Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] James Potter - Ostatnia szansa, rozdział XXXV (01.11.15 r.)

Dodane przez mooll dnia 16-10-2009 15:57
#16

ROZDZIAŁ VIII



James przetarł zmęczone oczy. Spojrzał w stronę okna: niebo było prawie czarne, bez gwiazd, gdyż bure chmury całkowicie je zasłaniały. Tylko od czasu do czasu, spomiędzy nich wyłaniał się duży księżyc. Wczorajsza pełnia dała się im wszystkim we znaki. A Remus przeżywał swój comiesięczny koszmar. Biedaczyna.

Chłopak współczuł przyjacielowi. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to naprawdę ogromny problem. To jest przecież jak kalectwo, zostaje na całe życie... Czym jego dramat miłosny był w porównaniu z dramatem Remusa? Skala problemu jest nieporównywalna.

Westchnął ciężko i spojrzał na zegarek: dochodziła trzecia w nocy. Niebawem będzie się rozwidlać, a on nie zmrużył oka nawet na chwilę. I do tego ten mecz... To była dla niego jedna wielka porażka. W tej rozsypce po prostu nie mógł się skupić.

Myśli kotłujące się w jego umyśle nie dawały mu spokoju.

Co go w ogóle skusiło do tego zaklęcia?! Wciąż przypominał sobie tę chwilę. Mógł zaoponować, powiedzieć, że to bardzo ryzykowne. I do tego Lily akurat musiała to zobaczyć. Kiedy już tak dobrze się między nimi układało.

Na myśl o tym nieszczęsnym wspomnieniu, zacisnął mocno powieki. Jedna łza wydostała się, mimo jego usilnych starań. Otarł ją szybko rękawem. Pociągnął cicho nosem i przygryzł wargę. Nie będzie przecież płakać z powodu jakiejś baby! Nie byłby mężczyzną.

Tylko, że on ją kocha!
Ta myśl wydarła się z jakiegoś szczelnie skrywanego przed świadomością zakamarka. Kiedy ta prawda ugodziła go w tył głowy, jak to zwykle czynią tego typu prawdy, zdał sobie sprawę z wielkości tego uczucia. Jak może się poddać bez walki? Szarpało nim przekonanie, że wszystko stracone, mimo iż jakiś głosik szeptał natarczywie: walcz, Potter!

Czuł, jakby wnętrzności miał z waty i do tego nałykał się jakiejś chemii. Z jednej strony czuł mdłości, a z drugiej miał wrażenie, jakby wszystko przeżywał wraz z swoim żołądkiem.

Rzucał się z boku na bok. Co mógł teraz zrobić? Czy jakiekolwiek działanie miało teraz sens?

Próbował sobie wmówić, że to wszystko są emocje. Potrzebuje po prostu więcej czasu, by móc się zdystansować i zobaczyć to w innym świetle.

Nie wiedział, czy powinien dalej próbować dotrzeć do Evans, czy może już odpuścić? Co on w ogóle powinien zrobić?!


* * *



- Chłopie, marnie wyglądasz, powiem ci... - James przypomniał sobie Lupina na tym felernym śniadaniu. - Masz jakąś nietęgą minę.
- Nie pierwszy raz - sarkastycznie mruknął Potter, który zaczął intensywnie dziurawić naleśniki.
- One niczemu nie są winne. Nie znęcaj się nad nimi. - Peter wskazał swoim widelcem talerz Jamesa. Jakaż to była błyskotliwa uwaga.
- James, jesteś the best! - Black chciał rozkręcić chłopaka i posłał mu przyjaznego kuksańca w ramię. - Dałeś czadu ze Smarkiem!

Patrzyli jak pani Pompfey zabiera na lewitujących noszach zielonego Snape'a w stronę wyjścia. W Wielkiej Sali wciąż szumiało i nie mogło się uspokoić po tym "zielonym incydencie".

Od momentu, gdy Lily powiedziała Potterowi o swoim rozczarowaniu, był rozdrażniony, ironiczny, cyniczny i niezadowolony.

Zapowiadany na śniadaniu mecz, miał się odbyć o godzinie 17 i był to kolejny powód do narzekań.
- Już nie mają kiedy tego meczu robić! - złościł się, jakby rzeczywiście było na co.
- Rogacz, co się dzieje?! - Syriusz spojrzał na Jamesa co najmniej zaskoczony.

Ten tylko prychnął z pogardą i wstał od stołu. Zabrał swoją torbę i bez słowa ruszył do wyjścia. Miał tego już po dziurki w nosie. Musiał przemyśleć sprawę na spokojnie. Bez nich.

