Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] James Potter - Ostatnia szansa, rozdział XXXV (01.11.15 r.)

Dodane przez mooll dnia 06-10-2009 22:25
#9

ROZDZIAŁ V


James usłyszał huk. Otworzył jedno oko. Ta noc nie należała do wyspanych. Kilka dni temu zaspał z powodu pamiętnika Evans i nie mógł powiedzieć, że czuł się tego dnia wypoczęty. Teraz te hałasy w dormitorium. Prawdę powiedziawszy nie bardzo miał ochotę zmuszać się do przebudzenia.

Rozchylił kotarę swojego łózka z kolumienkami i mruknął ochryple w przestrzeń, żeby mu dano jeszcze, cholibka, z kwadrans snu, bo są w tym pokoju tacy, którzy go potrzebują. I zacisnąwszy rogi poduszki na uszach, próbował zasnąć. Nic z tego. Podniósł się na łokciach.
- Zamknąć się! - warknął i omiótł dormitorium zaspany i ledwo widzący na oczy.

Opadł bezwładnie na poduszkę, po czym dotarło do niego, co zobaczył, mimo, iż widział to jakby przez mgłę. Chłopcy się bili. Zwyczajnie jeden tłukł drugiego. Odechciało mu się spać.

Przetarł oczy i pośpiesznie zerwał się z łóżka.
- Panowie, do chol...! - Już chciał działać i obezwładnić jednego z napastników, lecz w drogę wszedł mu Lunatyk, chwytając go mocno za ramiona i unieruchamiając.
- Zostaw. - Remus popatrzył mu w oczy.
- Ale o co tu chodzi?! - Potter zaczynał tracić nad sobą panowanie, czując jak zalewa go krew. - Możecie przestać?!

Peter próbował się bronić przed ciosami Blacka. Co prawda Syriusz jeszcze nic mu nie zrobił. Bardziej wyglądało to na próbę zastraszenia, niż chęci zrobienia krzywdy.
- James... - wysapał Syriusz - ... Ten drań...!
- Łapa, opanuj się. - Spokojnie, ale stanowczo skarcił go Lupin.
- Grzebał ci w rzeczach! Nakryliśmy go! To zdrajca! Czego tu szukałeś?! - Black wyglądał na wyprowadzonego z równowagi.
- Glizdek... - Jamesowi otworzyły się szeroko oczy. - O czym mówi Łapa...?

Remus puścił Pottera, gdyż ten przestał się już szarpać. Stał teraz w osłupieniu, przyglądając się wszystkiemu jak w zwolnionym filmie. Przecież to jego przyjaciel. Nie mógł tego zrobić umyślnie. Na pewno da się to jakoś racjonalnie wytłumaczyć...
- Rogasiu... - zaskomlał Pittergew - ... ja nie chciałem! Naprawdę... Tylko... Tylko... Bałem się...

Peter plątał się w zeznaniach. To zdecydowanie nie przemawiało na jego korzyść. W Jamesie coś się zapadało do środka. Czuł to w okolicy płuc.
- Bałeś?! - zakpił Syriusz. - Tchórz!
- Na litość, Black! Dajże mu spokój! Chcę się dowiedzieć prawdy! - warknął Potter, po czym spojrzał wyczekująco na Petera. - No...? Słucham.
- Bo... Bałem się o ciebie... - wystękał przerażony Glizdogon. - I... Nie wiedziałem co o tym myśleć... Czy czegoś nie knujesz przed nami...

Tym razem Lupin i Black spojrzeli ze zdumieniem na Jamesa. Wydawali się nieco skołowani przebiegiem całego zajścia.
- Ja?! Knuję?! - wrzasnął James. - Bezczelne oszczerstwa!

Odwrócił się tyłem, żeby móc się pozbierać i uspokoić. To były poważne oskarżenia.
- ... z Evans - dokończył Peter.

Potter odwrócił się powoli. Wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie. I do tego szokowało na każdym kroku. On miałby coś knuć z Evans? Ona go przecież nienawidzi.

To ostatnie stwierdzenie bardzo go zabolało. Ale niestety było prawdziwe. Bardzo chciał to odwrócić, ale nie mógł. Wziął się co prawda za naprawianie tego, ale czy zdoła...? Musiał jednak przyznać, że pomysł wykradnięcia pamiętnika nie był godny pochwały. Mimo to miał nadzieję, że może przynieść pożądane skutki.
- ... Widziałem cię kilka dni temu. - Glizdogon powoli zaczął się uspokajać, a jego głos stał się nieco pewniejszy.
- No i? - spytał Lupin. Czekali na ciąg dalszy.
- Obudziłem się koło trzeciej w nocy chyba... Nie spałeś. Widziałem światło różdżki z twojego łóżka... - Peter całkiem przestał się jąkać i zarzucił nawet lekko oskarżający ton.
- Nie mogłem zasnąć... - skłamał James, ale chcąc ratować się przed wyrzutami sumienia dodał: - Miałem koszmar.
- A on kazał ci iść z różdżką i naszą mapą z dormitorium? - James ciekaw był, ile jeszcze asów w rękawie ma Peter.
- Nie... - zaczął powoli, by zdążyć na poczekaniu coś wymyślić - Po prostu... eee... Musiałem się przejść, żeby ochłonąć. A mapa... No cóż, nie chciałem załapać szlabanu przez spotkanie z Filchem. Trzeba zachowywać ostrożność, nie?

