całkowicie zaśnieżoną, między domami. Jednak dalej droga przekształcała się w ścieżkę, która prowadziła prosto do lasu. Miasteczko Dasyfield było naprawę pięknie usytuowane, a w tych warunkach wyglądało, jak bożonarodzeniowa pocztówka.
Mia i Olaf weszli do lasu. Dochodzili właśnie do zakrętu, gdzie zwykle żegnali się i dokonywali deportacji, kiedy usłyszeli jakieś dziwne hałasy.
- Co to było? - Mia natychmiast wyjęła różdżkę z kieszeni.
- Coś to podejrzanie brzmi - orzekł Olaf, również chwytając różdżkę i podchodząc do drzew. - A jeszcze gorzej wygląda - dokończył, z lekką zgrozą, kiedy ich oczom ukazało się pole walki.
Trzy zakapturzone postacie właśnie kogoś rozbroiły. Ciemność przeszył czerwony błysk i zaatakowany runął w śnieg. Nie miał żadnych szans.
- O cholera! - krzyknął Olaf, popychając Amelię na ziemię, bo w ich kierunku pomknęły dwa zielone promienie. Dowód na to, że zostali zauważeni.
Chłopak przeturlał się pod drzewo i poderwał się na nogi.
- Olaf, co ty robisz? - zawołała Mia z przerażeniem. Ale jej pomocnik trafił właśnie jednego napastnika w plecy. Szata mu zapłonęła i człowiek runął w śnieg, żeby ugasić pożar.
Mia rzucała zaklęcia, klęcząc w zaspie; miała niezbyt dobrą widoczność. Podniosła się więc, żeby lepiej wycelować. Wokół śmigały zaklęcia i poczuła, jak jedno z nich bolesną pręgą ociera się jej o prawe ramię, robiąc dziurę w płaszczu. Zabolało, aż oczy zaszły jej łzami.
- Amelio! - krzyknął w jej stronę Olaf, celując jednocześnie w postać, która rzuciła klątwę. W tej chwili coś się stało. Grupka napastników, jakby straciła ochotę do walki. Jeden z nich dał znak do odwrotu i zanim Olaf zdołał oszołomić choćby jednego z nich, deportowali się z wielkim trzaskiem.
Mia starała się ochłonąć z szoku. Była cała przemoczona od śniegu, a jej włosy, które w dużej części zdołały uwolnić się już z zapinki, opadały zmoczone na twarz. Chwiejnym krokiem zbliżyła się do człowieka, który nadal leżał nieruchomo, trafiony zaklęciem jednego z bandytów. Śnieg wokół niego nie był biały i z coraz większym przerażeniem zdawała sobie sprawę, że to musi być krew. Ślizgając się, opadła na kolana, tuż przy rannym.
- Lumos - szepnęła rozdygotana. Blask oświetlił śmiertelnie bladą twarz człowieka, którego z przerażeniem stwierdziła, że zna. Poczuła się tak, jakby nagle zniknęły jej wszystkie wnętrzności.
- Cholera - jęknęła, przyciskając palce do ust. - Szlag by to...
- Co jest? - Olaf nadal czujnie rozglądał się wokoło. Wolał być przygotowany na ewentualny atak z zaskoczenia.
- O Merlinie blady... - Mia nie wiedziała, co ma robić, chyba zaczynała histeryzować.
- No, co?! - zniecierpliwił się Olaf.
- To Snape!
- CO?! - Olaf momentalnie znalazł się przy niej. - Cholera.
- Trzymaj różdżkę wysoko - rozkazała Mia, która zaczęła odzyskiwać zdolność logicznego myślenia. Szybko rozpięła płaszcz i marynarkę nauczyciela Eliksirów, na których widniały rozcięcia. Biała koszula, którą miał pod spodem, zmieniła już w dużej mierze barwę na ciemną purpurę.
Amelia delikatnie przesunęła dłonią wzdłuż rany. Musiała się skupić, chociaż to nie było wcale łatwe.
- Paskudnie to wygląda - wychrypiał Olaf, przełykając z trudem ślinę.
- Przepaskudnie - poprawiła go Mia. - A jak mu się coś stanie, to my będziemy mieli przerąbane - dokończyła ze zgrozą.
- Możesz go naprawić? - zapytał z przerażeniem Olaf.
- Tak... Chyba...
- To tak, czy chyba?
- Nie wiem, dawno tego nie robiłam! - Mia wzięła głęboki oddech, musiała się spieszyć. - Trzymaj światło - rozkazała.
Jakieś trzy lata temu przeszła kurs leczenia ran zadanych czarnomagicznymi zaklęciami i odtruwania organizmu. Ojciec twierdził, że musi się tego nauczyć. Przeczuwał, że zbliżają się czasy, w których szlamy będą zwalczane, ale, w których także śmierciożercom może się przydarzyć coś złego. No i proszę, przykład leżał teraz tutaj, tuż przed nią, a ona musiała jakoś zatrzymać to straszne krwawienie.
Zamknęła oczy i skupiła się całkowicie na przekazaniu mocy różdżce, którą zaczęła przesuwać nad raną. Poczuła, że umysł ma całkiem jasny i zaczęła przypominać sobie słowa.
Szeptem wymawiała wyuczone zaklęcia i formuły, nie otwierając oczu ani na moment.
Po jakichś dziesięciu minutach Olaf wydał z siebie niekontrolowany odgłos, coś pomiędzy śmiechem, a jękiem ulgi. Dopiero wtedy odważyła się zerknąć na efekt. Z prawdziwą radością stwierdziła, że rany już nie ma.
- Chyba ci się udało, szefowo. - Olaf pochylił się ostrożnie nad Snapem.
- Musisz mi z nim pomóc - oznajmiła, czując, że ścierpły jej nogi od klęczenia.
- Żartujesz? - Olaf zaśmiał się nerwowo. - On mnie uczył Eliksirów.
Amelia spojrzała na niego groźnie.
- Proszę cię, nie zachowuj się jak szczeniak.
- Ale on mnie nie lubił - starał się jeszcze znaleźć jakiś dobry argument, byle by nie zbliżać się do swojego byłego nauczyciela.
- On nikogo nie lubi - skwitowała Mia, zabierając się do zapinania marynarki Snape'a. Palce miała tak zdrętwiałe z zimna, że nie potrafiła sobie z tym poradzić. - Poza tym musimy go zabrać w ciepłe i bezpieczne miejsce. Stracił dużo krwi.
- I niby gdzie jest to bezpieczne miejsce? - zapytał Olaf zrzędliwym tonem.
- Rusz głową, człowieku - prychnęła, starając się nie udusić Severusa jego własnym szalikiem. - O, właśnie, a propos ruszania głową.
Obejrzała się za siebie i machnęła różdżką.
- Accio różdżka Snape'a.
Sekundę później do jej wyciągniętej dłoni posłusznie wpadła zguba Mistrza Eliksirów. A sam Mistrz poruszył się niespokojnie.
- Odzyskuje świadomość? - Olaf błysnął różdżką prosto w bladą i ziemistą twarz profesora.
- Zgaś to cholerne światło - warknął, krzywiąc się paskudnie.
Olaf mruknął pod nosem: Nox i poświata zniknęła.
Tymczasem Severus powoli starał sobie przypomnieć, co się z nim właściwie stało. Był na zebraniu u Czarnego Pana, w domu Travisów. Poza nim obecnych było jeszcze kilkanaście osób. Potem Pan rozmawiał z nim osobiście. Miał iść do Amelii Norton i przekazać jej rozkazy. Teleportował się tutaj, gdy zaatakowała go jakaś banda. To wyglądało tak, jakby na niego czekali. Co się dzieje, do stu grobów?! Głowa pękała mu z bólu, czuł się strasznie osłabiony.
- Ostrożnie. - Jakby z oddali dobiegł go kobiecy głos. - Byłeś poważnie ranny, a nie wiem, co ci jeszcze mogli uszkodzić.
Snape'owi jakimś cudem udało się przejść do pozycji siedzącej. Jedną ręką pomacał się po brzuchu. Co jest? Nie przypominał sobie, żeby był tak porozpinany. Koszula na wierzchu, marynarka zapięta na jeden guzik - krzywo w dodatku. I zdał sobie sprawę, że cały umazany jest krwią.
Zwrócił się do kobiety, siedzącej tuż obok. Zrobił to trochę zbyt gwałtownie, bo świat zawirował mu przed oczami.
- Gdzie moja różdżka?
Mia zerknęła na Olafa, jakby chciała wiedzieć, co on o tym myśli, ale ten stał już pięć kroków za nią, nie chcąc być zbyt blisko byłego nauczyciela.
- Znalazłam ją, nie musisz się o to martwić - odpowiedziała.
Śnieg znowu zaczął padać. Amelia stwierdziła, że nie ma sensu siedzieć w zaspie i marznąć, skoro mogą wrócić do sklepu. Tylko jak ten plan przedstawić Snape'owi?
- Oddaj mi różdżkę - polecił Snape.
- Nie mogę. Najpierw muszę cię przywrócić do stanu używalności - prychnęła Mia. - Jak coś ci się stanie, to będzie jeszcze na nas!
Snape nie bardzo orientował się, o co chodzi. Nawet nie wiedział, kto go ocalił i w sumie niewiele go to w tej chwili obchodziło; miał sprawę do załatwienia. Tylko, że bez różdżki, to jak bez ręki, więc...
- Oddaj mi ją - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Daj mu ją, Amelio - odezwał się wreszcie Olaf. - I tak zrobiłaś dla niego dużo. Po co z nim dyskutujesz?
- Amelia? - Snape wpatrzył się czujnie w twarz kobiety. Było ciemno, a on nie do końca odzyskał jasność myślenia, o ostrości widzenia nawet nie wspominając. - Norton?
- Tak, panie Snape, w rzeczy samej - odpowiedziała Mia twardo i wstała z ziemi, otrzepując płaszcz ze śniegu. - Zabieramy cię do Antycznie Magiczne - dodała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Musimy porozmawiać - mruknął Severus, zapinając marynarkę i chwiejnie wstając na nogi.
- To się świetnie składa. Olaf, możesz pomóc? - Mia zwróciła się do swojego towarzysza, dając mu znak oczami, żeby jakoś wsparł swojego profesora.
- Dam sobie radę - rzekł Severus, blady jak trup.
- Jasne. Będziemy się teleportować - zarządziła Amelia. - Olaf, chodź tu.
- Co wy robicie? - Snape spojrzał na Mię zdezorientowany.
- Teleportujemy się - wyjaśniła mu z wszechwiedzącą miną i ujęła go pod lewe ramię.
Olaf chwycił go za prawy rękaw szaty.
- Raz, dwa, trzy...
Obrócili się w miejscu, znikając i pojawiając się tuż przed tylnym wejściem do sklepu Antycznie Magiczne. Snape z urażoną miną stał, oddychając ciężko, a Amelia odpieczętowała drzwi, odblokowując alarmy i zamki.
Weszli do środka w ciemności. Mia jednym ruchem różdżki pozapalała lampy, a Olaf wycelował w kominek, który zapłonął wesoło i wypełnił pomieszczenie miłym ciepłem.
- Usiądź - poleciła Snape'owi, wskazując na podniszczony, ale elegancki fotel. - Zaraz znajdę eliksir na wzmocnienie.
- Nie potrzebuję żadnego wzmacniającego eliksiru - zdenerwował się Severus, krzywiąc się z niesmakiem. - Chcę załatwić sprawę i zabieram się do Hogwartu, tam się doprowadzę do porządku.
Amelia zmrużyła oczy, patrząc na Severusa z powątpiewaniem.
- W tej sytuacji, kiedy ledwo trzymasz się na nogach i w dodatku nie masz różdżki, to ja dyktuję warunki. Więc proszę cię, nie dyskutuj ze mną - powiedziała twardo, lekko się uśmiechając. Potem odwróciła się i zaczęła szperać w szafce, w której trzymała lecznicze mikstury i materiały opatrunkowe.
Snape z głośnym westchnieniem niezadowolenia opadł na fotel. Zmęczenie wzięło górę, naprawdę czuł się do niczego. Marzył tylko o tym, żeby znaleźć się w Hogwarcie, wypić trochę Ognistej Whisky i zasnąć kamiennym snem. Z lekkim ukłuciem paniki pomacał kieszeń płaszcza. Na szczęście fiolka, którą dał mu Czarny Pan, nie stłukła się. Wolał nie myśleć o tym, co by było, gdyby musiał wracać do niego i powiedzieć mu, że nie wykonał jego zadania.
- Na pewno gdzieś tu jest - mruczała Mia, z głową w szafce.
- Pomóc w czymś? - odezwał się Olaf, podchodząc do niej.
- Nie, dziękuję. Możesz wracać do domu. I tak zostałeś dzisiaj długo po godzinach - zapewniła go Mia, nie przerywając szukania. Przy okazji przewróciła fiolkę z roztworem czyrakobulwy. - O, fuj - jęknęła i różdżką natychmiast pozbyła się obrzydliwej breji.
- Ale może jeszcze będę ci potrzebny? - Zerknął nerwowo w stronę Snape'a.
- Nie, naprawdę. Dam już sobie radę sam.
- Ale...
- Gibon, na miłość boską, chyba nie sądzisz, że zamierzam wykończyć twoją szefową? - zapytał kwaśno Severus, świdrując Olafa spojrzeniem.
Olaf poczuł się dokładnie tak, jak czuł się za każdym razem, gdy wchodził do lochu na lekcję Eliksirów: osaczony i pozbawiony wiary w siebie. Musiał przyznać, że Severus Snape nawet ranny potrafi człowieka zdeptać, przygnieść samym tylko spojrzeniem.
- Pan profesor mnie pamięta - wykrztusił w końcu, starając się brzmieć pewnie.
- Trudno zapomnieć kogoś, kto wysadza w powietrze klasę od Eliksirów - burknął Snape.
On to pamięta! Naprawdę, to było prawie dziesięć lat temu. Był wtedy na pierwszym roku. Olafowi odechciało się wszystkiego.
- Jest! - Mia triumfalnie okręciła się z małą buteleczką w ręce.
- To ja już pójdę. Będę jutro, jak zwykle - zwrócił się do Amelii, zakładając czapkę na głowę. - Dobranoc. - Skinął głową w stronę Snape'a.
Severus nic nie odpowiedział, a kiedy młody pomocnik opuścił zaplecze, wstał z fotela.
- Oddasz mi moją własność? - zapytał groźnym tonem.
Mia przewróciła oczami. Mroczny Pan od Eliksirów stawał się nudny i przewidywalny. Widać na różdżce mu zależało bardziej, niż na zdrowiu. Bez słowa napełniła kubek ciepłą wodą, po czym wlała do niego odrobinę płynu. Potem wyjęła różdżkę z kieszeni płaszcza i podała mu ją wraz z napojem.
- Proszę. Powinieneś się po tym poczuć odrobinę wyraźniej.
Snape poddał się, nie miał siły na kłótnie i faktycznie wpadł w paskudną sytuację. Z resztą, musi mieć przecież siłę wrócić do Hogwartu.
- Mam dla ciebie wieści od Czarnego Pana - rzekł, odbierając od niej naczynie i swoją własność.
Mia wlepiła w niego pełne napięcia spojrzenie. Tego się nie spodziewała. Nerwowym ruchem poluzowała jaskrawoniebieski szalik. Przez myśl jej nie przeszło, że Snape może czegoś od niej chcieć. Nawet się nie zastanawiała, co robi tak daleko od swojej szkoły.
- Eee... tak? - wyjąkała w końcu.
- Nie wyglądasz na zachwyconą. - Łyknął eliksiru, krzywiąc się; mieszanka okazała się gorzka w smaku, jak z resztą większość lekarstw.
Mia uniosła głowę z godnością. Musi być bardziej opanowana. Stała się śmierciożerczynią, nie może sobie pozwalać na słabości.
- Po prostu mnie zaskoczyłeś - powiedziała, siadając na blacie szafki. - Czego więc chce ode mnie Czarny Pan? - zapytała z zaciekawieniem.
Po pierwszym szoku naprawdę była ciekawa, co takiego miałaby dla niego zrobić.
- Chce cię jutro u siebie widzieć - odrzekł Snape, przeszywając ją wzrokiem. Nadal był upiornie blady.
- I dlatego przysłał tutaj ciebie? - parsknęła śmiechem. - Nie obraź się, ale chyba mógł mi dać znać przez Mroczny Znak.
- Pewnie, domyślna kobieto - syknął przez zęby. - Ale tak się składa, że muszę dopilnować pewnej rzeczy.
Amelia uniosła brwi w niemym zdziwieniu. Kompletnie nie rozumiała, o co tutaj chodzi. Tymczasem Severus odłożył kubek na niewielki, rozklekotany stolik i zanurzył dłoń w kieszeni płaszcza. Wyciągnął z niej małą, zieloną fiolkę.
- Co to? - zapytała natychmiast.
- Aqua Tofana - oświadczył, nadal czujnie wpatrując się w dziewczynę.
- Przecież to... to trucizna. - Wskazała bezwiednie na buteleczkę.
Severus zrobił minę, która miała chyba wyrażać uznanie, choć nie do końca pozbawiona była sarkazmu.
- A więc pamiętasz coś z Eliksirów, jak widzę.
- Coś tam pamiętam - bąknęła, nie spuszczając wzroku z fiolki. - I co ja mam niby z tym zrobić?
- Wypić.
- Chyba żartujesz! - Zsunęła się z blatu i wcisnęła w kąt, czując jak robi jej się gorąco.
- To rozkaz Pana. - Severus zdawał się nie dostrzegać jej coraz większego zdenerwowania. Podszedł do szafki, w której uprzednio grzebała i wyjął z niej miseczkę. Następnie sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza i wyjął z niej małe zawiniątko.
Amelia obserwowała, jak wyjmuje z niego zasuszony korzeń jakiejś rośliny o intensywnym, nie całkiem przyjemnym zapachu. Machnął różdżką, a korzonek opadł do miseczki, zmielony w drobny pył.
- Mam to wypić? - wykrztusiła Amelia, kiedy Snape wlał do tego zawartość flaszki. Potem zamieszał w niej łyżką, którą sekundę wcześniej wyczarował. Dodał jeszcze szczyptę dziwnie błyszczącego proszku i znowu zamieszał całość, starannie licząc swoje ruchy. Pracował w skupieniu, nie zwracając uwagi na rozdygotaną Amelię.
W końcu uznał, że wszystko jest przygotowane tak, jak należy, więc odwrócił się do swojej towarzyszki.
- Nie wiem, dlaczego Czarny Pan chce, żebyś to zrobiła - powiedział cicho. - Kazał mi tylko przygotować ten wywar i upewnić się, że go wypijesz.
- Dlaczego mam to zrobić? - Mia wpatrywała się posępnie w miseczkę.
- Już ci mówiłem, nie mam pojęcia. Ale może ty masz jakieś przypuszczenia? - Wpatrywał się w nią z najwyższą ciekawością, jakby była jakimś wyjątkowo rzadko spotykanym składnikiem eliksiru.
- Skąd mam wiedzieć? - wybuchła. - Każesz mi pić jakąś trutkę na szczury i pytasz mnie, w jakim celu?
Snape uśmiechnął się drwiąco. Cóż, to naprawdę było interesujące. Nawet Amelia nie wiedziała, o co chodzi Czarnemu Panu. Dziwne, bo w rozmowie Lord Voldemort dał mu wyraźnie do zrozumienia, że panna Norton jest dla niego bardzo ważna. Tylko, dlaczego?
- Uspokój się - rozkazał tonem, którego zwykle używał na zajęciach. - Mogę cię zapewnić, że ta mikstura cię nie uśmierci.
- Jasne, i ja mam w to niby wierzyć? - prychnęła, obejmując się ramionami. Wystraszone, zielone oczy nadal miała utkwione w naczynku.
- Czarny Pan nie chce cię zabić, przecież masz się z nim jutro spotkać - zniecierpliwił się. - A właśnie. Oczekuje cię u Travisów, o dziewiętnastej.
Amelia spojrzała na niego nieufnie. Do czego to wszystko zmierza?
Syknęła i chwyciła się za lewe przedramię. Mroczny Znak zapiekł tak, jakby dopiero co go tam wypalono rozgrzanym do czerwoności prętem.
- Pan się niecierpliwi? - zapytał Snape z drwiną, choć minę miał poważną i nieco zasępioną. Wziął miseczkę i przelał jej zawartość do kubka, z którego sam wcześniej pił. Oczywiście najpierw go oczyszczając.
- Proszę - podał jej szklankę.
Mia nie spieszyła się z wykonaniem zadania. Nie umiała w sobie znaleźć wystarczająco dużo odwagi.
- Wypij to i będziesz miała spokój - ponaglał ją Snape. - Nie mogę ci powiedzieć, co się stanie, kiedy to wypijesz, ale z pewnością pozostaniesz żywa.
- Cały czas to powtarzasz, a skąd możesz wiedzieć? - Mia patrzyła mu teraz prosto w oczy. Żałowała, że nie może chwycić go za ręce i zajrzeć do jego głowy. Miała wrażenie, że Snape coś wie, i że jest to coś bardzo ważnego.
- Amelio, jesteś śmierciożerczynią. Jako sługa swego Pana musisz być posłuszna jego rozkazom, nawet, jeśli ich nie rozumiesz - wycedził. - Z jakiegoś powodu Czarny Pan cię wybrał. Jesteś dla niego cennym nabytkiem.
Mia przypomniała sobie ceremonię i słowa Voldemorta: Nareszcie nasze przeznaczenie się wypełni. Nie rozumiała tych słów i nie chciała rozumieć. Co innego służyć Voldemortowi, a co innego stać się jego osobistym narzędziem.
- Mia, proszę cię ostatni raz - odezwał się Snape groźnie. - Albo wypijesz to sama, albo będę cię musiał do tego zmusić.
Nie żartował, widziała to w jego oczach. Zbliżyła się i niechętnie wzięła od niego kubek.
- Uratowałam ci życie - mruknęła obrażonym tonem.
- Rozumiem, że mam być ci wdzięczny - odparł chłodno. - Ale będę wdzięczny jeszcze bardziej, jeśli to w końcu połkniesz, a ja będę mógł opuścić to miejsce i wrócić do swoich zajęć.
Teraz się zdenerwowała. Zero wdzięczności! Nic, tylko masz to zrobić i już!
Spojrzała na mętną ciecz, mlaskając cicho. Już czuła, że to będzie obrzydliwe.
- Zdrówko - rzekł Snape bez przekonania.
- Jasne.
Raz, dwa i będzie po wszystkim. Wzięła głęboki oddech i wypiła duszkiem całą miksturę. Najpierw poczuła się, jakby wlała w siebie bardzo ostry alkohol. Miała wrażenie, że palą jej się wnętrzności. A potem przyszedł ból, tak wielki, że nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że upuściła szklankę i osunęła się na podłogę. Oczy wypełniły jej się łzami, nie była wstanie niczego zobaczyć. Ból eksplodował znowu, w sercu... chyba pękło. Gdzieś tam jeszcze jakiś głos, a potem już tylko ciemność.

Edytowane przez Bloo dnia 14-07-2010 20:29

Dodane przez Lady Holmes dnia 06-12-2009 12:37
#13

Mia prowadziła sklep, z którym była związana emocjonalnie i choć często narzekała na swoją pracę, a jeszcze bardziej na wtrącającą się do wszystkiego Gwen, nigdyby go nikomu nie oddała.

(były takie z kukułką i z wahadłami, zegary lewitujące i wielewskazówkowe, zdobione i całkiem skromne, takie co wywrzaskują wybity kwadrans i takie, co obrażają się na właścicieli, kiedy ich nie wycierał z kurzu).

Ja zapisałabym to tak:
(... lewitujące i z wieloma wskazówkami...).
Amelia podlała, wijącą się na parapecie tentaculę i założyła czarny płaszcz, sięgający nieco za kolana.

Bez przecinka i tentakula.
Nigdy nie teleportowali się od razu na ulicy, woleli wyjąć poza miasteczko.
Chyba "wyjść".
Śnieg prószył przez cały dzień i teraz brodzili w nim po kostki; ale przynajmniej wiatr nie szalał już jak wścieknięty.

Bardziej pasuje wściekły.
Chłopak przeturlał się pod drzewo i poderwał na nogi.

Brakuje "się" pomiędzy "poderwał" a "nogi"
Olaf pochylił się ostrożnie nad Snape'm.

Tu jest niepotrzebny apostrof.
Mia jednym ruchem różdżki pozapaliła lampy.

Powinno być "pozapalała".
Ból eksplodował znowu, w sercur30; chyba pękłor30; gdzieś tam jeszcze jakiś głos, a potem już tylko ciemność.

R30 - czyli uroki pisania w Wordzie.
_________________________
Piszesz ładnie i bardzo się cieszę, że tak szybko dodajesz kolejne części.Jest mniej błędów, ale lepiej znajdź betę.
Życzę weny.

Dodane przez mooll dnia 06-12-2009 12:46
#14

Ja tu jeszcze wrócę, w całości ocenić ten rozdział i zrobię tu EDITA konkretnego. Teraz pomyślałam sobie w jaki sposób mogłabyś uniknąć tych "erów 11" itp.
A oto sposób:
Kiedy wkleisz tekst, najłatwiej będzie Ci dać "podgląd odpowiedzi" i wtedy zobaczysz u góry, jak będzie wyglądać Twój tekst. Tak też będą już widoczne rzeczone "ery". Wówczas naciśnij F3, a u dołu pokaże Ci się pasek, który umożliwi Ci wyszukiwanie różnych słów na stronie. Wpisuj po kolei "r11", r"17" i "r30", bo są najczęstsze. Po każdym, naciśnij na klawisz (na tym pasku u dołu) "Następny" i będą Ci po kolei wyskakiwać zaznaczone w tekście "ery". Mam nadzieję, że to pomoże. :)

EDIT:

Przyciskając pierzynę do piersi, wpatrywała się długie minuty w ciemności pokoju, wyczuwając czyjąś bliską obecność.

Jeśli już, to "w długie minuty. Ale i tu nie brzmi za dobrze. Możesz się wpatrywać w długie minuty? Jeśli tak, to powiedz jak ;p. Już raczej: "[...]w zegar, który pokazywał jej upływające minuty".

Mia prowadziła sklep, z którym była związana emocjonalnie i choć często narzekała na swoją pracę, a jeszcze bardziej na wtrącającą się do wszystkiego Gwen, nigdy_by go nikomu nie oddała.

Szyk jest poprawny, ale zbyt skomplikowany. Czegoś takiego powinno się jednak unikać, ponieważ tekst staje się wówczas niezrozumiały. Proponowałabym: "Mia prowadziła sklep, z którym była związana emocjonalnie i nigdy by do nikomu nie oddała, choć często narzekała na swoją pracę, a jeszcze bardziej na wtrącającą się do wszystkiego Gwen."

Stary zegar Morgany, z przepięknym zdobieniem z kryształów górskich, to tylko jeden z wielu skarbów, jakie udało jej się zdobyć, a potem sprzedać.

"Był" - musi być gdzieś orzeczenie.

Wypełniały go ciche tiki i taki stojących w jednym kącie zegarów wszelkich rozmiarów i maści

Ujęłabym to kursywą lub dała w cudzysłów.

(były takie z kukułką i z wahadłami, zegary lewitujące i wielowskazówkowe, zdobione i całkiem skromne, takie co wywrzaskują wybity kwadrans i takie, co obrażają się na właścicieli, kiedy ich nie wycierał z kurzu)

Hmmm... z wieloma wskazówkami, po prostu. Aha, i "nie wycierali".

Szkoda tylko, że niewielu ludzi się tym w tych czasach interesowało. Takie czasy.

Powtórzenie. W pierwszym wypadku zastąp "w tych czasach" np takim słówkiem, jak "obecnie".

Jej pomocnik, Olaf Gibon, kręcił się po sklepie, dyrygując od niechcenia różdżką i usuwając, zalegające na najwyższych półkach warstwy kurzu.

Brakuje tu przecinka.;)

Mia tymczasem podeszła do wielkiego, lustra z rzeźbioną ramą.

Pewnie tu się miało znaleźć jakieś inne określenie lustra, ale z niego zrezygnowałaś. W tym wypadku przecinek jest nie na miejscu. Tj. w ogólne niepotrzebny ;)

[...]stwierdził Olaf, celując jednocześnie w żyrandol zbudowany z pięciu milionów błyszczących szafirów, a każdy z tych pięciu milionów był pokryty grubą warstwą kurzu.

Powtórzenie. Lepiej byłaby: "[...]a każdy z nich był pokryty[...]"

- Czarny Pan jest potężny, ale nie znaczy to, że uważam go za czarodzieja, którego nie można pokonać.

A tu coś nie za bardzo... po polsku, że tak powiem ;p. Poprawny szyk: "[...]ale to nie znaczy". Mimo to, ładniej zabrzmiałoby: "[...]ale to nie oznacza, że uważam to[...]".

Śnieg prószył przez cały dzień i teraz brodzili w nim po kostki; ale przynajmniej wiatr nie szalał już jak wścieknięty.

... ze co proszę?! ;p. Wściekły.

- Coś to podejrzanie brzmi - orzekł Olaf, również chwytając różdżkę i podchodząc do drzew. - A jeszcze gorzej wygląda - dokończył, z lekką zgrozą, kiedy ich oczom ukazało się pole walki.

Tu zabrakło Ci kropencji ;p. Wiesz, mam nadzieję, dlaczego...?

Mia przemoczona od śniegu, z włosami, które w dużej części zdołały się już uwolnić z zapinki i opadały zmoczone na twarz, starała się ochłonąć z szoku.

Dla mnie ten szyk jest poprawny. Tylko... znów, jak gdzieś wyżej, za bardzo zawiły. Powinnaś unikać takich rzeczy. Zdanie podrzędne w środku(wygląda jak wtrącenie), nie może być takie długie, bo całość się robi za skomplikowana, a przez to niepoprawna. Co ja bym zaproponowała? "Mia starała się ochłonąć z szoku. Była cała przemoczona od śniegu, a jej włosy, które w dużej części zdołały uwolnić się już z zapinki, opadały zmoczona na twarz."

Obrócili się w miejscu, znikając i pojawiając się tuż przed tylnym wejściem do sklepu Antycznie Magiczne.

Brak przecinka.

Snape z urażoną miną stał, oddychając ciężko, a Amelia odpieczętowała drzwi, odblokowując alarmy i zamki.

No, zabrakło tego zielonego ;p

Weszli do środka w ciemności. Mia jednym ruchem różdżki pozapaliła lampy. A Olaf wycelował w kominek, który zapłonął wesoło i wypełnił pomieszczenie miłym ciepłem.

A to na czerwono, nie po "polskiemu" jest ;p. "Pozapalała". Aha, no i ja by połączyła te zdanie w jedno. Byłoby lepiej, jak na mój gust.

Marzył tylko o tym, żeby znaleźć się w Hogwarcie, wypić trochę Ognistej Whisky i zasnąć snem kamiennym.

Raczej: "kamiennym snem".

- Nie wiem, dlaczego Czarny Pan chce, żebyś to zrobiła - powiedział cicho.

Brak przecinka. Bo: 1) Nie wiem, 2) dlaczego "coś tam coś tam". trzeba te dwa zdania zaznaczyć.

Nie mogę ci powiedzieć, co się stanie, kiedy to wypijesz, ale z pewnością pozostaniesz żywa_.

Nie potrzeba spacja. Ale wiesz, to już taka kosmetyka, a nie błąd.

Co innego służyć Voldemortowi, a co innego stać się jego osobistym narzędziem.

Dodałam to "a". Lepiej brzmi, nie? ;)

- Mia, proszę się ostatni raz - odezwał się Snape groźnie.

Wiem, że to literówka, ale popraw ją. Bo, jak rozumiem miało być "cię".

Najpierw poczuła się, jakby wlała w siebie bardzo ostry alkohol; miała wrażenie, że palą jej się wnętrzności.

Spokojnie możesz zamiast średnika dać kropkę. Nawet będzie ładniej.

Rozdział znów bardzo ładny, ciekawy i co najważniejsze - czuję, że będzie ciekawszy :)Styl masz przyjemny i interesujący. Nie nudzisz. Naprawdę, z betą będzie Ci prościej szło. Bo to są raczej takie błędy kosmetyczne. Tylko, że jest ich sporo. Możesz tego uniknąć, a wszystko inne jest w najlepszym porządku. Od wczoraj (kiedy spisałam sobie błędy), już sporo poprawiłaś. To dobrze, bo kolejni czytelnicy będą mieli lepiej ;). W końcu my to tak z serca, dla twojego dobra, Bloo :).
Niektóre uwagi - sama stwierdzisz, czy poprawisz. To tylko propozycje zmian, prawda? I masz na to moje pozwolenie ;p

Czekam na c.d. I życzę Weny! ;)

Edytowane przez mooll dnia 07-12-2009 11:34

Dodane przez Peepsyble dnia 06-12-2009 14:12
#15

Wypełniały go ciche tiki i taki stojących w jednym kącie zegarów wszelkich rozmiarów i maści (były takie z kukułką i z wahadłami, zegary lewitujące i wielowskazówkowe, zdobione i całkiem skromne, takie co wywrzaskują wybity kwadrans i takie, co obrażają się na właścicieli, kiedy ich nie wycierał z kurzu).

Wybiera, lepiej brzmi, niż wycierał.

- To największy stek bzdur, jaki w życiu czytałam - Mia wybuchnęła śmiechem.

- Oj, obleciał mnie strach - Olaf przewrócił oczami.

- Dobra, dobra. Już nic więcej nie mówię - Olaf przybrał postawę obronną. - Ale nic nie poradzę na to, że mam takie poglądy.

- Dobra, dajmy sobie z tym spokój - Mia wskazała na dwa podobne żyrandole, do tego, którego właśni czyścili. - Czas się zbierać.

W tych wypowiedziach stawiamy kropki - po pierwszej wypowiedzi; następną część piszemy też z dużej litery. Pisałam już to w wielu tekstach, że jeśli po wypowiedzi jest "powiedziała/mruknęła/krzyknęła" itd. kropki nie stawiamy (i piszemy to z małej litery). Jeśli jednak jest np. wskazała/przybrał postawę itd. kropkę stawiamy, ponieważ są to czynności, a nie sposób wypowiedzi (tutaj z wielkiej). Np.
- Prószy śnieg - mruknęłam pod nosem Amelia.
Ale:
- Prószy śnieg. - Amelia wskazała ręką okno.
Oraz:
- Prószy śnieg. - Wskazała ręką okno.
To jest tylko kilka przykładów z twojego tekstu, były też inne. Przejrzyj tekst i popraw.

Śnieg prószył przez cały dzień i teraz brodzili w nim po kostki; ale przynajmniej wiatr nie szalał już jak wścieknięty.

Zgrzyta mi to wścieknięty. Nie pasuje mi tutaj to słowo, ale aż tak bardzo mi nie zależy. Jak wolisz.

- Żartujesz?- Olaf zaśmiał się nerwowo. - On mnie uczył Eliksirów.

Spacje pomiędzy myślnikami.

- Weź, nie zachowuj się jak szczeniak.

To się sprawdza w mowie, nie w piśmie. Brzmi... no, w każdym razie brzmi źle to "weź". Wykasowałabym to.

Akcja się rozwija, miło. Spraw sobie betę jak najszybciej, chociażby w temacie "Bety". Z przyjemnością przeczytam część kolejną. (Spieszę się, może później zedytuję).

Edytowane przez Peepsyble dnia 06-12-2009 20:40

Dodane przez Madwoman dnia 06-12-2009 21:11
#16

Ja błędów oceniać i wypominać nie będę. Opowiastka jest naprawdę fajna. Wciąga prawie jak każdy z tomów Harry'ego Pottera. Czekam na kolejne rozdziały.:jupi:

Dodane przez Bloo dnia 10-12-2009 10:20
#17

Po pierwsze i najważniejsze: Ukłony w stronę Kary, która poświęciła swój czas, by poprawić ten tekst.
Po drugie i nie mniej ważne: Dziękuję za wszystkie rady i wskazówki, jakie dostałam. Są nieocenioną pomocą w tworzeniu dalszych rozdziałów :happy:
Pozdrawiam

Rozdział 4: Tajemnice zamknięte na klucz


Zanim Mia zdołała otworzyć oczy, odnotowała fakt, że czuje się fatalnie. Było jej niedobrze i to bardzo. Jakby wypiła całą butelkę wina pokrzywowego. Skuliła się, obejmując ramionami kolana. Łóżko też nie wydawało się zbyt wygodne, jakieś takie twarde. I gdzie się znowu podziała ta cholerna poduszka?
Powoli i ostrożnie uniosła powieki. Pierwszą rzeczą, którą zobaczyła był kołtun kurzu. Zamrugała, żeby odzyskać ostrość widzenia i, no niestety, okazało się, że to jednak nie przywidzenie. Leżała na podłodze na zapleczu swojego sklepu.
Wciągnęła głęboko powietrze i kiedy zdecydowała, że jednak nie zwymiotuje, przekręciła się na plecy. Wlepiła oczy w deski, które pokrywały sufit. Czuła się naprawdę dziwnie. Miała wrażenie, że w żyłach zamiast krwi pełzają jej mrówki.
Co się właściwie stało? Wydarzenia ostatniej nocy zaczęły do niej wracać.
Snape mnie otruł! - uświadomiła sobie z przerażeniem. Podniosła się do pozycji siedzącej trochę za gwałtownie, czego skutkiem był natychmiastowy i nieprzyjemny skurcz żołądka.
- Zamorduję go - mruknęła, podciągając kolana pod brodę. Gdyby tylko posłuchała swojej intuicji i zajrzała mu wtedy do głowy, nie cierpiałaby w tej chwili.
Odczekała chwilę, aż sensacje w brzuchu nieco się uspokoją i powoli, bardzo ostrożnie podniosła się z ziemi. Podeszła do stołu i sprzątnęła z niego naczynia. Kubek, z którego piła truciznę wylądował w koszu na śmieci. Postanowiła, że zrobi sobie herbatę. Tak będzie najlepiej. I zajmę się Oklumencją, tak rozmyślając, rozpaliła ogień w kominku. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo przemarzła, leżąc na gołych deskach podłogi. Zerknęła na stary zegar z kilkoma tarczami i stwierdziła, że dochodzi ósma. Za dwie godziny przyjdzie Olaf.
Właśnie zamierzała zalać sobie herbatę, kiedy usłyszała okropny hałas, tuż za drzwiami. Bez zastanowienia chwyciła swoją różdżkę, która spoczywała na gzymsie kominka i podeszła cicho do niewielkiego okna. Odsunęła nieco firankę, wyglądając na wąską uliczkę.
Na tle ceglanego muru i śniegowych zasp zobaczyła mężczyznę w fioletowym płaszczu i szarym, szpiczastym kapeluszu. Brązowa broda opadająca mu na wierzch szaty, wydała jej się dziwnie znajoma. Mężczyzna stał w samym środku zamieszania. Wyglądało na to, że wpadł na kubły ze śmieciami. Mia poczuła kolejny skurcz żołądka, a jednocześnie wypełniła ją wielka złość. Ścisnęła różdżkę i szybkim krokiem podeszła do drzwi, które otworzyła z rozmachem, krzycząc jednocześnie:
- Stój! Jeden krok i nie będzie co zbierać!
Intruz wyprostował się, wlepiając w Amelię spojrzenie swoich jaskrawych oczu. Wyglądał dość żałośnie, stojąc po kostki w odpadkach. Jednak w prawej ręce dzierżył różdżkę, więc, mimo wszystko mógł być groźny.
- Rzuć różdżkę - rozkazała twardo, trzymając swoją tak mocno, że wbiła sobie paznokcie we wnętrze dłoni.
Nieznajomy powoli zaczął podnosić ramiona do góry w geście poddania. Mia jednak miała tak napięte nerwy, że uznała to za podstęp.
- Expeliarmus! - zawołała, wytrącając przeciwnikowi broń. Nagły podmuch wiatru uderzył ją w twarz, szarpiąc włosy i sukienkę. Uzmysłowiła sobie, że stoi po kostki w śniegu bez płaszcza i szalika.
Tymczasem mężczyzna uniósł dłonie w uspokajającym geście i przemówił:
- Spokojnie. Jeśli tylko dasz mi szansę, wszystko ci wyjaśnię. Wcale nie zamierzałem cię krzywdzić...
Mia machnęła różdżką, sprawiając, że nieproszony gość poleciał plecami prosto w ceglany mur.
- A ja nie zamierzam z tobą dyskutować - wyjaśniła mu. Oczy błyszczały jej złowrogo. Nie chciała więcej dać się podejść. Wystarczyło już, że zgodziła się wypić truciznę.
- Ale ja chcę ci tylko pomóc - zapewnił ją mężczyzna, przyciśnięty do ściany.
- Niby dlaczego miałabym potrzebować twojej pomocy? Daj mi święty spokój! - Z różdżki Mii wystrzelił snop czerwonych iskier.
- Rozumiem twoje wzburzenie... - Mężczyzna patrzył jej prosto w oczy.
Gdzieś za rogiem rozległo się szczekanie psa. Ktoś głośno zagwizdał, ale Mia nie przestawała mierzyć w przybysza.
- Nie, nie rozumiesz - odrzekła, oddychając ciężko. - Zejdź mi z oczu.
- Amelio, mam dla ciebie coś, co kiedyś należało do Alicji... twojej matki... - Mężczyzna wpatrywał się w nią błagalnie.
Mia nie wiedziała, co powinna teraz zrobić. Czy wszystko musi dziać się aż tak szybko? Dlaczego nagle tyle rzeczy się ze sobą łączy?
- Czego ode mnie chcesz? - wykrztusiła w końcu, zła na siebie za to, że głos jej drży.
- Ja... ja... - wyjąkał nieznajomy. Wyglądał na zmęczonego długą drogą. - Ja obiecałem twojej matce... - urwał, chcąc jej przekazać prawdę bez słów.
Amelia opuściła różdżkę, chociaż nadal była gotowa jej użyć, gdyby zaistniała taka konieczność. Czuła, że przemarzła i nic w tym dziwnego. Sukienka, choć z długimi rękawami, stanowiła marną ochronę przed mrozem. Potarła ramiona dłońmi, czując jednocześnie kolejny zawrót w żołądku. Mrówki pod skórą jakby przyspieszyły kroku.
- Znałeś moją mamę? - zapytała cicho.
- Byliśmy znajomymi... Właściwie przyjaciółmi. - W jego głosie zabrzmiał smutek. Odszedł od muru, a śnieg pod jego stopami zatrzeszczał smętnie.
Mia zrobiła dwa kroki w tył, kiedy mężczyzna schylił się po swoją różdżkę.
- Proszę, pozwól mi spełnić obietnicę, którą jej złożyłem - rzekł cichym, ochrypłym głosem, prostując się.
Amelia zrobiła jeszcze krok do tyłu, zanim rozejrzała się po ciasnej, zasypanej śniegiem uliczce. Nie chciała podejmować głupich decyzji, a przeczuwała, że słuchanie tego człowieka nie jest rzeczą do końca mądrą. Jednak z drugiej strony był jedyną osobą, która mogła jej opowiedzieć o matce, a przecież tego właśnie pragnęła. Dlatego, z sercem wypełnionym nieufnością, chociaż także i cichą nadzieją, powiedziała:
- Wejdź, proszę.
Wskazała na drzwi, prowadzące na zaplecze sklepu Antycznie Magiczne. Nieznajomemu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Wszedł do środka, tuż za właścicielką, zdejmując z krótkiej, brązowej czupryny szpiczasty kapelusz.
Amelia podeszła do parapetu, na którym stała donica z jej ulubioną tentakulą - był to zeszłoroczny prezent urodzinowy od Gerarda.
- Powinienem zacząć od przedstawienia się - zaczął mężczyzna, znacznie spokojniejszym tonem.
Amelia milczała, zajęta wygładzaniem listków tentakuli.
- Nazywam się Nataniel Fogg.
- Nigdy o tobie nie słyszałam - stwierdziła niezbyt grzecznie.
- Wcale nie oczekiwałem, że będziesz mnie znała - wyznał Fogg spokojnie. - Moja prawdziwa przyjaźń z Amelią skończyła się wraz z Hogwartem.
Mia zmierzyła go uważnym spojrzeniem, odpychając jednocześnie macki tentakuli, które łaskotały ją w szyję.
- Po szkole dużo się zmieniło. To były czasy, kiedy Voldemort...
- Nie waż się wymawiać w tym pomieszczeniu imienia Czarnego Pana - syknęła Amelia, uderzając pięścią w parapet.
- Dobrze - zgodził się Fogg, choć minę miał niechętną. - A więc były to czasy, gdy wasz Pan po raz pierwszy sięgał po władzę i nieśmiertelność. - Zmrużył oczy, obracając w rękach swój szary kapelusz. Na pomarszczonym obliczu widoczne były cienie dawnych uczuć. Mia nie miała pojęcia, do czego to wszystko zmierza.
- Alicja była bardzo uzdolnioną czarownicą. Inteligentna i dowcipna, bardzo ładna...
Amelia przechyliła głowę w bok. Nataniel Fogg brzmiał jak ktoś zakochany.
- Do tego wszystkiego miała jeszcze czystą krew - kontynuował Fogg, wzdychając ciężko, co jakiś czas.
Tak, Mia wiedziała, że ród jej matki należał do jednych z najstarszych w świecie czarodziejów. Nie pamiętała, co prawda nazwy, ale ojciec chełpił się przed obcymi, jak wspaniałe pochodzenie miała jego ukochana żona, której normalnie nigdy nie wspominał.
- Podsumowując, idealna partia dla wysokiego sędziego z obsesją na punkcie czystości krwi, którego kariera jest w pełnym rozkwicie. - Fogg podniósł swoje żółtawe oczy na Amelię, która w ciszy usiadła na brzegu stołu i czekała na kolejne słowa. Wiedziała, że mężczyzna obawia się mówić o jej ojcu. Nie mógł wiedzieć, jakimi uczuciami Mia go darzy. Nie miał pojęcia, jak daleko może się posunąć w wypowiadaniu własnej prawdy.
Amelia kochała ojca, ale nie była ślepa i głucha. Znała jego ciemną stronę i świetnie zdawała sobie sprawę z tego, że podłość i okrucieństwo łatwo mu przychodzą. Było dla niej oczywiste, że ojciec ma na sumieniu wielu czarodziejów, nie tylko tych, których osobiście zamordował, ale także tych, którym wymierzał pozornie sprawiedliwe wyroki.
Jednak za bardzo chciała poznać prawdę o relacjach łączących jej rodziców, bo nie potrafiła zrozumieć przyczyny, dla której imię matki budziło gniew w ojcu. Skinęła lekko głową, żeby Fogg nie krępował się mówić, co myśli.
- Jak już mówiłem, po ukończeniu Hogwartu, nasze relacje rozluźniły się. Spotykaliśmy się coraz rzadziej. Owszem, ciągle korespondowaliśmy ze sobą, ale to już nie było to samo. Czasami przychodziłem, kiedy potrzebowała pomocy w sklepie. - Machnął ręką, okręcając się w miejscu.
Mia z wrodzoną kobiecą intuicją zrozumiała, że przychodził zawsze, gdy tylko matka go potrzebowała, w każdej sytuacji. Zrobiło jej się naprawdę żal Nataniela Fogga.
- A potem, kiedy miała dziewiętnaście lat - mówił dalej Fogg, a w jego głosie pobrzmiewał smutek - przyłączyła się do Vol... to znaczy do Sama-Wiesz-Kogo.
Amelia niespokojnie poruszyła się na swoim miejscu. Spojrzała w okno i stwierdziła, że znów zaczął padać śnieg. Czy na pewno chciała wiedzieć o wszystkim?
Weź się w garść - nakazała sobie w myślach. Chcę znać całą prawdę. To część mnie.
- Wiesz, nawet zapytałem raz, dlaczego to zrobiła. Nigdy przecież nie była negatywnie nastawiona do czarodziejów, którzy pochodzili z mugolskich rodzin. Ona odpowiedział, że spotkała kogoś, kto otworzył jej oczy...
- Ojciec... - szepnęła Mia. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że gniecie w dłoni skrawek swojej sukienki.
- Tak. Harold Norton. Sporo od niej starszy, niezwykle pociągający, jako ceniony sędzia Wizengamotu. Potrafił sprawić, że uwierzyła we wszystko, co jej powiedział... obiecał. - Fogg z udręczoną miną osunął się na fotel, na którym kilka godzin temu siedział ledwo żywy Snape.
- Nie mogłem tego pojąć, a ona stale powtarzała, że nigdy nie sądziła, że będzie tak szczęśliwa. Naprawdę go kochała, widziałem to w jej oczach. Zawsze robiła dokładnie to, czego od niej chciał. Bez wahania zgodziła się wychowywać swoje dzieci w uwielbieniu dla Sama-Wiesz-Kogo, i w nienawiści do świata mugoli.
Amelia czuła się tak, jakby jakaś niewidzialna pięść wymierzyła jej cios prosto w żołądek. Zrobiło jej się strasznie niedobrze. Wstała chwiejnie i podeszła do okna, by znów zająć się swoją rośliną. Słuchanie tego sprawiło jej niespodziewany ból. Mimo to nie chciała, żeby Nataniel przestawał opowiadać.
- Była tak ślepo oddana Haroldowi, że nigdy nie odmawiała wykonania rozkazów Vo... rozumiesz, prawda? - Spojrzał na nią twardo.
Oczywiście, że rozumiała, tak przecież ją wychowano - ma być posłuszna swojemu Panu.
- Więc, widzisz, nigdy się nie wahała. Miała wielką siłę i wasz Pan to doceniał. Wymordowała wspólnie z Haroldem trzy rodziny. Dwie czarodziejskie i jedną mugolską.
Mia spojrzała na niego przerażona. Oddychanie przychodziło jej z trudem. Miała wrażenie, że świat wiruje jej przed oczami, a mrówki w żyłach oszalały. Oparła się o ścianę w obawie, że nogi odmówią jej posłuszeństwa. Nie potrafiła sobie wyobrazić tej subtelnej kobiety, którą widziała na zdjęciu, z krwią na rękach, torturującą innych.
Ojciec, to było zupełnie coś innego. Znała go bardzo dobrze, nawet on sam nie wiedział, jak bardzo, i akceptowała go takim, jakim był. Przecież troszczył się o swoje dzieci. Był z nich dumny i zawsze bronił je przed atakami z zewnątrz. Mia nie mogła narzekać, bo poza tym, że nie chciał rozmawiać o matce, niczego jej nie odmawiał. Przeciwnie, zawsze powtarzał, że jest jego największym skarbem, i że musi o nią dbać.
Matka jawiła się jej raczej jako kobieta wspierająca męża, wychowująca dzieci, ale nie mieszającą się do spraw śmierciożerców. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogła być naznaczona Mrocznym Znakiem.
- Dobrze się czujesz? - Fogg podszedł do niej, chwytając ją za nadgarstek i ciągnąc w stronę fotela.
Usiadła, wbijając wyczekujące spojrzenie w twarz Nataniela.
- Wstrząsnęło to tobą? - W sumie zabrzmiało to bardziej, jak stwierdzenie, a nie jak pytanie. - Muszę przyznać, że jesteś bardziej wrażliwa, niż mi się wydawało...
Cokolwiek to miało znaczyć, Mia nie chciała teraz tego roztrząsać. Fogg odwrócił się w stronę kominka, zakładając ręce za plecy.
- Kiedy dowiedziałem się o tych okropieństwach, dosłownie ścięło mnie z nóg. Poczułem niesamowity wstręt do twojej matki. Nigdy nie sądziłem, że mogę czuć coś takiego względem Alicji. - Opuścił smętnie głowę. - Najgorsze jednak było to, że ja o wszystkim wiedziałem i nie zrobiłem nic, żeby ją wyciągnąć z tego, w czym się coraz bardziej zagłębiała...
- Gardzisz śmierciożercami - przerwała mu Amelia, prostując się w fotelu i zaciskając dłoń na lewym przedramieniu.
- Owszem. - Fogg odwrócił się do niej, a oczy mu dziwnie pociemniały.
- Więc, dlaczego ze mną rozmawiasz tak spokojnie? - zadrwiła.
- Bo kiedyś złożyłem obietnicę, a ty nie wydajesz mi się zła - odrzekł powściągliwie. - Zaraz ci to wszystko wyjaśnię. Bo widzisz, kiedy ty się urodziłaś z nią coś się stało.
Amelia zmarszczyła brwi, chciała coś powiedzieć, ale Fogg ruchem dłoni dał jej znać, żeby mu nie przerywała.
- Wiem, że od tamtego momentu przestała brać czynny udział w wypadach śmierciożerców. A kiedy miałaś niecałe trzy lata... Nie mogłem w to uwierzyć, ale przyszła do mnie. - Fogg znów podszedł do Mii, chcąc ją chwycić za dłonie, ale dziewczyna zwinnie tego uniknęła. Wstała z fotela i spojrzała na swojego rozmówcę wyczekująco.
- To należało do niej.
Nataniel sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyjął z niej jakiś przedmiot. W pierwszej chwili Mia pomyślała, że to książka, ale kiedy Fogg podał jej ową rzecz, okazało się, że to niewielka szkatułka, pięknie ozdobiona kwiecistymi ornamentami. Na wieczku, wymalowany zieloną farbą, widniał motyl. Pudełko zamknięte było na klucz. Z przodu widniała niewielka dziurka, ozdobiona na około drobnymi, rzeźbionymi listkami.
- Co to jest? - zapytała, oglądając z zaciekawieniem szkatułkę.
- Szczerze mówiąc, nie mam zielonego pojęcia - wyznał Fogg, z rezygnacją wymalowaną na twarzy.
- Jak to? - Mia zmierzyła go podejrzliwym wzrokiem.
- Nie potrafię tego otworzyć. - Fogg wskazał dłonią pudełko. - A uwierz mi, próbowałem wszystkiego, łącznie z próbą rozwalenia tego w drobny mak. I nic. Widocznie zawartość przeznaczona jest tylko i wyłącznie dla ciebie.
- Tylko, że ja nie bardzo rozumiem - wyjąkała Mia, obracając pudełko w rękach. Jego zawartość odbijała się od ścianek z przytłumionym trzaskiem. Najwidoczniej, żeby to otworzyć, trzeba było mieć klucz. Problem polegał na tym, że nie miała pojęcia skąd go wziąć.
- Tydzień przed tym, jak zginęła przyszła do mnie właśnie z tym - kontynuował Fogg, który chyba zdołał się w końcu całkowicie opanować. - Długo rozmawialiśmy, chociaż raczej o tym, co słychać u mnie, bo Alicja nie chciała mówić o sobie. Powiedziała tylko, że strasznie żałuje podjętych kiedyś decyzji.
- To naprawdę dziwne, co mówisz. Moja matka zginęła w imię Czarnego Pana. Została zamordowana przez szlamy - stwierdziła Amelia, patrząc Natanielowi prosto w oczy. - Z tego, co wiem do końca życia była mu wierna. A twoja historia wyjaśnia mi, dlaczego ci czarodzieje to zrobili. Miałam fałszywy obraz sytuacji. Myślałam, że tu chodzi o mojego ojca, że to jego chcieli ukarać, odbierając mu żonę. Dlatego sądziłam, że nie chce o niej rozmawiać, bo czuje się winny. - Potarła dłonią czoło. Wszystko zrobiło się jeszcze bardziej skomplikowane.
Nataniel zdawał się być zaskoczony, tym, co właśnie Mia powiedziała.
- Nie wiem, jak naprawdę zginęła. Ale możesz mi wierzyć, że była zdecydowana odwrócić się od Lorda Voldemorta. Przepraszam - dodał szybko, widząc mieszaninę lęku i irytacji na twarzy Amelii. - Odniosłem wtedy wrażenie, że coś mocno nią wstrząsnęło. Była blada i zmęczona, jakby chora. Chciałem wiedzieć, co się z nią dzieje, ale z wielkim przestrachem powiedziała, że musi zrobić coś okropnego. Powiedziała, że musi odkupić swoje grzechy, a cena jest bardzo wysoka.
Opowieść zaczynała Mię naprawdę przerażać. Jakie tajemnice skrywa jej rodzina? Co takiego wydarzyło się przeszło dwadzieścia lat temu?
- Cały czas była pewna, że zginie. Nie miała jednak pewności, czy zdoła wypełnić swoje ostanie zadanie. Nie mogłem odgadnąć, o co jej chodzi. A potem kazała mi przysięgnąć, że będę na ciebie miał oko, jeśli jej misja zakończy się niepowodzeniem.
- Co? - prychnęła Mia z niedowierzaniem.
- Tak było. I ja się zgodziłem, chociaż ona nie chciała nic więcej zdradzić. Pragnęła, żebym cię po cichu wspierał. Nie potrzebowałaś mojej pomocy, jak się okazało i dlatego do tej pory się nie poznaliśmy.
- I nagle ci się wydaje, że mam jakieś kłopoty? - zapytała ironicznie Mia, czując, że ma ochotę się na kimś wyładować.
- Cóż, Alicja zostawiła mi tę szkatułkę i prosiła, żebym ci ją oddał, gdyby sprawy potoczyły się tak, że zostaniesz śmierciożerczynią. - Fogg założył na swoją rozczochraną głowę szpiczasty kapelusz. - Sprawy tak właśnie się potoczyły, dlatego tu jestem.
Amelia nic nie powiedziała. Chwilowe wzburzenie ustąpiło miejsca uczuciu bezradności i zagubienia.
- Myślisz, że ona mogła zginąć zupełnie inaczej? - mruknęła cicho.
- Myślę, że najwyższy czas się tego dowiedzieć - rzekł Fogg. - Jeszcze wiele może się zdarzyć. - Jego wzrok spoczął na lewym przedramieniu dziewczyny, gdzie pod rękawem ukryty był Mroczny Znak.
W tym momencie usłyszeli, że ktoś dobija się do drzwi. Amelia spojrzała na zegarek i ze zgrozą stwierdziła, że jest już za siedem dziesiąta.
- Otwarte, Olaf - krzyknęła.
Drzwi otworzyły się i do środka wszedł Olaf Gibon, który wyglądał jak bałwan, cały oprószony śniegiem. Koloru czapki w ogóle nie można było dostrzec. Stanął nieco zdezorientowany na widok nieznajomego gościa, a także poruszony wyglądem swojej szefowej, sprawiającej wrażenie osoby, która została niedawno trafiona oszałamiaczem.
- Dzień dobry - bąknął w końcu.
- Cześć. - Mia obdarzyła go mało przekonującym uśmiechem.
- Amelio, jeszcze się spotkamy. Wiem, że te sprawy dotyczą ciebie, ale ja muszę wiedzieć. Zbyt długo z tym zwlekałem. - Fogg pogładził się po brodzie. - Wyślę ci sowę.
Amelia skinęła głową. Wiedziała, że już nie ma odwrotu. Będzie musiała odkryć prawdę.
Kiedy tylko Nataniel wyszedł, Olaf doskoczył do Amelii, mierząc ją uważnym spojrzeniem.
- Jak mi nie powiesz, co tu się dzieje, to od razu możesz szukać sobie nowego pomocnika - uprzedził, widząc, że dziewczyna otwiera usta, żeby coś powiedzieć.
- Kochany jesteś, że się tak martwisz, ale nic się nie stało. - Mia poklepała go po ramieniu.
- No jasne, że nic. Prócz tego, że najprawdopodobniej nie wróciłaś do domu na noc i wyglądasz, jakby stratowało cię stado dzikich hipogryfów. Faktycznie, nic się nie stało. - Olaf skrzyżował ręce na piersiach i z oburzeniem wpatrywał się w Amelię.
Mia przeszła z zaplecza do sklepu, by otworzyć lokal dla klientów. Wzięła ze sobą szkatułkę, którą dał jej Fogg. Zamierzała ukryć ją w sklepie, była tutaj całkowicie bezpieczna. Włożyła ją do swojej osobistej szafki, tuż pod kasą.
- No dobrze. To była ciężka noc - powiedziała ostrożnie, kiedy już ukryła swój skarb.
- Powinienem był zostać - rzekł Olaf, pełen wyrzutu dla samego siebie. - Ze Snapem nigdy nic nie wiadomo. To mistrz w tłamszeniu ludzi.
Amelia prawie się roześmiała. Przez to wszystko zapomniała, że powinna hodować w sobie wściekłość, którą mogłaby wyładować na Mistrzu Eliksirów. Ale w tej sytuacji to, co czekało ją wieczorem, wydawało jej się nic nieznaczącym drobiazgiem. Nie obchodziło ją to, czego będzie chciał od niej Voldemort. Może zrobić wszystko... No, prawie wszystko. Teraz jednak liczyła się dla niej Alicja Norton.
- Posłuchaj Olaf, mam do ciebie wielką prośbę - zaczęła, opierając się o ladę i patrząc na swojego pracownika, który naburmuszony stał w progu.
- Idź, idź. Przecież widzę, że ledwo się trzymasz na nogach - mruknął. - Zajmę się wszystkim. Nie sądzę z resztą, żeby dziś miało być ciężej niż wczoraj.
- Dziękuję, ratujesz mi życie - uśmiechnęła się lekko. Zmęczenie ogarniało ją coraz bardziej i czuła, że jeśli się nie położy i nie odpocznie, to z pewnością zaśnie na spotkaniu z Czarnym Panem. Kiedy to sobie wyobraziła o mało znowu się nie roześmiała.

* * *


Mia obudziła się o piątej. W pokoju panowała nieprzenikniona ciemność. Leżała przez chwilę, wpatrując się bezmyślnie w sufit. Powoli do głowy wlewały jej się wspomnienia z zeszłej nocy i dzisiejszego poranka. Nie miała ochoty wstawać i wychodzić z domu. Jednak wizyta u Travisów była sprawą nieodwołalną, niestety.
Niechętnie dźwignęła się z łóżka i skierowała swe kroki do łazienki. W całym domu panowała głucha cisza. Pierwszy raz poczuła się w nim nieswojo i była tym faktem przerażona.
To zły znak, pomyślała, co się z mną dzieje? Znowu czuła mrowienie w żyłach. Miała nadzieję, że to nieprzyjemnie uczucie wkrótce przeminie. Nie miała wątpliwości, co do tego, że spowodowane było ono wypiciem kubka trucizny. Do teraz nie mogła uwierzyć, że dała się przekonać Snape'owi.
Wyszorowała się z ostatnich oznak znużenia i ubrała czarną sukienkę z długimi rękawami. Czując się w miarę opanowana, wysuszyła włosy gorącym strumieniem powietrza, wydobywającego się z różdżki. Potem zeszła na dół, kierując się do kuchni.
W małym, wyłożonym wzorzystymi kafelkami pomieszczeniu było bardzo przytulnie. Jedyną ścianę, której nie pokrywały lśniące szafki i blaty, zajmował kominek. Jego gzyms z obu stron dotykał bocznych ścian. Na nim zaś ustawiona była kolekcja rodzinnych kryształów, które błyszczały tajemniczo, odbijając blask ognia i światło lamp.
Mia zastała w kuchni ich domowego skrzata.
Skrzacik był już bardzo stary. Cały - dosłownie - tonął w zmarszczkach, a jego toga, zrobiona z kawałka obrusu, wisiała na nim luźno. Mimo to, Skrzacik był jeszcze bardzo rześki i potrafił w zadziwiająco krótkim czasie przyrządzić ogromną ilość kanapek. Udowodnił to, kiedy Mia poprosiła go o jakiś szybki posiłek.
Wkrótce skrzat postawił przed nią piramidę kanapek. Podziękowała mu i z rosnącą otuchą w sercu zabrała się do nich, czując w żołądku wielką pustkę. Niczego nie jadła od wczorajszego obiadu i od samego myślenia o tym, kręciło jej się w głowie.
- Gdzie się wszyscy podziali? - zapytała w końcu, kiedy pochłonęła piątą kromkę chleba.
Skrzacik zachwiał się w obie strony, po czym usiadł na taborecie, który specjalnie dla niego wydzielił Harold.
- Pan Harold dużo pracuje. Do późna będzie w Ministerstwie, panno Amelio - zaskrzeczał, a skrzek ten przypominał krakanie wrony. - Pan Gerard i panna Gwen wyszli rano, ale nic nie wiadomo Skrzacikowi, dokąd się udali. - Zatrzepotał swoimi sterczącymi uszami, łapiąc się jedną ręką za bulwiasty nos.
- Och, w porządku. - Mia ledwie przełknęła potężny kęs kanapki. Zerknęła przy tym na zegar wiszący nad kominkiem i znowu o mało się nie udławiła, kiedy stwierdziła, że wskazówki nieubłaganie wskazują godzinę szóstą czterdzieści.
No pięknie, jeszcze tego jej brakuje, żeby się spóźnić na pierwsze wezwanie Czarnego Pana. Po prostu wspaniały dzień. Zerwała się z krzesła, uderzając boleśnie w kolano o taboret, stojący tuż obok.
Przeklinając, na czym świat stoi, pokuśtykała do przedpokoju, gdzie potknęła się o skraj wystającego dywanu.
- Nie no, co jest, do licha ciężkiego?
Mało brakowało a upadłaby na podłogę. Udało jej się jednak utrzymać na nogach, głównie dzięki stojakowi na płaszcze. Zerwała swój czarny płaszcz z wieszaka i owinęła się byle jak szalikiem. Już wychodziła na dwór, kiedy uświadomiła sobie, że nie ma na rękach swoich rękawiczek.
Przywołała je zaklęciem. Miała wrażenie, że nigdy do niej nie dolecą; nienawidziła się spóźniać. Kiedy po kilku sekundach posłusznie wylądowały jej w ręku, pośpiesznie wcisnęła je na dłonie i okręciła się w miejscu, znikając z własnego podwórza.
Wylądowała tuż przy znajomym spróchniałym moście. Przed nią połyskiwała Mroczna Poświata. Bez zastanowienia podciągnęła rękaw płaszcza i sukienki, tak, że Mroczny Znak zamigotał w zielonkawym świetle. Przebiegła bez problemu przez magiczną przeszkodę, czując się niezbyt pewnie, pędząc na złamanie karku po starym i trzeszczącym moście, rozpiętym nad wzburzoną wodą Morza Północnego.
Dom Travisów rósł jej w oczach. Usłyszała głosy. Kilka osób kręciło się przed wejściem. Amelia nie zatrzymała się, kiedy rzucali jej słowa powitania. Roztrąciła towarzystwo łokciami i wpadła do holu. Nie marnowała czasu, żeby zdjąć płaszcz. Musiała znaleźć Czarnego Pana.
Z wielką ulgą wychwyciła wzrokiem Artemidę Travis. Podeszła do niej cała zdyszana.
- Muszę wie.. edzieć... gdzie... jest Czaaa... Paan - wydyszała bez zbędnych wstępów.
Artemida zmierzyła ją uważnym wzrokiem, a kiedy rozpoznała w końcu, że ma do czynienia z Amelią, chwyciła ją za ramię i bez słowa zaciągnęła po schodach na pierwsze piętro. Kiedy tylko się tam znalazły, Amelia dostrzegła wielkie, dwuskrzydłowe drzwi i to do nich zaprowadziła ją pani domu.
- Czarny Pan cię oczekuje - szepnęła pani Travis, poklepując Mię po ramieniu. - To dla ciebie wielki zaszczyt, że chce się z tobą widzieć na osobności.
Uśmiechnęła się kurtuazyjnie i odeszła.
Mia spojrzała na drzwi. Klamka miała kształt lwiej łapy. [i]Ja bym tam nie przesadzała z tym zaszczytem[/i], pomyślała, czując, że robi jej się niedobrze ze strachu. Położyła dłoń na klamce, modląc się w duchu, żeby nie palnąć z nerwów jakiejś głupoty. Wzięła kilka relaksacyjnych oddechów, po czym zapukała, wchodząc jednocześnie do dużego pokoju.
Panował tu półmrok. Ściany pokrywała ciemna tapeta; jej właściwy kolor ciężko było w tym świetle określić. Dwa wysokie okna przysłaniały aksamitne, czarne zasłony. Staromodne meble połyskiwały złowieszczo, odbijając blask płonącego kominka i kilku świec. Na środku stało biurko a za nim, w wysokim fotelu, siedział Lord Voldemort. Wyglądał demonicznie.
Za jego plecami mieścił się kominek, którego kamienne kolumny wyobrażały dwie zakapturzone postacie, ze spuszczonymi głowami. Rozpalony ogień nie sprawiał jednak, że w pomieszczeniu było ciepło. Wręcz przeciwnie, panował tu nienaturalny chłód.
Mia zamknęła za sobą drzwi i poczuła się jak w klatce. Nie wiedziała, co powinna powiedzieć, a jednocześnie nie potrafiła oderwać wzroku od Voldemorta.
- Spóźniłaś się, Amelio - odezwał się Lord, składając dłonie w piramidkę i przytykając palce do ust. Jego oczy błyszczały groźnie.
- Przepraszam, Panie. - Amelia skinęła lekko głową, czując wyraźnie każde uderzenie swojego serca. W żyłach znów zamiast krwi poczuła mrowienie. - To się już nigdy nie powtórzy.
- Jestem tego pewien.
Choć mówił cicho, słyszała jego głos bardzo dokładnie, jakby stał tuż obok niej. Starała się nie przejmować faktem, że sięgnął prawą ręką po różdżkę, która leżała przed nim na blacie biurka.
- Chciałeś mnie widzieć, Panie? - Ze wszystkich sił starała się być opanowana i z ulgą stwierdziła, że jej głos zabrzmiał dość spokojnie. - Jestem do twojej dyspozycji.
- Podejdź - rozkazał, obracając różdżkę w palcach.
Amelia przez sekundę była pewna, że nie da rady ruszyć się z miejsca, jednak nie miała wyjścia. Rozgniewanie Voldemorta nie byłoby w tej chwili najmądrzejszym posunięciem, więc podeszła do biurka, czując, że jest jej gorąco. Sama nie widziała, czy to ze strachu, czy przez to, że nie zdjęła płaszczu.
- Chyba się niczego nie obawiasz? - Voldemort wstał, szeleszcząc swoją czarną szatą. Obszedł biurko i stanął za Amelią, która postanowiła na to pytanie nie odpowiadać. Obawiała się, że każda z jej odpowiedzi mogłaby wydać się nieszczera.
- Zapewne zastanawiasz się, dlaczego cię tutaj zaprosiłem? - Przesunął różdżką w dół po jej lewym ramieniu. Czuła jak Mroczny Znak zaczyna palić jej skórę i z trudem przełknęła ślinę.
- Tak, panie...
- Myślę, że pamiętasz, co powiedziałem ci, kiedy przyjmowałaś mój Znak. Jesteś dla mnie prawdziwą zagadką, Amelio - rzekł.
- Nie, nie sądzę... - zaczęła Mia, czując, że powinna jakoś przerwać ten dziwny wywód swojego Mistrza.
- Nie doceniasz się - syknął Voldemort. - A ja myślę, że twoje zdolności mogą mi się bardzo przydać.
Mia naprawdę bardzo chciała wiedzieć, o jakie zdolności wszystkim chodzi, bo oprócz jednej, nie miała pojęcia o istnieniu jakichś innych. Zawsze sądziła, że to przez jej ręce wszyscy uważają ją za kogoś wyjątkowego.
- Amelio, nie jesteś całkiem zwyczajną czarownicą - szepnął, z twarzą przy jej twarzy. Czerwone oczy, których źrenice były wąskie, jak u kota, zapłonęły złowieszczym blaskiem. - Masz coś, co powinno należeć do mnie.
- Ale panie, jak...
- Pewnie zdziwiła cię wczorajsza wizyta Snape'a.
Voldemort podszedł do kominka, opierając swoją bladą dłoń o głowę jednej z postaci.
- Nie mogę powiedzieć, że nie byłam zdziwiona. Kazał mi wypić... - truciznę, pomyślała, ale na głos powiedziała - eliksir. Na twój rozkaz, Panie.
- Tak - rzekł cicho Voldemort. - Dziwna to mikstura, zbudowana na bazie najsilniejszej, bezbarwnej trucizny - ciągnął, przypatrując się chłodno Amelii. - Snape będzie ci ją przyrządzał raz w miesiącu. Zna się na tym najlepiej, a ja nie chciałbym cię stracić, z powodu źle przygotowanego eliksiru.
Amelia poczuła skurcz żołądka.
- Czy mogę wiedzieć, w jakim celu muszę zażywać tę miksturę, Mistrzu? - zapytała, a jej głos nie był już tak opanowany, jak na samym początku.
Voldemort wykrzywił się w oziębłym uśmiechu i zwrócił w stronę najciemniejszej części pokoju. Z jego ust wypłynęły syki i prychnięcia. Mia poruszyła się niespokojnie; Czarny Pan wzywał swojego węża. Po kilku sekundach z cienia, tuż pod oknem, wyłoniła się Nagini w całej swej potwornej okazałości.
Zatrzymała się przed swoim Panem, unosząc do niego swoje oślizgłe cielsko. Voldemort, czule pogładził węża po trójkątnym łebku.
- Oto odpowiedź - zwrócił się do Amelii. - Musisz mi oddać, to, co nosisz w sobie. Eliksir, który wczoraj przygotował ci Snape, oddziela twoją krew od szczególnego rodzaju mocy, którą w sobie nosisz od urodzenia.
- Ależ, Panie! - Amelia cofnęła się o krok. Powoli zaczynała wpadać w szpony paniki.
- Amelio, chyba nie zamierzasz stawiać oporu? - zacmokał z udanym zatroskaniem. - Przecież nie chcesz poczuć mojego gniewu.
- Nie, ale ja nic nie rozumiem - wyznała Mia, z przerażeniem wpatrując się w Nagini, która wiła się przed kominkiem.
- Nie musisz - uciszył ją Voldemort. - Ściągnij płaszcz i usiądź w fotelu. Teraz - rozkazał władczym tonem.
Mia nie miała wyjścia. W czerwonych oczach czarnoksiężnika czaił się gniew, który choć jeszcze hamowany, mógł wybuchnąć przy najlżejszym oporze z jej strony. Posłusznie zsunęła z ramion płaszcz i odłożyła go na skraj biurka. Wolnym krokiem obeszła sekretarzyk, a odgłos własnych kroków, przyprawił ją o dreszcze. Usiadła w tym samym fotelu, w którym siedział Voldemort, kiedy weszła do pokoju.
Tymczasem Czarny Pan znów przemówił do Nagini. Wąż z cichym szelestem podpełzł w stronę fotela. Amelia czuła, jak potężne cielsko ociera się o jej nogi.
- Nie bój się, nie zamierzam cię uśmiercić - rzekł Czarny Pan zimnym tonem. - Jak już mówiłem, to nie miałoby sensu. Zamierzam korzystać z każdego twojego daru, tak długo, jak tylko się da - uśmiechnął się złowieszczo. - A teraz wyciągnij prawą rękę i podwiń rękaw.
Amelia wykonała polecenie, zdając sobie jednocześnie sprawę z tego, że Nagini wspięła się po oparciu fotela. Łebek węża znalazł się tuż przy jej szyi. Mia głośno zaczerpnęła powietrza, na co Voldemort zaśmiał się bezlitośnie i podszedł do niej.
Ujął w swoje długie palce rękę Amelii, ściskając jej nadgarstek. Dotyk jego dłoni kojarzył się Mii ze śmiercią. Zimna i szorstka skóra przywodziła jej na myśl martwego człowieka.
- Będzie bolało, ale tylko na początku - powiedział łagodnie, uśmiechając się krzywo. - Za dziesięć minut będziesz wolna. - Położył jej jeszcze dłoń na głowie, jak to zwykle czynili ojcowie swoim dzieciom. A potem cichym sykiem przemówił do węża, stukając lekko różdżką w prawe przedramię dziewczyny.
Nagini zniżyła się do jej ręki i Amelia z przerażeniem obserwowała, jak wąż otwiera swoją paszczę, ukazując kły. Chciała się zerwać z miejsca, ale nie była w stanie się ruszyć; nie pozwoliło jej na to zaklęcie Voldemorta. Chciała krzyczeć, ale nie umiała znaleźć w sobie dźwięków. Nagini wbiła kły w jej prawe przedramię. Ból sprawił, że w oczach poczuła łzy. Wąż pił jej krew... Albo coś innego.
Mia zamknęła oczy i poczuła, jak z każdą chwilą robi się coraz spokojniejsza. Z jej ciała wypływał jakiś rodzaj energii. Nagini jej nie uśmiercała. Czarny Pan mówił prawdę; chciał czegoś innego, nie jej życia.
Wszystko się zamazało, spokój zaczął zamieniać się w uczucie osłabienia. A ból, który wstrząsnął nią na początku, zaczął powracać w postaci tępego pulsowania. Wydawało jej się, że to wszystko trwa całe wieki, zanim gdzieś w oddali usłyszała prychanie Voldemorta.
Nagini oderwała się od ręki Amelii, sycząc wściekle i wijąc się znacznie szybciej niż zazwyczaj. Oczy Voldemorta zapłonęły czerwienią, zdawał się emanować potęga.
- Doskonale - powiedział cicho, zdejmując jednocześnie czar, który unieruchomił Amelię. - Teraz jesteś wolna.
Mia podniosła się z fotela, czując senność. Spojrzała na dwie rany, pozostawione przez Nagini.
- Niestety, nie możesz tego uleczyć - wtrącił Voldemort, wiedząc, o czym Mia myśli. - Na ukąszenia Nagini nie ma lekarstwa. Musisz to zakryć, wkrótce przestanie krwawić.
Amelia bez słowa wyjęła z kieszeni płaszcza różdżkę i stuknęła nią w rękę, wyczarowując bandaż, który oplótł się wokół jej przedramienia.
- Oczywiście to, co się stało w tym pokoju jest naszą tajemnicą. Czy to jasne, Amelio? - Voldemort zmroził ją swoim spojrzeniem.
- Jak sobie życzysz, Panie - odpowiedziała Mia słabym głosem, kłaniając się lekko. Założyła płaszcz i ruszyła w stronę drzwi.
- Nikt nie ma prawa się dowiedzieć - wycedził. - Gdybyś komuś powiedziała, dowiem się o tym, a wtedy posmakujesz mojego gniewu. Zrozumiałaś?
- Tak, Panie, będzie jak zechcesz. Twoje słowo jest dla mnie prawem.
Jeszcze raz się ukłoniła i wyszła z gabinetu. Chwiejnym krokiem zeszła na dół, do holu. Wszyscy śmierciożercy siedzieli w salonie, tak jak poprzednio, oczekując zapewne, aż ich Pan zaszczyci ich swoją obecnością.
Mia zatrzymała się i oparła plecami o wyłożoną drewnianymi panelami ścianę. Miała ochotę się rozpłakać, bo to, co się właśnie zdarzyło, było sto razy gorsze od wszystkiego, co przytrafiło jej się do tej pory w całym życiu.
Przytknęła dłonie do twarzy, wzdychając głośno. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że ktoś ją obserwuje.

