Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] James Potter - Ostatnia szansa, rozdział XXXV (01.11.15 r.)

Dodane przez mooll dnia 30-10-2009 19:15
#43

ROZDZIAŁ XV


James otworzył ciężkie powieki, ale szybko je zamknął. Nie widział siebie na zajęciach tego dnia. Wczoraj znów wymknęli się do Trzech Mioteł na piwo kremowe. Niestety, nie udało im się dokładnie oszacować, na ile mogą sobie pozwolić, toteż pozwolili sobie chyba na zbyt dużo.

Usłyszał z łóżka obok, że Syriusz również pamięta wczorajszy wypad.
- Kto zaświecił światło? - warknął zaspanym głosem Peter. Czyli on też ma dobre wspomnienia. - Zero litości dla maluczkich...
- Za dużo tego złota w płynie. - Syriusz mruknął ochryple zza kotarki swojego łóżka.

James zmusił się, żeby otworzyć oczy i zbadać sprawę. Rzeczywiście było jaśniej niż zwykle, ale bynajmniej nie dlatego, że ktoś zaświecił światło. W nocy spadł śnieg.
- Mamy zimę - wychrypiał i opadł ciężko na poduszki. Wiedział, że lekcje będą męczarnią.
- Zabiję ją. - Tym razem odezwało się środkowe łóżko, w którym spał Lupin. On wczoraj również się dobrze bawił.
- Powodzenia, Lunatyku - parsknął ochryple Black i ze wszystkich łóżek z kolumienkami odezwały się zaspane charczenia, które miały być docelowo śmiechem.
- Nie wstanę na lekcje - zwierzył się James w końcu.
- To było niezłe. Nabijasz się ze mnie, a sam nie jesteś lepszy - zaśmiał się w głos Lupin.

James nie wiedział, o co mu chodzi. Ale reszta chyba tak, bo znów ryknęła śmiechem.
- No co? - domagał się wyjaśnień.
- Sobota, Rogasiu! - odpowiedział mu Peter.

Potter wydał z siebie niski rechot. Dzisiaj wszyscy byli udani. Zastanawiał się, jak zniosły to dziewczyny.

Tak się jakoś złożyło, że one również poszły z nimi do Trzech Mioteł. Dorcas nie piła tyle, bo źle się czuła i poszła tylko dla tak zwanego towarzystwa. Danielle kokietowała Łapę przez cały czas, tak więc oboje mieli miły wieczór. Za to Lily wyglądała, jakby dawno się tak nie bawiła. Wszyscy się śmiali i opowiadali zabawne historie, zamawiając kremowe piwo jedno za drugim.

James przywołał w pamięci obraz pani prefekt w pubie. Była taka wyluzowana, swobodna...

Przypomniał sobie Lily Evans sprzed roku: zimną i gardzącą nimi, dającą im do zrozumienia, że nigdy się nie polubią. Teraz wszystko się zmieniło. W myślach postanowił, że to właśnie dziś spróbuje się z nią umówić. Oczywiście, jak dojdzie do siebie. Na szczęście dziś jest sobota, jak już mu to zdążono uświadomić.

Kiedy minęło południe, banda huncwotów zebrała się w sobie, by zejść na obiad. Śniadanie odpuścili sobie bez większego żalu. Nawet Potter, co oczywiście było zaskoczeniem głównie dla niego samego.

W pokoju wspólnym spotkali Dorcas i Danielle, które siedziały przed kominkiem z kubkami napełnionymi prawdopodobnie herbatą.
- Witajcie, kobiety... - smętnie przywitał się Black.

Odwróciły się i blado uśmiechnęły. Dorcas była oczywiście w lepszym stanie. Siedziała głównie dla towarzystwa.
- Usiądziecie? - spytała Danielle, wskazując miejsce obok.
- Zmierzamy na dół, żeby coś wrzucić na ruszt - powiedział Lupin.

Na te słowa, Danielle zrobiła minę, jakby brało ją na wymioty.
- Nie mów mi o jedzeniu...
- Aż tak źle? - spytał Potter. - A gdzie macie Evans?

Bardzo chciał, żeby zabrzmiało to naturalnie, ale oczywiście Danielle od razu wychwyci wszystko. I nic jej nie umknie.
- Jeszcze śpi - powiedziała z tajemniczym uśmiechem. - Wiesz, gdzie jest nasze dormitorium, prawda?

