Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] James Potter - Ostatnia szansa, rozdział XXXV (01.11.15 r.)

Dodane przez mooll dnia 07-11-2009 18:48
#47

ROZDZIAŁ XVI



Nadszedł dzień, który przewidywał wypad do Hogsmeade. Huncwoci początkowo wybierali się wszyscy razem, ale kiedy usłyszeli, że James zmienił plany na rzecz panny Evans, to miny trochę im zrzedły.
- Nie no, wydaje się fajną babką - skwitował Black. - Ale mieliśmy plany, nie pamiętasz?

Potter pamiętał. Miodowe Królestwo i Trzy Miotły, jakże mógł zapomnieć. Ale niech oni mu tego nie robią, kiedy w końcu po tylu latach Lily zgodziła się z nim umówić!
- Chłopaki...
- ... Zrozumcie, tak? - dokończył za niego Syriusz.
- W mig się rozumiemy, Łapciu - podchwycił Potter z przesadnym entuzjazmem.
- Taaa... - mruknął chłopak.

James spojrzał na pozostałych. Chciał ocenić, czy i oni widzą to w ten sposób. Peter patrzył w podłogę, tylko Lupin spokojnie przyglądał się scenie z założonymi rękoma.
- Skoro cię to uszczęśliwi... - powiedział łagodnie. Potter odetchnął.
Lunatyk był jednak spoko gościem, umiał się wczuć i rozumiał sytuację.
- Marzę o tym dniu odkąd... odkąd... - Aż się zapowietrzył i zaciął z przejęcia.

Syriusz prychnął i uśmiechnął się.
- Idź lepiej przypudrować nosek - udawał kobiecy głos, po czym wyciągnął się na swoim łóżku, nie zdejmując butów.
- Ładnie szanujesz pracę skrzatów. - Remus znacząco spojrzał na buty Syriusza.
- Nie przesadzaj, Lunciu - ziewnął Black. - Szanuję was, to już naprawdę się poświęcam.

Peter gorzko się zaśmiał.
- Nie ma to jak wyznania przyjaciela po latach wspólnego dowcipkowania - sarknął.

Syriusz podniósł się na łokciach i posłał kumplowi spojrzenie pt.: "Jak ty mało jeszcze rozumiesz..."
- Nie patrz na mnie, jakbym był jakiś ograniczony! - oburzył się Glizdogon.
- Wierz mi, że zdejmowanie butów w towarzystwie mogłoby mieć poważne skutki - wyjaśnił Black.

Spojrzeli na Łapę pytająco.
- No chyba nie chcecie wylądować w S.S.? - Black był zaskoczony, że kumple tak wolno przyswajają.
- S.S.? - Lupin zamrugał oczami. - Mam jakieś niezdrowe skojarzenia...
- Jacyś ostatnio zacofani jesteście - pokręcił głową Black. - Chodzi o Skrzydło Szpitalne!

Potter roześmiał się: Syriusz i te jego wyszukane hasła. Szukał właśnie w kufrze jakiejś przyzwoitej koszuli. W miarę czystej i eleganckiej. No i - oczywiście - nie mógł znaleźć.
- Gdybyś zdjął buty, można byłoby się spodziewać takiego samego grzyba z opar, jak po bombie atomowej.

Wszyscy wybuchli śmiechem.
- Te, Rogacz. - James usłyszał zza kotarki głos Blacka. - Według mojego czasomierza masz jeszcze pół godziny. My, na całe szczęście, mamy caaalutką godzinkę - wyszczerzył się złośliwie w stronę Pottera.
- Szlag... - zaklął pod nosem James i zaczął jeszcze intensywniej przeszukiwać kufer, wyrzucając z niego połowę zawartości na podłogę i łóżko.
- Nie wiem, od czego masz szafę, Rogaśku - pokręcił głową Lupin i machnąwszy ręką, skierował się w stronę swojego łóżka swoim flegmatycznym krokiem.
- Dajcie mi spokój - warknął Potter. - Jest! - prawie krzyknął na widok totalnie zmiętej, ciemnozielonej koszuli. Niemrawo spojrzał na kumpli.
- A gdzie ja to mogę doprowadzić do stanu... używalności? - zapytał, przyglądając się koszuli.
- Użyj jakiegoś zaklęcia, może - poradził mu Peter.
- Ale ja nie znam takiego! - Potter już prawie panikował. Zerknął na zegarek. Teraz miał już tylko dwadzieścia minut.