* * *


Severus Snape, stojąc w ciemnym kącie holu, był na pierwszy rzut oka niewidoczny. Zastanawiał się, czego Voldemort może chcieć od córki sędziego Nortona, i co to może znaczyć dla całego magicznego świata.
To, że musi się tego dowiedzieć wprawiało go w kiepski nastrój. Uważał, że jego sytuacja jest już i tak wystarczająco skomplikowana, chociaż widocznie Albus Dumbledore nie był tego samego zdania. Prawda w końcu wyjdzie na jaw, a wtedy zaczną się prawdziwe kłopoty.

Edytowane przez Bloo dnia 15-07-2010 22:07

Dodane przez mooll dnia 10-12-2009 14:45
#18

I tu się pojawia mooll ;)
Zobaczymy - beta przyszła, więc oczekuję poprawy ;p

Zaczynamy :

Rozdział 4: Tajemnice zamknięte na klucz
Łóżko też nie wydawało się zbyt wygodne, jakieś takie twarde; i gdzie się znowu podziała ta cholerna poduszka?

Zamiast ";" daj po prostu kropkę i zacznij z dużej litery. Tak jak jest teraz - wygląda nienaturalnie..

Postanowiła sobie zrobić herbaty.

No i ten szyk -wg mnie - jest nie za dobry. Chyba lepiej brzmiałoby: "Postanowiła, zrobić sobie herbatę". Albo: " Postanowiła, że zrobi sobie herbatę." Twoje sformułowanie: "zrobiła [...] herbaty" jest niepoprawny. Owszem, potocznie stosowany, ale nie w literaturze ;). Jeśli już chcesz, to dodaj "trochę" przed "herbaty".

Wyglądał dość żałośnie, stojąc po kostki w odpadkach, jednak w prawej ręce ściskał różdżkę więc mimo wszystko mógł być groźny.
- Rzuć różdżkę - rozkazała twardo, ściskając swoją tak mocno, że wbiła sobie paznokcie we wnętrze własnej dłoni.

Powtórzenie. Tam wcześniej też napisałaś, że otworzyła drzwi ściskając różdżkę, czy coś. Nie wiem czemu, ale dla mnie to się rzuca w oczy. Możesz zastąpić to "mocno/ kurczowo/z całej siły trzymała", jeśli chcesz podkreślić moc uchwytu.

- Amelio, mam dla ciebie coś, co kiedyś należało do Alicji... twojej matki..._- Mężczyzna wpatrywał się w nią błagalnie.

Spacja, spacja! ;)

- Nigdy o tobie nie słyszałam - stwierdziła, niezbyt grzecznie.

Nie widzę potrzeby stawiania go tu. Ona stwierdziła(jak?) niezbyt grzecznie. Po co on tu miałby być? ;)

Owszem, ciągle korespondowaliśmy ze sobą, ale to już nie było to samo.

I tu bym go postawiła. ;)

Weź się w garść Mia, nakazała sobie w myślach, Chcę znać całą prawdę. To część mnie.

Małą literą. W końcu po przecinku ;).

Fogg odwrócił się do niej,a oczy mu dziwnie pociemniały.

Z "a" byłoby lepiej. Tak sądzę ;)

- Tak, było

Nie jest potrzebny.

W tym momencie usłyszeli, że ktoś dobiera się do drzwi.

To trochę tak, jakby za nimi były korniki ;p. Albo chciane te drzwi wysadzić. "Dobija", byłoby lepsze.

Ale w tej sytuacji to, co czekało ją wieczorem, wydawało jej się nic nieznaczącym drobiazgiem

Zabrakło go tu;)

- Posłuchaj Olaf, mam do ciebie strasznie wielką prośbę...

Napisz "ogromną", to będzie lepiej, niż "straszne wielką".

Leżała przez chwilę wpatrując się bezmyślnie w sufit.

Brak przecinka.

To zły znak, pomyślała, Co się z tobą dzieje, kobieto?.

Małą literą ;)

Mam teraz niestety mało czasu. Tylko tyle zdążyłam poprawić. C.d. - jak będę miała tę chwilę ;p.

Widzę, że błędów interpunkcyjnych się prawie pozbyłaś. Tak, jakieś rzadkie jeszcze. Ale od razu widać, że jest beta.

Cieszy mnie to, bo opowiadanie lepiej się czyta! ;) Tak trzymaj i Weny!;)

EDIT:

Cały dosłownie tonął w zmarszczkach, a jego toga, zrobiona z kawałka obrusu, wisiała na nim luźno.

To powinna być inwersja: "Dosłownie cały". Ale chyba wiem, o jakie podkreślenie Ci chodzi. Ale to wtedy trzeba jakoś zaznaczyć. Może myślnikiem? ["Cały - dosłownie - tonął"] Albo dać to "dosłownie" w nawiasie.

Skrzacik zachwiał się w obie strony, poczym usiadł na taborecie, który specjalnie dla niego wydzielił Harold.

Uuu... "po czym" ;).

- Pan Gerard i panna Gwen wyszli rano, nic nie wiadomo Skrzacikowi, dokąd się udali.

Tu to zdanie wygląda ok. Ale w kontekście tej dłuższej wypowiedzi Skrzatka, usunęłabym ten przecinek i postawiła spójnik "a" lub "i".

Mia z ledwością przełknęła potężny kęs kanapki.

Nie, nie, nie. Nie ma czegoś takiego, jak "ledwość". Proponowałabym: "Mia ledwie przełknęła[...]". Po prostu.

Zerknęła przy tym na zegar wiszący nad kominkiem i znowu o mało się nie udławiła, kiedy stwierdziła, że wskazówki nieubłaganie wskazują, godzinę szóstą czterdzieści.

No wskazują nieubłaganie tę godzinę. Ale nie wskazują, że po "wskazują" ma być przecinek ;p.

Zerwała się z krzesła, uderzając się boleśnie w kolano o taboret stojący tuż obok.
Kiedy "się" już się raz pojawia, drugi nie może. Nawet, jeśli kolejny czasownik (kiedy jest sam) wymaga tego "się".

P r z y k ł a d:
Dane są czasowniki: stosuje się i pisze się.
Zdanie łączące: "Się" nie stosuje się w tym wypadku, ani nie pisze. I kropka. Nie ma drugiego "się". Mam nadzieję, że jasno to wyjaśniłam ;p


Przeklinając na czym świat stoi, pokuśtykała do przedpokoju, potykając się o skraj wystającego dywanu.

Coś tu składniowo się gryzie. "Przeklinając [...], pokuśtykała [...], potykając się." Nie, radziłabym jakoś to przetransformować. Np, "Przeklinając na czym świat stoi, pokuśtykała do przedpokoju, gdzie potknęła się o skraj wystającego dywanu.

Zerwała swój czarny płaszcz z wieszaka i owiązała się byle jak szalikiem, którego kolor zamieniła z niebieskiego na czerwony.

Raczej w przypadku szalików mówi się "owinąć", co o tym sądzisz? A jak już chcesz z tym "wiązaniem", to poprawnie jest: "obwiązać" ;)

Kiedy w po kilku sekundach posłusznie wylądowały jej w ręku[...]

Tu coś Ci się "wypsnęło" ;p.

Przebiegła bez problemu przez magiczną przeszkodę, czując się niezbyt pewnie, pędząc na złamanie karku po starym, trzeszczącym moście, rozpiętym nad wzburzoną wodą Morza Północnego.

W miejsce przecinka dałabym spójnik "i".

Dom Travisów rósł jej w oczach, usłyszała głosy; kilka osób kręciło się przed wejściem.

Zrób coś z tymi spójnikami ;p. Nie wszędzie trzeba dawać przecinki, czy średniki ;). W tym wypadku za zaznaczonym przecinkiem coś bym wstawiła. Jakieś "już" wyglądałoby lepiej.

- Przepraszam, panie.

Przecinek.

- Nie musisz. - Uciszył ją Voldemort.

Teoretycznie poprawnie, ale nie nie musisz stawiać kropki od nowego zdania, że tak powiem, bo Voldemort uciszył ją słowami "nie musisz", to się razem wiąże w jedno zdanie.

Zamierzam korzystać z każdego twojego daru, tak długo, jak tylko się da. - Uśmiechnął się złowieszczo.

Sytuacja identyczna, jak powyżej ;).

I końcówka... Niespodziewanie weszłaś w myśli Snape'a, mimo, że konsekwentnie stosujesz to z Amelią. Nie wiem, czy to jest błąd. Może powinnaś ubrać to w jakieś myśli na zasadzie cudzysłowu lub kursywy, oddzielić < * * * > albo coś. Bo nagle czytelnik "wpada" w inną postać. To niestety świadczy o jakiejś Twojej niekonsekwencji. Ona zwykle nie bywa mile widziana, chyba, że jest celowa i naprawdę widać to na każdym kroku i nie razi. Mnie trochę tak.

Co do ogólnego wrażenia... Pierwsza część (przed ***) była naprawdę lepsza jeśli chodzi o błędy. W drugiej coś się porobiło.

Interpunkcja duuużo lepsza. Natomiast jakoś stylistycznie było trochę gorzej. Ale wierzę, że to taka "jednorazowa wpadka była" ;p

Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy, bo akcja zaczyna mnie wciągać i naprawdę podoba mi się Twój styl - jest bardzo dobry. ;)

Edytowane przez mooll dnia 10-12-2009 19:01

Dodane przez Bloo dnia 12-12-2009 23:46
#19

Zanim nastąpi treść główna, należą się gorące podziękowania i uściski dla Kary, która już po raz drugi przebadała treść i służyła opinią szurniętej autorce. DZIĘKUJĘ :happy:

Rozdział 5: Marcowe motyle


Gabinet dyrektora Hogwartu zawsze uchodził za jedno z najciekawszych pomieszczeń w całym zamku. Okrągła komnata, w której urzędował Albus Dumbledore, pełna była tajemniczych trzasków i podzwaniania. Na stolikach o wrzecionowatych nogach stały magiczne urządzenia i tylko Dumbledore wiedział, do czego służy ta cała kolekcja wirujących, wypuszczających obłączki dymu przedmiotów.
W pokoju było przyjemnie ciepło. Ogień w kominku płonął z wesołym trzaskiem, zagłuszając odgłos ulewy za oknem. Pięknie rzeźbiony zegar stojący na półce tuż obok wyświechtanej Tiary Przydziału, z głośnym zapałem wybił północ.
To wyrwało Severusa Snape'a z sennej atmosfery tego miejsca. Już od piętnastu minut siedział w fotelu ustawionym naprzeciwko wielkiego, lśniącego biurka i czekał, aż zjawi się właściciel gabinetu.
Wiedział, po co Dumbledore go wezwał. Ich rozmowy na temat Pottera można by zebrać i wydać jako dzieło filozoficzne, któremu Snape był skłonny nadać tytuł: "Severusa i Albusa dyskusyje o północy". Perspektywa rozmowy o postępie Pottera w nauce Oklumencji była raczej męcząca. Snape już dawno wyrobił sobie opinię na temat zdolności chłopaka w tej dziedzinie. Dzisiejsza lekcja tylko potwierdzała fakt, iż Potter jest arogantem, leniem i kompletnym beztalenciem. Doprawdy, Dumbledore powinien w końcu przejrzeć na oczy.
Westchnął, czując ogarniające go zmęczenie. To był wyczerpujący dzień. Pomijając wieczorną lekcję Oklumencji, miał jeszcze poranne zderzenie z profesor Sinistrą w wyniku czego, na jego głowę posypał się stos ciężkich ksiąg. Po południu trzeba było ratować klasę, w której odbywały się zajęcia z Eliksirów, ponieważ ten idiota, Longbottom, przeszedł właśnie na nowy poziom swoich destrukcyjnych zdolności. A potem do jego małej samotni w lochach wtoczyła się Umbridge w tym swoim obrzydliwym różowym sweterku, na widok którego, Severusowi cierpła skóra. A więc wkroczyła do jego gabinetu i zażądała całego zapasu veritaserum, jakim dysponował, grożąc mu postępowaniem dyscyplinarnym, gdyby przyszło mu na myśl odmówić.
Snape drgnął, słysząc jakiś cichy szmer i uniósł głowę w momencie, kiedy otworzyły się drzwi gabinetu. Nie musiał odwracać się, żeby wiedzieć, kto wszedł do środka.
- Przepraszam, że czekałeś. Musiałem odprowadzić pana Malcolma do samego wyjścia - rzekł Dumbledore, obchodząc biurko i siadając na swoim krześle z wysokim oparciem. Miał na sobie pięknie haftowaną szatę w kolorze ultramaryny, która wspaniale współgrała z jego srebrną brodą. Okulary połówki, osadzone na złamanym nosie błyskały w blasku świec.
Dyrektor wyglądał na spokojnego, ale i zmęczonego. Severus nieraz zastanawiał się, jak on to wszystko znosi? Zwłaszcza teraz, kiedy Ministerstwo dobrało mu się do skóry. Dumbledore był wielkim czarodziejem, ale nawet on sam nie mógł zaprzeczyć, że jego wiek zaczyna go ograniczać. Poświęcenie, z jakim starał się chronić Harry'ego było w istocie godne podziwu. Dlatego Snape'a do szału doprowadzał fakt, że ten zarozumiały syn Pottera nie zadaje sobie trudu, by o tym poważnie myśleć.
- Nie ma o czym mówić - odpowiedział, prostując się w swoim fotelu. - Kiedy w końcu dadzą sobie spokój?
Dumbledore uśmiechnął się lekko pod wąsem, kładąc złączone dłonie na blacie biurka.
- Kiedy dadzą sobie spokój? Severusie, chyba nie sądzisz, że po tym, co napisał Żongler, Prorok będzie bezczynnie czekał?
- Miałem raczej na myśli twoje zdrowie - mruknął Snape, patrząc pochmurnie na dyrektora.
Dumbledore milczał przez chwilę, rozważając słowa swojego gościa. Uznał jednak, że mają ważniejsze tematy do przedyskutowania, niż jego sprawność fizyczna. Postanowił od razu przejść do rzeczy.
- I jak wam idzie? - Wbił swoje jasne oczy w Severusa.
Ten skrzywił się, jak zawsze, kiedy był zmuszony rozmawiać o Potterze.
- Obawiam się, że nie mam dobrych wieści - odparł, krzyżując ręce na piersiach. - Ten chłopak przejawia totalny brak odpowiedzialności. Nie potrafi się zdyscyplinować, myśleć, o tym, czego się uczy!
- Spokojnie. - Dumbledore uciszył go, unosząc dłoń. - Rozumiem, co chcesz mi powiedzieć. Ale nauczenie Harry'ego Oklumencji jest teraz najważniejsze.
Oczywiście, że tak. Snape wcale tego nie kwestionował. Natomiast miał wiele zastrzeżeń, co do pewnych decyzji dyrektora.
- Już wiele razy ci mówiłem, że to nie ja powinienem go uczyć.
- Może źle się do tego zabierasz? - podsunął mu Dumbledore.
Przez chwilę sztyletowali się wzrokiem, po czym Snape odezwał się ponownie, całkiem spokojnie:
- Wiedziałeś, jak to się skończy. Nigdy nie ukrywałem, że nie jestem zachwycony poświęcaniem swojego czasu na dodatkowe zajęcia z Potterem.
- Uczyłbym go sam, gdybym się nie obawiał konsekwencji, jakie mogłyby z tego wyniknąć. - Na twarzy Albusa pojawił się jakiś nieodgadniony wyraz. - Musisz się postarać. Musisz go tego nauczyć.
- Niech pan ode mnie nie żąda cudu, dyrektorze. - Snape pokręcił głową.
- Postaraj się być ponad swoimi urazami - skontrował Dumbledore.
Severus poczuł się, jakby ktoś uderzył go w twarz. Ponad urazami? A niby co robi od pięciu lat, jak nie unosi się ponad dawne urazy? Już chciał coś powiedzieć, ale Dumbledore wstał z miejsca i podszedł do kominka.
- Porozmawiajmy o twojej misji - zaproponował, patrząc na Snape'a z ukosa.
- A nie możemy porozmawiać o tym, co przede mną ukrywasz? - Snape również wstał. - Chętnie dowiem się na przykład, dlaczego mam szczególną uwagę zwracać na Amelię Norton?
- Na razie po prostu ją obserwuj - odpowiedział Dumbledore, gładząc się po swojej długiej brodzie i z zadumą wpatrując się w ogień.
Snape sięgnął do kieszeni swojej czarnej szaty i wyjął z niej zakorkowaną fiolkę.
- Wiesz, co to jest? - wcisnął ją do ręki dyrektora.
Albus z uwagą przyjrzał się bezbarwnemu płynowi, który wypełniał buteleczkę. Odkorkował ją i powąchał.
- Czy to trucizna? - zwrócił się wreszcie do Snape'a.
- Aqua Tofana. Wiesz, co muszę z tym robić, co miesiąc? - warknął, coraz bardziej zdenerwowany.
Dumbledore, patrząc czujnie na swego rozmówcę, pokręcił przecząco głową.
- Zmuszam tę dziewczynę, żeby piła przyrządzony z tego eliksir, Wodę Podziału.
- A więc jednak Voldemort ma wobec niej jakieś plany - powiedział Dumbledore ściszonym głosem, bardziej do siebie niż do Severusa.
- Najwyraźniej - podchwycił Snape.
- Dowiedz się, czego od niej chce - rzekł z mocą Albus i wrócił do swojego biurka. Nie usiadł jednak na krześle.
- Ty coś wiesz. - Głos Snape'a zabrzmiał oskarżycielsko. - Powiedz mi, czy naprawdę sądzisz, po tym wszystkim, że jestem niegodny zaufania? Czy po tym wszystkim, nie mam prawa wiedzieć o niektórych rzeczach?
- Severusie, dobrze wiesz, że ci ufam - przerwał mu Dumbledore, z groźnym błyskiem w oczach. - Przyjdzie czas, kiedy o wszystkim ci opowiem. Ale musi przyjść właśnie ten konkretny moment. Jesteś teraz zbyt ważny, żebym mógł cię stracić.
Snape wpatrywał się w dyrektora z wściekłością. Nie to chciał usłyszeć. Nie litości mu było trzeba, tylko konkretnych informacji, na których mógłby się dalej opierać.
- Musisz mi coś powiedzieć, jeśli chcesz, żebym wykonał dobrze swoje zadanie - oświadczył w końcu.
- Zrozum, że wiem zdecydowanie za mało - odparł Dumbledore, siadając na swoje krzesło i wzdychając ciężko. - Rodzina Nortonów ma wiele tajemnic. A największa z nich wiąże się z pochodzeniem żony Harolda.
Severus stał przy kominku, uważnie słuchając Dumbledore'a. Miał wrażenie, że dyrektor bardzo starannie dobiera słowa, jakby selekcjonował informacje, które może ujawnić.
- Alicja Norton pochodziła ze starego rodu. Słyszałeś kiedyś o Gamerlingach? - obdarzył Severusa przelotnym spojrzeniem. Snape jednak nigdy przedtem nie słyszał takiej nazwy, więc musiał zaprzeczyć.
- Tak - kontynuował Dumbledore. - Gamerlingowie są tak samo starzy, jak ród Peverellów. Samo nazwisko już dawno nie występuje, ale jeden Merlin wie, w ilu czarodziejach płynie ich krew.
- Chcesz powiedzieć, że pochodzenie matki może mieć znaczenie dla Czarnego Pana? - zapytał Snape, wpatrując się wyczekująco w Dumbledore'a. - Wydaje mi się, że chodzi mu tylko i wyłącznie o Amelię.
Dumbledore nie odpowiedział od razu i Severus znowu miał wrażenie, że dyrektor nie chce powiedzieć za dużo.
- Cała ta sprawa jest bardzo dziwna. Nie wiem, czego dowiedział się Voldemort, ale mam złe przeczucia - odrzekł poważnie, poprawiając okulary na nosie. - To wszystko wiąże się z Gamerlingami, tego jestem pewien. Jednak istnieje wiele niejasności. Ich przodkowie bardzo zazdrośnie strzegli swych tajemnic. Dlatego proszę cię, żebyś się dowiedział od Amelii, do czego wykorzystuje ją Voldemort.
- Czy nie wystarczy, że dla ciebie szpieguję? - zapytał Snape z przekąsem.
- Moja prośba idealnie wpisuje się w ramy szpiegowania, Severusie - odrzekł Dumbledore z uśmiechem. - Wiesz, że nie prosiłbym cię...
- Gdyby to nie było ważne - wtrącił Snape. - Tak, wiem. Ale nie będę ukrywał, że to mi wszystko skomplikuje.
- Jestem pewny, że sobie poradzisz - rzekł Dumbledore szczerze.
- Ale, co będzie, jeśli ona się zorientuje? Nie zapominaj, że jest śmierciożerczynią - naciskał dalej Mistrz Eliksirów.
- Myślę, że przesadzasz. Doskonale maskujesz się przed Voldemortem i miałbyś nie poradzić sobie w towarzystwie zwykłej czarownicy? - Dyrektor spojrzał na Snape dobrodusznie. - Poza tym, wydaje mi się, że najmłodsza panna Norton bardzo przypomina swoją matkę.
- I to ma być dobra informacja? - prychnął Snape.
- Myślę, że najlepsza, jaką w tej chwili mamy - odpowiedział tajemniczo Dumbledore.

* * *


Amelia siedziała na kontuarze w swoim sklepie. Nikt się dotychczas nie pojawił, a Olaf wziął wolny dzień, bo, jak twierdził, miał ważne spotkanie. I dobrze, wolała pobyć trochę sama. Majtając nogami, wpatrywała się tępo w półkę zawaloną bibelotami. Nie mogła uwierzyć, że jest już połowa marca. Czas biegł tak nieubłaganie szybko, a ona nie miała nawet czasu, żeby zrozumieć, co się z nią dzieje.
Lord Voldemort nie rzucał słów na wiatr i naprawdę często wzywał ją, by dzięki swoim umiejętnościom odkrywała prawdę, zapisaną nie tylko w umyśle, ale także w ludzkiej duszy.
Spojrzała na dłonie. Ostatnio zbyt często ściągała koronkowe rękawiczki. Ile było na nich krwi? Wolała o tym nie myśleć. Musiała robić to, czego wymagał od niej Czarny Pan. Nie była na tyle mocna w Oklumencji, żeby móc przed nim kłamać. To, co widziała w niektórych ludziach przerażało ją i przytłaczało jednocześnie. Stawała się strażniczką ich najskrytszych tajemnic. Poza tym wchodzenie w czyjąś duszę było bardzo wyczerpujące i Amelia po kilku takich sesjach miała wrażenie, że ból głowy, jaki się po tym pojawiał, już nigdy nie minie. Dotychczas nie wykorzystywała swojego daru w ten sposób. Czasami, kiedy ktoś złapał ją za rękę, widziała jego myśli, ale tylko te powierzchowne. Zawsze odczuwała nastroje otaczających ją osób. Dobrze wiedziała, że jej umiejętność jest groźniejsza od Legilimencji. Czarodziej mógłby być największym mistrzem w Oklumencji, a ona i tak wiedziałaby, co się kryje za tą zasłoną.
Amelia skrzywiła się z bólu. Spojrzała na swoje prawe przedramię, gdzie pod luźnym rękawem czarnej sukienki, kryła się rana, pozostawiona przez Nagini. Dwa razy wąż wysysał z niej coś, co było potrzebne Czarnemu Panu. Jak dotąd nie udało jej się odgadnąć, co to może być. Nie mogła nikogo zapytać, bo on od razu wiedziałby, że złamała jego zakaz. Kompletnie bez sensu, prychnęła i zeskoczyła z kontuaru. Za tydzień znowu przyjdzie Snape, każe jej wypić to świństwo, a następnego dnia Nagini zrobi z tego użytek. Czuła się jak jakaś rzecz, którą można ustawiać, gdzie się chce, według własnej woli.
Do tego wszystkiego była jeszcze Gwen, która usilnie próbowała nakłonić ją, by zaczęła brać udział w akcjach, jakie przeprowadzali śmierciożercy. Amelia nie miała najmniejszej ochoty w tym uczestniczyć. To nie były poważne akcje, tylko jakaś farsa. Gwen zaczynała się rozkręcać. Przed całkowitym wybuchem, powstrzymywał ją fakt, że Czarny Pan jeszcze oficjalnie się nie ujawnił. Prawdziwa tragedia rozpocznie się, gdy cały świat obiegnie wieść o jego powrocie.
Obeszła ladę i kucnęła z drugiej jej strony, tam, gdzie znajdowały się skrytki. Wyjęła z jednej małą szkatułkę i pogładziła jej zdobione wieczko. Dałaby wszystko, by wreszcie odnaleźć klucz do tej tajemniczej skrzyneczki. Niestety straciła nadzieję, że kiedykolwiek jej się to uda. Klucz mógł być wszędzie; mógł równie dobrze nie istnieć w ogóle. Nic dziwnego, że za każdym razem, kiedy patrzyła na to pudełko, ogarniała ją bezsilna złość. Nie dostała też, jak dotąd, żadnej wiadomości od Nataniela Fogga, co było kolejnym powodem do frustracji.
Przesunęła jeszcze kilkakrotnie dłonią po wieku szkatułki, po czym odstawiła ją w bezpieczne miejsce. Nagle coś poczuła. Uniosła głowę, węsząc dookoła. To był miły zapach, przymknęła oczy i wyobraziła sobie ogród pełen kwiatów. Wstała z podłogi przepełniona jakimś dziwnym uczuciem. Co to było? Błogość? Nie, bardziej bezpieczeństwo. Obróciła się w miejscu. Nagle kątem oka dojrzała jakiś błysk. Wstrzymała oddech i zrobiła kilka kroków do przodu.
- Och! - wyrwało jej się z ust, kiedy tuż przed jej nosem przeleciał motyl. Nie taki zwykły, lecz stworzony z magicznego pyłu, niewielki, piękny motyl, mieniący się złotem i czerwienią. Chciała go schwytać, ale odleciał pod sufit. Obserwowała go przez chwilę, jak obija się skrzydłami o drewniany strop, a potem szybuje ku drzwiom. Stała oniemiała z zachwytu, nadal czując woń ogrodu. Wtedy motyl wrócił, podleciał na wyciągnięcie ręki.
Mia chciała go dotknąć - był taki piękny. I kiedy uniosła dłoń ku niemu, kiedy już wiedziała, że może go chwycić, drzwi do sklepu otworzyły się z impetem. Szarpnięty nimi dzwoneczek z wściekłością oznajmił przybycie klienta.
Czar prysł - dosłownie. Magiczny motyl błysnął i już go nie było. Zapach ogrodu uciekł przez otwarte drzwi, w marcowe popołudnie. Amelia poruszona, cofnęła się do lady i obrzuciła niespodziewanego gościa zaniepokojonym spojrzeniem.
Do sklepu, słaniając się, weszła kobieta. Była brudna i umazana krwią. Rozczochrane włosy opadały jej na twarz. Szatę miała w strzępach. Dopiero, kiedy osunęła się na kolana i uniosła głowę do góry, Amelia rozpoznała, kim ona jest.
- Gwen!
Natychmiast podbiegła do siostry, opadając przy niej na kolana.
- O Boże, Gwen, co ci się stało? - Chwyciła ją za ramię i pomogła wstać.
- To tylko drobny wypadek - wybełkotała ta starsza. - Doprowadzisz mnie do porządku i... i będzie dobrze.
Mia zaprowadziła Gwen na zaplecze i usadowiła ją w jedynym stojącym tam fotelu. Rozejrzała się za różdżką. Leżała na biurku, więc szybko po nią sięgnęła. Odetchnęła głęboko dla uspokojenia nerwów i przykucnęła przy siostrze tak, by móc się jej przyjrzeć.
Gwen wyglądała okropnie. Twarz rozorana, jakby dziki zwierz trafił ją łapą uzbrojoną w ostre pazury. Prawe oko było zapuchnięte, lewe zalane krwią. Amelia poczuła mdłości. Miała nadzieję, że uda jej się uratować siostrę przed utratą wzroku. Przesunęła delikatnie dłonią po obu ramionach Gwen. Tam gdzie szata była porwana, widniały głębokie rany.
- Gwen, coś ty robiła? - głos jej zadrżał. Machnęła różdżką i poszarpana peleryna zniknęła. Tak będzie znacznie łatwiej.
- Boli? - zapytała, ujmując Gwen pod brodę.
- Jak diabli - wydusiła z siebie Gwen, chwiejąc się lekko.
- Nie ruszaj się - zarządziła Mia.
Delikatnie przytknęła koniec różdżki do czoła siostry. Musiała najpierw uporać się z tymi rozcięciami. Przymknęła oczy, by przypomnieć sobie zaklęcia. Przez pięć minut szeptała jakieś śpiewne formuły, skupiając się całkowicie na przelewaniu czaru w rany. Kiedy skończyła, stwierdziła, że poprawa jest, ale niewielka.
- Mia... - szepnęła Gwen i znów się zachwiała.
- Spokojnie. Tylko spokojnie. Zaraz będzie po wszystkim - pocieszyła ją, choć tak naprawdę to próbowała przekonać samą siebie. Ponowiła czynność, lecz tym razem nie liczyła czasu. Dopiero, kiedy zupełnie zdrętwiała jej ręka, od poruszania nią w ten sam sposób, odważyła się spojrzeć na efekt.
Zalała ją fala ulgi. Twarz Gwen nadal pokrywał brud i krew, ale rany już nie było. Machnęła entuzjastycznie różdżką, usuwając i te zanieczyszczenia. Wtedy zobaczyła cienką bliznę, przecinającą prawy policzek i przechodzącą przez nos na czoło.
Mia przyłożyła palce do ust. Nie wyglądało to dobrze, ale przynajmniej jej siostra nie straciła oczu.
Gwen wpatrywała się w nią z udręczoną miną. Uniosła poharataną dłoń do policzka i wymacała nią skazę. Usta jej się wykrzywiły, ale nic nie powiedziała.
- Gwen, ja... - Mia chciała jakoś to wyjaśnić, ale starsza siostra machnęła ręką, żeby ją uciszyć.
- Nie potrzebuję twojego użalania się nade mną, Mia. - Głos nadal miała słaby, ale widać, że już było z nią lepiej. - Mogłabyś jeszcze zrobić coś z moimi rękami? I chyba skręciłam nogę.
Mia bez słowa wzięła się za dalsze uzdrawianie. Po godzinie stwierdziła, że nie jest już w stanie nic więcej zrobić. A Gwen wydawała się, może nie całkiem zdrowa, ale na pewno bardziej żywa.
- To powiesz mi, co się stało? - zapytała Mia, rozcierając sobie nadgarstek.
- Wypadek przy pracy - odburknęła Gwen, wstając z fotela. - Masz tutaj jakąś szatę? Nie będę paradowała w takich łachmanach.
Mia zmierzyła Gwen uważnym spojrzeniem. Widziała przebłyski tego, co się zdarzyło. Noc, lot na miotle, potem jakieś błyski, okrzyki, zamazane twarze. Widziała, jak różdżka Gwen spada w otchłań mroku. To prawdziwy cud, że udało jej się tutaj dotrzeć.
- A możesz mi powiedzieć, jakiej pracy? - odezwała się, szperając w niewielkiej szafie, ustawionej w kącie pokoju. Wyciągnęła z niej, jakąś starą, spłowiałą pelerynę w kolorze zgniłej zieleni.
- Zadajesz głupie pytania - ofuknęła ją Gwen. - Oczywiście, że w służbie Czarnego Pana.
- Przestań na mnie warczeć. - Mia podała jej szatę. - Wiesz, że się po prostu martwię. Wpadasz tutaj ledwo żywa, z twarzą pociętą jakąś klątwą... Gwen, kto ci to zrobił?
- Ścigałam Argosa - odparła Gwen, a na jej twarzy pojawił się krzywy uśmiech.
Mia zmarszczyła brwi. Paul Argos był śmierciożercą, jeśli dobrze pamiętała. Podzieliła się swoimi spostrzeżeniami z siostrą.
- Masz rację, Argos był- podkreśliła to słowo - śmierciożercą.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że... - Amelia nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów.
- Dziwisz się, że ścigałam naszego człowieka? - Gwen zrobiła pogardliwą minę. - A więc sądzisz, że wszyscy są lojalni wobec naszego Pana? Sądzisz, że są gotowi dla niego walczyć?
- Gwen, o czym ty mówisz? - zapytała Mia niepewnie.
- O zdradzie!
Amelia cofnęła się przed siostrą, której twarz wykrzywił grymas wściekłości.
- Czarny Pan nie zawsze dostrzega zdrajców. Na szczęście ma mnie! Oczyszczę grono jego popleczników ze wszystkich brudów, niegodnych całować skraju jego szaty.
- I chcesz mi powiedzieć, że Argos tak cię urządził? - Mia czuła gorącą potrzebę przerwania tej wysoce niebezpiecznej wypowiedzi siostry.
- Zdołał wezwać wsparcie - Gwen skrzyżowała ręce na piersiach.
- Aha - Mia prawie się roześmiała. Podeszła do siostry i patrząc jej prosto w oczy, zapytała ściszonym z przejęcia głosem:
- Po co się tak narażasz? Dlaczego nie możesz służyć Czarnemu Panu w bardziej konstruktywny sposób?
Gwen odepchnęła Amelię od siebie, rzucając jej pogardliwe spojrzenie.
- Słyszysz, co ty pieprzysz? On chciał uciec, a ja go powstrzymałam. Nikt nie uniknie kary za zdradę, wiesz o tym!
- Nie ty jesteś od wydawania wyroków - oburzyła się Amelia. - Nie do ciebie należy decyzja o tym, kto ma żyć, a kogo można zabić!
- Robię to, co do mnie należy - wycedziła Gwen przez zaciśnięte zęby. - Służę, mojemu Panu!
- Jasne - Mia pokręciła z powątpiewaniem głową.
- Śmiesz twierdzić, że jest inaczej? - Gwen chwyciła Amelię za przód sukienki i przyciągnęła brutalnie do siebie.
- Śmiem twierdzić, że bardziej mu się przydasz żywa niż martwa. Bo jak cię w końcu zabiją, to, co najwyżej Czarny Pan mianuje cię swoim Naczelnym Inferiusem - odpowiedziała Mia lodowatym tonem. - I puść mnie z łaski swojej.
Gwen wypuściła z dłoni materiał sukienki i odwróciła się od Amelii plecami. W tym momencie rozległo się ciche pukanie w szybę. Mia spojrzała w stronę okna. Na parapecie siedziała ruda płomykówka. Dziewczyna poczuła, że serce zaczyna jej szybciej bić. Odgarnęła niesforne kosmyki włosów z twarzy i podeszła do okna, by wpuścić ptaka do środka. Gwen zajęta ubieraniem szaty, zdawała się na nic nie zwracać uwagi.
Mia szybko odwiązała list od nóżki sowy i wypuściła ją na zewnątrz. Nie miała zamiaru odczytywać teraz wiadomości. To nie byłoby mądre.
- Nie ciekawi cię, kto przysłał ci list? - zapytała Gwen słodkim głosem.
- Och, to nic ważnego. Może poczekać - odpowiedziała Mia, mając nadzieję, że zabrzmiała szczerze.
- Nic ważnego?
- Tak. Faktura.
Gwen wyszła z zaplecza do głównej części sklepu. Wolnym krokiem zbliżyła się do lady, przyglądając się jej zmrużonymi oczami.
- Chyba nie masz tu zbyt wiele do roboty - skwitowała kpiąco. - Co ty tu robisz całymi dniami? - zwróciła się do stojącej w progu Amelii.
- Pracuję. To, że nie mam wielu klientów nie oznacza, że nie mam tu nic do roboty. - Mia czuła coraz większy gniew. Gwen przyszła do niej po pomoc, a kiedy już ją otrzymała, Mia jak zwykle nawet nie usłyszała słowa "dziękuję". Za to, oczywiście, miała mnóstwo innych rzeczy do powiedzenia. Stała tuż przy ladzie i rozglądała się bezczelnie, szukając czegoś, do czego mogłaby się przyczepić. Amelia miała dość. Na dodatek prawe ramię zaczęło pulsować tępym bólem.
- Co to jest? - Gwen schyliła się i wyciągnęła z półki ozdobną szkatułkę.
Amelia wstrzymała oddech. Nie mogła pozwolić, żeby Gwen zaczęła się czegoś domyślać.
- Pudełko - odpowiedziała z rozdrażnieniem.
- Widzę, ale może mogłabyś mi powiedzieć coś bardziej konkretnego? - Gwen dobrze wiedziała, jak wyprowadzić Amelię z równowagi.
- Konkretnie to pudełko jest zamówione, dlatego znajduje się pod ladą - odpowiedziała, zaciskając dłonie w pięści. - Odłóż je, jeśli możesz.
Pokrętny uśmieszek Gwen wcale jej się nie spodobał.
- A gdybym chciała je sobie wziąć?
- Gwen, na Merlina, dlaczego zachowujesz się, jak dziecko? Odstaw to na miejsce i po prostu stąd wyjdź - mówiąc to, Mia patrzyła siostrze prosto w oczy.
Gwen zmarszczyła brwi.
- Wyrzucasz mnie?
- Jeśli nie potrafisz się zachować wobec mnie z odrobiną wdzięczności i nie chcesz uszanować moich zasad, tak wyrzucam cię - przyznała Amelia, i nagle poczuła się dużo lepiej.
- Jak śmiesz?
Amelia wycelowała różdżką w siostrę. Nie zamierzała do niej strzelać zaklęciem, ale trochę improwizacji nie zaszkodzi.
- Proszę cię, Gwen, odstaw szkatułkę i wyjdź dobrowolnie. Jeśli tego nie zrobisz, potraktuję cię zaklęciem i obu nam będzie przykro. - Zielone oczy Mii zabłysły złowieszczo. Kiedy chciała, potrafiła być bardzo przekonująca.
Gwen parsknęła kpiąco, odstawiając pudełko na kontuar.
- Dasz mi jakąś miotłę, czy mam iść na piechotę? - zapytała opryskliwie.
Mia miała ochotę wysłać ją na długi spacer, ale ostatecznie górę wzięła troska. W końcu, co by nie było, Gwen jest jej siostrą, w dodatku mocno poturbowaną. Lepiej było, żeby szybko znalazła się w domu. Ojciec wezwie zaufanego uzdrowiciela, który ostatecznie doprowadzi ją do stanu używalności.
Mia wyszła na zapleczy i wróciła z miotłą w ręku.
- Zmiatacz Numer Siedem? - Gwen skrzywiła się na ten widok.
- A ty się Błyskawicy spodziewałaś? - zapytała ironicznie Amelia. - Przykro mi, Błyskawic akurat zabrakło. Musisz wziąć Zmiatacza.
Podała miotłę obrażonej Gwen i czekała, aż siostra raczy w końcu zostawić ją samą.
- Nie wiem, co ty robisz - odezwała się głosem mrocznym, jak noc na cmentarzu. - Ale uważaj, bo jeśli działasz na niekorzyść Czarnego Pana...
- Podniosłabyś na mnie rękę? - zapytała Mia, wpatrując się uparcie w tę wykrzywioną złością twarz. - Skrzywdziłabyś własną siostrę?
- Lepiej nie stawiaj mnie przed takim wyborem.
Gwen odwróciła się i wyszła. Amelia nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała. Miała nadzieję, że nigdy nie dowie się, kto dla Gwen jest ważniejszy. Spojrzała na szkatułkę. Na ile jej starsza siostra orientowała się w rodzinnych tajemnicach, tego nie wiedziała, ale miała szczerą nadzieję, że nigdy wcześniej nie widziała tego pudełka.

* * *


Droga Amelio,
Jeśli możesz, bądź dzisiaj o ósmej wieczorem na skrzyżowaniu dróg
do Oldlake i Mudhill. Stamtąd zabiorę cię do mojego domu.
Mam kilka informacji, które mogłyby cię zainteresować.
N. Fogg


Zgodnie z instrukcją, Amelia aportowała się na skrzyżowaniu dróg, prowadzących - jedna do uroczej osady Oldlake, a druga, do miasteczka Mudhill. Wieczór był chłodny i wietrzny. Amelia szczelnie zakryła się płaszczem. Wiatr zwiał jej z głowy kaptur i rozczochrał włosy. Trudno było to wszystko ogarnąć i wyrzucała sobie, że nie wzięła szalika. Zegar w odległym ratuszu wybił ósmą. Serce dziewczyny zabiło szybciej. Nie mogła doczekać się tego, co ma jej do powiedzenia Fogg.
Stała, pocierając sobie ramiona dłońmi i czując narastające zniecierpliwienie. Powoli odzywał się też ukryty głęboko lęk. A jeśli to jakiś podstęp? Jeśli dała się wciągnąć w jakąś głupią pułapkę?
Rozejrzała się nerwowo i zauważyła, że mgła dziwnie zgęstniała. I jeśli chwilę temu było jej po prostu chłodno, to teraz zimno przenikało jej skórę i rozeszło się po całym ciele. Zaszczękała zębami i sięgnęła po różdżkę. Miała złe przeczucia.
Mało brakowało, a runęłaby na ziemię, kiedy pierwszy dementor podleciał do niej, wyłaniając się z nicości nocy. Amelia krzyknęła, wystraszona. Nigdy dotąd nie spotkała tych stworzeń. Teraz poczuła, że cała chęć życia gdzieś się oddala. Wypełniała ją tylko pustka i żal, tak wielki, że miała ochotę poddać się mu całkowicie. Drugi dementor nadleciał z góry, z nieba. Mia wycelowała różdżką, z której sypnęły czerwone iskry, ale to nie było dobre zaklęcie. Nie miała sił, nie miała żadnych szans. Dlaczego nikt mi nie powiedział, jak z nimi walczyć? - przeszło jej przez myśl.
Osunęła się na ziemię, czując na sobie oślizgłe szpony demona. Zimno. Zamazany obraz z przeszłości i srebrny motyl. Światło...
- Co jej jest?
- Zemdlała.
- Jesteś pewny? Wygląda jak trup.
- Nie, tylko zemdlała.
- Szkoda...
Amelia słyszała nad sobą czyjeś głosy. Głowa i prawe przedramię bolały ją okropnie. Czuła się strasznie osłabiona i przemarznięta. Czyjeś ręce uniosły ją do pozycji siedzącej i zmusiły, by się czegoś napiła.
Kiedy przełknęła pierwszy łyk gęstego, gorącego napoju cały świat wrócił na swoje miejsce. Przyjemne ciepło wypełniło jej ciało i mogła wreszcie otworzyć oczy.
- Witamy wśród żywych - odezwał się mężczyzna, który podał jej gorącą czekoladę.
- To była wysoce niestosowna uwaga - wtrącił inny głos, w którym dało się wyczuć urazę. Jego właścicielem był srebrzysty duch odziany w smoking.
Amelia odwróciła się do człowieka, który jej pomógł. W pierwszej chwili go nie poznała. Krótka broda, umyte i przystrzyżone włosy, elegancka szata i ubiór pod nią. Wystarczyło jednak spojrzeć w jego żółtawe oczy, by upewnić się, że ma do czynienia z Natanielem Foggiem. Nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa.
- To moja wina - zaczął łagodnie. - Gdybym się nie spóźnił, nie musiałabyś tego przechodzić. Przepraszam. - Wstał z krzesła, na którym siedział i podszedł do okna. - Wypij czekoladę do końca.
Amelia bez wahania spełniła jego polecenie. Musiała się zastanowić nad tym, co chciała powiedzieć. Siedziała na wąskim łóżku w małym pokoiku o ścianach wykonanych z ciosanych kamieni. Mieściło się tu jeszcze małe, drewniane biurko, na którym ustawione były świece, mieściła się tu jeszcze jednoskrzydłowa szafa. Duch lewitował cal nad podłogą, przypatrując się gościowi z najwyższą uwagą.
- Tutaj mieszkasz? - zapytała Amelia, odkładając pusty kubek na blat biurka.
- Tak.
- Dość żałośnie wypadłam przy tym spotkaniu - zaśmiała się niewesoło. To, że nie potrafiła sobie poradzić z dementorami było sprawą bardzo niepokojącą.
- Nikt nie ma szans z tymi potworami, jeśli nie wie, jak się przed nimi bronić. - Fogg przysiadł znów na krześle, spoglądając poważnie na Amelię. - Nie potrafisz wyczarować patronusa, prawda?
Amelia zamarła ze wzrokiem wbitym w szarą pościel. Nie, nie potrafiła tworzyć patronusa. Nigdy nikt nie pokazał jej, jak działa to zaklęcie. Wszyscy ciągle powtarzali, że nie warto się go uczyć.
- To bez sensu - powiedziała cicho. - Przecież jestem śmierciożercą.
Duch roześmiał się głośno.
- A to dobre, Nat - zawył, ocierając sobie oczy. - Co nie?
- Benjaminie, zachowuj się - skarcił go Fogg.
- Ale ona... - duch Benjamin, dusił się ze śmiechu. - Ty naprawdę myślałaś, że im to robi różnicę? - zwrócił się do Amelii.
- Myślałam, że... że one jakoś wyczuwają... - poczuła się zażenowana.
- Myślałaś, że wyczuwają? Wyczuwają, wyczuwają ludzkie emocje! A tak się składa, że emocje śmierciożerców są tak samo ludzkie, jak pozostałych czarodziejów.
- Dosyć - przerwał mu Nataniel. - Nie zwracaj na niego uwagi. Nie mamy zbyt często gości, więc trochę zardzewiały mu maniery.
- Myślałam, że już się nie odezwiesz. - Mia zmieniła temat, patrząc uważnie na Fogga.
- Wiem, że trzymałem cię w niepewności, ale musiałem być ostrożny. Nie chciałem cię niepotrzebnie narażać - odpowiedział Fogg. - Wiesz, że to może być niebezpieczne... zagłębianie się w przeszłość.
Mia zdawała sobie z tego sprawę, ale zabrnęła już za daleko. Musiała poznać prawdę.
- Nie znalazłam klucza do szkatułki - oznajmiła zawiedzionym głosem.
- Jestem pewien, że go znajdziesz w swoim czasie. Teraz jednak, jeśli czujesz się na siłach, chciałbym, żebyś poszła ze mną.
Nataniel wstał z krzesła, wskazując na drzwi. Amelia skinęła głową i zeszła z łóżka. Po niedawnej zapaści nie było już ani śladu. Musiała zapamiętać ten patent z czekoladą.
- A mnie to już nikt nie pyta, czy chciałbym pójść - jęknął duch.
- Benjaminie, przecież i tak za nami poszybujesz - uśmiechnął się Nataniel.
- Ale minimum uprzejmości...
- Benjaminie, skończ już. - Fogg otworzył drzwi przed Amelią, przepuszczając ją przodem.
Wyszli na korytarz, gdzie ściany wyglądały dokładnie tak samo, jak w małej sypialni. Mia miała wrażenie, że są w jakimś zamku, albo lochach - ciężko było określić to konkretnie. Do ścian przyczepione były łuczywa, które płonęły leniwie, wytaczając bezpieczną drogę przez te kamienne tunele. Szli w milczeniu, a ich kroki odbijały się od ścian stłumionym echem. Wydawało jej się, że czuje zapach wilgotnej ziemi.
- Proszę, to tutaj. - Nataniel otworzył przed nią kolejne drzwi.
Za nimi znajdowało się przestronne pomieszczenie. Amelia weszła do środka, przypatrując się ogromnym półkom, które przepełnione były księgami. Na środku pokoju unosił się leniwie globus. Z prawej strony stało ogromne, choć trochę już zniszczone biurko, z pięknymi rzeźbionymi nogami. Na jego blacie porozrzucane były sterty pergaminów. Mii wydawało się, że jest tutaj z milion książek. Na podłodze, na parapecie okna, na krzesłach. Wszędzie poustawiane całe ich stosy.
- Niesamowite - szepnęła z prawdziwym podziwem.
- Dziękuję. - Fogg obszedł biurko i wyjął jedną z jego szuflad. - Jak napisałem w liście, jest parę informacji, które mogłyby cię zaciekawić. - Spojrzał na Amelię, która ciągle się rozglądając, podeszła do niego.
- Robi wrażenie, co nie? - Benjamin wyłonił się nagle z jednej z półek, ustawionych po lewej stronie.
- O tak - przyznała Mia. - Dobrze, a więc, co masz mi do powiedzenia? - zwróciła całą uwagę na Nataniela.
Fogg wyjął z szuflady zwój pergaminu i kopertę, która była dziwnie wypukła.
- Na razie jest tego niewiele. Sporo podróżowałem, żeby się czegokolwiek dowiedzieć - zaczął spokojnie.
Amelia skinęła głową na znak, że rozumie i docenia jego poświęcenie.
- Wiesz już, z jakiego rodu pochodziła twoja matka? - zapytał z entuzjazmem.
- Eee, nie - wyznała. Nie chciała o to pytać ojca, żeby nie budzić jego podejrzeń. Teraz zawstydził ją brak odwagi i konsekwencji.
Jednak Nataniel nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Jego oczy błyszczały radośnie, jakby właśnie odkrył ukryty skarb.
- Gamerlingowie - oświadczył z satysfakcją, machając palcem wskazującym. - Niesłychanie trudno jest się czegoś o nich dowiedzieć. Nie to, co Peverellowie.
- Peverell? - Mia zmarszczyła brwi. - Najstarszy ród czarodziejów?
- Poprawka, jeden z najstarszych. Obok nich byli właśnie Gamerlingowie - uśmiechnął się Fogg. - Nie wiem, jakie to ma znaczenie, Amelio, ale mam przeczucie, że powinniśmy się skupić na poznaniu tej historii.
Mia spojrzała na Nataniela z ukosa. To, co mówił było bardzo ciekawe, ale jak niby miało jej pomóc w odkryciu prawdy o tym, jak zginęła Alicja Norton?
Podzieliła się swoimi uwagami z Foggiem, który uśmiechnął się jeszcze szerzej, zapewniając:
- To może mieć olbrzymie znaczenie. Po prostu to wiem.
- Jak to, że zdjęcie mojej matki znajdę w piwnicy? - podchwyciła sprytnie. Już dawno chciała zapytać, skąd wiedział, że w tym lochu jest coś ukryte.
- Co takiego? - Fogg wyraźnie się zmieszał.
- Wtedy na Pokątnej, powiedziałeś mi, że to jest w piwnicy. Znalazłam tam zdjęcia mojej mamy. - Mia przysiadła na skraju biurka, nie spuszczając wzroku z Nataniela.
- Ach, no tak, tak. Widzisz, miewam czasem takie przebłyski... W dodatku byłem naprawdę zdesperowany, kiedy cię zobaczyłem i chyba trochę...
- Nie całkiem trzeźwy? - wpadła mu w słowo Amelia, z trudem powstrzymując uśmiech.
- Chyba można tak powiedzieć. Mniejsza z tym, wróćmy do Gamerlingów. - Nataniel najwyraźniej chciał zakończyć tę kwestię, więc Mia skinęła tylko głową.
- Są pewne legendy o tych dwóch rodach. Pewnie znasz Baśnie barda Beedle'a.
- Oczywiście - teraz Mia już nie powstrzymywała uśmiechu. - Chyba każdy, choć raz o nich słyszał. Pamiętam, że Gerard czasem mi je czytał, kiedy nie dawałam mu spokoju.
Nataniel wpatrywał się w nią dziwnym, wilgotnym wzrokiem. Kiedy to zauważyła, strasznie się zmieszała.
- Powiedziałam coś nie tak?
- Nie, nie. Po prostu bardzo mi ją przypominasz - na twarzy Fogga pojawił się łagodny uśmiech.
Amelia oblała się rumieńcem. W tych słowach było tyle uczucia, że poczuła się tak, jakby przyłapała swoją matkę na intymnej scenie z Natanielem Foggiem. Odchrząknęła i zapytała:
- A więc, o co chodzi z tymi baśniami?
- Pamiętasz jedną z nich, o trzech braciach, którzy spotykają Śmierć?
Amelia pogrzebała chwilę w pamięci i stwierdziła, że owszem, historia jest jej znana. Było tam coś o różdżce, kamieniu wskrzeszenia i pelerynie niewidce.
- Tak się składa, że ta historia jest prawdziwa - kontynuował Fogg.
- Niemożliwe. - Mia spojrzała na niego z powątpiewaniem. - To zwykłe bajki dla dzieci. Jakim cudem mogłyby być prawdą?
- Nie mam na myśli wszystkich, tylko tę jedną, konkretną historię. Dotyczy ona braci Peverell. A Insygnia Śmierci to skarb tego rodu, choć przez ich nieuwagę, lub próżność został zatracony. Istnieje także legenda o rodzie Gamerling. O skarbie, który wykradli gwiazdom i ukryli pod ziemią.
Amelia nigdy nie słyszała tej historii. Ale nieoczekiwanie poczuła napływ ciekawości.
Wydawało jej się to niesamowite, by w baśniach szukać tropu, a jednak gdzieś tam czuła, że może rzeczywiście ma to sens.
- Pewne źródła mówią, że Peverellowie i Gamerlingowie były rodami zwaśnionymi. Miało to mieć związek z jakimś morderstwem, ale to nie jest pewne. Poszlaki są tu bardo niejasne. - Fogg zabębnił palcami w biurko. - Niemniej jednak po tym, jak Peverellowie chwalili się, że są panami Śmierci, Gamerlingowie zapragnęli mieć własny, potężny skarb.
- Myślisz, że to może być prawda?
- W bibliotece, w której byłem, znalazłem historię spisaną przez Filokteta Gamerlinga. Jest w niej taki fragment. - Rozwinął zwój pergaminu i zaczął czytać: - "I wszystko, co poznali dotąd potężni magowie i druidzi, zostało przewyższone przez ród Gamerlingów. Znajomość prastarej magii dała im do ręki narzędzie tak potężne, że musieli je ukryć, przerażeni jego mocą. Od tego czasu stali się Strażnikami Tajemnicy, która odkryta mogłaby doprowadzić świat do zguby."
Fogg zerknął na Amelię znad pergaminu, zadowolony z siebie.
- No i co o tym sądzisz?
- Myślę, że to piękna legenda, ale nigdy nikt nie słyszał o... czymś takim - skończyła nieco kulawo.
- A czy możesz potwierdzić istnienie Insygniów Śmierci? - zagadnął ją Fogg.
- Oczywiście, że nie. Jak dla mnie to po prostu zwykłe wymysły poszukiwaczy skarbów - odpowiedziała Mia zgodnie z własną logiką.
- Mimo to zdziwiłabyś się, jak wielu czarodziejów wierzy w ich istnienie. A skoro są tacy, co marzą o Insygniach Śmierci, na pewno są i ci, co pragną odkryć tajemnicę Gamerlingów.
- I ty myślisz, że Czarny Pan... - zaczęła Mia.
- Myślę, że zainteresuje go wszystko, co tylko dałoby mu jeszcze większą siłę - przyznał Nataniel, wstając z krzesła.
- Ale to tylko legendy - naciskała Amelia.
- A w każdej z nich jest ziarno prawdy - uśmiechnął się Fogg, biorąc do ręki kopertę i podając ją dziewczynie. Sięgnęła po nią z niepewną miną.
- Co to jest? - zapytała, kiedy wyczuła, że w środku na pewno nie ma listu.
- Sama zobacz - zachęcił ją Nataniel.
Amelia otworzyła kopertę i wysypała na dłoń jej zawartość. Okazało się, że był to mały, złoty medalik w kształcie ośmioramiennej gwiazdy. Długi, złoty łańcuszek przelewał jej się przez palce, lśniąc tajemniczo. Podniosła wzrok na Fogga.
- Skąd to masz?
- Było w tamtej bibliotece - wyjaśnił. - Jeśli lepiej się mu przyjrzysz, zobaczysz, że z jednej strony wygrawerowany jest motyl, a z drugiej litera G.
Rzeczywiście tak było. Serce Amelii zabiło mocno. Czy to znaczy, że wszystko, o czym mówił Fogg było prawdą?
- Stella Lucerna - powiedział jeszcze.
- Gwiazda Światła - szepnęła za nim Mia.
- Jest twoja.
- Naprawdę? - Oczy Amelii pojaśniały.
- To jest nasz punkt zaczepienia. Ten fragment może stanowić początek drogi do prawdy.
Amelia uśmiechnęła się w odpowiedzi. Całym sercem pragnęła, żeby tak właśnie było.



*"Severusa i Albusa dyskusyje o północy" - wiem, że to dziwny zapis i teraz w języku polskim coś takiego nie funkcjonuje, ale po staropolsku brzmiałoby to poprawnie. A, że naprawdę tytuł ten utkwił mi tak mocno w mózgu, po prostu nie umiałam się powstrzymać. Wybaczcie więc tę drobną wstawkę.

Edytowane przez Bloo dnia 27-07-2010 14:51

Dodane przez Peepsyble dnia 13-12-2009 08:00
#20

Weź się w garść Mia, nakazała sobie w myślach, chcę znać całą prawdę. To część mnie.

Na początku piszesz jej myśli w trzeciej osobie, potem w pierwszej. Zdecyduj się, bo nie wygląda to dobrze.
Weź się w garść Mia, nakazała sobie w myślach, Chcesz znać cała prawdę. To cześć ciebie.
Muszę się wziąć w garść, nakazała sobie w myślach, Chcę znać całą prawdę, to część mnie.

Sama nie widziała czy to ze strachu, czy przez to, że nie zdjęła płaszczu.

Płaszcza. Literówka.

Jak już mówiłem, to by nie miało sensu.

Błąd to nie jest, ale lepiej brzmi "... to nie miało by sensu".

"Severusa i Albusa dyskusyje o północy"

A mi się podoba tytuł. Właśnie dobry i ciekawy układ słów. A, literówka. Dyskusyje napisałaś, zamiast dyskusje.

Mówiłam już, że mi się podoba? Tak? Ale powtórzyć się mogę. A więc podoba mi się bardzo. Ładnie piszesz, podoba mi się twój styl. Duże kawałki, ciekawa akcja, którą już rozwinęłaś. Zwykle masz dobry układ słów, lub zdań, ładnie wszystko ze sobą brzmi.
Jeśli nie wyłapałam z błędów wszystkiego, jestem pewna, że przyjdzie mi z pomocą Mol. ; d Zmęczona jestem. Ale czekam na kolejną część.

Edytowane przez Peepsyble dnia 13-12-2009 08:02

Dodane przez mooll dnia 13-12-2009 12:34
#21

Snape już dawno wyrobił sobie opinię co do zdolności chłopaka w tej dziedzinie.

Można sobie wyrobić opinię o kimś, a nie co do czego. Tak sądzę.

Miał na sobie pięknie haftowaną szatę w kolorze ultramaryny, która wspaniale współgrała z jego srebrną brodą.

Mała literówka.

Severusie, chyba nie sądzisz, że po tym, co napisał Żongler, Prorok będzie bezczynnie czekał?

Nazwy periodyków napisałabym w cudzysłowie lub kursywą.

Dumbledore, patrząc czujnie na swego rozmówcę, pokręcił przecząco głową.

Zabrakło przecinka.

- Musisz mi coś powiedzieć, jeśli chcesz, żebym wykonał dobrze swoje zadanie - oświadczył w końcu.
- Musisz zrozumieć, że wiem zdecydowanie za mało - zaczął na to Dumbledore, siadając na swoje krzesło i wzdychając ciężko.

Chyba musisz[;p] zacząć zdanie od czegoś innego, bo już któryś raz Snape i Dumbledore zaczynają zdania od "Musisz". Chyba się tym wykończą zaraz ;p.

Do tego wszystkiego była jeszcze Gwen, która usilnie próbowała nakłonić ją, by zaczęła brać udział w akcjach, jakie przeprowadzali śmierciożercy. Amelia nie miała najmniejszej ochoty brać w tym udziału.

Powtórzenie. Może lepiej byłoby za drugim razem napisać:"nie chciała w tym uczestniczyć".

Amelia poruszona, cofnęła się do lady i obrzuciła niespodziewanego gościa zaniepokojonym spojrzeniem.

Czy nie powinien być tu przecinek?

Prawe oko zapuchnięte, lewe zalane krwią.

Brak orzeczenia. Daj choćby "było".

Przymknęła oczy i skupiła się na zaklęciach. Przez pięć minut szeptała jakieś śpiewne formuły, skupiając się całkowicie na przelewaniu czaru w rany.

Znów powtórzenie...;) Może zastosuj "wytężyła wszystkie zmysły".

- Nie potrzebuję twojego użalania się nade mną, Mia - głos nadal miała słaby, ale widać, że już było z nią lepiej. -

Duża litera.

- Wypadek przy pracy - odburknęła Gwen, wstając z fotela.

Zabrakło go tu ;p

- Jasne - Mia pokręciła z powątpieniem głową.

Zabrakło kropki. A tam dalej... poprawka: "z powątpiewaniem".

Gwen weszła z zaplecza na główną część sklepu.

Coś mi tu zgrzyta. Lepiej byłoby: Gwen wyszła z zaplecza do głównej części sklepu. Jak sądzisz?

Gwen przyszła do niej po pomoc, a kiedy już ją otrzymała, jak zwykle, nawet nie usłyszała słowa "dziękuję".

Coś tu jest nie tak. Miałam wrażenie, że to Gwen nie usłyszała słowa "dziękuję" ;p. Zaznacz gdzieś tę Amelię. Może przed "jak zwykle"?

Amelia wycelowała w siostrę różdżkę.

Coś z szykiem zdania. "Amelia wycelowała różdżkę w siostrę".

Zielone oczy Mii zabłysły złowieszczo, kiedy chciała, potrafiła być bardzo przekonująca.

Brakowało mi go tam.

Kiedy przełknęła pierwszy łyk, gęstego, gorącego napoju cały świat wrócił na swoje miejsce.

Czerwony przecinek jest zbędny, a zielony potrzebny ;).

- Benjaminie, skończ już - Fogg otworzył drzwi przed Amelią, przepuszczając ją przodem.

Zapomniałaś o kropce.;)

Amelia weszła do środka, przypatrując się ogromnym półkom, które przepełnione były księgami.

Przecinek;)

Mniejsza z tym, wróćmy do Gamerlingów - Nataniel najwyraźniej chciał zakończyć tę kwestię, więc Mia skinęła tylko głową.

Kropka.

- Są pewne legendy o tych dwóch rodach. Pewnie znasz Baśnie barda Beedle'a.
"B" ;p.

No i mooll przybył i przeczytał i bardzo się mu tu spodobało. Oj, bardzo, bardzo! Błędy są. A raczej błędziki. Ale co tam! Poprawisz i będzie cud, miód z orzeszkami ;p. Poza tym już jest dużo lepiej!

Naprawdę bardzo mi się podoba Twoje opowiadanie. Masz już dojrzały styl pisania, powiem Ci. Wszystko jest przemyslane i idzie do przodu, bez jakiegoś ociągania. Nie ma tu nudy. Są ładne opisy, dialogi. Wszystko na swoim miejscu. Pisz, bo masz talent. A i widać, że masz w głowie przemyślaną całą fabułę. Czekam na kolejną część. No co? Wciągnęło mnie po prostu ;}.
Weny!

Dodane przez Peepsyble dnia 13-12-2009 12:39
#22

Wtrącę się Molu. ; d Mówiłam, zmęczona byłam, Mol przejął inicjatywę. Ale...

- Są pewne legendy o tych dwóch rodach. Pewnie znasz Baśnie barda Beedle'a.
"B" ;p.

Nie zgodzę się. "Bard" nie jest imieniem, ani niczym podobnym. Piszemy z małej litery. Specjalnie sprawdziłam na mojej książce. Było z małej. (;

Dodane przez mooll dnia 13-12-2009 13:57
#23

Hehe, nie rób mnie tu takim "okropnym krytykiem", Carm ;p. Widziałam, że nie byłaś w formie [ Twój post mi powiedział ;p ], więc musiałam wziąć na się* tę odpowiedzialność ;d.

- Są pewne legendy o tych dwóch rodach. Pewnie znasz Baśnie barda Beedle'a.

"B" ;p.