James pomyślał, że pewnie daje mu do zrozumienia, iż
powinien się tam udać. No tak, kusząca propozycja, ale musi zachować twarz. I pozory! Pozory, przede wszystkim.
- Dan! - Chłopak podłapał zdrobnienie Blacka. - Jak będzie już wyspana, to chyba zejdzie. Gdzie ja tam do waszego dormitorium będę szedł!

Próbował się delikatnie oburzyć. Ale skutek był marny. Wszyscy roześmiali się w głos.
- Jaaaasne! - parsknął Peter.
- Taaa... - pokiwała z powątpiewaniem Danielle. - Ty i takie pomysły, jak dziewczęce dormitorium z Lily, za którą biegasz odkąd pamiętam? Hmm... Masz rację, to do ciebie zupełnie niepodobne!

Dziewczyny wybuchnęły śmiechem, a chłopcy im zawtórowali.

Kiedy już nieco się uspokoili, Lupin przypomniał im, że zmierzali z stronę Wielkiej Sali.
- To smacznego! - zawołała Dorcas.
- Dzięki za wczoraj - dodała Danielle. - Przyjdźcie tu potem, powspominamy.

Huncwoci zgodzili się i wyszli z pokoju wspólnego, pozdrawiając po drodze Grubą Damę.

Gdy schodzili na dół, zastanawiali się między sobą, jak to się stało, że zaczęli trzymać z tą - jakby nie patrzeć - opozycją. W końcu oni nigdy nie byli porządni. One natomiast - zawsze.
- Starzejemy się, panowie... - westchnął Black. - Nie ma innego wytłumaczenia.
- No, może jeszcze, że dorastamy?- zaproponował inne rozwiązanie Lupin.
- Albo inne wytłumaczenie: wyrastamy z żartów - dodał Potter.

Peter spojrzał na Jamesa.
- To twoja wina, wiesz? - powiedział zaczepnie. Reszta zaczęła mu przytakiwać. W końcu nie rozstrzygnęli, czy to dobrze, że się zmienili i tak po prawdzie powinni mu dziękować, czy jednak żałują tych szczenięcych lat i mają mu ochotę wlać. Grunt, że jednak droga do Wielkiej Sali odbyła się bez przelewu krwi.


* * *



- Jak się czujesz?
- Nie wiem... - mruknęła Lily.

Miała podkrążone oczy, których nie otwierała dalej, jak do połowy. Jej twarz była bardzo blada, a ciemnorude włosy byle jak spięła w koński ogon, z którego chaotycznie odstawały kosmyki włosów.

Przetarła oczy.
- Ale jestem zamulona. - Zamknęła oczy i położyła głowę o oparcie fotela.

James rozglądnął się po pokoju wspólnym. Było coraz mniej ludzi, gdyż większość z nich poszła już do swoich dormitoriów.
- Cała sobota zmarnowana - westchnął. - Jak można było w tak banalny sposób przeżyć sobotę?

Lily uśmiechnęła się, wciąż nie otwierając oczu.
- Nie wiem jak ty, ale ja nie często mam taki powód. Jak się mówi "a", to trzeba powiedzieć "b".
- Gdzie "a" to impreza, a "b" to konsekwencje? - spytał James, na co Lily pokiwała głową. - Mogliby chociaż dać wybór. A nie tak, że bez "b" nie ma "a"!

Dziewczyna otworzyła oczy i spojrzała na Pottera wyraźnie rozbawiona.

James poczuł się dziwnie. Już przyzwyczaił się do tego na wpół przyjemnego uczucia w żołądku, ale teraz serce zabiło mu mocniej. To, typowe dla niej spojrzenie tak na niego działało.
Zaczerwienił się, psia mać, zaklął w duchu i spuścił wzrok.

Ku jego zdziwieniu, Evans również nieznacznie się zarumieniła i uciekła wzrokiem.
- No - powiedział ni z tego, ni z owego, James.

Znów fatalnie, przemknęło mu, milcz, durniu, bo brniesz w totalne łajno!

Tak jak się spodziewał, dziewczyna nie wiedziała, czy ma oczekiwać, że coś powie, czy nie. Spojrzała więc pytająco.

Zapadła niewygodna cisza.

James poczuł, że robi mu się coraz cieplej. Zdawał sobie sprawę, że jest to idealna sytuacja, by zapytać Evans, czy się z nim umówi. W pokoju wspólnym było cicho i spokojnie. Za oknem szarzało, ale śnieg odbijał wszelkie światło, co dawało niesamowity efekt.
- Prawie, jakby były święta... - rzekł bardzo cicho, patrząc w okno, ale dopiero po chwili uświadomił sobie, że powiedział to na głos.
- To już za tydzień - odpowiedziała mu Lily, równie cichym głosem.
- Tak. - Przeniósł wzrok na jasny kominek. - Łyknij to w końcu.