Przez wszystkie zajęcia huncwoci obchodzili się z nim jak z jajkiem. I do tego surowym. Na wszystko reagował co najmniej niestosownie, więc jeśli tylko nie musieli, nie odzywali się do niego, żeby nie wszczął bójki. W tym stanie był całkowicie nieprzewidywalny.

Podczas lunchu rozmyślał intensywnie nad rozmową z kumplami. W milczeniu palcami skubał róg croissanta, ale żaden z kawałeczków nie trafiał do jego ust. Musiał po prostu zająć czymś ręce.

Winien był im wytłumaczenie. W końcu obrywali na każdym kroku, nie mając pojęcia o co chodzi i czym zawinili. A przecież nie zrobili nic złego.

Reszta zajęć minęła w podobnej atmosferze. Tylko Potter był wyjątkowo milczący, na co nauczyciele od razu zwrócili uwagę. Zdążyli już przywyknąć do tej jego nadaktywności. Dlatego też, by nie wzbudzać podejrzeń, zbywał ich frazesami o złym samopoczuciu i niskim ciśnieniu.

W końcu nadeszła godzina 16 i tylko 60 minut dzieliło go od meczu. Jego samopoczucie nie wróżyło sukcesu. Wręcz przeciwnie: na niczym nie był w stanie dłużej skupić uwagi, bo zaraz go coś rozpraszało.Nie ma szans, pomyślał, najmniejszych.

Skierował się w stronę boiska do quidditcha. Niebo już powoli szarzało. Listopad niemiłosiernie skracał dni i o tej porze było już chłodno na błoniach. Drzewa dotychczas złocące się wokół zamku, też nieco przygasły.

Wszedł do szatni i bez słów zaczął się przebierać. Drużyna, już praktycznie gotowa do meczu, wyczekująco patrzyła na swojego kapitana, który powinien rzucić jakieś słowo wstępne na początek. Czekali, by zagrzał ich do gry i rozpalił w nich zapał i żądzę wygranej. Ale nie zapowiadało nic z tych rzeczy.

Potter próbował pozbierać myśli, wkładając szaty gryfońskiej drużyny. Jak ma ich rozpalić dogasające ognisko? Wziął oddech i spróbował się przemóc. Cóż oni zrobili? Nie wiedzą, co się dzieje. A wytrąceni z równowagi, zagrają fatalnie. Wystarczy, że on będzie wszystko knocił.
- Moi drodzy - powiedział powoli, mając wciąż pustkę w głowie. - Nie bardzo jestem w formie.

Wyglądał jak balon, z którego uszło powietrze.
- No, to akurat widać. - Szczupła brunetka o wschodniej urodzie uniosła w górę brew. Była ścigającą wraz z Jamesem. Zrobiła balon z gumy do żucia, który głośno strzelił.
- Milu - zwrócił się w stronę brunetki z gumą balonową. - Dobrze wiesz, jakiego szału dostaję od twojej gumy!

Zapadła cisza. Potter odzyskiwał dawną werwę. W jego oczach na nowo pojawił się zawadiacki błysk.
- Dość tego, mości państwo! - powiedział surowo i dla spotęgowania wrażenia zmarszczył brwi. - Dajemy wycisk tym zielonusom-ślizgusom!

Uśmiechnął się szeroko. Czuł, że jest to na siłę, ale nie wyobrażał sobie, żeby w tym miejscu, jakim jest boisko, mógł się źle poczuć. Próbował zatem zmotywować sam siebie.

Powoli zaczęło to do nich docierać.
- Greenpick - Potter odwrócił się w stronę obrońcy. - Nie zawiedź nas. Bloom, Dark, Plandsey i Writhe. Musimy współpracować, to podstawa. Jesteśmy drużyną, a nie bandą indywidualnych graczy, z których każdy orze jak może. Jasne?

Potter wręcz wykrzykiwał te zdania, chcąc dobitnie je podkreślić.
- Tak jest! - ryknęła drużyna, ewidentnie zadowolona z powrotu dawnego ich ścigającego, a zarazem kapitana drużyny.
- Czadu, wiara! - wrzasnął James, podnosząc miotłę w górę, na co inni zrobili to samo i zaczęli z entuzjazmem dosiadać mioteł.

Kiedy drzwi na boisko się otworzyły, wszyscy złoto-czerwoni popruli w powietrze, zataczając koło nad trybunami. Ryk tłumu dodawał im sił, a wiatr smagający ich twarze, sprawiał iż podnosił się im poziom adrenaliny we krwi.

James wyszczerzył się w przestrzeń i zamknął na moment oczy: czuł się jak ryba w wodzie. Tego mu było trzeba, mimo iż rozważał wymyślenie jakiego pretekstu dla wykręcenia się z meczu.

