Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] James Potter - Ostatnia szansa, rozdział XXXV (01.11.15 r.)

Dodane przez mooll dnia 17-10-2009 17:21
#20

ROZDZIAŁ IX


James, Syriusz, Remus i Peter zatrzymali się zdyszani tuż przed wejściem do pokoju wspólnego, przed portretem Fifi La Folle, która zasłynęła dzięki serii "Czarodziejskie Spotkania".

Czarownica mrugnęła do nich kokieteryjnie. Zawsze to robiła, kiedy stanął przed nią któryś z huncwotów.
- Moje cukiereczki! - zaszczebiotała, rumieniąc się i potrząsając białymi, gęstymi lokami. Pośpiesznymi ruchami zaczęła gładzić swoją różową sukienkę.

Potter prychnął, a Syriusz przewrócił oczami.
- Nic się nie zmieniasz, Fifi... - uśmiechnął się do czarownicy Peter.

Chłopcy jej nie znosili. Zawsze mizdrzyła się przed nimi, jakby naprawdę nie miała już przed kim. Tylko Peter, nie mający powodzenia u dziewczyn - czego mu niewątpliwie brakowało - cieszył się na jej widok.
- Peterku... - zamruczała. - Ty jeden mnie rozumiesz...
- Ależ naturalnie, kochana! - zapewnił ją Glizdogon. - Dziś jednak musisz mi wybaczyć tę opieszałość... Bardzo nam się śpieszy...

Ostatnie słowa dodał naprędce, widząc zdenerwowane spojrzenia kolegów.
- No, dobrze. - Kokietka w różowej kreacji spojrzała wymownie w sufit, udając lekko obrażoną. - Ale...
- Oczywiście, że wrócę! - pośpieszył dokończyć za nią Peter.
Spojrzała na niego łaskawiej i odsunęła ramę, ukazując przed huncwotami przejście.

Zawsze używali go, gdy Lupin potrzebował natychmiastowej ewakuacji z zamku, czyli co miesiąc.
Szepnęli Lumos! i oświetlając sobie drogę różdżkami, ruszyli biegiem w głąb korytarza. Nie był specjalnie komfortowy, ale przecież nie o to chodziło.

W jednym momencie Remus zatrzymał się, dysząc przeraźliwie.

Przerażeni chłopcy spojrzeli na przyjaciela. Chwila przemiany zbliżała się nieuchronnie. Obawiali się, że nie dotrą do Wrzeszczącej Chaty na czas.

Sytuacja była o tyle niebezpieczna, że wilkołaki nie panują nad swoim zachowaniem i nie pamiętają, co robili podczas przemiany, jakby byli w amoku. Niestety cała czwórka była jeszcze w korytarzu i Lupin mógłby narobić kłopotów nie tylko sobie, ale i innym, gdyby - nie wiedząc co robi - zawrócił i wtargnął do zamku.

To nie był ten rodzaj adrenaliny, który lubił Potter. Prędko, skupiając na sobie koniec różdżki, zamienił się w jelenia. Po nim, kolejno w czarnego psa zamienił się Syriusz, a Peter w małego szczura.

Jednak Remus tylko odkaszlnął.
- Prędko - wychrypiał cicho.

Na szczęście rychło zobaczyli światło księżyca, które prześwitywało przez gąszcz dzikich krzewów. Przedarli się przez nie szybko, dzięki mocnym kopytom, zamienionego w jelenia, Jamesa.

Znaleźli się na polanie. Było tu całkiem cicho, gdyby nie świszczący w uszach wiatr. Drzewa Zakazanego Lasu złowrogo szumiały, przedstawiając obraz tajemniczej czerni. A niedaleko nich, Wierzba Bijąca lekko kołysała się na wietrze.

Peter, jako że był najmniejszy, niepostrzeżenie zbliżył się do niej i nacisnął ten odpowiedni punkt, który unieruchamiał całe drzewo.

Reszta wpadła do dziury między korzeniami. Teraz Lupin wydawał się jeszcze bardziej słaby, niż przed pięcioma minutami. Widocznie nie umiał opanować nadmiaru śliny w ustach, bo zaczynała skapywać mu z warg na koszulę. Był coraz mniej świadomy tego, co robił. Widzieli to w jego przekrwionych oczach.
- Dalej, zaraz będziemy na miejscu! - zawarczał Syriusz.

Remus ani drgnął.
- Lunatyk! - James zastukał intensywnie i głośno kopytami o podłoże. - Na co czekasz?!

Remus spojrzał niewidzącym wzrokiem w niewidzialny punkt przed sobą, po czym wygiął się gwałtownie w tył, a następnie zgiął w pół. Jego skóra zaczynała pokrywać się ostrą, szorstką sierścią. Otworzył szeroko oczy, w których zobaczyli zwierzęcy instynkt, a paznokcie zmieniły się w szpony. Ubrania rozdarły się na nim, gdyż zamieniony w wilkołaka Remus, przedstawiał rosłą bestię o potężnie zbudowanym ciele.

Rogacz i Łapa doskoczyli do Lupina; zaczęli targać go za sierść i popychać, by szedł dalej.

Wilkołak rzucał się na wszystkie strony, wydając przerażające dźwięki. Nie chciał iść tam, gdzie go ciągnięto.

