Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] James Potter - Ostatnia szansa, rozdział XXXV (01.11.15 r.)

Dodane przez mooll dnia 19-11-2009 22:11
#54

ROZDZIAŁ XVIII



James na siłę otworzył oczy - chociaż tylko do połowy - jednak szybko je zamknął. Jakieś nienaturalne światło oślepiało go.

Gdzie on jest? Zmarszczył brwi w skupieniu, wciąż nie otwierając oczu. Powoli docierały do niego głosy. Niektóre z nich był nawet w stanie rozpoznać. Większość, to z pewnością hunce. A jeden, bardzo piskliwy, kobiecy... O nie, to pani Pomfrey! Czyli wszystko jasne: Wylądował w przeklętym S.S.!

Powoli zaczął mrugać, by przyzwyczaić się do tej ostrej, sterylnej bieli Skrzydła Szpitalnego.
- Rogaś! - zawołał Peter.
- Chłopie, żyjesz! - zawtórował mu Syriusz. - Ładnieś pomalował ten korytarz!

James spojrzał na niego pytająco.
- Od razu wiadomo, co było na śniadanie - parsknął śmiechem Lupin.
- Taa... - kontynuował Black. - Nie spróbowałeś nawet tych boskich kiełbasek!

James przewrócił oczami.
- Jesteś obrzydliwy... - podsumował go rekonwalescent. - Czasem naprawdę witki opadają.
- Wiem - powiedział Syriusz dumnie. - Moje poczucie humoru jest wybitne.
- Mam wrażenie, że nasze definicje "poczucia wybitności" nieco się od siebie różnią... - powiedział James z przekąsem.

Pani Pomfrey skarciła ich surowym spojrzeniem, ale nic się nie odezwała.
- A teraz do rzeczy. - James podciągnął się na łokciach. - Co ja tutaj robię i kiedy wyjdę?

Wówczas zbliżyła się do niech opiekunka Skrzydła Szpitalnego.
- Chłopcy, nie przeszkadzajcie mu, ma odpoczywać. - I powiedziawszy to, zwróciła się do Pottera: - A ty to wypij. Wzmocni cię, bo jesteś blady, jak... eee...
- Dementor! - Peter wyglądał, jakby odkrył właśnie coś na kształt Ameryki. - Blady jak dementor! Dobre, nie?

Pytanie to skierowane było do kumpli. Lupin tylko pokręcił głową z dezaprobatą, niczym starszy brat. Black natomiast spojrzał na Glizdogona z politowaniem.
- Cały nasz Ogonek... - uśmiechnął się Syriusz, niczym Matka Miłosierdzia. - Niech pani kontynuuje.
- Dziękuję. - Kobieta uśmiechnęła się lekko, mile połechtana tym uprzejmym gestem Blacka. - Chłopcy mają rację. Twój żołądek nie wytrzymał. Trafiłeś tu, bo niewiele brakło, a padłbyś z wyczerpania.
- I musielibyśmy cię chować! - Lupin pokręcił głową. - To było bardzo nieodpowiedzialne.
- No! I to bez naszej zgody! - Black nie mógł wyjść z oburzenia.

James roześmiał się. Zaraz gotowi będą stwierdzić, że to była całkowicie jego wina.
- Ale nie pamiętam tego. Jak to możliwe? - spytał po chwili Potter.
- Trudno, żebyś pamiętał - odpowiedziała pani Pomfrey. - Zemdlałeś, chłopcze.

James opadł na poduszki. Od razu poczuł charakterystyczną woń środków do dezynfekcji.
- Stary, rzygałeś jak kot! - ekscytował się Glizdogon.
- Zemdlałem...? - po cichu zastanawiał się Potter.
- No właśnie! - Black o mało nie zachłysnął się własnymi słowami. - Padłeś w te swoje... no... odpadki...
- Odpadki? - prychnął Lupin. - Po prostu w tę morka maź, którą wyprodukowałeś, Rogaczu.

James uśmiechnął się, ale wnet skrzywił.
- Totalny obciach. - Na myśl o tym, jak mogło to wszystko wyglądać, Potter zacisnął mocno powieki.

Remus westchnął.
- Gorsze rzeczy mogły się zdarzyć...
- Ale słuchaj! - przerwał Lupinowi Black. - Kiedy się wróciliśmy po ciebie, bo się spóźniłeś na lekcję...
- Trochę to ostatnio nie było w twoim stylu - wszedł mu w słowo Peter.