Peter westchnął ciężko.
- Niechże mu który pożyczy jakąś taką przyzwoitą... - zwrócił się do kumpli. - Moja będzie na nim wisieć, nie czarujmy się.

Lunatyk podniósł się ciężko z łóżka. Był wysoki o smukłej budowie. Ale jego rzeczy jeszcze najbardziej nadawały się do pożyczenia Potterowi.

Podszedł do szafy i pogrzebał w niej. W końcu wyciągnął na wieszaku koszulę czarnego koloru. Raczej elegancką. Nie była wybitnie wyprasowana, ale w porównaniu z potterową, była w idealnym stanie.
- Dzięki - mruknął i pobiegł pędem do łazienki, odprowadzany śmiechem kumpli.


* * *




James stał pod obrazem niejakiego Bowman'a Wrightr'a. Wizja malarza była bardzo wymowna. Chłopak o włosach jasnych jak słoma, miał na sobie okulary, które przypominały nieco gogle, jakich używają piloci. Ubrany był w pełny strój gracza w quidditcha. W prawej ręce trzymał miotłę, która niewątpliwie musiała być po przejściach. W lewej natomiast, błyszczał złoty znicz, który - jak zwykle - próbował się wyrwać.
- Co ty tu, młody, tak sterczysz? - James usłyszał głos za swoimi plecami. Drgnął i odwrócił się do obrazu.

Chłopak przewrócił oczami na widok zaskoczonego Pottera i prychnął, unosząc sypką grzywkę z czoła. Artysta malarz uciekł się widocznie do nowatorskiego rozwiązania: postać na obrazie miała wyglądać, jak smagana wiatrem.
- No, nie patrz tak! - warknął w stronę chłopaka. - Nie moja wina, że mnie tak urządzili z tym pseudowiatrem, którego mam już naprawdę dość.
- Rzeczywiście, mało praktyczne. Koleś musiał nie mieć specjalnie wyobraźni - powiedział Potter.

Chłopak uśmiechnął się.
- Twoja mina była bezbłędna, kiedy się odwróciłeś - zaśmiał się w głos czarodziej z obrazu, opierając o ramę miotłę.
- Spadaj - żachnął się Potter i odwrócił znów plecami do byłego gracza w quidditcha.
- Daj spokój, no. - Chłopak chciał zagadać Jamesa. - Co tu robisz?

Na myśl o tym, czemu tu tak stoi, Potter poczuł znów to znajome uczucie w żołądku. Przełknął ślinę, bo zaschło mu raptownie w ustach. Wziął głęboki oddech i zamknął oczy. Chciał się uspokoić, by wydać się Evans wyluzowany. Ona nie może się dowiedzieć, że tak to przeżywa.
- Ha! - Chłopak z obrazu prawie krzyknął. - Wiedziałem!

Potter zacisnął mocniej wargi, by nie zgrzytnąć zębami. Co to za upierdek? pomyślał.
- Co znowu wiedziałeś? - warknął Potter, czując, że złość zaczyna brać górę nad stresem. - I kim ty, do stu różdżek Merlina, jesteś?
- Stu różdżek? - spytał z zainteresowaniem blondyn z obrazu. - To ile on ich tam miał?

Potter tylko prychnął i odwrócił się ponownie, tracąc cierpliwość.
- Bowman Wright, we własnej osobie - powiedział chłopak i dumnie wypiął pierś. - Czekasz na jakąś kobitkę, co nie?

James wytrzeszczył na niego orzechowe oczy. Nazwać Lily "kobitką", to rzeczywiście trzeba było nie mieć okazji jej poznać. Pani prefekt pewnie zapowietrzyłaby się z oburzenia.
- Zresztą, po tobie od razu widać, że grasz w quidda - powiedział aroganckim tonem Wright.

Potter pomyślał, że koleś zaczyna mu działać na nerwy i to już porządnie. Lily mogłaby już przyjść. Swoją drogą, ma już dziesięć minut spóźnienia. Dziewczyny to jakieś dziwne są z tym spóźnianiem.
- W quidda? - powtórzył za nim James. Gość z minuty ma minutę stawał się coraz bardziej nie do zniesienia.
- Potter - zwrócił się do Jamesa Bowman.