Tymczasem wystrzeliła w niebo zielono-srebrna drużyna Slytherinu. Dało się słyszeć gwizdy i oklaski.
- ... I oto nasza ślissssssska drużyna ślisssssgonów...znaczy się zgonów! - Komentatorem był znany ze swojego ciętego języka Eryk Grunderville. Był dobrym kumplem huncwotów, chociaż on ograniczał się jedynie do dobrych żartów mówionych. Nigdy nie chciał ich wcielać w życie, jak często robili to przyjaciele Pottera.
- Na litość, Grunderville! - W tle dało się słyszeć syk MgGonagall.
- Tak... A teraz krótka rozmowa z panią Hooch - kontynuował, jakby nigdy nic, Grunderville. - Daje znak, by gra była uczciwa i... i...

Trybuny zastygły.
- Piłka w grze! - zagrzmiał Eryk do mikrofonu z różdżki. - Kafla przejmuje Writhe i podaje zręcznie naszej legendzie, Potterowi...
- Eryk! - wtrąciła McGonagall. - Bez stronniczości mi tu, bo skończysz karierę.

Profesor była na pewno słyszana przez wszystkich na boisku, ale nie dbała o to. Uczniowie już dawno przyzwyczaili się do tego. W końcu Grunderville był Gryfonem i nie umiał się powstrzymać od komentarzy w stronę Ślizgonów.

James słyszał tylko urywki komentarzy Eryka. Starał się skoncentrować na grze. Spojrzał na ich szukającego, Johna Plandsey. Był niezły, tylko musiał się skupić. Greenpick dawał sobie radę, na razie nie przepuścił żadnej bramki.
- Uwaga, Potter! - usłyszał krzyk Kate Dark, która posłała tłuczka niedaleko niego. Szybko zrobił unik. Razem z Natalie Bloom nieźle sobie radziły na swoich pozycjach.

Właśnie dostał kafla od Melanii Writhe, swojej partnerki ścigającej, i pomknął w stronę bramki Ślizgonów. Zręcznie uniknął tłuczka i ślizgońskich pałkarzy. Podkręcił piłkę i rzucił wprost w najwyżej położoną obręcz.

Wiwatom, oklaskom i wrzaskom nie było końca.

Eryk skomentował to, soczyście obsmarowując "nieudacznika Lamba, obrońcy od siedmiu boleści", za co oczywiście nie omieszkała go skarcić McGonagall.

Kafle wpadały do bramek przeciwników jedna po drugiej, a znicz wciąż był w powietrzu. Gryfoni prowadzili 250 do 80.

I w tym momencie zdarzyło się coś, co odebrało Jamesowi motywację. Zobaczył smutne oczy Evans i w jednej chwili zwalił się na niego ciężar dzisiejszego dnia. Mina mu zrzedła, a zapał opadł.
- Potter!!! - Usłyszał wrzask Melanii Writhe, która próbowała podać mu kafla. - Łap!

James nie mógł się skupić. Wzrok Lily zburzył całe jego opanowanie i entuzjazm. Kafel przeleciał mu między palcami i piłkę przejął obrońca Ślizgonów, po czym rzucił ją swojemu ścigającemu.

Gryfoni stracili kolejną bramkę. Potter wiedział, że to przez niego. Zaklął pod nosem i starał się nie wypaść z rytmu gry.

Niestety nie szło mu tak, jak na początku. Stracił jeszcze cztery piłki (i w konsekwencji bramki), aż jego drużyna zaczęła się niepokoić.

Na szczęście w chwili, kiedy Ślizgoni zaczęli się punktowo niebezpiecznie zbliżać do Gryfonów, Michael złapał znicza.

Całe szczęście, pomyślał Potter. Zniżył lot, po czym wylądował na murawie i pośpiesznie ruszył do szatni.

Nikt go o nic nie wypytywał. Wszyscy chcieli przemilczeć kilkanaście ostatnich minut meczu. Cieszyli się z wygranej i wspominali co lepsze fragmenty gry, zręcznie pomijając chwile słabości ich najlepszego gracza.

Kiedy już zawodnicy wyszli z szatni i James został sam, pomyślał, że dziś musi porozmawiać z huncwotami o swoim stanie ducha, o tej jego dziwnej przemianie i o Lily.

Westchnął głęboko. Myślał o tym cały dzień i był zdecydowany powiedzieć wszystko. Jeszcze dziś. Na razie nie dotarło do niego to, co wydarzyło się podczas meczu. Będzie analizował wszystko w swoim czasie. Teraz na pierwszym planie byli huncwoci i rozprawa z nimi.