Black prychnął, bo nie lubił jak mu ktoś przerywał.
- Wiesz, nawet Flitwick się zaniepokoił - dodał od siebie Lupin. - No, bo jak się spóźniać, to przecież całą ekipą. Dosłownie tak powiedział!

James roześmiał się szczerze. Widać Hogwart obrósł już w legendy, a jedną z nich była ta "o sławnej grupie huncwotów".
- Przejdziemy do historii! - Oczy Petera jarzyły się niczym lampki na choince.
- No, ba! - uśmiechnął się Black. - A dacie mi skończyć wątek?

Chłopaki zamilkli.
- Jak po ciebie wróciliśmy, już spora grupka gapiów tam stała, no... na tzw. miejscu zbrodni. I kiedy wypytaliśmy ich, co się stało, jakaś Puchonka opowiedziała nam wszystko.

Potter pokiwał głową. Nie mógł znieść myśli, że Lily widziała go w takim stanie i otoczeniu...I że w ogóle go tam widziała. A do tego jeszcze ten Smark, który zapewne ma teraz z niego niezły ubaw.

I nagle okropna myśl ugodziła go w tył głowy, jak to mają w zwyczaju takie straszne myśli. Przypomniał sobie, jak zobaczył Snape'a i Evans razem na schodach. Zakłuło go boleśnie w okolicy serca. Czyżby Lily znalazła już pocieszenie w ramionach tego śliskiego Warkacza? Podlizuje jej się co krok i na pewno brak mu własnego zdania. Jak ona się go nie brzydzi?, pomyślał, gdy przed oczami stanął mu Smark z tłustymi strąkami włosów.

- On znów ma odlot - usłyszał cichy głos Petera.
- Hej, nie obgadywać mnie przy mnie! - napomniał ich James żartobliwym tonem.
- My nie... - Remus próbował szybko zareagować. - Tylko ostatnio często tak się zawieszasz...

Potter westchnął ciężko.
- To przez Evans!
- Tak czułem - natychmiast wydał diagnozę Glizdogon. Dodatkowo powiedział to takim tonem, jakby właśnie uzyskał potwierdzenie swojej tezy, po czym spojrzał na pozostałych w bardzo sugestywny sposób.
- Ale gdyby to wszystko inaczej się ułożyło... - James mówił cicho, trochę jakby próbując się bronić, ale wyglądało to raczej jak mówienie do siebie.
- Coś ci powiem - powiedział braterskim tonem Syriusz, siadając na brzegu szpitalnego łóżka. - Wyobraź sobie, że Lilka od razu rzuciła ci się z pomocą. Czyściła ci ubranie i twarz z tego... no... brudu.

James otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Nieświadomie razem z nimi otworzył też usta. Huncwoci roześmiali się na widok jego miny.
- To prawda. - Peter poparł wypowiedź Blacka. - Ale nie rękami, tylko różdżką.
- A... A co na to Smarkerus? - spytał ostrożnie Potter. Chciał, by zabrzmiało to obojętnie, ale chyba mu się nie udało. Miny huncwotów zdradzały, że chłopcy wiedzą, jak wielką rolę w tej machinie odgrywa Snape.

Chłopcy wymienili spojrzenia między sobą, próbując przypomnieć sobie, czy wiedzą coś na ten temat. W końcu zrezygnowali i stwierdzili, że chyba nikt nie zwrócił na niego uwagi.
- Nie myśl, że drwię Rogaczu, ale... aż żal chwyta za serce. - powiedział Black i podsumował: - Ładny wy tu macie Trójkąt Bermudzki... Wiesz: ty, Evans i Smark.


* * *



Przez kolejne dni, Potter chodził jak struty. Unikał Evans, jak ognia. Chciał umieć zebrać się w sobie i podejść do niej z zamiarem wyjaśnienia całej sytuacji.

Jednak ten niespodziewany epizod na korytarzu, skutecznie go odstraszył i pozbawił resztek odwagi. Sama Lily widocznie nie miała ochoty go spotkać, bo gdy tylko go widziała, skręcała w inny korytarz lub zagadywała kogoś - byle tylko nie mieć okazji spotkania Jamesa twarzą w twarz.

Huncwoci namawiali go żywo, by coś ze sobą zrobił, bo wyglądał coraz marniej: Przestał jeść tyle, ile zazwyczaj, nie sypiał zbyt dobrze i nie uważał na lekcjach. Niestety oberwał za to odjęciem punktów i to nie jeden raz.

