Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] James Potter - Ostatnia szansa, rozdział XXXV (01.11.15 r.)

Dodane przez mooll dnia 10-10-2009 14:46
#10

ROZDZIAŁ VI


Od miesiąca, odkąd James, Syriusz, Remus i Peter poznali magiczną moc łaciny, przesiadywali w bibliotece na wertowaniu wszystkiego, co pozwalałoby im jeszcze dogłębniej poznać tajniki tego tajemniczego języka.

James od początku nastawiony był na perfekcję i obsesyjnie wręcz starał się wyprzedzić Lily Evans w nauce. Ich rywalizacja (bo Evans zdecydowanie złapała bakcyla na ten wyścig z Potterem i również zawzięcie się uczyła) stała się wnet w szkole czymś w rodzaju atrakcji, a ich poczynania zaczęto obserwować niczym spektakl. Dlatego też chłopak nie miał zbyt wiele czasu na prowadzenie treningów quiditcha, co niestety nie wróżyło sukcesów Gryfonom w najbliżej rozgrywce, jaka miała nastąpić już za trzy tygodnie ze Slytherinem.

Potter zdjął okulary i potarł dłońmi przemęczone oczy. Był już od czterech godzin w bibliotece i zaczął odczuwać zmęczenie, a zapach kurzu i starych książek zaczynał powoli przyprawiać go o ból głowy.
- Muszę wyjść się przewietrzyć... - szepnął Syriuszowi w ucho. - Dostanę kociokwiku, jak tak dalej pójdzie.
- O! Nareszcie głos rozsądku przemawia przez ciebie! - ucieszył się Black. - Ja już prawie skończyłem. Potem będzie najlepsze: szukanie tego odpowiedniego zaklęcia... A ty, stary, wyluzuj z tą nauką. Evans, to robot. I to nie na baterie, więc się nie zmęczy, a ty nam tu wysiądziesz.

James przewrócił oczami. Odkąd się ścigają z panią prefekt, co chwilę słyszał takie rady.
- Pytała mnie, co ci odbiło - rzucił niby mimochodem Black, nawet nie patrząc na przyjaciela.
- Że co...? - zerwał się Potter.
- No, zwyczajnie... Uważała, że coś się z tobą porobiło. - Black mówił bardzo spokojnym głosem. - Zresztą ja też się zastanawiam...
- I co jej odpowiedziałeś? - spytał okularnik, nie dając skończyć kumplowi.
- No, że się wściekłeś..., że cię pochopnie ocenia i jest niesprawiedliwa. No i postanowiłeś jej udowodnić... Co nie co...

James patrzył tępo na Blacka.
- A ona - Syriusz ciągnął, jakby nigdy nic - powiedziała, że chętnie się pościga i zobaczy na co cię stać, bo "coś się tu ciekawego kroi w wydaniu Pottera".

Black zakończył cytując słowa Lily, a przy tym przedrzeźniał jej ton głosu i mimikę. James uśmiechnął się na ten widok.

Spojrzał w okno. Zbliżał się sobotni wieczór, a oni tkwili prawie pół dnia w bibliotece. Zrobiło mu się niedobrze. Musiał wyjść i to czym prędzej.

Zaczął zbierać swoje rzeczy do torby, myśląc o tym, że zaraz poczuje się lepiej, gdy wreszcie wyjdzie z tego dusznego pomieszczenia.
- Widzimy się w Pokoju Wspólnym - rzucił Potter i ruszył do wyjścia.

Szybko zbiegł na parter z czwartego piętra. Jeszcze miał ponad trzy godziny swobodnego poruszania się po korytarzu.

Nie wiedział, od kiedy zaczął się tym przejmować; to nie było w jego stylu.

Otworzył główne drzwi prowadzące na błonia. Od razu poczuł na twarzy świeży powiew wiatru. Wziął głęboki oddech i przymknął oczy, delektując się chwilą.

Tak bardzo chciał, żeby Lily zauważyła jego starania. Co prawda, zobaczyła zmianę, ale na razie traktowała ją jak rywalizację sportową. A przecież nie tego chciał. Nie: pokonać ją za wszelką cenę, tylko sprawić, że będzie do niego bardziej przekonana. Słowem: porażka. Trzeba wybrać inny wariant.

James ruszył w stronę boiska do quiddicha. Dał ogłoszenie, że w środę odbędzie się trening, bo marnie wyglądają ich szanse na wygraną. Co prawda drużyna jest zgrana i nie powinno być aż takiego problemu, ale treningi to przecież podstawa.

Minął bramę prowadzącą na murawę, spojrzał w stronę bramek i skierował się na trybuny. Może coś go tu natchnie, w końcu to tu czuł się jak ryba w wodzie.

Spróbował przypomnieć sobie fragmenty pamiętnika Evans. Co ona tam pisała? Coś o kulturze. No właśnie. Zanim zdążyłby zachować się wobec niej kulturalnie, ona z pewnością zdzieliła by go za próbę molestowania lub rzuciłaby inne tego typu niedorzeczne oskarżenie. Pomyślał, że trzeba podejść do tego inaczej. Pokaże jej, że wobec innych jest bardzo uprzejmy. To powinno zdać egzamin.

Trochę uspokojony, nie wiedział kiedy zaczął myśleć o zaklęciach. Może by tak wymyślić zaklęcie na Evans...? Potrząsnął szybko głową. Widać zmęczenie bierze górę nad rozumem, skoro nachodzą go takie myśli.

Zastanawiał się, czy jego wiedza na temat łaciny pozwoliłaby na jakieś zadowalające efekty w dziedzinie zaklęć... Zdjął jednego buta z nogi i wyobraził sobie, że chce nim cisnąć na boisko. Cóż takiego mówił im profesor Flitwick? Czasownik... premo, prere. No dobrze: to jakiś początek jest. A teraz tryb rozkazujący. Po odjęciu końcówki dodam "i"... PREMI!