Nie dość, że chłopak był irytujący, jak Smarkerus, to jeszcze zaskakiwał go co krok.
- Na litość! - Wright wzniósł ręce w górę. - Nie osłabiaj mnie! Interesuję się graczami. Sam nim byłem, jak widać - tu wyprężył się dumnie - i widzę, że wiele nas łączy.

James pomyślał, że to wcale nie jest powód do dumy. Chciał, by chłopak już skończył tę błazenadę i dał mu spokój.
- Wszyscy grający w quidda stoją szerzej. - Bowman pokazał palcem nogi Pottera. - Widzisz? Szerzej, bo siedzi się często, długo i systematycznie na miotle.

Zaśmiał się szczekająco.

W tym momencie James ujrzał na horyzoncie Evans. Szła swobodnym, ale nieśpiesznym krokiem. Jej rozpuszczone włosy unosiły się w rytm kroków. Cała w odcieniach bordowych i czarnych: bordowe botki założyła na czarne, ciepłe rajstopy. Miała uroczy, dziewczęcy płaszczyk również w kolorze bordowym i czarny szalik. W końcu na zewnątrz panowała zima.

Potter mimowolnie się uśmiechnął. Była prześliczna. Rozmarzył się, ale głos irytującego Wrightr'a zburzył mu nastrój sielanki, który prawie go ogarnął.
- Mamy taki sam charakter, Potter - usłyszał zza pleców. Odwrócił się. Charakter? O czym on mówi?
- Co?! - oburzył się James, odwracając.

Bowman uniósł w górę jedną brew.
- Obserwowałem cię dość długo - powiedział spokojnie chłopak z obrazu. - Miałem dokładnie takie same zagrania...

W tym momencie podeszła do nich Lily. Uśmiechnęła się promiennie do Jamesa, po czym odwróciła do Wrighta.
- Witaj, Bownnie - przywitała się.
- Siema, Ev - zasalutował jej blondyn, mrugnął porozumiewawczo do Pottera i zniknął wewnątrz obrazu.

James zamrugał.
- To ty go znasz? - spytał zaskoczony. Nagle coś do niego dotarło. - Hej! Ty go znasz, prawda? - poczuł się oszukany, a przy tym bezsilny.

Lily zaczęła przyglądać się czubkom swoich botków. Kiwnęła jedynie głową na potwierdzenie.
- To dlatego chciałaś, żebyśmy się spotkali właśnie tu, zgadza się? - W Jamesie wzbierał żal. Czemu wystawia go na próbę i podkłada kłody?
- To Bowman Wright - powiedziała cicho. - Wymyślił Złotego Znicza, wiedziałeś o tym?
- Co?! Ale skąd! - Jamesowi niewiele brakowało, by stracił nad sobą kontrolę. Jak ona w ogóle mogła?! Co ona sobie wyobraża?!
- Chciałaś, żeby mi dokopał, nie? - Potter był wściekły. A tak dobrze zapowiadał się dzień.

Nastała chwila ciszy, którą w końcu przerwała dziewczyna.
- Taki byłeś, Potter, wiesz? - powiedziała tonem, który miał ją obronić.
- Byłem? - James nie mógł ogarnąć tej sytuacji.
- Tak - rzekła pewnym tonem. - Nie chciałam się z tobą umówić, bo właśnie taki byłeś. Ale byłeś, James. To czas przeszły.
- Masz mnie za debila?- warknął urażony przez zaciśnięte zęby, jakby właśnie obraziła jego sposób trenowania drużyny. - Wiem jaki to czas!
- Co ty masz z tymi debilami, kretynami i imbecylami, co Potter? - Lily starała się panować nad sobą. Wiedziała zapewne, że aby spędzić w miarę miło czas, muszą dojść do porozumienia.

James machnął ręką. To nie miało w tej chwili żadnego znaczenia.
- Chciałam ci pokazać powód, dla którego nie miałam ochoty się z tobą umówić - mówiła spokojnie, patrząc na niego łagodnie. - Miałeś mi to za złe i nie rozumiałeś tego.

Potter skurczył się w sobie. Evans miała cholerną rację. On rzeczywiście był taki perfidnie nachalny i arogancki. Stracił tyle czasu przez te swoje zgrywy. Nie wiedział, czy ma przepraszać dziewczynę, dziękować jej, czy w ogóle powinien coś zrobić.