Powiedziawszy to, spojrzał z obawą, czy chłopaki mu uwierzą. Nie chciał im jeszcze mówić o planie. Jeszcze nie był na to gotowy. Huncwoci wydawali się przyjąć tę wersję za wiarygodną. Komuś innemu by nie uwierzyli, ale James był jedną z niewielu osób, która mogła odprężyć się na spacerze po zamku o trzeciej nad ranem. Jedynie Pettigrew nie był co do tego przekonany. Syriusz puścił Petera i wziął głębszy oddech.
- Następnym razem możesz zapytać go osobiście - powiedział na odchodnym. - Albo powiedzieć nam. Jak robisz coś bez nas, to trochę tak, jakbyś nie chciał żebyśmy o tym wiedzieli, jasne? Łatwo możesz zarobić guza.

Poklepał go pojednawczo w plecy.
- Jasne... - odpowiedział ledwie słyszalnym głosem Glizdogon.

Zeszli na dół do Wielkiej Sali na śniadanie. Po drodze minęli grupkę Krukonek, którą Black wydawał się w szczególny sposób zainteresowany. James zauważył jak nieznacznie wyprostował się. Po chwili huncwoci zorientowali się, że przyjaciel wsiąkł w tłum idących na śniadanie. W morzu głów Potter wychwycił rozczochraną głowę Blacka, który z uśmiechem rozmawiał zaaferowany, okraszając swoje wypowiedzi obfitą gestykulacją.
- Zaczekamy na niego przy stole - westchnął Potter, machając ręką w stronę Syriusza. - Jestem piekielnie głodny!

Przy stole Gryffindoru było sporo uczniów, a każdy już zajęty był swoimi sprawami i jadł pośpiesznie.

James usiadł ciężko. Kawy..., pomyślał, sięgając po dzbanek z magicznym napojem pobudzającym. Nałożył sobie pięć tostów, udając, że nie widzi przyglądających mu się osób. Nie będzie się nikomu tłumaczył ze swojego głodu.
- Dziś zaklęcia - mruknął Lupin.

Wszyscy od tygodnia mówili o tych lekcjach z podekscytowaniem. Zapowiedziano im, że będą poznawać zasady zaklęciotwórstwa. James myślał o nich intensywnie, gdyż zaklęć, jakie chciał rzucać, nie było w żadnym podręczniku. Efekty musiały być wymyślne, dlatego wyczekiwał z niecierpliwością dzisiejszego poranka. Miał przeczucie, że będzie w tym dobry.
- Słuchajcie... Mam takie pomysły na te zaklęcia...! - Pottera aż nosiło. - Coś czuję, że ten temat siądzie mi jak żaden inny...
- Tobie zawsze siadają tematy, Rogaczu - powiedział Peter.

Nie do końca jednak było pewne, czy mówi to jak stwierdzenie faktu, czy zgryźliwą uwagę, która miała maskować jego zazdrość. Pettigrew nigdy nie był aż taki dobry jak James, mimo, iż tamten nie potrzebował nauce poświęcać zbyt wiele czasu.
- Założę się, że i tak Lilka będzie lepsza. Zawsze jest. - Ton Lunatyka wskazywał, iż kieruje się zwykłą analogią wydarzeń.
- Nie... - rozmarzył się James, ale wkrótce wrócił do rzeczywistości. - Tym razem nawet Evans nie będzie ode mnie lepsza!

W tym momencie klapnął obok nich Syriusz. Wyraźnie zadowolony i w lepszym humorze. Nie zwracając uwagi na pytające spojrzenia kolegów, zabrał się za plastry bekonu, które zagryzał tostem.
- Pycha! - wydobyło się z jego pełnych ust.
Kiedy przełknął kęs zmarszczył brwi.
- No co?
- Nie, nic. Ale pochwal się może przyczyną tego twojego wyśmienitego nastroju, co? - zagaił James, niby niezobowiązująco.
- Och, to nic takiego! - machnął ręką Black. - Ale skoro chcecie wiedzieć... Vera jest absolutnie boska!
- Vera? - zdziwił się Peter.
- Veronika Brook, ta Krukonka z szóstego roku... - W jego głosie dało się słyszeć rozmarzenie.