Nie zgodzę się. "Bard" nie jest imieniem, ani niczym podobnym. Piszemy z małej litery. Specjalnie sprawdziłam na mojej książce. Było z małej. (;

Myślałam, że to nazwa własna jest. Ale skoro sprawdziłaś i - jak napisała Bloo - jest poprawnie, to zwracam honor ;)
_______________
* na się - to, jak się pewnie domyśla Bloo, po staropolsku. Sienkiewicz rządzi! ;p

Edytowane przez mooll dnia 13-12-2009 14:00

Dodane przez Bloo dnia 06-01-2010 13:29
#24

Oto i kolejny rozdział :) Muszę przyznać, że opiera się w dużej mierze na dialogach, ale nie mogłam tego inaczej napisać, zwłaszcza, że ten i kolejny rozdział miały być jednością (którą jednak musiałam podzielić ze względów objętościowych).
No i na koniec bardzo, bardzo, ale to bardzo dziękuję Karolinie - wyłapywaczce błędów wszelkiej maści.
No, to życzę przyjemniej (mam nadzieję) lektury :)

Rozdział 6: Rozkazy Lorda Voldemorta

Posiadłość Travisów spowijała gęsta mgła, która napierała na dom ze wszystkich stron, wpychając się do okien i szczelin. Wokół skały krążyła grupka dementorów w brudnych, poszarpanych szatach, łopoczących złowieszczo, z każdym ich ruchem.
W gabinecie na pierwszym piętrze jarzyło się słabe światło, drgając nerwowo raz za razem. Okna w pokoju przysłaniały ciemnie zasłony, odgradzając znajdujące w się nim postacie od marcowej nocy.
Czarny Pan stał przy kominku, bębniąc długimi, cienkimi palcami w gzyms. Nie był w najlepszym humorze. Harry Potter znalazł sposób, żeby pomieszać mu plany, związane z przejęciem Ministerstwa.
Pomięty egzemplarz Żonglera leżał na biurku, oświetlony małą lampką naftową, niczym koronny dowód w sprawie o ustalenia winnego, tego całego zamieszania. Knot uparcie twierdził, że nic się nie dzieje, mimo rosnącej liczby dziwnych wypadków i tak mocno atakując Dumbledore'a, że ten szczeniak postanowił ominąć Proroka Codziennego i wyspowiadać się Żonglerowi. Wywiad już narobił szumu, społeczeństwo zdawało się budzić z letargu, a i pracownicy Ministerstwa (choć nie wszyscy) zaczęli czujnie przyglądać się poczynaniom Ministra Magii.
Potrzebował jeszcze trochę czasu, Departament Tajemnic już prawie oddał mu swój sekret. Jeszcze kilka miesięcy działania w ukryciu, a potem... potem świat padnie mu do stóp. Jednak ten wieczór nie napawał go optymizmem. Już dwóch śmierciożerców nie podołało zadaniom, które im wyznaczył. Yaxley pozwolił uciec dwójce pracowników polskiego Ministerstwa Magii. Miał ich w garści, jednego kontrolował już za pomocą klątwy Imperius, a mimo to udało im się uciec. Partactwo! Złość wzbierała w Lordzie Voldemorcie niepokojąco wielkimi falami. Markus Selwyn fatalnie się spisał, pozwalając uciec tym szlamom. Dlaczego ich nie zabił? Nie powinien był się wahać. Za to przez dwadzieścia minut zadawał mu cierpienie przy akompaniamencie dzikiego śmiechu swojej wiernej towarzyszki, Bellatriks Lestrange.
Był tak sfrustrowany, że gdy po Selwynie wszedł kolejny śmierciożerca, smagnął różdżką, mrucząc pod nosem:
- Crucio.
Może dzięki temu ci kretyni zrozumieją, że pora zacząć się przykładać do pracy.
Severus ledwo zdołał zamknąć za sobą drzwi, gdy siła zaklęcia powaliła go na kolana. Całym jego ciałem wstrząsnął silny ból. Skóra płonęła mu żywym ogniem, miał wrażenie, że jego wnętrzności rozrywane są na drobne kawałki, cal po calu. Jak przez ścianę dochodził go czyjś stłumiony rechot. Zacisnął zęby, ale nie uchroniło go to od krótkiego krzyku.
Voldemort kolejny raz przeciął różdżką powietrze i Snape poczuł, jak ból spływa mu po kościach i powoli opuszcza ciało. Klęczał na podłodze, opierając się obiema dłońmi o posadzkę, dysząc ciężko. Musiał szybko odzyskać panowanie nad sobą.
- Wstań, Snape - nakazał zimnym, władczym tonem Voldemort.
- Stary, dobry znajomy - odezwał się drwiący głos kobiecy, który Severus z pewnym trudem skojarzył z żoną Rudolfusa Lestrange. Podniósł na nią swoje ciemne oczy.
- Pan wydał ci rozkaz - przypomniała mu z szyderczym uśmieszkiem na wąskich ustach.
Snape widział ją po raz pierwszy, odkąd opuściła Azkaban. Nie prezentowała się najlepiej, jak każdy, kto spędził w tym więzieniu kilkanaście lat. Kiedyś była naprawdę piękną kobietą, a teraz? Wychudła twarz bardziej przypominała czaszkę powleczoną skórą niż ludzkie oblicze. Życia dodawały jej jedynie wielkie oczy - ciemne, lśniące i szalone. Długie, spłowiałe włosy opadały na wychudłe ramiona luźnymi, poszarpanymi kosmykami. Bellatriks Lestrange, wymizerowana, z uzębieniem wołającym o pomstę do nieba, stała przed biurkiem, opierając się o nie z wrodzoną sobie nonszalancją.
Severus dźwignął się na nogi, choć jego mięśnie dziko protestowały przeciwko takiemu wysiłkowi.
- Spójrz, na dobrą sprawę jeszcze niczego nie powiedziałeś, a już zdołałeś rozzłościć naszego Mistrza - zachichotała drwiąco. - Ustanawiasz nowy rekord.
- Zamilcz, Bellatriks - uciszył ją Voldemort, i szeleszcząc połami swojej czarnej, jedwabnej szaty, oparł dłoń na rzeźbionej, kamiennej głowie jednej z zakapturzonych postaci, które podpierały gzyms kominka. - Obyś miał dobre nowiny. - Zwrócił swoje czerwone źrenice na trzęsącego się mężczyznę.
- Zakon chce zwiększyć liczbę patroli przy Departamencie Tajemnic. Mają jednak z tym pewien problem. Knot może i jest idiotą, ale ma swoich doradców, którzy nie są ślepi i głusi - zaczął Snape, wciąż jeszcze lekko dysząc. - Robią obecnie wszystko, by utrudnić życie Dumbledore'owi. Ministerstwo wciąga go w swoje problemy, próbując udowodnić, że ich sprawcą jest właśnie dyrektor Hogwartu, który sieje popłoch wśród czarodziejskiego społeczeństwa, wysługując się chłopcem z wybujałą wyobraźnią.
- To bardzo dobrze - odparł Voldemort ozięble. - Jak tak dalej pójdzie, wykończą siebie nawzajem, a ja zostanę sam na sam z Potterem.
- Dumbledore martwi się, że Biuro Aurorów ciągle zajmuje się tropieniem tego żałosnego Blacka...
Lestrange wybuchła szaleńczym śmiechem.
- Mój kochany kuzynek, ciągle w centrum zainteresowania? - Uśmiech na jej twarzy sprawiał naprawdę upiorne wrażenie. - Chciałabym go spotkać i wyrazić swój głęboki dla niego podziw.
Snape zmierzył ją niechętnym spojrzeniem, po czym podjął na nowo przerwaną kwestię.
- Oczywiście to nie znaczy, że Dumbledore nie ma sprzymierzeńców wśród aurorów. Pracuje dla niego mała grupa, z Kingsley'em Shackleboltem na czele.
- Dobrze, muszę wiedzieć, jakie będą kolejne kroki tego starego głupca - rzekł Voldemort, a jego pozbawione warg usta, wykrzywił na moment nikły uśmiech.
- Wszystko wskazuje na to, że jego dni w Hogwarcie są policzone. - Snape wpatrywał się spokojnie w postać Czarnego Pana. - Ministerstwo chce przejąć kontrolę nad szkołą.
- To naprawdę wspaniałe wiadomości. - Choć zdanie to wypowiedział szeptem, zarówno Bellatriks, jak i Severus, wyraźnie je usłyszeli.
- Panie, przecież on mógłby przyprowadzić do ciebie Pottera - odezwała się Bella, wskazując na Snape'a z mściwą satysfakcją w oczach.
- To w tej chwili nie jest konieczne - przerwał jej Voldemort. - Mam dla ciebie - tu wbił swoje błyszczące spojrzenie w Severusa - znacznie ważniejsze zadanie.
Snape z uwagą obserwował jak Voldemort zawija szatę i sadowi się w fotelu, zwracając twarz ku śmierciożerczyni.
- Chcę, żebyś zeszła na dół i powiadomiła najmłodszą córkę sędziego Nortona, że pragnę ją u siebie widzieć za dziesięć minut.
- Ależ Panie... - Bellatriks obdarzyła Voldemorta błagalnym spojrzeniem, nie miała najmniejszej ochoty opuszczać swojego Mistrza.
- Słyszałaś, co powiedziałem. Idź, natychmiast - przerwał jej Lord Voldemort, cichym, lecz stanowczym tonem.
- Oczywiście - odrzekła posłusznie, wykrzywiając usta w wyrazie zawodu. Niechętnie opuściła gabinet, z trzaskiem zamykając za sobą drzwi.
Voldemort gestem przywołał Snape'a do siebie. Mężczyzna podszedł do biurka, zatrzymując się dwa kroki przed nim.
- Lucjusz Malfoy i grupa wybranych przez niego śmierciożerców przygotowuje akcję mającą na celu przejęcie przepowiedni znajdującej się w Departamencie Tajemnic - powiedział Voldemort swobodnym tonem.
Snape stał w cieniu z twarzą wyzutą z emocji. To był dziwne oświadczenie, które z pewnością nie miało ono wiele wspólnego z tym, co faktycznie będzie musiał zrobić.
- Zapewne pamiętasz przepowiednię, której część udało ci się podsłuchać?
Severus poczuł lodowaty uścisk w gardle. Czy pamiętał noc, podczas której poznał proroctwo dotyczące Czarnego Pana? Oczywiście, że tak, i nie było dnia, żeby nie żałował tego, co wtedy usłyszał.
- Tak, pamiętam - odpowiedział sucho.
- Już niedługo poznam w całości jej treść. Ale zanim to nastąpi, czeka nas sporo pracy - potarł swoje blade dłonie, wpatrując się w jakiś punkt ponad ramieniem Snape'a. - Jest ktoś, komu chciałbym złożyć pewną propozycję. Nie było to możliwe poprzednim razem, ale dzisiaj jestem bogatszy w wiedzę, której ostatnio mi brakowało. - Odetchnął z wyraźnym zadowoleniem. - Z pewnością słyszałeś o starej Merkab?
Severus skinął nieznacznie głową. To, co wiedział o tej starej wiedźmie wystarczyło, by uznać sprawę za poważną.
- Chcę, żebyś jutro złożył jej przyjacielską wizytę. - Utkwił swoje okrutne spojrzenie w twarzy swego sługi. - To delikatna sprawa i tylko tobie mogę zaufać na tyle, by oddać ją w twoje ręce.
- To wielki zaszczyt, Panie - odezwał się Snape, wytrzymując spojrzenie czerwonych, wąskich źrenic. - A więc, co mogę zrobić w tej sprawie?
- Wiesz, że wysoko cenię twoją umiejętność perswazji. Porozmawiasz z nią o korzyściach, jakie mogłaby czerpać, gdyby się do mnie przyłączyła. Jeśli tylko oddałaby mi pod komendę swoich niewolników, zwycięstwo miałbym w garści.
Snape obserwował, jak w oczach Voldemorta rodzą się niepokojące błyski chorego entuzjazmu.
- Nie możesz jednak pójść sam - kontynuował Czarny Pan, wyma****ąc niedbale swoją różdżką.
Severus zmarszczył lekko brwi. Jeśli rzeczywiście miał wykonać to zadanie, wolałby nie mieć przy sobie jakiegoś nierozgarniętego śmierciożercy, który jednym swoim słowem mógłby wszystko zniszczyć. Nie śmiał się jednak odezwać.
- Weźmiesz ze sobą Amelię Norton.
Snape poczuł się tak, jakby ktoś zdzielił go obuchem w łeb. Jedno było gorsze od nierozgarniętego śmierciożercy - śmierciożerca początkujący, który w dodatku jest kobietą. Pomyślał, że powinien jakoś zaprotestować.
- Ale Panie, czy to na pewno dobry pomysł? To może być dość... niebezpieczne - rzekł ostrożnie. - Chcę przez to powiedzieć, że ta dziewczyna jest młoda i niedoświadczona, może mi bardziej przeszkadzać niż pomagać...
Voldemort uciszył go gestem, kręcąc pobłażliwie głową.
- Wiem, że może cię to dziwić. Oczywiście mógłbym znaleźć ci lepszego towarzysza, na przykład, takiego Dołohowa albo Goyle'a. Ale tak się niestety składa, że oni nie pomogą dostać ci się do Doliny Cieni, w przeciwieństwie do córki Nortona - zakończył z wyraźnym zadowoleniem. - Widzisz, właśnie tego brakowało mi ostatnim razem. Klucza do Doliny Cieni.
Severus nie wiedział, co o tym sądzić, te informacje były zbyt nieścisłe, a Amelia Norton stawała się coraz bardziej tajemnicza. Ilu rzeczy jeszcze o niej nie wiedzą? To, co podejrzewa Dumbledore - bo na pewno coś podejrzewa - może być tylko wierzchołkiem góry lodowej.
- Wybacz mi, Panie, ale chyba nie do końca rozumiem - odpowiedział w końcu Snape.
- Nie wiem, na ile mogę ci ufać, Severusie. - Voldemort podniósł się z miejsca, nie spuszczając oczu z ziemistej twarzy Snape'a.
- Co mogę jeszcze zrobić, byś uwierzył w moje szczere intencje, Panie? - Snape nie odwrócił wzroku, musiał wytrzymać świdrujące spojrzenie Voldemorta, który pragnął odczytać jego ukryte myśli.
Po chwili głębokiej ciszy, Czarny Pan z wyraźną satysfakcją odezwał się ponownie.
- Merkab nigdy nie opuszcza swojej Doliny, zwabia tam swoje ofiary, ale przypadkowy przechodzień nigdy się tam nie dostanie. Miejsce chroni potężna siła magiczna, tylko Amelia może pokonać tę barierę. Dzięki niej, Merkab jest dla nas dostępna i być może zgodzi się stanąć po naszej stronie.
- Jak to możliwe? - Severus nie mógł powstrzymać się od zadania tego pytania.
- To wszystko jest w jej krwi, to ona stawia ją wyżej od innych - oświadczył cicho Voldemort. - A teraz posłuchaj, co musicie zrobić.
Pięć minut później Snape wyszedł z gabinetu, z głową przeładowaną informacjami. Nie podobało mu się to, co miał zrobić, absolutnie mu się to nie podobało. A ta cała Norton, czy ona w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, jak ważnym jest pionkiem w grze prowadzonej przez Lorda Voldemorta?
Pamiętał ją z Hogwartu dość mgliście. Była w Slytherinie, owszem, ale była tak nierzucającą się w oczy postacią, jak to tylko możliwe. Nie miała problemów z nauką, choć uczyła się także bez wybitnych rezultatów. Nie grała w quidditcha, nie była prefektem, nie dostawała szlabanów, można powiedzieć, że przeszła przez szkołę niemal niezauważona.
Był w połowie drogi do schodów, kiedy usłyszał czyjeś kroki. Po chwili na ich szczycie pojawiła się Amelia Norton we własnej osobie, z włosami opadającymi luźnymi kosmykami na piegowatą twarz, i w czarnym płaszczu, który ledwo trzymał jej się na ramionach. Wyglądała na poruszoną, z bladym obliczem i wielkimi wystraszonymi oczami, błądzącymi po obrazach przodków Travisów. Zatrzymała się gwałtownie, kiedy spostrzegła czarną postać Mistrza Eliksirów. Dosłownie przykleiła się plecami do barierki schodów, żeby zrobić mu przejście.
Severus zatrzymał się przed nią, przeszywając ją czujnym wzrokiem. Pierwszy raz widział Amelię w takim stanie; musiał przyznać, że bardzo nieudolnie maskowała swój strach. A jednak miała na tyle odwagi, by wytrzymać jego spojrzenie.
- Musimy porozmawiać - odezwał się cicho, tonem, którego używał wobec swoich uczniów. - Kiedy Czarny Pan pozwoli ci odejść, zejdziesz na dół i tam się spotkamy.
- To chyba nie jest dobry pomysł... - pokręciła lekko głową, wlepiwszy oczy w czubki własnych butów.
- Nie pytałem cię, czy uważasz ten pomysł za dobry - przerwał jej ostro. - Po prostu masz to zrobić. Z resztą, sądzę, że Czarny Pan rozkaże ci dokładnie to samo.
Po tych słowach odwrócił się i szybkim krokiem zszedł na dół, a poły jego płaszcza zaszeleściły, powiewając za nim nerwowo.
W holu stało kilkoro mężczyzn, spośród których rozpoznał potężną sylwetkę Crabbe'a, skinął mu nieznacznie głową na powitanie, po czym skierował się do salonu. Z godnym podziwu opanowaniem przeszedł przez pokój, czując na sobie wzrok wielu znajdujących się w nim osób. Niektórzy, jak Avery, Mulciber, czy Travers unosili dłonie w geście powitania lub kiwali krótko głowami, ale inni, jak Gwen Norton albo Pier Undigo patrzyli z tak jawną niechęcią, że aż się dziwił, że sterczące z ich kieszeni różdżki nie tryskają iskrami.
Snape, krzywiąc się z ironią, podszedł do stojących w najdalszym kącie Lucjusza Malfoya i Andy'ego Travisa.
Gospodarz domu, zaklaskał i tuż obok niego pojawił się domowy skrzat, odziany w stary, zapleśniały kocyk. Na głowie trzymał tacę, a na niej kieliszki i butelkę wybornego wina.
Blade i piegowate oblicze Lucjusza Malfoya ożywił na chwilę ironiczny uśmieszek, który w normalnych warunkach nie spełzał mu z twarzy. Jednak dziś, kiedy Pan rozdawał Cruciatusy na prawo i lewo, bez specjalnej przyczyny, nie było mu wcale do śmiechu. W przeciwieństwie do Lucjusza, Andy tryskał wyśmienitym humorem, szczerząc się szeroko, co sprawiało, że twarz pomarszczyła mu się jeszcze bardziej.
- Witaj, mój jakże rzadki gościu - rzekł przesadnie uprzejmym tonem i mrugnął do Snape'a bezceremonialnie. - Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem, Severusie. - Ściszył nieco głos, ściskając mu dłoń. - Ostatnio wiele się o tobie mówi, a biorąc pod uwagę wątpliwości, jakie Czarny Pan miał względem ciebie jeszcze kilka miesięcy temu...
Snape uśmiechnął się chłodno kątem ust, odbierając kryształową szklaneczkę, wypełnioną do połowy krwistoczerwonym napojem.
- Wątpliwości Czarnego Pana, względem mojej osoby nie powinny cię interesować - odpowiedział Severus z uprzejmym zdziwieniem, malującym mu się na twarzy. - Przyrzekłem wynagrodzić mu to, że w niego zwątpiłem.
Travis uśmiechnął się szeroko, klepiąc jednocześnie Malfoya po ramieniu. Lubił Snape'a, uważał go za konkretnego faceta.
- Oczywiście, jestem tego pewien. Jak już mówiłem, jestem pod wrażeniem. Większość by się nie wybroniła. Prawda, Lucjuszu?
Pan Malfoy przytaknął, z miną pod tytułem: "Nie bardzo mnie to interesuje."
- Właśnie zastanawialiśmy się nad tym, jak długo jeszcze będziemy działać w ukryciu - wyjaśnił Andy, wkładając lewą dłoń do kieszeni spodni.
- I do jakich wniosków doszliście? - zapytał Snape, bez specjalnego zainteresowania.
- Doszliśmy do tego - odezwał się w końcu Lucjusz, - że jeśli niektórzy nie będą bardziej ostrożni, mogą nam przysporzyć więcej problemów.
- To znaczy?
- Pewnym osobom się wydaje, że są znacznie mądrzejsze od pozostałych i mogą działać na własną rękę - rzekł Travis tonem swobodnej konwersacji. - Weźmy na przykład taką Gwen Norton, która sądzi, że wszystkich trzeba ukatrupić. Nie zastanawia się, czy aby taki osobnik nie mógłby się nam przydać. Czarny Pan ceni ją za poświęcenie i umiejętności, ale nawet on przyznaje, że Gwen w swej nadgorliwości niedługo pozbawi go wszystkich sprzymierzeńców. - Wybuchnął śmiechem, który przypominał bardziej ochrypłe kaszlnięcia.
- To niepoważna wariatka, która na dodatek przypomina mi Bellatriks - prychnął Malfoy.
- Widzę, że masz już dość swojej uroczej szwagierki - rzekł Snape.
Lucjusz jeszcze raz prychnął i zajął się opróżnianiem swojej szklanki.
- A co u ciebie, Severusie? - zainteresował się Travis. - Jutro czeka cię pracowity dzień.
- Skąd te przypuszczenia?
- Och, Czarny Pan potrzebował utalentowanego śmierciożercy do wyjątkowo dla niego ważnej misji. Podsunąłem mu ciebie.
Snape nieco zaskoczony wpatrywał się w Andy'ego, który po raz kolejny zamoczył swoje wąskie usta w winie. Widać stary Travis, jako gospodarz domu, cieszył się specjalnymi względami u Czarnego Pana i o wszystkim wiedział jako pierwszy.
- Cóż, każdy z nas ma coś do zrobienia - odparł ostrożnie.
Przez jakieś dziesięć minut stali i rozmawiali o Knocie, dyrektorze Hogwartu i ogólnie o polityce. Byli w samym środku nudnej dyskusji o poczynaniach Proroka Codziennego i możliwości rzucenia klątwy Imperius na jego redaktora naczelnego, gdy Snape dostrzegł Amelię. Zaczynał się już denerwować, że tak długo jej nie ma. Chciał jak najszybciej opuścić ten dom, nie czuł się tu najlepiej.
Najmłodsza córka Nortona weszła do salonu, obejmując się ramionami, jakby w pokoju panował chłód. O ile dwadzieścia minut temu jej włosy były, jako tako upięte, to teraz spływały jej na twarz i ramiona w kompletnym nieładzie.
Rozglądała się niepewnie po pomieszczeniu, uśmiechając się słabo do zaczepiających ją ludzi. Czy to możliwe, że nikt nie zauważył, jak chorobliwie blada jest jej twarz?
Kiedy w końcu go dostrzegła, ruszyła w jego stronę zadziwiająco dziarskim krokiem.
- No proszę, kogo my tu mamy? - uśmiechnął się kurtuazyjnie Lucjusz Malfoy. - Chodzą słuchy, że w końcu dostałaś konkretne rozkazy. To już nie będzie zwykłe siedzenie w zaciszu gabinetu Czarnego Pana.
O ile było to w ogóle możliwe Mia zbladła jeszcze bardziej i wlepiła błagalny wzrok w Severusa, który natychmiast chwycił ją za ramię, chcąc wyprowadzić ją w miejsca, gdzie będą mogli w spokoju porozmawiać.
- O nie, nie możecie od tak nas opuścić. Amelio, to twój wielki dzień - uśmiechną się Travis, podając szklaneczkę wina dziewczynie.
Mia wzięła ją niechętnie, a Snape odnotował, że dłonie drżą jej lekko.
- Za Czarnego Pana i jego sprzymierzeńców - oznajmił uroczystym tonem Travis.
- Za Czarnego Pana - powtórzyli nierówno Severus, Lucjusz i Amelia.
Kiedy tylko opróżnili swoje szklaneczki, Snape ponownie ujął Mię za ramię i tym razem nie zatrzymywany przez nikogo, wyprowadził ją z salonu. W opuszczonym holu Amelia uwolniła się z jego uścisku.
- No, więc Czarny Pan rzeczywiście kazał mi z tobą porozmawiać - odezwała się cicho. - No, słucham.
Severus otworzył drzwi wyjściowe, dając Mii do zrozumienia, żeby wyszli na zewnątrz.
- Tam są dementorzy - oznajmiła, jakby zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy.
- Nie możemy zostać tu dłużej, a ja nie mogę sobie pozwolić na marnowanie czasu - warknął, kiedy obok niego przechodziła.
- Jasne... Dlaczego mam iść z tobą?
Snape szedł tak szybko, że Mia prawie biegła, żeby dotrzymać mu kroku.
- A nie powinnaś najpierw zapytać, dokąd nas wysyła Czarny Pan? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Powiedział mi - w jej głosie zabrzmiała złość. - Nie mam pojęcia, gdzie jest ta cała Dolina Cieni, ani kim jest... - urwała, zastanawiając się nad imieniem. - Me-coś tam...
Snape obejrzał się na nią ze skrzywioną miną. Miał nadziej, że to po prostu szczeniacki napad złości, a nie poważny brak informacji.
- Nie zgrywaj się, Norton - odburknął oschle. - Musisz się przyzwyczaić, że rozkazy należy wykonywać bez zbędnych pytań.
- Acha, czyli nigdy się nie dowiem, czym mnie podtruwasz? - krzyknęła, bo był już o pięć kroków przed nią.
- Mogłabyś się tak nie wydzierać? - zatrzymał się gwałtownie, patrząc na nią groźnie. - To nie jest coś, o czym możemy rozmawiać w każdym miejscu!
- Mam wrażenie, że o niczym nie wolno nam rozmawiać! - dopędziła go zdyszana. Na jej bladą twarz zaczęły powoli wracać kolory. Snape ruszył w stronę mostu.
- Masz być gotowa jutro o jedenastej - oznajmił. - I potraktuj to cholernie poważnie, bo to już nie jest zabawa.
- Myślisz, że picie twojej trucizny sprawia mi przyjemność? - spojrzała na niego z obrzydzeniem.
- Niczego takiego nie powiedziałem - uciął jej krótko. - Chcę tylko, żebyś sobie wszystko dokładnie przemyślała i dobrze się przygotowała, bo Merkab nie jest niegroźną, starą czarownicą.
Weszli na most. Odgłos ich kroków ginął w szumie fal, rozbijających się o skalistą ścianę urwiska. Severus rozglądał się czujnie, zaciskając dłoń na różdżce, ukrytej w kieszeni płaszcza. Miał nadzieję, że żaden z dementorów się nimi nie zainteresuje. Gęsta mgła nie ułatwiała jednak obserwacji terenu, dlatego zależało mu na tym, żeby jak najszybciej znaleźć się w strefie deportacyjnej.
Podciągnął nerwowym ruchem rękawy na lewym przedramieniu, by uwidocznić Mroczny Znak. Cholerna bariera! - pomyślał ze złością.
- Pośpiesz się - rzucił cierpko, obserwując, jak Amelia podciąga najpierw rękaw płaszcza, a później mocuje się z rękawem sukienki. Kiedy do niego dołączyła, chwycił ją mocno za ramię i zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, przeniósł ich do Hogsmeade. Ulica była pusta, ale Snape wolał nie ryzykować. Pociągnął swoją zdezorientowaną towarzyszkę w kierunku opuszczonego o tej porze sklepu Zonka. Kiedy stanęli pod obszernym okapem, wspartym na solidnych drewnianych belkach, puścił ją, zataczając następnie okrąg różdżką i mrucząc pod nosem.
- Silencio.
Amalia w tym czasie zdążyła już dojść do siebie i wpatrywała się gniewnie w Severusa. W jej zielonych oczach kryło się jednak zmęczenie.
- Proszę bardzo, teraz możesz pytać, o co zechcesz - rzekł cicho, lecz wyraźnie.
- Po co tam nas wysyła? - stanęła naprzeciw niego, ze skrzyżowanymi na piersiach rękami.
- Jeżeli Merkab zgodzi się do niego przyłączyć, znacznie szybciej będzie w stanie wygrać wojnę - odpowiedział rzeczowo. - Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, czym dysponuje ta stara wiedźma?
Mia zmrużyła oczy, wpatrując się w niego czujnie, jakby uważała, że sobie z niej żartuje. Severus poirytowany przewrócił oczami. Tego mu właśnie brakowało - kolejnego dzieciaka do niańczenia.
- Naprawdę nic nie słyszałaś o Merkab?
- Może coś słyszałam, ale nigdy nie przywiązywałam do tego wagi - wyznała. - A skoro jest taka ważna dla Czarnego Pana to, dlaczego sam jej nie pójdzie przekonać? Dlaczego wysługuje się nami? - było w tych pytaniach tyle dziecinnej urazy, że Snape nie mógł powstrzymać drwiącego uśmiechu.
- Naprawdę muszę ci odpowiadać na to pytanie? - skrzywił się złośliwie. - Teraz posłuchaj. Czeka nas jutro ciężki dzień. Nie zamierzam się tobą opiekować, więc z łaski swojej przygotuj się psychicznie do tej podróży i zachowuj się, jak przystało na kobietę w twoim wieku.
Amelia nabrała powietrza, oburzona takimi uwagami. Już miała powiedzieć mu, co o nim sądzi, ale Snape uciszył ją jednym spojrzeniem.
- Chodzi mi przede wszystkim o nasze bezpieczeństwo. Jeśli będziesz zachowywała się rozsądnie i wykonywała moje polecenia - położył nacisk na to zdanie - zaoszczędzimy sobie w ten sposób przynajmniej połowy problemów. Zrozumiałaś?
Amelia przytaknęła. Wyglądała na obrażoną, ale przynajmniej nie protestowała i nie starała się kłócić. Przysiadła na kamiennym parapecie okna i oparła głowę o szybę za sobą.
- Wierz mi, że wolałbym załatwić to wszystko sam - odezwał się nieco łagodniejszym tonem Snape.
- Skoro byś wolał to, dlaczego tego nie zrobisz? Po co ci jestem potrzebna, skoro jasno rozumiem, że będę dla ciebie tylko ciężarem? - mówiąc to, gapiła się na znajdującą się po przeciwległej stronie ulicy Sowią Pocztę.
- Wszystkiego dowiesz się jutro, na miejscu. I powiedz mi jeszcze jedno, dobrze się czujesz?
Spojrzała na niego przeciągle. Znał te spojrzenia, tak wyglądał każdy uczeń, który zastanawiał się, jakie usprawiedliwienie wynaleźć, na kolejną nieodrobioną pracę domową. To, co działo się z Amelią w gabinecie Voldemorta najwidoczniej było objęte ścisłą tajemnicą. Severus nie był zachwycony, kiedy odkrył, że żaden z wypytanych dotychczas śmierciożerców nie posiada odpowiednich informacji.
- Gdybyś mnie co miesiąc nie truł, czułabym się wyśmienicie - oświadczyła z lekką ironią. Jeżeli pragnęła wzbudzić w Severusie jakieś poczucie winy, to zupełnie jej to nie wyszło. Owszem, często zastanawiał się, po którym kubku Wody Podziału panna Norton już się nie obudzi, ale był stuprocentowo pewny, że jej obecny stan nie ma nic wspólnego z tym, że wczoraj piła truciznę.
- Byłoby lepiej, gdybyś mi powiedziała prawdę - stwierdził spokojnie.
- Świetnie, a czy to zadziała w obie strony? - zapytała zaczepnie, a gdy nie odpowiedział, dodała:
- Tak też myślałam. Nie ma czegoś takiego jak prawda, jest tylko cholerne milczenie. - Poderwała się na nogi i podeszła do Snape'a.
- I wiesz co? Ono nas kiedyś z pewnością zabije.
- Weź się w garść - syknął Snape. - Powinnaś się cieszyć, że Czarny Pan darzy cię takim zaufaniem.
Amelia parsknęła śmiechem.
- Nie mówisz poważnie. Ja nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje! - odwróciła się z rezygnacją. - Nikt mi nie chce nic powiedzieć. I ty to nazywasz zaufaniem? - pokręciła ze złością głową.
Snape wzruszył ramionami.
- Myślę, że powinnaś wrócić do domu i odpocząć - powiedział rzeczowym tonem, po czym machnął różdżką, likwidując pole Silencio.
- Ale przecież... - zaczęła.
- Ani słowa więcej - przerwał jej ostro. - Pamiętaj, co ci mówiłem.
Po tych słowach odwrócił się i wyszedł na ciemną drogę, która wiodła w górę aż do bram Hogwartu. Nie mógł powiedzieć Amelii wszystkiego. Czarny Pan wyraźnie rozkazał, aby wiedziała jak najmniej. Zadziwiające, jak bardzo dbał o to, aby ukryć swoje zamiary względem tej dziewczyny. Musiał się czegoś poważnie obawiać, skoro nawet Amelia nie wie, w jakim celu jest wykorzystywana. Za dużo informacji, jak na jeden dzień. Powinienem sprawić sobie osobistą myślodsiewnię, pomyślał rozdrażniony.

* * *

Amelia obudziła się rano. Gdy po piętnastu minutach przewracania się z boku na bok, stwierdziła, że jednak już nie zaśnie, zwlekła się łóżka z posępną miną.
Jedno spojrzenie w okno powiedziało jej, że pogoda dokładnie odzwierciedla jej nastrój. Niebo było stalowoszare i lały z niego strugi wiosennego deszczu. Wspaniale, pomyślała z niezadowoleniem, o niczym innym nie marzyłam, jak o tym, żeby zmoknąć jak szczur.
Po długiej wizycie w łazience wróciła do swojego pokoju, w którym panował rozgardiasz. Porozrzucane rzeczy plątały jej się pod nogami. Rozejrzała się za różdżką, którą po kilku minutach znalazła w pościeli. Przypominała sobie, jak przez mgłę, że w nocy zerwała się nagle ze snu. Serce galopowało jej w piersi, miała wrażenie, że ktoś się nad nią pochylał...
Z westchnieniem opadła na rozklekotane krzesło. Jej wzrok powędrował do prawego przedramienia, owiniętego bandażami, które w dwóch miejscach zdołały zmienić barwę z bieli na purpurę. Niewiele myśląc stuknęła w nie dwa razy końcem różdżki i opatrunek zniknął, ukazując znajdujące się pod nim dwie brzydkie dziury, które były dziełem Nagini. Rany nie krwawiły już, ale wyglądały świeżo i pulsowały lekko tępym bólem. Za tydzień powstaną w tym miejscu bliznowate siniaki, zmieniające swoją barwę najpierw na fiolet, później na zieleń i żółć. I tak aż do końca kwietnia, kiedy to znów pojawi się jej Prywatny Truciciel - jak już zdążyła przezwać Snape'a.
Snape, parsknęła śmiechem, na myśl o tym, że za parę godzin udadzą się do jakiejś doliny o cudacznej nazwie, przekonywać jakąś stara wiedźmę, żeby się przyłączyła do Czarnego Pana, jak jej się nudzi. Czy nie wystarczy, że musi go oglądać co miesiąc? Naprawdę koniecznie trzeba zwiększać częstotliwość ich spotkań? Mogła sobie oczywiście marudzić i wściekać się, ale było to kompletnie bezproduktywne marnowanie czasu. Nie miała nic do powiedzenia, po prostu takie były zarządzenia i tak je trzeba było wykonać.
Wstała i wyjęła z szafy ciemnozieloną szatę, którą nałożyła na czarną sukienkę, po czym owinęła talię czarnym, szerokim pasem przytrzymującym obie warstwy odzieży razem. Podwinęła szeroki rękaw i machnęła różdżką, sprawiając, że obolałe przedramię znalazło się pod bezpieczną warstwą nowych bandaży.
Zerknęła jeszcze przelotnie na Mroczny Znak i strzepnęła oba rękawy, tak, że sięgały jej aż za nadgarstki. Jeszcze tylko rękawiczki i mogła zejść na dół na śniadanie.
Zobaczyła go, gdy zbiegała po schodach. Mały, złocisty błysk, tuż nad obrazem wuja Gregora z sumiastymi wąsami barwy kawowego brązu i błyszczącą łysiną. Stanęła jak wryta. Motyl machał radośnie srebrzystymi skrzydełkami, a gdy Mia w końcu odzyskała zdolność ruchu i chciała po niego sięgnąć, podfrunął nieco wyżej, kierując się w stronę jej pokoju.
Pobiegła za nim, czując się jak mała dziewczynka, która za chwilę w końcu odkryje, jaką niespodziankę przygotowali dla niej rodzice. Wpadła do pokoju rozglądając się po nim szybko.
- O nie... - jęknęła, nie widząc nigdzie złocistego blasku. Z poczuciem zawodu podeszła do łóżka, a wtedy on znowu się pojawił. Zataczał koła pod sufitem. Mia nie zastanawiała się długo, tylko weszła butami na łóżko, chwiejąc się niebezpiecznie na miękkim materacu. Obserwowała go przez parę chwil, czekając aż podfrunie na tyle blisko, by mogła go chwycić.
Wyciągnęła rękę w górę, a stworzonko zawirowało i rozbłysło delikatnym światłem.
- Mia! - rozległ się w oddali głos.
Amelia prawie go nie słyszała, pochłonięta całkowicie motylem, który przybrał realne kształty. Jego owadzi tułów przypominał jej świetlika, a zielone skrzydełka, łagodnie przechodziły w biel. Było to najbardziej fascynujące stworzenie, jakie zdarzyło, jej się zobaczyć w życiu.
- Amelio, jesteś u siebie? - to był Gerard, musiał wspinać się po schodach.
Nie teraz, pomyślała zirytowana, nie odpowiadając na wołanie. Miała nadzieję, że brat zrezygnuje z wejścia do jej pokoju. Opuściła nieco rękę, bo motyl unosił się teraz na wysokości jej oczu. Był coraz bliżej.
Mia stała nieruchomo, z napięciem czekając na to, co zaraz się wydarzy - bo była pewna, że coś się stanie. Motyl unosił się kilka cali nad jej wyciągniętą dłonią. Proszę, chodź do mnie - skoncentrowała się na tej jednej myśli. I w końcu koniuszki jej palców zetknęły się ze stworzonkiem.
Wstrzymała oddech, gdy w jej głowie wybuchły obrazy. Jakaś kobieta skradała się w nocy przez błonia, i ta sama kobieta pochylająca się nad małym dzieckiem. Z jej smutnych zielonych oczu kapały łzy. Usłyszała jakieś głosy, niewiele mówiące jej zdania:
- ... nie możemy tego zrobić. Obiecaj mi, że nic mu nie powiesz... - błagalny szept.
- Dlaczego to zrobiłeś?! - histeryczny krzyk.
- Co mogę zrobić, żeby ją ocalić... - kobieta zapytała głosem ochrypły od płaczu.
- Obawiam się, że nic nie można zrobić... - odpowiedział jej męski głos, który wydał się Mii znajomy. - Przykro mi. Alicjo.
- Wybacz mi, moje dziecko... - łkała kobieta. - Wybacz mi to, co muszę zrobić... Tak bardzo cię kocham Amelio... Amelio.
- Amelio! - Gerard wpadł przez niedomknięte drzwi do pokoju siostry. - Mia, co ci jest?! - podbiegł do łóżka, chwytając ją za nadgarstek.
Mia stała jak sparaliżowana. Nie czuła własnych wnętrzności, świat się zatrzymał, nie istniało nic, prócz tego, co właśnie zobaczyła i usłyszała. Z letargu wyrwał ją Gerard, który pociągnął ją za nadgarstek tak mocno, że oklapła na łóżko, boleśnie skręcając nogę.
- Mia, na galopujące gorgony, co z tobą? - potrząsnął ją za ramiona.
- Cześć, Gerard - odpowiedziała w końcu, słabym głosem. Oczy miała wielkie, wystraszone.
- Wyglądasz strasznie, co się stało? - usiadł obok niej, wciąż trzymając ręce, na jej ramionach.
Amelia zamrugała, rozejrzała się po pokoju, szukając wzrokiem motyla. Ale nie było po nim śladu. Co to miało znaczyć, na brodę Merlina? Spojrzała przez ramię na miejsce, gdzie przed chwilą stała i serce podeszło jej do gardła. Wśród zmiętej pościeli leżał, połyskując tajemniczo, malutki kluczyk. Od razu zrozumiała, że to właśnie nim otworzy szkatułkę. Nie chciała jednak zwracać na niego uwagi Gerarda.
- Nic mi nie jest, po prostu... - przecież nie mogła mu powiedzieć, że właśnie widziała i słyszała matkę. - Nie wiem... wydawało mi się, że coś zobaczyłam, ale chyba mi się przywidziało. - Miała nadzieję, że zabrzmiało to przekonywająco.
Gerard spoglądał na nią przez przydługą grzywkę jasnobrązowych włosów. On też miał zielone oczy i piegowatą twarz, na której malowała się teraz troska.
- Jeżeli mógłbym ci jakoś pomóc... - zaczął łagodnie.
- Nie ma takiej potrzeby - zapewniła go. - Potrzebujesz czegoś?
Gerard puścił ją i spojrzał jej uważnie w oczy. Wyglądał na zdeterminowanego i poważnego. Mia już dawno nie widziała go w takim stanie, zazwyczaj płaszczył się przed śmierciożercami, chcąc się im przypodobać.
- Gwen powiedziała mi, że wybierasz się gdzieś ze Snapem - rzekł oskarżycielsko.
Amelia zmarszczyła brwi.
- O co ci chodzi? - zapytała, przechylając nieco głowę.
- Czyli to prawda. - Westchnął, jakby spełniły się jego najgorsze koszmary.
- Powinnam o czymś wiedzieć?
- Posłuchaj, to niebezpieczny gość. Nie mamy pewności, co do jego prawdziwych intencji... - zaczął Gerard, z chorobliwym błyskiem w oczach.
- Uspokój swoją chorą wyobraźnię, Gerardzie - przerwała mu stanowczo Mia. - Czarny Pan tak kazał, więc nie mam większego wyboru, prawda? Poza tym, gdyby Snape rzeczywiście prowadził jakąś nieczystą grę, nasz Pan z pewnością by o tym wiedział. Przecież sam wiesz, co dzieje się z kłamcami - mówiła przekonywującym tonem. - Nie musisz się tym przejmować, to nie twoja działka.
- Amelio, jesteś moją siostrą i nie pozwolę, żeby ten... ten dwulicowy...
- Przestań. Mówisz tak, jakbym wychodziła za niego za mąż - przerwała mu Mia, ostro krzywiąc się z niesmakiem. - Poza tym to poważna sprawa i właśnie tak zamierzam do niej podejść. Przecież ty i Gwen chcieliście, żebym zaczęła działać. Nie zaprzeczaj! - prychnęła na niego, kiedy Gerard pokręcił gwałtownie głową. - Wiem, co szepczecie za moimi plecami, nie jestem idiotką. A ty się zastanów nad tym, co robisz. - Dźgnęła go palcem w pierś. - Gwen ma czasami dziwne pomysły, mam nadzieję, że nie bierzesz w nich udziału.
- Zdziwiłabyś się, jak często ma rację - odrzekł Gerard spokojnie. - Jeszcze ani razu się nie pomyliła. A co do Snape'a też ma wielkie wątpliwości. Wielu byłoby zadowolonych, gdyby pupilek Dumbledore'a zniknął z otoczenia...
Amelia przewróciła oczami i wstała z łóżka. Miała już dość.
- Chcesz mi dać do zrozumienia, że byłeś wśród tych kretynów, którzy go zaatakowali w styczniu? - zapytała, patrząc na brata z niedowierzaniem. Teraz zaczęło jej się wszystko układać. Przyłożyła dłoń do czoła, na pół wściekła, na pół zmartwiona. - Czy ty wiesz, co zrobiłeś? Jeżeli Czarny Pan się o tym dowie...
Gerard nie zamierzał się łatwo poddawać, wstał i spojrzał z góry na Amelię.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Nie okłamiesz mnie, Gerardzie, wiesz o tym - powiedziała chłodno. - I lepiej nie mieszaj się do gry, którą prowadzi Gwen, to się źle dla ciebie skończy.
- Jesteś zwyczajnie zazdrosna... - walnął zdenerwowany.
- Zazdrosna? - krzyknęła zaskoczona. - Słyszysz, co ty wygadujesz? Nie wierzę. - Pokręciła głową, śmiejąc się nieco histerycznie.
- Co tu się dzieje?
W progu pojawiła się Gwen, odziana w elegancką czarną szatę. Uśmiechała się ozięble, obejmując wzrokiem swoje młodsze rodzeństwo, które stało naprzeciwko siebie, gotowe do walki.
Mia skrzyżowała ręce i odwróciła się do Gwen, z miną pod tytułem: "Czego znowu chcesz?"
Gwen nie zamierzała jednak szybko zdradzać celu swojej wizyty. Weszła do pokoju i podeszła do biurka, stojącego obok łóżka.
- Masz tutaj straszny bałagan - odezwała się z naganą w głosie.
Tego już było za wiele.
- Gwen, czy ja wchodzę do twojego pokoju i robię ci kazania na temat porządku w nim panującego? - zapytała Mia, z trudem hamując gniew.
- Dlaczego robisz takie zamieszanie z powodu jednej zwróconej ci uwagi? - Gwen spojrzała na nią z niewinną miną na pokiereszowanej twarzy. - Dbam o twoje dobro. - Jej wzrok powędrował na skołtunioną pościel. Amelia poczuła, jak bryła lodu opada jej do żołądka, miała nadzieję, że Gwen nie zauważyła małego, srebrnego kluczyka.
- A więc przyszłaś, żeby sprawdzić, czy sprzątam? - rzuciła niezbyt przytomnie, byleby tylko odwrócić uwagę Gwen od łóżka.
- Niezupełnie - odrzekła siostra, z dziwnym uśmiechem na twarzy. - Przyszłam ci powiedzieć, że Snape na ciebie czeka w holu. Rozmawia z ojcem - skrzywiła się lekko.
Wspaniale, zerknęła na zegar. Wskazywał za pięć jedenastą. Wzięła głęboki oddech i ruszyła ku drzwiom.
- Uważaj z kim się zadajesz, Amelio. - Usłyszała za sobą głos Gwen, który zmroził jej krew w żyłach. - Czarny Pan może go uważać za ostatniego świętego, ale ja mam swoje źródła.
- Nie radzę ci myśleć w podobny sposób przy naszym Panie - rzuciła Mia przez ramię. - Pamiętaj, kto jest najważniejszy.
- Nigdy o tym nie zapominam - uśmiechnęła się drwiąco Gwen. - Możesz być o to spokojna.

Dodane przez Bloo dnia 23-01-2010 15:00
#25

Jak zwykle wielkie podziękowania dla Karoliny :)
Rozdział 7: Dolina Cieni

Amelia zawsze uważała się za osobę w miarę rozsądną. Ojciec powtarzał jej od dziecka, że powinna być ostrożna, że najważniejsze to strzec swoich tajemnic.
No właśnie. Chciała chronić swój sekret i chyba nie do końca się to powiodło. Tak bardzo nie chciała zwracać uwagi rodzeństwa na kluczyk, że pozwoliła mu zostać na łóżku, a przecież Gwen z pewnością go widziała. A jeśli go widziała... Mia nie chciała o tym myśleć. Zadręczała się tą sprawą od dobrych dwudziestu minut. Nie obchodziło ją to, co mówił jej ojciec, zanim Snape pchnął ją do wyjścia. Po prostu dużo uwag w stylu: "Bądź posłuszna", "Nie wychylaj się bez potrzeby", "Różdżka w pogotowiu" - zrób to, zrób tamto... oszaleć można.
Potem pozwoliła, żeby Snape teleportował ich oboje... gdzieś tam. Nie zwracała uwagi na otoczenie. Była zła. Zła na Gwen, na Gerarda i ojca, ale przede wszystkim zła na siebie, za to, że tak łatwo dawała sobą manipulować. Jeszcze trochę i będę mogła sobie dorobić sznureczki do rąk i nóg, a potem ofiaruję je swojej rodzinie, żeby się bawili do woli. Dlaczego ja zawsze muszę podejmować najgorsze z możliwych decyzji? Te ponure rozmyślania przerwał deszcze, który niespodziewanie i gwałtownie lunął z nieba. To ją otrzeźwiło. Naciągnęła kaptur na głowę i dogoniła Severusa, który wyprzedzał ją o dobre dziesięć kroków. Błoto pluskało jej pod stopami. Szli polną ścieżką przez wielką równinę. Po obu stronach rosła wysoka, wysuszona trawa, a przed nimi przez kurtynę wody widać było zamglony zarys jakiejś osady. Mia zadecydowała, że najwyższy czas dowiedzieć się kilku istotnych rzeczy.
Zerknęła na twarz swojego towarzysza, była ukryta w cieniu kaptura. Widziała zaciśnięte, skrzywione usta, a to nie wróżyło niczego dobrego. Po chwili wahania w końcu zdołała się odezwać:
- Gdzie jesteśmy?
- Niedaleko Doliny Cieni - padła lakoniczna odpowiedź.
Mia przewróciła oczami, podróż zapowiadała się długa i męcząca.
- Wylewny jesteś - podsumowała ironicznie.
Severus zmierzył ją morderczym spojrzeniem, tak, że od razu przeszła jej ochota do rozmowy. Z braku lepszej perspektywy znów pogrążyła się w ponurych rozmyślaniach. Dawno nie dostała żadnych wieści od Nataniela, choć obiecał, że będzie ją na bieżąco informował o tym, czego się dowie. Postanowiła, że zaraz po powrocie z tego nieprzyjemnego miejsca, napisze do niego list. Muszą się spotkać, porozmawiać, wyciągnąć kolejne wnioski. Przede wszystkim wypróbują kluczyk - o ile Gwen go sobie nie przywłaszczyła. I kolejny raz wróciła do punktu wyjścia, aż żołądek skręcił jej się ze strachu. Może Fogg będzie wiedział, co znaczyły te strzępki zdań, jakie usłyszała, może zrozumie z tego więcej niż ona.
W końcu weszli między zabudowania. Jeżeli Amelia sądziła, że spotkają tutaj kogoś, od kogo w końcu dowie się, co to za miejsce, to przeżyła głębokie rozczarowanie. Wioska była całkowicie pusta. Ponura atmosfera tego miejsca nie poprawiła Amelii nastroju. Brudna, brukowana uliczka, wielkie kałuże pokryte zieloną breją, wszędzie rosnące chwasty - to z pewnością nie były widoki, jakich się spodziewała. Rozglądała się z niedowierzaniem po starych, zniszczonych domach, które świeciły pustymi oczodołami okien z wybitymi szybami. Tynk odchodzący ze ścian, brud i nieprzyjemny zapach, a wszystko spotęgowane przez lejący z nieba deszcz. Włożyła dłoń do kieszeni peleryny i zacisnęła ją na różdżce.
- Co się tutaj stało? - zapytała ściszonym głosem, z niepokojem patrząc na zrujnowany kościół.
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć - mruknął Snape oschle. - Lepiej mi powiedz, jak sobie radzisz z zaklęciami obronnymi? - spojrzał na nią przelotnie.
- Nienajgorzej... chyba. - Wzruszyła ramionami, ciągle się rozglądając. - Jakoś nigdy nie było okazji, żeby się sprawdzić.
- W takim razie wyciągnij różdżkę i bądź czujna - rozkazał ozięble. Tego właśnie mu było trzeba, kobiety bez właściwego wyszkolenia. Był zdenerwowany, bo Dumbledore niezbyt przejął się planami Voldemorta, które przewidywały uczestnictwo Merkab w zbliżającej się wojnie. Jak można coś takiego ignorować? Nie zawsze rozumiał postępowanie Albusa, ale teraz uważał, że dyrektor popełnia poważny błąd, sądząc, iż Merkab jest dla nich niegroźna.
- Gdzie my właściwie jesteśmy? - odezwała się ponownie Mia. Szła pół kroku za Snapem, z różdżką w pogotowiu. Postanowiła, że tym razem zignoruje uczucie urażonej dumy i zastosuje się do słów swojego towarzysza.
- W Mountypoud, a właściwie w tym, co z niego zostało. - Ledwo usłyszała odpowiedź, przez strugi deszczu. Przyspieszyła i zrównała się z Severusem.
- Merkab tutaj mieszka? - zapytała, starając się mu zajrzeć pod kaptur.
- Niezupełnie.
- Jak mam to rozumieć? - zniecierpliwiła się.
- To gdzieś w pobliżu, nie wiem dokładnie gdzie. Tak się składa, że jestem tu po raz pierwszy w życiu, więc przestań zadawać głupie pytania, dobrze? - Skręcił nagle w wąską uliczkę, miedzy dwiema rozpadającymi się ruderami. Amelia zaskoczona zmianą kierunku, wdepnęła w wyjątkowo błotnistą kałużę. Modląc się w duchu, żeby nie wybuchnąć podwinęła spódnicę i dogoniła Snape'a.
- Dlaczego ona jest niby taka straszna? - zaatakowała go kolejnym pytaniem, a kiedy jego milczenie się przeciągnęło, chwyciła go za rękaw szaty i zmusiła, żeby się zatrzymał.
- Jak mam się bronić przed czymś, o czym nie mam zielonego pojęcia? - Ze zdenerwowaniem dźgnęła go różdżką. - Poza tym mam już dość tego, że mnie ignorujesz.
Snape prychnął, omijając ją i ruszając w dalszą drogę. Amelia miała ochotę grzmotnąć w niego jakimś mało przyjemnym zaklęciem.
- Merkab kolekcjonuje dusze - odpowiedział jej towarzysz, głosem wypranym z emocji. Uznał, że dziewczyna ma rację. Powinna wiedzieć, z kim będą mieli do czynienia.
- Że co? - Mia biegiem pokonała dzielący ich dystans. - Jak to kolekcjonuje dusze?
- Nie wiem dokładnie - zirytował się Snape. - Niektórzy nazywają ją Panią Dusz, bo odbiera je ludziom...
- Jak dementor? - wtrąciła Mia, której wyobraźnia już podsunęła obraz kobiety skrzyżowanej z wysoką podtopioną istotą w potarganej pelerynie.
- Nie sądzę - mruknął Snape ponuro, znowu skręcając między domami. - Gdyby działała tak, jak dementorzy, niewiele by z tego miała.
Amelia zastanowiła się nad jego słowami i zadrżała.
- Czyli jest gorsza od dementorów?
Snape miał dość, przyspieszył i rzucił w stronę Mii:
- Przestań zdawać pytania. Dalsza dyskusja na ten temat do niczego nie prowadzi - powiedział tonem kończącym kwestię. Sam nie wiedział, dlaczego tak bardzo się denerwuje, próbował sobie wmówić, że to wszystko przez natłok obowiązków. Obawiał się jednak, że chodzi o coś więcej, o sumienie i życie, ale wolał się w to nie zagłębiać.
Amelia chciała jeszcze coś powiedzieć, jednak usta zamknął jej widok, jaki wyłonił się zza ostatniego rzędu zrujnowanych domostw. Wyszli na wzgórze, za którym rozpościerała się wielka dolina.
- O kurcze... - mruknęła Mia, kompletnie zaskoczona nowym widokiem. - Zielono tu.
Dolinę gęsto porastały drzewa. Jednak, jak na tę porę roku, były zdecydowanie za zielone. Bujna roślinność przywodziła Amelii na myśl dżunglę. Schodząc zboczem wzgórza, mimo padającego deszczu, poczuła falę wiosennego ciepła. To było zupełnie nie na miejscu, ale pamiętała, co Snape mówił wczoraj, że Doliny Cieni strzegą potężne czary. Już zupełnie inną sprawą był fakt, że Mia całkowicie inaczej wyobrażała sobie to miejsce. Spodziewała się raczej ponurego, złowieszczego krajobrazu, a nie soczyście zielonych dębów i sosen.
- Dziwnie się czuję - oznajmiła Mia, starając się nie wywrócić o wystające z ziemi korzenie. Jednocześnie odpychała od siebie niebezpiecznie wystające na poziomie twarzy gałęzie. Severus nic na to nie odpowiedział, zajęty szukaniem bezpiecznego oparcia dla stóp. W końcu znaleźli się na w miarę równym terenie. Mia miała wrażenie, że deszcz pada z większą zawziętością. Była przemoczona i prawdę powiedziawszy nieco zmęczona tą wędrówką. Uniosła lewą dłoń i odszukała pod peleryną medalik, który dostała od Nataniela Fogga. Wydawało jej się - choć uważała to za głupotę - że kryształowa, ośmioramienna gwiazdka zaczyna pulsować, niczym małe serce. Odkrycie to pochłonęła ją tak bardzo, że nawet nie zauważyła, kiedy Snape się zatrzymał. Dopiero, gdy go minęła, zapytała:
- Co jest? Dlaczego nie idziesz dalej?
Sekundę później już wiedziała, co go zatrzymało, kiedy uderzyła boleśnie nosem w niewidzialną ścianę.
- Auć! - krzyknęła, przykładając dłonie do twarzy i czując, jak łzy nachodzą jej do oczu. - Co to ma być?
- Jest tak, jak mówił Czarny Pan. - Severus badał dłonią niewidoczną barierę.
- Dlaczego ty wiesz wszystko, a ja nic? - Mia wpatrywała się w towarzysza z oburzeniem, rozcierając sobie obolały nos. - To nieuczciwe.
Snape zmierzył ją uważnym spojrzeniem swoich ciemnych oczu. Zastanawiał się, co powinien jej powiedzieć, żeby nie zdradzić zbyt wiele. Musiał przyznać, że ani Czarny Pan, ani Dumbledore nie ułatwiali mu zadania. Jeden i drugi wolał poruszać się po omacku w gąszczu tajemnic, zamiast postawić sprawy jasno, co wszystkich naokoło by uszczęśliwiło.
- Merkab dobrze chroni swój teren. To ona decyduje o tym, kto może przejść przez barierę jej magii. Wybiera sobie swoje ofiary i zwabia je tutaj.
Mia przymknęła na chwilę oczy, z jedną dłonią wciąż przytkniętą do nos. Próbowała sobie to wszystko poukładać w głowie. Wiedźma zwabiająca ludzi w pułapkę, żeby okraść ich z duszy. Poczuła, że ma dreszcze, które nie mają nic wspólnego z zimnymi strugami deszczu. Pusta wioska, którą zostawili za sobą - Mia była pewna, że wszyscy jej mieszkańcy padli ofiarą tej kobiety.
- Skoro ona nas nie przepuści, to niby, w jaki sposób możemy tędy przejść? - zapytała ostrożnie.
- Czarny Pan sądzi, że tylko ty możesz pokonać tę przeszkodę - odpowiedział spokojnie Snape.
- Jasne - Mia parsknęła śmiechem. - Nie wiem, czy zauważyłeś, ale właśnie przed chwilą zaryłam własnym nosem w tę cholerną barierę.
- Nie doceniasz się, Norton - odrzekł chłodno i wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza czarne, wąskie, podłużne pudełko, podając je Amelii.
Mia potarła jeszcze raz nos, po czym wzięła pudełko i otworzyła je. W środku był lśniący, srebrny sztylet z pięknie inkrustowaną rękojeścią. Przez chwilę wpatrywała się w niego, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Potem uniosła głowę, obdarzając Severusa miażdżącym spojrzeniem.
- Że niby co ja mam z tym zrobić? - wykrztusiła.
Snape uśmiechną się drwiąco kątem ust.
- To chyba jasne? Pomyśl, Norton, podobno nie jesteś idiotką.
- Mam się tym pociąć? - zawołała z oburzeniem.
- Bez przesady. Wystarczy, że nadetniesz wnętrze dłoni - sprecyzował.
- Jesteś okropny. - Na twarzy Amelii wymalowało się obrzydzenie. - Nie dość, że z zimną krwią obserwujesz, jak co miesiąc upijam się trucizną, to jeszcze każesz mi się kaleczyć. Jesteś potworem.
Na Severusie słowa te nie zrobiły wrażenia. Nie wytrąciła go z równowagi, choć nazywanie go potworem było, zdaje się, grubą przesadą.
- Skończ jęczeć - skwitował jej słowa w zwykły dla siebie sposób. - Masz do wyboru, albo zrobisz to sama, albo ja to zrobię za ciebie. Zdecydowanie wolę pierwszą opcję, więc skup się i bierz do roboty. - Twarz wykrzywił mu gniewny grymas.
- W terroryzowaniu to ty nie masz sobie równych - prychnęła złośliwie, wyjmując sztylet z pudełka, a następnie zdejmując rękawiczkę. - Co to da, że skaleczę sobie rękę?
Bała się, no pewnie, że się bała. Miała trudność z połykaniem śliny, kiedy patrzyła na błyszczące ostrze sztyletu.
- Żeby przejść, musimy ofiarować magii obronnej twoją krew - wyjaśnił Snape chłodnym tonem. - Dość typowa zapłata za przejście...
- A dlaczego to nie może być twoja krew? - przerwała mu natychmiast. - Pytam z czystej ciekawości.
- Takie były rozkazy Czarnego Pana.
- Oh, przestań się nim zasłaniać! Chyba mam prawo wiedzieć, dlaczego akurat moja krew jest wam potrzebna? - wybuchnęła kolejny raz.
- Na Merlina litościwego, Norton, jeśli nie przestaniesz się wydzierać, przysięgam, że wyciszę cię zaklęciem - wycedził Snape.
Amelia wiedziała, że jest do tego zdolny. To była powszechnie znana prawda, że Severus Snape jest zwykłym łajdakiem bez serca. Co on może wiedzieć o tym, jak to jest, kiedy wszyscy naokoło wykorzystują cię do swoich celów?
- Nie mówiłem z resztą, że tylko ty masz się okaleczyć. Żebym mógł przejść z tobą, musimy pomieszać naszą krew - dodał to znacznie spokojniejszym głosem.
Mia spojrzała na niego jak na stepującego trolla górskiego. Nie bardzo rozumiała, co miało znaczyć: musimy pomieszać naszą krew. Cokolwiek by to jednak nie znaczyło, absolutnie jej się ten pomysł nie podobał. To stuprocentowo narażało ją na niewygodne konsekwencje.
- O czym ty mówisz? - zapytała cicho i niepewnie.
- Dość tych pytań. Po prostu to zrób - polecił twardo.
Kolejny raz zerknęła na ostrze i zbliżyła jego koniuszek do wnętrza dłoni, czując nieprzyjemne łaskotanie, tuż pod skórą. Ręka jej zadrżała. Nie. Nie dam rady, pomyślała ze zgrozą. Już czuła dotyk chłodnej stali, ale nie była w stanie dalej się posunąć.
- Na różdżkę Salazara, Norton. - Wyrwał jej sztylet i chwycił ją mocno za rękę. Mię od razu zalała fala jego emocji. To było dziwne czuć tylko i wyłącznie gniew, poza którym był pustka, jakby przepaść.
- Nie.. - Chciała wykręcić swoją dłoń z uścisku Snape'a. Bała się tego, co jest za tą przepaścią. Nie chciała poznawać jego tajemnic.
- Daj spokój, bo będę cię musiał oszołomić.
- Ale ty nie rozumiesz... - opierała się jak mogła. - Nawet nie zdajesz sobie sprawy z konsekwencji.
Snape słyszał już historię o jej dłoniach. Jednak Amelia Norton nie wiedziała, że ma przed sobą człowieka, który sztukę Oklumencji opanował do perfekcji. O swoje myśli i uczucia był więc całkowicie spokojny. Nikt nie mógł przebić się przez ścianę, którą odgrodził się od świata.
- Nie zachowuj się jak dziecko - rzekł spokojnie i wzmocnił uścisk, tak, że udało mu się unieruchomić jej dłoń. Amelia wpatrywała się w niego, kręcąc powoli głową i modląc się w duchu: Nie rób tego, błagam cię. Nie rób tego.
Snape szybkim, sprawnym ruchem naciął wnętrze jej dłoni. Mia z niedowierzaniem gapiła się, jak na skórze zakwita plama czerwieni, mieszając się z kroplami deszczu. Obserwowała, jak posoka spływa jej pomiędzy palcami i skapuje na zmoczone, zeszłoroczne liście. Tymczasem Snape naciął sobie prawą dłoń i bez uprzedzenia chwycił nią lewą dłoń Amelii. Uścisnął ją mocno, tak, że ich krew rzeczywiście musiała ulec zmieszaniu.
Mia wstrzymała oddech. Jej głowę zalały niechciane obrazy. Snape rozmawiający z Dumbledorem. Młody Severus trzęsący się na krześle w gabinecie dyrektora Hogwartu. Potem mały chłopiec biegnący gdzieś ciemną ulicą. Grono śmierciożerców otaczające grupkę wystraszonych mugoli. Snape uśmiercający jakiegoś wychudłego mężczyznę. Twarz kobiety, uśmiechającej się łagodnie w świetle słońca, przebijającego się przez liście drzewa. Snape uczący Pottera Oklumencji. W końcu udało jej się wyrwać dłoń z uścisku Snape'a. Nie śmiała mu spojrzeć w twarz. Oddychając głęboko, dla uspokojenia, podczas, gdy prawdziwe uczucia Severusa rozsadzały jej serce. Jeszcze nigdy nie weszła tak daleko w czyjąś duszę. Zazwyczaj dotyk pozwalał jej na mgliste obrazy niedalekiej przeszłości, stwierdzenie, czy ktoś oszukuje - nawet, gdy biegle włada Oklumencją. Krew wzmocniła ich kontakt - przeczuwała, że tak właśnie się stanie. A przecież nie chciała tego wszystkiego widzieć. Nie chciała znać jego tajemnic. To nie było bezpieczne. Miał tylu ludzi przeciwko sobie, a najgorsze było to, że ci ludzie się co do niego nie mylili.
- Idziemy.
Pchnął ją lekko w stronę niewidzialnej ściany. Tym razem jednak nic ich nie powstrzymywało. Bariera zamieniła się w delikatną, chłodną mgiełkę. Przechodzenie przez nią przypominało przeniknięcie przez ducha. Nie było to przyjemne uczucie, ale Mia prawie nie zwróciła na nie uwagi, bo wciąż przed oczami migały jej urywki z życia Snape'a.
Kiedy znaleźli się po drugiej stronie, jej towarzysz znów ujął ją za rękę, likwidując krwawiącą ranę. Zdawał się w ogóle nie zauważać przerażenia i zakłopotania w jej oczach. Amelia czuła się fatalnie. Jak ma mu teraz spojrzeć w oczy? Na świętą Helgę, a jeśli Czarny Pan znajdzie to w jej myślach? Jej Oklumencja była na razie na poziomie, który w najlepszym wypadku mogła określić, jako 'nędzny'. Nigdy nie zdoła oszukać Czarnego Pana.
Oczywiście inną kwestię był to, że zaraz po tej wyprawie, powinna się do niego udać i wyjawić mu to, czego się dowiedziała. Powiedzieć, że ten, którego uważa za jednego ze swoich najwierniejszych popleczników, jest zdrajcą.
Mia oblała się rumieńcem na samą myśl o tych okropnościach. Gwen oszalałaby z radości...
- Norton, pośpiesz się. Nie mamy czasu - dobiegł ją zniecierpliwiony głos Mistrza Eliksirów. Przyspieszyła więc kroku, rozglądając się po lesie, w który się zagłębiali. Drzewa rosły tu tak gęsto, że ich zielone korony splatały się ze sobą, tworząc nad nimi liściastą, pachnącą wilgocią kopułę. Deszcz nie mógł się tutaj dostać, a powietrze przesycone było magią. Mia bardziej wyczuwała niż widziała cienie, które zdawały się poruszać wraz nimi. Napełniało ją to irracjonalnym lękiem. Dogoniła Snape'a, który zatrzymał się i wskazał jakiś punkt przed nimi.
- Jesteśmy na dobrej drodze. Tutaj jest ścieżka - oznajmił. Na jego twarzy Amelia dostrzegła jakby ślad ulgi.
Ruszyli więc ścieżką, od czasu do czasu odgarniając wystające gałęzie drzew i krzaków. Po kilku chwilach wędrówki w milczeniu odezwał się Snape:
- Nie wolno ci rozmawiać z Merkab.
Mia zerknęła na niego. Był bardzo poważny.
- Nie zamierzam - odpowiedziała. Ciągle miała wrażenie, że są obserwowani. Czuła się jak w terrarium.
- Mówię poważnie - spojrzał na nią karcąco. - Nie odzywaj się, nawet wtedy, kiedy chciałaby cię sprowokować.
- Dlaczego niby miałabym się dać sprowokować? - zapytała rozeźlonym głosem.
- Po prostu cię ostrzegam. Ja wszystko załatwię.
- Jasne, nie ma sprawy.
Severus zmarszczył brwi. Pannie Norton odechciało się zadawać pytania - dość nieoczekiwana zmiana. Poczuł jednak ulgę, że nie będzie musiał przez jakiś czas wysłuchiwać jej narzekania.
Mia chciała wrócić do domu, zagrzebać się z pościeli i już nigdy nie wstawać z łóżka. Czuła się tak, jak zwierzę zamknięte w klatce, które może tylko przyglądać się pędzącemu światu. Nie mogła z tym uczuciem walczyć, ani nie mogła przed nim uciec. Dostawała do rąk małe fragmenty swojego życia i musiała z nimi robić to, czego chcieli otaczający ją ludzie. Wiedziona nagłym impulsem spojrzała w prawo. Wśród gęstwiny dostrzegła największe drzewo, jakie kiedykolwiek udało jej się zobaczyć. Pień miało gruby, jak baobab - nie, znaczenie grubszy! Pokryty był ciemnobrązową korą, porośniętą mchem. Ogromne korzenie wyrastały z ziemi, tworząc łukowate przejścia. Sprawiało to wrażenie, jakby drzewo chciało wstać i odejść ze swojego miejsca. To było dziwne, ale Amelia poczuła, jak jej medalik drga leciutko.
Wkrótce wyszli na skraj polany i znów dosięgnął ich deszcz. Bezdrzewna przestrzeń, była dość szeroka, porośnięta bujną trawą, a na przeciwległym jej krańcu stała mała chatka.
- Zdaje się, że jesteśmy na miejscu - mruknął Snape i ruszył wyłożoną kamieniami dróżką w stronę budynku. Chatka była z drewna, lecz stała na kamiennej podmurówce. Brudne frontowe okno pokrywała wielka pajęczyna. Drewniane drzwi nie wyglądały solidnie. Amelia pomyślała, że rozpadną się, jak tylko ich dotknie. Zacisnęła dłoń w pięść, już chciała zapukać, ale w tym momencie wiatr przyniósł ze sobą szept: Bądź ostrożna. Mia zamarła. Poznała ten głos. Cofnęła się gwałtownie i rozejrzała, szukając wzrokiem mężczyzny, którego spotkała w ogrodzie Travisów.
Severus zmarszczył brwi, krzywiąc się z niezadowoleniem. Podszedł do drzwi i załomotał w nie pięścią. Zamek puścił natychmiast, a zawiasy zaskrzypiały złowieszczo. Snape spojrzał na Mię, dając jej do zrozumienia, że ma się trzymać blisko niego.
- Gośce - z wnętrz chatki dobiegł ich skrzeczący głos, który kojarzyć się mógł z krakaniem wron. - Wejdźcie, proszę. Wejdźcie.
- Idziemy - rzekł cicho Snape i pchnął drzwi tak, że ze straszliwym trzeszczeniem otworzyły się na oścież.
Mia trzymała się tuż za Severusem. Weszli do zacienionej izby, oświetlonej jedynie przez maleńkie płomyki, które zamknięte były w tysiącach słoików. Amelia stwierdziła, że słoiki te wypełniają półki, ustawione przy wszystkich czterech ścianach tego pomieszczenia. Był to zadziwiający widok. Na środku obskurnego pokoju stał stół, cały zastawiony najróżniejszymi przedmiotami. Lśniąca, biała ludzka czaszka, mały kociołek, z którego unosiła się srebrna para, garść kamyków runicznych. Pod stołem było coś, co Amelia nazwałaby pajęczynowym cmentarzem, pełnym zeszłorocznych much i wyblakłych skrzydeł motyli. Za blatem siedziała mała, pomarszczona kobieta. W tym świetle trudno było jej się dobrze przyjrzeć. Jedne, co było wyraźne i przerażające zarazem to bielmo na oczach. Stara wiedźma wyglądała, jakby jej oczy żarzyły się srebrem i były pozbawione źrenic.
- Proszę, proszę. Kogo my tu mamy? Dwie zbłąkane duszyczki - zarechotała starucha. - I to bardziej zbłąkane, niż by mogło się wydawać. Kim jesteście, skoro to nie ja was tutaj przywiodłam?
Severus zrobił krok do przodu, przyjmując pozornie spokojny wyraz twarzy.
- Przyszliśmy do ciebie, z polecenia naszego Pana - odezwał się cicho, a jego czarne oczy zamigotały w świetle płomyków, tańczących w zakurzonych słoikach.
- O! Doprawdy? - w głosie Merkab rozbawienie mieszało się z zainteresowaniem. - A czego on od was oczekuje?
- Chce abyś przyłączyła się do wojny, pani. Po jego stronie - odrzekł ostrożnie Snape.
- Dlaczego więc nie przyszedł sam o to prosić?
Amelia wzdrygnęła się. Było coś takiego w głosie tej kobiety, co jej się nie podobało. Trudne do wychwycenia fałszywe nuty; radosne, fałszywe nuty.
- Obawiam się, że jest w tej chwili bardzo zajęty.
- A czy ten, wasz Pan, ma jakieś imię? - podchwyciła wdzięcznie, przeszywając Severusa swym niewidzącym spojrzeniem.
Snape otworzył usta, ale nie padło z nich ani jedno słowo.
- No dalej, chyba wiesz, jak on się nazywa - zachichotała chrapliwie Merkab.
- Lord Voldemort.
Snape obejrzał się na Amelię, która wyglądała na przerażoną tym, co przed chwilą powiedziała. Nie wiedział, dlaczego odważyła się wymówić to imię, czuła się nie do końca sobą. Ta kobieta wyraźnie się nimi bawiła. Tak naprawdę nie obchodziło ją, po co tu przyszli - Mia to czuła.
- A więc twoja urocza przyjaciółka jednak potrafi mówić - zaśmiała się Merkab. - Świetnie. A więc Tom was przysłał. Ten głupiec nigdy się nie nauczył przegrywać. Wiem, czego ode mnie chce. Znam ludzkie serca, nawet, jeśli niewiele z nich zostało.
Snape poruszył się niespokojnie. Mia spostrzegła, ze prawą dłoń ma wsuniętą do kieszeni płaszcza. Pomyślała, że też powinna mieć różdżkę w pogotowiu.
- Czarny Pan uważa, że wspólnie moglibyśmy wiele dokonać - spróbował jeszcze raz, wpatrując się w Merkab ze spokojem.
- Nie obchodzą mnie jego dokonania - ucięła ostro. - To są wasze sprawy. - Machnął kościstą ręką, jakby opędzała się od natrętnej muchy. - Nie zamierzam się w nie mieszać. Jest mi dobrze tutaj, gdzie jestem. Dostaję to, czego chcę i w zupełności mi to wystarcza. Nie interesują mnie idioci, pragnący przejąć władzę nad całym światem.
Amelia zacisnęła dłoń na różdżce, chciała się stąd wydostać. W powietrzu unosił się zapach tęsknoty i niespełnionych marzeń. Nie wiedziała, co to oznacza, nigdy wcześniej nie wchłaniała atmosfery miejsc. Widocznie magia Doliny tak na nią oddziaływała. Te płomyki były takie żywe. Wyglądały, jak istoty, pragnące wydostać się z więzienia, którym było dla nich wnętrze słoika.
- W takim razie, nie będziemy już zabierać pani czasu - orzekł Snape, kłaniając się lekko.
- O nie, nie wyjaśniliśmy sobie jeszcze jednej kwestii, moi kochani - zacharczała Merkab. - Bardzo mnie ciekawi, jak udało się wam pokonać barierę? Bo widzicie, ona pozwala przejść tylko tym, których to ja wybiorę. A waszych dusz nie wzywałam, więc istnieje tylko jedna możliwość. - Zmrużyła swoje mlecznobiałe oczy, pochylając się w ich stronę poprzez stół. - Jedno z was jest potomkiem Gamerlingów.
Amelia przyłożyła dłoń do zawieszonej na szyi gwiazdy. Snape cofnął się o pół kroku, zmuszając Mię do tego samego. Zaczęli się powoli wycofywać w stronę drzwi.
Tymczasem Merkab zagarnęła z blatu okulary w kwadratowych oprawkach i osadziła je na swoim wielkim nosie. Amelia zamarła, nawet Severus lekko drgnął. Bo oto, przez brudne szkła okularów, ujrzeli jarzące się bladoniebieskim światłem źrenice starej wiedźmy.
- Od razu lepiej was widzę - uśmiechnęła się, pokazując resztki swojego uzębienia. - Tak też myślałam. Ty nie możesz należeć do Gamerlingów - zwróciła się do Snape'a. - Nie ma w tobie wiele życia, młody człowieku. A twoja dusza do niczego by mi się nie przydała.
Amelia z niedowierzaniem wpatrywała się w Merkab. Czy to możliwe, że ta kobiecina widzi ich dusze? Zerknęła na Snape'a, którego twarz była kamienną maską. Cokolwiek teraz czuł, jak zwykle nie pozwalał się temu przedostać na zewnątrz.
- Natomiast ty, moja droga, - kraczący głos Merkab, wyrwał Mię z jej własnych myśli - jesteś kimś, na kogo od dawna czekałam. Twoja krew pozwoliła wam otworzyć przejście. Tak, jesteś z Gamerlingów. - Przechyliła się jeszcze bardziej przez stół, tak, jakby chciała się jej lepiej przyjrzeć.
Snape lekko uniósł lewą rękę, odgradzając Amelię od Merkab. Miał złe przeczucia. Myślał gorączkowo, jak najbezpieczniej się stąd wydostać.
- I to nie pierwszym lepszym potomkiem - głos staruchy przeszedł w świszczący szept. - Jesteś Strażniczką.
Mia zmarszczyła brwi. Co to za wymysły? Strażniczką, czego?
- Fascynujące. Ale twoja dusza jest uszkodzona - zacmokała troskliwie. - Jak to możliwe?
- Mam uszkodzoną duszę? - Amelia nie mogła dłużej milczeć.
- Widzę drobne plamy.
Amelia pomyślała o Nagini i natychmiast odegnała od siebie obraz szczęk ogromnego węża, zaciskających się na jej prawym przedramieniu.
- Amelio, wychodzimy - oznajmił ostrym tonem Snape.
- Możesz z nim iść, drogie dziecko, ale ja znam tajemnice twojego serca. Wiem, czego pragniesz, znam odpowiedzi - szeptała Merkab z paskudnym uśmiechem na pomarszczonej twarzy.
- Na wszystko? - Mia postąpiła krok naprzód. Prawie nie poczuła, kiedy Severus złapał ją za ramię i przytrzymał w miejscu.
- Oczywiście.
- Amelio - Snape wzmocnił uścisk i pociągnął ją do wyjścia.
- Wiesz, dlaczego zabito moją matkę? - Mia dzielnie stawiała opór, nie spuszczając wzroku z hipnotyzujących bladoniebieskich oczu Merkab.
- To złudzenia, Amelio - warknął Snape.
- Ja wiem wszystko - znów zachichotała. - I mogę ci powiedzieć...
- Ona nie będzie tego wysłuchiwała - przerwał jej Severus stanowczym tonem. - Amelio idziemy.
- Akurat ty nie masz w tej kwestii nic do gadania - warknęła złowieszczo Merkab. - Żyjesz tylko dlatego, że jeszcze nie kazałam cię wypatroszyć, co za chwilę może się zmienić.
- Powiedz mi, dlaczego ona nie żyje? - Mia wyminęła Snape'a, który w ostatniej chwili zdołał ją powstrzymać od zbliżenia się do stołu.
- Wszystko ma swoją cenę, drogie dziecko. - Merkab zmrużyła oczy, a na jej twarzy wymalowała się czysta chciwość.
- Zrobię co zechcesz - zapewniła ją gorliwie. - Ja muszę poznać prawdę.
- O tak, musisz. Nikt nie chce żyć w kłamstwie - wykrzywiła się Merkab.
- Dosyć tego. - Snape pociągnął Mię w stronę wyjścia.
- Oddasz mi swoje błogosławieństwo, Strażniczko Gwiazdy Światła?
Amelia zatrzymała się, czując jak serce gwieździe, którą miała na szyi, bije w przerażającym tempie. Jej własne serce również przyspieszyło. Głos matki sprzed kilkunastu godzin brzmiał w jej głowie, jak dzwon bijący na alarm. Strażniczka Gwiazdy Światła... Czy to możliwe, by Fogg miał rację? Nie ważne. Wiedziała, co musi zrobić.
- Oddam ci wszystko - powiedziała z desperacją.
- Wspaniale - ucieszyła się Merkab.
- Ona niczego ci nie odda - rzekł z naciskiem Severus. - Amelio, opanuj się, wychodzimy.
Kiedy te słowa nie poskutkowały, zdecydował, że musi podjąć drastyczne środki. Wahał się tylko przez sekundę, a później wymierzył Mii siarczystego policzka. Przez chwilę wpatrywała się w niego spojrzeniem zranionej sarny, ale w jej oczach pojawiły się promyki zrozumienia. Ulżyło mu. Najwidoczniej urok Merkab nie zdążył się jeszcze dobrze rozpłynąć w jej umyśle. Chwycił Mię ponownie za ramię i tym razem bez oporu wyprowadził ją na zewnątrz.
- Co to do diabła wszystko ma znaczyć? - warknął.
- Nie mam pojęcia - krzyknęła Mia, czując pieczenie na lewym policzku.
- GŁUPCY, PRZEDE MNĄ NIE UCIEKNIECIE - w powietrzu zabrzmiał głos Merkab. Ten głos znajdował się wokół nich. - Zabić - syknęła gniewnie.
Amelia i Severus szybkim krokiem ruszyli w kierunku ścieżki, która doprowadziła ich do tej polany. Niebo pociemniało, a powietrze zgęstniało.
- Co się dzieje? - zapytała Mia wystraszona.
- Chyba mamy kłopoty - mruknął Snape, wyciągając różdżkę.
- Dobry pomysł. - Amelia wyciągnęła swoją.
Kiedy już prawie byli przy wejściu do lasu, wokół nich wyrosły cienie.
- O Merlinie, o Morgano - wyrwało się Amelii. - Już po nas. - Cofała się tak długo, aż plecami oparła się o ramię Snape'a. To nie były zwykłe cienie. Każdy z nich miał ludzką sylwetkę, choć pozbawiony był wszystkiego, prócz srebrzystych oczodołów. Armia Cieni.
Severus myślał gorączkowo. Czarny Pan mówił o trudnościach, Dumbledore też ostrzegał go przed sługusami Merkab, ale żaden z nich nie powiedział mu, jak pokonać coś, co normalnie istnieje tylko wtedy, gdy świeci słońce. To te istoty Voldemort chciał mieć do swojej dyspozycji i już rozumiał dlaczego. Były one naprawdę straszne - żywi ludzie zamieni w mrok. To magia w swojej najczarniejszej odmianie.
Cienie zbliżały się, trzeba coś zrobić, zanim one zaczną atakować.
- Nie zastanawiaj się nad niczym, po prostu w nie wal czym popadnie, zrozumiano? - rzucił w stronę Amelii, która pokiwała głową, nie spuszczając wzroku z przerażających postaci.
Jedna z nich wystąpiła do przodu, oddalona od nich zaledwie o kilkanaście cali. Puste oczodoły zajaśniały. Cień otworzył usta, wydając z siebie nieokreślony charkot i ukazując w pełnej krasie swoje uzębienie, a posiadał zaostrzone zęby, które wykrzywione były w przód i w tył. Amelia pomyślała, że idealnie nadają się do wyszarpywania z ofiary strzępów ciała. Ten pomysł tak ja wystraszył, że nawet nie wiedziała, kiedy wyciągnęła przed siebie różdżkę i krzyknęła:
- Deprimo.
Zaklęcie ugodziło mroczną sylwetkę, rozrywając ją na kawałki. Jednak kilka sekund wystarczyło, by przekonać się, że było to działanie zbędne. Sylwetka odbudowała się, a rozwścieczone Cienie rzuciły się na dwójkę śmierciożerców.
Severus z zaciętą minął wymachiwał różdżką niczym szpadą i płomieniami pozbył się dziesięciu czarnych kształtów, co pozwoliło im się zbliżyć do ścieżki.
Nad ich głowami rozległ się szyderczy śmiech Merkab.
- PRZEDE MNĄ NIE MA UCIECZKI - zaskrzeczała. - JESZCZE MOŻESZ ZMIENIĆ ZDANIE, STRAŻNICZKO. JESZCZE MASZ SZANSĘ OCALIĆ SIEBIE I SWOJEGO TOWARZYSZA, CO TY NA TO?
- Nawet o tym nie myśl - ostrzegł Mię Severus, pozbywając się kolejnych Cieni.
Amelia miała mętlik w głowie. Chciała coś zrobić, ale żadne zaklęcie nie przychodziło jej do głowy. Cienie, które Snape zdołał rozproszyć już się zregenerowały, a oni wpadli do lasu, ze znikomą szansą na wydostanie się z tej Doliny.
- Lacarnum Inflamare - krzyknęła, podpalając jednego ze zbliżających się potworów. Niestety dwa inne chwyciły ją z tyłu, za mokrą pelerynę, rozdzierając ją na strzępy swoimi czarnymi szponami. Mia krzyknęła. Potknęła się i upadła na ziemię, rozbijając sobie boleśnie kolano.
- NADAL MACIE ZŁUDZENIA? - śmiech Merkab niósł się za nimi, poprzez drzewa.
Amelia odwróciła się w momencie, gdy pięć czarnych postaci z jarzącymi się oczodołami, rzuciło się na nią. Osłoniła się instynktownie ramieniem, kiedy tuż nad nią przepłynęła fala ognia, pochłaniając na moment złowieszcze sylwetki.
- Wstawaj! - krzyknął Snape z wściekłością.
Amelia z trudem dźwignęła się na nogi. Kolano bolało przy każdym najmniejszym ruchu, więc niezdarnie pokuśtykała za Mistrzem Eliksirów. Starała się iść szybko, o biegu nie było mowy. Już miała krzyknąć do Snape'a, żeby na nią poczekał, kiedy z lewej strony, dosłownie zalała ich rzeka cieni. Widziała, jak Severus walczy ze wszystkimi na około, ale nie miał z nimi szans, było ich po prostu za dużo. Uniosła swoją różdżkę, zamierzając rzucić zaklęcie - jeśli ma zginąć, to przynajmniej będzie walczyła. Gwiazda na szyi pulsowała w szaleńczym tempie. Jakiś cień pchnął ją brutalnie na ziemię. Upadła na plecy, uderzając głową w wystający korzeń wielkiego dębu. Świat się rozmazał, stał się czernią.
- Wiesz, że nie możemy nic zrobić.
Mia słyszała wyraźnie ostry kobiecy głos.
- Nie możemy jej tak zostawić, Pandoro - odrzekł jej głos mężczyzny. Znajomy głos.
- Co niby mamy zrobić? Nie wolno nam im pomagać - syknął inny mężczyzna.
- Wiesz, że to bzdury, które wymyślono po to, żebyśmy nie mieli za dużo roboty - oburzył się znów ten znajomy.
- Filoktecie, co też ty wygadujesz? - zapytał cichy, łagodny głos kobiecy.
- Myślałem, że chociaż ty coś zrozumiałaś, Anastazjo. Konradzie, przecież wiesz, że tak trzeba!
Amelia nie była w stanie skupić się na myśleniu, jedyne, co przychodziło jej teraz do głowy to słowa:
- Pomóżcie mi, proszę - szepnęła bezgłośnie. Jednak postacie, które prowadziły między sobą dyskusję wyraźnie ją usłyszały.
- Musimy jej pomóc. Ona nie może teraz umrzeć!
- Filoktecie, naprawdę myślisz, że ona może ją zniszczyć?
- Tak, Hektorze, wierzę w to.
- Nikomu się to nie udało. Wszyscy woleli, żeby nadal istniała
- przypomniała chłodnym głosem Pandora. - Ona nie będzie inna. Kiedy tylko się dowie, czego mogłaby dokonać dzięki niej.
- Musimy jej pomóc! - zawołał Filoktet. - Zaufajcie mi, nie mylę się. Jestem pewny, że dokonałem dobrego wyboru.
- Błagam... - Amelia, jak przez mgłę dojrzała zarys siedmiu postaci, stojących w jednym rzędzie. Wszyscy musieli być ubrani na biało, bo jaśnieli jak gwiazdy na niebie.
- Słyszeliście, co powiedziała Merkab. Voldemort chce wydrzeć z niej Błogosławieństwo Gamerlingów. Wiecie, co się stanie, jeśli jego plan się powiedzie. Musimy jej pomóc.
Przez chwilę panowała absolutna cisza i mrok się wyostrzył, a potem Amelia zaczęła wracać do rzeczywistości. Brakowało jej tchu. Coś na niej leżało, a kiedy uzmysłowiła sobie, że patrzy prosto w srebrne oczodoły, sparaliżował ją strach, tak silny, jakiego jeszcze w życiu nie czuła. Śmierć jeszcze nigdy nie była tak blisko niej, jak teraz.
Nie bój się, jesteśmy z tobą. To był głos mężczyzny, który pojawił się kilkanaście tygodni temu w ogrodzie u Travisów - Filoktet, jak nazywali go jego współtowarzysze.
- Nic nie musisz robić. Tylko pozwól jej przejść przez siebie. Rozumiesz?
Nie, Mia nie rozumiała. To był bezsensownych bełkot, wytwór jej przerażonej wyobraźni.
Zamknij oczy i pozwól jej przez siebie przejść.
Amelia zacisnęła oczy, oczekując, że lada moment jej gardło rozszarpią ostre, jak brzytwa zęby. Tymczasem, zobaczyła w głowie obraz jaśniejącego kryształu. Poczuła się bardzo lekka, a umysł zalało jasne światło.
- Pozwól nam działać.
Działajcie, krzyknęła w myślach. I wtedy z medalionu, który na sobie miała trysnął strumień blasku. Rozrywając przytłaczający ją ciężar i rozchodząc się dalej, niczym potężny impuls energii.
Wściekły wrzask Merkab był wystarczającym dowodem na to, że stało się coś niespodziewanego. Amelia niemal zaatakowała różdżką Snape'a, który nagle do niej dopadł, chwytając ją za resztki peleryny. Wyglądał żałośnie, z wściekłym spojrzeniem i zmierzwionymi, przetłuszczonymi włosami. Szatę na prawym ramieniu miał w strzępach, a ręka krwawiła obficie.
- Rusz się, kobieto! - ryknął na nią. - Nie mamy wiele czasu.
Amelia bez zastanowienia przytknęła różdżkę do stłuczonego kolana i szepnęła zaklęcie. Nie podziałało najlepiej, bo była w zbyt wielkim szoku. Czuła się wyczerpana. Dźwignęła się na nogi z pomocą Severusa i ramię w ramię, najszybciej, jak to było możliwe, pognali w stronę bariery. Po dziesięciu minutach szaleńczego przedzierania się przez gęstwinę zarośli wreszcie dotarli do bezpiecznej przestrzeni.
Kiedy tylko wdrapali się na wzgórze, za którym rozpościerała się wioska Mountypoud, Severus puścił ramię Amelii, wpatrując się w nią zmęczonym, ale groźnym wzrokiem.
- Powiedz mi, kim ty, do cholery, jesteś?
Mia walcząc desperacko o każdy oddech ( bieganie nigdy nie było jej mocną stroną), próbowała sobie wszystko poukładać. Niestety niewiele jej z tego wychodziło. Nic do sienie nie pasowało.
- Nie wiem - wysapała, odwracając się od niego. Mimo tego, co właśnie przeżyła, nie mogła zapomnieć o obrazach, jakie widziała w jego duszy.
- Posłuchaj, jeśli to, co widziałem było twoim dziełem, to jesteś w wielkim niebezpieczeństwie - w jego głosie słychać było ledwo hamowaną wściekłość. O tak, bo Severus był wściekły - zwłaszcza na Albusa Dumbledore'a. Zamierzał uciąć sobie z nim poważną pogawędkę na temat panny Norton. I to jak najszybciej.
- O czym ty mówisz? - zwróciła się ku niemu. - Ja niczego nie zrobiłam.
- Zniszczyłaś większość Cieni, jakimi Merkab dysponowała. Nie mów mi, że niczego nie zrobiłaś! - W jego oczach błysnęło szaleństwo.
- To nie byłam ja! Nawet nie wiem, co się ze mną działo, bo przez chwilę byłam nieprzytomna! - wybuchnęła, nie mogąc znieść jego piorunującego spojrzenia.
- Jak możesz nie wiedzieć, co się z tobą dzieje? - rzucił z drwiną.
- Normalnie. Już ci mówiłam, że nikt nie chce mi nic wyjaśnić, więc przestań się na mnie wydzierać!
Miała ochotę się rozpłakać. Była zmęczona i obolała. Jednak nie chciała od końca stracić poczucia swojej godności. Łzy byłyby dowodem słabości, o jaką posądzał ją Snape. Nie da mu tej satysfakcji. Całą siłą woli zmusiła się więc do wewnętrznego opanowania.
- Nie jesteś zwykłą czarownicą, Norton - zniżył głos, niemal do szeptu. - Gamerling, co to za historia?
- Daj mi spokój - ścisnęła różdżkę w dłoni. W tej chwili była gotowa, by rzucić w niego zaklęciem. - To nie moja wina.
- Jasne, że nie twoja. Rodziny się nie wybiera - rzekł szorstko. - Ale jesteś Strażniczką Gwiazdy Światła i jeśli szybko się nie dowiesz, co to oznacza, zginiesz marnie.
- Zawsze wiesz, jak człowieka pocieszyć - mruknęła zjadliwie.
- Mówię poważnie, Norton. Nie wiem, jakie plany ma wobec ciebie Czarny Pan, ale według mnie, to nic dobrego, bynajmniej dla ciebie. - Mina mu spoważniała. - Powiedz mi, jak stoisz z Oklumencją?
Zaskoczył ją tym pytaniem, że przez chwilę nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- Uczę się - wyjąkała w końcu. - Ale na razie średnio mi idzie. - Po raz pierwszy od momentu, gdy zetknęła się ich krew, spojrzała mu prosto w oczy.
- To niedobrze. Słuchaj, teraz teleportujesz się do domu. Tam doprowadzisz się do porządku - zmierzył ją krytycznym spojrzeniem.
- Ale mieliśmy zaraz po tym zrelacjonować naszą podróż Czarnemu Panu - zaprotestowała Mia.
- I tak będzie. Ja to zrobię.
- Ale przecież...
- Norton, skoro mówię, że pójdę do niego sam, to znaczy, że pójdę sam - przerwał jej zirytowany. - On nie może się dowiedzieć o tym, co zrobiłaś z tymi Cieniami.
- Dlaczego? - zapytała natychmiast. Severus Snape zaczął się niebezpiecznie odsłaniać.
- Bo może w ten sposób pożyjesz trochę dłużej, rozumiesz? - odpowiedział lodowatym tonem. - Nie wychylaj się bardziej niż to konieczne. To bardzo mądre słowa.
- Jedyne, na jakie stać mojego ojca - powiedziała zdenerwowana.
Snape spojrzał na swoje zranione ramię i za pomocą różdżki powstrzymał krwawienie. Potem spojrzał na Amelię.
- Teraz nie możesz nic zrobić. Teleportuj się do domu, taki jest rozkaz.
Amelia westchnęła. Mogła być uparta i iść z nim do Czarnego Pana, gdzie prawdopodobnie wpędziłaby ich w poważne kłopoty. Snape ma rację, musi odpocząć. Musi się przespać i wszystko sobie poukładać, tak, żeby dostrzec w tym jakiś sens.
- Będziesz miał problemy, że nie przyszłam z tobą - zwróciła się do Snape, całkiem opanowanym głosem.
- Powiem, że podróż cię przerosła i musiałaś natychmiast udać się do domu. Nie musisz się tym przejmować, on mi uwierzy. Nie chce przecież stracić kogoś, kto jest mu tak bardzo potrzebny.
Mia wpatrywała się w Severusa przez chwilę, po czym skinęła głową i rzekła:
- Dobrze. W takim razie, powodzenia.
Obróciła się w miejscu i teleportowała się w najbezpieczniejsze miejsce na świecie - do domu.