Dziewczyna otrząsnęła się i spojrzała w kierunku, który wskazywał Potter. Na stoliku stał pomarańczowy kubek, z którego unosił się dymek.
- Nie pachnie jakoś szczególnie zachęcająco... - skrzywiła się dziewczyna.

James spojrzał na nią z błyskiem w oku.
- Wiesz, ile się po to ustałem? Slughorn nie chciał mi tego uwarzyć. Wciąż mówił, że jest zajęty.

Lily machnęła ręką i sięgnęła po kubek z nietęgą miną, po czym usadowiła się wygodnie. Widać było, że bardzo powoli dochodzi do siebie.
- On raczej nigdy nie odmawia uczniom - powiedziała jakby do siebie. - To trochę dziwne...

Potter zgarbił się i podparł ręką głowę, myśląc o podejrzanie nienaturalnym zachowaniu nauczyciela eliksirów.
- Zazwyczaj też palnie coś, czego nie powinien mówić - uśmiechnęła się Lily, nachylając nad oparami z pomarańczowego kubka. Odrzuciło ją. - Fuuuj...!
- Właśnie myślę, czy czegoś nie chlapnął - mruknął James, wgapiając się w wesoło skaczące płomienie. - Hmm... Powiedział, że to wyjątkowa sytuacja... Że takie rzeczy zdarzają się tak rzadko, że on nie może tego przepuścić, bo jakby...

Urwał, odwracając się do dziewczyny, która przerwała medytacje nad parującym płynem w kubku i popatrzyła na niego z wyczekiwaniem.

James wyglądał, jakby dostał nagłego olśnienia.
- Powiedział, że musi być przy tym... zgonie. - Chłopak wyglądał, jakby dotarło to do niego właśnie w chwili.

Dziewczyna otworzyła szeroko oczy i zamrugała trochę za szybko. Zdawała się być bardzo przejęta.
- Ale co to miało niby znaczyć? - powiedziała, marszcząc brwi.
- No właśnie - pokiwał głową Potter. - W sumie trochę się z tymi "zgonami" zaplątał.

Lily uśmiechnęła się. Slughorn łatwo dał się zaplątać. Czasem nawet nie trzeba mu było w tym pomagać. Sam się gubił w zeznaniach.
- Wiesz... Nie mógł się zdecydować, czy to ma być "zgon", "śmierć", czy w ogóle jakieś "odejście". - Pottera ewidentnie nurtowało coś jeszcze. Lily wychwyciła to w mig. Uścisnęła lekko jego ramię. James poczuł, że przebiegł go dreszcz, ale w duchu modlił się, by tego nie poczuła.
- Jest coś jeszcze? - spytała, próbując zaglądnąć mu w twarz. James jednak siedział uparcie do niej bokiem.
- No raczej. - Dla niego "coś jeszcze" rzucało się w oczy. - Jak często, według ciebie, mówi się o zgonach?

Tym razem spojrzał na dziewczynę. Kiedy zajrzał jej w oczy, pomyślał, że są cudownie zielone, po czym zganił się, że myśli o tym w nieodpowiedniej chwili.

Dziewczyna kiwnęła głową, nie świadoma rozterek chłopaka.
- Jeden zero dla ciebie - uśmiechnęła się, po czym spoważniała. - Ale komu pisany jest taki los, jak uważasz?
- Nie wiem, ale jak dla mnie, to ostatnio podejrzanie wojuje ten cały Voldesrort *. - Wymawiając to imię, skrzywił twarz w wyrazie najwyższej pogardy.
- Widzę, że jesteś do niego uprzedzony. W sumie ci się nie dziwię. Facet mnie przeraża. Ale musisz przyznać, że jest potężnym czarodziejem - powiedziała lękliwie dziewczyna. - I chodzą słuchy, że zbiera armię, żeby zacząć wojnę.

James pokręcił głową.
- To jest kompletny świr. Wiem, ta armia to mają być jacyś śmierciożarłacze. - Chłopak mówił to wciąż tym samym, odpychającym tonem.
- Śmierciożercy, Potter - poprawiła go Lily.
- Wiem, Evans - przewrócił oczami. - Twój poziom edukacji zawsze mnie powalał. Nigdy ci nie dorównam, więc bądź dla mnie łaskawsza! - zrobił błagalną minę.