No, był z siebie dumny. Jednak nie bardzo wiedział, na czym to całe "zniekształcanie" ma polegać. Coś z udźwięcznieniem było... Może Premini!. Nie, coś tu nie gra... To chyba ten cały tryb rozkazujący. Dlaczego większość zaklęć kończy się na "o"? No oczywiście! Bo rzuca je pierwsza osoba liczby pojedynczej!

James czuł jak rośnie w nim podniecenie. Może właśnie odkrył ten cały sekret! Skupił się jeszcze raz na czasowniku i wyciągnął różdżkę.
- Premio! - szepnął przejęty, ale nic się nie wydarzyło. W końcu to była pierwsza, najprostsza możliwość.

Zaczął wymyślać inne warianty, dodając różne sylaby, aż w końcu zmęczył się tak, że odechciało mu się dalszych prób, rozważań i tej całej przechadzki. Założył na nogę buta, wstał i skierował się w stronę wyjścia z trybun.

Szedł ścieżką między drzewami, aż wszedł na błonia. Całkiem się już ściemniło, gwiazdy migotały, a księżyc z ładną poświatą wznosił się nad drzewami Zakazanego Lasu. James też zauważył, że znacznie się już ochłodziło, więc przyśpieszył kroku.

Pchnął mocno drzwi do Sali Wejściowej. O tej porze tylko nieliczni kręcili się jeszcze na korytarzach, a i ci widocznie gdzieś się spieszyli. Dochodziła godzina ciszy nocnej, więc i jemu wypadałoby zmierzać w stronę Wieży Gryffindoru.

Za pierwszym zakrętem natknął się na parkę Ślizgonów, którzy nie omieszkali rzucać jakieś ordynarne hasła w jego stronę. Nie miał siły nawet reagować i było to po raz kolejny dowodem na jakąś zmianę, która zaszła w potterowym umyśle.

Starzeję się..., pomyślał sentymentalnie i wtedy zobaczył jak ucieka ta sama para Ślizognów, których dopiero mijał.

Odwrócił się natychmiast i dostrzegł małą dziewczynkę. Stała przestraszona na środku korytarza. Nie mogła być nawet na drugim roku. Zaraz później usłyszał jak pociąga nosem, a jej ramiona lekko drżą. Mała płakała. Te gnojki z lochów musiały jej coś zrobić. Chamy.

Podbiegł do niej, ale szybsze niż on były postaci z obrazów, które próbowały pocieszać dziewczynkę albo wykrzykiwały coś o braku kultury. Próbował uciszyć to całe towarzystwo, ale to oczywiście nic nie dało. Na miejscu zobaczył, że dziewczynka trzyma w ręce mocno zniszczoną różdżkę. Totalnie nie tak, jak dawny James, dotknął jej ramienia i spojrzał przyjaźnie, jak starszy brat.

Podniosła na niego szklisty wzrok.
- Ohydne bydlaki - mruknął, ale szybko uśmiechnął się pocieszająco.
- Z-zniszczyli mi... - bąknęła przez łzy.

Potter pokiwał głową w stylu mędrca o siwej, długiej brodzie.
- Jak się nazywasz? - spytał, co ją najwidoczniej musiało nieco zdziwić.
- Tori - odparła, wycierając twarz rękawem.
- Tori, tacy jak oni tak mają - powiedział filozoficznie, choć po prostu stwierdzał fakty. - Ale coś na to poradzimy.

Dziewczynka spojrzała na niego pytająco, gdy James wziął od niej różdżkę.
- Reparo! - szepnął i oto uśmiech zagościł na dziewczęcej buźce. Różdżka była jak nowa.
- Dziękuję ci... - wyszczerzyła się do niego promiennie, mimo że na twarzy widać było niedawne łzy.
- Jakby ci dokuczali, przyjdź do mnie - mrugnął do niej przyjacielsko - Jestem James Potter. Z siódmego roku.

Tori oddaliła się wręcz w podskokach. Potter poczuł się dziwnie przyjemnie. Pomógł jej, zamiast dołożyć tamtym, co kiedyś pewnie uznałby za wartościowsze. Ale nie dziś.

Odwrócił się, żeby z powrotem mógł zmierzać do Wieży Gryffindoru. Zaczął odczuwać ogromne zmęczenie. Ale właśnie kiedy się odwracał, zobaczył Evans. Stała z szeroko otwartymi oczami, z wyrazem zdziwienie na twarzy.

On też był tym spotkaniem zaskoczony, ale chyba mniej niż ona. Założyła kosmyk kasztanoworudych włosów za ucho, chcąc ukryć zmieszanie.
- James... - wydusiła w końcu.
- Lily? Co ty tu...? - Ale nie zdążył dokończyć, gdyż mu przerwała.
- Widziałam wszystko. Twoje zachowanie było... takie inne. - Chyba nie wiedziała w zasadzie, co ma powiedzieć. Wyczuwał w jej głosie wahanie i niepewność.
- I?
- Takie... - Głos widocznie odmówił jej posłuszeństwa.

James uśmiechnął się i podszedł do niej spokojnym krokiem.

Jego oczy wyrażały łagodność. A z twarzy Evans wyczytał zmieszanie, bunt przeciwko temu co widzi, zaskoczenie ale i podziw zmieszany z zainteresowaniem. Nie zdawał sobie sprawy, że tyle na raz można wyczytać.

Wyciągnął rękę w jej stronę, ale twarz Lily nagle zmieniła się nie do poznania.

Edytowane przez mooll dnia 17-11-2009 11:01