Edytowane przez Bloo dnia 10-07-2010 16:33

Dodane przez Lady Holmes dnia 23-02-2010 18:15
#26

No i wpadłam, żeby poczytać fyfy Marty.
Dawno już ze sobą nie gadałyśmy, no i zapomniałam, co tam było w twym tworze.
Piszesz super opowiadanie - jest takie prawdziwe i jest zgodne z treścią książki. Postacie są dobrze opisane, i jest spory kawałek za każdym razem. Błędów jest coraz mniej i akcja się rozkręca dalej. Zawsze jest ten moment tajemniczości.

Dodane przez Bloo dnia 05-06-2010 00:30
#27

Rozdział 8: Historia rodu Gamerlingów.
Część I


Severus siedział za biurkiem, trzymając w dłoni pergamin z wypracowaniem jednego z piątoklasistów. Z jego ust, co jakiś czas, wydobywały się drwiące prychnięcia lub krótkie zdania w stylu: "niedorzeczne", "istna porażka", "po prostu tragedia". Wszystkiemu temu towarzyszyło skrzypienie pióra, kiedy wykreślał błędy i stawiał oceny. Odrzucił pergamin, należący do Deana Thomasa na stertę sprawdzonych prac i sięgnął po kolejny. Rolka wydała mu się podejrzanie ciężka - a w każdym razie ciaśniej zwinięta. Kiedy ją odpieczętował, końcówka rozwinęła się i spłynęła po stole na jego kolana.
- Granger - warknął. Ta dziewczyna nie zna umiaru, pomyślał poirytowany. Z westchnieniem opadł na oparcie krzesła, przykładając palce do zmęczonych oczu. Siedział tak przez chwilę, poczym rozejrzał się po swoim ciemnym, zimnym gabinecie. Jedynym źródłem światła była lampa, ustawiona na skraju biurka i rzucająca rozedrgane, chłodne światło na jego blat. Wzrok Severusa padł na zgnieciony w kulkę kawałek pergaminu. Skrzywił się nieznacznie. Był to list od Dumbledore'a, a właściwie notka; nazwanie jej listem było grubą przesadą:
Jestem w podróży. Nie próbuj się ze mną teraz kontaktować, to zbyt niebezpieczne. Miej oczy szeroko otwarte i rób to, co do Ciebie należy. Najważniejsze są teraz Twoje lekcje z Harrym. Co do prośby - oczywiście, możesz korzystać z moich prywatnych zbiorów. Hasło znasz. Życzę Ci powodzenia, ale nie marnuj zbyt wielu sił na szukanie przyczyn. To nie ma sensu. Dziewczyna wkrótce sama zrozumie, co się z nią dzieje, a my nie jesteśmy częścią jej historii.
A.D.

Snape machnięciem różdżki poderwał papier ze stołu i pokierował nim w stronę kosza. Był zły na Dumbledore'a. Miał tyle wątpliwości, jeżeli chodziło o Pottera, albo tą całą Norton, a dyrektor zdawał się w ogóle tym nie przejmować. Tryskał optymizmem, niczym górski gejzer, sprawiając, że Severus jeszcze bardziej się denerwował.
Po powrocie z Doliny Cieni musiał się nieźle wysilić, żeby Dumbledore powiedział mu coś konkretnego. Całe zajście - to, co zrobiła Amelia i to, co mówiła Merkab było bardzo niepokojące; przynajmniej zdaniem Severusa. Zażądał więc wyjaśnień. Chociaż powoli zaczynał żałować, że w ogóle pytał o cokolwiek.

*******************
Retrospekcja:

- Dziewczyna niewątpliwie wiele znaczy dla Voldemorta. Nie jestem pewny, czy powinniśmy się tym, aż tak bardzo przejmować. No, ale właśnie ty jesteś od tego, żeby się dowiedzieć, prawda? - Dumbledore uśmiechnął się tajemniczo, błyskając szkłami swoich okularów połówek.
Siedzieli w gabinecie dyrektora, który wymusił na Mistrzu Eliksirów, by zagrał z nim partyjkę szachów. Severus siedział naprzeciwko niego i nie bardzo obchodziło go to, co dzieje się na szachownicy. Ograniczał się tylko do wydawania krótkich komend swoim pionkom, przez co połowa z nich musiała już opuścić pole gry, zbita przez przeciwnika.
- To wszystko ma jakiś związek ze śmiercią jej matki - rzekł z przekonaniem Snape. - Nie wiem tylko, dlaczego.
Dumbledore przez dłuższą chwilę wpatrywał się w swoje pionki, zawijając kosmyk długiej brody na palec wskazujący.
- Hetman na D 4 - rozkazał, a jego pionek natychmiast przesunął się na wyznaczone mu miejsce. - Śmierć Alicji istotnie ma wiele wspólnego z tym, co dzieje się teraz.
Severus wpatrywał się w Dumbledore'a, niemal przewiercając go wzrokiem.
- Twój ruch, Severusie - upomniał go starzec.
Snape z kwaśną minął kazała przesunąć się swojemu białemu skoczkowi, którego natychmiast zaatakowała czerwona wieża Dumbledore'a.
- Możesz mi to jakoś wyjaśnić?
- Alicja po urodzeniu Amelii zmieniła się. Po Hogwarcie, za sprawą swojego męża, stała się naprawdę okrutną śmierciożerczynią. Jednak, jak już mówiłem, kiedy Mia przyszła na świat, chciała zawrócić z tej drogi. Ale sam wiesz, jak to jest... Królowa na G 7.
Severus obserwował, jak czerwona królowa szarżuje na jego wieżę. Myślami był jednak zupełnie gdzie indziej.
- Nie można przestać być śmierciożercą - mruknął posępnie. - Czy to znaczy, że Czarny Pan ją zabił?
- Och nie, nie wydaje mi się, żeby Voldemort miał z jej śmiercią wiele wspólnego. Choć możliwe, że planował się jej pozbyć, gdyby zaczęła przeszkadzać mu w realizowaniu planów. Czekam.
Snape zacisnął pięści pod stołem, aż zbielały mu knykcie. Nakazał sobie wewnętrzny spokój i cierpliwość.
- Hetman na G 5.
- Świetny ruch - pochwalił go Albus, obserwując, jak hetman Severusa ucina głowę czerwonemu skoczkowi.
- Czy moglibyśmy skupić się na rozmowie? - zniecierpliwił się Snape. - Może mi powiesz, co wiesz na temat Strażniczki Gwiazdy Światła?
Przez moment na twarzy Dumbledore'a zagościł cień, ulotne wrażenie, że padnie konkretna odpowiedź. Jednak było to tylko złudzenie. Dyrektor wstał z miejsca i podszedł do żerdzi, na której siedział jego feniks.
- To, o czym mówisz jest częścią legendy, jaka narosła wokół rodu Gamerlingów - powiedział spokojnie, głaszcząc Fawkesa. - Nie ma potrzeby się tego obawiać. Teraz musimy skupić się na Harrym.
- Ale profesorze, robi pan błąd! - Snape poderwał się z krzesła. - Zbyt wielu ludzi traktuje tę historię poważnie, żeby można ją było po prostu zignorować.
- Nie mówię o ignorancji. Ale powinniśmy się skupić teraz na rzeczach naprawdę ważnych. Niedługo Knot znajdzie sposób, żeby usunąć mnie ze szkoły, a wtedy sprawy mogą się mocno skomplikować. Ochrona Harry'ego - to jest nasz priorytet. - Spojrzała znacząco na Severusa.
- Chcę tylko, żebyś powiedział mi, co wiesz o matce Amelii Norton. - Snape nie zamierzał tak łatwo się poddać.
Albus przez chwilę nad czymś się zastanawiał. Fawkes wydał z siebie cichy, łagodny dźwięk i rozpostarł swoje piękne skrzydła.
- Alicja została zamordowana, kiedy Amelia miała trzy lata - odezwał się w końcu Dumbledore. - Nie mogę ci powiedzieć przez kogo, bo tego nie wiem. Ale z pewnością zginęła, bo podjęła słuszną decyzję. Wielu ludzi tak ginie, zwłaszcza w czasie wojny. Jak każda matka chciała tylko chronić swoje dziecko... - urwał, jakby nie był zdecydowany, czy mówić dalej.
- Zginęła, bo Amelii groziło niebezpieczeństwo? - Snape zmarszczył brwi, starając się poukładać to wszystko w jakąś sensowną całość.
- Och, tego jestem pewien. Jednak tylko ona sama wiedziała, jak trudną decyzję musiała podjąć. Alicja była bardzo silną i odważną kobietą, Severusie. I niewątpliwie zginęła, bo rozumiała, że nie ma innego wyjścia, że musi postąpić rozsądnie i poświęcić wszystko dla większego dobra.

Koniec retrospekcji.

*****************************

Severus nie mógł uwolnić się od echa tamtej rozmowy. Wizja Dumbledore'a, który starannie dobiera słowa nie była niczym nowym, ale o ile był w stanie zaakceptować jego milczenie w sprawie Pottera, o tyle nie rozumiał, dlaczego zataja również fakty dotyczące rodziny Nortonów. W najbliższym czasie nie będzie mógł niczego wycisnąć z Albusa. Ten podły żaboląg, Umbridge, dostał to, czego pragnął od momentu, gdy pierwszy raz przekroczył progi tej szkoły - władzę absolutną. I znowu jego myśli popłynęły w stronę Harry'ego. Co ten dzieciak sobie wyobrażał? Że może prowadzić działalność konspiracyjną pod nosem różowego szpiega ministra magii? Za grosz odpowiedzialności...
Snape zacisnął mocno zęby. Spojrzał na zegarek i stwierdził, że nie ma sensu dłużej ślęczeć nad wypracowaniami piątoklasistów, jeśli nie chce rano się obudzić z potężnym bólem głowy. Wstał od biurka i podszedł do wąskiego okna, by spojrzeć w absolutną czerń nocy. Czas, żeby zacząć działać na własną rękę. Nie wiedział, dlaczego historia Nortonów tak go interesuje, ale instynkt podpowiadał mu, że jest to sprawa równie ważna, jak chronienie tyłka Pottera. Severus już od najmłodszych lat był człowiekiem ciekawskim i chociaż nie zawsze wychodziło mu to na dobre, to jednak przeczucia nigdy go nie myliły.
Postanowił, że dowie się o Alicji i Amelii jak najwięcej i odkryje tajemnicę, której tak zazdrośnie strzeże Czarny Pan. Już wiedział, co musi zrobić. Najpierw poukłada to, co już wie, a potem dodawać będzie do tego swoje przypuszczenia i zbierać dodatkowe informacje. A jutro zajrzy do prywatnych zbiorów Dumbledore'a i niech go piekło pochłonie, jeśli wyjdzie stamtąd z pustymi rękami. Zaśmiał się w duchu demonicznie, chociaż wyraz twarzy pozostał niezmieniony.

* * *


Amelia wolnym krokiem przechodziła przez most, wiodący ze skały Travisów na stały ląd. To, co musiała zrobić kilka chwil temu, wyssało z niej większość energii. Zmęczonym wzrokiem spoglądała w ciemną toń spienionej wody, która przypominała jej oczy Alvina Novelsa - aurora, którego skazała na śmierć. Czarny Pan chciał wiedzieć, czy auror nie zwodzi go przy pomocy oklumencji. Amelia westchnęła, ludzie bywali tacy głupi. Novels prawie zniszczył plan Czarnego Lorda. Podawał mu błędne informacje na temat środków ochronnych w ministerstwie. Każdy wie, że nie można oszukiwać Czarnego Pana... Mia przełknęła głośno ślinę.
To było jej pierwsze spotkanie z Voldemortem, odkąd odwiedziła wraz ze Snapem Dolinę Cieni. Nadal nie zdecydowała się, co zrobić z wiedzą, jaką wówczas zdobyła wbrew własnej woli. Nie czuła się jeszcze zbyt dobra w oklumencji i miała szczerą nadzieję, że uda jej się zachować spokój i pewność siebie na tyle, żeby nie wzbudzić w Lordzie Voldemorcie jakichkolwiek podejrzeń. Spodziewała się pytań i przeszywającego wzroku. Jednak Czarny Pan w ogóle nie poruszał tematu wyprawy do Merkab, był zbyt zajęty osobą Alvina Novelsa. Ona była tylko 'wykrywaczem kłamstw' i taką poświęcił jej uwagę. Amelii to nie przeszkadzało. Kiedy poczuła pieczenie na lewym przedramieniu, ogarnął ją wielki strach. Przez ostatnie kilka dni nie myślała o niczym innym, jak o momencie, kiedy będzie zmuszona stanąć przed swoim Panem i zmierzyć się z jego wszechwiedzącym spojrzeniem. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, kiedy opuszczała dom Travisów. Prawdę powiedziawszy, ciągle czuła się nieco oszołomiona, że uniknęła bardzo kłopotliwych pytań. Wiedziała, że wszystko w tej kwestii zawdzięcza Severusowi. Mistrz Eliksirów, zaraz po rozmowie z Czarnym Panem, wysłał jej list, w którym opisał, co ma dokładnie powiedzieć, jeśli przyjdzie jej rozmawiać z Voldemortem.
Przeszła przez most, czujna i niespokojna. Ostatnie wydarzenia sprawiały, że stawła się kłębkiem nerwów. Okręciła się i aportowała do Dasyfield. Kiedy pojawiła się w alejce, wiodącej do "Antycznie Magiczne", od razu wyczuła, że coś jest nie tak. Zatrzymała się i obejrzała przez ramię w ciemność. Jak na kwiecień zrobiło się zbyt lodowato, tak, że zobaczyła obłoczek pary, wydobywający się z ust, kiedy wypuściła z płuc powietrze. Serce jej przyspieszyło, wiedziała, co to oznacza. Uchyliła się, gdy pierwszy z zakapturzonych demonów pofrunął prosto na nią.
- Cholera! - zaklęła, gdy upadając na ziemię, zdarła sobie skórę z wnętrza dłoni. - Co one tu robią? - mruknęła, niezdarnie wyrywając swoją różdżkę z kieszeni szaty. W jej głowie migały wspomnienia, których wolałaby nie pamiętać. Usłyszała krzyk kobiety, swojej matki. Brzmiał przerażająco i przez moment nie była w stanie się ruszyć. Gdy uniosła z trudem różdżkę, by wystrzelić w dementora kulę ognia, z nikąd pojawił się srebrzysty wilk. Szczerząc kły, natarł na zakapturzoną postać, a potem na następną, która nadlatywała z drugiej strony. Po kilku sekundach demony zniknęły, a wilk zatoczył nad Mią koło, poczym podfrunął do postaci, która go wyczarowała.
- Raport specjalny. Tu A 4. Sytuacja opanowana. Miałem tu dwa szkodniki, po których już nie ma żadnych śladów. Punkt docelowy, miasteczko Dasyfield. Szczegóły złożę osobiście, kiedy wrócę.
Amelia, zmarszczyła brwi, wpatrując się w ciemną postać mężczyzny, odzianego w czarną, długą szatę. Znała skądś ten głos, już go kiedyś słyszała, ale nie była do końca pewna, do kogo należy. Tymczasem patronus wystrzelił w niebo i po chwili zniknął.
- To jak? Żyje pani? - Mężczyzna zrobił kilka kroków w stronę Amelii, która oniemiała, wytrzeszczyła na niego oczy.
- R-r... Rodney Bones? - wyjąkała, czując silny uścisk w okolicach serca.
Bardziej wyczuła, niż zobaczyła, że mężczyzna marszczy brwi. Zawsze tak robił, kiedy ktoś go zaskoczył. Mia uniosła różdżkę, jednak on był szybszy. Jej różdżka poszybowała w powietrze i wylądowała kilka stóp dalej.
- Ej! Co ty wyprawiasz? - zawołała rozeźlona. - Odbiło ci?
- Stój w miejscu, ani kroku dalej - rozkazał twardo, celując różdżką w Amelię. Zbliżył się i zaczął krążyć wokół niej. - Skąd wiesz, jak się nazywam?
Amelia skrzyżowała ręce na piersiach i zniecierpliwiona spojrzała w niebo.
- No nie wiem? Na pewno nie dlatego, że chodziliśmy razem do szkoły, przemądrzały Krukonie - odparła ironicznie. - To ja, baranie, Mia Norton.
- Nie żartuj? - Mężczyzna zatrzymał się i podszedł jeszcze bliżej, choć ciągle z różdżką w pogotowiu. - Na gacie Merlina, to faktycznie ty! - Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Nie podniecaj się tak i zabierz mi ten patyk sprzed twarzy - mruknęła, odpychając różdżkę Rodneya.
- Jak zwykle, jesteś miła, aż do bólu - skwitował jej słowa Rodney. - Ale to niesamowite, że wpadłem akurat na ciebie. - W jego głosie zabrzmiał wesoły ton. Cały Rodney, wieczny optymista.
- Tak, niesamowite. A teraz, czy mógłbyś mi oddać moją różdżkę? Śpieszy mi się.
Rodney przywołał zagubioną różdżkę z ciemności nocy i wręczył ją prawowitej właścicielce, a potem, ku jej zgrozie, ruszył za nią.
- Czego chcesz, Rod? - zapytała zaperzonym głosem.
- Daj spokój, Norton, nie widzieliśmy się szmat czasu!
- Nie powiem, żeby mi to jakoś przeszkadzało.
Weszli do miasteczka i Mia ruszyła w kierunku sklepu. W świetle mogła przyjrzeć się Rodneyowi. Uśmiechał się lekko, idąc rozluźnionym krokiem, z rękami w kieszeniach dżinsów. Mia nie mogła uwierzyć, że tak szybko zapomniał o tym, że przed chwilą walczył z dementorami. Prawie w ogóle się nie zmienił, odkąd widziała go po raz ostatni. Może nieco urosły mu włosy, ale poza tym, był tym samym, irytującym i pewnym siebie Krukonem.
- Dlaczego za mną idziesz? - zapytała, słysząc w swoim głosie wrogość.
- Uratowałem ci życie - odparł zdawkowym tonem.
- Nie przypominam sobie, żebym cię o to prosiła.
- Potrafisz wyczarować patronusa? - Zerknął na nią z powątpiewającą miną.
Mia zacisnęła dłonie w pięści, miała ochotę go rąbnąć.
- Co cię to obchodzi? - wycedziła.
- Matko, no, nie musisz być zaraz taka agresywna, Norton - zaśmiał się. - Ty się nic, a nic nie zmieniłaś - zauważył.
- Odkrycie roku - mruknęła, wściekła jak osa.
Doszli do "Antycznie Magiczn". Amelia trochę za gwałtownie otworzyła drzwi, tak, że opiekujący się w tym czasie sklepem Olaf, aż podskoczył zaskoczony.
- Chcesz czegoś jeszcze? - Stanęła w drzwiach, opierając ręce na biodrach i tym samym uniemożliwiając Rodney'owi wejście do sklepu.
- Porozmawiać? - Rodney zrobił zabawną minę. - Naprawdę nie spodziewałem się, że cię spotkam. Pracujesz tu?
- Rod, daj sobie spokój - wybuchła. - Nie mam ochoty z tobą rozmawiać i dobrze wiesz, dlaczego!
Olaf stał, jak wmurowany w podłogę, wpatrując się ponad ramieniem Amelii w towarzyszącego jej mężczyznę. W końcu zdołał się przemóc i wykrztusił.
- Mam się go pozbyć, szefowo?
- Nie - warknęła na niego. - Możesz iść do domu.
- Ale jeszcze nie czas...
- Dzisiaj zamykamy szybciej. - Spiorunowała go wzrokiem.
Chłopak uniósł wysoko brwi i poczłapał niechętnie w stronę zaplecza.
- Przestań, Norton. Złość piękności szkodzi - uśmiechnął się Rodney i przepchał obok niej do środka. - Poprostu pogadajmy - dodał, zanim Mia zdążyła na niego nawrzeszczeć.
- Niby o czym? - Odwróciła się do niego plecami, demonstrując tym uparcie swoje niezadowolenie.
- O przeszłości - głos mu spoważniał. - Skoro się spotkaliśmy...
- Przypadkiem, i to nie ma żadnego znaczenia. Nie wiem, po co za mną przylazłeś? - Gwałtownie odwróciła się w jego stronę, a jej oczy ciskały pioruny.
- Bo pomyślałem, że może już ci przeszło... - uśmiechnął się nieśmiało.
Mia prychnęła z politowaniem. Czy on naprawdę sądzi, że tak łatwo jest zapomnieć?
- Tak myślałeś? A więc dowiedz się, że mi nie przeszło! Bardzo dobrze pamiętam, co mi wtedy powiedziałeś. - W oczach Mii zalśniły łzy wściekłości. - Że nie możesz być z dziewczyną, której ojciec morduje niewinnych ludzi! Że nie chcesz żyć w niepewności i czekać na dzień, w którym stanę się taka, jak on!
- Mia, proszę cię, poczekaj... - Rodney zrobił krok w jej stronę.
- Powiedziałeś to wszystko i myślisz, że będę z tobą normalnie rozmawiać? - Cofnęła się przed jego ręką. Była pewna, że już dawno poradziła sobie z tym, co czuła do Rodneya Bonesa, a tymczasem wszystko wróciło i to z niespodziewaną siłą. Tym bardziej była na niego wściekła. A najgorsze było to, że miał rację. Nie mogła przecież zaprzeczyć, że na lewym przedramieniu ma Mroczny Znak.
- Wiele myślałem o tym, co ci wtedy zarzuciłem. Byłem naprawdę głupi... Chciałem zostać aurorem za wszelką cenę - mówiąc to patrzył jej w oczy. Zawsze tak robił, co bywało bardzo krępujące. Teraz też poczuła, że pod wpływem jego spojrzenia się rumieni.
- Dobrze powiedziane - przerwała mu. - Rozumiem, że osiągnąłeś swój cel, tylko nie rozumiem, dlaczego musisz mnie tym zadręczać?
- O co ci chodzi, przecież staram się przeprosić... - Rod lekko się zdenerwował.
- Ale ja nie chcę twoich przeprosin - przerwała mu.
- Nie myślałem, że aż tak cię to zrani... Wiem, że to, co wtedy powiedziałem...
- Było nie na miejscu? - wtrąciła, mierząc go świdrującym spojrzeniem.
- No, ja... - zająknął się. - Ja nie zmieniłem zdania na temat twojej rodziny, Mia.
- Kiepsko ci idzie przepraszanie, Rod.
- Amelio, daj spokój. Przecież wiem, że nigdy nie będziesz taka, jak twój ojciec i rodzeństwo - powiedział to na jednym wydechu, jakby chciał się tych słów szybko pozbyć. Amelia wiedziała, że najtrudniej przychodziło mu przyznawanie się do błędów i przepraszanie za nie. I mimo, że nadal czuła się dotknięta tym, co zdarzyło się pięć lat temu, to nie mogła tego dłużej słuchać. Stała z naburmuszoną miną, z rękami skrzyżowanymi na piersiach i gapiła się w półkę zawaloną książkami. Rodney tymczasem, włożył ręce do kieszeni szaty i wpatrywał się w nią upartym wzrokiem.
- To jak będzie? Zgoda? - zapytał, nie wytrzymując przeciągającej się ciszy.
- To zależy. - Uniosła głowę i spojrzała na niego nieco wyniośle.
- Jakbym słyszał Susan - mruknął, przekręcając oczami.
- Siostra zaczęła ci stawiać warunki? - Mia nie mogła nic na to poradzić, że ton jej zelżał. Uwielbiała Susan Bones. Uważała, że to bardzo inteligentna i miła dziewczyna. - I kto by pomyślał?
- A wiesz, że ona czasem o ciebie pyta? Czy utrzymujemy ze sobą jeszcze jakieś kontakty. - Rod postanowił wykorzystać chwilę słabości Amelii i przełamać jej niechęć, mówiąc o siostrze. Mia nie dała się tak łatwo podejść. Uśmiechnęła się nieco ironicznie i pokręciła głową z politowaniem.
- No, ale chyba możesz mi powiedzieć, czy jesteś w stanie mi wybaczyć? - zniecierpliwił się Rod.
- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Niczego nie będę ci obiecywała. Jestem teraz... Jakby to ująć? Mocno zajęta...
Rodney poczochrał się po jasnobrązowej czuprynie i rozejrzał po sklepie.
- To wszystko należy do ciebie? Nie wiedziałem, że prowadzisz jakieś interesy.
Amelia podeszła do lady, próbując wziąć się w garść.
- Mało o mnie wiesz, Rodney. I wolałabym, żebyś już sobie poszedł - wyznała, patrząc mu prosto w oczy. - Mam mnóstwo spraw na głowie. A ty powinieneś chyba zgłosić się do waszej aurorskiej bazy? W końcu dwóch dementorów latało sobie samowolnie w okolicy miasteczka - dodała twardym tonem.
- Znam swoje obowiązki - odparował.
- To się do nich zastosuj - zaproponowała z cwaną miną. - Naprawdę sądzę, że powinieneś już iść.
- Nawet mi nie podziękowałaś, za to, że obroniłem cię przed tymi bydlakami - obruszył się.
- Dziękuję, że obroniłeś mnie przed tymi bydlakami - powtórzyła jego słowa tonem uczennicy, która musi odpowiadać na oczywiste pytania.
- Masz kogoś? - wypalił nagle.
Poczuła się, jakby ktoś rąbnął ją pięścią prosto w żołądek.
- Zdurniałeś? Nie będę odpowiadała na twoje idiotyczne pytania. To z pewnością nie jest twój interes. - Wycelowała w niego palec i dźgnęła go nim w mostek. - A teraz do widzenia. - Wskazała mu drzwi wyjściowe.
Rodney stał przez chwilę, lustrując ją uważnym wzrokiem. Najwyraźniej nie wiedział, co ma o tym myśleć. W końcu wzruszył ramionami i odszedł w stronę wyjścia. Amelia deptała mu po piętach, chcąc się go pozbyć jak najszybciej.
Wyszli przed sklep. Na dworze było znacznie chłodniej, niż kilka minut temu. A może to tylko, Mii się tak wydawało? W każdym razie czekała napięta, z rękami skrzyżowanymi na piersiach i nerwowo tupiąc nogą, aż Rodney Bones dokona aportacji z jej życia.
- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy - odezwał się. Na jego twarzy znów zagościł lekki uśmiech.
- Jak mawiał Merlin: pożyjemy, zobaczymy - odparła szybko.
- Tak... - Rodneya najwyraźniej coś nurtowało.
W końcu zrobił krok w stronę Mii i zanim dziewczyna zdążyła jakkolwiek zareagować, pocałował ją lekko w usta. Zamrugała przerażona, kiedy się od niej odsunął.
- Smakujesz nadal tak samo. - Uśmiechnął się szeroko.
Amelia poczuła, że robi się czerwona na twarzy. Złość uderzyła w nią falą gorąca. Zacisnęła pięści.
- Jesteś okropny - wycedziła drżącym głosem.
Rodney nic nie powiedział, tylko wpatrywał się w nią rozbawionym spojrzeniem. Mia okręciła się na pięcie i rozgniewana wmaszerowała do sklepu. Spróbowała trzasnąć drzwiami, ale utknęły raz, albo dwa, co zepsuło cały efekt. Kiedy w końcu udało jej się zamknąć przeklęte drzwi, oparła się o nie plecami i czekała w napięciu, aż usłyszy dźwięk aportacji. Jednak się nie doczekała. Zerknęła przez okno. Nikogo na zewnątrz nie było. Przełknęła głośno ślinę. Zupełnie jej się to nie podobało. Rodney Bones jest aurorem. Może to wcale nie było przypadkowe spotkanie? Może dostał zadanie, żeby śledzić śmierciożerców? Wszystko było możliwe i Mii serce skurczyło się ze strachu.
- Szefowo - rozległ się głos z zaplecza.
Zaklęła w myślach. Przecież kazała mu przecież iść do domu. Wzięła głęboki oddech, dla uspokojenia i ruszyła w stronę lady. Olaf podszedł z drugiej strony. W ręku trzymał kopertę.
- To przyniosła sowa, kiedy wyszłaś na spotkanie - wyciągnął ku niej rękę.
Mia zmierzyła nieufnym wzrokiem pergamin, zanim po niego sięgnęła. Miała już dość, jak na jeden dzień.
- Dzięki, Olaf. Naprawdę możesz już iść, dochodzi dziewiąta. - Wskazała ruchem głowy zegar ścienny.
- Nie przemęczaj się, dobra? - poprosił ją niespokojnym tonem. - Czasami nie warto.
Skinęła tylko głową i odeszła do stolika, by sprawdzić zawartość koperty.
Po raz kolejny tego wieczoru, serce jej zamarło. To była wiadomość od Nataniela Fogga:
Spotkajmy się o dziewiątej w Dziurawym Kotle. Mam ci wiele do opowiedzenia.
N. Fogg.

Mia rozejrzała się za swoją różdżką. Porwała ją z lady i włożyła do kieszeni płaszcza, którego nawet nie zdążyła zdjąć. Była za trzy dziewiąta. Jeśli się nie pośpieszy Fogg pomyśli, że nie zamierza dłużej szukać prawdy. Wybiegła ze sklepu, który zamknęła jednym machnięciem różdżki, nie bawiąc się w jakieś dodatkowe zabezpieczenia. Teraz ważniejsza była jej matka i tajemnica rodu, z którego się wywodziła.


Koniec cz. I

Edytowane przez Bloo dnia 22-06-2010 18:41

Dodane przez Mniszka19Xd dnia 05-06-2010 09:36
#28

piszesz super opowiadanie!!!coraz bardziej mnie on interesuje i podnieca:]

masz talent do tego;)

Dodane przez Susie_Makes dnia 21-06-2010 10:14
#29

Bardzo fajne ff.Nawet jeżeli są błędy.xD

Dodane przez polami dnia 22-06-2010 18:21
#30

To było dziwne czuć tylko i wyłącznie gniew, poza którym był pustak, jakby przepaść.

za pewne "była pustka"

Już czuła dotyk chłodnej stali, ale nie była w stanie się dalej posunąć.


może lepiej "nie była w stnie dalej się posunąć" ?

Oczywiście inną kwestią było to, że zaraz po tej wyprawie, powinna się do niego udać i wyjawić mu to, czego się dowiedziała.


- Goście - z wnętrza chatki dobiegł ich skrzeczący głos, który kojarzyć się mógł z krakaniem wron.



- GŁUPCY, PRZEDE MNĄ NIE UCIEKNIECIE - w powietrzu zabrzmiał głos Merkab. Nie z chatki, ten głos znajdował się wokół nich. - Zabić - syknęła gniewnie.


Dla mnie nie do końca jasne było na początku co ma oznaczać to zdanie. Przez chwilę myślałam, że nie uciekną z wnętrza chatki. Może dałoby się to jakoś zręczniej sformułować. Np. Głos nie dobiegał z wnętrza chatki, ale rozbrzmiewał wokół nich.

- Nie zastanawiaj się nad niczym, po prostu w nie wal czym popadnie, zrozumiano?


Po prostu wal w nie czym popadnie brzmi dla mnie lepiej

Jedna z nich wystąpiła do przodu, oddalona od nich zaledwie o kilkanaście cali.


Nie wiadnomo czy stan "oddalona od nich zaledwie o kilkanaście cali" mówi o stytuacji przed przybliżeniem czy po więc może lepiej

"Jedna z nich wystąpiła do przodu, oddalona była teraz od nich zaledwie o kilkanaście cali"
lub
"Jedna z nich, oddalona od nich zaledwie o kilkanaście cali, wystąpiła do przodu."


Ten pomysł tak ją wystraszył, że nawet nie wiedziała, kiedy wyciągnęła przed siebie różdżkę i krzyknęła:


Całe zajście - to, co zrobiła Amelia i to, co mówiła Merkab było bardzo niepokojące; bynajmniej zdaniem Severusa.


Tutaj powinno być przynajmniej, to nie są synonimy

- Poprostu pogadajmy - dodał, zanim Mia zdążyła na niego nawrzeszczeć.



I mimo, że nadal czuła się dotknięta, tym, co zdarzyło się pięć lat temu, to nie mogła tego dłużej słuchać.


Nie jestem pewna czy tutaj powinien być przecinek, najlepiej skonsultuj to z kimś.


Jestem zachwycona. Jak zauważyłam, że dodałaś nowe rozdziały to przeczytałam sobie całość od początku i wciąż jestm pod wrażeniem. Bardzo mi się podoba styl, piszesz tak dojrzale, nie wiele jest nizręsznych sformułowań, które przeszkadzałyby w lekturze. Fabuła bardzo mnie wciąga, mam nadzieję, że te wszystkie wątki ładnie zbierzesz, że dalsze części nie rozczarują mnie pod tym względem. Tak mnie bawi czytanie twojego ff, że żeby sprawdzić pisownie musiałam czytać akapit drugim raz, bo za pierwszym za bardzo skupiałam się na akcji. Bardzo mi się podobają motywy jakie wprowadzasz, motylek reprezentujący zmarłaą matkę, tajemnicza szkatułka. Podobają mi się wyrażenia jakich używasz, świadczą one bardzo dobrze o Twoim obyciu czytelniczym, kulturalnym i ogólnie o inteligencji, Błogosławieństwo Gamerlingów,

Muszę kończyć, ale może znajdę czas na edit

Edytowane przez polami dnia 22-06-2010 18:56

Dodane przez Crazy Flower dnia 22-06-2010 18:43
#31

Brawo Bloo! :) Sama piszę FF i wiem jak to jest trudno, a opowiadanie jest bardzo, bardzo fajne i ciekawe. Trzyma się kupy i nie kłóci się z książką...Miłego pisania i WYBITNY! :)

Dodane przez Bloo dnia 23-06-2010 02:21
#32

Dzięki Karolino, że nadal się ze mną męczysz. Zasługujesz na na wielki koktajl truskawkowy :)
Nooo, to tyle słowem wstępu.

Rozdział 8: Historia rodu Gamerlingów
cz. II

Pogoda w Londynie była okropna. Gęsta mgła naparła na Amelię, gdy tylko pojawiła się na chodniku tuż naprzeciwko wejścia do Dziurawego Kotła. Teleportowała się w wielkim pośpiechu, dlatego teraz miała drobny problem z utrzymaniem równowagi. Zatoczyła się, jak pijana na zaparkowany przy krawężniku samochód, który natychmiast wybuchł serią przeraźliwych dźwięków. Odepchnęła się od auta z obrzydzeniem i szybkim krokiem przecięła ulicę, pomstując cicho na mugoli. Zanim weszła do pubu, zaciągnęła na głowę kaptur czarnego płaszcza. W środku Dziurawy Kocioł był jak zwykle taki sam, ciemny i obskurny, wypełniony stolikami, przy których zatrzymywały się co dziwniejsze osobowości. Przez chwilę większość osób wpatrywało się w nowoprzybyłego gościa. Łysy i pomarszczony barman Tom wykonał gest, jakby chciał zapytać, co podać, ale Mia zupełnie zignorowała jego wysiłki. Dostrzegła zakapturzoną postać, siedzącą przy stoliku w kącie pomieszczenia, która uniosła lekko dłoń, gdy na nią spojrzała. Zrozumiała, że Fogg również pragnie pozostać anonimowy. W tak niepewnych czasach należało być wyjątkowo ostrożnym.
Mia podeszła do stolika i usiadła naprzeciwko Nataniela, zaciskając dłonie w pięści.
- Jesteś - mruknął Fogg spod swojego kaptura.
- Przepraszam, ale dopiero przed chwilą dostałam twoją wiadomość - usprawiedliwiła się szeptem. - Masz coś? - Pytanie wypadło jej z ust, zanim zdążyła się powstrzymać.
Fogg przez chwilę uważnie się jej przypatrywał, po czym odchrząknął i rzekł:
- Tak, ale zanim wszystko ci opowiem, muszę wiedzieć, co się u ciebie działo? Wyznam ci szczerze, że twój list mocno mnie zaniepokoił.
- Jesteś pewien, że powinniśmy rozmawiać o tym tutaj? - Rozejrzała się ukradkiem po sali. - Może przemawia przeze mnie brak doświadczenia, ale nie sądzę, żebyśmy tu mogli bezpiecznie mówić o Sam -Wiesz - Kim - użyła tej nazwy ze względów bezpieczeństwa. Bardziej wyczuła, niż zobaczyła, że Nataniel się uśmiecha.
- Dobrze, opowiesz mi wszystko na miejscu.
- Na miejscu? - zmarszczyła brwi. - Wybieramy się gdzieś?
- Otóż to. - Nataniel wstał z krzesła i zachęcił gestem, by Mia również wstała. - Nie zdążyłem jeszcze odkryć wszystkiego, ale wiem, gdzie powinniśmy szukać.
Ta tajemnicza odpowiedź bardzo Amelię zaintrygowała. Zwróciła też uwagę, że głos Nataniela jest mocno zachrypnięty. Nie przypominała sobie, żeby tak było, kiedy się ostatnio widzieli.
Wyszli z Dziurawego Kotła na zamgloną ulicę. Samochód przestał wyć, co młoda czarownica powitała z niejaką ulgą.
- Dokąd, panie przewodniku? - zapytała dziarsko, pakując dłonie do kieszeni płaszcza.
- Do biblioteki, oczywiście - zaśmiał się Fogg. - Będziesz tak uprzejma? - Wyciągnął prawą dłoń, tak, żeby mogła go ująć pod ramię.
Mia spojrzała na niego niepewnie.
- Będziemy się teleportować, tak nam będzie wygodniej. - Wzruszył ramionami. Amelia chwyciła go więc za przedramię i już po chwil stanęli w zupełnie innym miejscu.
Mia rozejrzała się dokoła. Znaleźli się na dużym placu, otoczonym ze wszystkich stron drzewami. W punkcie centralnym, wyrastał z brukowanej przestrzeni, stylowy, dziewiętnastowieczny dworek. Latarnie uliczne rzucały blade światło na frontowe schody, prowadzące w ciemność, gdzieś w kierunku drzwi. Dom ział pustką. Poczuła się trochę zdezorientowana.
- To chyba nie jest, żadne magiczne miejsce - zauważyła ostrożnie.
- Nie, nie jest - zgodził się z nią Nataniel. - To mugolska biblioteka.
- Aha - odmruknęła, niczego nie rozumiejąc.
- Za chwilę ci wszystko wyjaśnię. Tylko wjedziemy do środka.
Nataniel ruszył przez plac w kierunku dworku. Mia po kilku sekundach ruszała za nim, naciągając szczelniej kaptur szaty na głowę. Myślała, że podejdą do drzwi frontowych. Jednak jej towarzysz okrążył posesję i poprowadził ją brukowaną ścieżką, między wysokim żywopłotem, do małych, półokrągłych drzwi.
- Dlaczego nie wejdziemy przodem? - szepnęła mu w kark.
- Bo ktoś mógłby nas zauważyć - odszepnął jej Fogg, majstrując różdżką w zamku. - Wszystkie drzwi zostały zapieczętowane zaklęciami antywłamaniowymi - uprzedził jej pytanie.
- Myślałam, że to mugolska biblioteka.
- Tak, tak. Ale według moich ustaleń, znajduje się tutaj rękopis Filokteta, który może wiele nam wyjaśnić. Z tego, czego się dowiedziałem, Gamerlingowie ukryli swoje zbiory w mugolskich bibliotekach, by czarodzieje nie mogli ich zbyt łatwo odnaleźć.
Coś kliknęło i drzwi uchyliły się z cichym zgrzytem.
- O proszę. Otwarte - ucieszył się Fogg. Pchnął drewniane skrzydło i przepuścił Amelię, by jako pierwsza weszła w sam środek mroku.
W ciemnym pomieszczeniu pachniało wilgotnym drewnem. Mia mimowolnie poczuła się osaczona.
- No, a teraz różdżka w dłoń - usłyszała z prawej strony Fogga, który zamykał drzwi. Po chwili zapłonęła jego różdżka. Amelia wyrwała swoją z kieszeni i gdy ją zapaliła, w pomieszczeniu zrobiło się całkiem widno. Okazało się, że są w jakimś ciasnym, wypełnionym tekturowymi pudłami magazynie.
- Tędy.
Fogg przecisnął się do kolejnych drzwi, ukrytych za rzeźbioną krokwią, podtrzymującą sufit. Weszli do głównego holu, który służył jednocześnie za czytelnię. Posadzka wyłożona była tu kolorowymi kamykami, układającymi się w misterne wzory. W świetle rzucanym przez różdżki, widoczne były stoliki, przy których czytelnicy mogli używać książek nie przeznaczonych do wynoszenia poza bibliotekę. Z czytelni, wypełnionej stolikami i regałami, można było wejść po wąskich, kręconych schodkach na wyższe piętro. Amelia uniosła różdżkę nad głowę i oświetliła drewniane balustrady galerii.
- Wejdziemy na piętro. - Fogg wskazał różdżką schody. - Powiedz mi... pisałaś w liście, że udało ci się prawie otworzyć szkatułkę. Nie rozumiem, co znaczy 'prawie'?
Mia opowiedziała mu całe zajście. Powiedziała o pojawiającym się motylu i o tym, co się stało, kiedy go dotknęła.
- Zamienił się w klucz, a ja... - Mia zatrzymała się w połowie schodów. - Usłyszałam głos mojej mamy.
Nataniel westchnął i zrzucił kaptur. Amelia zauważyła, że bardzo zmizerniał. Ogolona twarz poprzecinana była zmarszczkami, których wcześniej z pewnością tam nie było. Zmrużyła oczy, ale nie powiedziała na ten temat niczego. Uznała, że teraz mają za dużo ważnych spraw do omówienia. Spojrzała w lewo. W zasięgu światła znalazła się przeciwległa ściana. Wisiała tam ozdobna tablica, na której gotyckimi literami, wypisane było:

"Kto kradnie książki lub wypożyczonych nie zwraca, w tego ręku niech książka zamieni się w jadowitego węża. Niechaj go tknie apopleksja i porazi jego członki. Wrzeszcząc wniebogłosy, niechaj błaga o łaskę i niech żyje w męczarniach, dopóki jego ciało nie zgnije. Mole niechaj zżerają jego trzewia jak robak śmierci, który nigdy nie umiera. A kiedy stanie na Sądzie Ostatecznym, niechaj pochłonie go ogień piekielny."*

Mia wytrzeszczyła oczy. Jeśli ktokolwiek powie jej, że mugole nie są drastyczni, to natychmiast każe mu pójść się leczyć.
Tymczasem Nataniel doszedł na górę i jednym machnięciem różdżki wyczarował lampy, które zawisły w powietrzu, oświetlając regały, ustawione pod ścianą galerii.
pełne ksiąg.
- Swoją drogą, to naprawdę sprytna magia - mruknął, z rozrzewnieniem. - Alicja znała się na takich sztuczkach. Jeśli chciała, żeby list otworzył tylko i wyłącznie adresat, to tak właśnie było.
Amelia, która weszła za Natanielem na podest, oparła się o barierkę. Poczuła żal, że matka nigdy nie nauczy jej swoich najlepszych sztuczek.
- W każdym razie - odezwała się. - Gwen zabrała klucz.
- Myślę, że uda ci się go odzyskać. Gwen nie jest tą osobą, która ma otworzyć kasetkę. Więc tym nie musimy się na razie martwić. Lepiej mi powiedz, co usłyszałaś.
Spojrzał na nią umęczonym wzrokiem. Amelia przywołała z pamięci urywki zdań, jakie pojawiły się w jej głowie po dotknięciu motyla-klucza.
- To było dziwne, nie wiele z tego rozumiem. Najpierw, jakby oskarżała kogoś o zdradę, a potem rozmawiała z kimś o możliwościach. Moja mama chciała kogoś ocalić... - Przez głowę przemknęła jej niespokojna myśl, że to ją matka chciała chronić. - Wiem, że ten głos skądś znam, tylko nie umiem go z nikim skojarzyć - poirytowała się. - A potem mówiła mi, że mnie kocha... i to chyba tyle...
Fogg przez chwilę patrzył na nią, niemal z ojcowską troską. Bardzo ją to ujęło. Miała ochotę się do niego przytulić i zwyczajnie rozpłakać. Ale nie wykonała żadnego ruchu, łzy niczego by nie zmieniły. Zamiast tego, zapytała:
- Wiesz może, co to wszystko znaczy?
- Jedno wiem na pewno - odparł Fogg, przesuwając dłonią po grzbietach ksiąg. - Śmierć Alicji ma wiele z tobą wspólnego.
Mia oparła się bezwiednie o półki. Jeśli Fogg chciał, żeby poczuła się winna, to mu się udało.
- Chcesz powiedzieć, że moja matka zginęła przez mnie? - zapytała cicho z niedowierzaniem. - Tylko, że to nie ma sensu. Przecież to szlamy ją zabiły...
- Mia, ja niczego nie sugeruję. Jednak nie mam wątpliwości, że jesteś w to wszystko zamieszana. Tym bardziej, że jesteś Strażniczką Gwiazdy Światła. - Spojrzał na nią nad wyraz ostro. - Kto ci to powiedział?
- Chyba nie mogę tego zdradzić. Poza tym, to może być zwyczajne kłamstwo. Ja nawet nie wiem, co to jest? - zbulwersowała się.
- Chyba nie wierzysz w to, co mówisz. Wszystko, co ci się do tej pory przydarzyło, o tym świadczy. Wszystko zaczyna się teraz układać, nie rozumiesz?
- Nie, nie rozumiem - przyznała. - Ja chciałam tylko dowiedzieć się, kto zabił moją mamę... A teraz wychodzi na to, że to ja ją zamordowałam. - Ukryła twarz w dłoniach, wzdychając ciężko.
- Weź się w garść, Amelio. Przecież, kiedy to się stało byłaś trzyletnim dzieckiem. Nic nie mogłaś na to poradzić. To nie twoja wina, że przodkowie przekazli ci Błogosławieństwo. A teraz się skup i spokojnie odpowiedz mi, kto ci o tym powiedział? - podjął po raz drugi.
- Naprawdę, nie mogę ci tego zdradzić.
- Śmierciożercze tajemnice? - Spojrzał na nią podejrzliwie.
Amelia zrobiła oburzoną minę.
- Nie będziesz mi robił wyrzutów!
- Chcesz się założyć? - Mina mu sposępniała.
- Mogłabym...
- Co? Nasłać na mnie swoich sprzymierzeńców? - Uniósł brwi do góry. - Przestań zachowywać się dziecinnie.
Mia poczuła się nieco zawstydzona. Była wobec jego słów bezsilna, a w dodatku, nie mogła zaprzeczyć temu, że uwagi Nataniela Fogga ją nie obchodzą.
- Nie mogę ci powiedzieć, - zaczęła, głosem nabrzmiałym ze złości - bo wypełniałam rozkazy Czarnego Pan.
- To niezbyt ważny powód - odrzekł, zdejmując kilka książek z najniższej półki.
- Przestań. Oklumencja nie jest moją mocną stroną. Ćwiczenie jej jest wykańczające, a poza tym nie można się dostatecznie sprawdzić. Jak mam się bronić, jeśli zechce zajrzeć do mojej głowy?
- Jeśli chcesz, mogę z tobą poćwiczyć. - Wzruszył ramionami Fogg.
- Tak? Znasz się na Oklumencji? - Spojrzała na niego z nadzieją.
- Mistrzem nie jestem, ale wiem jak to działa. To nam wystarczy - zapewnił i wyjął kilka książek, przeglądając je pobieżnie.
- To powiesz mi w końcu, dlaczego się tu włamaliśmy? - Mia stanęła, z dłońmi wspartymi na biodrach, przed wysokim regałem.
- Specjalizuję się w badaniach magicznych bibliotek. Znam zbiory chyba wszystkich czytelni na świecie. Poczynając od Starożytnej Biblioteki Ateńskiej, przez Cesarskie, Pekińskie Zwoje, na Peruwiańskich Tajemnych Księgozbiorach kończąc. - Odwrócił się w jej stronę i podrapał po brodzie.
- Teraz to się przechwalasz - parsknęła krótkim śmiechem.
- W każdym razie - zbył jej zaczepkę, - wiem, gdzie szukać pewnych rzeczy. Pamiętasz fragment tej historii, którą ci czytałem?
- No, coś tam pamiętam - przyznała.
- Przez ostatnie tygodnie prowadziłem małe, biblioteczne śledztwo. Odnalazłem księgę rodu, autorstwa Filokteta.
Mia drgnęła. Dopiero teraz do niej dotarło, że słyszała już to imię w innych okolicznościach. Poznała Filokteta osobiście, choć wydawało się jej to zupełnie szalone.
Tymczasem Nataniel zrobił zamaszysty ruch ręką i ciągnął dalej:
- Musimy znaleźć zwój, o którym jest mowa w historii spisanej przez Filokteta. To nam powinno wiele wyjaśnić. A jesteśmy tutaj, bo wszelkie znaki na niebie i ziemi, wskazują, że to tu właśnie ukryto interesujący nas pergamin.
- W mugolskiej bibliotece - prychnęła Mia sceptycznie.
- Mia, Mia. - Nataniel pokręcił głową. - Jeszcze wiele musisz się nauczyć. - Spojrzał na nią wesoło. - Wiedz, że jeśli jeden czarodziej ma coś wartościowego i nie chce się tym z nikim dzielić, to schowa to tam, gdzie drugi czarodziej nie będzie tego szukał.
Amelia zgodziła się w duchu, że to całkiem logiczne wyjaśnienie.
- Będziemy szukać zwoju, a ja ci w międzyczasie wszystko opowiem. Rękopis może być schowany za książkami, albo w książkach.
Amelia patrzyła na swojego towarzysza z lekkim przestrachem. Na samej galerii było przecież tysiące książek. A jak trzeba będzie przeszukać i pozostałą cześć biblioteki?
- Fajnie - mruknęła smętnie, a potem raźniejszym już tonem dodała: - To co? Różdżka w dłoń, jedno małe Accio i po sprawie.
- Możesz spróbować - odrzekł Nataniel. - Ale na twoim miejscu nie liczyłbym na sukces.
Amelia zrobiła zaciętą minę, podwinęła rękawy szaty i stanęła przed regałami. Przez chwilę upartym wzrokiem wpatrywała się w kolorowe brzegi książek. Machnęła różdżką:
- Accio, rękopis Filokteta.
Nic się jednak nie wydarzyło. Spróbowała jeszcze raz, a potem jeszcze raz. I dopiero za siódmym zdecydował się przyznać do porażki - oczywiście nie na głos.
- Dobra, zaczynajmy, bo mamy trochę roboty - rzekła dziarskim tonem, choć minę miała nietęgą.
Kiedy przeszukiwali półki, regał za regałem, tom za tomem, Fogg zaczął opowiadać historię rodu Gamerlingów.
- Musisz ją opowiadać w całości? - wtrąciła się Mia, zatrzaskując opasły tom i krztusząc kurzem, który uniósł się w powietrze.
- Sądzę, że dzięki temu łatwiej ci będzie wszystko pojąć.
- Aha.
- Dobrze. Więc tak, wszystko zaczyna się jeszcze w mrokach średniowiecza. Twój przodek, Druid Astral, był niesamowitym szczęściarzem. Znalazł płonącą jeszcze gwiazdę, która spadła z nieba i dzięki swoim umiejętnościom zachował jej magiczną moc, zanim wygasła.
Amelia wydobyła z regału pokaźny stos ksiąg.
- To trochę... niesamowite - wyznała, z lekką konsternacją, chwiejąc się pod ciężarem ładunku.
- Może i niesamowite, ale z każdą chwilą robi się coraz bardziej prawdopodobne. W każdym razie, od tego momentu Gamerlingowie pojawiają się na kartach historii brytyjskich czarodziejów. Gwiazda z całą pewnością miała wpływ na ich moc, podnosząc mądrość, ofiarowując potęgę, a nawet nieśmiertelność.
Mia przerwała szukanie, patrząc na Nataniela z niepokojem. Pomyślała o Voldemorcie. Czy on o wszystkim wie?
- Astral nie podejrzewał jednak, że jego rodzina jest tak chciwa i zrobi wszystko, byleby używać Gwiazdy do swoich, nie zawsze uczciwych celów. Astral był już w podeszłym wieku, dlatego przekazał opiekę nad nowo zdobytym skarbem swojemu synowi, Baltazarowi. Syn przyrzekł, że będzie Gwiazdy strzegł. W tamtym czasie kuzyn Baltazara, Oswald zamordował Antiocha Peverella w tej sławetnej karczmie. Mając Czarną Różdżkę, zapragnął i Gwiazdy Światła, jak już wtedy nazywano ten cenny skarb. Baltazar bał się o swoje życie i dlatego ukrył Gwiazdę w Dolinie Światła, pod korzeniami drzewa Baloonoo.
Amelia ledwo zdawała sobie sprawę z tego, że przez jej ręce przechodzą nowe partie książek. Zasłuchana w opowieść Nataniela, uświadomiła sobie, że Dolina Światła, to obecnie Dolina Cieni.
- Rozpętała się jakaś rodowa wojna. Po kilku latach Oswald zaginął bez śladu. Prawdopodobnie dopadł go Egbert, zwany później Zuchwałym. Baltazar założył rodzinę. Miał trójkę dzieci. Dwóch synów i córkę. Najstarszy syn, Dedalus, otrzymał od ojca misję ochrony Gwiazdy. To się bardzo nie podobało młodszemu bratu, Sekundusowi. A ich siostra, Anastazja z niepokojem obserwowała, rodzącą się w sercu Sekundusa zawiść. Już po śmierci Baltazara doszło między braćmi do brutalnej walki o Kryształ Światła, z której ostatecznie zwycięsko wyszła Anastazja. To było tak, że Sekundus zabił starszego brata. Filokteta pisze, że wręcz zjadł części ciała Dedalusa, żeby zdobyć jego siłę.
Amelia przełknęła głośno ślinę i patrząc na Nataniela lekko zszokowanym wzrokiem, zapytała:
- W jaki sposób Anastazja pokonała swojego czarującego brata?
Fogg uśmiechnął się zjadliwie.
- Zrobiła to, co wy kobiety potraficie robić najlepiej. Załatwiła go we śnie.
Mia uśmiechnęła się do niego gorzko, z miną pod tytułem: "Co ty nie powiesz?"
- Idąc dalej. Anastazja postanowiła rozdzielić moc, jaką dawała Gwiazda na dziesięciu najmądrzejszych członków rodu. Uznała, że to zapobiegnie podobnym walkom. To ona odpowiada za powstanie wszystkich Stelli Lucerna, czyli tego, co dałem ci ostatnim razem.
Amelia natychmiast dotknęła ośmioramiennej gwiazdy, zawieszonej na złotym łańcuszku na swojej szyi.
- I ona im ufała? - zapytała z niedowierzaniem.
- To była kwestia świętego spokoju. Po niej Strażnikiem był Hektor, który miał w planach zniszczenie Gwiazdy. I tutaj jest podana niejasna informacja o tym, że Anastazja zespoliła go z Kryształem. Nie wiem, jak to rozumieć i mam nadzieję, że znajdziemy dzisiaj odpowiedź. - Spojrzał na Amelię znacząco. - Hektor nie zniszczył Gwiazdy. Znalazł swojego zastępcę, Filokteta.
Amelia uzmysłowiła sobie nagle, że imiona, które wymieniał Fogg, słyszała niedawno, będąc w Dolinie Cieni. Te głosy, osoby, których nie widziała, a które kłóciły się o możliwość udzielenia jej pomocy... To przodkowie Gamerlingów?
- Filoktet obawiał się reakcji synów i córek Hektora, i słusznie. Anastazja poleciła mu ograniczyć możliwości Stelli Lucerna, przez co ściągnął na siebie jeszcze większy gniew. Nieszczęśnik ukrywał się kilkadziesiąt lat i spisywał historię Gamerlingów. Przed śmiercią wybrał Pandorę na Strażniczkę Gwiazdy. Powierzył jej misję obrony Kryształu i prosił, żeby spisywała kolejne losy rodziny. Wiem, że jakoś w tym czasie Peverellowie odkryli sposób na pozbawienie Strażnika Gwiazdy Światła Błogosławieństwa, czy jakoś tak to jest ujęte. Niestety nic nie piesze o tym, co to był za sposób. Pandora ograniczyła liczbę Stelli Lucerna do pięciu kryształów. Po niej Strażnikiem został Aureliusz, który chciał zniszczyć wszystkie poboczne Kryształy, tak, żeby Gwiazda nie rozdzielała już swojej mocy. Chciał zapieczętować drzewo, żeby już nigdy nikt tam nie wszedł. Z jakiegoś powodu nie chciał zniszczyć samej Gwiazdy. Co mnie, prawdę powiedziawszy, zdziwiło - zaznaczył Fogg.
- Dlaczego? - zainteresowała się Mia.
- No, bo łatwiej jest zniszczyć Kryształ, niż stosować te wszystkie środki bezpieczeństwa. Chyba sama rozumiesz? Ale Aureliusz tego nie zrobił. Ostatnim, takim z ważniejszych Strażników, był Konrad. Za jego czasów ród bardzo się rozproszył. Tyle wieków, sama rozumiesz. Gwiazda Światła powoli stawała się legendą. Konrad zebrał grupę czarodziejów, którzy zrobili wszystko, by zatrzeć wszystkie ślady po skarbie rodu Gamerlingów. Jak sama wiesz z doświadczenia, nieźle im się to udało.
- Wiesz co? Chciałabym, żeby to były bzdury wyssane z cukrowego pióra - wyznała Amelia, odrzucając niedbale jedną z książek. - A tak poza tym, ty naprawdę sądzisz, że ci wszyscy Strażnicy byli aż tak szlachetnie i nie korzystali z tej całej mocy?
- Nie słuchałaś mnie uważnie. Strażnicy byli zawsze bardzo starannie wybierani - podkreślił Fogg, różdżką przywołując książki z najwyższych półek.
- Z tego, co mówisz, wynika, że tylko ja mogę dotykać i używać Gwiazdy Światła? - chciała wiedzieć Amelia. Przypomniała sobie, jak nieznana siła zniszczyła atakujące ją i Severusa Cienie. - Natanielu, czy to czasem nie oznacza, że gdybym chciała, to mogłabym... no nie wiem... przejąć kontrolę nad światem? - zapytała zdawkowym tonem, udając, że bardzo interesuje ją treść trzymanej w rękach książki.
Nataniel zmierzył ją ostrym spojrzeniem.
- Bardzo śmieszne, Amelio - podsumował. - Mam nadzieję, że nie kierują tobą tak niskie pobudki.
Mia zaśmiała się, widząc jego karcącą minę. Szukali jeszcze przez kilka chwil, skupiając się całkowicie na swojej pracy. Amelia chciała właśnie powiedzieć, żeby dali sobie z tym spokój, kiedy Nataniel wykrzyknął:
- Znalazłem!
- Tak? - Podbiegła do niego, przewracając po drodze stos ułożonych na ziemi książek.
- Och! - Zniecierpliwiona, jednym machnięciem różdżki powstawiała księgi na półki. Przez myśl przebiegło jej jeszcze, że jutro mugole będą wściekli, kiedy odkryją zamieszanie wśród tytułów.
- Co to jest? - Amelia zajrzała Natanielowi przez ramię.
- Coś o twojej przypadłości - odparł Fogg, który nagle, jakby odmłodniał.
Amelia zmarszczyła brwi.
- To - pomachał jej zwojem tuż przed nosem, - jest "Tajemnica Dziedziczności", którą Filoktet spisał dla przyszłych Strażników Gwiazdy Światła.
- Nie podoba mi się to - mruknęła Amelia. - Zdecydowanie mi się nie podoba.
Najszybciej, jak się dało, poukładali na półkach resztę wyjętych książek i zeszli po spiralnych schodkach do głównej sali. Fogg usiadł przy jednym ze stolików dla czytelników i zapalił małą lampkę. Zaintrygowana Mia dotknęła jej, po czym wzruszyła ramionami i przysiadła na blacie stolika.
Nataniel rozwinął tymczasem rolkę pergaminu, z którego uniósł się obłoczek kurzu. Starszy czarodziej wyjął z kieszeni swojej szaty okulary w drucianych oprawkach. Strzepnął nimi, tak, by uchwyty na uszy się otworzyły, po czym osadził je na nosie.
- Czytaj na głos - poprosiła Amelia, czując, że robi jej się niedobrze.
Fogg odchrząknął kilkakrotnie i z głosem drżącym z ekscytacji przeczytał:
- Głosy duchów historii. Głosy duchów twych przodków, kazali spisać mi te słowa, byś osamotniony w swej misji, nie zapomniał, co jest słuszne.

Synu mój
Córko ma
- z Gamerlingów krwi zrodzeni -
Nad tobą mrok rozciągnął czas
- wybrani z pośród tak wielu -

Błysk światła zobaczysz
Losy swe odmienisz
Oddasz nieboskłonom własność ich
A chór duchów przodków szepnie:
- Chwała ci -
Z prochu w proch, stworzenie marne
Mrok pragnie ofiary, krwawy plon
Burza już nadciąga od stuleci
Nie bój się piorunów - diabelskich strzał
Ty wiesz, co musisz zrobić...

Synu mój
Córko ma
Trzymasz los w swoich dłoniach
Odegnasz mrok, zwyciężysz strach
Odnajdziesz w sobie siłę
Nadziejo nielicznych...


Dzień ósmy mojego pobytu w Lochwinnoch w Szkocji.
Rok 1657.
Od ponad trzystu lat ród nasz jest właścicielem Gwiazdy Światła. Relikwii wspaniałej i potężnej, a jednak zgubnej. Trudne jest chronienie Światłości, gdy brudne ręce i dusze niegodziwców sięgają po nią. Chciwość i zawiść zmusiły sprawiedliwych z rodu, by ci ukryli Światłość i zapieczętowali ją w Krysztale Szlachetnym. Zaklęciami utworzyli zależności, które w mocy swej przekazują Najwyższemu Strażnikowi całkowitą kontrolę nad losami Gwiazdy.
Gdy Najwyższy Strażnik czuje oddech śmierci na swym starczym karku, musi wybrać swego następcę.
Z krwi Gamerling, o sercu otwartym, lecz nie zachłannym - takim chcą go widzieć duchy przodków naszych.
Jeśliby się jednak stało, że Najwyższy Strażnik nie zdoła uniknąć śmierci, przed przekazaniem swego Błogosławieństwa, tedy Duchy - Strażnicy Gwiazdy, to jest: Baltazar - syn Astrala, Anastazja - córka Baltazara i Hektor - syn Childenberga Złotoustego, wyznaczą mocą swą następcę jego. Przybędą po dziecię, w które wleją Błogosławieństwo Niebios i stanie się ono jednością z Gwiazdą Światła. W nim jest Światło i Ono jest w Świetle. Istnienia ich nie da się rozerwać.
Najwyższy Strażniku Gwiazdy Światła, tylko ty możesz Skarbu dotknąć, tylko ty możesz go używać i tylko ty możesz go zniszczyć. Wiedz, iż jeśli to uczynisz, Gamerlingowie utracą swój skarb, a ty utracisz siebie. Ród nasz zniknie, nim upłynie siedem wiosen, tak jest zapisane na niebiosach, które podarowały nam swe Błogosławieństwo. Nie drżyj jednak, jeśli zguba rodu przyjdzie na niego samego. Są bowiem rzeczy gorsze od śmierci.


Nataniel skończył czytać. Amelia siedziała sztywno na stoliku, a natarczywe myśli bombardowały jej głowę. To, co przed chwilą usłyszała, wywołało nieoczekiwaną przez nią reakcję - strach.
- No cóż... teraz przynajmniej wiemy, na czym stoimy - rzekł ochryple Nataniel.
- Nie kpij ze mnie - odparowała natychmiast Amelia. - To jakieś bzdury - prychnęła, choć zupełnie nie wierzyła w to, co mówi.
- Spokojnie. Przecież to tylko zapis, który mówi o tym, kim tak naprawdę jest Strażnik Gwiazdy Światła - uspokajał ją Fogg, zdejmując okulary i chowając je do bocznej kieszonki szaty.
- Tak, a pomiędzy tym wszystkim jest mnóstwo... dziwnych rzeczy - poskarżyła się z naburmuszoną miną.
Niespodziewanie Nataniel poderwał się z krzesła, które dotknięte tą nagłą gwałtownością, przewróciło się z łoskotem na podłogę.
- Co to było?
- Co się dzieje, na Merlina? - Mia ześliznęła się z blatu, zaciskając dłoń na różdżce.
- Cicho. - Fogg przycisnął palec do swoich wyschniętych ust.
I Amelia to usłyszała. Cichy szmer, dochodzący z czerni, panującej w odległych kątach sali bibliotecznej. Szum narastał i Amelia dostrzegła drżenie przestrzeni między zaciemnionymi regałami. Serce jej zamarło, gdy błysk srebrnych oczodołów pojawił się na lewo od nich. Tuż obok niej stał zdezorientowany Fogg, z różdżką przygotowaną do walki, niczym szpadą.
- Na litościwą Helgę - mrukną, gdy i on dojrzał, co czai się w kątach. - To... są...
- Musimy uciekać - szepnęła Mia.
- Skąd się to tu wzięło?
Cienie podpełzały coraz bliżej, zamykając dwójkę czarodziejów szczelnym w kole. Co niektóre już obnażały swe ostre zęby w przerażającym uśmiechu śmierci.
- Co robimy? - Nataniel chyba po raz pierwszy w życiu nie wiedział, co należy zrobić.
- Zdecydowanie nie pozwalamy się zabić - odparła Mia, czując, że nogi ma, jak z waty. - Na nie działa tylko ogień... na krótką chwilę - dodała po sekundzie namysłu.
Nataniel tylko skinął głową, na znak, że zrozumiał. Amelia wyciągnęła różdżkę przed siebie. W ciemnościach te potwory były znacznie groźniejsze. Ledwo zdążyła o tym pomyśleć, gdy Cienie z ich prawej strony wydłużyły się i jak fala uniosły ze złowieszczym sykiem nad głowami Mii i Nataniela.
- Incendio! - krzyknęła Amelia, celując w opadającą na nich zasłonę Cieni.
Ogień trafił w cel, a skutkiem tego, tak, jak się spodziewała, był natychmiastowy atak pozostałych potworów.
Fogg coś krzyczał, ale nie usłyszała wyraźnie jego słów. Nagłe uderzenie powaliło ją na kolana. Poczuła, że po skroni spływa jej coś ciepłego. Dotknęła policzka i rozmazała po nim krew. Nie udało jej się wstać. Jeden z Cieni z furią przygwoździł ją do ściany. Wyczuwała szpony na swoim gardle. Przed oczami miała dwa rzędy ostrych jak brzytwa kłów. Próbowała się uwolnić, ale zaczynało jej brakować tchu. I kiedy kilka kolejnych stworów zbliżyło się z groźbą wpisaną w srebrzyste spojrzenie, gdzieś z oddali dobiegł dziki ryk.
- To koniec - pomyślała Mia.
Ale to nie był koniec. Nataniel Fogg znalazł się tuż przy nich, a w dłoni dzierżył płonącą różdżkę, którą skierował w stronę atakujących Amelię Cieni. Strzelił w nie długim płomieniem. Gdyby Amelia znała się na mugolskich wynalazkach, porównałaby ten efekt, do miotacza ognia.
- Żryj ogień, mątwo piekielna! - krzyczał bojowo Fogg.
Cień, który trzymał Mię, odskoczył na drugi koniec sali, a dziewczyna zaczerpnęła gwałtownie powietrza i zaczęła się krztusić.
- Który chce jeszcze? - wrzeszczał Nataniel, osłaniając swoją towarzyszkę przed niebezpiecznymi istotami.
Amelii udało się po omacku odszukać drzwi. Była pewna, że to te same, którymi tutaj weszli. Pociągnęła Nataniela z tyłu za szatę i zdołała jeszcze ruchem nadgarstka ugasić tlący się chodniczek. Gdy znaleźli się w magazynie, Nataniel natychmiast zabarykadował drzwi. Słyszeli, jak stwory orają szponami drewno po drugiej stronie.
- Uciekajmy! - Amelia chwyciła rozochoconego w ferworze walki Nataniela za ramię i wypchnęła przez drugie drzwi na dwór. Lekki wiaterek rozbił im się o twarze. Mia odetchnęła z ulgą, ciągle czując ból w krtani. Nie było jednak czasu, żeby się zatrzymywać. Cienie urosły w oknach. Pomimo nocy można było dostrzec niepokojące drgania. Sekundę później posypały się na ich głowy odłamki szkła. Mroczne istoty wypadły na zewnątrz przez okna. Amelia zdążyła ponownie chwycić Nataniela za ramię i obrócić się z nim w miejscu.

