Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Droga do Nikąd /X, III, IV

Dodane przez niewesolypagorek dnia 07-02-2010 19:11
#44

Nigdy zazwyczaj III.

Czeka mnie jeszcze dziesięć dni bycia wesołą kolonistką.
Z moich głupich snów nauczyłam się jednej ważnej rzeczy: coraz bliżej końca... Czas szybko minie, mam nadzieję, a ja od nowa rozpłynę się w swoim nieładzie. Trzeba myśleć optymistycznie! Do tej pory rozmawiałam tylko ze Zdzisią, która poznała mnie na tyle, by wiedzieć, że jeśli chce mieć długopis, to nie może pożyczać go mnie, bo go zgubię. Wie też, że nie może się odzywać do mnie gdy jestem zajęta myśleniem, tworzeniem lub spaniem - czyli wie, że po prostu ze mną nie pogada. Poza tym, polubiłam morze. Zawsze wydawało mi się okropnie nudne, mokre, zimne i szumiące. Teraz dostrzegłam jego urok. Mam zamiar w nocy nawiać z ośrodka i rozłożyć się z latarką na plaży. Będzie zimno... ale będzie też fajnie. Dobrze, że nie boję się ciemności...

***


Zmieniłam zdanie. Jednak chcę mieć znajomych. Przyszło mi to do głowy doprawdy znienacka, sama się zdziwiłam. Skąd taki wniosek? Nie wiem sama.

Olałam dziś zajęcia, podczas których, nawiasem mówiąc, nie robi się nic - pani daje piłkę, mówiąc: zagrajcie sobie w siatkę albo w ziemniaka. Postanowiłam więc w tym czasie wykąpać się w gorącej wodzie, korzystając tego, że o tej porze nie ma kolejek i przede wszystkim nikt nie będzie mnie poganiał. Rozebrałam się w łazience i siup! pod ciepły strumyczek ze słuchawki prysznicowej. Ah... jak ja uwielbiam się kąpać! Rozmyślałam wtedy nad różnymi sprawami i znikąd przyszła do mojej głowy owa wieść - chcę mieć znajomych.

Znowu się zdziwiłam.

Tym razem na wspomnienie owego zdziwienia.

No bo... Skąd tak absurdalny pomysł?!
Przecież przez całe życie unikałam innych jak ognia, prawie nie wychodząc z domu. Strasznie żałosnym jest tłumaczyć się przed samą sobą. Skoro tego chcę, chyba muszę się uszczęśliwić, prawda? Być może znormalniałam.
Tylko jak się do tego zabrać?

Wiem już, że Zdzisia mnie nie lubi. A w zasadzie nawet nie miała szansy zaprzyjaźnić się ze mną, nie pozwoliłam jej przecież. Wiem również, że inni mnie nie lubią. Zdzisia z pewnością opowiedziała im z jaką dziwaczką musi dzielić pokój. Jedynym rozwiązaniem jest więc odezwać się... Iść na którąś z kompletnych strat czasu - zajęcia się znaczy. I chyba zacząć mówić...

Jak ja bym chciała tego uniknąć...

A może nie? W końcu to ja chcę kogoś poznać. Nikt mnie nie zmusza. To mój pomysł.

Wniosek z mych rozważań jest wręcz niedorzeczny: Nigdy, która nigdy nie lubiła mówić, chce stać się Nigdy, która gada.
Powinnam zmienić zdanie... tak byłoby mi łatwiej...

Ale od kiedy Nigdy robi to co łatwiejsze?

I dlatego właśnie skończyłam prysznic, wytarłam się, potem ubrałam. I, do cholery, poszłam na to głupie boisko... żeby pograć w pieprzoną piłkę.

***


On nie. Oni się na mnie gapią.
"Krowa się na mnie patrzy..."
Przerażenie emanuje z kazdej komórki mojego ciała.
To na pewno widać!
Nie!
Nic nie widać.
Koniec z tym, bo ucieknę zanim tam pójdę.

Nigdy z podniesioną wysoko głową i rękami w kieszeniach granatowej bluzy, pewnym krokiem ruszyła w kierunku grupy kolonistów, grającej w kartofla. Oczywiście, wcale nie zdziwił jej fakt, iż prawie nikt nie zwrócił na nią uwagi.
- Cześć - rzuciła niedbale w tłum i usiadła ma trawie obok zakapturzonego chłopaka, który ostentacyjnie patrzył w drugą stronę.

Ów jegomość zaintrygował ją z trzech powodów: po pierwsze, na jej widok otworzył usta i wzdrygnął się; po drugie, odwrócił od niej wzrok; po trzecie, uciekł, gdy tylko zorientował się, że usiadła obok niego.

- Cóż, istnieją też normalni ludzie - pomyślała Nigdy. - Czas na dziwaków, wejście w paszczę potwora, czy jaktam...

Edytowane przez niewesolypagorek dnia 11-02-2010 16:41