Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Czarna Historia - dzieje Toma Riddle'a, Rozdział I

Dodane przez Haker dnia 15-10-2009 21:04
#1

Prolog

Był zimy, grudniowy wieczór, dokładnie ostatni dzień w roku. Na ulicach, zaśnieżonego Londynu, słychać było odgłosy zabawy, tak jak to zwykle bywa w sylwestra. Prawie w każdym domu paliło się światło, ludzie bawili się, czekając niecierpliwie na północ, która oznaczała rozpoczęcie nowego roku. Wszędzie wyczuwalna była atmosfera szczęścia, tak jakby nic, ani nikt nie mógł popsuć wyjątkowego uroku owego zimnego wieczoru. Lecz nie wszyscy tego dnia się bawili. Nikt nie zwracał, najmniejszej uwagi na zakapturzoną, ciężarną kobietę sunącą, ciemną boczną uliczką Rooling Street. Mimo, że miała zasłoniętą twarz, można było wyczuć zmęczenie i ból, które odczuwała. Co kilka niepewnych kroków, można było dosłyszeć jęk wycieńczenia, wydobywający się z jej ust. Mimo bólu i cierpienia, które jej towarzyszyło od samego początku, nie poddawała się. Miała jasno postawiony cel. Nie pukała do drzwi mieszkańców Londynu, prosząc o pomoc. Nie potrzebowała łaski. Szybkim, choć coraz bardziej chwiejnym krokiem poruszała się ciemną uliczką. Było jej coraz ciężej. Dziecko w jej łonie nie pozwalało jej odpocząć. Nie mogła ustąpić, nie chciała urodzić na brudnej ulicy, nie tylko z powodu zimna i brudu, ale przede wszystkim dlatego, że nie dała by rady. Wiedziała, że jej życie dobiega końcowi. Jedyne o czym myślała to uratować dziecko, uratować je za wszelką cenę, dotrzeć do sierocińca, nawet jeśli będzie to ostatnie miejsce do, którego wejdzie. Nagle poczuła nadzieję, na końcu uliczki wyraźnie dostrzegła oświetlony świątecznymi ozdobami budynek. Wiedziała, że jest to cel jej podróży. Tak była szczęśliwa kresem, męczącej wędrówki, że nagle upadła. Zawyła z bólu, nie mogąc się podnieść. Przeszyło ją okropne ukucie w brzuchu. Nagle zdała sobie sprawę, że to koniec. Była już tak blisko, ale się nie udało. Umrze, zginie tu gdzie leży, w brudnej uliczce Londynu, a wraz z nią zginie jej dziecko. Jedyna osoba, na której jej zależało. Zaczęła płakać, choć każda łza wypuszczała ze sobą cząstkę życia. Nagle usłyszała czyjś głos. Nie słyszała, co on znaczy. Wydawało jej się to niezwykle odległe, tak jakby cały świat był czymś obcym, jakby nie należała już do części owego okrutnego świata. Po chwili znów usłyszała owe wołania, ale tym razem, nieco wyraźniej. Zdała sobie sprawę, że oprócz jej, na ulicy jest ktoś jeszcze, ktoś kto wyraźnie idzie w jej stronę i bardzo możliwe, że ją widzi, że woła do niej. Poczuła cień nadziei. Wiedziała, że umrze, ale co z jej dzieckiem. Może uda jej się je ocalić. Resztkami sił podniosła głowę. Kaptur opadł jej na twarz, lekko zasłaniając oczy. Mimo to zobaczyła niewyraźny kształt. Kształt kobiety, biegnącej w jej stronę. Serce zabiło jej szybciej, wydając sygnał, że nie wszystko stracone. Nagle wszystko zawirowało, nie wiedziała gdzie jest, nie wiedziała co robi, nie miała pojęcia, że jest żywa i że ktoś ją wnosi po betonowych schodach do obskurnego budynku. Jej myśli i uczucia powędrowały gdzieś dalej. Gdzieś, gdzie tylko ona mogła dotrzeć. Straciła przytomność.

Przebudził ją okropny ból. Otworzyła oczy, krzycząc, jak oszalała. Nigdy nie czuła czegoś tak bolesnego. Była cała zalana zimnym potem, jakby wyszła z lodowatej wody. Ból w brzuchu był nie do opisania. Zobaczyła nad sobą kilka niewyraźnych sylwetek. Poczuła, że ktoś głaszczę ją po głowie i szepcze do ucha:
- Nie bój się. Jeszcze trochę. - Te słowa wcale jej nie uspokoiły. Wiedziała, że za chwile wyzionie ducha. Nie martwiła się tym, była przygotowana do śmierci. Jedyne co chciała zrobić, to narodzenie dziecka. Po kilku minutach walki z bólem, poczuła ulgę. Jedna z opiekunek sierocińca wzięła na ręce niemowlę i owinęła je w biały ręcznik. Inna kobieta usiadła na łóżku i zapytała spokojnie.
- Jak się pani nazywa?
- Mer..Meropa. Umieram...pomóżcie mojemu synowi...Opiekujcie się nim. - mówiąc to była coraz słabsza. Oczy zaczęły jej się zwężać, a twarz, i tak bardzo blada, przypominała teraz twarz topielca. Meropa wiedziała, że to koniec, lecz nie oszczędzała sił. Ciągnęła dalej. - Nazwijcie go Tom...Tom po jego ojcu i Marvolo...po moim ojcu...Riddle - Nagle jęknęła z bólu. Wszystkie opiekunki sierocińca zebrały się wokół zakrwawionego łóżka, konającej matki. Nic nie mogły zrobić. Meropa umarła, na jej twarzy zastygł grymas bólu, a jednocześnie ulgi. Rozległ się krzyk. Był to krzyk noworodka. Mimo, że nie mógł nic rozumieć, to krzyczał tak jakby wiedział, że stracił matkę. Płacz, tak nagle jak się pojawił, równie nagle się zakończył. Dziecko zasnęło, snem niewinnego, nie wiedząc co go czeka w przyszłości.

Edytowane przez Haker dnia 17-10-2009 16:04