W końcu jednak nadszedł czwartek. Wieczorem wszyscy mieli rozjechać się do swych domów na Święta Bożego Narodzenia. Zdecydowanie powinien coś zrobić, bo przecież nie powinno się chować urazy w takim znamiennym czasie.

Przez wszystkie lekcje obmyślał plan, w jaki sposób podejść do Evans. Huncwoci nawet nie próbowali go zagadywać, wciąż z niepokojem spoglądając na swojego przyjaciela. Uważali, że to nie jest normalne w wydaniu zwykłego nastolatka, a co dopiero Jamesa Pottera vel Rogacza.

James wychodził właśnie z klasy do transmutacji, kiedy wyrosła przed nim jak spod ziemi, Evans. Był tak zamyślony, że nie wiedział, czy spotkała go przypadkowo, czy jednak celowo filowała na niego, by w końcu go dopaść.

Na jej widok odskoczył w tył i wybałuszył brązowe oczy. Chciał ją zapytać, co tu robi, ale odebrało mu mowę, taki był zaskoczony.

Zaraz potem serce przypomniało sobie, jak zazwyczaj reagował na widok rudej piękności i zaczęło bić coraz szybciej.

Miała na sobie zwykłe ubranie: czerwony golfik, a na to nałożony sweterek w kolorze młodej trawy. Wyglądała tak świeżo.

- Potter? - odezwała się dość ostrym tonem, który zburzył "wiosenne" odczucia chłopaka na jej widok.

I wciąż milczał. Uniósł tylko w górę brwi, dając znak, że czeka na ciąg dalszy. Modlił się w duchu, żeby wyszło to naturalnie.

- Nie, no ja przestałam umieć tak robić - westchnęła z rezygnacją, a jej głos nie był już taki surowy.

Jamesa zatkało. Lily zachowywała się co najmniej dziwnie. Ale czekał na rozwój akcji i nie zamierzał za bardzo jej ukierunkowywać.
- To znaczy? - spytał.
- Polubiłam cię... - powiedziała, nie patrząc na niego i lekko się rumieniąc. - Ale, kurczę, jak mogłeś się tak zachować?

Potter nie wiedział, w co ta dziewczyna gra. Stał na środku korytarza i totalnie nie umiał odnaleźć się w sytuacji. Nie wiedział, czy Evans oczekuje odpowiedzi, czy jednak pytanie było wstępem do właściwej wypowiedzi.
- Kiedyś potrafiłaś się bardzo na mnie wściekać - powiedział ostrożnie. - I to na dłuuugie miesiące - dodał.

Dziewczyna wzięła głęboki oddech.
- No tak, ale nie znałam cię. - Słowa nie przychodziły jej łatwo. Widział to. - Naprawdę czułam, że... no... może nie jesteś taki fatalny...
- No, wielkie dzięki - sapnął James, zastanawiając się w myślach, do czego ta kobieta zmierza.

Lily uśmiechnęła się. Robiła to w bardzo wdzięczny sposób. Potter nie zauważył, by jakaś dziewczyna robiła to tak cudnie.
- James - podjęła znów na uśmiechu. - Ja się nie umiem gniewać na ludzi, których... no...
- Lubisz? - zakończył za nią zawadiacko.

Evans przewróciła oczami.
- No, powiedzmy. Poza tym, jakby nie patrzeć, idą Święta... - Mówienie zaczynało ją krępować.
- Ej, Evans. Dzięki - wypalił James bez pardonu.

Dziewczyna zamrugała szybko i spojrzała na niego zmieszana.
- No, za tę akcję... - Chłopak plątał się. Nie wiedział, w jakie powinien to ubrać słowa. - Na korytarzu... jak się ze Smarkiem, no wiesz... tentegowaliście.

Brnął coraz głębiej. I coraz gorzej szło mu tłumaczenie.
Zaczerwienił się lekko. Jeszcze mi tej purpury brakowało, pomyślał poirytowany.
- Ten tego wa... że co? - Lily zmrużyła oczy, próbując odgadnąć, co też Potter miał na myśli.
- No, obłapialiście, czy coś... - bełkotał James.

Evans otworzyła szeroko oczy i usta z oburzenia.
- Obłapialiśmy?! - powtórzyła piskliwym głosem.

O, nie! przemknęło przez głowę huncwota.
- Słuchaj, nie to miałem... - próbował to naprawić.
- Wiesz, co to w ogóle znaczy?! - Lily podniosła głos.