* * *

Teleportowali się, za sprawą Amelii, do Hogsmeade. To było pierwsze miejsce, o którym zdołała pomyśleć.
- Nie, nie tutaj - odezwał się Nataniel Fogg.
Mia przyjrzała mu się uważnie. Miał rozciętą wargę i rozczochrane włosy. Szata podarta w kilku miejscach, wisiała na nim, jak jakiś łachman.
- Więc gdzie? - zapytała, a głos jej lekko zadrżał. Czujnie wpatrywała się w ciemne uliczki, czy czasem nie pojawiają się słudzy Merkab.
- Do Oldlake.
Bez słowa teleportowali się jeszcze raz. Pojawili się na drodze, prowadzącej do zrujnowanego dworu, w którym mieszkał Fogg. Przeszli przez zardzewiałą furtkę do ogrodu, gdzie dużą przestrzeń zajmowało sztuczne jeziorko. W powietrzu pachniało wilgotną trawą, świerszcze wygrywały swoją zwykła, monotonną muzykę. Wszystko to wydało się Amelii takie nierealne.
Fogg otworzył, jednym machnięciem różdżki drzwi.
- Cóż za brak ogłady - rozległ się nad nimi głos ducha Benjamina. - Jest środek nocy i nie uchodzi tak głośno się zachowywać.
- Benjaminie, na Merlina, choć raz mógłbyś darować sobie swoje mądrości - warknął Nataniel.
Poprowadził Amelię do obszernej, obskurnej kuchni, która czasy świetności miała już dawno za sobą. Fogg zwalił się ciężko na rozklekotane krzesło i westchnął przeciągle. Znów sprawiał wrażenie człowieka wyczerpanego, wręcz chorego.
- Powiesz mi, co się tu u diabła dzieje? - zwrócił się do Amelii. - Skąd się wzięły w Londynie te stworzenia?
- Byłam w Dolinie Cieni - odpowiedź wyrwała się sama z ust Amelii, zanim zdążyła się powstrzymać.
- Spotkałaś się z Merkab?
Mia nie miała wyjścia, musiała mu o wszystkim opowiedzieć. Chciała to z siebie wyrzucić. I tak miała już zbyt wiele tajemnic przed Czarnym Panem, jedna więcej nie robiła jej w tej chwili różnicy. Zaczęła więc wyjaśniać, po co była w Dolinie Cieni, i co tam widziała. W czasie jej opowieści Benjamin polatywał nad stołem, cmokając co jakiś czas, by dać do zrozumienia, że bardzo go to wszystko interesuje i obchodzi.
- Amelio, Merkab wie, że jesteś Strażniczką i będzie chciała cię dopaść. Z tego, co czytałem, zazwyczaj zwabia swoje ofiary podszeptami. Potrafi dotrzeć do umysłu człowieka, będącego bardzo daleko od niej.
- Tak, ale na mnie to chyba nie działa. - Mia wzruszyła ramionami. - Teraz rozumiem skąd to wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Czasem słyszę jakieś szmery... O Merlinie, słyszysz, co ja wygaduję? Gadam, jakby mnie ktoś klątwą trafił... - Amelia chwyciła się za głowę.
Nataniel wstał i podszedł do niej.
- Nie martw się, pomogę ci - zapewnił ją. - Nie zostawię cię samą z tym wszystkim.
Amelia po raz kolejny tej nocy miała ochotę go uścisnąć.
- I pomożesz mi przy Oklumencji? - zapytała tonem małego dziecka, które przed chwilą rozwaliło sobie kolano, upadając na beton.
- W Oklumencji. Ii nauczę cię, jak wyczarować Patronusa. Nie obraź się, ale twoje umiejętności walki z dementorami pozostawiają wiele do życzenia - zaznaczył Nataniel.
- Nawet jak na śmierciożercę - dodał Benjamin, wyszczerzony od ucha do ucha.
Amelia zaśmiała się krótko. Zaczynała powoli dochodzić do siebie. To była wielka ulga, wiedzieć, że ma się kogoś po swojej stronie. Kogoś, komu się ufa. A ona ufała Natanielowi Foggowi, mimo, że znała go tak krótki czas.
Pożegnali się przed domem. Cienie jak dotąd się nie pojawiły, a Nataniel zapewnił ją, że jego dworek chronią odpowiednie czary.
- Może i nie wygląda, ale ochronę to on ma pierwszorzędną. Muszę chronić moje zbiory - wyznał i to ją ostatecznie przekonało.
Gdy Mia pojawiła się przed własnym domem, dzwony w odległym miasteczku wybijały właśnie pełną godzinę. Była czwarta w nocy. Amelia weszła cicho do hallu, zdejmując po drodze płaszcz. Zauważyła, że jest rozerwany w dwóch miejscach. Nie miała siły teraz zawracać sobie tym głowy. Wśród cichych szeptów portretów doszła do swojego pokoju.
Machnięciem różdżki zapaliła wszystkie znajdujące się w nim lampy. Wyjęła z szafy piżamę i szlafrok, i już miała pójść do łazienki, kiedy jej wzrok padł na łóżko. Powolnym krokiem, jakby zbliżała się do nieoswojonego psa, podeszła do łoża i przyjrzała się leżącym na nim rzeczom. Odłożyła, na stojące obok krzesło, piżamę i szlafrok. Potem sięgnęła po gładką, białą maskę. Uniosła ją do góry, przyglądając się jej z bliska. Maska miała otwory na oczy i usta. Była odzwierciedleniem ludzkiej twarzy bez rysów, z ustami zastygłymi w jakimś strasznym grymasie. Maska śmierciożercy. Amelia odłożyła ją na bok i wzięła do ręki czarną szatę. Miękka w dotyku, sprawiał wrażenie mocnej i z pewnością taka właśnie była. Mia dostrzegła małą karteczkę, która zleciała z szaty na pościel. Wzięła ją do drugiej ręki i przeczytała:

Wszystkiego najlepszego, siostrzyczko. Oto twoje nowe życie, wkrótce się przekonasz. Witaj w rodzinie.
Gwen.


Amelia gapiła się bezwiednie w czarny materiał. W natłoku zdarzeń całkowicie zapomniała, że wczoraj miała urodziny. Ale to było nieważne. Gwen znowu coś wymyśliła i Mia obawiała się, że będzie próbowała zajmować jej czas swoimi pomysłami. Potrząsnęła głową, odgarniając włosy z oczu. Poskładała szatę i ułożyła ją starannie na biurku. Potem na aksamitnej czerni położyła białą maskę. Równo i starannie. Los nie szczędził jej niespodzianek. Nagle zapragnęła, żeby przyszedł Snape i dał jej ten swój dziwny eliksir, po którym traciła na kilka godzin świadomość. Kilka cudownych godzin...


_________________________

*Napis ten istnnieje naprawdę, ale jest tak wspaniały, że nie mogłam mu się oprzeć. Oryginalnie jest to napis w bibliotece klasztoru San Pedro w Barcelonie cytowany za Alberto Maguelem :happy:

Edytowane przez Bloo dnia 25-06-2010 11:24

Dodane przez muchor dnia 23-06-2010 14:04
#33

Astral było już w podeszłym wieku, dlatego przekazał opiekę nad nowo zdobytym skarbem swojemu synowi, Baltazarowi.

Astral było? Prędzej był...

Syn przyrzekł, że będzie Gwiazdy strzegł.

Zdanie co prawda jest zbudowane poprawnie, ale ładniej chyba by brzmaiło: Syn przyrzekł, że będzie strzegł Gwiazdy.

-I ona im ufała? - zapytała z niedowierzaniem.
- To była kwestia świętego spokoju.

W jednym dialogu po myślniku nie ma spacji, a w drugim jest.

- W Oklumencji, i nauczę cię, jak wyczarować Patronusa.

Co tu robi ten przecinek!!!

Sam tekst bardzo ciekawy. Pisz dalej. Strasznie interesuje mnie co będzie dalej. Weny życzę:Dtruskawka

Edytowane przez muchor dnia 23-06-2010 14:20

Dodane przez Susie_Makes dnia 24-06-2010 12:00
#34

Uwielbiam to ff.Strasznie dużo przygód i jest ciekawe.Daje WYBITNY

Dodane przez Bloo dnia 10-07-2010 14:46
#35

Rozdział 9: Między prawdą, a złudzeniem.

Severus stał przy biurku w swoim gabinecie. Był wściekły. W jego wnętrzu szalało istne inferno. Potter - wścibski, arogancki, leniwy, myślący, że wszystko mu wolno, Potter. Zerknął na myślodsiewnię, w której ciągle wirowały łagodnie jego wspomnienia. Postać Lily Evans wypłynęła na powierzchnię. Zburzył ją jednym machnięciem różdżki. Wyrzuty sumienia zapiekły go w duszy, niosąc ze sobą uczucia, z którymi walczył już od tylu lat. Musiał się skupić na oczyszczeniu umysłu, wyrzucić z serca niechciane emocje. Nie były mu w tej chwili potrzebne. Po kilku minutach był już w stanie zebrać z myślodsiewni swoje myśli. Usiadł przy biurku i wysunął górną szufladę. Na wierzchu leżała mocno wysłużona karta pergaminu. Rozłożył ją i przeczytał jej zawartość po raz setny:

Aby odebrać wewnętrzne dary, należy zastosować Wodę Podziału. Służy ona oddzieleniu ducha od ciała - wroga naszego, możemy zmusić do wiecznej tułaczki po świecie. Służy do odbierania mocy magicznej - jeśli wróg nasz nie jest godzien nosić w ręku swym różdżki. Służy do odzyskania wspomnień, gdy wróg nasz leży już martwy na polu walki.
Teodoryk Zacny, nasz wielki alchemik i Mistrz Eliksirów swoich czasów, udowodnił swymi badaniami, że Woda Podziału może odebrać Strażnikowi Gwiazdy Światła jego błogosławieństwo. Tak, jak moc magiczną dziedziczy się poprzez ducha, tak samo błogosławieństwo nadane jest mocą ducha krwi, która płynie w żyłach potomków Gamerlingów. Skoro zatem można odebrać moc magiczną, tą samą drogą można odrzeć Gamerlinga z jego daru. Teodoryk zaznacza jednak, że eliksir oddziela dar wewnętrznie i by wydostać go na zewnątrz i przejąć, trzeba dysponować mocą potężną i mieć pośrednika - czarnomagiczne to sprawy. Teodoryk nie pochwalał swego odkrycia i nie chciał wyjawić więcej szczegółów. Rzekł, że odebranie daru oznacza śmierć dla Strażnika, a krew z rąk Peverellów spływała już zbyt wiele razy.


Severus znalazł ten zapis w rękopisach Księgi Czasu autorstwa Nicolasa McLogana, którego więzy krwi łączyły z prastarym rodem Peverellów. Była to dobra nagroda za dwa tygodnie przeszukiwania prywatnych zbiorów Albusa Dumbledore'a.
Powiązał wszystko ze sobą. Amelia Norton, Strażniczka Gwiazdy Światła, była co miesiąc skrupulatnie odzierana z błogosławieństwa - używając terminologii McLogana. Czarny Pan dowiedział się o tym wcześniej. Pytanie tylko, kiedy? I kto mu o tym powiedział?
Gdzieś w oddali usłyszał łomot. Przez myśl przemknął mu Irytek i jego nowy pomysł zdemolowania korytarza na pierwszym piętrze. A zaraz za tą wizją pojawiła się następna, przedstawiająca Montague'a z tępym wyrazem twarzy. Musi wrócić do Skrzydła Szpitalnego. Jako opiekun Slytherinu powinien wszystkiego dopilnować. Pomyślał, że nawał pracy odpędzi wszystko to, o czym nie chciał pamiętać. A noc zapowiadała się długa i męcząca.

* * *

Mijały tygodnie. Kwiecień ustąpił miejsca majowi, który był jeszcze bardziej dżdżysty niż swój poprzednik. Amelia od trzech tygodni trenowała z Foggiem Oklumencję. Codziennie wychodziła ze sklepu dwie godziny szybciej i udawała się do posiadłości Nataniela, gdzie przyjaciel jej matki wprowadzał ją w świat niezbyt dobrze znanej, jak dotąd magii. Błogosławiła w duchu Olafa, który dzielnie znosił jej nieobecność, prowadząc sklep i dbając, by jej rodzina o niczym się nie dowiedziała.
Ćwiczenie Oklumencji było bardzo męczącym zajęciem i za każdym razem Amelia miała wrażenie, że pęknie jej czaszka.
- To kwestia wyzbycia się wyrzutów sumienia - podkreślał za każdym razem Fogg. - Szufladkowania myśli.
- To może odrazu transmutuj mi mózg w szafkę - odpowiadała rozdrażniona.
Z zaklęciem Patronusa radziła sobie o wiele lepiej. Po kilku dniach ogromnego wysiłku z jej różdżki wydobyła się srebrzysta mgła, która uformowała się w coś, co przypominało kota. Zwykłego dachowca. Mia była tym faktem mocno przejęta, natomiast Nataniel zastanawiał się, jak sprawdzić prawdziwe umiejętności dziewczyny w walce z dementorem. Niejednokrotnie jej powtarzał, że sam na sam z tymi demonami jest tysiąc razy trudniejsze. Samo wspomnienie szczęśliwych chwil było wtedy niezwykle ciężkim zadaniem. Pomysł z boginem się nie udał, bo na widok Amelii stwór za każdym razem zamieniał się w Inferiusa. Na nic zdały się prośby Nataniela, żeby skupiła się na dementorach.
Ostatecznie Mia musiała zmierzyć się z prawdziwym demonem, co zakończyło się katastrofą; przypaloną peleryną, kilkoma zadrapaniami i połamaną różdżką Fogga.
Poza ciężką pracą Amelia i Fogg dużo rozmawiali. Ona opowiadała mu o życiu w cieniu Gwen, która chciała nią kierować według własnych zachcianek, o tym, że w gruncie rzeczy czuła się bardzo samotna... i stara. Wyrzucała z siebie całą gorycz i żal. Musiała przyznać, że było jej z tym teraz o wiele lepiej. Nataniel wspominał natomiast czasy Hogwartu. Dzięki niemu poznała swoją matkę. Chłonęła każde jego słowo i prosiła, żeby opowiadał wszystko jeszcze raz i jeszcze raz.
Nie umknęło też jej uwadze, że Nataniel wygląda coraz gorzej, choć starał się to ukrywać. Chudł w oczach, włosy mu wypadały, a oczy nabierały niezdrowego blasku. Kiedy zapytała go, co się dzieje, zbył ją machnięciem ręki i kontynuował czytanie jakiegoś starożytnego zwoju.
Na początku maja, po jednej z wyjątkowo męczących lekcji Oklumencji, Amelia usiadła przy stole w starej kuchni Fogga. Sam Nataniel udał się do swojej świątyni - jak nazywał prywatną, domową bibliotekę. To się bardzo dobrze składało, bo Amelia chciała zamienić kilka słów z polatującym nad zlewozmywakiem Benjaminem. Duch od momentu, kiedy Nataniel kazał mu się zamknąć, bardzo dumnie wypełniał rozkaz, miną oznajmiając światu i zaświatom, że jest obrażony. Amelia odchrząknęła kilka razy, ale ostentacyjnie udawał, że tego nie słyszy i ignorował jej próby zwrócenia jego uwagi.
- Benjaminie, czy mogłabym z tobą porozmawiać? - zapytała w końcu, starając się, by jej ton brzmiał uprzejmie.
Benjamin zacisnął blade usta, wycelował nos w sufit i bez słowa przeniknął przez ścianę do sąsiedniego pomieszczenia. Amelia zrobiła okrągłe oczy. Jednak nie zdążyła nawet nazwać go brzydko w myślach, kiedy jego głowa ponownie pojawiła się w kuchni, podczas, gdy reszta ciała znajdowała się najpewniej w salonie.
- Zależy, o czym - odrzekł wyniośle.
Mia uśmiechnęła się lekko kątem ust. Cały Benjamin.
- Posłuchaj, nie gniewaj się. Naprawdę nikt nie chciał cię urazić - zapewniła go.
- Zawsze tak się mówi - prychnął duch.
- Po prostu za dużo gadałeś, a nam potrzebna była cisza, żebyśmy mogli się skoncentrować.
- Dawałem wam praktyczne wskazówki!
- Tak! Oczywiście, tylko, że czasami...
Mina Benjamina nachmurzyła się jeszcze bardziej. Amelia urwała w pół zdania, mając nadzieję, że nie zaprzepaściła swojej szansy.
- Właściwie to chciałam z tobą pomówić o Natanielu - wyznała, patrząc błagalnie na Benjamina. Duch zmarszczył czoło i wpłynął do kuchni.
- Martwię się o niego.
- O mnie nikt się nigdy nie martwi - mruknął.
- Benjaminie - ucięła mu ostro. - Chcę, żebyś mi pomógł... a właściwie, żebyśmy oboje mogli pomóc Natanielowi. Coś się z nim dzieje. Nie wiem tylko, co. A on nie chce mi niczego powiedzieć. - Wstała z krzesła i wyjrzała na korytarz, czy aby na pewno Fogga nie ma w pobliżu. - Ty z pewnością coś wiesz. - Wbiła wyczekujące spojrzenie w bladą zjawę.
- Nie wiem, czy mogę ci powiedzieć, skoro Nataniel sobie tego najwyraźniej nie życzy - odparł po chwili namysłu.
- Benjaminie, nie przeciągaj struny - syknęła, zaciskając dłonie w pięści.
- W taki sposób nie dowiesz się niczego - prychnął kpiąco.
- To nie są żarty! Powiedz mi, co wiesz - poprosiła głosem drżącym ze złości. W takich chwilach szczerze nienawidziła Benjamina McTaylora. Zadufanego, zgorzkniałego ducha. - To bardzo ważne. Przecież doskonale to rozumiesz.
- Oczywiście, ale nie mam pojęcia, co mu dokładnie jest - powiedział w końcu. - Rzeczywiście wygląda paskudnie, gorzej niż zazwyczaj.
- I nie masz żadnych przypuszczeń, dlaczego? - zapytała ze zgrozą.
- Mam swoje przypuszczenia - odparł z nieco wyniosłą miną.
- Więc słucham. - Amelia skrzyżowała ręce na piersiach.
- Dobrze. Myślę, że jego stan zdrowia pogorszył się, bo trzy lata temu ugryzł go Piaskowy Skarabeusz - wyrzucił z siebie.
- Że co?
- No właśnie. - Benjamin przewrócił oczami. - Piaskowy Skarabeusz to wstrętny robal, który żyje w Egipcie. Najbardziej uwielbia stare, zatęchłe miejsca, takie jak na przykład...
- Biblioteka! - podchwyciła Mia.
- Bingo, pani mądralińska. Nat trzy lata temu badał jakąś starożytną bibliotekę w Egipcie. Wiem to, bo tak się tym podniecał, że nie mówił o niczym innym. Znam na pamięć liczbę zwojów, które się tam znajdują. - Benjamin zaczął się rozkręcać. - Mogę ci wymienić wszystkich faraonów, którzy powiększali zbiór...
- Nic mnie to nie obchodzi - wybuchła Amelia. - Skup się na konkretach, Benjaminie, proszę - dodała łagodniej.
- Wrócił kiedyś, zlany potem, śmiertelnie blady. Pomyślałem, że jak dobrze pójdzie, to będę miał wiecznego towarzysza. No, co? - zawołał, oburzony potępiającym spojrzeniem Amelii. - Czy to zbrodnia, że chciałbym mieć w przyszłości towarzystwo?
- Więc twierdzisz, że ugryzł go jakiś Skarabeusz? - chciała wiedzieć.
- Tak mi powiedział, kiedy wrócił do domu ledwo żywy. Nigdy nie byłem zbyt dobry z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, ale wyglądało to paskudnie, a pamiętam, że jad niektórych osobników wyniszcza organizm przez kilka lat.
Benjamin wyglądał na zadowolonego z siebie. Natomiast Mia czuła, że jest jej niedobrze.
- Na twoim miejscu sprawdziłbym jakiś leksykon Magicznych Owadów, albo coś w tym guście - podsunął duch.
- Tak... to jedyne wyjście... Dziękuję, Benjaminie. - Spojrzała na ducha ciepło. - Mogę cię jeszcze prosić, żebyś nic nie mówił Natanielowi?
- Nie za dużo tych próśb, jak na jeden dzień, co? - zmierził się.
Amelia uśmiechnęła się. Wiedziała, że niczego nie zdradzi Foggowi. Musiała to wszystko sprawdzić. Martwiła się o swojego przyjaciela i nie chciała go stracić.

* * *

Amelia szukała informacji o Piaskowych Skarabeuszach w każdej możliwej książce. Niestety, na razie musiała przyznać się do porażki, chociaż niepokój narastał w niej z dnia na dzień. Czasami miała wrażenie, że popada w jakąś paranoję, bo wydawało jej się, że wszyscy dookoła mają jakieś tajemnice. Weźmy choćby takiego Snape'a. Kiedy przyszedł, by przyrządzić jej eliksir, zdała sobie sprawę, że czujnie ją obserwuje. To było bardzo krępujące, zwłaszcza, że niewiele się odzywał. Ograniczył się do obserwowania. Ogólnie sprawiał na niej wrażenie człowieka, który ukrywa więcej rzeczy, niż zazwyczaj. Paranoja.
Teraz siedziała na łóżku w swoim pokoju i gapiła się na kartkę papieru, którą przyniósł ze sobą popielaty puchacz. Była to notka od Mistrza Eliksirów, krótka i zwięzła:

Musimy się spotkać. Dzisiaj wieczorem.
Natychmiast odpisz, gdzie będziesz.
S.S.


Tak, paranoja, pomyślała złowieszczo, kręcąc głową. Więc, jednak nie wydawało jej się dwa dni temu, że Snape czegoś od niej chce. Na stepujące gumochłony, tylko o co może mu chodzić?
Mia wstała z łóżka i rzuciła gniewne spojrzenie sowie, która wciąż siedziała na oparciu krzesła, ustawionego przy biurku. Puchacz nastroszył piórka i zahukał cicho, co miało znaczyć, że on za to nie ponosi żadnej odpowiedzialności. Dziewczyna wzięła pióro i na odwrocie kartki zapisała miejsce spotkania i konkretną godzinę. Jak na jej gust, "dzisiaj wieczorem" było mało precyzyjnym określeniem. Poza tym miała już plany na dzisiejszy wieczór.
Przywiązała liścik do nóżki popielatego ptaka, który na pożegnanie dziabnął ją w palec. W nagrodę wyrzuciła go brutalnie za okno i klnąc, na czym świat stoi, uleczyła zranione miejsce. Nagle zakręciło jej się w głowie, tak, że musiała oprzeć się o ścianę, żeby nie upaść. Chwila zamroczenia szybko jednak minęła. Amelia wyprostowała się i ostrożnie podeszła do krzesła. Podwinęła rękaw sukienki i przyjrzała się świeżym ranom, jakie pozostawiały zawsze kły Nagini. Od wczoraj czuła się fatalnie. Zalewały ją naprzemian fale ciepła i zimna, a zawrót głowy przydarzył się już trzeci raz. Pomyślała, że w tym miesiącu reaguje na Nagini znacznie gorzej. Poczekała jeszcze chwilę, żeby uczucie ciężkości całkiem zniknęło i dopiero wtedy wstała z miejsca. Musiała porozmawiać z ojcem. Wyciągnąć z niego, co tylko będzie się dało na temat śmierci Alicji. Z postanowieniem tym zwlekała już od kilku dni i dzisiaj musiała się przełamać. Zwłaszcza, że miała dziwne wrażenie zmarnowanego czasu.
Skierowała się ku zachodniej części domu, gdzie mieścił się oficjalny gabinet Harolda Nortona, Wyższego Sędziego Wizengamotu. Ojciec pracował tego popołudnia w domu, przygotowując jakieś dokumenty do kolejnej rozprawy. Amelia zapukała cicho do drzwi, czekając w napięciu na odpowiedź z drugiej strony. Nie usłyszała niczego, więc nacisnęła klamkę i wsunęła głowę do pokoju. Pan Norton siedział pochylony nad biurkiem, zawalonym stertą pergaminów. Okulary w srebrnych oprawach odbijały blask świec. Zdawało się, że w ogóle nie zauważył jej obecności.
Amelia zastukała jeszcze raz, tym razem w otwarte drzwi i powiedziała:
- Cześć tato, mogę ci zabrać chwilkę?
Harold uniósł głowę, a na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech. Mia znała ojca bardzo dobrze i wiedziała, że ta mina oznacza człowieka, nie do końca zadowolonego z przerwania mu pracy.
- Amelia... Oczywiście, wejdź - zaprosił ją gestem do środka.
Mia weszła do gabinetu. Było w nim duszno i bardzo ciepło. Pozamykano wszystkie okna i szczelnie zasłonięto je czarnymi, pluszowymi zasłonami. W kominku palił się ogień, a po całym pomieszczeniu porozmieszczano bogato zdobione kandelabry z zapalonymi świecami. Nie lubiła tego pokoju. Wypełniony był półkami, zawierającymi archiwa procesów, które prowadził sędzia Norton.
- Chciałabym porozmawiać - zaczęła ostrożnie.
- Naturalnie - odparł uprzejmie Harold, odkładając na bok dokumenty.
- O mamie - dodała spokojnym tonem.
Mina ojca od razu sposępniała, tak, jak się tego spodziewała. Zacisnął usta i zajął się segregowaniem kartek, rozrzuconych po stole.
- Nie wiem, co cię znowu napadło? - mruknął. - Opowiadałem ci tę historię i tak zbyt wiele razy. Nie potrafisz uszanować mojego bólu?
Amelia podeszła do biurka i oparła na nim dłonie, nachylając się do ojca.
- Proszę, opowiedz mi ją znowu.
Harold odchylił się nieco na krześle i zmierzył córkę uważnym spojrzeniem.
- Gwen twierdzi, że masz obsesję na punkcie Alicji - odparł. - Nie wiem, czy powinienem podsycać w tobie ten niezdrowy ogień.
- Tęsknię za nią - powiedziała cicho, przyjmując najbardziej nieszczęsny wyraz twarzy, na jaki było ją stać. Postanowiła jakoś wpłynąć na ojca. - Zawsze mówiłeś, że jestem dla ciebie ważna...
- Oczywiście, moje dziecko. - Harold obdarzył ją łaskawym uśmiechem. - Najważniejsza. Jestem dumny z twoje służby Czarnemu Panu, Amelio. On ciągle mi powtarza, że mam chronić jego skarb.
Mii zrobiło się trochę niedobrze. Słowa ojca brzmiały złowieszczo, mimo, że utrzymane były w tonie pochwały.
- Zrób to dla mnie, ostatni raz - poprosiła. - Obiecuję, że już nigdy więcej o to nie zapytam.
Harold westchnął teatralnie, ale wstał z miejsca, po czym spojrzał na Amelię uważnie z niewesołą miną.
- Dobrze, niech tak będzie. Ale już nigdy nie będziesz się zajmowała tematem śmierci swojej matki - postawił ultimatum. - Zapatrzonych w umarłych czeka taki sam los.
- Możesz być pewny, że już więcej nie będę do tego wracała - zapewniła go cichym głosem.
- Mam nadzieję, Amelio. Twoja matka by sobie tego nie życzyła - rzekł twardo, patrząc jej w oczy. Amelia dzielnie wytrzymała to spojrzenie.
- Powinnaś uszanować pamięć o niej i przy okazji mieć na względzie moje serce - dodał.
Amelia uśmiechnęła się w myślach. Ojciec w tym momencie dramatyzował, jak zwykle, kiedy wspominała Alicję.
- Bardzo ją kochałeś - podjęła, przypatrując mu się czujnie. Jeszcze nigdy nie próbowała rozmawiać z ojcem o tym, co czuł do jej matki.
- Tak.
Harold podszedł do kominka, przy którym stał fotel obity czarną skórą. Norton usiadł w nim, zakładając nogę na nogę. Amelia stała bez ruchu przy biurku.
- Alicja była cudowną kobietą. Bardzo uzdolniona, z dobrego domu. Kiedy przekonałem ją, co do słuszności moich poglądów, zdecydowałem, że ją poślubię.
Mia skrzyżowała ręce na piersiach. Historia Harolda była zbieżna z tym, co opowiadał Fogg.
- Byliśmy jednymi z pierwszych śmierciożerców Czarnego Pana. Wspólna pasja służenia temu człowiekowi, jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyła. Bardzo mi ją przypominasz, Amelio - uśmiechnął się, tym razem naprawdę ciepło.
Mia chciała dotknąć jego dłoni w geście zrozumienia, ale Harold splótł w tym momencie ręce na brzuchu.
- Działaliśmy z ukrycia. Sama rozumiesz, pracowałem dla Ministerstwa i nikt nie mógł nas bezpośrednio powiązać z tym, co się wtedy działo.
Z morderstwami, dopowiedziała sobie w myślach Mia.
- Oczywiście byli tacy, którzy wiedzieli, że ja i Alicja bierzemy udział w akcjach śmierciożerców. Czasem maska nie jest w stanie uchronić cię przed rozpoznaniem, powinnaś o tym pamiętać - rzekł ponuro. - Tak się złożyło, że któregoś razu, Alicja teleportowała się w pobliże Smalmountain. Ty nie miałaś wtedy skończonych nawet trzech lata. Chyba chciała uzupełnić zapasy smoczej łuski, a tam znajdowało się targowisko, gdzie sprzedawano najlepszy towar tego typu. Mniejsza z tym. - Machnął ręką. - Chodzi o to, że czekali na nią pod miastem. Nie pytaj mnie, skąd mogli wiedzieć, bo nie jestem w stanie tego pojąć - dodał szybko, widząc, że Amelia otwiera już usta. - Po prostu tam byli. Trzech mężczyzn, wszyscy brudnej krwi - podkreślił z autentycznym obrzydzeniem. - Zaatakowali ją. Sama nie miała szans. Pozbawili ją różdżki. Wiedziałem, że coś się stało, bo mieliśmy z Alicją swój sposób ostrzegania, gdyby jedno z nas było w niebezpieczeństwie i potrzebowało pomocy. To był jej pomysł, a miała ich naprawdę dużo. Zaczarowała dwie przypominajki. Wypełniła je błękitnym dymem, który zabarwiał się na czerwono, gdy jednemu z nas coś groziło.
Harold przekrzywił się nieco w fotelu i poszperał w kieszeni szaty. Wyjął z niej niewielką kulkę z błękitną mgiełką obijającą się wewnątrz o jej szklane ścianki. Rzucił ją Amelii, która w ostatniej chwili zdołała ją chwycić w obie ręce.
- Zatrzymaj ją, jeśli chcesz - powiedział beznamiętnie. - Należała do Alicji. Już dawno powinienem był się jej pozbyć. Przybyłem na miejsce za późno. Zastałem oprawców, znęcającymi się już nad martwym ciałem...
Z ust Amelii wyrwał się cichy okrzyk. Przysłoniła usta dłonią. Wyobraźnia podsunęła jej naprawdę makabryczne obrazy.
- Tak, widok był straszny. Wpadłem w furię, to zrozumiałe. Zabiłem jednego na miejscu. Zanim zrobiłem to z pozostałą dwójką, na miejscu pojawili się aurorzy. Powstrzymali mnie. A ci dwaj zostali aresztowani. Wytoczyłem im proces i wsadziłem do Azkabanu.
Amelia była wstrząśnięta. Nigdy dotąd ojciec nie opowiedział jej tak szczegółowo całej historii. Mogła się tylko domyślać, że chciał jej oszczędzić nocnych koszmarów. Tymczasem pan Norton niezmienionym tonem kontynuował:
- Z tego, co mi wiadomo, jeden z tych niegodziwców już nie żyje. Azkaban zrobił swoje. Drugi... Cóż nie mam pojęcia, co się z nim stało. Być może podzielił już los swojego towarzysza. - Wzruszył ramionami. - I to wszystko. Nie mam już nic więcej do powiedzenia. Mam nadzieję, że zaspokoiłem twoją ciekawość.
- Tak. - Mia czuła suchość w ustach. Miała trudności z połykaniem śliny. - Dziękuję. Doceniam to, że zechciałeś opowiedzieć mi znacznie więcej, niż dotychczas.
- Robię to dla twojego dobra, moja kochana. Wiem, że odebrano ci brutalnie, coś bardzo cennego - zapewnił ją z lekkim uśmiechem. - Tym bardziej powinno cię to przekonać, o potrzebie wyniszczenia tej zarazy, która trawi nasz świat. Brudna krew musi zostać oddzielona i ostatecznie usunięta.
Mia skinęła głową. Obserwowała ojca, który z dziwnie błyszczącymi oczami, wpatrywał się w ogień, płonący na kominku.
- Czarny Pan w końcu tego dokona. A pod jego wodzą wszystko, co istnieje, stanie się lepsze - zaśmiał się ochryple.
- Z pewnością tak będzie - przyznała Amelia, podchodząc do drzwi. - Pracujesz dzisiaj tylko w domu? - zapytała, tknięta nagłym przeczuciem.
- Nie. Mam parę spraw do załatwienia w Ministerstwie. Dlaczego pytasz?
Amelia uśmiechnęła się do niego troskliwie.
- Nie przemęczaj się. Czasami warto trochę odpocząć - powiedziała, z łobuzerskim błyskiem w oku. - Jeszcze raz dziękuję.
To mówiąc, wyszła na zewnątrz. Zamknęła cicho drzwi i oparła się o nie na chwilę. Odetchnęła z prawdziwą ulgą świeżym powietrzem. Nieraz już zastanawiała się, jak ojciec może wytrzymać w takim gorącu. To jednak nie było teraz takie ważne. Dowiedziała się naprawdę wielu ważnych rzeczy. Obraz wydarzeń z dnia, w którym zginęła Alicja Norton, stał się pełniejszy, wzbogacony o makabryczne szczegóły. Miała już w głowie nowy plan. Dobrze wiedziała, że ojciec specjalnie pominął nazwiska sprawców morderstwa. Nie chciał, żeby wiedziała, kim byli. Ale nie zamierzała tego, tak zostawić. Jeśli tylko nadarzy się okazja, zajrzy do archiwum akt spraw, prowadzonych przez sędziego Nortona. Miał w gabinecie wszystkie kopie. Nie była głupia, potrafiła dopasowywać fakty. Spojrzała na przypominajkę, którą ściskała w dłoni. Pierwszy raz poczuła się naprawdę odważną osobą. Dowie się, kto zabił jej matkę. Dowie się wszystkiego, a potem zacznie się wreszcie martwić o siebie.

* * *

Cmentarz na wzgórzu nie był zbyt duży. Wypełniały go zdobione rzeźbami nagrobki. Stara, zrujnowana kaplica pamiętała jeszcze czasy, gdy ponad pięćdziesiąt lat temu rozstrzelano pod nią grupkę mugolskich żołnierzy. Jeśli się dobrze przyjrzało wschodniej ścianie, można było na niej dojrzeć dziury, pozostawione przez kule, które przeszły na wylot ciała ofiar. Historię tę opowiedział Amelii kiedyś jakiś staruszek, którego spotkała przypadkowo tutaj, na cmentarzu. Nie miała wielkiego pojęcia na temat mugolskich metod zabijania, ale wyobraźnia podpowiedziała jej, że musiało to być coś strasznego.
Stała teraz, wpatrzona w grób Alicji Norton. Nagrobek, z którego wyrastała postać uskrzydlonej kobiety, trzymającej w dłoniach kulę ziemską. Wiatr niespokojnie targał koronami drzew w lesie ronącym tuż za niskim ogrodzeniem. Mia objęła się ramionami. Bolało ją prawe przedramię i znowu czuła się trochę osłabiona. Miała nadzieję, że te dolegliwości szybko miną. Nagle usłyszała jakiś hałas. Rozejrzała się czujnie. Przyszło jej na myśl, że to Snape. Jednak nikogo, prócz niej na cmentarzu nie było. Powędrowała wzrokiem do najbliżej rosnących drzew i omal nie dostała zawału. Stał tam sporych rozmiarów wilk. Szara sierść i jaskrawe oczy wyróżniały się na niemal całkowitej czerni lasu. Cofnęła się o krok, ale zwierze stało w miejscu, wpatrując się w nią z zainteresowaniem. Amelia wyjęła z kieszeni szaty różdżkę, na wypadek, gdyby zdecydował się na nią rzucić. Nic takiego się jednak nie stało. Wilk machnął parę razy ogonem, oblizał nos językiem i zniknął pomiędzy drzewami.
Mia odetchnęła z ulgą, po to tylko, by za chwilę znowu się wystraszyć. Snape musiał aportować się tuż przed chwilą, kiedy skupiona na wilku nie zwracała uwagi na to, co dzieje się dookoła.
- Jesteś dość sentymentalna, jeśli na miejsce spotkania wybierasz cmentarz z grobem własnej matki - stwierdził kąśliwie.
Amelia zmierzyła jego postać piorunującym spojrzeniem.
- Spodziewałeś się zaproszenia do herbaciarni pani Puddifoot? - zapytała słodkim głosem. Była pewna, że twarz Severusa, ukryta za kurtyną czarnych, tłustych włosów, pobladła.
- Jesteś bardzo zabawna - odparł pogardliwie. - Nie ma pewności, czy to całkiem bezpieczne miejsce.
Snape wyjął różdżkę, używając pola Silencio, by nikt niepowołany nie usłyszał, o czym rozmawiają.
- To trzeba było samemu coś wymyślić - odparowała Mia. - Dlaczego chciałeś się ze mną spotkać? Przecież widzieliśmy się przedwczoraj.
Snape nie odpowiedział od razu. Podszedł do grobu Alicji i wpatrzył się w posąg kobiety. Mia miała wrażenie, że nad czymś się zastanawiał. W końcu, dość spokojnym tonem zapytał:
- Jesteś Strażniczką Gwiazdy Światła, prawda?
Amelia zmarszczyła brwi.
- Wierzysz w te bzdury? - prychnęła w końcu, nie bardzo wiedząc, co ma odpowiedzieć. Severus nie powinien w ogóle się tym interesować.
- A dlaczego nie? Skoro Czarny Pan w nie wierzy - wycedził.
- Czarny Pan nie ma z tym nic wspólnego - zaprzeczyła natychmiast.
Snape odwrócił się w jej stronę, a jego zimne oczy błysnęły złowieszczo.
- Nie obrażaj mojej inteligencji - warknął i wyjął z kieszeni jakąś złożoną kartkę. - Tutaj jest opis, jak pozbawić Strażnika jego błogosławieństwa.
Podał jej pergamin, ale Amelia nie wykonała żadnego ruchu. Wzięcie tej kartki, byłoby zgodą na wyznanie prawdy. Snape był dla niej zagadką, nie mogła mu ufać. Przecież to podwójny agent, który z niejasnych przyczyn działa naprawdę na rzecz Dumbledore'a i chroni Pottera... Skąd miała wiedzieć, że nie chce jej wciągnąć w jakąś pułapkę? Kłamstwo goniło kłamstwo, a reszta była tylko złudzeniem.
- Boisz się? - zakpił Snape.
- Nie - odpowiedział głośno, zdenerwowana jego postawą.
- To, dlaczego nie weźmiesz tej kartki i nie przeczytasz, co jest na niej napisane?
Zezłoszczona gwałtownie zabrała mu z ręki pergamin, ani na chwile nie przestając mu patrzeć w oczy. Czasami miała ochotę zamordować go własnymi rękami. Nie znosiła wyrazu jego oczu, który zdradzał, jak bardzo zadowolony jest z tego, że udało mu się kogoś pognębić, albo poniżyć.
- Zastanawiam się, po co ci to jest potrzebne? - wydusiła z siebie. - Nie sądzę, żebyś miał z tego jakieś osobiste korzyści. Czarny Pan ci o niczym nie powiedział, więc chyba nie chce, żebyś się do tego mieszał. A Dumbledore? Czego on od ciebie oczekuje? - Przekrzywiła głowę w bok.
Twarz Snape'a pozostała niewzruszona, ale w oczach błysnął gniew.
- Proponuję, żebyś jednak to przeczytała, a potem ewentualnie porozmawiamy - syknął. - Obydwoje wiemy, że nie pijesz Wody Podziału ze względów na jej walory smakowe - dodał sarkastycznie. - Nie wierzę, że nie chcesz wiedzieć, co powoduje ten eliksir.
Amelia westchnęła i rozłożyła kartkę. Różdżką oświetliła tekst, żeby mogła go przeczytać.
Snape obserwował, jak zmienia się wyraz jej twarzy, w miarę zapoznawania się z zapisaną treścią. Mia wyglądała, jakby rozbolał ją brzuch. Ze skrzywioną miną oddała Severusowi pergamin.
- Teraz powiedz mi, co dokładnie dzieje się w gabinecie Travisów? - zażądał.
- Nie znasz magii słowa "proszę"? - mruknęła posępnie.
Snape przeszył ją wzrokiem.
- To poważna sprawa.
Jakbym o tym nie wiedziała. Amelia złapała się bezwiednie za prawe przedramię. Była zmieszana całą tą sytuacją.
- Co mam ci niby powiedzieć? - zapytała, rozdrażniona.
- Najlepiej wszystko - stwierdził spokojnie. - Chyba, że chcesz, żebym dowiedział się w inny sposób.
Amelia spojrzała na niego uważnie. Znowu jej groził. Jak na jej gust dziwne miał sposoby na skłonienie człowieka do zwierzeń.
Tymczasem Severus wyjął z drugiej kieszeni małą, kryształową fiolkę wypełnioną jakimś bezbarwnym płynem.
- To veritaserum - wyjaśnił, świdrując ją swoimi bezdennymi czarnymi oczami. - Wiesz, jak ono działa, prawda?
Oczywiście, że wiedziała. Veritaserum to inaczej eliksir prawdy. Zacisnęła dłonie w pięści.
- Nie ośmielisz się - syknęła przez zaciśnięte zęby.
- Możemy się założyć. - Na twarzy Snape'a pojawił się ironiczny uśmiech. - Wolałbym tego uniknąć, ale jeśli nie zostawisz mi innego wyjścia...
- Jasne - prychnęła. - To, co się dzieje za drzwiami gabinetu jest tajemnicą. Chyba nie muszę ci tłumaczyć, co się stanie, jeśli złamię zakaz Czarnego Pana?
- Nie złamiesz całkiem obietnicy. Chcę tylko wiedzieć, jak zabiera ci twój dar - sprostował spokojnie.
Amelia wzięła głęboki oddech. Zawahała się, ale potem coś w niej pękło. Spojrzała na Snape'a z zaciętą miną, a potem powiedziała:
- Nagini.
Severus zmrużył oczy, przyglądając się jej bardzo uważnie. Mia przełknęła z trudem ślinę i podwinęła rękaw sukienki na prawym przedramieniu, ukazując dwie zaognione rany.
- Czarny Pan używa węża? - zapytał z autentycznym zdumieniem. Ujął jej rękę, żeby lepiej widzieć sińce. Mia wolałaby, żeby tego nie robił. Chciała się uwolnić z jego uścisku, ale pozwolił jej zabrać rękę dopiero wtedy, gdy porządnie jej się przyjrzał.
- Nie mam pojęcia, jak to działa - wyznała, kiedy już ją puścił. - Po prostu przychodzę, a ona podpełza do mnie i... ciach... - Głos jej lekko zadrżał. - I tak, co miesiąc. - Wzruszyła ramionami.
- Nagini musi być pośrednikiem, o którym mówi tekst - stwierdził cicho Snape.
- Ale, żeby wyciągnąć z niej to całe błogosławieństwo, będzie musiał ją zabić. To nie ma sensu, przecież jest do swojego węża mocno przywiązany. - Mia mówiła to z przekonaniem. Bardzo chciała w to wierzyć.
Snape uśmiechnął się chłodno.
- Nie musi jej zabijać, żeby oddała mu twój dar - stwierdził. - Może go wydobyć wraz z jej jadem.
Amelii dreszcze przebiegły po plecach. Na śmierć zapomniała, że Nagini można wydoić, albo raczej, nie chciała o tym pamiętać.
- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że to może prowadzić do utraty zdolności magicznych, a w końcu cię zabije? - zapytał poważnym tonem.
- Wspaniale - mruknęła ironicznie. - Dlaczego to robisz, Severusie? Dlaczego w ogóle cię to obchodzi? - Zbliżyła się do niego, żeby lepiej widzieć jego twarz. - Przecież o to właśnie chodzi, żeby Czarny Pan stał się niezwyciężony. Nie ważne, jakim i czyim kosztem.
Snape nie odpowiedział. Nie zamierzał jej się spowiadać z osobistych problemów. To, że czuł się za nią odpowiedzialny było winą Albusa Dumbledore'a, który chciał wiedzieć, dlaczego jest taka ważna dla Czarnego Pana.
Amelia podeszła jeszcze bliżej.
- Stąpasz po cienkim lodzie. Niektórzy ci nie wierzą i zdajesz sobie z tego sprawę. - Mówiła cicho, ale wyraźnym, stanowczym tonem.
- Prawdę powiedziawszy, obchodzi mnie tylko to, co myśli o mnie Czarny Pan - odrzekł jadowicie.
Mię zdenerwowała jego ignorancja. Chciała mu powiedzieć, że o wszystkim wie, i że nie jest wcale taki bezpieczny, jak mu się wydaje. Zabrakło jej jednak odwagi, żeby to z siebie wyrzucić. Snape miał dar do onieśmielania ludzi jednym spojrzeniem. Nie zapomniała też, że kiedyś był jej nauczycielem, co w tym momencie, jeszcze bardziej komplikowało sprawę.
- Musisz na siebie uważać - mruknęła ponuro.
- Nie musisz o mnie dbać, Norton - uśmiechnął się kpiąco.
Amelia oblała się rumieńcem i zdenerwowała jeszcze bardziej. Błogosławiąc w duchu ciemności, odwróciła się od Snape'a.
- Wydaje ci się, że jesteś nietykalny? - wycedziła.
- Pozwól, że sam się będę troszczył o swoje sprawy - zirytował się. - A ty? Zdaje się, że nie wiesz, o co tak naprawdę toczy się gra.
Mia zaśmiała się niemal histerycznie.
- Wiesz co? Nie masz prawa robić mi wyrzutów - powiedziała, autentycznie rozbawiona. Ale mina zaraz jej zrzedła. Zdała sobie sprawę, w jak paskudnej sytuacji się znalazła. Z całą mocą uzmysłowiła sobie, że w niedalekiej przyszłości czeka ją śmierć. Musiała usiąść. Przycupnęła więc na krawędzi płyty nagrobnej i zanurzyła palce we wzburzone włosy.
- Co teraz? - powiedziała, bardziej do siebie, niż do Snape'a.
- Obawiam się, że nic nie możesz zrobić. - Severus nie spuszczał z niej wzroku. - Gdybyś próbowała uciec, będzie cię szukał, a potem zabierze ci twój dar siłą. Tak, czy inaczej, pozbawi cię życia.
- Nie dobijaj mnie - poprosiła ledwo słyszalnym głosem.
- To co mam ci powiedzieć? - zniecierpliwił się Snape. - Nie martw się, wszystko się samo rozwiąże i ułoży?
- A mógłbyś? - zerknęła na niego zza zasłony włosów.
- Przestań - rozkazał twardo. - Możesz tu siedzieć i się załamywać, rozmyślając, jaki to los jest wobec ciebie okrutny. Ale powinnaś wziąć się w garść, bo użalanie się nad sobą, z pewnością nie wydłuży ci życia.
- Kto by pomyślał, że profesor Snape będzie mi jeszcze kiedyś prawił morały - odparowała drwiącym tonem.
- Widzę, że muszę nadrobić zaległości - odrzekł nie mniej kąśliwie. Zaraz jednak spoważniał.
- Nie musisz o mnie dbać - specjalnie powtórzyła jego własne słowa.
Snape zacisnął usta, mierząc ją lodowatym spojrzeniem.
- Nie mam już nic więcej do powiedzenia - oznajmił cierpko. - Pamiętaj tylko, że są rzeczy gorsze od śmierci. - Trochę bezwiednie powtórzył słowa, które usłyszał kiedyś od Dumbledore'a.
Amelia nie mogła znieść jego zewnętrznego opanowania. Wstała rozdrażniona.
- Proszę bardzo, wymień chociaż dwie - zażądała gniewnie.
- O tym akurat powinnaś porozmawiać z jakimś uczonym mędrcem.
Po tych słowach deportował się, a Mia nie mogła oprzeć się wrażeniu, że miał na myśli Albusa Dumbledore'a.

Edytowane przez Bloo dnia 10-07-2010 21:28

Dodane przez polami dnia 10-07-2010 19:06
#36

Tylko jedna drobna usterka

A zaraz za tą wizją pojawiła się następna, przedstawiająca Montaguer17;a z tępym wyrazem twarzy.


A oprócz tego cudnie jak zawsze. ;)


Dodane przez Crazy Flower dnia 10-07-2010 19:31
#37

No cześć ^^ Może najpierw błędy?

A zaraz za tą wizją pojawiła się następna, przedstawiająca Montaguer17;a z tępym wyrazem twarzy.

''Er''.

Pomysł z boginem się nie udał, bo na widok Amelii stwór, za każdym razem zamieniał się w Inferiusa.

Chyba tu nie powinien być przecinek :tooth:

Chłonęła każe jego słowo i prosiła, żeby opowiadał wszystko jeszcze raz i jeszcze raz.

E... Raczej każde jego słowo :P

Duch, od momentu, kiedy Nataniel kazał mu się zamknąć, bardzo dumnie wypełniał rozkaz, miną oznajmiając światu i zaświatom, że jest obrażony.

Brak przecinka.

- Benjaminie, czy mogłabym z tobą porozmawiać? - zapytała w końcu, starając się, by jej ton brzmiał uprzejmie.

Brak literki ''a''.

- Benjaminie - ucięła mu ostro. - Chcę, żebyś mi pomógł... a właściwie, żebyśmy oboje mogli pomóc Natanielowi. Coś się z nim dzieje. Nie wiem tylko, co. A on nie chce mi niczego powiedzieć. - Wstała z krzesła i wyjrzała na korytarz, czy aby na pewno Fogga nie ma w pobliżu. - Ty z pewnością coś wiesz. - Wbiła wyczekujące spojrzenie w bladą zjawę.

Tu też chyba brak przecinka :D

- To nie są żarty! Powiedz mi, co wiesz? - poprosiła głosem drżącym ze złości. W takich chwilach szczerze nienawidziła Benjamina McTaylora. Zadufanego, zgorzkniałego ducha. - To bardzo ważne. Przecież doskonale to rozumiesz.

''Powiedz mi, co wiesz.'' albo ''Powiesz mi, co wiesz?''.

- Nie za dużo tych próśb, jak na jeden dzień, co? - zmierził się.

A co to znaczy ''zmierził''? Naprawdę nie wiem :tooth: >głupia jestem<

Niestety, na razie musiała przyznać się do porażki, chociaż niepokój narastał w niej z dnia na dzień.

Tak coś mi się wydawało, że tu też powinien być przecinek... Ale nie wiem...

Amelia wyprostowała się i ostrożnie podeszła do krzesła.

Rodzaj męski.

Amelia zastukała jeszcze raz, tym razem w otwarte drzwi i powiedziała:

Znowu rodzaj męski ;p

- Mam nadzieję, Amelio. Twoja matka by sobie tego nie życzyła - rzekł twardo, patrząc jej w oczy. Amelia dzielnie wytrzymała to spojrzenie.
- Powinnaś uszanować pamięć o niej i przy okazji mieć na względzie moje serce - dodał.
Amelia uśmiechnęła się w myślach.

Za dużo coś tych Amelii ;)

Harold podszedł do kominka, przy którym stał fotel, obity czarną skórą.

Przecinek?

Wspólna pasja służenia temu człowiekowi, jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyła.

A tu chyba nie powinien być przecinek...


Tak się złożyło, że któregoś razu, Alicja teleportowała się w pobliże Smalmountain.

Tu też chyba nie powinien być.

No... Tyle błędów moje oko wypatrzyło ^^ Tekst bardzo fajny i daję dużego plusa za jego długość. Chciałabym czytać to dalej :)
Pozdrawiam,
Lady Cat.

P.S. Polami, tu jest jednak więcej usterek, może mniej widocznych ;)

Edytowane przez Crazy Flower dnia 10-07-2010 19:33

Dodane przez muchor dnia 10-07-2010 19:42
#38

Więcej błędów niż polami i Lady Cat nie wychwyciłam. Tekst jak zawsze cudowny, aż chce się więcej i więcej! Cytując:

Jestem zachwycona. Bardzo mi się podoba styl, piszesz tak dojrzale, nie wiele jest nizręsznych sformułowań, które przeszkadzałyby w lekturze. Fabuła bardzo mnie wciąga, mam nadzieję, że te wszystkie wątki ładnie zbierzesz, że dalsze części nie rozczarują mnie pod tym względem. Tak mnie bawi czytanie twojego ff, że żeby sprawdzić pisownie musiałam czytać akapit drugim raz, bo za pierwszym za bardzo skupiałam się na akcji. Bardzo mi się podobają motywy jakie wprowadzasz, motylek reprezentujący zmarłą matkę, tajemnicza szkatułka. Podobają mi się wyrażenia jakich używasz, świadczą one bardzo dobrze o Twoim obyciu czytelniczym, kulturalnym i ogólnie o inteligencji, Błogosławieństwo Gamerlingów...

To naprawdę cudne ff! Masz talent Bloo, masz talent...

Edytowane przez muchor dnia 11-07-2010 02:49

Dodane przez muchor dnia 11-07-2010 19:50
#39

Ty nie miałaś wtedy skończonych nawet trzech lata.

Trzech lata? Chyba trzech lat.

To jednak nie było teraz takie ważne. Dowiedziała się naprawdę wielu ważnych rzeczy.

Czasem powtórzenia nie są błędem, ale to jest. Mogłaś napisać np.
To jednak nie było teraz takie ważne. Dowiedziała się wielu ważniejszych rzeczy.
Wtedy byłoby poprawnie.

Więcej błędów nie zauważyłam.

Kolejny świetny rozdział droga Marto. Ale co ja ci tu będę bazgrolić i temat zapaskudzać, skoro wszystko ci na gg wyznałam:D
I miło mi było przyjąć twoją propozycję, bo było błędów mało, ale zawsze może być mniej:]
Tak więc, co do rozdziału (który nareszcie w całości przeczytałam:> no... prawie), uroczy, wspaniały i w ogóle.

Jestem zachwycona. Bardzo mi się podoba styl, piszesz tak dojrzale, nie wiele jest nizręcznych sformułowań, które przeszkadzałyby w lekturze. Fabuła bardzo mnie wciąga, mam nadzieję, że te wszystkie wątki ładnie zbierzesz, że dalsze części nie rozczarują mnie pod tym względem. Tak mnie bawi czytanie twojego ff, że żeby sprawdzić pisownie musiałam czytać akapit drugi raz, bo za pierwszym za bardzo skupiałam się na akcji. Bardzo mi się podobają motywy jakie wprowadzasz, motylek reprezentujący zmarłaą matkę, tajemnicza szkatułka. Podobają mi się wyrażenia jakich używasz, świadczą one bardzo dobrze o Twoim obyciu czytelniczym, kulturalnym i ogólnie o inteligencji.


PS. Lady Cat, tu jest jednak więcej usterek, może mniej widocznych:tooth:

Dodane przez muchor dnia 11-07-2010 19:54
#40

Ty nie miałaś wtedy skończonych nawet trzech lata.


Trzech lata? Chyba trzech lat.

To jednak nie było teraz takie ważne. Dowiedziała się naprawdę wielu ważnych rzeczy.


Czasem powtórzenia nie są błędem, ale to jest. Mogłaś napisać np.
To jednak nie było teraz takie ważne. Dowiedziała się wielu ważniejszych rzeczy.
Wtedy byłoby poprawnie.

Więcej błędów nie zauważyłam.

Kolejny świetny rozdział droga Marto. Ale co ja ci tu będę bazgrolić i temat zapaskudzać, skoro wszystko ci na gg wyznałamRozbawiony
I miło mi było przyjąć twoją propozycję, bo było błędów mało, ale zawsze może być mniejWredny
Tak więc, co do rozdziału (który nareszcie w całości przeczytałam:> ), uroczy, wspaniały i w ogóle.

Jestem zachwycona. Bardzo mi się podoba styl, piszesz tak dojrzale, nie wiele jest nizręcznych sformułowań, które przeszkadzałyby w lekturze. Fabuła bardzo mnie wciąga, mam nadzieję, że te wszystkie wątki ładnie zbierzesz, że dalsze części nie rozczarują mnie pod tym względem. Tak mnie bawi czytanie twojego ff, że żeby sprawdzić pisownie musiałam czytać akapit drugi raz, bo za pierwszym za bardzo skupiałam się na akcji. Bardzo mi się podobają motywy jakie wprowadzasz, motylek reprezentujący zmarłaą matkę, tajemnicza szkatułka. Podobają mi się wyrażenia jakich używasz, świadczą one bardzo dobrze o Twoim obyciu czytelniczym, kulturalnym i ogólnie o inteligencji.



PS. Lady Cat, tu jest jednak więcej usterek, może mniej widocznych:tooth:

Dodane przez muchor dnia 12-07-2010 13:38
#41

Ty nie miałaś wtedy skończonych nawet trzech lata.

Trzech lata? Chyba trzech lat...

To jednak nie było teraz takie ważne. Dowiedziała się naprawdę wielu ważnych rzeczy.

Czasem takie ''powtórzenia nie są błędem, ale te tutaj są. Jeśli byś sformułowała to tak:
To jednak nie było teraz takie ważne. Dowiedziała się wielu ważnieszych rzeczy.
albo:
To jednak nie było teraz takie ważne. Dowiedziała się wielu naprawdę ważnych rzeczy.
Wtedy zdanie byłoby dobrze sformułowane, a nawet zdania:P

Więc tak, droga Marto! Piszesz naprawdę wspaniałe ff. Jest napięcie, akcja i w ogóle wszystko! Ale co ja ci będę tu bazgrać i temat zapaskudzać! Swoje zdanie wyraziłam na gg. I dziękuję za propozycję, to naprawdę zaszczyt.
Hmmm... T słowa oddają to, co chcę powiedzieć, ale nie do końca, bo do końca to tylo merci;)

Jestem zachwycona. (...) Wciąż jestm pod wrażeniem. Bardzo mi się podoba (...) styl jakiego używasz, piszesz tak dojrzale, nie wiele jest nizręcznych sformułowań, które przeszkadzałyby w lekturze. Fabuła bardzo mnie wciąga, mam nadzieję, że te wszystkie wątki ładnie zbierzesz, i że dalsze części nie rozczarują mnie pod tym względem. Tak mnie bawi czytanie twojego ff, że żeby sprawdzić pisownie musiałam czytać akapit drugi raz, bo za pierwszym za bardzo skupiałam się na akcji. Bardzo mi się podobają motywy jakie wprowadzasz, motylek reprezentujący zmarłą matkę, tajemnicza szkatułka... Podobają mi się wyrażenia jakich używasz, świadczą one bardzo dobrze o Twoim obyciu czytelniczym, kulturalnym i ogólnie o inteligencji (...)


Cóż więcej dodać...? Chyba nic, oprócz... Weny życzę i szybkiego zakańczania.:D

Dodane przez Arya dnia 12-07-2010 17:50
#42

Dopiero teraz wygospodarowałam sobie trochę czasu na do opowiadanie. A jakie jest moje pierwsze wrażenie? Genialne. Gdyby wszystkie opowiadania były podobnej jakości, świat byłby o tysiąc razy lepszy. Uch, mogłabyś wydać książkę, która na pewno stałaby się bestsellerem. Serio ;]

Teraz przejdźmy do części technicznej. Błędy... Zdarzają się rzadko, ale jednak są. Na szczęście pojawiają się sporadycznie i nie należą do tych strasznych. Tylko brak przecinka, literki, a to naprawdę niewiele.

Teraz sam pomysł i styl.
Pomysł... Nowy, naprawdę. Nie miałam tej przyjemności czytać ff o przygodach młodej śmiercożerczyni, o której nie ma mowy w serii. Coś nowego. Za to duży plus u mnie.
Styl. Naprawdę ładny. Nie ma w tekście niezrozumiałych fragmentów, wszystko opisane czarno na białym. Piszesz ciekawe ff. Potrafisz zainteresować czytelnika, pozostawiają cna końcu ten tajemniczy kawałek, który dręczy czytelnika, nie pozwalając mu zapomnieć o opowiadaniu, każąc mu ciągle zaglądać, czy nie ma nowego odcinka. Formułujesz ciekawe, bogate w treść opisy, ułatwiające wyobrażenie sobie danego człowieka/przedmiotu/czegoś-jeszcze-innego. Masz pomysł na nowe przygody, nie pozwalające odejść od monitora. Po prostu czarujesz tym opowiadaniem!

Serdecznie pozdrawiam i życzę natrętnego Wena! ;]
A.

Dodane przez Bloo dnia 24-07-2010 16:18
#43

Rozdział 10: Zdrajca


Mia z mocno bijącym sercem wychyliła głowę zza rogu korytarza. Uważnym wzrokiem zlustrowała przestrzeń, która dzieliła ją od drzwi gabinetu ojca. Przyklejona do ściany, jeszcze raz powtórzyła sobie w myślach plan działania. Po pierwsze, musi dostać się niepostrzeżenie do pokoju. Następnie, jak najszybciej odszukać półkę z aktami spraw, które sędzia Norton prowadził w 1972 roku. A kiedy odnajdzie właściwy dział, pozostanie tylko wyszperanie teczki zawierającej zapis z odpowiedniej rozprawy. Jak już dostanie ją w swoje ręce, najlepiej będzie spisać nazwiska oskarżonych, a potem brać nogi za pas i trzymać się od tego miejsca z daleka.
Dziewczyna odetchnęła głęboko. Odpowiedzi były za tamtymi drzwiami. Wystarczyło tylko zebrać się na odwagę i po nie sięgnąć. A zmagała się sama ze sobą już od dwóch tygodni. Co do jednego musiała Snape'owi przyznać rację, nie powinna marnować czasu na użalanie się nad sobą.
Zerknęła jeszcze raz, dla pewności, że pozostanie absolutnie niezauważona. Na całe szczęście, w tym skrzydle domu nie wisiał ani jeden portret wścibskiego przodka, więc czuła się w miarę bezpiecznie. Gwen siedziała w swoim pokoju i czytała książkę - sprawdziła to dwa razy. Gerarda nie było w domu już od trzech dni, a ojciec miał jakieś spotkanie w Ministerstwie z Lucjuszem Malfoyem. Miała wolną drogę. Przez chwilę czuła, że nie da rady, ale kiedy odepchnęła się od ściany, wszystko wydało jej się znaczne prostsze.
Szybkim krokiem podeszła do drzwi, wyjęła różdżkę zza paska sukienki i uderzyła nią w klamkę. Drzwi zaskrzypiały lekko, gdy wśliznęła się przez nie do wnętrza gabinetu. Było tu mroczno, ponieważ ciężkie zasłony nadal przykrywały wysokie okna. Promienie słońca wdzierały się do środka wąskimi, pojedynczymi pasami, padając na gruby dywan i zakurzone półki. Sprawiało to raczej niepokojące wrażenie. Amelia nie rozumiała, jak można pracować w takich warunkach. Uznała, że do poszukiwań będzie jej potrzebne więcej światła. Nie odważyłaby się odsłaniać pluszowych zasłon. Intuicyjnie wyczuwała, że nie ma na to czasu. Trzepnęła krótko różdżką, która natychmiast zapłonęła chłodnym blaskiem. Ruszyła wzdłuż rzędów półek, oznaczonych małymi plakietkami z brązu. Na każdym prostokąciku, przybitym do brzegu regału, widniał wyryty odpowiedni rok. Amelia przeszła niemal całą długość pokoju, zanim światło wyłowiło z ciemności tabliczkę z rokiem: 1972.
Dziewczyna zacisnęła mocno dłoń na różdżce, a serce załomotało jej w piersi, jak oszalałe. Spróbowała otworzyć szafkę, ale była uszczelniona zaklęciem. Lekko spanikowana użyła Alohomora, które, ku jej uldze, zadziałało. Wysunęła z wnętrza długą szynę, na której poustawiano teczki z poszczególnych rozpraw. Na całe szczęście, Harold Norton był człowiekiem skrupulatnym, nie znoszącym bałaganu we własnym archiwum.
Mia zaczęła przeglądać teczki. Zamarła, gdy gdzieś w oddali rozległ się łomot.
- Co się dzieje, na Merlina? - mruknęła, nakazując sobie pośpiech. Oddzieliła dokumenty procesów, które miały miejsce w marcu i kwietniu. Alicja została pochowana 20 marca, a więc wszystko musiało się odbyć już po tym dniu. Z każdą sekundą Amelii coraz bardziej trzęsły się ręce. Naszły ją obawy, że coś pomiesza i ojciec od razu zorientuje się, co tutaj zaszło. Ze ściśniętym sercem otworzyła ósmą z kolei aktówkę, a jej oczom ukazał się upragniony dokument.

AKTA SPRAWY nr 527
Niezawisłego Sądu Najwyższego Wizengamotu
Proces przeciwko Adamowi Pole i Vincentemu Smithowi, oskarżonych o morderstwo Alicji Girlandine Norton

Mia wpatrywała się w tytułową stronę, jak zahipnotyzowana. W głowie aż huczało jej od wzburzonych myśli, ponad którymi krążyły nazwiska: Pole i Smith. Przez chwilę nie wiedziała, co ma robić. W końcu cicho podbiegła do biurka, wyszperała kawałek papieru i porwała piękne pawie pióro, którym pisał ojciec. Musiała przepisać nazwiska oskarżonych, żeby niczego nie pomylić. Nagle jej wyostrzony słuch, wyłapał jakieś przytłumione odgłosy kroków. Zalała ją fala gorąca i paniki. Musiała działać szybko. Trzęsącymi się dłońmi włożyła dokumenty z powrotem na ich miejsce i zatrzasnęła szafkę; nie zapomniała, że powinna użyć zabezpieczającego ją zaklęcia. Tymczasem dźwięki były coraz wyraźniejsze. Ktoś szedł w stronę gabinetu. Mia rozejrzała się gorączkowo po pomieszczeniu. Musiała się gdzieś schować, nie miała innego wyjścia. Jednak teraz nic nie wyglądało jej na solidną kryjówkę. Zgasiła różdżkę i rzuciła się w stronę najbliższego okna. Zanurkowała za zasłonę, wspinając się na niski, lecz szeroki parapet. Słońce oślepiło ją na moment, gdy wcisnęła się w oblepiony zakurzonymi pajęczynami kąt. Ledwo zdążyła uspokoić kołyszącą się zasłonę, gdy drzwi do gabinetu skrzypnęły i otworzyły się. Amelia wstrzymała oddech. Nie miała odwagi, by zerknąć, kto wszedł do środka. Istniało ryzyko, że i tak niczego nie zobaczy, a łatwo mogła się w ten sposób zdemaskować. Z obrzydzeniem spojrzała na brudne szyby okna i zakurzony parapet, na którym stała. Nawet Skrzacik nie miał tutaj prawa sprzątać. Czuła, że we włosy wplątała jej się pajęczyna. Nie poruszyła się jednak, nasłu****ąc uważnie każdego, najdrobniejszego dźwięku. Osoba, która weszła do pokoju nie była Haroldem Nortonem. Ojciec miał słuszną posturę i jego kroki były znacznie cięższe. Nie starałby się też, chodzić cicho po swoim gabinecie i z pewnością już dawno zapaliłby światło.
Zaszeleściły papiery. Ktoś dobrał się do biurka. Postać zachichotała cicho i Mia od razu wiedziała, kto to jest.
Gwen, na Merlina, co ona tutaj robi? - pomyślała ze zgrozą. Zakryła usta dłonią, żeby jej oddech był jak najcichszy. Tymczasem Gwen w najlepsze buszowała po ojcowskim archiwum.
To wariatka - przebiegło przez myśl Amelii. Niebezpieczna psychopatka. Kątem oka dostrzegła ruch na podwórzu. Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że właśnie zmaterializował się tam ojciec i, jeśli się nie myliła, Fenrir Greyback.
Święta Matko Gumochłonów! - krzyknęła w myślach.
Mia nie przejmowała się nigdy ludźmi, służącymi Czarnemu Panu. Ale Greybacka bała się niemal tak samo, jak Inferiusów. Nienawidziła jego wizyt. W przeciągu kilku lat odwiedził ten dom kilka razy. Opowiadał wtedy z lubością o nowych ofiarach i swoim pomysłowym okrucieństwie. Mia nie była w stanie tego słuchać i za każdym razem wychodziła z pokoju, czując narastające mdłości. Teraz istniało zaś ryzyko, że ojciec i Greyback przyłapią ją, ukrywającą się na parapecie za zasłoną, z obciążającym dowodem w ręku. W miejscu, w którym stała, była niewidoczna z podwórza, jednak to ją nie napawało jakimś szczególnym optymizmem. Nie mogła się stąd ruszyć, dopóki Gwen była w pokoju.
Mało brakowało, a wrzasnęłaby ze strachu, kiedy z głośnym trzaskiem w gabinecie pojawił się Skrzacik i zaskrzeczał:
- Wrócił pan Norton. - Po tych słowach zniknął.
Gwen zaklęła soczyście. Mia wyczuła w jej ruchach zdenerwowanie. W kilka sekund, które Amelii zdawały się wiecznością, uprzątnęła biurko i wybiegła z gabinetu.
Amelia policzyła w myślach do trzech, zeskoczyła z parapetu i popędziła do drzwi. Po drodze wpadła na fotel, uderzając się boleśnie w kolano. Dopadła klamkę, pchnęła drzwi i wypadła na pusty korytarz. Zamknęła za sobą drzwi i pognała w stronę schodów. Kiedy przebiegła obok małego, zabrudzonego lusterka, wiszącego na wystającym gwoździu, usłyszała wrzask:
- Wyglądasz tragicznie! Zrób coś z włosami!
Zatrzymała się, jak wryta. Lusterko z racji tego, że było mocno zabrudzone, rzadko wydzierało się za przechodniem. Mia podeszła do niego i przeczyściła taflę rękawem szaty.
- Masz pająka we włosach, flejtuchu - rzekło lustro dziarskim tonem.
Amelia natychmiast usunęła stworzenie z rozczochranych włosów. Pozbyła się także pajęczyn, które się w nie wplątały. Oczyściła ubranie i mrugnęła do lustra, szczęśliwa, że tu wisiało. Wcisnęła pogniecioną kartkę za pasek i zbliżyła się ostrożnie do schodów. Po Gwen nigdzie nie było śladu. Z salonu natomiast dobiegał ją głos ojca:
- Już wkrótce będzie po wszystkim. Dzieciak łyknie przynętę, to pewne.
- Lepiej, żeby tak było - zabrzmiał ochrypły głos.
Mia poczuła, że cierpnie jej skóra. Już miała odejść od barierki, kiedy padło jej imię.
- Amelia niezbyt się udziela - zauważył Greyback.
- Czarny Pan jest zadowolony z tego, co dla niego robi. Poza tym, mam dla niej nowe zadanie - odparł sędzia Norton z zadowoleniem.
Amelia zeszła do salonu. Greyback słysząc jej kroki, zwrócił się w stronę schodów. Wyglądał potwornie, a zapach wydzielał jeszcze gorszy. W wielkich łapach, o pożółkłych paznokciach, trzymał szklaneczkę z bursztynowym trunkiem.
- Amelia - zachrypiał, a oczy błysnęły mu zimnym blaskiem. Mia nie znosiła jego wzroku.
- Dobrze cię znowu zobaczyć - dodał. - Za każdym razem wydajesz mi się piękniejsza. - Jego wzrok zatrzymał się na jej szyi.
Mia wyraźnie zbladła. Ojciec zaśmiał się głośno, jakby nie dostrzegał żądzy w oczach swojego gościa.
- Ma to po matce. A ja mam nadzieję, że w końcu doczekam się godnego zięcia - rzekł ubawiony całą sytuacją. - Myślałem już o Thorfinnie Rowle.
Amelii zrobiło się słabo. Jeszcze tego jej brakowało, żeby ojciec zaczął ją swatać i to jeszcze z Thorfinnem Rowle, o Helgo litościwa!
- Tato, słyszałam, że masz dla mnie jakieś zadanie - przerwała ten niebezpieczny temat.
- Ach, tak. Rozmawiałem z Lucjuszem i on ma dla ciebie instrukcje - odparł Harold, przypatrując się swojemu drinkowi. - Musisz tylko do niego zajrzeć, bo stwierdził, że Czarny Pan kazał mu przekazać te informacje tylko i wyłącznie tobie.
- Dobrze - wyjąkała, czując na sobie palące spojrzenie Greybacka. W tej chwili zrobiłaby wszystko, byleby uwolnić się od tych przenikliwych, wilczych oczu.
Przeszła przez hol, słysząc za sobą odgłosy dyskusji. Przyłożyła dłoń do paska, pod którym ukryła kawałek pergaminu. Zrobiła to. I teraz czuła się przepełniona satysfakcją. Nawet wizyta u Malfoyów nie wydawała jej się taka straszna.

* * *


Amelia krążyła nerwowo po niewielkim saloniku, do którego została zaproszona, po tym, jak zjawiła się w posiadłości Malfoyów. Przybyła tu piętnaście minut temu i dotąd nikt nie raczył z nią porozmawiać. Teraz, kiedy nie prześwietlały ją oczy Fenrira Greybacka, zaczęła się stresować. Czego może od niej chcieć Czarny Pan? Miała nadzieję, że będzie w stanie podołać temu zadaniu. Cichy szelest szaty kazał jej się odwrócić w stronę drzwi pokoju. Na progu stanęła Narcyza Malfoy. Wysoka, z pięknymi jasnymi włosami i zimnymi oczami. W splecionych dłoniach trzymała kopertę.
- Pani Malfoy. - Amelia nie wiedziała, dlaczego, ale zawstydziła się.
Ta kobieta zawsze wydawała jej się taka niedostępna, chłodna i opanowana. Była elegancka, z wyszukanymi manierami. Jednym słowem - ideał, którego Mia miała nigdy nie doścignąć. Nic dziwnego, że zawsze czuła się skrępowana w obecności żony Lucjusza Malfoya.
- Mój mąż nie może się z tobą spotkać. Ma ważną naradę - odezwała się Narcyza, patrząc Mii prosto w oczy. - Wiem, że masz zrobić coś dla Czarnego Pana. To są wytyczne od Lucjusza.
Wyciągnęła w stronę Amelii rękę, w której trzymała kopertę. Mia zawahała się, niepewna, co powinna zrobić. W końcu, z pewnym oporem, sięgnęła po list, muskając opuszkami palców zimną, bladą dłoń pani Malfoy. Dotyk Narcyzy bardzo Amelię zaskoczył. Ta zwykle dumna i wyniosła kobieta, przepełniona była smutkiem i strachem. To, czego nie mówiło chłodne spojrzenie i nie zdradzał opanowany ton głosu, wypłynęło poprzez skórę prosto z jej serca. Amelia wyjęła list z dłoni Narcyzy, nie spuszczając z niej wzroku. Czego może obawiać się ta kobieta? Przecież ma wszystko, czego pragnie.
- Amelia Norton. - Za plecami Narcyzy pojawiła się postać jej starszej siostry. Bellatriks, tak nie podobna do pani Malfoy, jak tylko było to możliwe, wyniszczona przez Azkaban, uśmiechała się zagadkowo. - Widzę, że już wszystko jej wyjaśniłaś, Narcyzo. - Oczy jej rozbłysły. Amelia nie miała wątpliwości, co do tego, że gdyby złapała ją teraz za rękę, poczułaby autentyczną radość i podniecenie.
Narcyza skinęła jedynie głową, nie ruszając się z miejsca.
- Jutro wielki dzień - kontynuowała Bella, przechodząc do pokoju. - Będziemy świętować zwycięstwo Czarnego Pana.
- Z pewnością. - Amelia uznała, że powinna coś powiedzieć. - Nie chcę marnować czasu. - Uniosła list w dłoni. - Powinnam się tym zająć.
- Oczywiście - mruknęła Bella, mrużąc oczy. - Obowiązki przede wszystkim.
- Tak. Dziękuję za wszystko. Do... do zobaczenia. - mruknęła Mia i wycofała się do holu. Kiedy wyszła na zewnątrz, otworzyła kopertę. Przeklinała samą siebie, za trzęsące się ręce. Wyciągnęła zgrabnie złożony pergamin i przeczytała jego zawartość. Uśmiechnęła się bezwiednie. Okazało się, że ma świetny powód, żeby odwiedzić Ministerstwo Magii. A to było jej absolutnie na rękę.