Na szczęście do Wrzeszczącej Chaty było blisko. Tylko, że w tej sytuacji zmuszenie Remusa do jakiegokolwiek kroku w przód, kosztowało huncwotów wiele wysiłku. W końcu jednak udało im się zamknąć za nim drzwi i pognali korytarzem prowadzącym do wylotu pod korzeniem Wierzby Bijącej.

Takie noce jak ta, spędzali w Zakazanym Lesie i o świcie przybiegali po przyjaciela. Nie umieli zasnąć w dormitorium ze świadomością, że biedny Remus zmaga się gdzieś tam sam ze sobą.

I tak jak co miesiąc, rozdzielili się u wejścia Zakazanego Lasu, umawiając na konkretną porę obok Wierzby. Mieli tu swoje grono, w którym czuli się bezpiecznie i mogli przeczekać tę trudną noc.

Tymczasem, gdy Glizdogon i Łapa pobiegli każdy w swoją stronę, James usłyszał jakieś głosy.

Odwrócił się i zobaczył dwie postacie, spokojnie spacerujące środkiem polany. Księżyc oświetlał wszystko dokładnie, ale mimo to Potter ich nie rozpoznawał.

Przyczaił się za pierwszą linią drzew. Gdy podeszły bliżej, usłyszał tak dobrze znany mu głos:
- Nie, to zdecydowanie nie wchodzi w grę. - To była Lily; i do tego bardzo stanowcza.
- Dlaczego musimy tak ze sobą walczyć? - James miał wrażenie, że się przesłyszał. Zamrugał szybko. Snape? A co on tu, do chol...?
- Walczyć? - prychnęła ironicznie Evans. - Sev, nie wracajmy do tego. Skoro tak ci na tym zależy, to w porządku. Mogę się zachowywać jak twoja koleżanka.
- Naprawdę? - Potter chyba po raz pierwszy w życiu słyszał taką radość i nadzieję w głosie Smarka. Brzmiał dość nienaturalnie.
- Tak. Ale nie licz, że ci przebaczę. - Głos lekko jej zadrżał. - A teraz wracajmy, bo naprawdę robi się zimno. No i jeśli nas ktoś przyłapie, to będzie po zawodach...
- Lily...
- Słucham cię, Sev - westchnęła niczym Matka Miłosierdzia, która z cierpliwością znosi całą tę sytuację, udając oczywiście, że jest ostoją spokoju.

Zapadła krótka chwila ciszy.
- Powiedz mi szczerze... Czujesz coś do Pottera? - W głosie Severusa słychać było olbrzymie napięcie.
- A nawet jeśli...? - spytała zaczepnie Evans, unosząc zuchwale jedną brew do góry. James widział teraz dokładnie obie postacie, gdyż zbliżały się systematycznie w jego stronę.
- Czyli czujesz? - Snape przeżywał dramat życiowy, sądząc po tym histerycznym tonie.
- Zobaczymy... - zagadkowo zakończyła Lily, nie chcąc męczyć dalej Snape'a.

Stali teraz już całkiem niedaleko Jamesa. Dziewczyna spojrzała w zamyśleniu na krajobraz Zakazanego Lasu.

W pewnym momencie, chłopak w ciele jelenia miał wrażenie, że go zauważyła, ale nie dała tego po sobie poznać.
- Choć pewnie nic z tego nie wyjdzie, znając tego Łosia... - zakpiła przesadnie głośno, co wyraźnie poprawiło humor Severusowi.
- Chodzą słuchy, że jest animagiem... jakimś jeleniowatym, czy coś - powiedział chłopak.
- Taa... - mruknęła pani prefekt. - Pozer Pierwszej Ligi z niego...

Dziewczynie udało się w końcu zmusić towarzysza do powrotu, a James stał wciąż w tym samym miejscu. Wiedział, że wokół niego aż roi się od dziwacznych i dzikich zwierząt, a mimo to ogarnęło go uczucie potwornej samotności.

Niespodziewanie poczuł przypływ nadziei. Czyli widziała go... Ale zanim go spostrzegła, powiedziała prawdę...

Serce zabiło mocnej w jego piersi.
Czyli istnieje jakaś szansa dla niego! Potem ewidentnie chciała upozorować niechęć wobec niego. Był tego pewien. Stąd to zbyteczne wzmocnienie głosu.

Zachłysnął się powietrzem. Znajoma fala łaskoczących motyli uniosła się w górę, wypełniając jego żołądek. Miał ochotę skakać z radości, śmiać się i przytulić każde żywe stworzenie, które zbliżyłoby się w jego stronę.

Odwrócił się, gdyż usłyszał nieokreślony dźwięk przypominający odgłos wymiotów. Zemdliło go. Kilkanaście metrów od niego stał mały ghul.

Potter jęknął. Nie, jego nie będę przytulać, mowy nie ma, pomyślał. Chyba, że Lily wyjdzie za mnie za mąż.

To była bardzo zuchwała obietnica z jego strony, ale gdyby rzeczywiście Evans została kiedyś jego żoną, ze szczęścia chyba naprawdę przytuliłby to stworzenie.

Ale teraz nie może popełnić żadnego błędu. Jutro porozmawia z chłopakami i nie będą go już więcej namawiali do żadnych psikusów.

Uradowany, podskoczył w miejscu i pogalopował przed siebie, omijając zręcznie zdezorientowanego ghula.

Edytowane przez mooll dnia 18-10-2009 21:08