Gdy dotarł do portretu, wypowiedział oczekiwane przez Grubą Damę hasło i wszedł do pokoju wspólnego. Wszyscy świętowali wygraną Gryfonów.
- James...! - Znów usłyszał ten głos. Monika Blanc była w pobliżu.

Chłopak udał, że jej nie słyszy i próbował zręcznie wymijać wszystkich, by dostać się do dormitorium, gdzie zapewne czekali na niego przyjaciele. Nigdy nie mogli się w takim tłumie znaleźć, więc zawsze czekali na Jamesa i razem schodzili świętować.

Monika wyrosła przed nim tak nagle, że musiał się cofnąć.
- Co jest? - warknął.
- A może by tak milej? - zapytała swoim denerwującym, piskliwym głosem. - Napij się ze mną kremowego piwa.

Potter spojrzał na nią, jak na nie z pełna rozumu. Zamrugał powoli i pokręcił głową.
- Wybacz, ale to nie bardzo wchodzi w grę.
- Dlaczego? - Jego odmowa wyraźnie ją zasmuciła. - Co mam zrobić, żebyś zwrócił na mnie uwagę?

Jej szczerość zdumiała Jamesa. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Jego mózg po przejściach dnia dzisiejszego, który nota bene mógłby się już skończyć, reagował tylko na konkretne polecenia. Tym razem umysł kazał mu pogadać z kumplami. Nie przewidział na swojej drodze problematycznej Blanc.
- Eee... - zawiesił się. - Może... Nie bądź taka nachalna.

Wypalił w bardzo nietaktowny i niegodny Gryfona sposób. Ale w tym momencie myślał tylko o tym, by ta dziewczyna sobie poszła.
- Nachalna? - Jej oczy zalśniły. - Jestem nachalna?

Przegiął i zrobił jej krzywdę. Świetnie, jeszcze jej mu do kompletu zranionych serc brakuje. Jego gruboskórność zaczynała go niepokoić, ale i potwornie irytować. Teraz jeszcze Evans się o tym dowie i sprawę można będzie uznać za skończoną definitywnie.
- Słuchaj... to nie tak - bąknął beznadziejnie.
- A jak? - Monika podniosła na niego smutne oczy.
- Nie miałem tego na myśli - powiedział w końcu. - Po prostu tak za mną często chodzisz... A ja jestem wykończony tym dniem. Dał mi w kość, jak nigdy.

Dziewczyna uśmiechnęła się i pogłaskała go po twarzy wierzchem dłoni. Nie zareagował. Nic jej nie powiedział i nie odsunął się, co zdziwiło najbardziej jego samego. Spojrzał tylko na nią i pomyślał, że ma bardzo miły uśmiech.
- Muszę już iść - powiedział, lekko się do niej uśmiechając.
- Nie będę za tobą chodzić. Jak będziesz chciał, to przyjdź do mnie... - odpowiedziała.

James odniósł wrażenie, że jeszcze chciała coś dodać. Widocznie zrezygnowała, bo kiwnęła nieznacznie głową, co miało bardziej ją przekonać, że to koniec rozmowy, niż jego.

Spojrzał znad jej głowy na tłum świętujących Gryfonów: Lily przyglądała mu się uważnie. Chłopak spuścił wzrok, odwrócił się i szybko wszedł na schody prowadzące do dormitorium chłopców.

Otworzył drzwi pokoju. Byli tam, cała trójka.
- Nareszcie jesteś! - ucieszył się Syriusz, wstając z łóżka. - W takim razie idziemy na dół.

James spoważniał, zatrzymał go ruchem dłoni.
- Musimy porozmawiać - powiedział. - Nie jestem już w stanie dłużej tego w sobie dusić. Powinniście wiedzieć, co się ze mną dzieje. Jestem wam to winien.
- To prawda. - Peter rzekł zaczepnym tonem, choć może tylko się Jamesowi wydawało.
- Chodzi o Lily - wydusił Potter. - Chciałem się dla niej zmienić, żeby mnie poznała naprawdę, pokochała. Ja ja ją...

Chłopcy otworzyli szeroko oczy z przejęcia. Ale James nie zdążył nic więcej powiedzieć, gdyż zauważył, że Lupin jest wyjątkowo blady.
- Lunatyku..? - spytał ostrożnie. Pozostali też spojrzeli na Remusa.
- P-pełn-nia... - wyjąkał z trudem.

Wszyscy podskoczyli jak oparzeni. Zerwali się ze swoich miejsc.
- Na szaty Merlina, prędko, do obrazu, bo nie zdążymy zanim się zamieni! - zawył Potter i cała czwórka pognała w stronę wyjścia.

Edytowane przez mooll dnia 17-10-2009 15:20