* * *


Mia przeszła przez piekło, przygotowane specjalnie dla interesantów, pragnących załatwić swoje sprawy w Ministerstwie Magii. Ze srebrną plakietką, na której widniał napis: AMELIA NORTON, SPRAWY PERSONALNE, czuła się trochę nieswojo. Ściskając w dłoni, dopiero co sprawdzoną różdżkę, skierowała się w stronę połyskujących wind. Wepchała się do jednej, razem z grupką zabieganych i widocznie zmęczonych pracowników. Nad ich głowami polatywały papierowe samolociki, szeleszcząc cicho. Długo trwało, zanim chłodny kobiecy głos oznajmił, że dotarli na drugie piętro, gdzie znajdował się Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Mia wysiadła i skierowała swoje kroki ku podwójnym dębowym drzwiom, za którymi znajdowała się Kwatera Główna Aurorów. Wewnątrz kręciło się około dziesięciu osób. Amelię zdziwiła taka pustka. Rozejrzała się po boksach. Na jednym z nich dostrzegła tabliczkę z napisem: JOHN WILSON, AZKABAN - INFORMACJA. Podeszła do pustego biurka. Nie podobała jej się atmosfera tego miejsca. Myślała, że biuro będzie pełne aurorów, a tymczasem przebywała tu garstka osób, które zdawały się nią w ogóle nie przejmować.
- Gdzie się podziewasz, kiedy cię potrzebuję? - mruknęła cicho, po dziesięciu minutach stania przy biurku Johna Wilsona.
- Mia?
Amelia obejrzała się przez ramię i napotkała spojrzenie bladoniebieskich oczu Rodneya Bonesa.
- Co ty tutaj robisz? - zapytał, podchodząc bliżej z wielki uśmiechem na twarzy.
- Rod... - Amelia nie wiedziała, co powiedzieć. Nie spodziewała się tego spotkania. Prawdę powiedziawszy, zapomniała, że może się tu na niego natknąć. Zbyt wiele spraw zaprzątało jej głowę. - Czekam na pana... - Zerknęła jeszcze raz na plakietkę. - Ee... Wilsona. Potrzebuję kilku informacji.
- Cóż. - Rod wzruszył ramionami. - Słucham.
Amelia spojrzała na niego niepewnie. Ostatnim razem wydarzyło się wystarczająco wiele, żeby zaczęła czuć się przy nim nieswojo. Spojrzenia, które jej posyłał, nie były może tak wygłodniałe, jak spojrzenia Greybacka, ale błyszczały identycznie. Wolałaby ich nie widzieć. Co się stało z chłopakiem, który kiedyś tak jej imponował? Pięć lat to sporo czasu. Ludzie się zmieniają.
- Nie - mruknęła, odwracając się w stronę biurka. - Poczekam na pana Wilsona.
- On ci raczej nie pomoże - oświadczył Rodney. - Chyba już się zwinął. - Zerknął na zegarek.
- Co tu się w ogóle dzieje? - Nie wytrzymała.
- Minister robi przegrupowania. Sporo ludzi jest teraz w terenie - odparł. Twarz mu spochmurniała i przez chwilę widać było, że też mu się to nie podoba.
- Dobra - opamiętał się. - W czym mogę ci pomóc?
- Nie wiem, Rod. Chyba wolałabym, żeby...
- Och, daj już spokój - prychnął. - Daj mi chociaż szansę, żebym mógł jakoś odkupić swoje winy - zaśmiał się wesoło.
Amelia zmierzyła go piorunującym spojrzeniem. Rodney zawsze był pewny siebie i miał skłonność do cwaniactwa, ale teraz przesadzał. Jednak, mimo wszystko, przyszła się tutaj dowiedzieć konkretnych rzeczy.
- Niech ci będzie. Potrzebuję informacji o tych więźniach. - Podała mu pogniecioną kartkę z nazwiskami morderców Alicji Norton.
Rodney przyjrzał im się uważnie, a potem podniósł wzrok na Mię.
- W jakim celu?
- Co?
- Po co są ci te informacje? - Rod zrobił minę, pod tytułem: To chyba oczywiste?
- Mówiłeś, że mi pomożesz - odparowała oskarżycielskim tonem.
- Spokojnie. Przecież nie zamierzam się z tobą kłócić, Mia. To standardowa procedura - uspokoił ją. - To są akta Azkabanu, sama rozumiesz.
Skinęła lekko głową.
- Chcę wiedzieć, kim byli ci ludzie i co się z nimi teraz dzieje, ponieważ są odpowiedzialni za śmierć mojej matki - odpowiedziała na jednym wydechu.
- Dlaczego chcesz to wiedzieć? - zdziwił się Rodney. - Myślałem, że już dawno dałaś sobie z tym spokój. Ojciec ci nie powiedział? Przecież jest sędzią. Musi wiedzieć wszystko o tej sprawie. Zwłaszcza, że sam ją prowadził.
Amelia zacisnęła usta. Ogarnęła ją złość. Nie zamierzała się mu tłumaczyć.
- Nie prosiłam cię o komentarz, Rod. Czy mógłbyś, po prostu sprawdzić ich akta?
Rodney pokręcił z politowaniem głową i podszedł do szafy z półkami, zawalonymi teczkami. Stuknął różdżką w srebrną plakietkę, otoczoną runicznymi znakami i po chwili, z różnych części szafy, popłynęły w jego kierunku pożółkłe aktówki. Obydwie wylądowały elegancko w jego wyciągniętej dłoni. Usiadł z nimi przy biurku, zagłębiając się w lekturze.
Amelia przez kilka minut udawała, że cierpliwie znosi oczekiwanie. Ale w końcu nie wytrzymała, oparła dłonie o blat i nachylając się do Rodneya, zapytała:
- I co?
- Smith Vincent i Pole Adam. Cóż, Pole nie żyje od ośmiu lat. Azkaban go wykończył.
- A co ze Smithem? - chciała wiedzieć Amelia.
- Prócz tego, że ześwirował... - Rodney przerzucił kilka kartek. - Tak. Rodzina walczyła o niego długo. Dumbledore, Wielka Szycha Wizengamotu, ingerował w tę sprawę i pozwolił, żeby zabrali go do Szpitala Świętego Munga.
Amelia zrobiła okrągłe oczy. Uwolnili mordercę jej matki? Dumbledore maczał w tym palce? Nie mogła w to wszystko uwierzyć.
- Jak długo jest na wolności? - zapytała agresywnym tonem.
Rodney spojrzał na nią rozbawiony.
- Nie denerwuj się tak, Norton. Nie obraź się, ale facet i tak ledwo zdaje sobie sprawę z czegokolwiek. Więc, chyba nie ma różnicy, gdzie przebywa. Dla niego i tak wszystko już jest skończone.
Miała ochotę trzasnąć go w twarz. Opanowała się jednak, bo w myślach błysnęła jej niebywała, wspaniała myśl. W zasadzie dowiedziała się więcej, niż mogłaby przypuszczać.
- Coś jeszcze? - zapytał Rodney, przyjmując zabawną, oficjalną pozę.
- Nie, to wszystko, panie mądraliński - odparła z dziwnie błyszczącymi oczami. - Chociaż... Muszę się jeszcze dowiedzieć, gdzie teraz mieszka Horacy Slughorn. Muszę z nim porozmawiać - dodała szybko, przypuszczając, że Rodney zamierza zapytać o powód.
- Ja nie wiem. Ale stary Glen utrzymuje z nim kontakt. - Wskazał jej podstarzałego aurora, który rzucał lotkami w wiszące na ścianie, ruchome zdjęcie, jakiegoś przestępcy.
- Naprawdę? - zdziwiła się.
- Naprawdę.
- No cóż. W takim razie dziękuję.
Rodney wstał z krzesła i uśmiechnął się łobuzersko.
- To mogę liczyć na wybaczenie?
- Daj sobie z tym spokój - odpowiedziała z chłodnym spokojem. - Mam dużo do zrobienia. Jeszcze raz, dzięki za pomoc.
Odwróciła się i podeszła do wskazanego przez Rodneya mężczyzny. Oswald Glen, jak się okazało, był starym przyjacielem Slughorna. Jak na aurora, dość szybko uwierzył, że Mia ma do omówienia ważną sprawę osobistą z byłym profesorem Hogwartu. W dodatku, Glen chciał jej opowiadać o starych czasach. Wymówiła się brakiem czasu i wypadła z Biura Aurorów, jak błyskawica. Zatrzymała się dopiero przed kominkiem. A kiedy pochłonęły ją zielone płomienie, była prawie szczęśliwa, że przez chwilę może myśleć tylko i wyłącznie o nieprzyjemnych sensacjach w żołądku.

* * *


Było późno w nocy. Mia siedziała w łóżku i z zapaloną różdżką przeglądała encyklopedię Fera Insecta. Wyszperała ją z biblioteczki w salonie, kiedy wróciła z Ministerstwa Magii. Czuła, że tym razem na coś trafi. Powstał tylko mały problem - książka napisana była w języku łacińskim. Mia słabo znała ten język. Nigdy nie sądziła, że może jej się przydać. A teraz musiała, co chwilę zaglądać do słownika, żeby cokolwiek zrozumieć. Znalazła Piaskowego Skarabeusza. Zmęczona, próbowała zrozumieć łacińską treść, wypisaną przy obrazku paskudnie wyglądającego owada. Z tego, co udało jej się ustalić, jad tego robala mógł zabijać człowieka przez długie lata. Zmartwiona zapadła w niespokojny sen.
Uciekała przez zamglony las; bardzo gęsty i ciemny. Przedzierała się przez kłującą, raniącą skórę gęstwinę, słysząc za sobą ochrypły śmiech Greybacka. Brakowało jej sił. Płuca boleśnie protestowały przeciwko takiemu wysiłkowi. Mimo wszystko kontynuowała bieg, czując, że prześladowca jest coraz bliżej. Nagle potknęła się i wypadła z ciernistych krzaków wprost na polanę, na której grupa ludzi stała w kręgu. Otaczali jakiegoś wystraszonego człowieka, który błagał o litość. Amelia pozbierała się z ziemi i podbiegła do grupy, roztrącając zakapturzone postacie na bok. Nad przerażonym mężczyzną stał Snape, torturując go i uśmiechając się mściwie. Mia chciała go powstrzymać, wytrącić mu różdżkę z ręki, ale ktoś złapał ją z tyłu za szatę. Wepchnęli ją do jakiejś komórki, w której ledwo się mieściła. Naparła na drzwi z całej siły. Zdołała je wyłamać i wpadła, ku swojemu zdziwieniu, do gabinetu Dumbledore'a. Dyrektor krążył wokół fotela, w którym siedział roztrzęsiony, znacznie młodszy Severus. Amelia wpatrywała się w tę scenę, czując, jak łzy mimowolnie wypełniają jej oczy. Nie mogła na to patrzeć, spuściła głowę i zamknęła powieki. Teraz widziała czerń nakrapianą złotymi plamkami. Zrobiło się ciepło, więc otworzyła oczy, by spojrzeć w twarz kobiecie ze wspomnień Snape'a. Pierwszy raz była tak blisko niej. Słodki uśmiech, który wypłyną na twarz nieznajomej, wcale jej się nie spodobał. Mia chwyciła ją za rękę i potrząsnęła nią.
Kobieta nie przestawała się uśmiechać, a jasnozielone oczy błyszczały jej radośnie. Krajobraz zaczął się zmieniać. Ktoś złapał Mię za ramię i przyciągnął do siebie. Serce podeszło jej do gardła, gdy spojrzała prosto w wygłodniałe, wilcze oczy Fenrira Greybacka. Znaleźli się w kamiennym korytarzu, który prowadził do pracowni Harolda Nortona. Greyback zaciągnął ją pod jedno z trzech wejść. Brutalnie wepchnął ją do ciemnego lochu. Zadzwoniły łańcuchy.
- Błagam cię, opamiętaj się! Nie możesz tego zrobić... Ja wszystko wiem, możemy jeszcze naprawić nasze błędy! - krzyczała Amelia, uderzając pięściami w zamknięte drzwi. Opadła na brudną, kamienną posadzkę i płakała, a w głowie cichy głos zaśpiewał:

Synu mój
Córko ma
- z Gamerlingów krwi zrodzeni -
Nad tobą mrok rozciągnął czas
- wybrani z pośród tak wielu -

Błysk światła zobaczysz
Losy swe odmienisz
Oddasz nieboskłonom własność ich
A chór duchów przodków szepnie:
- Chwała ci -
Z prochu w proch, stworzenie marne
Mrok pragnie ofiary, krwawy plon
Burza już nadciąga od stuleci
Nie bój się piorunów - diabelskich strzał
Ty wiesz, co musisz zrobić...

Synu mój
Córko ma
Trzymasz los w swoich dłoniach
Odegnasz mrok, zwyciężysz strach
Odnajdziesz w sobie siłę
Nadziejo nielicznych...


* * *


Hogwart tonął w ciszy. Piątoklasiści pisali swój ostatni egzamin. Popołudniowe słońce wpadało przez wysokie okna do sali wejściowej. Leniwe popołudnie mijało bez większych zakłóceń. Severus patrolował salę wejściową, pozbawiając punktów wszystkich Gryfonów, Krukonów i Puchonów, którzy odważyli się mówić głośniej, niż szeptem. Nie mógł uwierzyć w to, co stało się w nocy. Od początku wiedział, że Umbridge jest nienormalna, ale teraz wiedział też, że jest zła. Nie tak normalnie; ona była po prostu przesiąknięta złem i fanatyzmem. Te ponure rozmyślania przerwał mu nagły hałas. Z Wielkiej Sali wyszedł profesor Tofty, ciągnąc za ramię zszokowanego Pottera. Snape skierował się w stronę zejścia do lochów. Ciekawe, co znowu narobił pupilek Dumbledore'a? - pomyślał ponuro.

* * *


Amelia od samego rana była rozdrażniona. Nie wyspała się, a fragmenty niepokojącego snu ciągle były żywe w jej głowie. Musiała się skupić, miała zadanie do wykonania i trzeba było obmyślić jakieś działanie. Plan w zasadzie był prosty. Glen powiedział jej, że Slughorn przebywa obecnie w miasteczku Fern's Velley. Musi tylko pójść pod wskazany adres i przekonać go do współpracy z Czarnym Panem. W instrukcjach, które dostała od Lucjusza Malfoya była mowa, że gdyby profesor Slughorn nie zdradzał chęci do współpracy, powinna rzucić na niego klątwę Imperius. Pomyślała, że wizytę u byłego opiekuna Slytherinu najlepiej odłożyć na wieczór. Tak będzie najbezpieczniej.
Teraz siedziała w swoim pokoju i powoli rozszyfrowywała coraz więcej informacji na temat Pisakowego Skarabeusza. To, czego się dowiedziała, nie napawało optymizmem. Jeśli Fogga naprawdę ugryzł ten robak, to...
Nie, nie chciała o tym myśleć. Czuła tylko wielki ucisk w okolicach serca. Wolałaby się skupić na Natanielu. Powinna go odwiedzić i zażądać wyjaśnienia. Zapytać go wprost, czy pogryzł go ten cholerny skarabeusz. Z wściekłością rzuciła encyklopedią w ścianę. Książka odbiła się od niej z głuchym łomotem i rozwaliła na podłodze.
- Szlag by to wszystko trafił - mruknęła Mia z rezygnacją.

* * *


Severus był w trakcie wypisywania opinii Adamowi Lynchowi, który w zeszłym roku ukończył Hogwartu i właśnie starał się o posadę w redakcji Proroka Codziennego, kiedy usłyszał pukanie do drzwi.
- Proszę. - Przerwał pisanie i spojrzał w stronę wejścia, gdzie stał zarumieniony i lekko zdyszany Draco Malfoy. Opiekun Slytherinu zmrużył oczy.
- Panie profesorze, szybko, jest pan potrzebny - zawołał Ślizgon, z wyraźnym radosnym łyskiem w oku.
- O co chodzi, Draco? - zapytał Snape z umiarkowanym zainteresowaniem.
- Profesor Umbridge pana wzywa.
- A czego chce? - Severus uniósł brwi.
- Przyłapaliśmy Pottera i jego bandę. Włamali się do gabinetu pani dyrektor. - Draco najwyraźniej nie potrafił ustać spokojnie w miejscu.
Severus na te słowa poderwał się z miejsca, zapominając o Adamie Lynchu. Wyszedł na korytarz i pomaszerował za Malfoyem, szeleszcząc swoją czarną szatą.

* * *


Amelia zeszła do holu. Nie potrafiła wysiedzieć w miejscu, więc postanowiła, że kupi Slughornowi prezent. Zawsze łatwiej będzie go do siebie w ten sposób przekonać. Pamiętała, że Slughorn kocha prezenty. Zamierzała właśnie wyjść z domu, kiedy drzwi wejściowe otworzyły się przed nią i stanęła twarzą w twarz ze swoim bratem.
- Gerard - zawołała zdziwiona. - Dobrze cię znowu widzieć. - Rzuciła się bratu na szyję i uścisnęła mocno.
- Gdzie ty się podziewałeś? Wyglądasz fatalnie - oświadczyła, prowadząc go do salonu.
- Nic mi nie jest - odparł Gerard, opadając na pluszową kanapę. - Jestem tylko trochę zmęczony.
Amelia nalała mu trochę bursztynowego trunku do kryształowej szklaneczki, z karafki stojącej na okrągłym stoliku w kącie pokoju. Podała ją Gerardowi, który wypił całą zawartość za jednym razem.
- Co u ciebie słychać? - zapytał znużonym tonem. - Ostatnio cię zaniedbuję, wiem.
Amelia zaśmiała się i poklepała go po dłoni.
- Kochany jesteś, naprawdę. Tylko, że nie musisz się o mnie martwić - rzekła, przewracając oczami. - Skończyłam już dwadzieścia sześć lat. Pamiętasz?
- Ale nadal jesteś moją młodszą siostrą - zapewnił ją.
- Oczywiście. To powiesz mi, dlaczego nie było cię tak długo? - sprytnie podchwyciła temat. - No, chyba, że to coś bardzo osobistego, wtedy nawet nie chcę wiedzieć - uśmiechnęła się kątem ust.
- To nic osobistego - mruknął. - Szukałem Karkarowa.
Mia obserwowała brata uważnie. Igor Karkarow był śmierciożercą. Spanikował, kiedy zorientował się, że Czarny Pan powrócił. Głupiec.
- Znalazłeś go?
- Taa.
- I?
- A jak myślisz? - Zerknął na nią, marszcząc brwi.
- Byłeś sam?
- Dałem sobie radę. A Karkarow umierał z przerażenia. W każdym razie, dostał to, na co zasłużył.
- Czasami mówisz, jak Gwen. - Mia wstała i skierowała się w stronę wyjścia.
- Czasami mogłabyś jej posłuchać - krzyknął za nią.
Jasne, pomyślała Amelia wychodząc na podwórze. Jak wrócę, to poproszę o audiencję.

* * *


Severus opuścił gabinet Dolores Umbridge ze względnym spokojem. Nie pozostał jednak obojętny na scenę, która się tam rozegrała. Niezależnie od uczuć, jakie żywił względem Pottera, był wstrząśnięty praktykami nowej pani dyrektor. Może i był wstrętnym i niesprawiedliwym nauczycielem. Może i znęcał się psychicznie nad niektórymi uczniami, ale nigdy w życiu nie podniósł na żadnego z nich ręki.
Dopadł Łapę! Trzyma Łapę, tam, gdzie to jest ukryte!*
Przeklęty Potter. Snape doskonale zrozumiał, o co chodziło. Chłopakowi znowu coś się przyśniło.
Severus miał poczucie winy względem Dumbledore'a, że przestał uczyć Pottera Oklumencji. Z drugiej strony nie potrafił zignorować faktu, że smarkacz grzebał w jego prywatnych wspomnieniach.
Doszedł do skrzyżowania korytarzy, obejrzał się przez ramię i przyspieszył kroku. Skierował się na Wieżę Astronomiczną. Musiał się upewnić, czy chłopak miał rację, czy raczej było to misterne kłamstwo Czarnego Pana.

* * *


Nazwanie Fern's Velley miasteczkiem było lekką przesadą. Mia pomyślała, że to raczej wioska, taka w stylu Hogsmeade, choć zamieszkiwali ją sami mugole. No, nie licząc Slughorna.
Stanęła przed ładnym, wiejskim dworkiem. Kwiaty rosnące przy niskim, kamiennym murku pachniały słodko. Słońce zachodziło za wzgórza, a krajobraz kąpał się w pomarańczo-czerwonym świetle. Amelia czuła narastające zdenerwowanie. Może powinna zaatakować go, jak tylko otworzy drzwi? Po co tracić czas?
Teraz poczuła się dodatkowo głupio. Jak w ogóle mogła myśleć o czymś takim? Pocieszała się, że Imperius to nie Cruciatus, czy Avada Kedavra. Wzięła głęboki oddech, ściskając w dłoni prezent dla Slughorna i zapukała do ładnych, oszklonych drzwi. Nie było żadnego odzewu. Spróbowała jeszcze raz, trochę mocniej. Wtedy usłyszała hałas - jakby ktoś spadł z czegoś wysokiego. Cofnęła się o krok od drzwi, kiedy z drugiej strony zauważyła zbliżającą się okrągłą sylwetkę Horacego Slughorna.
Wyjrzał najpierw przez jedną z szybek w drzwiach, a potem poluzował zamek i otworzył je na oścież.
- Na brodę Melina, toż to panna Norton - zawołał, uśmiechając się szeroko pod sumiastymi wąsami. Zaraz jednak zmrużył oczy i przybrał podejrzliwy wyraz twarzy.
- Dobry wieczór, panie profesorze, czy mogłabym panu zająć chwilkę? - Miała nadzieję, że zabrzmiało to luźno i niewinnie.
Slughorn rozejrzał się nerwowo, a potem machnął przyzwalająco ręką.
- Proszę do środka, tylko szybko.
Mia weszła za niskim czarodziejem do wnętrza domu. Było w nim bardzo przytulnie. Zapachy z ogrodu docierały tu przez otwarte okno.
- Bardzo u pana przyjemnie - odezwała się. - Ale, to chyba nie jest pańskie stałe lokum? Ukrywa się pan?
- Ależ skąd, moje dziecko. Po prostu staram się być... mobilny - odrzekł z lekkim zmieszaniem. - Ależ ty wyrosłaś - dodał z ujmującym uśmiechem.
- Przyniosłam dla pana prezent - przypomniała sobie Mia, wyciągając w stronę Slughorna niewielkie, zielone pudełko.
- Dziękuję, Amelio, ale nie trzeba było - zapewnił, chociaż jego mina mówiła, że niezmiernie się ucieszył. - Ach, ananasy! Moje ulubione. No, no, no. Pamiętałaś, mimo, że uczyłem cię zaledwie rok. Zawsze przeczuwałem, że wyrośnie z ciebie zdolna czarownica. - Mrugnął zaczepnie. A Amelia czuła się coraz gorzej z tym, co musiała zrobić.
- Co słychać u twojego ojca? - szczebiotał dalej staruszek. Po wcześniejszej ostrożności nie było śladu.
- Wszystko dobrze. Ma dużo pracy.
- Tak, Harold Wiecznie Zajęty. Taki miał przydomek w Hogwarcie, wiedziałaś o tym? - zaśmiał się Slughorn. - Zawsze było z nim można podyskutować. To konkretny facet i szanowany sędzia.
Amelia uśmiechnęła się uprzejmie.
- O tak, Harold zawsze interesował się prawem czarodziejów i eliksirami, naturalnie. Miał, skubaniec, głowę do szczegółów. To pewnie po nim odziedziczyłaś dobrą pamięć. Och, gdzie moje maniery? Napijesz się ze mną wybornego wina porzeczkowego? Przysłali mi je przedwczoraj z Trzech Mioteł.
Amelia skinęła lekko głową. To będzie dobra okazja.

* * *


Severus chodził w te i z powrotem po parkowej alejce. Ileż można czekać? To poważna sprawa. Trzeba powiadomić Dumbledore'a. Potter nie wrócił z Zakazanego Lasu, jeden Merlin wie, co mu strzeliło do głowy. Blackowi nic nie groziło, dostał od niego odpowiedź przez patronusa. Czarny Pan wywołał fałszywą wizję w głowie chłopaka. Przeklęci głupcy, którzy działają pod wpływem emocji.
Ciche pyknięcie oznajmiło pojawienie się pobliżu czarodzieja. Snape wyciągnął różdżkę i skierował w stronę, z której dobiegł go dźwięk. Zza najbliższego drzewa wyszła czarownica.
- Dlaczego tak długo? - zapytał Snape ze złością, podchodząc do niej.
- Przepraszam - odpowiedziała Emelina Vance. - Zrobiło się małe zamieszanie.
- Trzeba powiadomić Dumbledore'a. Natychmiast - rzekł twardo. - Ktoś z Zakonu musi przecież mieć z nim kontakt na bieżąco.
- Uspokój się - odparła Emelina.
- Jestem spokojny - warknął, nerwowo wywijając różdżką. - Ale chyba nie rozumiesz sytuacji. Potter zniknął i obawiam się, że znalazł sposób, żeby dostać się do Londynu. Ten idiota myśli, że Blackowi coś się stało.
- Snape, opanuj się! Elfias Doge już się z nim skontaktował - wyjaśniła mu.
Severus poczuł wyraźną ulgę.
- Jesteś pewna?
- Na sto procent. - Skinęła głową.
- Dobrze. Zawiadomiłem Lupina i Shacklebolta. Natychmiast powinni znaleźć się w Departamencie Tajemnic. Mam nadzieję, że powiadomiliście innych - zaczął Snape. Miał wrażenie, że gada bez sensu, ale trzeba było działać. Sam nie mógł pójść do Ministerstwa, żeby walczyć po którejkolwiek ze stron. Doskonale rozumiał teraz Blacka, który zamknięty przez cały rok w domu, nie mógł wychodzić i brać udział w akcjach Zakonu. Oczywiście nigdy w życiu by się do tego na głos nie przyznał.
- Oni już działają, Severusie - powiedziała Emelina spokojnie. - A my, lepiej wracajmy na swoje posterunki.
Snape skinął lekko głową.
Vance okręciła się w miejscu i znikła. Snape też zamierzał się deportować, kiedy zaklęcie oszałamiające zwaliło go z nóg.

* * *


Amelia zacisnęła palce na różdżce. Slughorn buszował w kuchni, słyszała obijające się o siebie szkło. Kiedy mężczyzna wejdzie do pokoju, niczego się nie spodziewając, rzuci na niego klątwę i zaprowadzi do domu Travisów. Tak, to był całkiem dobry plan, jak na kogoś, kto nie ma doświadczenia w knuciu intryg. Ale, skoro był taki dobry, to dlaczego tak bardzo drżały jej dłonie?
- O rety, rety! Przepraszam, że musiałaś tyle czekać - zawołał Slughorn, wchodząc do pokoju tyłem. W dłoniach niósł ostrożnie tacę z dwoma szklaneczkami i butelką wina. - Jeszcze nie wiem, gdzie, co się tutaj znajduje.
Amelia z trudem przełknęła ślinę. Różdżkę trzymała za plecami, wiedziała, że teraz ma szansę. Horacy właśnie odwrócił się do niej, cały rozpromieniony.
- Coś ci jest, dziecko? - zapytał z troską, na widok jej skrzywionej miny.
Mia drgnęła lekko, niezdecydowana. A potem coś huknęło w okno. Slughorn podskoczył, jak piłeczka, wyciągając z kieszeni różdżkę.
- Co to było, na brodę Merlina? - zawołał Horacy. - Śmierciożercy?
Amelia prawie parsknęła śmiechem. Nie, to nie byli kolejni śmierciożercy. Ale miała bardzo złe przeczucie.
Znowu coś łupnęło - tym razem w ścianę boczną. Zabrzmiało to tak, jakby kimś o nią rzucono. Slughorn zbladł okropnie, podciągnął spodnie i zaczął się wycofywać w kierunku drzwi wejściowych. Amelia wiedziała, co chce zrobić. Zamierzał się deportować i to najszybciej, jak się dało. Jej spojrzenie padło na otwarte okno. Zapadł już zmierzch, ale Mia zdołała wyłapać błysk srebrzystych oczu za firaną. Cofnęła się gwałtownie i niemal wywróciła przez stojący za nią stolik.
Cienie Merkab znowu ją odnalazły. Przeraziło ją to.
- Panie profesorze! - Rozejrzała się wokoło, ale Slughorna już nie było. Zaklęła głośno, kiedy na piętrze rozległ się łoskot tłuczonego szkła. Rzuciła się do przedpokoju, gdzie natknęła się na dwa potwory. Bez zastanowienia strzeliła w nie zaklęciami podpalającymi. Zyskała kilka sekund i udało jej się wypaść na dwór. Zanim jednak zdołała się deportować, jakiś okropny dźwięk zaatakował jej uszy. Był bardzo wysoki i drażniący. Amelia złapała się za głowę i skuliła. To było nie do zniesienia. Jak przez mgłę widziała, że Cienie ją otoczyły. Była w pułapce, niezdolna do żadnego ruchu.
JEŚLI PÓJDZIESZ Z NIMI, NIE ZROBIĄ CI KRZYWDY, zabrzmiał w jej głowie głos Merkab. WIESZ, CZEGO CHCĘ. ODDAJ MI TO, A JUŻ NIGDY NIE BĘDZIESZ CIERPIAŁA. ODDAJ MI SWOJE BŁOGOSŁAWIEŃSTWO, A POWIEM CI, KTO NAPRAWDĘ ZABIŁ TWOJĄ MATKĘ.
Amelia zacisnęła mocniej ręce na uszach, nie wypuszczając z dłoni różdżki.
AMELIO NORTON, ZNAJDĘ CIĘ WSZĘDZIE.
Mia zacisnęła mocno oczy i zebrała w sobie wszystkie siły. Podniosła głowę, wystarczy jeden ruch.
PRZYJDŹ DO MNIE, A WSZYSTKO CI OPOWIEM, zaśmiała się Merkab w umyśle Amelii.
- Kłamiesz - szepnęła dziewczyna.
Cienie rzuciły się na nią w jednym momencie. Wysoki dźwięk nie ustawał, ale Amelia całą siłę woli skupiła na teleportacji.

* * *


Severus, z zamkniętymi oczami, siedział w eleganckim fotelu. W pokoju było ciemno i cicho. Nikt, poza nim, tu nie przebywał. Fotel ustawiony został naprzeciwko dużych, dwuskrzydłowych drzwi, które były zamknięte na klucz. Snape wstał. Chciało mu się śmiać, że tak łatwo wpadł w pułapkę. Był zbyt emocjonalny i nie zachował wszystkich środków ostrożności. Teraz siedział tutaj zamknięty, bez różdżki i oskarżony o zdradę przez kretyńską bandę śmierciożerców, uważających się za niewiadomo kogo.
Najgorsze było to, że miał ich, co najmniej czworo, przeciwko sobie. Lord Voldemort był teraz w Ministerstwie Magii. To był jego wielki dzień. Postanowił się ujawnić i Snape niczego dobrego się po tym nie spodziewał. Tym bardziej, że Czarny Pan spotka tam Dumbledore'a.
Uderzył pięścią w ścianę. Jak mógł być tak nieostrożny?
Nagle zagrzechotała klamka. Odwrócił się gwałtownie w stronę drzwi. W progu pojawiła się ciemna sylwetka Piera Undigo. Mężczyzna celował w niego różdżką.
- Czarny Pan wrócił, Snape. - W głosie Undigo dało się słyszeć zadowolenie. - Czas, żeby się dowiedział, jacy ludzie go otaczają.
Podszedł do Severusa i dźgnął go różdżką, żeby ruszył się z miejsca. Snape spojrzał lodowato na rudego śmierciożercę.
- Zabierz ode mnie ten patyk, Undigo. Sam dojdę na miejsce - powiedział twardym tonem.
- Nie będziesz mi rozkazywał, zdrajco - warknął Undigo, dźgając Snape'a w ramię.
Severus chcąc, nie chcąc, musiał zgodzić się na takie traktowanie. Nie miał swojej różdżki, a z uzbrojonym przeciwnikiem nie walczy się na pięści. Pier Undigo zaprowadził go wprost do gabinetu, w którym urzędował Voldemort. Zza drzwi było słychać głośne krzyki cierpiącego człowieka. Snape zatrzymał się.
- O tak, Pan nie jest zadowolony. Wszystko przez ciebie. - W oczach Undigo zapłonęły szaleńcze błyski.
Severusowi ścierpła skóra. Nie dał niczego po sobie poznać, ale poczuł strach. Za drzwiami tego pokoju czekała go bardzo niepewna przyszłość.
Undigo otworzył drzwi.
- Nieudacznicy! - krzyczał z wściekłością Voldemort. - Jak mogliście pozwolić na rozbicie przepowiedni? Jak mogliście zepsuć tak dobrze przygotowany plan?
Rozległy się jakieś błagalne wołania, na które Lord Voldemort pozostawał głuchy.
- Głupcy, jak mogę wam ufać? - syczał Czarny Pan.
- Panie, oto główny winowajca - zawołał Undigo od progu, ciągnąc Snape'a za ramię i wypychając przed siebie. W gabinecie było kilkunastu śmierciożerców. Snape zauważył, że nie wszyscy wrócili z Ministerstwa.
Lord Voldemort zwrócił w ich stronę swoje rozwścieczone, nieludzkie oblicze.
- A więc to prawda? - Oczy zalśniły mu czerwienią. - Jeden z tych, których uważałem za najwierniejszych, działa przeciwko mnie?
Severus milczał. Najważniejsze to zachować spokój. Voldemort spojrzał na śmierciożercę, który przyprowadził Mistrza Eliksirów.
- Panie, to on powiadomił Zakon o twoich planach - zaczął Undigo. - Słyszałem, jak rozmawiał z Emeliną Vance. Zależało mu na tym, żeby Dumbledore jak najszybciej dowiedział się o wszystkim.
- To prawda - dobiegł ich głos z rogu gabinetu. W blasku świec blada twarz Gwen Norton, wykrzywiona była z bólu i nienawiści. - Obserwujemy go od jakiegoś czasu.
- Co masz na swoją obronę? - zapytał chłodno Voldemort, mierząc Snape'a groźnym spojrzeniem.
- Wykonywałem twoje rozkazy, Panie - odrzekł Severus.
Nagłe pchnięcie w plecy powaliło go na kolana. W ostatniej chwili wsparł się dłońmi o podłogę, żeby nie upaść na twarz.
- Nie masz prawa stać twarzą w twarz z naszym Panem, zdrajco! - krzyknął Undigo.
Snape milczał. Całą swoją siłę wkładał w to, by zachować spokój. Wiedział, że tylko zimna krew może go uratować. Czuł strach, byłby głupcem, gdyby się nie bał. Ale potrafił to wszystko zatrzymać w sobie. Okazanie lęku byłoby dla Voldemorta jednoznaczne z przyznaniem się do winy.

* * *


Amelia zmaterializowała się na moście, prowadzącym do posiadłości Travisów. Teleportowała się w ostatniej chwili. Zrobiła to bardzo gwałtownie, Tak, że teraz zachwiała się i upadła. Wylądowała na dłoniach, zdzierając sobie skórę. Koronkowe rękawiczki nie mogły jej przed tym uchronić. Serce biło jej jak oszalałe. Odwróciła się i rozejrzała nerwowo dookoła. Cienie Merkab mogły się pojawić w każdej chwili. Cudem udało jej się zwiać sprzed domu Slughorna. Przerażenie zalewało ją na przemian falami zimna i gorąca. Odgarnęła wzburzone włosy z twarzy i pozbierała się z ziemi. Przeszła przez Mroczną Poświatę, zastanawiając się, jak ma przekazać Czarnemu Panu wieści o swoim niepowodzeniu. Było jej niedobrze ze strachu. Czuła też narastającą wściekłość. Dlaczego to ona musi być jakimś dziwadłem, z jakimś przeklętym błogosławieństwem? Dlaczego ma oddawać coś, czego sama nie rozumie i wcale o to nie prosiła. Bezsilność ją przygniatała.
Usłyszała czyjeś głosy. Przed wejściem do budynku zastała Yaxleya i Macnaira. Dyskutowali o czymś z ożywieniem. Mia minęłaby ich, gdyby nie padły słowa: "Snape" i "chyba go zabije" . Nie zdawała sobie sprawy z uniesień własnego serca, ale teraz zamarło.
Podeszła do śmierciożerców.
- Co się tutaj dzieje? - zapytała, bojąc się usłyszeć odpowiedź.
- Oskarżają Snape'a o zdradę - odparł ponuro Macnair.
- Co? - Poczuła się, jakby ktoś trzasnął ją w twarz.
- Podobno złapali go na gorącym uczynku - odezwał się Yaxley. - Twoja siostra jest przekonana o jego winie.
- Gwen - szepnęła.
- Tym razem chyba się nie wywinie - mruknął Macnair.
Amelia ścisnęła różdżkę w dłoni. Gniew wezbrał w niej gorącą falą. Gwen. Odwróciła się od śmierciożerców bez słowa i wbiegła do domu.

* * *


- Nie bronisz się? - W oczach Voldemorta błysnęła satysfakcja. - Takie poważne oskarżenia, i nie masz mi nic do powiedzenia? - syczał.
Grono obecnych w gabinecie śmierciożerców, wcisnęło się w kąty pokoju. Tylko niektórzy, tacy, jak Gwen Norton, James Harrison, Pier Undigo, czy Eowina Fallow stali przy biurku, obserwując wszystko z bliska.
- Moje słowa niczego nie zmienią, Panie - odpowiedział cicho Snape. - Ty wiesz, że nigdy bym cię nie zdradził.
- A więc, dlaczego masz ich przeciwko sobie? - Voldemort bawił się swoją różdżką. - Nie mam powodu, żeby ci wierzyć Severusie. Przybyłem do Ministerstwa - syknął wściekle - i wiem, co tam zastałem. Była tam połowa Zakonu Feniksa, Snape. I do tego wesołego grona dołączył, nie kto inny, jak Dumbledore! Undigo i Norton mówią, że słyszeli twoją rozmowę z Emeliną Vance. Podobno, bardzo ci zależało na szybkim powiadomieniu Dumbledore'a o tym, że Potter ma kłopoty. Dlaczego milczysz?
Uniósł różdżkę, by rzucić klątwę, kiedy drzwi do gabinetu otworzyły się z hukiem. Amelia stanęła w progu, dysząc ciężko, a jej zielone oczy ciskały pioruny w stronę Gwen.
- Panie, zaczekaj - poprosiła zachrypniętym głosem.
Voldemort zwrócił się w jej stronę. Na jego twarzy zagościł cień zimnego uśmiechu.
- Panie, pozwól mi... - zaczęła, zbierając w sobie całą odwagę i wchodząc do ciemnego pokoju.
- Przeszkadzasz - zawołała Gwen. - Nie widzisz?
Czarny Pan gestem uciszył starszą z sióstr Norton.
- Nie - rzekł z paskudnym uśmiechem na ustach. - Jesteś w samą porę. Ci ludzie pragną śmierci zdrajcy. - Gestem wskazał czwórkę śmierciożerców.
Amelia zmierzyła ich lodowatym spojrzeniem.
- Panie, czy jesteś do końca przekonany, kto tak naprawdę jest zdrajcą?
Normalnie, takie pytanie, podważające opinię Voldemorta, było prawie, jak samobójstwo. Jednak Mia nie myślała o tym. Była wściekła i zdeterminowana. Nie, Gwen nie dostanie tym razem tego, czego tak bardzo pragnie.
Nie rozumiała do końca powodu swojego zachowania. Ale to nie był czas na roztrząsanie tej kwestii. Wiedziała, że jeśli chce ocalić Severusa, musi skupić się na oczyszczeniu umysłu. Jeszcze nigdy nie była tak pewna, że to się uda. Patrzyła Voldemortowi prosto w straszne, połyskujące czerwienią oczy.
- Co proponujesz? - zapytał z fałszywą nutą w głosie.
- Wiesz, Panie, że ludzka dusza nie ma przede mną żadnych tajemnic - odpowiedziała. - Wiesz, że mogę sięgać w nią głęboko. Głębiej, niż Legilimencja.
Voldemort zmrużył oczy, świdrując Amelię przenikliwym spojrzeniem. Nie spuściła wzroku. Nie tym razem.
- Zgadzam się. - Odwrócił się do Snape'a i Undigo. - Muszę mieć coś więcej niż pewność - mruknął, bardziej do siebie, niż do nich.
Strach na sali wzmógł się. Pier Undigo jakby zbladł.
- Ale, Panie, po co te dodatkowe środki? Wiem, co widziałem i co słyszałem. Snape jest agentem Dumbledora'a!
- Boisz się?
Zamiast Czarnego Pana odezwała się Amelia.
- Jest coś, co ukrywasz?
- Amelio! - mruknęła Gwen ostrzegawczym tonem.
- Dosyć - krzyknął Voldemort, unosząc dłonie do góry. - Amelio, rób, co do ciebie należy.
Mia podeszła do Severusa. Spojrzała mu w oczy i ściągnęła koronkowe rękawiczki. Syknęła cicho. Zapomniała już, że się przewróciła. Zerknęła na swoje poharatane ręce. Trudno, teraz nie było czasu na leczenie zadrapań. Z powrotem podniosła wzrok na Snape'a. Zmrużył lekko oczy. Jego spojrzenie zdawało się mówić: "Nie rób tego, idiotko".
Tym bardziej się zawzięła. Dlaczego nikt nie wierzy, że jest w stanie sobie poradzić?
Ujęła jego dłoń, mocno zaciskając na niej palce. W gabinecie panowała niemal całkowita cisza. Nikt nie miał odwagi się odezwać. Amelia czuła na plecach wzrok Lorda Voldemorta. Zamknęła oczy i zagłębiła się w emocjach Severusa.
Wyczuwała w nim lęk i niepewność; coś, o co nie można go było zewnętrznie posądzić. W głowie wybuchły jej obrazy. Severus rozmawiający z Karkarowem; Snape z determinacją pokazujący Korneliuszowi Knotowi swój Mroczny Znak.
Amelia zacisnęła mocniej oczy. Czuła, jak drzazgi w dłoni zagłębiają się w skórę. Nie umiała trafić na scenę z dzisiejszego wieczoru. Młody Severus, siłą ciągnięty przez jakiegoś chłopaka w okularach poprzez niski korytarz. I wreszcie Severus z Emeliną Vance.
Snape rzeczywiście to zrobił - Undigo mówił prawdę. Mia otworzyła oczy i przyjrzała się jego bladej, ziemistej twarzy. Tak naprawdę, nic nie miało już sensu. Liczyła się tylko wola przetrwania. Puściła jego rękę i zwróciła w stronę Piera Undigo.
- Co widziałaś? - chciała wiedzieć Gwen.
- Tak, możesz to teraz wyjawić - zgodził się Czarny Pan.
Amelia odwróciła się w jego stronę i powiedziała:
- Snape rzeczywiście spotkał się Vance. Ale nie rozmawiali o Dumbledorze, a przynajmniej nie o tym, żeby go powiadomić o twoich planach, Panie. Ma dla ciebie kilka cennych informacji na temat tej kobiety.
Oczy Voldemorta błysnęły w mroku. Gwen chciała coś powiedzieć, ale uciszył ją gestem. Mia podeszła tymczasem do Piera Undigo i chwyciła go za kościstą, spoconą dłoń. Od razu zalała ją fala obrazów, wypływających z duszy tego zdeprawowanego mężczyzny. Okrucieństwo niektórych scen ściskało jej serce. Widziała, jak znęcał się nad jakąś młodą, mugolska kobietą. Mało brakowało, a odepchnęłaby go od siebie z obrzydzeniem. Zdołała się opanować, pamiętając o pozorach. W końcu zobaczyła zdarzenie w parku z jego perspektywy. Schowany za drzewem Undigo, drżał z ekscytacji, słuchając wymiany zdań między Snapem, a Vance. Słyszała nie tylko głosy podglądanych, ale i myśli podglądacza: "Nareszcie cię mamy, ty stary skurczysynie".
Mia otworzyła oczy i zmroziła Undigo lodowatym spojrzeniem. Śmierciożerca był przerażony, czuła jego lęk.
- Co widziałaś? - odezwał się Voldemort.
- On cię oszukał, Panie. - Bez żadnego wahania wskazała na Undigo.
- Nie! - krzyknął rudy śmierciożerca, wytrzeszczając oczy.
- Kłamiesz! - oburzyła się Gwen, celując różdżką w Amelię.
- Cisza! - zażądał Voldemort. - A ty - zwrócił się do Mii - mów dalej.
- Chodziło o to, żeby pozbyć się Snape'a - odparła, dzielnie wytrzymując świdrujące ją spojrzenie Czarnego Pana. Przypomniała jej się rozmowa, którą usłyszała jeszcze w styczniu, na pierwszym w jej życiu zebraniu śmierciożerców. - Niektórzy są zazdrośni o jego pozycję. Chcieliby być na jego miejscu, cieszyć się podobnymi łaskami u ciebie, Panie.
- To wszystko bzdury - wrzasnęła Gwen.
- Zaprzeczysz, że jesteś zazdrosna o zaufanie naszego Pana do Snape'a, albo... - Mia specjalnie zrobiła w tym miejscu pauzę - o Bellatriks?
- Ja... - Gwen zrobiła się czerwona na twarzy.
- A ty, Undigo, zaprzeczysz? - zwróciła się do roztrzęsionego mężczyzny. - Chcieliście wrobić Snape'a w zdradę, bo byłoby wam to na rękę.
- To nie prawda - zawył Pier.
- Dosyć - syknął Voldemort. Podszedł do Amelii i odgarnął końcem różdżki opadające na jej twarz kosmyki włosów. - Jesteś pewna? - zapytał.
- Tak, Panie. Snape jest niewinny. Nie mógłby tego zrobić, sam Panie wiesz najlepiej - odpowiedziała niemal szeptem.
- Dobrze więc. - Voldemort wyszedł na środek pokoju. Jego różdżka zalśniła w blasku świec, gdy przeciął nią powietrze. - Wydałaś wyrok, Amelio.
To była sekunda. Zielony promień ugodził Piera Undigo w pierś. Śmierciożerca, z lekkim zaskoczeniem na twarzy poleciał do tyłu, wpadając na wielkie, dębowe biurko. W gabinecie zapanowało wielkie poruszenie. Gwen zawyła żałośnie.
- Panie, to było...
- Milcz, Norton - rozkazał Czarny Pan. - Myślisz, że nie wiem, co robisz?
- Jestem lojalna...
- I w każdym widzisz zdrajcę. Niedługo nikt mi nie zostanie przez twoje działania. Musisz się opanować, albo będę cię musiał sam powstrzymać - rzekł groźnie, mierząc różdżką w czarownicę.
- Zostawcie mnie samego - zwrócił się do wszystkich osób, znajdujących się w pomieszczeniu.
Zapanowało lekkie zamieszanie, kiedy wszyscy zaczęli zbierać się do wyjścia. Amelia wypadła na korytarz najszybciej, jak tylko mogła. Czuła, że już dłużej tego nie zniesie. Nagle, ktoś pchnął ją brutalnie prosto na ścianę.
- Jak mogłaś?!
To była Gwen. Chwyciła Amelię za ramię i odwróciła w swoją stronę. Jej wielkie, zielone oczy błyszczały szaleńczo, a usta wykrzywione były z wściekłości.
- Zabiłaś Undigo. Ty też jesteś zdrajcą - szepnęła głosem szaleńca.
Mia autentycznie się jej przeraziła. Próbowała ją od siebie odepchnąć, ale dopiero interwencja Eowiny Fallow i Jamesa Harrisona pomogła.
- Będę o tym pamiętała - zapewniła Gwen.
Amelia oparła się o ścianę, zakrywając twarz obolałą dłonią.
W co ja się wpakowałam? - pomyślała zrozpaczona. Westchnęła i opuściła rękę. Jej wzrok padł na Snape'a, który jako ostatni opuścił gabinet. Dał jej znać, żeby poszła za nim. Przez chwilę się wahała. Nie bardzo podobał jej się pomysł rozmowy ze Snapem o tym, co zaszło w gabinecie Czarnego Pana. Merlin raczy wiedzieć, co w nią wstąpiło, kiedy dowiedziała się, że Gwen oskarżyła Severusa o zdradę. Uśpiony dotąd na dnie jej duszy gniew po prostu eksplodował.
Mia zacisnęła usta i poszła za Severusem. Intuicyjnie wolała trzymać się kilkanaście kroków za nim. Lepiej, żeby nikt nie widział, że razem wychodzą. Poczekała kilka minut w salonie, pozwalając Snape'owi oddalić się na bezpieczną odległość. Wszyscy wokół niej rozmawiali o klęsce Czarnego Pana w Ministerstwie i o śmierci Piera Undigo.

* * *


Amelia przeszła przez most, rozglądając się uważnie wokół siebie. Teraz, kiedy jej emocje nie były aż tak wzburzone, przypomniała sobie o Cieniach demonicznej Merkab. Krzyknęła, wystraszona, kiedy Snape nagle złapał ją za ramię.
- Rany, nie rób tego nigdy więcej - poprosiła, chwytając się za serce.
Nim się zorientowała, teleportowali się na cmentarz, tuż przy grobie jej matki.
- Widzę, że udzielił ci się mój sentymentalizm - palnęła, bez zastanowienia. Spojrzała na Snape'a i cofnęła się kilka kroków. Jego blada, ziemista twarz wyglądała upiornie. Czarne, bezdenne oczy przeszywały ją na wylot gniewnym spojrzeniem.
- Severusie ja... - Brakowało jej słów, żeby wyjaśnić jakoś całe to zdarzenie.
- Mieszasz się niepotrzebnie w niebezpieczne sprawy - powiedział tonem, jakim nauczyciel beszta niegrzecznego ucznia. - Co ty sobie wyobrażasz? Myślałaś, że jesteś jakąś cholerną bohaterką? Przyszłaś tam i mówiłaś tonem, za jaki Czarny Pan mógł cię zabić. - Z każdym kolejnym słowem Snape był, coraz bardziej wzburzony. - Co to w ogóle były za bzdury? Skąd wzięłaś te kłamstwa?
Tego było już za wiele. Amelia poczuła, że łzy wściekłości pieką ją pod powiekami.
- Owszem, kłamałam - odpowiedziała roztrzęsionym głosem. - I co z tego? Może mi powiesz, że ty tego nie robisz? Może mi powiesz, że nie uczyłeś Pottera Oklumencji? Może nie chronisz go przed Czarnym Panem? Pracujesz dla Dumbleodre'a, wiem o tym o dawna. Nie waż się zaprzeczać.
Snape wyglądał na wstrząśniętego.
- Wiem o tobie więcej, niż ci się wydaje. Więc proszę cię, nie rób mi wyrzutów na temat kłamstwa!
Stali przez chwilę, piorunując się wzrokiem.
- Po co to zrobiłaś? - zapytał Snape jadowitym tonem.
- Nie wiem. Po prostu wiedziałam, że muszę - odpowiedziała buntowniczo.
- Czarny Pan zabił Undigo...
- Wolałeś to być ty? - przerwała mu natychmiast. Nie chciała, żeby jej przypominał o tym, czego była pośrednim sprawcą.
- Chodziło mi raczej o to, że będziesz miała problemy z siostrą - wyjaśnił kpiąco.
Amelia podniosła na niego szklisty wzrok. Nie miała już na nic siły.
- Chciałam ci tylko pomóc, to wszystko - odparła zmęczonym głosem.
Severus nie odpowiedział. Spodziewał się tego, że sytuacja kiedyś wymknie się spod jego kontroli. Nie przypuszczał jednak, że stanie się to tak szybko i potoczy w tak złym dla niego kierunku. Dziewczyna wiedziała stanowczo za dużo. Zaczynało ich łączyć zbyt wiele wspólnych tajemnic.
- Tak, pomogłaś mi - powiedział w końcu, bezbarwnym tonem. - Musiałem wydać Czarnemu Panu Emelinę Vance i został mi przydzielony Pettigrew do towarzystwa.
- Chyba jednak nie do końca kupił moją opowieść - przyznała Mia, ocierając kąciki oczu. - Ona zginie, ta cała Vance?
Severus skinął głową. Amelia westchnęła ciężko. Okazało się, że ratując jedno życie, zabrała je dwóm innym osobom. To było paskudne uczucie.
- Co teraz? - zapytała, gapiąc się w płytę nagrobną.
- Ćwicz Oklumencję. Opanują ją do perfekcji, bo teraz będzie ci wyjątkowo potrzebna - odparł Snape z powagą w głosie.
- Severusie, dlaczego to robisz? - To pytanie wyrwało się z ust Amelii, zanim zdążyła się powstrzymać.
Snape spojrzał na nią groźnie.
- Robię, co? - warknął.
- Narażasz swoje życie dla Dumbledore'a i Pottera - mówiła coraz ciszej. Czuła, że nie powinna o to pytać.
- To nie są twoje sprawy, Amelio - odpowiedział chłodno. - Lepiej zajmij się własnymi problemami, bo masz ich sporo.
Dotknął ją tym do żywego. Odwróciła się od niego i oparła o rzeźbę kobiety z globem ziemskim w dłoniach.
- Powinnaś odpocząć.
- Przestań mi mówić, co mam robić - mruknęła bezbarwnym tonem. - Nie jestem twoim uczniem.
- W takim razie, rób, co chcesz - odparł ironicznie. - Ja muszę wracać do Hogwartu.
Mia usłyszała trzask deportacji i dopiero wtedy się załamała. Usiadła u stóp kobiety z kamienia i tuląc twarz do jej zimnej, omszałej sukni, rozpłakała się.

__________________________________
*Harry Potter i Zakon Feniksa, s. 816.

Edytowane przez Bloo dnia 24-07-2010 23:10

Dodane przez Lady Holmes dnia 24-07-2010 18:44
#44

Jako, że nie betowałam tego rozdziału, to powytykam błędy.

Mia z mocno bijącym sercem, wychyliła głowę zza rogu korytarza.

A kiedy odnajdzie właściwy dział, pozostanie tylko wyszperanie teczki, zawierającej zapis z odpowiedniej rozprawy.

A co robią tutaj te przecinki?
Co do jednego musiała Snaper17;owi przyznać rację, nie powinna marnować czasu na użalanie się nad sobą.

Wordowski znaczek.
Ojciec zaśmiał się głośno, jakby nie dostrzegał rządzy w oczach swojego gościa.

Żądzy, jak już.
Skierował się na wieżę astronomiczną.

Na Wieżę Astronomiczną.
Nagle zagrzechotał klamka.

Zgubiłaś "a" w czasowniku.
zczyzna celował w niego różdżką.

- Co? - Poczuła się, jakby ktoś trzasnął ją w twarz.

Z małej litery.
Nie bardzo podobał jej się pomysł rozmowy ze Sna o tym, co zaszło w gabinecie Czarnego Pana.

Sna? A kto to taki?
Poczekała kilka minut w salonie, pozwalając Snap'owi oddalić się na bezpieczną odległość.

Zgubiłaś "e" w nazwisku Severusa.
Pracujesz dla Dumbleodre'a, wiem o tym o dawna.

Dumbledore`a.
***
A teraz treść. Bardzo dobry rozdział. Szczególnie spodobał mi się scena, gdy Mia broniła Severusa i tym samym ściągnęła na siebie kłopoty w postaci własnej siostry. A co do wizyty Amelii u Malfoyów - to podobnie to sobie wyobrażałam, tylko, że Lucjusz wręczał jej kopertę. Naprawdę, bardzo dobry rozdział. Pozdrawiam, LH.

Dodane przez Bella_Granger dnia 24-07-2010 19:51
#45

Wow .. ciekawe naprawde ;) Zaczytałaam sie w tym bardzo .

Dodane przez Arya dnia 25-07-2010 00:48
#46

Jest już późno ale nie mogłam się powstrzymać przed wystawieniem posta. Dlaczego?

Jako pierwszy powód przyjęłabym fakt, że to kolejny wspaniałe rozdział, który bardzo mi się spodobał. Interesujący, pełen zwrotów akcji, zaskakujący, dopracowany, oraz reszta określeń, użytych przeze mnie w poprzednim komentarzu. Dlatego takie same, bo utrzymujesz swój poziom. Nie zaniżasz go, wręcz przeciwnie, podwyższasz z każdym rozdziałem. Genialny.

Po drugie, ten tekst był bardzo dopracowany pod względem technicznym, mimo, że sporadycznie zdarzały się usterki. Co do nich samych, to były to tylko literówki, które zdarzają się każdemu, kto dość szybko stuka w klawiaturę. Oprócz tego niepotrzebne przecinki, wordowskie bestie itp. Naprawdę niewiele, a jest to dość "młody" tekst. Jeżeli dalej będziesz ciągnąc to FF, to tych błędów będzie coraz mniej i mniej. Aż w końcu zanikną. Pisanie różnych opowiadań, niekoniecznie o tematyce potterowskiej, to doskonały pomysł na podszkolenie warsztatu pisarza, jeżeli takowym chcesz zostać, czego życzę Ci z całego serca.

Pozostało mi tylko życzyć Ci tylko powadzenia, motywacji do dalszego pisania i wyjątkowego natręta, w postaci Wena oczywiście ;]
A.



Dodane przez muchor dnia 30-07-2010 14:00
#47

Więcej błędów niż Lady House nie znalazłam.
Przejdźmy więc do treści.
Ciekawa akcja. Ładnie rozwinięta treść. Bardzo interesujące...
Piszesz w bardzo ładny, dojżały sposób. Na ogół nie ma błędów gramatycznych.
Podoba mi się twój styl.
Muszę Cię jednak Marto zmartwić... Nie wyobrażam sobię jak ty chcesz zakończyć te historię... tyle wątków masz rozpoczętych i będziesz musiała napisać jeszcze conajmniej 3-6 rozdziałów...
No ale, dasz radę.
Weny, weny i jeszcze raz weny!

Dodane przez Bloo dnia 08-08-2010 14:25
#48

[justify]Ekhm, tak, na początku, chciałabym podziękowac za wszystkie, bardzo miłe słowa. Są dla mnie wielką nagrodą i świadectwem na to, że moja pisanina ma jakiś sens. Dziękuję też za uwagi dotyczące błędów.
Pozdrawiam
B.______________________________

Rozdział 11: Obietnice, prośby i żądania.


Amelia siedziała na dachu i gapiła się w pochmurne niebo. Powoli dochodziła do siebie. Nie była już tak roztrzęsiona, jak godzinę temu, kiedy wpadła do domu Nataniela Fogga i poprosiła, żeby o nic nie pytał, tylko pozwolił jej zostać na noc.
Fogg, bez zbędnych uwag, zaprowadził ją do jednego z wielu nieużywanych pokoi, zaznaczając, że gdyby czegoś potrzebowała, to wie gdzie go szukać. Wyglądał przy tym na zmartwionego i wystraszonego.
Nie była w stanie wysiedzieć w małym pokoju. Nie minęło nawet dziesięć minut, kiedy wyszła na kamienny korytarz i rozejrzała się po nim. Następnie, wąskimi, krętymi schodkami dotarła na poddasze. Stamtąd, przez okno wyszła na mniej spadzistą część dachu. Wiatr rozwiał jej myśli i wyrwał z otępienia, w jakim trwała. Zdawała sobie sprawę z tego, że musi wyglądać żałośnie z zapuchniętymi oczami i czerwonym nosem. Jednak niewiele ją to w tym momencie obchodziło. Chciała tylko zrozumieć, dlaczego to wszystko się dzieje? Nigdy nie wierzyła w przeznaczenie. Zawsze sądziła, że człowiek sam kreuje swój los. A teraz? Czuła, że coraz mniej panuje nad swoim życiem. Gniew pulsował jej w żyłach, mieszając się z głębokim żalem. Jej przeznaczeniem było oddać swój dar Voldemortowi, a kiedy to się stanie, straci również swoje życie. "Odebranie daru oznacza śmierć dla Strażnika" - bardzo dobrze pamiętała to zdanie. Nie było innej drogi. Prawda okazała się dla niej za trudna, zbyt przytłaczająca.
Mia westchnęła głośno. Nikt nie wiedział, co się z nią dzieje, oprócz Czarnego Pana i Snape'a. Na żadnego z nich nie mogła liczyć. Pierwszy nie był zdolny do współczucia i nie obchodziło go, co się z nią stanie, kiedy Nagini wyssie z niej całe błogosławieństwo. Natomiast drugi... Drugi miał zbyt dużo własnych problemów i nie przejawiał, jak dotąd zdolności do empatii.
Straciła poczucie czasu, zapatrzona w blade światła położonego w dolinie miasteczka. Dopiero nagły trzask pękniętej deski, wyrwał ją z zamyślenia. Rozejrzała się dookoła. Rozbłysło światło i na szczycie spadzistego dachu pojawił się mężczyzna. Serce zabiło jej mocniej. Postać przeszła przez dach bez wahania, jakby to była normalna, szeroka droga. Z każdym kolejnym krokiem traciła swój nieziemski blask i już po chwili Amelia rozpoznała w mężczyźnie Filokteta. Tego samego, który pojawił się kilka miesięcy temu w ogrodzie Travisów.
Filoktet podszedł do niej. Ręce miał włożone w kieszenie białego, zwiewnego płaszcza. Jego oczy lśniły zielenią. Amelia nie mogła od niego oderwać wzroku.
- To ty - szepnęła.
Mężczyzna skinął głową i przykucnął przy niej, tak, że mogła się mu bardzo dokładnie przyjrzeć. Był młody, ale w jego oczach jarzyło się światło starsze od Merlina.
- Czytałam o tobie - rzekła bezbarwnym tonem. - Myślałam, że umarłeś jako stary człowiek.
Filoktet uśmiechnął się lekko.
- To prawda. Ale, kiedy stałem się duchem broniącym kryształu, wróciłem do postaci, w jakiej otrzymałem dar i stałem się Najwyższym Strażnikiem Gwiazdy Światła.
Amelia odwróciła od niego wzrok. Niepokój wkradł się w jej duszę. Bezwiednie przesunęła dłonią po prawym przedramieniu.
- Mam ci coś ważnego do powiedzenia - mówił dalej. - Musisz się skupić i wysłuchać mnie uważnie. Wyjawienie ci czegokolwiek, będzie złamaniem przez mnie przysięgi, którą złożyłem, stając się duchem strażnika. Po tym, co zrobię, nie będę mógł cię więcej odwiedzić. Nie wiem nawet, czy będę mógł w ogóle istnieć.
- Dlaczego chcesz to zrobić? - Mia spojrzała mu prosto w oczy.
- Bo to ja cię wybrałem i teraz muszę zrobić wszystko, żeby zachować cię przy życiu - odparł z mocą, zaciskając dłoń na jej ramieniu.
- Wybrałeś mnie? - Amelia potrząsnęła głową, nie wierząc jego słowom. A potem przypomniała sobie tę część historii, w której jest mowa o wyborze Strażnika, jeśli poprzedni zmarł zbyt szybko, by wskazać swojego następcę. - Ale... dlaczego ja? - wyjąkała.
- Bo uwierzyłem... - urwał w pół zdania.
- Nie było nikogo innego? - Mia wykorzystała moment jego wahania.
- Byli. Ale gdybyś zobaczyła ich serca... - Filoktet skrzywił się z obrzydzeniem.
- Ja jestem śmierciożerczynią - przerwała mu buntowniczo. - Nie jestem lepsza od innych.
- To prawda - przyznał. - Myślałem, że twoja matka zdoła cię ochronić. Niestety sama zginęła. Przekazanie błogosławieństwa komuś, kto jest tak blisko zła, może wydawać ci się szaleństwem. Ale ja naprawdę uwierzyłam, że znalazłem właściwą osobę. - Ujął ją za podbródek i zmusił, by spojrzała mu w oczy. - Nadal jestem przekonany o tym, że zwalczysz w sobie pokusę i dokonasz właściwego wyboru.
- Jak mam to zrobić, skoro mówisz do mnie półsłówkami? - zdenerwowała się. - Poza tym, ja już nie mam żadnego wyboru.
- Wiesz, że to nieprawda. Zawsze jest inne wyjście. Voldemort nie cofnie się przed niczym. Twoja matka musiała mu powiedzieć o darze. Nikt inny nie był obecny przy tym, kiedy przekazywałem ci moc Gamerlingów.
Amelia zamarła. Matka miała ją wydać na śmierć? Ofiarować Voldemortowi?
Wybacz mi, moje dziecko. Wybacz mi to, co muszę zrobić.
Wspomnienie tych odległych słów, zmroziło ją dogłębnie. Czy to w ogóle możliwe?
- Gdy skończyłaś rok, Voldemort napoił cię jadem Nagini. Dlatego odczuwasz związek z wężem - kontynuował Filoktet.
Mia zauważyła, że z każdym nowym słowem, jego skórę pokrywają srebrzyste plamki. Mężczyzna krzywił się, co jakiś czas, jakby coś go bolało. To nie były dobre znaki.
- Po co to zrobił?
- Żebyś w przyszłości była odporna na ugryzienia.
- Ale przecież mógł mnie zabić tej nocy, kiedy się dowiedział. Zabrałby to, czego chciał i już. Nie rozumiem, z jakiego powodu muszę teraz przez to przechodzić? - Rozłożyła ręce w geście bezradności.
- To nie takie proste. - Filoktet zaczerpnął gwałtownie powietrza, a srebrne plamki w całości pokryły mu twarz. - Kiedy błogosławieństwo jest przekazywane przez ducha, wtedy przez pięć lat Najwyższy Strażnik stanowi jedność z kryształem. Innymi słowy, gdyby Voldemort wtedy cię zabił, zniszczyłby również kryształ. Uratował cię fakt, że zanim skończyłaś sześć lat, on stracił moc.
Dziewczyna parsknęła śmiechem.
- To się nazywa szczęście. I to nie takie zwykłe szczęście - mruknęła cierpko. - To wielka ulga, że mi o tym powiedziałeś. Naprawdę. - Spojrzała na niego gniewnie.
Filoktet przesunął swoją dłoń na prawe przedramię dziewczyny.
- Ta część daru, którą zdołał z ciebie wyssać, już go wzmacnia. Ale tylko całość uczyni go właścicielem Gwiazdy Światła. - Twarz Filokteta znajdowała się kilka cali od twarzy Amelii. Widziała, jak zielone tęczówki jego oczu blakną. To było naprawdę dziwne wrażenie.
Tymczasem mężczyna nie przestawał mówić:
- Nie możesz mu pozwolić, by przejął władzę nad kryształem. To doprowadzi was do zguby, zagrozi istnieniu świata. Legnie w gruzach wszystko, co poprzedni Strażnicy starali się robić.
Filoktet krzyknął i osunął się na kolana, przykładając dłonie do twarzy.
Amelia chciała mu jakoś pomóc, ale najwyraźniej nie chciał, żeby go dotykała.
- Co mam zrobić? Nie mogę, tak po prostu, odmówić Czarnemu Panu - prawie krzyknęła. Czuła, że nie zostało im zbyt wiele czasu. Filoktet zaczął dziwnie połyskiwać, jakby został napromieniowany.
- Musisz - wysapał z trudem. - Musisz... zniszczyć Gwiazdę Światła...
- Co? - Mia starała się skupić, ale nie bardzo jej to wychodziło. - Ale niby jak? Nawet nie wiem, gdzie jej szukać!
- Jesteś Najwyższym Strażnikiem... - Głos Filokteta napływał gdzieś z oddali. - Możesz to zrobić... tylko ty, nikt inny...
Amelia patrzyła ze zgrozą, jak mężczyzna skręca się w cierpieniu. Robił się coraz bledszy, dostrzegała przez niego powoli jaśniejące niebo.
- Znajdziesz kryształ bez problemu. Stella Lucerna cię poprowadzi...
Skóra zaczęła mu pękać i łuszczyć się. Amelia nachyliła się do niego i złapała go za rękę. To było dziwne, bo nie poczuła zupełnie niczego. Filoktet spojrzał na nią jaskrawo zielonymi oczami.
- Wierzę w ciebie Amelio - usłyszała jego głos w swojej głowie. - Wiem, że nie zawiedziesz... nas...
Potem blask eksplodował. Mia intuicyjnie osłoniła twarz rękami. W głowie wybuchł jej głośny krzyk. Została sama z porannym niebem i letnim wiatrem.
Wstała z miejsca, odgarniając włosy z twarzy. Była znużona i przytłoczona tym, czego się dowiedziała. Cały wczorajszy dzień wydał jej się bardzo odległy i nierealny. Jakby to nie ona go przeżyła. Odwróciła się i przeszła przez okno na poddasze. Mimo zmęczenia nie miała zamiaru się kłaść. Zeszła na sam dół, do kuchni. Nie przypuszczała, że spotka tam Nataniela.
Fogg siedział przy stole nad jakąś książką. Wyglądał strasznie. Szara ze zmęczenia twarz, potargane włosy i ledwo przytomne spojrzenie. Mia poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. Było oczywiste, że nie spał całą noc i to z jej powodu. Zatrzymała się w progu, spoglądając na przyjaciela stroskanym wzrokiem. Podjęła decyzję. Przygryzła dolną wargę i weszła do środka. Nataniel drgnął i spojrzał na nią. Na jego bladych, wyschniętych ustach pojawił się cień uśmiechu.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Już lepiej - odpowiedziała i zabrała się za parzenie herbaty. - Musimy porozmawiać - dodała.
- Tak - zgodził się Fogg. - Powiedz mi, na Merlina, co się stało?
- Nie będziemy rozmawiać o mnie - przerwała mu stanowczo - tylko o tobie.
Postawiła czajnik na piec zbyt gwałtownie.
- Czy ugryzł cię Piaskowy Skarabeusz? - Odwróciła się w stronę Nataniela, wpatrując się w niego palącym spojrzeniem. - Chociaż ty mnie nie oszukuj, proszę - dodała błagalnym tonem.
- Dobrze. - Nataniel spuścił głowę. - Nie wiem, skąd o tym wiesz, ale tak, ugryzł mnie Skarabeusz.
Amalia westchnęła i zabrała się za przygotowanie kubków.
- Długo zamierzałeś milczeć? - Starała się, żeby jej głos był spokojny. - A może myślałeś, że jak umrzesz, to nawet tego nie zauważę?
- To nie tak - mruknął, wstając z miejsca. Książka, którą czytał zsunęła się na podłogę.
- A jak?
- Po prostu uważam, że mamy ważniejsze sprawy na głowie - odparł najzupełniej szczerze.
Amelia prychnęła z niedowierzaniem.
- Posłuchaj. Ten przykry fakt miał miejsce kilka lat temu. Pogodziłem się z tym, co mnie czeka i nie chciałem cię dodatkowo niepokoić - tłumaczył cierpliwie. - Czy to źle, że chciałem oszczędzić ci kolejnej przykrości? Pomyślałem, że i tak masz zbyt dużo zmartwień, z którymi musisz sobie radzić...
- Ale one wszystkie dotyczą mnie - wtrąciła gniewnie. - Sądzisz, że nie interesuje się tym, co ci jest? Masz mnie za ostatnią egoistkę?
- Nie, po prostu nie chciałem sprawić ci bólu.
- Myślisz, że nie jestem zbyt silna, żeby poradzić sobie z prawdą? - zawołała wojowniczo. - Nie jestem dzieckiem, z którym trzeba się ostrożnie obchodzić. Nie chcę, żeby ciągle mnie okłamywano. Mam tego po prostu dosyć - zakończyła cicho.
Nataniel skinął głową. Woda zawrzała, co czajnik natychmiast wygwizdał na całą kuchnię. Amelia zalała herbatę i podała jeden z kubków Foggowi.
- Nie pozwolę ci umrzeć, wiesz o tym? - zagadnęła, gdy tylko usiedli.
- Na to nie ma lekarstwa - odparł Fogg zmęczonym głosem.
- Bzdura - żachnęła się. - Z pewnością można coś zrobić.
Nataniel tylko pokręcił głową.
- Pogodziłem się z tym, Mia. Ty też to zrób - upił łyk herbaty. Amelia swojej nie tknęła.
- Ale ja ciebie potrzebuję - wyznała cicho. - Sama nie dam sobie z tym wszystkim rady.
Fogg uśmiechnął się szeroko.
- Jestem innego zdania. Masz wszystkie cechy swojej matki, Amelio. To mi wystarczy, żeby wiedzieć, że sobie poradzisz. Sama pomyśl, ile jest w tobie determinacji, żeby dowiedzieć się prawdy? - zachrypiał. - Masz wielką siłę woli, tylko musisz nad nią jeszcze trochę popracować. Nauczyłaś się, jak wyczarować patronusa, ćwiczysz oklumencję, znasz się na leczeniu ran. Nie mów mi, że nie dasz rady, bo uznam cię za tchórza, który chowa się przed przyszłością.
- Już wiem, co mnie czeka w przyszłości - odpowiedziała ponuro. - Zdaje się, że moim przeznaczeniem jest tak, czy inaczej śmierć.
Nataniel przysunął się do niej razem ze swoim krzesłem i położył jej dłoń na ramieniu. Mimo szarej jak popiół twarzy, oczy błyszczały mu wesoło.
- Przeznaczenie bywa czasami zabawne. Na twoim miejscu nie przywiązywałbym do niego zbyt wielkiej wagi. Tylko głupcy ufają przeznaczeniu, które rozpada się, kiedy tylko postanowimy podążać swoją własną ścieżką.
Amelia gapiła się na niego z niedowierzaniem. Obawiała się, że zaczął bredzić.
- Myślę, że powinniśmy się wyspać - powiedziała wreszcie skonsternowana. - A ja znajdę sposób, jeszcze zobaczysz - oświadczyła z zaciętą miną.
Wróciła do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Opadła na łóżko, wpatrując się w oblepiony pajęczynami sufit.
- Musi być jakiś sposób - szepnęła sama do siebie. Zapadła w niespokojny sen, pełen przyczajonych cieni i znajomych głosów.

* * *


Mgła leniwie szerzyła się po brukowanej uliczce, pomiędzy ciemnymi, ceglanymi domami na Spinner's End. Te nieliczne latarnie, które działały, rzucały kręgi bladego światła, zwabiając ćmy i rzucając rozedrgane, niepokojące cienie. Dwóch zakapturzonych mężczyzn wyszło z mroku i szybkim krokiem przeszło na drugą stronę ulicy.
Zatrzymali się przy obskurnym domu, jednym z niewielu, który posiadał wszystkie szyby w oknach. Wyższy mężczyzna dyskretnie posługując się różdżką, odblokował zamek i otworzył drzwi przed swoim towarzyszem.
- Zapraszam, Glizdogonie - szepnął jadowicie Snape, popychając niskiego czarodzieja do środka i zatrzaskując za sobą drzwi. Machnął krótko różdżką i świece utkwione w wiszącym na suficie żyrandolu, zapłonęły bladym blaskiem. Z ciemności wyłonił się ciasny salonik, którego ściany w całości pokrywały książki. Wszystko w zasięgu wzroku było zakurzone i sprawiało raczej przygnębiające wrażenie. Severus zdjął płaszcz i rzucił go niedbale na fotel.
Peter Pettigrew obrócił się kilka razy w miejscu, obrzucając pomieszczenie lękliwym spojrzeniem swoich wodnistych oczek.
- Tutaj mieszkasz? - wyjąkał w końcu.
Snape zmierzył go litościwym spojrzeniem, jakby miał do czynienia z przygłupem.
- Pozwól, że nie będę odpowiadał na twoje, niezwykle inteligentne, pytanie - odparł z przekąsem.
Pettigrew oblizał wyschnięte wargi i usiadł na starej, podniszczonej kanapie.
- Skoro Czarny Pan przydzielił mi cię do pomocy - Snape ponownie zabrał głos - powinniśmy ustalić pewne szczegóły.
Glizdogon pokiwał nieznacznie małą główką.
- Zacznijmy od tego, że nie wolno ci niczego ruszać, bez mojego uprzedniego pozwolenia.
- Ale... - Peter zmarszczył nos.
- Nie przerywaj mi, kiedy mówię - warknął Snape. - Zakaz nie dotyczy kuchni i łazienki - wyjaśniał dalej, stosując fałszywie uprzejmy ton. Przeszedł obok Glizdogona i ku jego zdumieniu otworzył tajne przejście, które znajdowało się za jednym z książkowych regałów.
Snape gestem przywołał go do siebie. Chwilę później oboje patrzyli na kamienny korytarz i wąskie schodki prowadzące w głąb zimna i mroku.
- Na dole jest twój pokój - oznajmił Severus, cofając się w stronę fotela.
Pettigrew spiorunował go wzrokiem.
- Ale to jest piwnica - zawołał oskarżycielskim tonem.
- W sam raz dla szczurów takich jak ty, Glizdogonie - zakpił Snape. - Musisz mi wybaczyć te drobne niedogodności. Jak widzisz, sam nie opływam w luksusach - dodał.
Peter zajrzał w dół korytarza i zawrócił gwałtownie do salonu. Jego srebrna dłoń powędrowała w stronę ust.
- Opanuj się, choć trochę. Nic ci tutaj nie grozi - syknął zniesmaczony Snape. - Proponuję, żebyśmy się starali nie wchodzić sobie w drogę. To nam pozwoli, w miarę spokojnie, przetrwać te dwa miesiące. Jeśli będę cię potrzebował, dam ci znać.
- Nie muszę cię słuchać - naburmuszył się Peter.
- Jesteś w moim domu, więc nie będziesz miał większego wyboru - odparł Severus. - Mogę jednak zawiadomić Czarnego Pana, że nie jesteś zadowolony z nowego lokum.
Glizdogon wyglądał na rozbitego. Ciągle rozglądał się niepewnie wokół siebie, jakby spodziewał się, że zaraz coś wyskoczy na niego z ciemnego kąta.
- Mam nadzieję, że się zrozumieliśmy. - Snape skierował się w stronę kuchni.
- Ale ja nie chcę mieszkać w piwnicy - zapiszczał za nim Glizdogon. - Potrzebuję przestrzeni.
Snape zatrzymał się i uśmiechnął paskudnie.
- Tak się składa, że piwnica jest największym pomieszczeniem w tym domu. O ironio.
Po tych słowach zostawił Glizdogona sam na sam z jego lękami i niezadowoleniem. Wszedł po wąskich, skrzypiących schodach na piętro, gdzie znajdowało się małe pomieszczenie, służące mu za sypialnię. Ściany pokrywała szara tapeta, wąskie łóżko przykrywała ciemnozielona narzuta. Pod oknem stał mały stolik, a przy nim rozklekotane krzesło. Podszedł do stołu. Na zakurzonym blacie leżała - okładką do góry - otwarta książka. Zebrała się na niej gruba warstwa kurzu, która wzbiła się szarym obłoczkiem ku sufitowi, kiedy wziął ją do ręki. Był to "Leksykon najsilniejszych trucizn".
Severus usiadł na krześle i przetarł dłonią zmęczoną twarz. Cały wieczór spędził w towarzystwie Voldemorta, skupiając się na blokowaniu emocji i zamykając dostęp do swoich myśli. Był świadkiem ceremonii przyjęcia Dracona Malfoya do grona śmierciożerców. Chłopak od razu dostał od Czarnego Pana poważne zadanie. Zadanie, na którego realizację miał nikłe szanse. Ci, którym Voldemort wyjawił szczegóły swojego planu, dobrze zdawali sobie sprawę z tego, że była to zemsta na rodzinie Malfoyów, za porażkę, jaką Lucjusz poniósł w Departamencie Tajemnic.
Snape wiedział, że powinien natychmiast skontaktować się z Dumbledorem, ale w obecnej sytuacji, kiedy miał na karku Glizdogona, wolał nie ryzykować. Może zaczekać jeszcze kilka godzin. Nie miał zamiaru tak łatwo przehandlować, dopiero co, odzyskanego zaufania.
Zdarzenia z zeszłego tygodnia odżyły w jego głowie. Co jakiś czas nachodziła go myśl, że zbyt ostro potraktował Amelię, która faktycznie uratowała mu skórę. Nie wiadomo, jakby się to wszystko skończyło, gdyby nie przyszła i nie nakłamała Czarnemu Panu w żywe oczy. Ogólnie jednak uznał, że dziewczyna nie powinna się pogrążać. I tak miała już zbyt wiele do ukrycia przed Voldemortem. Zupełnie nie rozumiał jej nieodpowiedzialnego zachowania. Bywała czasem tak samo porywcza, bezmyślna i emocjonalna, jak ten idiota, Potter. Na dodatek wiedziała wystarczająco dużo, żeby przy odrobinie nieszczęścia posłać ich oboje do piachu. Przyszłość malowała się Severusowi w nieciekawych barwach. Jeżeli Czarny Pan nie zorientuje się w tej sieci kłamstw, to będzie można mówić, o czymś więcej, niż o zwykłym szczęściu.

