Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: Życie Snape'a według Was

Dodane przez ejmi dnia 10-10-2010 22:24
#32

Severusa Snape'a uwielbiałam właściwie od samego początku. Z każdą kolejną częścią HP kochałam go coraz bardziej. Był jest i zawsze będzie najbardziej rozbudowaną, wielowarstwową i tajemniczą postacią w całej serii. Po przeczytaniu wszystkich siedmiu tomów wiemy o nim (moim zdaniem) dokładnie tyle, ile powinniśmy wiedzieć. Reszta pozostaje dla naszych domysłów, spekulacji, rozmyślań. Właśnie tak powinno być.
Oczywiście moje zdanie na temat Severusa (że tak powiem) ewoluowało z tomu na tom. Już na samym początku, na pierwszej lekcji Eliksirów pokazanej w książce powiedziałam sobie "tak! lubię tego faceta!". Być może dlatego, że jako pierwsza postać zdawał się od samiutkiego początku nie lubić a tym bardziej nie ubóstwiać Wielkiego Wybrańca (zgadza się, nie lubię Harry'ego ^^). Później coraz bardziej ciągnęła mnie do niego ta cała jego mroczność, tajemniczość (!). Zresztą... kogo nie pociągają w jakimś stopniu (mniejszym bądź większym) czarne charaktery? Draco, Lucjusz, Snape, Bellatrix, itd.
W ostatniej części poznajemy niejako "inną twarz" Severusa, co (moim zdaniem) w połączeniu z wszystkimi jego cechami, które poznawaliśmy w poprzednich 6 tomach, daje niewiarygodny efekt i pozwala mi go kochać jeszcze mocniej.