Dziewczyna poklepała go po ramieniu ze śmiechem. I znów ten dreszcz. Nie pozwalała mu zapomnieć o swoim wpływie na niego.
- Trzeba to zbadać - stwierdził Potter i spojrzał na duży zegar nad kominkiem. Dochodziła dwudziesta pierwsza trzydzieści.

Jutro zapowiedziano im wyjście do Hogsmeade, więc jednak nie mogli siedzieć tu w nieskończoność. Chociaż Jamesowi naprawdę nie przeszkadzało to, że tak sobie tu z Lily gawędzą przy kominku. I to sami. We dwoje.

Wciąż nie mógł uwierzyć, że huncwoci poszli mu tak na rękę. Powiedział im, że dziś zamierza poruszyć z nią temat randki i z własnej woli zaproponowali, że zajmą się psotami wobec młodych Ślizgonów.

Ze Smarkiem szło im coraz ciężej. Uodparniał się na nich i dokuczanie mu nie sprawiało im już tyle przyjemności, co kiedyś. Młodzi Ślizgoni byli niedoświadczeni, więc nie znali podstawowych psikusów.
- Tego wieczoru mamy wielki powrót do przeszłości - powiedział Black, mrugając do Jamesa. - Ale sam mówiłeś, że nie chcesz, więc... Musisz się sam czymś zająć.
Obaj wiedzieli, o czym mówił Black. Dali mu czas na swobodną rozmowę z Evans.

- Eee... - zaczął niepewnie. - Wybierasz się jutro do Hogsmeade?

Evans złapała się za głowę zaskoczona.
- To jutro jest wyjście?

Potter ze zrozumieniem pokiwał głową.
- Twój stan...
- Ale jasne, że idę. - Było to trochę zbyt entuzjastyczne, jak na naturalną reakcję.
- To... fajnie - zakończył beznadziejnie Potter.
Ale z ciebie tchórzliwy imbecyl, skarcił się w duchu.

Evans zdawała się słyszeć jego myśli, bo uśmiechnęła się z dziwnym błyskiem w oku.
- Pewnie. - Czekała, czy James się jeszcze przełamie i coś doda, ale oczywiście wyglądał, jakby właśnie roztrząsał po cichu swój błąd i nie mógł się pozbierać.

Chyba ją to rozbawiło.
- Jakie masz plany? - spytała w końcu.

Teraz albo nigdy, pomyślał James.
- Właściwie to żadnych - powiedział powoli, klecąc zdanie. - Chyba, że ty się w nich znajdziesz.

Tu uśmiechnął się zawadiacko.
- Ach tak? - spytała tonem niewinnej grzesznicy.

Chłopak przełknął ślinę i wziął oddech.
- Może tym razem poszłabyś ze mną? - powiedział jednym tchem. - Tak dla odmiany.
- To będzie bardzo miła odmiana, wiesz? - uśmiechnęła się do Jamesa, który od razu pokraśniał.

W jego sercu rozpalił się żywy ogień, który tylko podniecał jego żołądkowe motylki. Uśmiechnął się szeroko, ale nie był w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Evans również go odwzajemniła.

Po chwili ciszy zebrała się do wyjścia.
- Późno się robi - powiedziała, wstając.

Potter zerwał się, by ją odprowadzić do drzwi dormitorium. Lecz zanim zniknęła za nimi, spytała:
- Czy aby na pewno nikt cię nie podmienił?

James zaśmiał się i zmierzwił szarmancko włosy, jak to zwykł robić przez wszystkie te lata na jej widok.
- Nie, tu jednak nie może być mowy o żadnej zamianie - stwierdziła zaraz Evans, śmiejąc się. - Dobranoc.
- Dobranoc - odpowiedział bardzo cicho Potter. Stał jeszcze chyba z dziesięć minut przed drzwiami, próbując ogarnąć to uczucie, które chciało nim owładnąć.

Evans zgodziła się z nim umówić. Nie mógł w to uwierzyć. To było coś, co przerastało jego najśmielsze oczekiwania. Był tak szczęśliwy, że nie mógł zasnąć jeszcze do północy, wpatrując się w bezchmurne niebo, tak naprawdę wcale go nie widząc. Przed oczami wciąż odtwarzał tę scenę przed kominkiem, aż zasnął z błogim uśmiechem na twarzy.


____________________
* Odwołuję się tu do pierwszego rozdziału mojego FF, w którym Potter wyśmiewa się z tego nowego imienia Toma Riddla. Uważa, że to już przesada wymyślanie sobie nowego imienia. w dodatku z tytułem "Lord".

Edytowane przez mooll dnia 31-10-2009 00:48