Niech to szlag! Potter myślał gorączkowo, jak z tego wybrnąć cało, chociaż coś czuł, że Lily nie zostawi na nim suchej nitki.
- Wiem, no...! - Teraz i on nieznacznie podniósł głos. - Ale chodziło mi o to, że widziałem was tam razem!

Ups... Wyrwało mu się. Teraz wszystko się posypie...
- Nas? - Evans nie wiedziała, o co mu chodzi.
- No: ciebie i Smarka - powiedział, choć tak bardzo nie chciał tego mówić na głos.

Dziewczyna zmrużyła swoje zielone oczy i spojrzała na Jamesa bardzo przenikliwie.
Po chwili na jej twarzy zagościł uśmiech politowania.

Wiedziałem, pomyślał Potter, już się wszystkiego domyśliła... Jestem spalony!

- Jeszcze nie zauważyłeś, że się przyjaźnimy? - zapytała.
- No, tak... - potwierdził speszony, choć przeczuwał, że jednak nie wyłapała z jego wypowiedzi tego, co mogłaby, po czym dodał odważniej: - Ale nie jestem pewien, czy pozwalam moim przyjaciółkom na trzymanie rąk na moim kolanie.

To było zaczepne, ale przynajmniej nie robił z siebie durnia.
- Zostaw go wreszcie w spokoju - powiedziała Lily, ale w jej głosie nie było cienie złości. - Możesz?

Zapadła cisza.
Potter pomyślał, że musi zmienić temat.
- No więc dzięki. Nie wiem, czy dotarło - powiedział, licząc, że Evans złapie haczyk.
- Co? Za co?

Udało się, Potter odsapnął w duchu. Dała się obejść.
- Podobno zajęłaś się mną, jak wiesz... leżałem taki... ekhm, zarzygany. - Tym razem James nie miał wątpliwości, że zaczerwienił się aż po nasadę włosów.
- Daj spokój! - Evans machnęła ręką, również lekko się rumieniąc. - Chciałabym, żebyś wiedział, że kiedy ja próbowałam cię ogarnąć i doprowadzić do takiego stanu, by pani Pomfrey nie brzydziła się ciebie leczyć, to właśnie ten wasz Smarkerus leciał po pomoc.

Potter otworzył szeroko oczy. Znów głos uwiązł mu w gardle.
Ale jak to?! Smark? Chłopak nie wyobrażał sobie, że może on pomóc komukolwiek. Chociaż nie, zapewne dla Lily zrobiłby wyjątek. Jednak James byłby ostatnią osobą, jakiej biegł by z pomocą. Chłopak przypuszczał, że nawet gdyby nią był, to nie miałby co liczyć na jakiś gest miłosierdzia.
- Ziemia do Rogacza! - usłyszał. Od kiedy Evans zwraca się do niego per "Rogacz"?

Zamrugał i pokręcił głową, jakby chciał się otrząsnąć z transu.
- Zamyśliłeś się porządnie - dodała.
- A od kiedy my jesteśmy na etapie mówienia do mnie "Rogacz"? - zapytał James, dochodząc do siebie i odzyskując pewność w głosie.

Lily wyszczerzyła się do niego.
- Musiałeś to przespać!

James odwzajemnił szeroki uśmiech.
- Nie... Czegoś takiego nie mógłbym przegapić!

Ich spojrzenia spotkały się na dłuższą chwilę i chłopak poczuł wręcz namacalnie tę łączącą ich więź. Nagle, nie wiadomo skąd, odnalazł w sobie siłę i odwagę, by zapytać:
- A co z Magic Cafe?

Lily puściła mu oko.
- Musiał być błąd w tym liściku.
- Tak? - zapytał Potter, podchwytując ton Gryfonki.
- Uhm... w godzinie. - Oboje grali, ale i też wiedzieli, że ta gra ma swoją nazwę: flirt.

Potter ewidentnie był w swoim żywiole.
- Tak mówisz...? - James udał, że się zamyślił. Nawet potarł dłonią brodę. Tak dla niepoznaki.
- Piętnasta - powiedziała Lily z zalotnym uśmieszkiem.

Chłopak przytaknął bez słowa, odwzajemniając jej uśmiech. Dziewczyna bez słowa odwróciła się na pięcie i ruszyła korytarzem.

Potter poczuł jedynie przyjemny, wietrzny i delikatny zapach jej perfum, kiedy go wymijała.


-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
I tu przeprosiny dla Aniutka - nie wiem, co się z Tobą podziało ostatnio ;(.
Dlatego zamieściłam tekst beż Twojej kontroli... wybacz.