Co do jego historii... Nie był aż tak nieszczęśliwy, jakby się mogło zdawać. Przynajmniej nie przez całe swoje dzieciństwo. W końcu przez wiele lat przyjaźnił się z Lily. Mógł być blisko osoby, którą kochał i która go nie odrzucała. Oczami wyobraźni widzę małego chłopca, wymykającego się przez okno z domu i biegnącego na spotkanie ze swoją przyjaciółką. Radosnego. Pewnie nie tylko dlatego, że zobaczy JĄ. Ale również dlatego, że chociaż na chwilę "wyrwał" się z domu, że nie będzie musiał myśleć o sytuacji jego rodziny.
W Hogwarcie musiał się trochę zawieść, kiedy Lily trafiła do zupełnie innego domu, chociaż pewnie zdawał też sobie z tego sprawę, że istnieje małe prawdopodobieństwo, by mugolaczka trafiła do Domu Węża. Z pewnością nie spotykali się już tak często, ona miała swoich znajomych, a on swoich. No i właśnie. Jeśli dobrze pamiętam w którymś ze wspomnień Snape'a, Lily mówiła o tym, że nie podoba jej się towarzystwo przyjaciela z tego względu, że tamtych fascynowała Czarna Magia. Już wtedy Severus mógł mieć z nią do czynienia, właśnie przez to, do jakiego domu trafił i czym zajmowali się jego znajomi. Być może, gdyby trafił do, powiedzmy, Ravenclawu (gdzie, moim zdaniem, też by pasował) jego życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Chociaż kto wie.
Moment, w którym nazwał Lily szlamą zostawię chyba bez komentarza. Osobiście jednak jestem zdolna zrozumieć jego zachowanie. A jeśli nie zrozumieć, to na pewno wybaczyć, bo jestem pewna, że nie powiedział tego "umyślnie". Postawę Lily zostawię zupełnie bez komentarza.
Dalej... Odtrącenie przez przyjaciółkę, a równocześnie też największą jego miłość, musiało być dla Snape'a nie małym "ciosem". Być może jedyne "oparcie" uzyskał wtedy ze strony Ślizgonów, co jeszcze bardziej mogło go zbliżyć do Czarnej Magii, czy nawet już wtedy (!) mogło zaważyć na jego decyzji, że zostanie Śmierciożercą. Być może (to tylko takie moje domysły) tylko Lily trzymała go w odpowiedniej odległości od Czarnej Magii. Jej odejście mogło go niejako pchnąć w sidła tej, z pewnością niezwykle... uzależniającej (?) i przyciągającej, dziedziny magii. Później już był w tym zapewne z byt "głęboko", by zawrócić. A gdy został Śmierciożercą właściwie postawił kreskę na swoim przyszłym życiu.
I później znowu... to Lily niejako go nawraca. Zagrożenie jej życia, a później również śmierć... Kolejny ogromny cios, z którym Snape postanawia jednak żyć. Ktoś gdzieś wyżej pisał, że według niej/niego Severus był "pipą". A nie uważacie, że w prost przeciwnie? Był niezwykle silny wewnętrznie. Poradził sobie z tyloma nieszczęściami i jeszcze dodatkowo z tym ogromnym poczuciem winy za śmierć Lily. Wielu pewnie by zwariowała, a jeszcze więcej popełniło samobójstwo. A jakim problemem było zabicie samego siebie dla Snape'a? Znał mnóstwo czarnoksięskich zaklęć, to fakt, ale nawet gdyby nie chciał zrobić tego sam, to jaki problem był w tym, by jawnie zdradzić Voldemorta (tak, by ten wiedział kto, co i jak) i tylko poczekać aż ten sam wymierzy karę. Ale Sev tego nie zrobił oczywiście i postanowił z tym wszystkim dalej żyć. Moim zdaniem to świadczy o jego sile. Co do walki o przyjaźń Lily... jest gdzieś powiedziane, że tego nie robił? Pamiętam nawet jedno wspomnienie, w którym starał się z nią porozmawiać, przepraszał. Nie znamy jego całego życiorysu, więc nie wiemy na pewno, czy po tej jednej próbie dał sobie spokój, czy jednak walczył dalej.
Zresztą... dziecko jest w bardzo dużym stopniu "zależne" od rodziców. Chodzi mi o to, że niekiedy nawet nieświadomie powiela zachowania rodziciela, mimo że z całej siły nie chce być takie jak on. Jego ojciec wyżywał się na rodzinie, a jego matka najwyraźniej była bierna. Będąc czarownicą miała przewagę nad mężem, mugolem. Nie osądzam jej w tej chwili, chcę jedynie pokazać, jakie wzorce Snape musiał wynieść z domu rodzinnego.
Przenieśmy się do czasów, gdy nauczał i w szkole pojawił się Harry Potter. Jasne, niejakie "wyżywanie" się na synu jego dawnego wroga mogło być trochę dziecinne. Z drugiej jednak strony, po raz kolejny znalazł się w niezbyt ciekawej sytuacji. W końcu Harry był niezwykle podobny do swojego ojca, a jego oczy były tak samo zielone, jak oczy Lily, do której śmierci się niejako przyczynił i którą nadal kochał. Według mnie, z czasem mógł zacząć... tolerować młodego Potter'a, ale chyba nigdy go nie polubił. Do samego końca go bronił tylko i wyłącznie ze względu na Lily (patronus, no i scena jego śmierci, gdy kazał Harry'emu spojrzeć w swoje oczy).
A skoro już jesteśmy przy temacie jego śmierci... to uważam, że umarł w idealnym momencie. Oczywiście, chciałabym żeby żył dalej i mógł zaznać chociaż odrobiny szczęścia na ziemi, ale... Nie uważacie, że ta śmierć była dla niego właśnie darem? Wykonał swoje zadanie, bronił Harry'ego jak tylko mógł, był podwójnym agentem, narażał swoje życie praktycznie przez cały czas, odkupił niejako swoje winy, robiąc coś naprawdę dobrego dla całego świata (gdyby nie on [między innymi, bo wiem, że nie tylko dzięki niemu] cała wojna z Voldemortem mogłaby zakończyć się fiaskiem naprawdę bardzo szybko, może nawet w pierwszym tomie). Poza tym, jak już mówiłam zdecydował się żyć z tyloma "ciężarami", do którego przecież doszła również śmierć Dumbledore'a, któremu ufał i którego musiał zabić... Śmierć mogła być dla niego łaską, nagrodą. I, jak już ktoś pisał, dzięki niej mógł znowu spotkać swoją największą miłość.

Edytowane przez ejmi dnia 10-10-2010 22:29