Wyczuła to widocznie, bo kiedy niepewnie otworzył usta, by coś powiedzieć, Lily wyciągnęła rękę i przytknęła do jego warg wskazujący palec, powstrzymując go przez powiedzeniem czegokolwiek.
- Nic nie mów - szepnęła. - Sam fakt, że to widzisz, wiele mi mówi.

James posłał jej pytające spojrzenie.
- Chociażby to, że nie zmieniłeś swojego zachowania tylko okazjonalnie - uśmiechnęła się szeroko, pokazując białe zęby.

Potter odwzajemnił jej uśmiech. Wciąż nie był wstanie powiedzieć choćby jednego słowa.
- Chodźmy już wreszcie, Miodowe Królestwo czeka - porwała go za rękę, nie patrząc na jego reakcję i pociągnęła w stronę Sali Wyjściowej.


* * *




Weszli oboje do zatłoczonego pomieszczenia. Potter zdjął okulary, bo zaparowały mu, kiedy wszedł z zimnego do ciepłego.

Wciągnął do płuc słodkie powietrze. Miodowe Królestwo lubili wszyscy. Pełno tam było łakoci, o których nikomu się nawet nie śniło. A przy tym wiecznie zatłoczone.
- Co kupujesz? - zwrócił się Potter do Lily, próbując przekrzyczeć wrzawę panującą przy ladzie.
- Małą tartę z malinami - odpowiedziała bez zastanowienia.

Potter posłał jej zdziwione spojrzenie. Było tu tyle wymyślnych słodkości, których nie kupi się nigdzie indziej, a ona wybrała pospolitą tartę?
- Jak to?
- Mam do niej słabość - zarumieniła się wdzięcznie. - Tu robią najlepsze tarty. A maliny... to moje ulubione owoce.

Potter wyszczerzył się do niej, a w oku pojawił się charakterystyczny zawadiacki błysk.
- Dobrze wiedzieć - mrugnął do niej. - Tak nawiasem, tu wszystko jest najlepsze.

Roześmiali się.

James wyszedł z rurkami z kremem, polanymi toffi i czekoladą oraz lizakiem o pięciu smakach Fasolek Wszystkich Smaków Bertiego Botta, nowy hit tego sezonu. Lily pozostała przy swojej tarcie.

Następnie skierowali się do Trzech Mioteł. Tam, nie dość, że było tłoczno, to w dodatku bardzo ciepło. Zamówili po kremowym piwie i pałaszowali swoje słodycze.

Potter miał wrażenie, że wśród uczniów siedzących przy stoliku z profesorem Slughornem, jest Glizdogon. Ale nie mógł być tego pewien, gdyż siedzieli bardzo daleko. Poza tym, Peter nigdy nie należał do ulubieńców nauczyciela. Tym bardziej wydało mu się to mało prawdopodobne i wrócił do rozmowy z Evans.

Swoją drogą rozmawiało im się naprawdę świetnie. Chłopak odnosił wrażenie, że i jej odpowiada jego towarzystwo. Wciąż nie mógł uwierzyć, że siedzi tu ze swoją wybranką serca... Ależ się zrobił melancholijny: wybranka serca? Chyba jednak coś złego się z nim dzieje.

Nagle spostrzegł zbliżającego się do nich Slughorna. Z dobrodusznym uśmiechem podszedł do stolika, przy którym siedzieli Lily i James.
- Panno Evans! - Slughorn powiedział to, jakby w tym momencie dopiero zauważył, że ona tu siedzi. - Czemu nas pani wreszcie nie zaszczyci swoją obecnością?
- Cóż... - Lily wydawała się nieco speszona zaistniałą sytuacją.
- Czy aby na pewno docierają do pani zaproszenia? - zaniepokoił się profesor i przybrał zatroskany wyraz twarzy.
- Tak, tak... - zapewniła dziewczyna. - Ale panie profesorze, nie mam żywcem na nic czasu! Funkcja prefekta naczelnego jest bardzo... czasochłonna. I do tego zajęcia...

Slughorn pokiwał głową, jakby bardzo się przejął sytuacją prefekta naczelnego. Westchnął ze współczuciem i powiedział:
- Ja to wszystko rozumiem... Ale bardzo mi zależy, by pani chociaż raz przyszła na spotkanie, zanim wyfrunie pani z Hogwartu w dorosłe, czarodziejskie życie.