* * *


Przez cały tydzień Mia nie odważyła się pokazać w domu. Panicznie bała się spotkania ze swoją starszą siostrą. Co prawda, Gerard odwiedził ją kilka razy w Dasyfield i zdradził, że ojciec jest wściekły na Gwen, a nie na nią, ale dla Amelii był to kolejny powód, by trzymać się z daleka od domu. Gerard poinformował ją również, że ma pełne wsparcie ze strony ojca, a jeśli chodzi o Snape'a, to wrócił do łask tak szybko, jak z nich wypadł. Mimo wszystko, wolała jeszcze trochę poczekać. Musiała odzyskać pewność siebie, oswoić się z emocjami, jakich się po sobie nie spodziewała. Poza tym mieszkając u Fogga, miała go cały czas na oku. Z niepokojem stwierdziła, że jego stan ciągle się pogarsza. Ogarniała ją złość, że nie potrafi mu pomóc. Wiedziała, że musi się śpieszyć, że ani jemu, ani jej nie zostało tak naprawdę wiele czasu. Jak dotąd, nie powiedziała mu o wizycie Filokteta, ani o tym, co odkrył Severus. Nie zamierzała go martwić. Był dla niej nieocenioną pomocą, ale zdała sobie sprawę, że nie może go wciągnąć we wszystko, co jej dotyczy.
Antycznie Magiczne, jak zwykle, świeciło pustkami. Pomyślała, że jak tak dalej pójdzie, to przed końcem tego roku, będzie zmuszona zamknąć sklep. Przesunęła palcami po wieczku szkatułki, która ciągle pozostawała tajemniczą. Zamierzała wybrać się dzisiaj do banku Gringotta i ukryć ją w swojej skrytce. Nie mogła pozwolić, żeby dostała się w niepowołane ręce, tak jak kluczyk. Drgnęła, kiedy dzwonek przy drzwiach obwieścił czyjeś przybycie. Wychyliła się z zaplecza i dostrzegła Olafa Gibona, zatopionego w lekturze Proroka Codziennego.
- Cześć - zawołała, stając za kontuarem.
- Wiesz, co tu piszą? - mruknął, zamiast powitania. - Że rozwalili most w Londynie.
- Co? - Mia wytrzeszczyła na niego oczy.
- Most Brockdale. Piszą, że to robota śmierciożerców, i że zginęło około dwudziestu mugoli - zakomunikował Olaf. - Miałaś z tym coś wspólnego?
- Żartujesz? Kiedy to się stało?
- Wczoraj, wieczorem. Wiesz co? W takich chwilach odechciewa mi się walki o legalizację czarnej magii - wyznał, przekładając kartki gazety. - Rozumiem manifestację siły, ale żeby mordować bez powodu tylu ludzi?
- Przecież dobrze wiesz, jak to działa - odparła Mia ponuro. - I nie patrz na mnie tak, jakbym to ja rozwaliła ten most - warknęła.
- Już dobrze, dobrze - uspokoił ją. - Poza tym Knot został zdymisjonowany. Na jego miejsce wybrano Rufusa Scrimgeoura.
- Tego aurora? - Mia wychyliła się przez ladę i wyrwała Olafowi gazetę z rąk. - No cóż, on z pewnością nie da się tak łatwo zastraszyć - stwierdziła, przyglądając się zdjęciu nowego Ministra. - Teraz, kiedy Czarny Pan się ujawnił, będą potrzebować człowieka o silnych nerwach.
- Wszędzie można natknąć się na dementorów - poskarżył się Olaf.
- Myślałam, że lubisz takie klimaty - stwierdziła Mia z przewrotnym uśmiechem. Zamknęła gazetę i krzyknęła:
- O, piszą też o Potterze. Harry Potter wybrańcem? - przeczytała.
- Snują domysły, co się wydarzyło w Departamencie Tajemnic - odrzekł chłopak. - Trzeba przyznać, że dzieciak ma więcej szczęścia, niż rozumu.
I osoby, które nad nim czuwają, dodała Mia w myślach.
- Ale nie widziałaś jeszcze najlepszego - dodał i wyciągnął jakąś kartkę z tylniej kieszeni spodni. - Popatrz na to.
- Ładny kolor - mruknęła, biorąc od niego purpurową ulotkę. - Ministerstwo zamierza chronić obywateli przed czarną magią? - zaśmiała się, kiedy przejrzała zawartość broszury. - To jest żałosne.
- Czy ja wiem? - Olaf wzruszył ramionami. - Starają się, jak mogą.
- Myślisz, że to jest skuteczne? - spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Nie sądzę. - Pokręciła głową. - Poza tym, właśnie zamierzam złamać pierwszy punkt i chciałam cię prosić, żebyś zaopiekował się sklepem.
Olaf zmierzył ją uważnym spojrzeniem. Poczuła się trochę nieswojo. Ostatnio zbyt często prosiła go o przysługi. Obiecała sobie w duchu, że da mu w tym miesiącu podwyżkę; o ile coś zarobią.
- Jasne, zostanę - powiedział w końcu.
- Dziękuję, to dla mnie ważne. Postaram się wrócić jak najszybciej. Będziesz mógł wtedy pójść do domu - zapewniła.
Machnął tylko ręką.
Amelia wróciła na zaplecze i włożyła szkatułkę do płóciennej torby, którą przewiesiła sobie przez ramię. Sprawdziła, czy ma klucz do skrytki, chwyciła swój płaszcz i wróciła do głównej sali.
- Jeśli przyjedzie ktoś od ciebie - zaczął Olaf - to, co mam powiedzieć?
- Że nie wiesz, gdzie jestem. Nie było mnie dzisiaj od rana - odpowiedziała natychmiast. - Tak będzie najbezpieczniej - zapewniła, widząc jego minę. - Dzięki temu unikniesz kłopotliwych pytań. Nie chcę cię wciągać w moje rodzinne sprawy.
Uśmiechnęła się jeszcze do niego i wyszła na zewnątrz, w chłodne, czerwcowe przedpołudnie.

* * *


Mia dawno nie odwiedzała Ulicy Pokątnej, dlatego była zaskoczona widokiem, który ukazał się jej oczom, kiedy przeszła przez tajne przejście z Dziurawego Kotła. Zwykle kolorowa i zatłoczona aleja, tonęła w szarości. Ogromne plakaty z Ministerstwa Magii, przedstawiające poszukiwanych śmierciożerców, przysłaniały witryny sklepowe. Lodziarnia Fortescue świeciła pustkami, tak samo, jaki kilka innych lokali. Idąc w kierunku gmachu banku Gringotta, natknęła się na tuzin straganów. Wszystkie zapełnione jakimiś dziwacznymi przedmiotami, sprzedawanymi przez dziwacznych ludzi. Mia starała się trzymać, jak najdalej od łypiących na nią łakomym okiem sprzedawców. Przyspieszyła kroku i już po kilku chwilach wspinała się po białych, kamiennych schodach prowadzących ku wrotom Gringotta.
Gobliny pracujące w banku były bardziej podejrzliwe i ostrożne, niż zazwyczaj. Zanim dostała się do niewielkiej skrytki, przeszła przez dokładną kontrolę. Do tego, goblin, który ją obsługiwał, przez bite dziesięć minut sprawdzał, czy jej klucz to nie falsyfikat. W końcu została poprowadzona przez innego pracownika do swojej skrytki. Piętnaście minut później z ulgą wyszła na świeże powietrze. Nie znosiła tej szalonej jazdy wózkiem. Miała nieprzyjemne wspomnienia ze swojego pierwszego razy, kiedy jako mała dziewczynka, odbyła taką przejażdżkę razem z ojcem do ich rodowego skarbca. Nigdy nie miała zbyt mocnego żołądka, więc zwymiotowała elegancko na ministerialną szatę ojca i miała wrażenie, że do końca życia będzie jej się kręciło w głowie.
Zerknęła na zegarek i stwierdziła, że może się chwilę pokręcić po okolicznych sklepach. Szła w dół ulicy, mijając nielicznych przechodniów, gdy nagle jej wzrok przykuł niezwykle kolorowy i wyróżniający się z szarości i nijakości sklep. Podeszła bliżej, zatrzymując się przed oknem wystawowym. Przez szybę dostrzegła tłum ludzi. Uśmiechnęła się bezwiednie i odczytała duży, barwny szyld: MAGICZNE DOWCIPY WEASLEYÓW. Następnie z zainteresowaniem zapoznała się z treścią fioletowego plakatu, umieszczonego z prawej strony wejścia. Nie wytrzymała i wybuchła śmiechem. Już dawno się tak nie śmiała, łzy pociekły jej z oczu. Otarła je wierzchem dłoni, nie przestając się chichrać. Rozbolał ją brzuch, tak, że musiała oprzeć się o ścianę. Po kilku chwilach zdołała się opanować. Z lekkim zakłopotaniem zdała sobie sprawę, że obserwuje ją kilka osób. Natychmiast doprowadziła się do porządku i spojrzała jeszcze raz na plakat. Przyszło jej na myśl, że jako śmierciożerczyni powinna być święcie oburzona. No cóż, wyglądało na to, że ma wyjątkowo spaczone poczucie humoru. Q-PY-BLOK. Nie no, doprawdy. Pokręciła głową z uśmiechem. Już miała odejść, kiedy drzwi sklepu otworzyły się i na zewnątrz wyszło dwoje ludzi.
- Mam nadzieję, że o niczym nie zapomnieliśmy. Lepiej przeliczyć to jeszcze raz, zwłaszcza te peleryny i czapki niewidki. Wziąłeś pudło z uszami dalekiego zasięgu, tak? To dobrze - trajkotała kobieta o mlecznobrązowej skórze i długich czarnych, kręconych włosach. - Na Salazara, Marv uważaj, bo się potarga!
Wyrwała, obładowanemu pakunkami mężczyźnie, długie pudełko spod pachy, którym zahaczył o klamkę.
- To moje kanarkowe kremówki. Nie mogą być uszkodzone. Dobra, policzymy wszystko w Dziurawym Kotle. Nie chciałabym wrócić do redakcji i zorientować się, że mam za mało okularów dalekowidzących. Nie mamy czasu do stracenia. To jest wojna!
- Tak jest, szefowo - sapnął Marv, chwiejąc się na obie strony.
Amelia uskoczyła przed dwiema torbami, które dyndały mu na ramieniu.
- O przepraszam - mruknął, nie patrząc nawet w jej stronę.
- Marv, co ty robisz? Stratujesz panią... - Oczy kobiety spoczęły na twarzy Amelii, która wyszczerzyła się pokazowo.
- Cześć Karen. - Pomachała jej lekko ręką.
- Do stu tysięcy sklątek tylnowybuchowch! - krzyknęła Karen, niemal upuszczając pudełko z kremówkami. - Ale przecież to Mia Norton!
Obydwie kobiety, ku przerażeniu Marva i ku zdumieniu przechodniów, zapiszczały radośnie, rzucając się sobie w ramiona.
- Skąd się tutaj wzięłaś? - chciała wiedzieć Mia.
- O to samo mogę cię zapytać - zachichotała Karen, której wielkie brązowe oczy lśniły radośnie. - Co za spotkanie! Ile to? Pięć...
- Sześć lat! - poprawiła ją natychmiast Mia. - Myślałam, że jesteś w Australii.
- Byłam - podkreśliła Karen. - Do zeszłego wtorku. Teraz wróciłam pracować dla swoich - zaśmiała się perliście.
- Przepraszam - wtrącił się Marv. - Czy mogłybyście tę uroczą pogawędkę przenieść do Dziurawego Kotła?
- Och, tak rzeczywiście. - Karen wyglądała, jakby zapomniała o obecności swojego towarzysza. - Tak w ogóle, to jest Amelia Norton, moja najlepsza przyjaciółka. Mia, to jest Marv Murphy, mój asystent.
- Tak, tak. Miło mi - rzucił Marv. - Tylko, że ja zaraz wszystko upuszczę.
- Pomożemy ci - zaproponowała Amelia i wzięła od niego dwie torby.
- Ja już mam pakunek. - Karen wskazała na podłużne pudełko. - Chodźcie.
Po kilku minutach wyłożyli wszystkie zakupy na większym stoliku w Dziurawym Kotle. Pomarszczony barman Tom podszedł do nich, ale zgodnym chórem odmówili złożenia zamówienia.
- To niesamowite! - Karen, gdy tylko pozbyła się balastu, podbiegła do przyjaciółki, łapiąc ją za ramiona.
- Też tak uważam - zaśmiała się Mia. - A więc wróciłaś do Wielkiej Brytanii. Co cię tu ściągnęło?
- Postanowiłam, że nie będę się uganiała za sensacją w świecie, kiedy w kraju mamy sytuację kryzysową. Voldemort odzyskał moc, dziewczyno!
Amelia skrzywiła się na dźwięk imienia swojego pana.
- Tutaj będą się ważyć losy świata - kontynuowała rozentuzjazmowana Karen.
- Trochę ciszej - zwrócił jej uwagę Marv.
Mia przypomniała go sobie z Hogwartu. Był w Ravenclaw i ciągle chodził z nosem utkwionym w Proroku Codziennym. Nadal miał te same niesforne, jasnobrązowe loczki i wadę zgryzu.
- Pracujecie dla Proroka? - zagadnęła, nie wiedząc, co właściwie powinna teraz powiedzieć.
- Dla tego szmatławca? - parsknęła natychmiast Karen. - Nie sądzę. Pracujemy dla Brytyjskiej Wyroczni.
Mia uniosła brwi.
- Pierwsze słyszę - wyznała zdumiona.
- Nic dziwnego - rzekł Marv. - To nowy dziennik. Pierwszy numer dostępny od jutra.
- Tak. Walimy tam z grubej rury, nie to, co Prorok - dodała z niesmakiem Karen. - Oni są całkowicie zależni od Ministerstwa. Co im tam na górze podyktują, to ci idioci napiszą.
Mia musiała przyznać Karen trochę racji. Uśmiechnęła się wyrozumiale, bo jej przyjaciółka zawsze miała skłonność do wyolbrzymiania ważnych spraw. Jej Ślizgońska natura: spryt, wścibstwo i upór, bardzo pomagały w reporterskiej karierze.
- A niech mnie oszałamiacz trzaśnie! Marv, spójrz na godzinę. - Karen okręciła się w miejscu. - Musimy wracać natychmiast do redakcji.
Zgarnęła ze stołu część zakupów i rzuciła Amelii przepraszające spojrzenie.
- Wybacz, słońce, robota wzywa. Pierwsze wydanie, sama wiesz. Wszystko musi być zapięte na ostatni guzik.
- Jasne.
- Ale koniecznie musimy się spotkać i porozmawiać - dodała. - Jak tylko dokopiemy kilku śmierciożercom, których wzięliśmy na tapetę, skontaktuję się z tobą.
Mia skinęła tylko głową, obserwując zdenerwowaną Karen i nieco nachmurzonego Marva Murphy'ego. Poczuła się trochę nie na miejscu. Dokopanie śmierciożercom zdecydowanie nie zwiastowało przychylnego nastawienia Karen King do sługusów Czarnego Pana. Potarła bezwiednie swoje lewe przedramię.
- Do zobaczenia - krzyknęła Karen i oboje z Marvem wytoczyli się z pubu.
Mia została sama, zdana na łaskę, przepełnionych nadzieją spojrzeń barmana. Zastanawiała się przez chwilę, dlaczego czuła wstyd, kiedy przenikliwe oczy przyjaciółki mierzyły ją ufnym i życzliwym spojrzeniem. Otrząsnęła się z tych myśli i podążyła w stronę wyjścia. Miała jeszcze jedną, ważną sprawę do załatwienia.

* * *


Ulica, przy której znajdowało się wejście do Szpitala Świętego Munga, była pełna mugoli. Amelia czuła się nieco zagubiona wśród tylu niemagicznych ludzi. Szybkim krokiem podeszła do starego domu handlowego i przylgnęła do brudnej witryny, szepcząc:
- E... Chciałbym zobaczyć się z Vincentem Smithem.
Manekin stojący po drugiej stronie wystawy, skinął nieznacznie głową i Mia przeszła przez szybę. Wpadała do izby przyjęć, tak samo zatłoczonej, jak ulica na zewnątrz. Jakaś uzdrowicielka w żółtozielonej szacie uśmiechnęła się do niej znad swojego notatnika. Mia odwzajemniła uśmiech i rozejrzała się po izbie. Z ulgą stwierdziła, że kolejka do informacji nie jest tak duża, jak się spodziewała. Stanęła więc za otyłym czarodziejem, który miał wielkiego guza na głowie i mruczał coś pod nosem. Po około piętnastu minutach, spędzonych na przyglądaniu się, co ciekawszym przypadkom źle rzuconych czarów i magicznych chorób, dotarła wreszcie przed biurko recepcji. Pulchna czarownica spojrzała na nią obojętnym wzrokiem.
- Chciałabym zobaczyć się z Vincentem Smithem - powiedziała Mia, skubiąc nerwowo guzik swojego ciemnozielonego płaszcza.
- Pani z rodziny? - odburknęła recepcjonistka, przerzucając kartki leżącego przed nią spisu pacjentów.
- Nie - odparła Mia i zaraz tego pożałowała.
- Nikt, poza najbliższą rodziną, nie ma do niego wstępu. Następny!
- Ale pani nie rozumie. - Mia nie zamierzała się tak łatwo poddawać. - Ja muszę się z nim zobaczyć.
- Po pierwsze, złotko, i tak byś sobie z nim nie pogadała, bo biedak leży cały czas nieprzytomny i tylko majaczy coś przez sen. Po drugie, twoje potrzeby nie są moim zmartwieniem - wyjaśniła bezkompromisowym tonem. - Następny!
Jakiś wychudzony czarodziej, z wielkimi wąsami chciał podejść do biurka, ale Amelia przeprosiła go i odepchnęła na bok.
- Jestem córką sędziego Nortona i mam prawo zobaczyć się ze Smithem - rzekła stanowczo, rozgniewanym głosem.
- Jak dla mnie, możesz sobie być nawet córką Ministra Magii - odparła recepcjonistka niecierpliwie. - Patrz mi na usta, złociutka. Nie masz tam wstępu. Do widzenia. - Gestem odgoniła ją od biurka.
Mia prychnęła i odsunęła się. Spojrzała na tablicę informacyjną. Musiała coś wymyślić. Nie wyjdzie stąd, dopóki nie odwiedzi Smitha. Nawet, jeśli mężczyzna faktycznie nie jest w stanie rozmawiać, to nic. Chciała spojrzeć w twarz człowieka, odpowiedzialnego za śmierć jej matki. Najpierw jednak zdecydowała udać się na pierwsze piętro, gdzie leczono urazy magizoologiczne.
Wspięła się do góry, przeskakując po dwa schodki naraz. Zatrzymała się przed drzwiami prowadzącymi na oddział, na którym leczyło się - jak oznajmiała tabliczka - poważne ukąszenia. Weszła ostrożnie do środka. Gdzieś w oddali rozległ się dziki wrzask. Ciarki przebiegły jej w dół po kręgosłupie. Otrząsnęła się i ruszyła wzdłuż wąskiego korytarza, obwieszonego portretami sławnych i zasłużonych uzdrowicieli. Pomiędzy obrazami znajdowały się drzwi do sal szpitalnych i pomieszczenia dla personelu. W końcu zalazła gabinet uzdrowiciela dyżurnego. Zapukała, a kiedy usłyszała zaproszenie, otworzyła drzwi i weszła do jasnego, niewielkiego pokoiku. Przy niezwykle uporządkowanym biurku, siedział starszy mężczyzna, o bladym obliczu i spokojnym spojrzeniu. W żylastych dłoniach trzymał teczkę z aktami.
- Zapraszam. - Wskazał Amelii krzesło, ustawione naprzeciwko biurka. - W czym mogę pomóc? - zapytał uprzejmym, nieco flegmatycznym tonem.
Mia usiadła na wskazanym miejscu, gniotąc w rękach swoją płócienną torbę.
- Chciałam zapytać... - zaczęła niepewnie. - Mój przyjaciel został ugryziony...
- Jest tutaj? - przerwał jej uzdrowiciel, który jak głosiła plakietka, przypięta do jego szaty, nazywał się Hipokrates Smethwyck.
- Nie, nie. On nie chce tutaj przyjść, a ugryzł go Piaskowy Skarabeusz.
- O wielka Morgano, naprawdę? - Smethwyck upuścił teczkę na stół. - Kiedy? Natychmiast trzeba mu zrobić oczyszczenie krwi!
Amelia zamarła. Czy ty oznaczało, że można jednak jakoś uratować Nataniela?
- Nie jestem dokładnie pewna, chyba trzy lata temu - odpowiedziała ostrożnie.
Uzdrowiciel westchnął, wpatrując się ze smutkiem w Amelię.
- Więc nie mam dla pani dobrych wieści - rzekł w końcu. - W tej sytuacji nic już nie możemy zrobić. Przykro mi. Gdyby to było świeże ukąszenie - pokręcił głową - znamy zaklęcia, którymi można oczyścić krew z jadu. Ale po trzech latach organizm jest już cały zainfekowany.
- Ale przecież musi istnieć jakieś rozwiązanie. - Mia nie chciała w to wszystko uwierzyć. Czuła, jak serce bije jej ze strachu. - Jakiś eliksir... Przecież to magia!
Rozpaczliwie pragnęła, żeby uzdrowiciel doznał nagłego olśnienia, uśmiechnął się i powiedział, że faktycznie, jednak jest inny sposób. Niestety, nic takiego nie nastąpiło.
- W tak późnym stadium zatrucia, obawiam się, że żaden eliksir nie jest w stanie mu pomóc. Istnieją, co prawda pewne mikstury eksperymentalne, ale na ogół nie dają one pozytywnych efektów.
- Proszę mi je dać - powiedziała natychmiast.
- Nie, to nie jest wskazane. Tym bardziej, że nie mogę obejrzeć pani przyjaciela. Proszę go tu przyprowadzić, wtedy porozmawiamy o lekarstwach - odrzekł opanowanym, stanowczym tonem.
Amelia nerwowo wstała z krzesła. Zrobiła kilka kroków w stronę wyjścia, po czym zawróciła.
- Nie mógłby pan zrobić wyjątku? - Spojrzała na Smethwycka błagalnie.
- Pani chyba nie mówi poważnie? - Uzdrowiciel zmarszczył brwi, a jego spokojne, szare oczy pociemniały. - Zdaje sobie pani sprawę, że nie mogę przepisać żadnej mikstury, nie badając przed tym chorego. Tym bardziej, że mikstury te mogą powodować różnego rodzaju zapaście.
- On i tak umiera, więc, co za różnica? - krzyknęła Mia, całkowicie wytrącona z równowagi.
- Proszę pani, jest pani zmęczona i zdenerwowana. Proszę iść do domu i odpocząć. Jutro dojdzie pani do wniosku, że mam rację - upierał się. - Niech pani nakłoni przyjaciela, żeby do mnie przyszedł.
Mia obdarzyła Hipokratesa Smethwycka lodowatym spojrzeniem i bez słowa pożegnania wypadła z jego gabinetu. Gniew wrzał w niej, nie pozwalając skupić myśli. Przeszła korytarzem i zatrzymała na chwilę na klatce schodowej, by przyjrzeć się jeszcze raz tablicy informacyjnej. Po dłuższym zastanowieniu, doszła do wniosku, że Vincent Smith z pewnością leży na oddziale leczącym urazy pozaklęciowe. Nie wiedziała jeszcze, jak wejdzie na oddział, ale była bardziej zdeterminowana, niż się tego po sobie spodziewała.
Weszła na czwarte piętro i zajrzała przez małe okienko podwójnych drzwi, na znajdujący się za nimi pusty korytarz. Chwyciła klamkę, ale przejście było zamknięte. No cóż, spodziewała się tego. Rozejrzała się dookoła, a potem zapukała mocno w szybkę. Łomotała w drzwi tak długo, aż rozbolała ją ręka. W końcu w dalekim krańcu korytarza pojawiła się czyjaś głowa. Mia pomachała do niej, pragnąc zwrócić na siebie w ten sposób uwagę. Uzdrowicielka wyszła na korytarz i skierowała się w jej stronę. Była wysoką i tęgą czarownicą, z krótko ostrzyżonymi włosami. Żółtozielona szata ciasno opinała się na jej brzuchu.
Mia cofnęła się o dwa kroku, kiedy uzdrowicielka, otworzyła drzwi. Na plakietce przyczepionej do obfitej piersi, widniało imię i nazwisko: Roxanne Dowell.
- Co jest? - zapytała, patrząc na Mię karcącym wzrokiem. - Zakłóca pani spokój.
- Przepraszam, nie wiedziałam, jak tu kogoś ściągnąć - odparła Amelia, wsuwając ręce do kieszeni. - Chciałbym odwiedzić Vincentego Smitha.
- Obawiam się, że to niemożliwe. Wstęp do niego ma tylko najbliższa rodzina.
- Ale ja jestem z rodziny - zaznaczyła natychmiast Mia.
- Posłuchaj, dziecino. Nie wiem, kim jesteś, ale na ten numer się nie nabiorę. Znam rodzinę tego biedaka, więc lepiej odejdź, zanim wezwę ochronę - ostrzegła ją uprzejmie.
Amelia zareagowała impulsywnie. Wyciągnęła różdżkę z kieszeni i zanim uzdrowicielka zdążyła się zorientować, rzuciła zaklęcie:
- Imperio!
Roxanne Dowell wyprostowała się z otępiałym wyrazem twarzy, patrząc na Mię pustym spojrzeniem. Dziewczyna opuściła różdżkę, serce biło jej jak oszalałe.
- Zaprowadź mnie do Vincentego Smitha - rozkazała drżącym, ale stanowczym głosem.
Uzdrowicielka posłusznie skinęła głową i przepuściła Amelię za drzwi. Przeprowadziła ją przez wąski korytarz na oddział pobytu długoterminowego. Poprzez szybki w drzwiach Mia dostrzegała niewyraźne sylwetki pacjentów. Miała ciarki i czuła się okropnie. Ręce jej się trzęsły, gdy chowała różdżkę na powrót do kieszeni płaszcza.
W końcu zatrzymały się przed szarymi drzwiami, pozbawionymi okienka. Roxanne otworzyła zamek zaklęciem i wpuściła Amelię do środka. Pokój był niewielki i zacieniony. Na środku stało łóżko. Tuż obok ustawiona była pojedyncza szafka nocna. Ktoś położył na niej koszmarnie zdobiony wazon, pełen białych goździków. Jeden kąt pokoiku odgrodzony był od reszty śnieżnobiałym parawanem.
Mia podeszła do łóżka, na którym leżał bezwładnie, nieświadomy niczego Vincent Smith. Był bardzo wymizerowany. Szarą skórę pokrywały, gdzieniegdzie plamy wątrobiane. Wianuszek rzadkich, siwych włosów okalał tę umęczoną, wychudłą twarz. Szponiaste dłonie zaciśnięte były na prześcieradle. Smith oddychał płytko i nierówno. Wydawał się Mii bardzo kruchy. Azkaban niszczył człowieka w trudny do opisania sposób.
Dziewczyna stała i patrzyła na człowieka, który zamordował jej matkę, czując pustkę w sercu. Zasłużyłeś sobie na taki los - pomyślała rozżalona.
- Musisz czuć się usatysfakcjonowana, widząc go w takim stanie - rozległ się chłodny kobiecy głos.
Amelia wystraszona odwróciła się od łóżka i rozejrzała po pomieszczeniu. W kącie, za parawanem, w najciemniejszym miejscu stał fotel z wysokim oparciem. W fotelu zaś siedziała blada, kobieca postać, z wysoko upiętymi włosami. Mia nie zdawała sobie nawet sprawy, że wyszarpnęła różdżkę z kieszeni.
- Schowaj to - rzekła kobieta spokojnie, podnosząc się z miejsca. Była wysoką matroną, o podłużnej twarzy, zakończonej ostrym podbródkiem.
- Jak tutaj weszłaś? - zapytała, mrużąc małe, ciemne oczka.
- Uzdrowicielka mnie wpuściła - odpowiedział Mia, robiąc krok do tyłu.
- Ciekawe - mruknęła tamta, spoglądając na Smitha. - Roxanne dobrze wie, że do tej sali ma wstęp jedynie najbliższa rodzina. Jak ją przekonałaś?
Amelia otrząsnęła się już z pierwszego szoku i obdarzyła kobietę gniewnym spojrzeniem.
- Zaklęcie - rzekła zuchwale, dumnie unosząc głowę. Nie powinna być tak zdenerwowana. Przecież to ona straciła przez tego człowieka matkę.
- Wszyscy Nortonowie, uciekają się do podstępu, żeby osiągnąć swoje cele - podsumowała wyniośle starsza dama, szeleszcząc swoją ciemnobrązową szatą.
- Co? - Mia zmarszczyła brwi. - Skąd pani wie... - zaczęła.
- Miałabym nie wiedzieć, kim są ludzie, którzy zniszczyli mi i mojej rodzinie życie? - Kobieta zmroziła Mię spojrzeniem. - Harold Norton wysłał mojego męża do Azkabanu i możesz być pewna, że któregoś dnia mi za to zapłaci.
Amelia stała jak sparaliżowana. Od małżonki Vincentego Smitha biła niezwykła siła. Kobieta nie okazywała gniewu. Swoją groźbę wypowiedziała niemal obojętnym tonem, a mimo to Mia dobrze wiedziała, że nie są to tylko puste słowa.
- A teraz powiedz mi, po co właściwie tutaj przyszłaś? - Pani Smith spojrzała na nią twardo.
- Chciałam zobaczyć człowieka, który zabił moją matkę - odpowiedziała Amelia, zmuszając się do spokoju.
- Ten człowiek jest moim mężem od czterdziestu lat i wiem, że nikogo nie skrzywdził. Pole i Ireo też tego nie zrobili.
- Sugeruje pani, że moja matka sama się zabiła? - zapytała Mia oburzonym tonem.
Pani Smith uśmiechnęła się z wyraźną satysfakcją, co kompletnie zbiło z tropu Amelię.
- Ty naprawdę wierzysz w bajeczki, które nawciskał wszystkim Harold - stwierdziła ozięble. - W zasadzie, nie dziwię ci się. Wygodnie jest mieć kogoś, kogo można obwiniać. Po co dociekać prawdy, skoro już skazano trzech czarodziejów.
- Jak pani może tak mówić? - wybuchła Amelia, zaciskając dłonie w pięści. - Oni zamordowali moją matkę, a ja chcę wiedzieć, dlaczego to zrobili.
- W takim razie, szukasz w złym miejscu - syknęła kobieta, w końcu okazując jakieś emocje. - Prawda jest taka, że sędzia Norton wszystko ukartował. Twojemu ojcu bardzo zależało na skazaniu Pole'a i Vincenta.
- Jest pani rozgoryczona. Nie chce się pani pogodzić z myślą, że pani mąż jest mordercą - stwierdziła Amelia drżącym z gniewu głosem.
Pani Smith groźnie zmarszczyła czoło. Mia miała ochotę uciec z tego pokoju, jednak wiedziała, że nie może sobie teraz pozwolić na tak tchórzliwe zachowanie.
- Posłuchaj, znam swojego męża i tak się skałada, że pracowałam w ministerstwie jako amnezjator. Wiem, jak wygląda i zachowuje się człowiek, któremu odebrano część wspomnień, a w ich miejsce upchnięto fałszywą pamięć.
- To niemożliwe... - Mia urwała.
Czy na pewno niemożliwe? Znała odpowiedź na to pytanie. Jeśli jej ojciec miał w tym jakiś interes, to był zdolny posunąć się do wszystkiego. Tylko, dlaczego miałby to robić w tym przypadku?
Pani Smith uśmiechnęła się krzywo i pogładziła męża po kurczowo zaciśniętej dłoni.
- Nie wiem, jaką historię wam opowiedział, ale zapewniam cię, że żadne słowo nie jest w niej prawdziwe. Ani Vincent, ani żaden z tamtych dwóch mężczyzn, nie podnieśli różdżki na twoją matkę. Kiedy tylko znajdę wystarczające dowody, możesz być pewna, że twój ojciec nie uniknie sprawiedliwości.
Amelia nie wiedziała, co powiedzieć. Przyszła tutaj, żeby zapytać tego człowieka, dlaczego odebrał życie Alicji Norton. Tymczasem okazało się, po raz kolejny zresztą, że prawda nie jest taka oczywista. To, co mówiła ta kobieta, było dla niej bezsensowne, chociaż nie nieprawdopodobne. W końcu sam Dumbledore pomógł wyciągnąć Smitha z więzienia. To nie mógł być przypadek. Ale to oznaczało, że ojciec kłamie. Mia potrząsnęła głową, nie była w stanie o tym teraz myśleć.
- Prawda bywa niewygodna - odezwała się pani Smith, widząc niepewną minę dziewczyny. - Ale jeśli rzeczywiście zależy ci na niej, musisz być gotowa na najgorsze rozwiązanie. Nie możesz zadowolić się prostym usprawiedliwieniem, które podają ci na tacy. Kłamstwo ma piękną twarz i dlatego chcemy w nie głęboko wierzyć. - Kobieta zacisnęła dłoń na dłoni męża. - Idź już i nie zakradaj się tutaj nigdy więcej. Następnym razem nie będę tak wyrozumiała.
Amelia wyszła na korytarz na miękkich nogach. Wyjęła z kieszeni różdżkę i przywołała do siebie Roxanne Dowell. Puszysta uzdrowicielka odprowadziła ją do wyjścia. Mia kazała zostać jej na schodach, sama zbiegła na półpiętro i cofnęła klątwę. Zanim kobieta doszła do siebie, Mia zbiegła na sam dół i wypadła ze szpitala na mugolską ulicę. Biegła chodnikiem, roztrącając na boki oburzonych takim zachowaniem przechodniów. Gniew wrzał w jej żyłach, a myśli boleśnie rozbijały się w głowie. Ile jeszcze będzie musiała znieść, żeby rozwiązać tajemnicę śmierci Alicji? Przemknęło jej przez myśl, że nigdy nie pozna prawdy. Ile razy już miała wrażenie, że jej się udało i wtedy prawda zamieniała się w kłamstwo, albo przynajmniej w niepewność. Zatrzymała się zdyszana przy jakimś warzywniaku. Weszła w ciemny zaułek i teleportowała się do Dasyfield. Tego dnia nie mogła zaliczyć do udanych. Miała tylko nadzieję, że nikt z rodziny nie pojawi się w sklepie. Więcej porażek chyba by już dzisiaj nie zniosła.

* * *


Nad jeziorem unosiła się gęsta mgła, powoli wypełzając na hogwarckie błonia. Blady świt budził do życia Zakazany Las. Severus szedł wolnym krokiem kamienistym brzegiem jeziora, z dłońmi utkwionymi w kieszeniach podróżnego płaszcza. Wydawało mu się, że minęła wieczność, od momentu, w którym wpadł do gabinetu Dumbledore'a i ujrzał go ledwo żywego, z obłędem wymalowanym na starczej twarzy. Pierścień z klątwą prawie odebrał mu życie i jakaś cząstka jego duszy żałowała, że do tego nie doszło.
Jak on w ogóle mógł go o to prosić? Jak mógł wymagać tego wszystkiego, nie dając nic w zamian?
Snape zatrzymał się, zaciskając dłonie, ukryte w kieszeniach, w pięści. Nie miał innego wyjścia. Musiał się zgodzić na warunki, jakie stawiał Albus. To była jedyna droga, by przeprowadzić, w miarę bezpiecznie, Pottera przez próby, które go czekały.
Śmierć Dumbledore'a była rzeczą nieuniknioną. W dodatku plan Czarnego Pana, tak naprawdę nie dotyczył tylko i wyłącznie Dracona Malfoya. Severus doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ostatecznie to będzie jego zadanie. Tak, jak Draco został w to wciągnięty ze względu na porażkę Lucjusza, tak on musiał stuprocentowo udowodnić swoją wierność.
Mógł jednak tego zadania w jakiś sposób uniknąć. Zawsze znalazłoby się wyjście, jeśliby się go dobrze poszukało. Tylko, że teraz nie było sensu go szukać. Albus wymusił na nim obietnicę, żeby to on - Snape - odebrał mu życie. I to dlaczego? W imię czystości duszy młodego Malfoya.
Kolejną obietnicę, jaką złożył, było chronienie uczniów przed okrucieństwem, które z pewnością zawita do bram Hogwartu, gdy szkołę opanują śmierciożercy. Poczuł nagle, że wziął na siebie zbyt wiele zobowiązań. Nie wiedział, czy jest w stanie temu wszystkiemu podołać. Odebranie komuś życia wydaje się proste, kiedy się o tym dyskutuje. Jednak trudno przewidzieć swoje zachowanie, kiedy w grę wchodzą żywi ludzie.
- Cudowny poranek, prawda?
Snape odwrócił się gwałtownie w miejscu. Na ścieżce stał Dumbledore w obszernej szacie, koloru dojrzałej pomarańczy. Długą brodę przerzucił sobie przez lewe ramię na plecy. Severus zauważył, że prawą rękę schowaną miał w obszernej kieszeni szaty.
- Miałeś odpocząć - powiedział potępiającym tonem.
- Czuję się całkiem dobrze - odrzekł dyrektor pogodnie. - Oczywiście, jak na człowieka, który kilka godzin temu cudem uniknął marnego końca - dodał.
Snape odwrócił się w stronę jeziora. Wielka kałamarnica wyłoniła się z głębiny i dryfowała po powierzchni, wyczekując pierwszych promieni słońca, które miało, lada moment, wychylić się zza horyzontu.
- Masz wątpliwości? - zapytał Dumbledore, przeszywając Snape'a uważnym spojrzeniem.
- Chyba nie powinno cię to jakoś specjalnie dziwić.
- Wiesz, że to konieczne - powiedział Albus, poprawiając sobie okulary na złamanym nosie. - Nie możesz teraz myśleć o jednym człowieku. Znasz tę prawdę, że przy ratowaniu świata, trzeba być zimnym, wyrachowanym draniem?
Tak, Severus gdzieś to już słyszał.
- Większe dobro wymaga ofiar, Severusie. Nic na to nie poradzimy. Niektórzy muszą się poświęcić dla dobra ogółu - kontynuował Dumbledore spokojnym głosem.
- Przyszedłeś tu, żeby mi to powtórzyć? - Snape nie wytrzymał. Ten nienaturalny, jego zdaniem, spokój starego czarodzieja bardzo go denerwował.
- Nie. Przyszedłem, bo musimy porozmawiać o jeszcze jednej ważnej sprawie - odrzekł Albus.
Severus zerknął na niego zmęczonym wzrokiem.
- Chodzi o Amelię.
- Nagle znowu jest ważna? - warknął cicho Snape.
- Nigdy nie przestała być ważna - poprawił go Dumbledore. - Jednak ubiegłe miesiące nie należały do najłatwiejszych w moim długim życiu. Nie mogłem poświęcić jej wiele uwagi. Teraz chcę, żebyś mi powiedział, czego się dowiedziałeś.
Severus milczał przez chwilę, zbierając myśli, a potem zaczął opowiadać. Nie pominął niczego, nawet tego, że dziewczyna zna tajemnicę jego podwójnej agentury.
- Mówiłem ci, że nie można jej ignorować - zakończył z wyrzutem.
- Nigdy jej nie ignorowałem. Po prostu nie mogłem poświęcić temu wystarczającej uwagi. Przyznaję, że być może był to błąd. - Dumbledore pogładził się po brodzie. - Skoro mówisz, że Voldemort znalazł sposób, by wyciągnąć z niej moc, jaką dysponuje, nie wolno nam już dłużej zwlekać.
- A co niby mielibyśmy zrobić? - Snape spojrzał na niego przeciągle.
- Amelia musi zniszczyć kryształ - wyjaśnił Albus. - To jedyna szansa. Gwiazda Światła już dawno temu powinna przestać istnieć. Byłem głupcem, nie kończąc tej sprawy, kiedy można ją było zakończyć.
- Poczekaj - przerwał mu Severus. - Nie rozumiem. Czego niby nie skończyłeś?
Dumbledore westchnął. Na jego twarzy pojawiły się trudne do odgadnięcia emocje.
- Tego, co zaczęła Alicja.
- Przestań być taki enigmatyczny - zażądał Snape. - Powiedz mi wprost, o co chodzi?
- Amelia została Strażniczką Gwiazdy Światała, kiedy skończyła zaledwie rok życia. Przez pięć lat stanowiła jedność z kryształem. Więc, kiedy Alicja przyszła do mnie i opowiedziała, że Voldemort o wszystkim wie i zamierza wykorzystać jej dziecko, stało się dla mnie oczywiste, co trzeba w tej sytuacji zrobić - rzekł Albus poważnie, z zamyśloną miną.
- Chcesz powiedzieć, że wspólnie postanowiliście zabić Amelię? - Snape wyglądał na wstrząśniętego.
- To nie była łatwa decyzja, zwłaszcza dla Alicji. Ale zrozum, to było jedyne wyjście - podkreślił dyrektor.
- Na pewno jedyne?
- Sam wiesz, co się stanie, kiedy Voldemort pozbawi ją błogosławieństwa. Amelia nie może bez niego żyć. Mieliśmy do wyboru: zabić dziecko, albo pozwolić mu żyć i patrzeć, jak zabija je Voldemort.
Severus rozumiał sens takiego postępowania. Jednak nie potrafił sobie wyobrazić, jak można było podjąć tak okrutną decyzję.
- Alicja nie zdążyła tego zrobić.
- Została zamordowana - mruknął Snape. - Amelii bardzo zależy na tym, żeby dowiedzieć się, dlaczego.
- Jedno jest pewne, zrobił to ktoś z otoczenia Voldemorta - rzekł Dumbledore. - Harold skazał niewinnych ludzi, chcąc jak najszybciej zamknąć całą sprawę.
Zapadło dłuższe milczenie. Severus miał dość, jak na jeden dzień, który, na dobrą sprawę, dopiero się rozpoczął.
- Przekonaj ją. - Usłyszał głos Albusa. - Tylko ona może powstrzymać Voldemorta przed uzyskaniem potężnej mocy. Severusie, jeżeli on przeleje na siebie błogosławieństwo, Harry nie będzie miał z nim żadnych szans. Wiesz, że mam rację.
Snape skinął lekko głową.
- Zadbaj o to. Ona musi to zrobić.
- I nie ważne, że Czarny Pan ją zabije? - zapytał bezbarwnym tonem Mistrz Eliksirów.
- Zrobimy wszystko, żeby do tego nie doszło, ale...
- Większe dobro wymaga poświęceń - wtrącił Snape z irytacją.
- Tak.
Dumbledore zmierzył swojego towarzysza bardzo uważnym spojrzeniem.
- Wiem, że mnie nie zawiedziesz - powiedział jeszcze.
Severus tylko pokiwał głową, myślami będąc zupełnie gdzie indziej.

* * *


Mia błąkała się długi czas między starymi, ceglanymi domami. Odgłos jej kroków odbijał się echem od zrujnowanych budynków, mrożąc krew w żyłach. Gęsta mgła utrudniała widoczność, a do tego wszystkiego zaczęło jeszcze mżyć. Dziewczyna zaciągnęła kaptur na wilgotne włosy, które zaczęły jej się kleić do twarzy. Znalazła się tutaj z powodu kłótni z Natanielem. Chciała go przekonać, żeby poszedł z nią do tego uzdrowiciela, Smethwycka, ale ten uparty człowiek nie chciał o tym słyszeć ani słowa. Wykrzyczała mu w twarz, że jest tchórzem,który chce zostawić wszystko, bo tak jest mu wygodniej. Wstydziła się własnych słów. Fogg bardzo jej pomagał. A potrzebowała go teraz bardziej, niż kiedykolwiek. Nie rozumiała, dlaczego Nataniel woli poddać się chorobie. W każdym razie, ona nie zamierzała się tak łatwo poddawać. Miała już dosyć porażek.
Musiała porozmawiać z Severusem, bo tylko on mógł jej pomóc. Właśnie dlatego błąkała się po tym okropnym miejscu i rozglądała, co chwilę nerwowo, zaciskając dłoń na różdżce. Labirynt brukowanych uliczek zdawał się nie mieć końca. W reszcie jednak dostrzegła dom, z którego biło przyćmione światło.
Przyspieszyła kroku - prawie podbiegła do wejścia frontowego. Zreflektowała się w porę, zanim zniecierpliwiona dłoń, okryta koronkową rękawiczką, załomotała do drzwi. Nie miała pewności, że to dom Snape'a. Cofnęła się i okręciła w miejscu. Na sąsiednim domu widniała stara tabliczka. Było jednak za ciemno, żeby odczytać, co jest na niej napisane.
Mia wyjęła różdżkę. Upewniła się, że nikogo nie ma w pobliżu i oświetliła nią litery, układające się w nazwę ulicy: Spinner's End.
Trafiła w dobre miejsce. Obejrzała się przez ramię na dom, gdzie na parterze płonęło światło. Naszły ją wątpliwości. Czy faktycznie musi w to angażować Snape'a?
Prawda była taka, że bała się z nim zobaczyć, po tym wszystkim, co zaszło tydzień temu. Nie potrafiła sobie odpowiedzieć na pytanie, co właściwie czuje, względem tego człowieka. Znała najskrytsze tajemnice jego duszy i to ją naprawdę przerażało. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że są związani niewidzialną nicią wspólnych sekretów, które odkryte przez Czarnego Pana, skończą się ich śmiercią.
Podeszła ostrożnie do okna. Ktoś jednak zadbał o to, by chronić swoją prywatność, zaciągając zasłony. Przyjrzała się uważnie, szukając jakiegoś prześwitu. Znalazła go w prawym, dolnym rogu, gdzie zasłona najwyraźniej zagięła się i umożliwiała w ten sposób zajrzenie do środka jednym okiem.
To, co zobaczyła przyprawiło ją o dreszcze, które nie miały nic wspólnego z padającym deszczem. Severus klęczał naprzeciw Narcyzy Malfoy, trzymając mocno w swojej ręce jej bladą dłoń. Nad nimi górowała Bellatriks, przyciskając swoją różdżkę do ich złączonych dłoni, które oplatały cienkie, błyszczące promienie.
Mia miała wrażenie, że świat wokół niej znacznie zwolnił. Wiedziała, że nie powinna na to patrzeć, ale niezdrowa ciekawość zwyciężyła. Gapiła się więc jednym okiem, jak Snape i Narcyza zawierają między sobą nierozerwalny układ. Z zachowania całej trójki wywnioskowała, że to Snape składał Wieczystą Przysięgę. Z pewnym zakłopotaniem odkryła, że się o niego martwi. Bellatriks nie należała do osób, które mu ufały, choć chyba nie była, aż tak fanatycznie uprzedzona, jak Gwen. Poza tym, Lestrange zależało na Czarnym Panu. W Gwen zaś płonęła niezdrowa żądza pozbawiania ludzi życia i patrzenia na ich cierpienie.
Rytuał składania przysięgi dobiegł końca. Severus wstał. Wydał się Mii dziwnie otępiały. Narcyza również podniosła się ze swojego miejsca i rozejrzała za płaszczem, który podała jej Bellatriks. Obie siostry wyglądały na poruszone, choć raczej nie z tych samych powodów. Kobiety szykowały się do wyjścia.
Nagle samotny pajączek opuścił się w dół okna na pajęczynie, wprost przed nos Mii. Dziewczyna o mało nie krzyknęła. Odskoczyła do tyłu, chwytając się za serce. Klamka od drzwi poruszyła się i Mia w ostatnim momencie skryła się za rogiem domu. Przylgnęła do mokrej ściany, oddychając niespokojnie.
- Chyba po raz pierwszy nie masz drogi odwrotu, Snape - rozległ się głos Bellatriks.
- Powinnyście już iść - odpowiedział mężczyzna spokojnym tonem.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że on tak ci ufa - ściszony, jadowity syk Belli przebił się przez odgłos uderzającego w bruk deszczu.
- Nie musisz - padła powściągliwa odpowiedź.
- Chodź, Cyziu.
Amelia usłyszała odgłos oddalających się kroków. Odetchnęła z ulgą. Chciała odwrócić się od ściany, ale w tej chwili coś cienkiego boleśnie wbiło jej się w gardło.
- Daj mi powód, dla którego miałbym cię nie rozwalić - usłyszała jadowity szept, tuż przy swojej głowie.
- To ja - odpowiedziała cicho, jedną ręką starając się odepchnąć różdżkę Snape'a, a drugą odrzucając z głowy kaptur. - Severusie, to ja.
Snape odsunął się od niej. Jego bladą twarz wykrzywiał gniewny grymas.
- Co ty tutaj robisz, do stu grobów? - warknął. - Mogłem zrobić ci krzywdę.
Nie mogła z siebie wydusić ani słowa. Pocierała obolałą szyję i wpatrywała się w nauczyciela eliksirów niespokojnym wzrokiem.
- Zadałem ci pytanie - przypomniał.
- Ja przyszłam... - zaczęła niepewnie. - Bo chciałam cię o coś prosić.
Snape przeszył Mię uważnym spojrzeniem. Potem chwycił ją za ramię, szarpnął i pociągnął do domu. Deszcz rozpadał się na dobre i oboje zdążyli przemoknąć.
Zostawił ją przy drzwiach, a sam machnął różdżką w stronę jednej z półek z książkami. Mia nic z tego nie zrozumiała, ale właściwie niewiele ją to obchodziło. Snape wyglądał na zdenerwowanego.
- Czego chcesz? - zapytał w końcu, tonem nie zachęcającym do zwierzeń.
- Musisz mi pomóc - odpowiedziała, patrząc mu prosto w oczy, co wcale nie było łatwe.
- Muszę? - zdziwił się.
- Tak. Masz u mnie dług wdzięczności - przypomniała mu.
Wyraz twarzy Severusa był nieodgadniony. Mia wbrew sobie zastanawiała się, co takiego przysiągł Narcyzie Malfoy, że jego spojrzenie nie było tak spokojne i zimne, jak zazwyczaj. Sprawiał na niej wrażenie, człowieka przygniecionego obowiązkami. Choć, być może chciała go takim widzieć - już sama nie mogła sobie w tej kwestii ufać.
- Nie prosiłabym cię o nic, gdyby nie zależało od tego życie mojego przyjaciela - powiedziała cicho. - To dla mnie ważne.
- I co miałbym dla ciebie zrobić? - zapytał drwiąco.
- Ugryzł go Piaskowy Skarabeusz. - Mia utkwiła wzrok w jednej z pustych szklanek, stojących na stoliku. - To się wydarzyło dawno. On umiera... - przerwała, żeby opanować drżenie głosu. - Dlatego przyszłam do ciebie, żeby cię prosić... - Ponownie przeniosła na niego spojrzenie.
- Chcesz, żebym dał ci eliksir, który podtrzyma go przy życiu - skończył za nią Snape.
Mia skinęła lekko głową. Severus skrzywił się i podszedł do okna.
- Proszę. - Zacisnęła dłonie w pięści. Narastało w niej zdenerwowanie.
- Dobrze - zgodził się, nie odrywając wzroku od mokrej szyby. - Ale nie ma nic za darmo.
Dumnie uniosła głowę. Czuła się i tak wystarczająco upokorzona tym, że musiała go prosić o łaskę.
- Czego chcesz w zamian?
- Chcę tylko wiedzieć, co zamierzasz zrobić z tym, co wiesz o mnie i o sobie - odparł. - Powinniśmy postawić te sprawy jasno, nie sądzisz?
Zaskoczona wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę.
- Tak - przyznała. - Powinniśmy to wyjaśnić.
- Słucham.
- Wiesz, że nie zdradzę Czarnemu Panu twoich sekretów - powiedziała śmiałym tonem. - Nie zrobię tego, chyba, że sam mnie zmusisz.
- To miała być groźba? - Snape uśmiechnął się drwiąco.
- Nie jestem idiotką, za jaką mnie uważasz - odpowiedziała natychmiast chłodno.
- W takim razie udowodnij to - rzekł. - Zacznij działać ostrożnie, z namysłem. Jesteś za bardzo emocjonalna, nie potrafisz obiektywnie spojrzeć na własne zachowanie. Jak narazie, nie obchodzą cię żadne konsekwencje. Jeśli chcesz przeżyć, musisz zacząć myśleć.
- Przestań mnie traktować, jak swojego ucznia - krzyknęła wzburzona. Miała tego dość. Zaczynała żałować, że w ogóle do niego przyszła. - Wiesz, że jesteśmy w podobnej sytuacji, a mimo to, robisz mi wyrzuty z powodu mojego postępowania, podczas, gdy ty zachowujesz się dokładnie tak samo. Mówisz, że kłamanie Czarnemu Panu jest szaleństwem. W takim razie, obydwoje jesteśmy obłąkani.
- Uspokój się. Nie jesteśmy tu sami. - Snape zmroził ją spojrzeniem. - Co prawda, użyłem drobnego zaklęcia, które uchroni nas przed wścibstwem Glizdogona, ale jednak ostrożności nigdy za wiele.
- A co powiesz o składaniu obietnic Narcyzie Malfoy? Nie zaliczyłabym tego do rozsądnego działania - powiedziała oskarżycielskim tonem, ściszając głos do jadowitego szeptu.
W jego oczach zapłonął gniew. Mia uśmiechnęła się lekko kątem ust.
- Ty też możesz wpaść w pułapkę. Chyba wystarczająco dobitnie się o tym ostatnio przekonałeś?
- Zaskakuje mnie twoje wścibstwo - prychnął.
- A mnie twoja ignorancja. Czy teraz, kiedy już wyjaśniliśmy sobie tę kwestię, dostanę eliksir? - Spojrzała na niego wyczekująco.
- Nie. To musi być odpowiednia mikstura. Tak się składa, że nie przyrządzam na zapas odtrutki na jad Piaskowych Skarabeuszy.
- Nie mogę czekać - zdenerwowała się.
- Będziesz musiała.
Amelia spuściła głowę, poczuła się zmęczona. Przysiadła na poręczy fotela.
- Musisz zniszczyć Gwiazdę Światła - odezwał się ponownie Snape, zmieniając nagle temat.
Podniosła głowę, ich spojrzenia spotkały się. Przypomniała sobie rozmowę z Filoktetem. On powiedział to samo.
- Nie mogę - odpowiedziała cicho.
- Możesz. Jesteś jej Strażniczką - rzekł dobitnie. - Pomyśl. Nie masz większego wyboru.
Zerwała się gwałtownie z miejsca, mierząc Snape'a piorunującym spojrzeniem.
- Tak łatwo przychodzi ci rozporządzanie moim życiem? - zapytała, dotknięta do żywego.
- Jeśli dobrze się zastanowisz, dojdziesz do wniosku, że wyrok zapadał już dawno temu, bez twojej wiedzy i zgody - odparł chłodno. - Znasz ideę większego dobra?
- Mam gdzieś twoje idee - odparła buntowniczo. - Niczego nie rozumiesz. Nie wiesz, jak to jest. Nie zamierzam się poświęcać dla innych, skoro nikt nie poświęcił się dla mnie. Otaczają mnie kłamcy. I to dzięki wam jestem taka sama. Zostałam śmierciożercą, by zaspokoić potrzeby mojego ojca, bo tego po mnie oczekiwano. Nie zostawiono mi drogi wyboru. Wiedziałam, że to się stanie, od momentu, gdy on powrócił. Najgorsze jest to, że nie zdawałam sobie sprawy z mojego biernego zachowania. Wszyscy mną manipulowali, pozwalając mi sądzić, że to moje własne decyzje.
Snape podszedł do niej i zacisnął dłonie na jej ramionach. Jego czarne, bezdenne oczy przeszywały ją na wylot.
- Nie masz wyboru. Musisz się z tym pogodzić - powiedział dobitnie. - Im szybciej to sobie uświadomisz, tym lepiej dla ciebie. Wiesz, co cię czeka. Możesz tylko wybrać między walką, a poddaniem się.
Mia uwolniła się z jego rąk. Nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała.
- Mam jeszcze inną drogę. Drogę ucieczki. - Rozpaczliwie chwyciła się tej myśli.
- Wiesz, że to nieprawda. Przed Czarnym Panem nie można uciec. Poza tym, tylko tchórze postępują w ten sposób.
Mia podeszła do drzwi. Czuła się tak, jakby właśnie wróciła z długiej przejażdżki po podziemiach banku Gringotta.
- Kiedy będziesz mógł dostarczyć mi antidotum? - zapytała sucho.
- W przyszłym tygodniu.
- Dziękuję - mruknęła i obejrzała się na niego przez ramię. - Severusie, dlaczego zostałeś śmierciożercą?
Zaskoczyła go tym pytaniem. Dłuższą chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, zanim rzekł:
- Po prostu, taką podjąłem decyzję.
Mia skinęła nieznacznie głową. To taka typowa odpowiedź.
- Ta decyzja nie spodobała się dziewczynie z twoich wspomnień, prawda?
Po co to powiedziała? To była zbędna uwaga, mająca na celu wywołanie konkretnej reakcji, w tym przypadku gniewu. Podziałało wzorowo. Twarz Snape'a zbladła, oczy zwęziły się, a usta zacisnęły w wąską linię.
- Nie mów o rzeczach, o których nie masz pojęcia - ostrzegł.
- Żałujesz tej decyzji? - Nie wiedziała, skąd się brała w niej odwaga, by drążyć ten temat. Przebijanie się przez mur obojętności, który zbudował wokół siebie Severus, okazało się całkiem łatwe. W końcu na jego twarzy pojawiły się prawdziwe

Edytowane przez Bloo dnia 12-08-2010 11:44

Dodane przez Bloo dnia 08-08-2010 16:56
#49

cd. rozdziału XI

Amelia dostrzegła w jego oczach ból. Zacisnęła dłoń na klamce.
- Żałuję - odpowiedział cicho Snape. W słowie tym zawarł całą prawdę o sobie samym - czuła to. Zauważyła też, że w dłoni ściskał kurczowo różdżkę.
- Ja też tego żałuję - powiedziała szczerze, w zamyśleniu.
Po tych słowach opuściła mały salonik, wychodząc na zalaną deszczem brukowaną uliczkę. Miała wrażenie, że śmierć czai się tuż za rogiem. Jej dłoń powędrowała do szyi i odszukała łańcuszek z ośmioramienną gwiazdką. Gdy zacisnęła na niej palce, wyczuła nikłe pulsowanie. Musi być jakiś sposób, żeby uniknąć najgorszego z możliwych rozwiązań.


____________________

No i masz ci los. Zdaje się, że tekst był za długi. Przepraszam za tak niewygodny zapis. Ale inaczej się nie da :shy:
A został taki mały kawałeczek...

Dodane przez Pandora dnia 09-08-2010 09:54
#50

Zaczęłam czytać od dziewiątego rozdziału...wciągnęło mnie,ale rozumiałam pięć przez dziesięć i.jestem zachwycona;)Co za wyczucie,styl....masz naprawdę nieskrępowaną niczym wyobraźnię do tego z dużym z talentem pisarskim ;)
Oby wena nigdy Cie nie opuściła,a wyczucie i intuicja prowadziły po zawiłych sztukach pisarskich tak,abyś bez problemu omijała wpadki czyhające na pisarzy;)

Dodane przez Arya dnia 12-08-2010 12:16
#51

No i co mam powiedzieć?! Że dobre? Dobre to zdecydowanie za mało! To jest nieziemskie!

Już nie mam słów na Ciebie i Twój 'tfór". Naprawdę - zabrakło mi określeń [nazwałabym je komplementami...]. To było genialne, mistrzu FF o moich ukochanych śmierciożercach! Naprawdę, brak słów.

No to powodzenia i Wena!
A.

Edytowane przez Arya dnia 13-08-2010 10:12

Dodane przez Bloo dnia 09-09-2010 21:20
#52

Rozdział 12: Śmierć jest zawsze blisko.
Część I

Gwen ocknęła się ze snu. Zdrętwiały kark dawał jej się boleśnie we znaki. Wyprostowała się obolała. Nie miała zamiaru zasypiać w salonie, na fotelu. Chciała tylko trochę odpocząć po męczącym dniu, wypełnionym ściganiem wrogów Czarnego Pana. Poza zdemolowaniem jednej z mniejszych mugolskich wiosek, otrzymała ważne zadanie - zgładzenie Amelii Bones. Szefowa Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów była wyśmienitą czarownicą i z pewnością niełatwym przeciwnikiem. Gwen spojrzała na ciemną pręgę na dłoni, widoczną nawet w mroku panującym w salonie. Podła ministerialna żmija znała sporo pożytecznych zaklęć.
Nagle trzasnęło okno. Wysokie, oszklone skrzydło pchnięte siłą przeciągu, uderzyło w ścianę. Cud, że szyba to wytrzymała. Gwen wyprostowała się gwałtownie w fotelu, prawą dłonią błądząc przy pasku szaty w poszukiwaniu różdżki. Ktoś był w pokoju, a sposób, w jaki się tu pojawił, nie zwiastował niczego dobrego.
- Nie szukaj broni, nie będzie ci potrzebna - usłyszała dziwny szept. Gwen nie potrafiła do końca zidentyfikować, czy należał do kobiety, czy mężczyzny. Spojrzała w kierunku okna. Za firaną, falującą łagodnie w rytmie porywów wiatru, wyraźnie odznaczała się sylwetka, niewysokiej, zakapturzonej postaci. Gwen Norton nie była bojaźliwa, ale w tym momencie ciarki przebiegły jej po ciele.
- Kim jesteś? - zapytała ostrym tonem, chcąc zamaskować tym swoje zdenerwowanie.
- To, akurat, nie ma najmniejszego znaczenia - odparła postać. - Ważne jest to, z czym do ciebie przychodzę.
Gwen zmrużyła oczy. Wydawało jej się, że dostrzegła dwa małe błyski, w miejscu, gdzie teoretycznie tajemnicza postać powinna mieć oczy.
- O, tak. Wiem, czego pragniesz i mogę ci to dać, jeśli tylko wyświadczysz mi małą przysługę. Potęga i władza są na wyciągnięcie ręki, wystarczy po nie sięgnąć - szeptał głos zza firany.
- To, czego pragnę, mogę zdobyć sama - odparła wyniośle. - Nie wiem, dlaczego miałabym przyjmować twoją propozycję.
Wyczuła, że postać się uśmiecha. W ciemności błysnęły dwa bladoniebieskie punkciki.
- Jesteś nader zuchwała - zacmokała cicho postać. - Oczywiście, że władzę możesz zdobyć sama. Ale, czy dzielnie się nią z Lordem Voldemortem będzie satysfakcjonujące? Mogę cię uczynić potężniejszą, zdolną do zniszczenia Czarnego Pana.
Gwen wyczuła bijącą od ciemnej sylwetki aurę tajemniczej siły. Nie miała wątpliwości, że jej słowa nie są pustą gadaniną. Jeśli tylko by się postarała, mogła dostać od tej zjawy coś, o czym przez całe życie marzyła. Była poruszona. Jako śmierciożerczyni zawsze robiła wszystko, żeby pokazać swoje zdolności. Zależało jej, żeby Czarny Pan widział w niej kogoś, kto jest w stanie poświęcić wszystko, dla osiągnięcia celu, może nawet kogoś, na kim naprawdę mógłby się oprzeć, gdy przyjdzie mu umacniać swoją potęgę. Zależało jej również na strachu swoich ofiar i podziwie w oczach pozostałych śmierciożerców.
- Co miałabym dla ciebie zrobić? - zapytała w końcu, mrużąc swoje zielone, kocie oczy.
- To zależy, jaką cenę jesteś w stanie zapłacić za swoje pragnienia - zachrypiał głos, w którym dźwięczała uciecha.
Śmierciożerczyni poruszyła się niespokojnie w fotelu. Czuła ekscytację i lęk. Ta zjawa po coś przyszła i dobrze wiedziała, że to dostanie.
- Chcę mieć twoją siostrę - mruknął głos.
Gwen zacisnęła usta i zmarszczyła brwi. Tego się nie spodziewała. Tymczasem usłyszała kolejne słowa:
- To chyba dobra cena, za potęgę, z którą nawet twój pan nie będzie mógł się równać?
- Czego od niej chcesz? - zapytała Gwen podejrzliwie, choć tak naprawdę ciekawość zżerała ją od środka.
- To już moja sprawa. Chyba ci na niej nie zależy? - Ton głosu był słodki, lecz przyprawiający o ciarki na całym ciele. - Przecież tak cię zawiodła. Zrobić coś takiego własnej siostrze... Nie możesz jej tego wybaczyć - nęciła postać. - Nie po tym, jak odważyła się zwrócić przeciwko tobie.
Nagle silny wiatr szarpnął firaną. Postać rozpłynęła się, a ciemne smugi, jakimi się stała, owionęły Gwen z każdej strony. Kobieta instynktownie osłoniła twarz i łapczywie zaczerpnęła powietrza. Obudziła się z lekkim okrzykiem. Dysząc ciężko, gwałtownie wstała z fotela, rozglądając się nieprzytomnie po ciemnym salonie, w którym prócz niej, nikogo nie było. Przejechała dłonią po twarzy, wyczuwając pod palcami cienką szramę na policzku. Sen był taki realny. Nie wiedziała, co o nim myśleć. Tym bardziej, że pamiętała każde słowo, wypowiedziane przez tajemniczą postać.
- Amelia - szepnęła sama do siebie, podchodząc do wysokiego okna, za którym w jej śnie stał niezwykły duch. Rozmyślała o swojej młodszej siostrze. To, co zdarzyło się kilkanaście dni temu mocno ją dotknęło. Odczuła to jako osobistą zdradę, to prawda. Mia zawsze była w jej rozumieniu nieporadnym dzieckiem, które trzeba nakierować na właściwą drogę. Gwen pokładała w niej duże nadzieje. W jej wyobrażeniu, Mia miała w przyszłości, dzięki swoim zdolnościom, pomóc jej zrealizować sen o wielkości. Ale teraz, kiedy zamiast własnej siostry, wybrała człowieka Dumbledore'a... Nie, nie potrafiła jej tego wybaczyć, a żal, który odczuwała, powoli zaczynał przeradzać się w zawiść. Czuła się oszukana, przecież to ona - Gwen - poświęcała się najbardziej. A wszyscy wokół potrafili doceniać tylko Amelię, która w dodatku nie robiła niczego nadzwyczajnego. Gdyby nie te jej przeklęte ręce, byłaby Czarnemu Panu po prostu zbędna.
- To chyba dobra cena, za potęgę, z którą nawet twój pan nie będzie mógł się równać? - Słowa wróciły do jej głowy, zostawiając ślad, burząc myśli. - Być potężniejszą od czarnoksiężnika, któremu służę...
Gwen nie była idiotką, nie działała pochopnie. Czarny Pan był groźny i próba odebrania mu władzy byłaby samobójstwem. Ale niepokorna śmierciożerczyni nie zamierzała do końca dni być pionkiem w jego ręku.

* * *


Zaatakowali znienacka. Było ich trzech - wysokie postacie w potarganych szatach, z kapturami zasłaniającymi przerażające głowy - wyłoniły się z mgły. Amelia znajdowała się między dwoma rozpadającymi się domostwami, zmierzając w kierunku "Antycznie Magiczne", wyrywając różdżkę z kieszeni, omal jej nie upuściła. Zrobiło się tak zimno. Strach i przygnębienie napierało na nią z każdej strony. Starała się z tym walczyć, ale w głowie pojawiały się obrazy, których nie mogła zignorować. Zdezorientowana wpadła na brudną ścianę. Oparła się o nią i wycelowała w najbliższego dementora. Nie potrafiła skoncentrować się na szczęśliwym wspomnieniu, bo przed oczami miała scenę, sprzed piętnastu lat: Gwen torturowała jej ukochanego psa zaklęciem, z jej różdżki raz po raz wystrzeliwały w kierunku bezbronnego zwierzęcia purpurowe iskry. Mała Amelia płakała i błagała siostrę, żeby przestała, ale ona posłała jej gniewne spojrzenie i kontynuowała okrutne dzieło. Błysnęło zielone światło i Pier Undigo był martwy. Mia złapała się za głowę i osunęła po ścianie na ziemię. Mrok stawał się gęstszy, coraz bardziej ją pochłaniał.
Wiedziała, że półdemony są już bardzo blisko, ale nie miała siły, żeby podnieść różdżkę i wyczarować Patronusa. Skuliła się na ziemi, pewna, że zaraz dosięgnie ją oślizgła, pokryta liszajami dłoń. Zamiast tego usłyszała wściekłe warknięcie. Zza węgła domu wypadł wielki, szary wilk i natarł na dementorów ujadając z furią. Amelia wstała z ziemi i zaczęła się wycofywać z pechowego, zamglonego zaułka. Gniewne szczeknięcia podziałały na nią trzeźwiąco. Postarała wziąć się w garść - sklep nie był przecież daleko i chociaż przykre wspomnienia dręczyły jej umysł, pobiegła w jego stronę. Nie obejrzała się za siebie nawet wtedy, gdy usłyszała krzyk:
- Expecto patronum!
Serce waliło jej jak oszalałe. Jednak była bezpieczna; w pobliżu znalazł się czarodziej, być może zwabiony odgłosami ujadającego wilka. Wbiegła po kilku stopniach na werandę, a deski zaskrzypiały pod jej krokami. Dopadła do drzwi i z nerwów, zamiast otworzyć zamek, wypaliła go. Pchnęła drzwi i weszła do ciemnego wnętrza. Chłód nadal rozlewał się po jej ciele, ale przygnębiające obrazy zniknęły z głowy. Starając się uspokoić oddech, podeszła do okna. Na zewnątrz panował spokój, tak, jakby atak dementorów nigdy nie miał miejsca pomiędzy zapuszczonymi domostwami. Westchnęła z ulgą i zdjęła czarny płaszcz. Zerknęła w stronę półek, zawalonych zegarami - wszystkie wskazywały godzinę za dwie dziesiątą. Machnięciem różdżki zapaliła staroświeckie lampy gazowe, które wypełniły sklep rozdygotanym, ciepłym blaskiem.
Snape powinien zjawić się za pół godziny, a przynajmniej tak napisał, że będzie o w pół do jedenastej, i że ma tu na niego zaczekać. Podeszła do kontuaru i oparła się o niego, jakby brakło jej sił. Znużenie nie ustępowało, a dodatkowo martwiła się, że nie potrafi wyczarować patronusa, kiedy jest jej potrzebny. Za tą nieprzyjemną myślą popłynęły następne.
Ostatnia rozmowa z Severusem bardzo ją poruszyła, bo w głębi duszy wiedziała, że wszystko, co jej zarzucił było prawdą. Nie potrafiła powściągnąć swoich emocji i zbyt wiele pozostawiała ślepemu losowi. Miała jednak nadzieję, że Snape dotrzyma obietnicy i przyniesie dzisiaj eliksir dla Nataniela.
Fogg przez ten tydzień prawie w ogóle się do niej nie odzywał. Było jej przykro, że nie potrafił zrozumieć, jak jest dla niej ważny. Nie tylko ze względu na to, że pomagał jej odkryć rodzinną tajemnicę, ale dlatego, że był dla niej prawdziwym wsparciem. Jej jedynym sprzymierzeńcem przez ostatnie kilka dni, niespodziewanie okazał się duch, Benjamin, który polatując pod sufitem sypialni, wysłuchiwał jej skarg i żalów. Bo Mia miała wrażenie, że już nie panuje nad swoim życiem. Doskonale pamiętała, jak kilka miesięcy temu przysięgała sobie, że jeśli odnajdzie zabójców matki, ręka jej nie zadrży. Teraz, wcale nie była pewna, czy jest zdolna do morderstwa. Nigdy nie skrzywdziła człowieka zaklęciem torturującym. Klątwę Cruciatus i Avadę Kedavrę ćwiczyła wyłącznie na powiększonych pająkach, albo innym robactwie, o co zwykle Gwen się czepiała. Nie była wcale tak odważna, jak sobie próbowała wmówić.
Potrząsnęła głową i spojrzała w stronę drzwi. Kto wie, do czego będzie musiała się posunąć w przyszłości?
Musisz zniszczyć Gwiazdę Światła.
Zrobić coś tak głupiego pod nosem Czarnego Pana? Czy mogła to zrobić?
Wierzę w ciebie.
Słowa Filokteta zadźwięczały w jej głowie, nie sprawiając, że poczuła się lepiej. Podciągnęła trzyćwierciowy rękaw białej koszuli i spojrzała na gojące się ugryzienia Nagini. Problem polegał na tym, że ona sama w siebie nie wierzyła.