Lily miała minę, jakby przeżywała wewnętrzną walkę sama ze sobą.
- Dobrze - westchnęła ciężko. - Postaram się pana nie zawieźć. Obiecuję, że zanim skończy się rok szkolny, odwiedzę pana na herbatce.

W jednym momencie twarz nauczyciela pokraśniała i rozpromieniła się.
- To wspaniale! - zakrzyknął uradowany. - Doszło do nas kilka nowych osób - powiedział to tonem, jakby przekazywał jej jakieś poufne informacje.
- Ekhm... Gratuluję - powiedziała Evans, siląc się na uśmiech.
- Na przykład pański kolega. - Slughorn po raz pierwszy zwrócił się do James. Chyba dopiero teraz zarejestrował jego obecność.
- Tak? - zdziwił się chłopak.
- Pan Peter Pettigrew - oznajmił profesor.

Potter spojrzał na niego w osłupieniu. Lily również zdawała się zastanawiać nad tym. Zdecydowanie coś tu do siebie nie pasowało i było wysoce podejrzane.
- A tak... Znam go - chrząknął i cicho odpowiedział Potter.

Ale tego już nauczyciel nie słyszał, bo mruknął tylko, że musi już wracać, bo nie wypada mu oddalać się od uczniów i odszedł.

James wcisnął palec w rurkę z kremem, ale chyba tego nie zauważył, gdyż wzrok miał tępo zwrócony w stronę kubka z kremowym piwem. Lily również milczała, przyglądając się chłopakowi.
- Peter? - spytała z niedowierzaniem.
- No właśnie... - mruknął jakby do siebie James. - Czemu miałby nam tego nie powiedzieć?

Potter pomyślał, że to może on zaniedbał "obowiązki przyjaciela" i tak się oddalił od kumpli, że nawet nie zauważył, czy nie słuchał uważnie, kiedy Glizdogon im to oświadczał. Zaczął mieć wyrzuty sumienia. A jeśli Peter nie powiedział o tym tylko jemu, a pozostali huncwoci to wiedzą...? Czyżby wypadał powoli z ekipy? Czy mogło się to teraz wszystko posypać przez to, że zmienił się dla Evans, by mieć jakiekolwiek u niej szanse? Przecież to nie grzech! A przecież miał prawo do dążenia do szczęścia. Starał się nie zaniedbywać kumpli: wciąż trzymali się razem, czasem zdarzyło się, ze uczestniczył w jakimś mniej złośliwym żarcie, wciąż obowiązywała u nich zasada "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Jak to się mogło stać?

Chłopak zmagał się z wszystkimi pytaniami, obarczając winą za to, że nie wiedział o tym wszystkim. Spojrzał niewidzącym wzrokiem na Lily, która przypatrywała mu się ze szczególną uwagą.
- Gdzie teraz jesteś? - spytała, zaglądając mu w twarz i próbując odgadnąć jego myśli.
- Co? - James zamrugał i tępy wzrok nabrał u niego ostrości. - Gdzieś w próżni...
- No nieźle - skwitowała. - I jak tam jest?
- Nie wiem, za bardzo gryzą mnie wyrzuty sumienia - powiedział, spuszczając wzrok na brudny od kremu palec. Chyba tego nie zarejestrował.
- Przecież to nie twoja wina. - Lily pośpieszyła z zapewnieniami, obejmując swój kubek dłońmi.
- Nie zrozumiesz - pokręcił głową.
- No jasne - mruknęła ledwie dosłyszalnym głosem, który dodatkowo zagłuszany był wrzawą w knajpce.
- Evans, nie obraź się - podjął stanowczo, ale delikatnie Potter. - Nie znasz wszystkich... okoliczności i czynników.
- Ja dla mnie Peter się wstydził wam o tym powiedzieć - powiedziała stanowczo, ale tonem, który miał świadczyć, że rzuca to ot tak, w przestrzeń.
- Wstydził? - O tym nie pomyślał.

Lily uśmiechnęła się, jakby miała wytłumaczyć małemu dziecku jakąś oczywistą kwestię, ale mina ta zdecydowania nadawała się dla cierpliwego pedagoga.
- James, tak z ciekawości - spojrzała mu w oczy. - Co hunce myślą o Slughornie i tych jego "herbatkach"?