* * *


Główna ulica Dasyfield tonęła w mroku. Snape czujnie rozglądał się na boki, zmierzając w stronę sklepu należącego do Amelii Norton. Wyczuwał bliską obecność dementorów i miał szczerą nadzieję, że nie będzie zmuszony się przed nimi bronić. Za nic nie chciał na siebie zwracać uwagi. W "Antycznie Magiczne" paliło się światło - a więc przynajmniej nie będzie żadnego opóźnienia.
Severus musiał sam przed sobą przyznać, że nie miał najmniejszej ochoty na spotkanie z panną Norton. Ostatnim razem niepotrzebnie dał się sprowokować. Musi być bardziej ostrożny. Zbyt łatwo Amelia łamała barierę jego obojętności i dostawała się do uczuć, którymi nie chciał się z nikim dzielić.
Zacisnął dłoń na różdżce, wydawało mu się, że ktoś go obserwuje. Wszedł bezszelestnie po stopniach werandy i zbliżył się do wejścia, zachowując czujność, jakiej nie powstydziłby się Szalonooki Moody. Ze zdziwieniem stwierdził, że zamek w drzwiach jest wypalony. Pchnął je lekko, gotowy w każdej chwili zaatakować. Jednak nikt na niego nie wyskoczył. Po kilku chwilach nerwowego napięcia, zauważył Amelię. Stała oparta o regał z książkami i przeglądała jakąś broszurę, jedną dłonią mnąc zrąb czarnej spódnicy.
Zmarszczył groźnie brwi i odchrząknął znacząco. Spojrzała natychmiast w jego stronę.
- Na Merlina, znowu to robisz - mruknęła znużonym głosem.
- Znowu?
- Skradasz się - wyjaśniła z nieobecnym wyrazem twarzy. - Jesteś, jak taki czarny kot. Łazisz po cichu - wzdrygnęła się, jakby przeszyły ją dreszcze.
Severus przyjrzał jej się z uwagą. Blada twarz, szeroko otwarte oczy, błyszczące jakimś niezdrowym blaskiem.
- Co się stało? - zapytał cicho.
Mia zerknęła na niego kątem oka.
- Nic nadzwyczajnego. Dementorzy. Jeszcze do siebie nie doszłam - odparła, opierając głowę o drewnianą półkę i zamykając oczy.
- Oczywiście nie przyszło ci do głowy, żeby zjeść coś czekoladowego? - zauważył gorzko.
Niespodziewanie Mia parsknęła śmiechem, zbijając go z tropu.
- Co jest?
- Wybacz, ale w twoich ustach słowo czekolada brzmi komicznie. Poza tym, to nie jest sklep spożywczy, jak widać.
Severus skrzywił się i ruszył w kierunku zaplecza, żeby zająć się przygotowaniem Wody Podziału. Amelia poszła za nim.
- Sev... - zająknęła się. - Severusie, czy udało ci się zrobić ten eliksir?
Snape zanurzył dłoń w kieszeni płaszcza podróżnego. Po chwili wyjął z niej mały flakonik z ciemnoniebieskiego szkła.
- To jest Wywar ze strąków wnykopieńki. Nie oczekuj po nim cudów.
Ale Mia wpatrywała się w buteleczkę szklistym wzrokiem, jakby pierwszy raz w życiu coś takiego zobaczyła. Delikatnie ujęła ją w palce, nie mogąc uwierzyć, że Snape dotrzymał słowa.
Nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że się uśmiecha, pod wpływem impulsu, zarzuciła Severusowi ręce na szyję i mocno go uścisnęła, dziękując mu ochrypłym ze wzruszenia głosem. Snape zamarł zaskoczony, żeby w następnej chwili chwycić roztrzęsioną Mię za ramiona i odsunąć od siebie na bezpieczną odległość.
- Wolałbym, żebyś tego więcej nie robiła - oznajmił sztywnym tonem.
Amelia tylko pokiwała głową, wpatrując się w niego z tak wielką wdzięcznością, że poczuł się nieswojo, wręcz głupio. Wątpił, czy jego słowa w ogóle do niej dotarły. Mia ściskała w dłoni buteleczkę i rozglądała się po zapleczu niezbyt przytomnie.
Snape stwierdził, że najlepiej w tym wypadku zająć się przygotowaniem Wody Podziału.
Tymczasem, Mia, jak w hipnozie, wzięła swój płaszcz i skierowała się w stronę drzwi. W ostatniej chwili zorientował się, że dziewczyna zamierza wyjść.
- Norton, natychmiast wracaj - zażądał tonem, jakiego zwykle używał wobec wyjątkowo niepokornych uczniów.
Mia zatrzymała się z ręką na klamce, rzucając mu rozdrażnione spojrzenie.
- Muszę to natychmiast zanieść Natanielowi - rzekła z naciskiem.
Snape ostrożnie odstawił fiolkę z trucizną na blat i odwrócił się w stronę nachmurzonej właścicielki sklepu, mierząc ją groźnym spojrzeniem.
- Przecież możesz tu poczekać. Skończ robić to świństwo - wskazała w stronę ingrediencji - a ja raz, dwa się teleportuję. Nawet nie zauważysz, że mnie nie było.
- Oczywiście, tylko ściągniesz na nas uwagę szpiegów, którzy z pewnością nas nie obserwują - syknął sarkastycznie.
Mia prychnęła z powątpiewaniem.
- Ktoś nas obserwuje?
- Uruchom mózg, kobieto. Nie zmyłem z siebie miana zdrajcy, a ty też nie wydajesz się zbyt wiarygodna - odparł chłodno.
Mina Amelii złagodniała. Zdjęła dłoń z klamki i podeszła do stołu, przy którym Snape przygotowywał eliksir. Przyciągnęła do siebie figurkę Morgany i obracając ją w palcach, zapytała:
- Myślisz, że naprawdę nas obserwują?
- Myślę, że lepiej się o tym nie przekonywać - warknął.
- Dlaczego mieliby mnie podejrzewać? - zastanawiała się na głos, ważąc w dłoni małą rzeźbę.
Snape spojrzał na nią z politowaniem.
- Chyba nie bardzo przykładasz się do swojej roli. Bycie śmierciożercą, zobowiązuje do działania. Więc powiedz mi, z łaski swojej - zaczął jadowicie słodkim tonem. - Jak tam twoja misja przeciągnięcia Horacego Slughorna na stronę Czarnego Pana?
Mia wyraźnie się zmieszała, łapiąc niezgrabnie figurkę Morgany, którą podrzuciła w powietrze.
- Ja... e... Co? Skąd o tym wiesz?
- Od Lucjusza. No, więc?
Mia zamyśliła się na chwilę, jakby nie była pewna, czy chce z siebie wyrzucić to, co ma do powiedzenia.
- Raz już go prawie miałam, ale wtedy... Wtedy zaatakowały nas Cienie Merkab.
Snape, który skończył właśnie przyrządzać Wodę Podziału, przeszył ją uważnym spojrzeniem.
- No i zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, Slughorn po prostu uciekł. - Przewróciła oczami, jakby chciała dać do zrozumienia, że nic się przecież takiego nie stało. - W każdym razie, jeszcze go znajdę - zapewniła bardziej siebie, niż Severusa.
- Nie sądzę - powiedział z nieprzyjemnym uśmiechem.
- Jeszcze zobaczymy - odparowała Mia, ale w jej głosie nie było zaciekłości, tylko zmęczenie.
- Amelio, nie złapiesz Slughorna, ponieważ przyjął propozycję Dumbledore'a i wrócił do Hogwartu. - Snape nie przestawał świdrować jej spojrzeniem.
- Jak to, wrócił do Hogwartu? - Zerknęła na niego z niedowierzaniem, nie przestając nerwowo podrzucać miniaturki sławnej wiedźmy. - Co on tam będzie robił?
- Uczył - odpowiedział jej krótko i zwięźle.
- Nie bądź śmieszny. Niby czego? - prychnęła. - Przecież to ty uczysz eliksirów. - Nagle oczy rozszerzyły jej się ze zdumienia. - Wyrzucili cię?
Severus odwrócił się, żeby schować resztę Aqua Tofany do wewnętrznej kieszeni płaszcza, zanim jej odpowiedział:
- Będę uczył Obrony Przed Czarną Magią.
Wyszarpnął różdżkę zza pazuchy, kiedy coś rąbnęło w ziemię. Odwrócił się celując w drzwi zaplecza i ujrzał zszokowaną Amelię, u stóp której leżała roztrzaskana w drobny mak Morgana.
- Na Merlina, Norton - warknął rozeźlony.
- Ale... nie możesz - wykrztusiła, wstrząśnięta.
Snape uniósł brwi, krzywiąc się nieznacznie.
- No bo, przecież ta posada jest pechowa - starała się mu przemówić do rozsądku. - Nikt na niej nie przetrwał dłużej niż rok.
- Dobrze, że mi przypomniałaś o tak istotnym szczególe - przerwał jej, nie mając ochoty słychać tych bzdur.
- Jesteś śmierciożercą, narażonym na dodatkowe niebezpieczeństwo. Nie powinieneś tak ryzykować. Czy Dumbledore nie zdaje sobie sprawy...
- Zapewniam cię, że oboje wiemy, co robimy - zdenerwował się Snape. - Więc siadaj i rób to, co do ciebie należy.
Podał jej kubek, do którego przelał zawartość miseczki. Amelia wzięła go bez słowa i cała zaczerwieniona na twarzy, opadła na fotel.
- Opanuj się trochę. Jutro czeka cię spotkanie z Czarnym Panem, więc trzymaj nerwy na wodzy - przypomniał jej jeszcze. - Powinnaś też powiadomić go o Slughornie. Zdradź mu, że dowiedziałaś się, o jego powrocie do Hogwartu. Najlepiej nie wspominaj o swojej porażce.
Mia znowu patrzyła na niego pochmurnie, pokręciła z bezsilności głową i wypiła zawartość kubka.
Severus obserwował, jak jej usta wykrzywiają się od gorzkiego posmaku Wody Podziału, jak oczy zachodzą mgłą, by zaraz ukryć się za ociężałymi powiekami. Wkrótce Amelia osunęła się bezwładnie na oparcie fotela.
Kolejny miesiąc, pomyślał Snape. Czarny Pan wzmacniał się dzięki niej. Przypomniały mu się słowa Albusa: Sam wiesz, co się stanie, kiedy Voldemort pozbawi ją błogosławieństwa. Amelia nie może bez niego żyć.
Wiedział, co to oznacza, chociaż Dumbledore wprost tego nie powiedział. Jeśli Mia teraz zdecyduje się zniszczyć kryształ, zginie razem z nim. Na twarzy Snape'a pojawił się słaby uśmiech. I to on ma ją zmusić do zniszczenia Gwiazdy Światła, ma ją zmusić do odebrania sobie życia. Nie wiedział, czy Amelia zdaje sobie sprawę, w jakiej sytuacji się znalazła. Być może będzie to oznaczało zwycięstwo Lorda Voldemorta. Być może Dumbledore oczekuje zbyt wiele od zwykłych ludzi, którzy nie są zdolni podejmować decyzji, od których zależeć będą losy świata.

* * *


- Hej, halo, śpiąca królewno.
Mia zacisnęła mocniej powieki. Głos dobiegał ją, gdzieś z daleka, a w dodatku, coś łaskotało ją po nosie.
- Pobudka! Wstajemy, wstajemy.
Głos stawał się coraz bardziej natarczywy. Mia machnęła ręką, a głośne "Ej" sprawiło, że w końcu zdołała otworzyć oczy.
Pierwsze, co zobaczyła to burza czarnych loków, okalających szczupłą, pociągłą twarz wesoło uśmiechniętej dziewczyny.
- Karen? - wychrypiała.
Ciemnobrązowe oczy zamigotały radośnie.
- A kogo się spodziewałaś? - zaśmiała się perliście.
- Co ty tu robisz? Która godzina?
Mia z pewnym trudem wyprostowała się w fotelu. Czuła się tak, jakby ktoś potraktował ją oszałamiaczem.
- Jest dwadzieścia po ósmej - odparła natychmiast Karen. - Twój asystent mnie wpuścił i powiedział, że nie może cię dobudzić.
- Spałaś jak zabita.
Olaf wszedł na zaplecze z miotłą w ręce. Nie miał zbyt zachwyconej miny, bo dobrze wiedział, że jak co miesiąc widziała się ze Snapem. Nie był głupkiem, którego można było oszukiwać, że te spotkania to nic takiego.
- Mam wolny poranek, więc pomyślałam, że cię odwiedzę. Wypijemy herbatę, zjemy herbatniczki - trajkotała Karen, odrzucając włosy z twarzy. - Przyniosłam ci dzisiejsze wydanie Brytyjskiej Wyroczni. - Wskazała na stół, na którym położyła gazetę.
Mia zerwała się gwałtownie z fotela, jakby ktoś ją dźgnął igłą. Co zrobiła z wywarem z wnykopieńki?
- Na Salazara, Mel, zwariowałaś? - Karen pozbierała się z podłogi, ponieważ Mia niechcący popchnęła ją, gdy wstawała.
Amelia dostrzegła niebieski flakonik. Stał obok kubka, z którego piła Wodę Podziału. Dopiero potem rzuciła w stronę Karen:
- Przepraszam. - W tej chwili serce jej zamarło. Porwała swój płaszcz i ubrała go najszybciej jak to było możliwe. Zdała sobie sprawę, że mając trzyćwierciowe rękawy naraża się na zdemaskowanie przed Karen. Mroczny Znak nie był, co prawda, tak wyraźny, ale przecież bystre, dziennikarskie oko jest w stanie dojrzeć tak istotny szczegół. Nic dziwnego, że Karen King patrzyła na nią teraz podejrzliwie. Jednak Mia z ulgą stwierdziła, że przyjaciółka raczej nie zauważyła tego drobnego, pogrążającego ją szczegółu.
- Co się z tobą dzieje dziewczyno? - Ciemnoskóra kobieta zmrużyła oczy. - Zdziczałaś mi przez te sześć lat, słońce.
Amelia roześmiała się, rozładowując tym samym napięcie. Nawet nie pamiętała, ile radości sprawiało jej towarzystwo Karen, która, jako jedyna, miała tendencję do nazywania jej Melą i słońcem.
- Skąd w ogóle wiedziałaś, że tu będę? - zadała pierwsze lepsze pytanie, żeby tylko odwrócić uwagę przyjaciółki od swojego nienaturalnego zachowania.
- Kochana, nie zapominaj, że jestem dziennikarką. Uruchomiłam kilka źródeł informacji - oznajmiła konspiracyjnym szeptem. - A ściślej rzecz ujmując, byłam w Ministerstwie Magii i wpadłam na Rodneya Bonesa. Nie wiedziałam, że nadal się spotykacie. - Skrzyżowała ręce na piersiach, mierząc swoją zbitą z tropu przyjaciółkę znaczącym spojrzeniem.
- Nie słuchaj tego, co mówi Bones - prychnęła Mia, chowając niebieską buteleczkę do kieszeni. - Nie spotykamy się od pięciu lat. - Dopiero teraz zauważyła karteczkę, na której stał flakonik.
- Odniosłam inne wrażenie. - Karen uniosła brwi.
- W takim razie, całkowicie błędne. - Przyjrzała się karteczce z zainteresowaniem. Była to krótka notka, od Snape'a: Trzy krople do gorącego napoju. Nie mniej, nie więcej.
Spojrzała na zegarek, dochodziła dziewiąta.
- Karen... Proszę, nie obraź się, ale ja muszę wyjść. Mam bardzo ważną sprawę do załatwienia - powiedziała Mia przepraszającym tonem.
- I ona tak zawsze - mruknął Olaf, który właśnie sprzątnął za pomocą różdżki, potrzaskaną Morganę.
Mia zmroziła go spojrzeniem.
- Mel, wszystko w porządku? - zapytała Karen z troską.
- Oczywiście, że tak.
Prychnięcie Olafa z pewnością było słychać na dworze.
- Chyba nie sądzę. - Karen pokręciła głową, mrużąc oczy.
- Nic mi nie jest. Każdy ma jakieś problemy, nie wiem, o co wam chodzi? - żachnęła się. Chciała wyjść ze sklepu, musiała natychmiast zanieść lekarstwo Natanielowi. Niestety Karen złapała ją za ramiona i zatrzymała w miejscu, przeszywając ostrym spojrzeniem.
- Mel, obiecaj mi, że jeśli będziesz potrzebowała pomocy, to o nią poprosisz - powiedziała poważnie. - Słyszysz?
Potrząsnęła lekko Amelią, która skinęła tylko głową i uśmiechnęła się uspokajająco. Za jej plecami Olaf pokręcił głową. Mia uwolniła się z uścisku i podeszła do drzwi zaplecza, zamierzając wyjść.
- Karen, strasznie mi przykro, że tak wyszło. Obiecuję, że następnym razem nie będę taka zabiegana - mówiąc to, otworzyła drzwi i wpadła na własnego brata, który akurat zamierzał wejść do środka.
- Gerard - wyrwało jej się. - Skąd się tutaj wziąłeś?
Nie pozwoliła mu wejść do środka. Jego konfrontacja z Karen nie była teraz najlepszym pomysłem. Wypchała go więc w głąb brukowanej uliczki.
- Ej, co ty wyprawiasz? - syknął, kiedy niechcący nadepnęła mu na stopę. - Przychodzę w pokojowych zamiarach. W trybie natychmiastowym mam cię dostarczyć do domu. To jest rozkaz ojca - wyszczerzył się pokazowo. Uśmiech spełzł mu jednak z twarzy, kiedy spostrzegł minę siostry.
- Nie mogę teraz z tobą iść - warknęła nerwowo.
- A to, dlaczego? - zainteresował się Gerard. - Ojciec chce, żebyś zjadła z nami obiad, a wieczorem razem udamy się do Travisów.
Amelia westchnęła. Z jednej strony nie miała najmniejszej ochoty na spotkanie z Gwen, ale Snape miał rację. Skoro nie budziła zaufania wśród popleczników Czarnego Pana, nie powinna się jeszcze bardziej pogrążać. Musi być ostrożniejsza, skoro stawką może być jej życie.
- Posłuchaj, muszę kogoś odwiedzić.
- Kogo?
- Przyjaciela - odparła wymijająco. - Będę na obiedzie, ale teraz z tobą nie pójdę.
Gerard podrapał się po głowie, a jego zielone oczy zamigotały w blasku promieni słońca.
- No dobrze - zgodził się. - Ale bądź najpóźniej o drugiej, w porządku?
Mia skinęła głową i uśmiechnęła się do niego lekko, żeby w następnej sekundzie się deportować.

* * *


Amelia wpadła do posiadłości Nataniela, już od progu krzycząc jego imię. Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi krzyknęła jeszcze raz, kierując się w stronę schodów, prowadzących na piętro. Zatrzymała się jak wryta, gdy z jej punktu widzenia, odwrócona głowa Benjamina spłynęła wolno z góry.
- Co się tak wydzierasz? Uszy mi zaraz zwiędną, a Nat odpoczywa, żeby nie rzec, że śpi jak zabity - oznajmił kwaśno.
Mia zmierzyła ducha karcącym spojrzeniem.
- Mam lekarstwo - usprawiedliwiła się, machając mu niebieskim flakonikiem tuż przed przeźroczystym nosem, po czym pokonała schody kilkoma susami.
Zatrzymała się przed sypialnią Fogga. Benjamin wynurzył się z zakurzonej, kamiennej posadzki. Mia zapukała. Cisza, która po tym nastała była zdecydowanie ciszą złowrogą. Otworzyła drzwi. Nataniel spoczywał bezwładnie na łóżku, wychudłymi dłońmi przyciskając do piersi jakąś książkę. Promienie słońca wpadały przez zakurzone okno, podkreślając trupiobladą, wymizerowaną twarz przyjaciela.
Fogg oddychał niespokojnie, jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w nierównym tempie. Mia podeszła do niego i odgarnęła mu zmierzwione włosy z twarzy. Wyjęła flakonik z wywarem z wnykopieńki z kieszeni i postawiła go na nocnej szafce. Jej wzrok przykuła leżąca na niej, nieelegancko złożona, kartka papieru. Już chciała po nią sięgnąć, jednak powstrzymała się. Nie powinna wykorzystywać sytuacji i czytać cudzych notatek.
- To dla ciebie.
Wzdrygnęła się na dźwięk głosu Benjamina.
- Śmiało - zachęcał ją. - To nie jest kradzież, a przecież nie wiadomo, kiedy on się obudzi.
Spojrzała na ducha podejrzliwie, to było zupełnie nie w jego stylu, żeby namawiać ją do ruszania rzeczy Nataniela. Wyciągnęła już dłoń, ale znowu się zawahała.
Benjamin prychnął głośno.
- Merlinie, nie mów mi, że jesteś taka uczciwa - zadrwił. - Jak na śmierciożercę, masz wyjątkowe poczucie moralne.
- Przymknij się - syknęła i zabrała kartkę z szafki. - Idę do biblioteki i mam do ciebie prośbę.
Benjamin przekręcił oczami.
- Za to: przymknij się...
Mia przerwała mu:
- Będziesz go pilnował. Jak tylko się przebudzi, masz mi natychmiast dać znać.
Benjamin wydał z siebie pomruk niezadowolenia.
- Natychmiast. - Wycelowała w niego palcem.
- Niech ci będzie, moja strata.
Mia wyszła z pokoju, kierując swe kroki do podziemnej biblioteki. Pomieszczenie oświetlał blask świec i lamp gazowych. Przestronne pomieszczenie wypełnione książkami, pierwszy raz wydało jej się odpychające i zimne. Podeszła do biurka i różdżką uprzątnęła, znajdujący się na nim bałagan. Usiadła w fotelu, podciągając nogi na siedzenie. Rozłożyła kartkę i przeczytała chaotyczną notatkę, wypisaną koślawym pismem Fogga:

Ralf Wilkes - autor - zaginiony.
Odnaleźć i wypytać o śmierć Alicji.


Serce zabiło jej mocniej. Nataniel nie rezygnował z poszukiwań, mimo złego stanu zdrowia. Westchnęła, czując znużenie. Przyszła do biblioteki, bo musiała sobie wszystko poukładać. Fogg trzymał tutaj to, co udało im się znaleźć na temat rodu, z którego pochodziła. Zamyśliła się. W jej głowie rozbrzmiewały ciągle te same słowa: Musisz zniszczyć Gwiazdę Światła. Przymknęła oczy. Czuła się bezsilna wobec tego, co się działo wokół niej i z nią. W dodatku Benjamin miał rację - nie była śmierciożercą, a przynajmniej nie, w istotnym tego słowa znaczeniu. Czuła się, jakby ten Mroczny Znak na lewym przedramieniu był jakimś koszmarnym nieporozumieniem. Zdała sobie sprawę, że nie wybierała swojego losu, ale była odpowiedzialna za każdy swój czyn i tylko od niej zależało, co z tym zrobi. Dotarło do niej, że ma własne pragnienia, które nie mają nic wspólnego ze światem kreowanym przez Voldemorta i jego popleczników. Wszystko to, co od dzieciństwa wpajał jej ojciec i Gwen nie miało w ogóle znaczenia. Co ją tak naprawdę obchodziło, że jakiś czarodziej urodził się w mugolskiej rodzinie? Co z tego, że pewnych dziedzin magii nie można było legalnie praktykować? Merlinie, przecież to szaleństwo! Ojciec mawiał, że to, co robią jest niezwykle ważne. Światem muszą rządzić silniejsi, lepsi. Ale skoro postępowanie śmierciożerców miało być słuszne, to, dlaczego czuła się tak winna, gdy pani Smith osaczyła ją w szpitalnej sali? Dlaczego nie potrafiła się do końca cieszyć z powrotu Karen? Dlaczego nie potrafi normalnie rozmawiać z Rodneyem? I dlaczego okłamała Czarnego Pana?
Nie potrafiła dłużej żyć, udając, że nic się nie dzieje. Ale, żeby podjąć jakąkolwiek decyzję musiała wiedzieć więcej o Gamerlingach, zrozumieć ich postępowanie...
Przyśnił jej się dom, ciemny i obskurny. Wypełniały go wrzaski i odgłosy bicia. Chciała stamtąd uciec. Otworzyła więc drzwi, za którymi ukryte były schody, prowadzące w dół. Zeszła nimi, byleby tylko nie słyszeć wyzwisk i odgłosu kobiecego płaczu. Znalazła się w okrągłym lochu, przed drzwiami do trzech pomieszczeń. Zrobiło jej się zimno. Miała wrażenie, że słyszy znajomy głos, a potem zza wszystkich drzwi zaczęły przeciskać się cienie. Przebudziła się tak nagle, że prawie spadała z fotela. Tuż przed nią wisiał w powietrzu Benjamin z rękami skrzyżowanymi na piersi i podejrzliwą miną na twarzy. Wpatrywała się w niego przez chwilę, zaskoczona.
- Obudził się?
Duch pokręcił przecząco głową.
- Benjaminie, prosiłam cię o coś - powiedziała z wyrzutem. - Miałeś go pilnować.
- Tak, ale twoje dzikie wrzaski kazały mi zejść dwa piętra niżej i sprawdzić, czy ktoś cię przypadkiem ze skóry nie obdziera - odparł ironicznie. - Co się z tobą dzieje? W zasadzie miałem ci nic o tym nie mówić, ale niemal każdej nocy bredzisz coś przez sen.
Mia nie zdawała sobie z tego sprawy. Natomiast jedno spojrzenie na zegar wystarczyło, żeby całkowicie się rozbudziła.
- O matko, jestem spóźniona.
Zerwała się na równe nogi, chwyciła różdżkę, którą odłożyła na biurko i wybiegła z biblioteki. Pognała do pokoju Nataniela. Nadal leżał w ten sam sposób.
- Czy już wspominałem, że obserwowanie go jest jedną z najnudniejszych rzeczy na świecie?
Benjamin wystawił głowę przez ścianę, przyglądając się Amelii, która w pośpiechu pisała wiadomość dla Nataniela.
- Posłuchaj. Jeśli się obudzi, koniecznie każ mu to użyć. Wszystko tu zapisałam. - Wskazała buteleczkę z eliksirem i kartkę. - Koniecznie niech działa zgodnie z tą instrukcją. Ja muszę iść. Wrócę, najszybciej jak się będzie dało.
Nie czekając na odpowiedź Benjamina, wybiegła z pokoju, pokonała schody i wypadła na dwór. Gdy tylko przekroczyła granicę posesji, teleportowała się.

Edytowane przez Bloo dnia 21-10-2010 17:47

Dodane przez Arya dnia 10-09-2010 17:08
#53

Nie szukałam żadnych przecinków czy czegoś jeszcze podobnego, ale muszę wymienić te błędy, które od razu rzuciły mi się w oczy.

- Myślę, że lepiej się o tym nie przekonywać - warknął.

Brakuje "ł".

A ściślej rzecz ujmując, byłam w Ministerstwie Magii i spotkałam Rodneya Bonesa. Nie wiedziałam, że nadal się spotykacie.

Brak "y".

W jej głowie rozbrzmiewały ciągle te same słowa: Musisz zniszczyć Gwiazdę Światała.

Niepotrzebne "a".

Nic więcej mnie nie raziło oprócz tych trzech.

Piszesz świetnie. Nie mogę zarzucić Ci braku talentu, bo tego masz pod dostatkiem. Nie mogę powiedzieć też, że nie masz wyobraźni - bo to na tym cały myk polega. Piszesz i piszesz wspaniale. Z odcinkiem na odcinek coraz lepiej i lepiej. Nadajesz się do tego. Jest jeszcze dużo określeń, których chciałabym użyć określając Twój talent literacki, ale powstałby tu Wielki Słownik Komplementów i Wazeliniarstwa Stosowanego.

Pisz dalej! I Wena! ;]

A.



Dodane przez RemusS dnia 02-10-2010 15:52
#54

Cześć! Świetna opowieść... w porównaniu do mojej ''historyjki'' Twoja jest profesjonalna długa i wciągająca..... Bardzo ładnie napisane. Głosuje na teks t miesiąca! :)

Dodane przez Bloo dnia 03-10-2010 22:44
#55

Wielkie dzięki Karolino za to, że jesteś moją motywacją, serio; )

Rozdział 12: Śmierć jest zawsze blisko.
Część II

Mia weszła do domu, starając się nie denerwować. W końcu miała tu sprzymierzeńców. Gwen nic nie może jej zrobić - co najwyżej będzie ciskała wzrokiem pioruny. Niestety to wcale nie rozluźniło jej napiętych nerwów, tym bardziej, że było w pół do trzeciej. Mogła mieć jedynie nadzieję, że obiad już się skończył. Weszła do salonu, gdzie zastała Gerarda przeglądającego Brytyjską Wyrocznię.
- Nareszcie - zawołał, kiedy tylko przekroczyła próg pokoju. Odrzucił na bok gazetę i wstał z fotela. - Już myślałem, że nie przyjdziesz.
- Jeszcze nie jedliście?
- Nie.
Amelia zdjęła płaszcz, przewieszając go przez oparcie sofy. Potarła lewe przedramię, podczas gdy Gerard przyglądał jej się z uwagą.
- Gwen mówiła, że ciągle grzebiesz w przeszłości - rzekł w końcu.
Mia zmarszczyła brwi. Nie miała w tej chwili ochoty na moralną gadkę własnego brata, którego bardzo kochała, jednak on nigdy nie był dla niej, kimś, w rodzaju mentora.
- I ty też tak uważasz? - mruknęła od niechcenia.
Gerard wyglądał tak, jakby o czymś intensywnie myślał, zanim wykrztusił z siebie:
- Nie. Chyba nie. Chciałbym tylko wiedzieć, co się z tobą dzieje?
Przez chwilę czuła silną pokusę, żeby mu o wszystkim powiedzieć, ale zwalczyła ją w sobie. Niezależnie od tego, co czuła, powinna uważać. Zaufanie, które miała do ojca, zostało poważnie nadszarpnięte, Gwen nigdy nie ufała, a Gerard... Gerard zawsze robił to, co mu kazali silniejsi. Prawie w ogóle nie miewał swojego zdania - chociaż ostatnio zrobił się, jakby bardziej samodzielny.
- Wszystko w porządku - zapewniła, unikając jego spojrzenia.
- Nie musisz kłamać. Mógłbym ci pomóc, jeśli masz jakieś problemy.
- Moje problemy są aktualnie związane z Gwen i raczej nie możesz mi w tym pomóc - odparła bardziej agresywnie, niż tego chciała.
- Odnoszę wrażenie, że Gwen to twój najmniejszy kłopot.
Mia podeszła do okna i zaczęła bawić się firanką. Gerard nie był tak głupi, jak wszystkim się wydawało. A może, po prostu naprawdę przejmował się jej losem.
- Nie jestem ślepy, Amelio. Nie wyglądasz tak, jak kiedyś. Mam nawet wrażenie, że nie jesteś tą samą osobą. Zmieniłaś się...
- Każdy się zmienia - przerwała mu.
- Ale ciebie zmienia Czarny Pan. Wiem, że w jakiś sposób wyrządza ci krzywdę. Gdybym tylko mógł...
- Nie. - Odwróciła się, mierząc go przenikliwym spojrzeniem. Nie wiedziała, skąd znalazła w sobie nagle tyle chłodnego opanowania. - To moja sprawa. Jestem sługą Czarnego Pana, tak jak inni. Ty dla niego zabijasz, ja mam swoją własną misję. Nie wtrącaj się do tego.
- No proszę, moja mała siostrzyczka, zaczyna się przejmować swoją rolą.
Do pokoju weszła Gwen. Ciemne włosy miała gładko zaczesane do tyłu, a fioletowa szata podkreślała jej surową urodę. Szrama na twarzy była bardzo dobrze widoczna i dodawała jej powagi. Wzrok Amelii zatrzymał się na małym, złotym kluczyku, zawieszonym na jej szyi.
- Mała Mia jest potrzebna Czarnemu Panu - dodała jadowicie słodko.
- Gwen, nie zaczynaj - poprosiła zrezygnowanym tonem.
- Sama przyznaj, że twoje zdolności są mocno ograniczone. Gdyby nie twoje ręce, do niczego nie byłabyś mu potrzebna - syknęła groźnie.
- Przestańcie - wtrącił się Gerard. - Nie powinniśmy się kłócić. Mamy ten sam cel, nie ważne, kto, co robi.
- Mylisz się. - Gwen rzuciła mu mordercze spojrzenie. - Wbrew pozorom, ci, którzy najbardziej się poświęcają, są spychani na bok przez tych, którzy udają, że coś robią.
Amelia aż za dobrze wiedziała, o kogo siostrze chodzi. Nie miała zamiaru wysłuchiwać starych śpiewek na temat Severusa Snape'a, który ma lepiej niż dobrze w Hogwarcie. Na szczęście w tym momencie pojawił się Skrzacik, zapraszając ich do stołu.
- Powiadomię pana - zaskrzeczał na koniec.
- Nie - zawołała Mia. - Poczekaj, ja to zrobię.
Skrzat skłonił się lekko i zniknął w przejściu, prowadzącym do jadalni. Mia odetchnęła w duchu z ulgą.
- Ojciec jest w gabinecie? - zwróciła się do Gerarda, a ten pokręcił głową.
- Na dole.
Gwen skrzywiła się, ale nic nie powiedziała. Mia przeszła obok niej, starając się przybrać obojętną minę. Skierowała się ku przejściu, które prowadziło do podziemnego lochu. Otworzyła drzwi, czując, jak ogarniają ją niezrozumiałe wątpliwości. Patrzyła w dół korytarza i ze zgrozą zdała sobie sprawę, że to o tym miejscu śni od wielu tygodni.
Przełknęła z trudem ślinę i powoli zaczęła schodzić po kamiennych schodach. Czuła się tak, jakby nigdy przedtem tu nie była. Dlaczego ciągle śniło jej się, że ktoś zamyka ją w lochu w jej własnym domu?
Zeszła do okrągłej komnaty. Oświetlało ją łagodne, drżące światło łuczyw, które wyłaniały z kamiennej ściany zarys trzech wejść. Środkowe drzwi prowadziły oczywiście do pracowni ojca, te z prawej natomiast kryły za sobą biurko, w którym znalazła zdjęcie matki. Po lewej stronie mieściły się najmniejsze i najbardziej masywne drzwi. Przeszył ją dreszcz.
Nie, to musi być jakaś pomyłka. Pokręciła głową, jakby w ten sposób mogła pozbyć się niechcianych myśli.
- Tato - zawołała, chcąc przerwać ciszę. Nikt jednak nie odpowiedział.
Z mocno bijącym sercem, zbliżyła się więc do środkowych drzwi. Pracowania ojca była dla niej miejscem niemal świętym; takim, do którego nie wolno wchodzić, chyba, że na wyraźne zaproszenie. A teraz musiała tam zajrzeć, żeby upewnić się, czy ojciec tam rzeczywiście jest.
Pracownia okazała się dość ciasnym pomieszczeniem, wypełnionym półkami ze słojami, kryjącymi ingrediencja do różnego rodzaju eliksirów. Na środku lochu stała dość długa, drewniana ława, a na niej, ustawione rzędem, szkła alchemiczne. W ich wnętrzu bulgotały jakieś płyny. Za stołem ustawiono fotel z dużym oparciem, a w fotelu drzemał Harold Norton.
Amelia cicho podeszła do ojca. Na jego twarzy błąkał się niewyraźny uśmiech, jakby w tym śnie przytrafiło mu się coś wyjątkowego. Śmierciożerca, kłamca... jej ojciec.
Miłość walczyła w niej z poczuciem zdrady i niepewnością. Patrzyła na człowieka, który od najmłodszych lat powtarzał, że jest jego najcenniejszym skarbem i nie potrafiła zrozumieć, dlaczego nie może mu do końca zaufać? Dlaczego słowa pani Smith - żony człowieka, który zamordował jej matkę - tak bardzo utkwiły jej w pamięci, rzucając najgorszy z możliwych cieni na relacje z ojcem. Nie rozumiała, dlaczego jest tak bardzo zaskoczona i zbulwersowana faktem, że sędzia Norton zręcznie namieszał w czasie procesu Smitha i Pole'a. Przecież dobrze wiedziała, jak ojciec prowadzi większość spraw, że jest stronniczy i bezwzględny.
Jakoś nigdy się tym nie przejmowała. Nie obchodziły ją kłamstwa, którymi się posługiwał, żeby pozbawić kogoś wolności. Ale teraz, zdała sobie sprawę, że przymykanie oczu na tę sprawę, będzie równoznaczne z daniem się oszukać. Czuła, że coś się skończyło. Gerard miał rację - zmieniła się. Tylko nie wiedziała, kiedy ta zmiana nastąpiła.
Zdjęła z prawej dłoni koronkową rękawiczkę i wyciągnęła niepewnie rękę w stronę ojca. Co zobaczy, kiedy świadomie zajrzy w jego duszę?
Z całą mocą zdała sobie sprawę, że od dłuższego czasu ojciec unika jej dotyku. Czy robił to świadomie? Co takiego ukrywał, że bał się własnej córki?
Musiała się przekonać, poznać prawdę. Jej dłoń była zaledwie kilka cali od splecionych na brzuchu dłoni Harolda. Już czuła aurę spokoju i zadowolenia, kiedy ojciec odchrząknął i poruszył się przebudzony, mrugając oczami.
Cofnęła się gwałtownie, wpadając na ławę. Ustawione na blacie szkło, wydało złowieszcze odgłosy, obijając się o siebie.
- Na brodę wielkiego Salazara! - warknął, otwierając szeroko oczy. - Mia, co ty robisz?
- Przepraszam - wykrztusiła. Błogosławiła panujący w lochu półmrok, który pozwolił zamaskować jej przerażenie. - Chciałam tylko... oznajmić ci, że podano do stołu.
Zdawała sobie sprawę, jak beznadziejnie brzmią jej słowa. Jednak strach przed tym, że ojciec doskonale zna jej zamiary, sparaliżował jej umysł.
- Nie mogłaś zawołać?
- Przepraszam, chciałam sprawdzić, czy w ogóle tu jesteś... A kiedy zobaczyłam, że śpisz, postanowiłam cię obudzić. - Starała się ukryć ręce w fałdach spódnicy. Miała wrażenie, że ojciec przez chwilę wpatrywał się w jej prawą, pozbawioną rękawiczki dłoń.
- Idź na górę, zaraz do was dołączę - rozkazał, podnosząc się z fotela. W lochu zrobiło się jeszcze ciaśniej. Mia bez słowa wykonała polecenie. Nie zamierzała się bardziej narażać.
Obiad minął w dość ciężkiej atmosferze. Nikt, prócz Gerarda, nie starał się podtrzymywać sztucznie nawiązanej dyskusji, dotyczącej postępów w poczynaniach śmierciożerców, zmierzających do opanowania Ministerstwa Magii. Mia z ulgą wstała od stołu i wspięła się po schodach, kierując swe kroki do własnego pokoju. Po drodze poprosiła Skrzacika, żeby przyniósł jej świeże ręczniki. Zamierzała wziąć długą kąpiel, żeby zregenerować siły i odprężyć zmęczony umysł.
Cały czas zastanawiała się, czy Nataniel w końcu wstał i zażył eliksir. Uczucie niepokoju nie chciało minąć, nawet kiedy wmawiała sobie, że przecież nic w tej chwili nie może zrobić. Za kilka godzin wróci do Oldlake i jeśli Fogg nie postąpił zgodnie z tym, o co go poprosiła w notce, to poprzysięgła sobie, że go zmusi. Nie była zbyt dumna z tego pomysłu, ale nic innego nie przychodziło jej do głowy. Ostatecznie, czegoś się od Snape'a nauczyła: jeśli nic innego nie skutkuje, trzeba zagrozić użyciem siły.
Jej myśli zaczęły błądzić wokół kluczyka, zawieszonego na szyi Gwen. Czuła, że w szkatułce jest coś bardzo ważnego; odpowiedź na przynajmniej kilka ważnych pytań. Tylko nie miała pojęcia, jak odebrać klucz siostrze. Sama przed sobą musiała przyznać, że się jej zwyczajnie boi.
Biorąc kąpiel starała się oczyścić umysł z niepotrzebnych myśli, uspokoić się i wyzbyć emocji. Spotkanie z Czarnym Panem wymagało od niej teraz wielkiego skupienia i ostrożności. Wiedziała, że musi sprawiać wrażenie pewnej siebie w gestach i słowach.
Przed ósmą zeszła do salonu, gdzie zastała już Gerarda. Brat, nie spuszczając z niej czujnego spojrzenia, oznajmił, że Gwen już dawno wyszła i do Travisów udadzą się bez niej.
- Właściwie wybieramy się tam tylko we dwójkę.
- A tato? - zapytała zaskoczona. - Myślałam, że zależy mu na ty spotkaniu.
- Kiedy go o to spytałem, odpowiedział, że ma bardzo ważną sprawę do załatwienia. - Gerard przeczesał włosy palcami. - To, co? Zbieramy się?
Mia tylko skinęła głową. Czuła, że nagła zmiana decyzji Harolda, wynika w jakiś sposób z tego, że zeszła dzisiaj na dół, do lochu. Siłą zwalczyła w sobie uczucie niepokoju. Przecież ojciec jest sędzią, ma setki spraw na głowie. W duchu nazywała siebie paranoiczką.
Wyszła razem z Gerardem na podwórze i wspólnie teleportowali się przed mostem, prowadzącym do posiadłości Travisów.
Gerard złapał Amelię za przegub dłoni. Zdziwiona spojrzała na niego.
- Jesteś pewna, że nic nie mogę dla ciebie zrobić?
Westchnęła ciężko.
- Od kiedy jesteś taki troskliwy? - To miało zabrzmieć jak żart.
- Od kiedy widzę, że coś jest mocno nie w porządku.
- Nie powinniśmy tutaj o tym rozmawiać, nie sądzisz?
Uwolniła się z uścisku brata i przeszła przez Mroczną Poświatę. Resztę drogi przebyli w milczeniu. Dom, jak zwykle przy takich okazjach, wypełniony był ludźmi. Śmierciożercy wezwani przez Czarnego Pana, snuli plany przejęcia kontroli nad światem czarodziejów, wymieniali się ważnymi informacjami i czasem spoglądali ukradkiem jeden na drugiego z przymrużonymi oczami, zastanawiając się, co zrobić, żeby w oczach Voldemorta być lepszym od pozostałych.
Amelia widziała te spojrzenia i zastanawiała się, jak wielu z nich skoczyłoby sobie do gardeł, gdyby tylko dano im taką możliwość. Zauważyła panią Malfoy i jej syna Dracona. Ona była przygaszona, choć dumnie unosiła głowę, siedząc prosto i mierząc wszystko dokoła chłodnym spojrzeniem niebieskich oczu. Jemu oczy błyszczały z ekscytacji. Swoją postawą zdawał się łowić każde docierające do niego zdanie.
Mia uśmiechnęła się smutno kątem ust. Nigdy nie przepadała za synem Malfoyów, uważała go za zwyczajnego dupka. Na dziesięciopunktowej skali gnojkowatości, przyznawała mu zawsze, co najmniej dziewięć i pół punkta. A teraz, widząc go w tak entuzjastycznym nastroju, poczuła współczucie. Chłopak nie zdaje sobie sprawy, w co się pakuje. Dwa lata temu, tak się złożyło, że podali sobie ręce, a Amelia nie nosiła wtedy jeszcze koronkowych rękawiczek. Dlatego dobrze wiedziała, że pod tym kpiącym uśmieszkiem kryje się tchórzostwo i słabość.
Przeszła przez salon, wymieniając pozdrowienia z Bellatriks, Yaxley'em i Dołohowem. Dostrzegła, czającą się w cieniu Gwen, która, z jakiegoś powodu, posłała jej tajemniczy uśmiech.
Oczyść umysł - nakazała sobie, wchodząc po schodach i kierując się w stronę wielkich dwuskrzydłowych drzwi. Zanim weszła, przypomniało jej się, że powinna poruszyć sprawę Slughorna. Spróbowała przywołać z pamięci, co dokładnie mówił jej Snape, zanim wypiła tę jego cudowną miksturę.
Stary Mistrz Eliksirów przyjął ciepłą i bezpieczną posadę w Hogwarcie, nic nie da się już z tym zrobić. Zamknęła oczy.
Tylko bez paniki, dasz radę. Chociaż naprawdę trudno było się nie denerwować, na myśl o wielkiej paszczy Nagini i bólu, który z miesiąca na miesiąc był coraz silniejszy.
Weszła do ciemnego gabinetu. Czarny Pan był zajęty rozmową z...
Snape! - Prawie wyrwało jej się to na głos. Jakimś cudem zdołała się jednak opanować.
Mężczyźni przerwali konwersację, kiedy usłyszeli skrzypnięcie drzwi. Voldemort, ściszonym głosem, przekazał ostatnią informację swojemu zaufanemu śmierciożercy, po czym Snape skinął nieznacznie głową i wyszedł z pokoju, nie zaszczycając Amelii nawet najmniejszym spojrzeniem. Tymczasem Lord Voldemort wskazał jej fotel i sykiem przywołał do siebie Nagini, która wypełzła powoli zza ogromnej, mahoniowej szafy.
Mia usiadła na wskazanym miejscu i utkwiła wzrok w Voldemorcie.
- Panie, powinnam ci najpierw powiedzieć o Slughornie, on...
Voldemort uciszył ją, unosząc bladą dłoń do góry.
- Snape już mi wszystko opowiedział. Nie spisałaś się pod tym względem - stwierdził chłodno. - Chociaż, nie spodziewałem się po tobie sukcesu w tej materii.
Amelii zrobiło się niedobrze ze strachu. Nie wiedziała, czego może się spodziewać.
- Ostatecznie jesteś mi potrzebna do czegoś innego.
W mowie węży nakazał Nagini, zrobienie tego, co do niej należało.
Amelia opadała na oparcie fotela, obserwując zbliżającego się gada.
Więc, dla Czarnego Pana liczyła się tylko jej krew - to, co wraz z nią pochłania wąż. Zamknęła oczy, żeby nie widzieć otwierającej się paszczy potwora. Poczuła ból wyraźniej niż dotąd. Krzyczała, ale jak zwykle, Voldemort wyciszył ją zaklęciem, żeby nie słyszeć jej wrzasków.
Po kilku minutach wszystko ustało. Brakowało jej siły na cokolwiek. Nie mogła nawet otworzyć oczu. Przez dłuższy czas siedziała nieruchomo, z dłońmi zaciśniętymi kurczowo na bocznych oparciach fotela, czując wyraźnie krew ściekającą po przedramieniu na dywan. Syki i prychnięcia Voldemorta dochodziły ją, jakby z oddali. Było jej niedobrze, w głowie i prawej ręce pulsował tępy ból. Usłyszała strzępy rozmowy i poczuła, że ktoś do niej podszedł. Trzasnęły drzwi. Zdołała unieść powieki i wychwycić wzrokiem niewyraźną sylwetkę mężczyzny.
- Zaraz poczujesz się lepiej - zabrzmiał znajomy, zimny głos.
Poczuła wbijającą się igłę, dokładnie w jedną z ran, pozostawionych przez Nagini. Jęknęła, bolało tak, że z oczu popłynęły jej łzy.
- To zaraz minie.
I rzeczywiście, po paru chwilach była w stanie normalnie się poruszyć, chociaż miała wrażenie, że pęknie jej głowa. Wzrok się wyostrzył i spojrzała wprost w posępną twarz Severusa, który przyklęknął obok fotela i właśnie wyczarował opatrunek na jej prawym przedramieniu.
- Na Merlina - mruknęła słabo i pochyliła się do przodu, opierając łokcie na kolanach i obejmując głowę rękami. Po chwili ostrożnie rozejrzała się po pokoju. Voldemort musiał wyjść do swoich podwładnych.
- Co się dzieje? - Nie była w stanie mówić głośniej, niż półszeptem.
Snape mierzył ją przenikliwym spojrzeniem swoich czarnych, bezdennych oczu. Z jego twarzy nie można było niczego wyczytać.
- Z miesiąca na miesiąc twój organizm jest coraz słabszy - odparł, wstając z podłogi. - Czarny Pan kazał mi się tobą zająć.
- Wygląda na to, że jesteś na mnie skazany - mruknęła niewyraźnie, siląc się na żartobliwy ton. Znowu zakręciło jej się w głowie, ale ból powoli znikał, jakby z niej spływał.
Severus nie zareagował na to stwierdzenie. Zwrócił natomiast jej uwagę na biurko, przesuwając po nim butelkę, wypełnioną jakimś migotliwym płynem.
- To jest bardzo silny eliksir odporności. Sproszkowany róg Buchorożca zmieszany z krwią Widłowęża - poinformował rzeczowo. - Wstrzyknąłem ci małą dawkę do krwi, ponieważ teraz musisz szybko stanąć na nogi.
Zerknęła na niego, nie mając pojęcia, o co mu chodzi.
- Reszta jest dla ciebie. Jeśli będziesz czuła nienaturalne zmęczenie, połączone z bólem prawej ręki i zawrotami głowy, będziesz musiała zażyć kilka kropel mikstury.
- Świetnie. Następne świństwo do picia - prychnęła niezadowolona.
- To świństwo utrzyma cię w jako takiej kondycji, więc z łaski swojej, przestań wybrzydzać - powiedział cicho, ale stanowczo. - Mam dość ciągłego wysłuchiwania twoich narzekań, więc jeśli nie masz nic mądrego do powiedzenia, po prostu się nie odzywaj.
Amelia spojrzała na niego z wyrzutem. Nie zamierzała się jednak kłócić, bo lekarstwo rzeczywiście skutkowało.
- Jak się czujesz?
- Znacznie lepiej - odparła chłodno. Ale zaraz, znacznie łagodniejszym tonem dodała:
- Dziękuję.
Naprawdę była mu wdzięczna.
- Czarny Pan kazał mi cię trzymać przy życiu, doceń to i przemyśl wszystko raz jeszcze. - Uciszył ją jednym spojrzeniem, kiedy chciała coś wtrącić, dając do zrozumienia, że nie będą tutaj o niczym dyskutować.
- Czekają na ciebie w holu - oznajmił i opuścił gabinet.
Amelia gapiła się na drzwi w osłupieniu. To, co powiedział nie zapowiadało niczego dobrego i obawiała się, że jej powrót do Oldlake mocno się opóźni. Posiedziała jeszcze chwilę, czekając aż resztki odrętwienia miną całkowicie, po czym opuściła pokój. Nie zauważyła nigdzie Nagini. Wąż, jak zwykle towarzyszył swojemu panu.
W ciemnym holu rzeczywiście czekało około dziesięciu osób; wszystkie trzymały w rękach miotły. Mia była niezmiernie zadziwiona tym osobliwym widokiem.
- Jesteś wreszcie.
Ku schodom przecisnęła się Gwen z dwoma miotłami w rękach. Amelia spojrzała na nią zmrużonymi oczami.
- Czas się zabawić, siostrzyczko. - Uśmiechnęła się wrednie, rzucając jej miotłę.
Mia złapała Nimbusa 2001 i przeniosła wzrok na rodzeństwo Carrow. Była też Eowina Fallow i Stan Shunpike z pustym spojrzeniem. James Harrison stał przy drzwiach z nieprzyjemnym wyrazem twarzy. Była też trójka osób, których kompletnie nie znała. Dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Wszyscy ubrani na czarno i z twarzami, na których malowała się rządza mordu.
- Czarny Pan dał nam wolną rękę - wyjaśniła Gwen, kiedy Mia nie odpowiedziała. - Lecisz z nami. Takie są rozkazy - położyła nacisk na ostanie słowo. Z jej ust nie schodził dziwny, niepokojący uśmieszek.
Mia zatrzymała wzrok na jej dekolcie, gdzie spomiędzy połów czarnego płaszcza przebłyskiwał złoty łańcuszek. Spojrzała Gwen prosto w oczy. Zeszła na sam dół i bez słowa stanęła obok Harrisona.
Nie miała pojęcia, gdzie lecą i po co. Bała się zapytać, bała się zrobić cokolwiek. Jednak nie mogła dłużej uciekać od tego, czym naprawdę było noszenie Mrocznego Znaku na lewym przedramieniu. Wiedziała, że kiedyś ten moment nadejdzie. Przecież czasami ludzie stawiani są w sytuacji przymusowej i wtedy...
Wyszli na dwór. Ich szatami załopotał wiatr. Odgłos fal rozbijających się o skarpę, docierał do Amelii wyraźniej niż zazwyczaj. Amycus rzucił jakąś wesołą uwagę na temat tępienia mugoli, a kilka osób zaśmiało się głośno. Harrison widocznie przewodził wyprawie, bo kazał wszystkim posadzić tyłki na miotły i po chwili, dziewięć ciemnych postaci wzbiło się w powietrze.
Skierowali się na północ i już wkrótce szybowali nad, płonącym światłami, Londynem. Mia cały czas powtarzała sobie, że nic nie może zrobić. Ich jest ośmiu, jaki jest sens narażać się na dalszy gniew siostry, a także Czarnego Pana?
Pęd sprawił, że oczy zaczęły jej łzawić, a palce dłoni skostniały z zimna. Z całych sił starała się odepchnąć od siebie strach. Czasami trzeba zrobić coś, czego się wcale nie chce. Kiepska to była wymówka, która wcale nie poprawiła jej samopoczucia. Dobrze wiedziała, kim jest - zwykłym tchórzem.
Nie miała pojęcia, jak długo lecieli. Podążała za innymi, słysząc ich śmiech i krzyki. Czasem wzlatywali wyżej, a czasem specjalnie robili spirale w ciasnych, podmiejskich uliczkach, przyprawiając mugoli o zawał serca.
W końcu usłyszała dziki wrzask Eowiny Fallow, która nagle ją wyprzedziła i runęła w dół. W następnej chwili jeden z ciemnych budynków stanął w płomieniach. Mia prawie spadła z miotły, kiedy dotarło do niej, co się dzieje. Była przekonana, że lecą kogoś sterroryzować, ale w zupełnie inny sposób. Myślała, że chodziło o kogoś, kto będzie zmuszony dokonać wyboru pomiędzy stronami. Że będzie chodziło o jedną osobę.
Serce biło jej, jak oszalałe, krew uderzyła do głowy, kiedy pozostali śmierciożercy poszli za przykładem Fallow. Nagle ktoś rąbnął ją z prawej strony, tak, że znów ledwo utrzymała się na miotle.
- Gwen! - krzyknęła rozeźlona. Co ona sobie wyobraża?
Gwen zaśmiała się paskudnie, lecąc na równi z siostrą.
- Zaraz się przekonamy na ile cię stać - odkrzyknęła radośnie. - I tylko nie próbuj żadnych sztuczek. Tym razem się nie wywiniesz.
Zwodem w lewo zmusiła ją do obniżenia lotu. Amelia pomyślała, że Gwen prędzej zrzuci ją z miotły, niż pozwoli odfrunąć. Ramię w ramię opadały ku ziemi.
Dym z płonącego domu dostał jej się do płuc. Zachłysnęła się i rozkaszlała. Do jej uszu docierały paniczne wrzaski ludzi.
Zaryła nogami w ziemię, ledwo utrzymując równowagę. Rozejrzała się dookoła.
Byli w jakiejś niewielkiej wiosce. Parę domów na krzyż, z których większość stała już w płomieniach. Mię ogarnęło przerażenie. Wyjęła różdżkę zza paska i odsunęła się gwałtownie, gdy tuż obok przebiegła jakaś spanikowana kobieta w długiej, zwiewnej piżamie. Coś wybuchło po drugiej stronie.
- Rusz tyłek i zniszcz to robactwo - ryknęła na nią Alecto, machnęła różdżką i wybijając szyby we wszystkich oknach, w jednym z domów, które jeszcze nie ucierpiały.
Mugole biegali we wszystkie strony, jak mrówki, którym ktoś niszczy mrowisko - bez ładu i składu. Mia słyszała, jak wołają imiona swoich bliskich. Nagle dostrzegła wielkiego faceta. Ubrany w ciemną piżamę, z rozczochranymi włosami i miną szaleńca, szarżował prosto na nią, krzycząc, że ją zabije. Przerażona wycelowała w niego różdżką i strzeliła oszałamiaczem. Musiała się gwałtownie cofnąć, kiedy mężczyzna zwalił się u jej stóp.
Zauważyła Gwen, która dla zabawy wylewitowała jakąś młodą dziewczynę do góry i obracała nią z zawrotną prędkością. Podbiegła do niej.
- Gwen, na Helgę litościwą! - krzyknęła, żeby siostra usłyszała ją w ogólnym harmidrze. - Co ty jej robisz?
- Karuzelę - odparła z najwyższym spokojem. - Chcesz posterować?
Amelii zrobiło się niedobrze, od patrzenia na kręcącą się dziewczynę. Nie była w stanie myśleć racjonalnie. Prze głowę ciągle przelatywały jej myśli: "To są chorzy ludzie", "Co mam zrobić", "Co oni wyprawiają". Cała się trzęsła.
Amycus i Eowina torturowali jakąś rodzinę, zmuszając matkę i ojca, by oglądali cierpienie ich dzieci. Dopadła do nich, krzycząc, żeby przestali. Eowina wykrzywiła się z wściekłości i rzuciła w jej stronę jakieś wyzwisko.
Coś w niej pękło, nie była w stanie brać w tym udziału, ani się temu biernie przyglądać. Przecięła różdżką powietrze i na dłoni Eowiny pojawiła się czerwona pręga, jak od draśnięcia biczem. Była wściekła i kiedy Fallow spojrzała na nią wycedziła:
- Zostawcie ich w spokoju.
Carrow odwrócił się i strzelił w Amelię czerwonym promieniem, ale odparowała cios. Strzeliła w niego oszałamiaczem, trafiając. Eowina wydarła się, wołając Gwen. Mugole rozpierzchli się we wszystkie strony, podczas, gdy ogień pochłaniał cały ich dobytek.
Gwen nadbiegła, ciągnąc ze sobą za kołnierz piżamy, spłakanego, zasmarkanego chłopczyka.
- Zrób coś ze swoją siostrą! - rozkazała Alecto, cucąc brata.
- Co się dzieje? - Gwen była nieco zdezorientowana, patrząc na Amelię, celującą w trójkę śmierciożerców.
- Zaraz mogą się tu zwalić aurorzy! - dobiegł ich tubalny głos Harrisona. - Cholera, Shunpike!
Błysnęło zielone światło, rozległ się, rozdzierający serce, krzyk jakiejś kobiety. Wszyscy rozejrzeli się dookoła. W blasku czerwieni można było dojrzeć, jak ktoś rzuca się na Stana Shunkpike'a.
- Zbieramy się? - zawołała śmierciożerczyni, której Amelia nie znała.
- Nie! - Gwen zmroziła ją spojrzeniem. - Moja siostra nie pokazała nam jeszcze swoich umiejętności.
- Jesteś chora - odparła natychmiast.
- Pokaż, czego się nauczyłaś? Przecież to robactwo, a właśnie na tym ćwiczyłaś, prawda?
Szarpnęła chłopca i ustawiła przed sobą. Dziecko zapłakało głośniej.
- Zamknij się! - ryknęła. - Załatw go - zwróciła się do Amelii.
W pierwszej chwili Mia nie była w stanie zareagować. Nie mam na to wpływu. Jeśli się nie dostosuję, będę miała ogromne kłopoty.
Głos w głowie był, jak natrętna mucha. Rozbłysło jasne światło i pojawiły się kolejne ciemne postaci. Bez dwóch zdań aurorzy.
Alecto zaklęła brzydko i aportowała się, zabierając ze sobą nieprzytomnego brata. Eowina pobiegła w stronę Shunpike'a.
- Zrób to - rozkazała Gwen, patrząc na Mię, obłąkanym wzrokiem.
- Puść go. Aurorzy tu są. Musimy uciekać! - odkrzyknęła, siląc się na racjonalny ton głosu. - Chciała się odwrócić, nie widzieć przerażonej twarzyczki dziecka, które nic nie rozumiało, niczemu nie było winne.
- Albo ty to zrobisz, szybko i bezboleśnie, albo sprawię, że zaczniesz mnie błagać o jego śmierć - wycedziła Gwen. Cienie, rzucane przez płomienie, okropnie zniekształciły jej rysy twarzy. To już nie była Gwen Norton, Amelia nie znała tej kobiety. Serce waliło jej jak oszalałe. Nie wiedziała, co ma zrobić.
- No dalej, śmierciożerco - szydziła Gwen.
Naokoło świszczały zaklęcia. Aurorzy, opanują sytuację - pomyślała. Chciała się deportować. Ale ten chłopiec...
Gwen była szalona i mogła mu zrobić wielką krzywdę, byleby tylko stało się tak, jak ona to sobie zaplanowała. Jeśli się jej podda, już zawsze będzie się poddawała. Doszła do granicy swojej wolności, widziała ją bardzo dobrze w twarzy tego dziecka, w jego wielkich wystraszonych oczach. Czy ma się dać zastraszyć, stchórzyć? Zostać tu, gdzie jest, w polu wyznaczonym przez miano śmierciożercy?
Uniosła różdżkę, ze wzrokiem utkwionym w błyszczącej od łez buzi chłopca. Wystarczy, jeden ruch dłonią i wszystko się skończy. Trzask pękających pod wpływem gorąca szyb, wypełnił jej głowę.
- Coniunctivus - krzyknęła, a zaklęcie ugodziło Gwen prosto w twarz, oślepiając ją. Kobieta puściła chłopca, który chyba nie zdawał sobie z tego sprawy. Mia podbiegła i chwyciła go za ramię. Malec znów się rozpłakał, ale nie zwracała na to uwagi, musiała uciec, jak najdalej od Gwen.
Rozwścieczona śmierciożerczyni, zaczęła na oślep ciskać w nich klątwami. Jedna z nich ugodziła Mię prosto w plecy, zwalając ją z nóg. Upadając przygarnęła do siebie dziecko, żeby osłonić je przed ewentualnym kolejnym atakiem. Miała wrażenie, że kręgosłup płonie jej żywym ogniem. Nie potrafiła przez chwilę oddychać, ale po kilku sekundach ból zelżał.
- Mamo - chlipał chłopiec.
Amelia zauważyła, że ktoś inny celuje w nią różdżką, prawdopodobnie auror. Uniosła się na łokciu i podcięła mu nogi zaklęciem. Dookoła rozpętało się istne piekło. Udało jej się jakoś podźwignąć na nogi. Zaciągnęła kaptur na głowę i obejmując dziecko, rozejrzała się za jakimś bezpiecznym miejscem, co jakiś czas krzycząc: Protego!
Gdzie się podziali ci przeklęci mugole, do cholery jasnej? - myślała gorączkowo. Musi komuś oddać chłopca. Tymczasem pociągnęła go za spalony wrak samochodu. Kucnęła i chwyciła malca za ramiona. Na jej oko mógł mieć jakieś osiem lat.
- Posłuchaj, nie chcę ci zrobić krzywdy - powiedziała łagodnym głosem, w którym jednak czaiło się napięcie. - Znajdziemy dla ciebie jakieś bezpieczne miejsce, ale musisz mi pomóc, dobrze? Jak się nazywasz?
- Mike - zachrypiał chłopiec. - Gdzie moja mama?
- No więc, Mike, nie wiem, ale z pewnością nic jej się nie stało. - A przynajmniej miała taką nadzieję. - Widzisz tamten...
Nie zdążyła wypowiedzieć zdania do końca, bo jakiś mężczyzna krzyknął:
- Różdżka na ziemię i ani kroku, śmierciożerco!
Mia zamarła na chwilę, ale w głowie pojawiło się światełko.
- Nie bój się - szepnęła do chłopca i chwyciła go za ramię, odwracając się z nim w stronę aurora. Gardziła sobą, ale w ten sposób mogła zyskać na czasie i teleportować się, a dzieciak trafi w ręce aurora.
- Pozwól mi odejść, to go puszczę - zawołała.
W blasku płonących budynków widziała niezbyt wyraźnie, ale twarz pracownika Ministerstwa była znajoma. W jej kierunku, krok za krokiem, zbliżał się Rodney Bones.
- Zatrzymaj się - rozkazała, przykładając różdżkę do głowy Mike'a.
- Aż tak nisko upadłaś, żeby zasłaniać się dzieckiem? - Jego pogarda była, jak siarczysty policzek. - Nie masz wystarczającej odwagi, żeby ze mną walczyć?
Amelia nie chciała tego słuchać. W którymś z płonących domów, znów eksplodowały okna. Wykorzystała chwilową dekoncentrację Bonesa, pchnęła chłopca do przodu i teleportowała się z tego koszmaru.


* * *


Kilka chwil po tym, jak pojawiła się przed posiadłością Fogga, w Oldlake, pędziła już schodami na górę, bliska histerii. To, czego była świadkiem, odebrało jej resztki sił. Odpychała od siebie wszystkie emocje, starała się oklumencją zwalczyć niechciane myśli i obrazy. Zatrzymała się w połowie korytarza, prowadzącego do sypialni Nataniela i oparła o ścianę - musiała odzyskać panowanie nad sobą.
- Jesteś - rozległ się głos ducha rezydenta posiadłości.
Mia nie była w stanie mu odpowiedzieć. Benjamin podpłynął do niej z rękami skrzyżowanymi na piersiach i bardzo poważnym wyrazem twarzy.
- Nataniel się obudził? - spytała ze ściśniętym gardłem. Nie doczekała się jednak odpowiedzi, więc zmuszona była spojrzeć na ducha. Jego milczenie przeszyło ją, jak zimne ostrze. Pokręciła głową.
- Proszę, nie... - szepnęła. Miała wrażenie, że zaraz pęknie jej serce. Dlaczego?
Odepchnęła się lekko od ściany i na miękkich nogach dotarła do pokoju Fogga. Powstrzymując się od płaczu, zapukała do drzwi. Nikt nie zaprosił jej do środka. Zapukała jeszcze raz, i jeszcze raz.
- On ci nie odpowie - mruknął Benjamin, unosząc się za jej plecami.
Zamknęła oczy, ale to nie powstrzymało łez. Nie chciała tam wchodzić, zmierzyć się z okrutną prawdą. Ale nie miała innego wyjścia. Jej ręka dotknęła zimnej klamki.
W pokoju było ciemno i lodowato. Pozwoliła, żeby ten chłód ją pochłonął. Machnęła różdżką, ale światła nie zapłonęły, tak jak tego chciała. Dopiero za drugim razem się udało.
Nataniel leżał na łóżku. Jego blada twarz wyglądała upiornie w migotliwym blasku lamp. Jedna ręka spoczywała na pościeli, a druga na piersi. Amelia podeszła do łóżka, siadając przy przyjacielu. Usłyszała własny płacz. Zdjęła rękawiczki i chwyciła dłoń przyjaciela, chcąc zobaczyć jego duszę. Jednak żadne obrazy nie nadpłynęły.
- Proszę, obudź się - wykrztusiła przez łzy. - Proszę.
Przyłożyła czoło do jego nieruchomej piersi, pragnąc, żeby jego serce znów zaczęło bić, żeby płuca zaczerpnęły powietrza.
- Błagam, nie zostawiaj mnie tak... - mamrotała w jego koszulę. - Nat, proszę.
Benjamin wzdychał cicho, co jakiś czas. Gdyby tylko mógł, poklepałby ją po plecach pocieszająco, może nawet przytulił. Ale bycie duchem nie sprzyjało tego typu praktykom. Mógł coś powiedzieć, ale wiedział, że żadne słowa teraz do niej nie dotrą. Musiał poczekać.
Amelia nie wiedziała, jak długo płakała. Możliwe nawet, że zmorzył ją na chwilę sen. Kiedy odsunęła się od martwego Nataniela, każdy cal ciała bolał ją tak, jakby naszpikowany był maleńkimi igiełkami. Otarła twarz rękawem koszuli. Nadal trudno było jej oddychać. Ciężar w płucach był nieznośny.
- Dlaczego? - wychrypiała niewyraźnie, zwracając się do Benjamina.
Duch nachmurzył się.
- Obudził się tylko na chwilę - powiedział, jakby się nad czymś zastanawiał. - Kazałem mu zapoznać się z twoją notatką. Przeczytał ją. - Wskazał głową na stolik.
Amelia spojrzała w tamtą stronę. Dopiero teraz dostrzegła, że butelka z eliksirem leży przewrócona. Niewyraźna plama po wywarze z wnykopieńki, zdążyła prawie wyschnąć.
- Tylko, widzisz, strasznie się zdenerwował. Nie chciał chyba nawet o tym słyszeć. Powiedział, że to jego koniec i on już się z tym pogodził... - prychnął pogardliwie.
Amelia zadrżała. Czy naprawdę, wywierała na niego aż taką presję? Naprawdę czuł się zmuszany do życia? Przecież to nie ma sensu.
- Powiedział jeszcze, że już więcej nie może ci pomagać. Zrobił wszystko, co w jego mocy. Spełnił jakąś obietnicę - ciągnął Benjamin, coraz bardziej wzburzony. - I żeby nie było. Uważam, że zachował się, jak parszywa, egoistyczna świnia - zakończył. - Przykro mi, Amelio.
Mia spuściła wzrok na własne dłonie. Była okropnie zmęczona...
Westchnęła, biorąc się w garść. To, co wydarzyło się w ciągu całego tego dnia wydało jej się takie nierealne. Czy to możliwe, żeby to wszystko przeżyła?
Wstała z łóżka i podeszła do okna.
- Benjaminie, myślisz, że znajdzie się tu gdzieś miejsce, żeby pochować Nataniela?
Duch podpłynął do niej.
- Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale ta posiadłość należała niegdyś do mnie - odparł cierpko.
- Naprawdę? - rzuciła, mało zainteresowana tym faktem.
- Ach, co za zdziwienie - prychnął. - Możemy go pochować w ogrodzie, koło mnie.
Tym razem spojrzała na niego, zaciekawiona jego słowami.
- Nie wiedziałam...
- W ogóle, mało jeszcze wiesz - uciął. - Chcesz to zrobić teraz, czy kiedy indziej?
- Teraz - rzekła z mocą.
Musiała się tym zająć, żeby nie zwariować. Wzięła swoją różdżkę i sprawiła, że prześcieradło, na którym leżał Fogg, owinęło się wokół niego.
- Zaprowadzisz mnie do tego miejsca? - zwróciła się do ducha.
Benjamin wyfrunął na korytarz, a Amelia lewitując martwe ciało, ruszyła za nim. Znów zebrało jej się na płacz, ale zamknęła swój umysł. Chciała czuć pustkę, nie potykać się na żadne wspomnienia. Musi mieć czysty, jasny umysł. Coś się dzisiaj skończyło, to było pewne. Tylko jeszcze nie wiedziała, co z tym zrobić.
Benjamin zaprowadził ją w najodleglejszy zakątek wielkiego, zapuszczonego ogrodu. Minęli duży, zarośnięty staw, słuchając symfonii żabiego rechotu. W końcu zatrzymali się pod okazałą wierzbą płaczącą, której smukłe witki delikatnie smagały wysoką trawę.
Amelia weszła w tę gęstwinę, kierując się srebrzystą poświatą, którą roztaczał Benjamin. Delikatnie opuściła ciało Nataniela na ziemię. Musiała jeszcze przygotować miejsce jego spoczynku.
Duch zatrzymał się niedaleko grubego, chropowatego pnia wierzby, patrząc na coś, czego Mia z tej odległości nie mogła dojrzeć. Podeszła więc i różdżką oświetliła małą tablicę nagrobną. Stary, wytarty napis głosił:

Benjamin McHartley
ur. 17 grudnia 1876 roku
zm. 10 kwietnia 1912 roku
R.I.P


Amelia za pomocą magii wydrążyła w ziemi głęboki dół. Nie upłynęło wiele czasu i ciało Nataniela Fogga spoczęło obok tego, co zostało po Benjaminie McHartleyu. Jeszcze jedno machnięcie różdżką i grudy ziemi posypały się na białe prześcieradło, okrywające zwłoki.
- Mogę? - zwróciła się do Benjamina, wskazując tablicę.
- Rób, co chcesz - odparł.
Kilkoma niezdarnymi ruchami różdżki, uwieczniła pod wcześniejszym zapisem:
Nataniel Fogg
Po namyśle dodała zasłyszane kiedyś, dawno słowa:

I kiedy stracisz wiarę,
Wiesz, że ja ciągle jestem twoim przyjacielem
I kiedy niebo spadnie ci na głowę
Wiesz, że ja wciąż cię wspieram*


Nic więcej nie przychodziło jej do głowy. Nie widziała sensu, by dodawać coś jeszcze. Usiadła, opierając się plecami o pień.
- Życie jest niesprawiedliwe - mruknęła.
Benjamin parsknął kpiącym śmiechem.
- Odkrycie stulecia. Słuchaj, wiem, że jest ci ciężko, ale chyba nie zamierzasz użalać się nad sobą? - zapytał, wisząc tuż nad tablicą.
- Nie, chyba nie. Jest jeszcze kilka rzeczy, które muszę załatwić, zanim się całkiem rozkleję - wyznała, zamykając oczy.
- Właśnie. Nat się poddał, ale nie zostawił cię z niczym.
- To wcale nie brzmi pocieszająco. - Otworzyła oczy i spojrzała prosto na niego. - Mogę cię o coś zapytać?
Duch wywrócił oczami, ale skinął przyzwalająco głową.
- Jak zginąłeś? Opowiesz mi?
Benjamin wyglądał na zaskoczonego i nieco zbitego z tropu. Ale widocznie uznał, że skoro ma to jej pomóc, to może jej, co nie co zdradzić.
- Wiesz, to nie jest zbyt fascynująca historia - zaznaczył. - Byłem największym dupkiem w rodzinie.
- Co ty powiesz? - mruknęła, uśmiechając się lekko. Łzy napłynęły jej do oczu, otarła je wierzchem dłoni.
- Ale nie przerywaj. - Pogroził jej palcem. - Otóż, mieszkałem tu sam od jakiegoś czasu, ponieważ mój wuj, Samuel, zapisał mi tę posiadłość w testamencie. Nie była to jego główna rezydencja, ale moja rodzina była szczęśliwa, że się w końcu wyprowadzam. Miałem wtedy jakieś dwadzieścia osiem lat - opowiadał rzeczowym tonem, w którym jednak było słychać jakąś nutkę żalu. - Pracowałem w Ministerstwie Magii, wyżywałem się na podwładnych, ogólnie rzecz ujmując stałem się dupkiem do kwadratu.
Mia słuchała go uważnie, obserwując, jak na świetlistej twarzy ducha pojawiają się cieniste widma przeszłości.
- Nie wiem, jak to się stało, że poznałem Lillian. Była cudowną kobietą. Ona jedna potrafiła wydobyć ze mnie coś więcej, niż sarkazm i kpinę. Tylko, że była mugolką, a tego moja rodzina nie mogła znieść - zaśmiał się paskudnie. - Nie interesowało mnie, co oni o tym myślą. Nigdy nie pozwalałem sobą manipulować. Ale nie chciałem, żeby ją krzywdzili w jakikolwiek sposób. Zamierzaliśmy opuścić Anglię i zamieszkać w Stanach Zjednoczonych. Lillian wiedziała o tym, kim jestem. Mogłem nas bez problemu teleportować, ale ona uparła się, żebyśmy tam popłynęli.
Amelia słuchała urzeczona. Nigdy by nie przypuszczała, że ten charakterny duch ma tak romantyczną historię do opowiedzenia.
- Była bardzo podekscytowana podróżą. Nie ufałem zbytnio mugolskim środkom transportu, ale ona tak bardzo chciała popłynąć "statkiem marzeń", jak go nazywała. No więc, zgodziłem się. Ona miała wsiąść na pokład i czekać, aż się teleportuję. Miałem kilka spraw do załatwienia w Ministerstwie. Powiedziałem jej, żeby się nie martwiła, gdybym się spóźnił... - urwał, wzdychając ciężko.
- Nie zdążyłeś?
- Wróciłem do domu bardzo spóźniony. Chciałem zabrać rzeczy i natychmiast teleportować się na statek, ale...
Amelia nie miała pojęcia, co też takiego mogło się wydarzyć, że Benjamin stracił życie.
- Stała się najgłupsza rzecz, jaką sobie można wyobrazić. Biegałem po domu, jak szalony, szukając cylindra. Do dzisiaj nie rozumiem, dlaczego nie użyłem różdżki. W każdym razie, potknąłem się o dywan i runąłem ze schodów... złamałem kark. Śmierć na miejscu - zakończył gorzko.
- Och, Benjaminie - wyrwało jej się. Przytknęła dłonie do ust. - To straszne...
- Dostałem to, na co zasłużyłem. - Wzruszył ramionami.
- Bzdura, nikt na takie coś nie zasługuje.
Znowu wzruszył ramionami.
- Nie przeszedłem na drugą stronę. Byłem w zbyt wielkim szoku, tak nagłą utratą życia, które na dobrą sprawę, miało się dopiero rozpocząć. Po tygodniu znalazł mnie mój brat, Edmund.
- Chciał sprawdzić, czy wszystko w porządku?
Benjamin parsknął ironicznie:
- Tak, chyba, czy może zająć już dom. Powiedziałem mu wcześniej, że będzie mógł go wziąć, kiedy wyjadę. To on mnie pochował. Napędziłem mu niezłego stracha, tak, że nie zdecydował się tu zamieszkać. Ale wyświadczył mi przysługę, bo chciałem wiedzieć, czy statek przybił do portu w Nowym Jorku... - głos mu zadrżał.
- Statek zatonął. Edmund był tak miły i zdradził mi, że większość pasażerów nie miała szansy na ratunek - kontynuował sarkastycznym tonem. - Wierzę jednak, że Lillian udało się ocaleć...
Amelia nie wiedziała, co ma mu powiedzieć.
- Bardzo mi przykro, Benjaminie.
- Nie powinnaś się rozczulać nad półwieczną zjawą - oparł ostro. - Opowiedziałem ci tę historię, bo tego chciałaś. Śmierć jest zawsze blisko, czai się tuż za rogiem. Nie znoszę, kiedy ludzie nie doceniają tego, że ciągle mają czas, żeby coś zmienić w swoim życiu.
Mia znów zamknęła oczy.
- Jesteś najdziwniejszym duchem, jakiego dane mi było w życiu poznać, Benjaminie - wyznała sennie.
- Uznam to za komplement.

________________________________

*Słowa pochodzą z piosenki "In Two Minds", zespołu Riverside.
W oryginale:
"But if you lose your faith
Know that I am still your friend
And if the sky falls down
Know that I will still support you."


Tłumaczenie, moje własne, więc jakby co... ; )

Edytowane przez Bloo dnia 19-10-2010 21:50

Dodane przez Arya dnia 04-10-2010 17:33
#56

Piękne. Wspaniałe. Genialne. etc.

Trudno jest mi powtarzać to, co pisałam już wiele razy. Nie chcę powtarzać po raz enty tekstów typu "To było świetne", bo to banał. A wymyślec coś oryginalnego nie jest łatwo. Więc napiszę tylko: masz talent, zdolności, więc wykorzystaj je właściwie.

A.

Dodane przez Jurij dnia 07-10-2010 23:41
#57

No, to kończymy na dziś. Podobało wam się takie preludium?
Weeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!

Dodane przez -muchor- dnia 29-06-2013 23:32
#58

Bardzo żałuję, że rozdziały zostały usunięte. I że nigdy ff nie skończyłaś. Bardzo je lubiłam. Szkoda :(