Potter powoli uświadamiał sobie, że dziewczyna stawia mu alternatywę, która wcale nie jest pozbawiona logiki. Może rzeczywiście Peter się wstydził, bo oni zawsze się śmiali z tych "lizusów Sluga".
- No, nie jest to pozbawione sensu - powiedział powoli, starając się nie pokazać całkowicie, że przyznał jej rację.
- Rozchmurz się! - powiedziała zaczepnie Evans. - Choć, weźmiemy jeszcze jedno kremowe.

James spojrzał na nią trochę zaskoczony. Nie tak wyobrażał sobie randkę z panią prefekt. A tu taka pozytywna niespodzianka. Widocznie nie znał jej. Ale teraz to wszystko się zmieni.

Siedzieli Pod Trzema Miotłami do późnych godzin popołudniowych, najpierw pijąc piwo, a potem już tylko herbatę z sokiem imbirowym, cynamonem i cytryną. Wciąż rozmawiali, świetnie się bawiąc.

Niepostrzeżenie na dworze zrobiło się granatowo, ale nie przejmowali się tym, bo świetnie im się razem rozmawiało. Tematy nie miały końca, chcieli sobie jeszcze tyle powiedzieć, ale w końcu rozsądek zwyciężył - oczywiście rozsądek Evans, nie Pottera - i zebrali się do wyjścia.

Od progu poczuli mroźny wiatr, który smagał ich po rozgrzanych piwem i herbatą policzkach. Praktycznie w milczeniu przebyli drogę do zamku, gdyż chłód był tak przenikliwy, że chcieli przebyć odległość z Hogsmeade do zamku jak najszybciej. Oboje wiedzieli, że dopiero tam znów wrócą do rozmowy.

Wpadli do Sali Wejściowej i od razu poczuli się lepiej. Po drodze do pokoju wspólnego Gryffindoru, James zastanawiał się jak zaprosić gdzieś Lily jeszcze raz. Nie mógł wymyślić żadnego sensownego miejsca, które mogłoby być romantyczne. Odkąd spadł śnieg, na błonia nie wychodzili już tak często.

W tym momencie zgasło światło w całym korytarzu. Potter przeklął w duchu. Właśnie miał ją zaprosić do Pokoju Życzeń, a tu znów coś stanęło na przeszkodzie.
- Co jest? - z niepokojem rzucił James.
- Pottulnie sobie tu chodzą. Potterek i Elevant* - usłyszeli obrzydliwy rechot. I nagle ich oczom ukazał się Irytek.
- Iryt, won skąd, ale już! - krzyknął James.
- Sam jesteś elefant, niedorozwinięty pajacu! - wrzasnęła Lily, tracąc nad sobą kontrolę.
- Słoniczek się zdenerwował? - zapiszczał denerwującym głosem Irytek.

Potter zobaczył, że zacisnęła pięści, aż bielały jej kostki.
- Nie pozwolę się obrażać, kretyńska, irytująca małpo! - James spojrzał na dziewczynę, zaskoczony jej znajomością takich słów. Nie wiedział, że ma w sobie tyle potencjału. Zaskoczyła go już dziś drugi raz. Co to będzie, jak będą się często spotykać?
- Zjeżdżaj i nas zostaw! - próbował jej pomóc.
- Potti i Liana, zakochana para! - zaczął wyśpiewywać, krążąc nad nimi.

I właśnie w tej chwili, jak spod ziemi, wyrosła przy nich profesor McGonagall.
- Szukam cię, Evans wszędzie - westchnęła. - A ty tu, widzę, walczysz z tym Irytem.

Potterowi przemknęła jeszcze tylko myśl, że nie zdąży się umówić z Lily.
- Poltergeist, już cie nie widzę - nauczycielka stanowczo rozkazała Irytkowi, który przeklinając soczyście, odwrócił się i przemknął przez mury wielce obrażony.
- Potter, do pokoju wspólnego, Evans, za mną proszę. - McGonagall odwróciła się w ich stronę.
- Tak jest, pani profesor... - cicho powiedział Potter i powłócząc smętnie nogami, powlókł się w stronę wieży Gryffindoru.

Spojrzał jeszcze na Lily, która zdążyła się uśmiechnąć i posłusznie oddaliła się za nauczycielką.


________________
* Elevant (fon. elefant) - z ang. słoń



PS. Znów podziękowania dla dobrej duszyczki ;). Aniu, wiesz, że jestem naprawdę za do wdzięczna ;d

Edytowane przez mooll dnia 07-11-2009 20:03