Chłopcy spojrzeli po sobie. Czy musieli coś dodawać? Syriusz wpadł w czarną dziurę, w jaką wpada człowiek zakochany. W jednym momencie Jamesowi przeszło przez myśl, że może i on jest w takiej czarnej dziurze. Ta wizja nieco ostudziła jego zapał. Nie była szczególnie zachwycająca: otchłań, mrok, zniewolenie umysłu i zatracenie się w tej jednej osobie. Co prawda Black nie wyglądał jak "wpadnięty w czarną dziurę", co nie oznaczało, że to tylko taka powłoka. Jeśli ktoś zakocha się bez wzajemności, mrok i zniewolenie umysłu absolutnie odzwierciedla stan ducha takiej osoby. Na razie, to Syriusz wydawał się fruwać w obłoczkach, gdyż owa Krukonka w wyraźny sposób odwzajemniała zainteresowanie chłopaka. Natomiast James nie czuł się dobrze, kiedy Evans wrzeszczała na niego, zwracała się z pogardą i miała za nic jego starania. Błąd w strategii kosztował go opinię u dziewczyny i czasem czuł się rozrywany przez potworę od środka, która wyżera mu wnętrzności. Kiedy napotykał Lily, puchnął mu żołądek, a mimo to wiedział, jak się to spotkanie skończy. Dlatego Potter patrzył na ich wspólną przyszłość dość pesymistycznie. Tak, on na pewno znajdował się w czarnej dziurze.

Z rozmyślań wyrwał go głos, na dźwięk którego wnętrzności zaczynały poruszać mu się w środku jak pod wpływem zaklęcia Wingardium Leviosa.
- ... Zabawnie?! - Evans wyraziła swoje powątpiewanie. Szła z Dorcas w kierunku stołu Gryfonów. - Założę się, że Potter wymyśli coś, po czym będziemy się punktowo w Gryffindorze zbierać przez cały rok.
- Ale te nowe zajęcia są bardzo twórcze - Dorcas próbowała przekonać przyjaciółkę. - Poza tym przypominam ci, że to nie kto kto inny, ale właśnie ty, pozbawiłaś Gryffindor dziesięciu punktów, choć nie rozpoczął się jeszcze rok szkolny.

Lily westchnęła, po czym usiadła na przeciwko huncwotów, gdyż tylko tam były wolne miejsca. Jej wyraz twarzy wskazywał, że bardzo nie chce w ich obecności przyznać racji Dorcas, choć czuła że powinna. Przyjaciółka zdawała się czytać jej w myślach i tylko się uśmiechnęła.

Dziewczyny nałożyły sobie po naleśniku i skropiły go syropem klonowym.
- Cześć. - James nie wiedział kiedy mu się to wyrwało. Lekko poróżowiał na twarzy i próbował zamaskować to, poprawiając okulary.

Lily i Dorcas spojrzały na niego z niedowierzaniem, po czym wymieniły znaczące spojrzenia.
- Cześć - mruknęły.

Głupia sytuacja. Potter chciał coś zrobić, cokolwiek, by ruszyć z miejsca i pokazać Evans, że nie jest tym samym lekkoduchem Potterem.
- Idziecie na zaklęcia? - spytał głupio. Musiały iść, bo te zajęcia mieli razem, ale nic innego nie przychodziło mu do głowy. Czuł na sobie zdziwione spojrzenia hunców. - Dziś podobno zaklęciotwórstwo...

Uśmiechnął się blado, ale szybko zorientował, że nie zostało to odebrane tak, jakby chciał.
- Wiem, tylko czyhasz na okazję, co? - kwaśno spytała Lily.
- Okazję? - Nie rozumiał. A wyraz jego twarzy przedstawiał szczere zdziwienie. Miał wrażenie, że Evans lekko się zagapiła, jakby zobaczyła coś sprzecznego z naturą, jak ćwierkającego kota.
- Potter, czy ty aby nie jesteś chory? - zapytała, przyglądając się mu uważnie, ale nie kryła niechęci do niego.

Chłopak potrząsnął głową.
- Chory? - powtórzył tępo. Pogrążał się, czuł to.

Evans przewróciła oczami.
- Nie wyspał się, Ślicznotko - odezwał się Black. - Coś bełkotał o koszmarach.

Dziewczyna zlekceważyła zaczepkę. Każda reakcja byłaby zła. Sięgnęła po kubek z kawą i upiła łyk.
- Biedactwo... - burknęła z ironią, nie patrząc na niego.

W tym momencie dotarło do Jamesa, że dziewczyna przekroczyła granicę. On próbował być miły, a ona nawet nie siliła się na obojętność.

Wstał z impetem przewracając kubek, który na szczęście był już pusty. Sięgnął po swoją torbę z książkami i z wściekłością, o jaką pewnie nikt by go w tej chwili nie podejrzewał, warknął:
- Taka perfekcyjna, idealna Lily, którą kocha każdy kto ją pozna. Ach, jakież to wzorcowe! Zwłaszcza, kiedy ktoś się zwraca do ciebie miło, a ty mu z premedytacją w ten sposób!

Powoli tracił panowanie nad sobą. Głos zaczynał mu drżeć. Teraz nie oszczędzał na ironii, nie liczył się z konsekwencjami. Może właśnie traci swoją ostatnią szansę na bycie z tą dziewczyną. Ale nie dbał o to. Nie będzie chciał być z taką, która darzy go tylko pogardą i politowaniem.
- Byłem skłonny pokazać ci jak bardzo wydoroślałem i zmieniłem się przez te wakacje, żebyś zechciała łaskawie chociaż raz się ze mną umówić! Ale skąd! Teraz widzę, jaka jesteś krótkowzroczna i nie wierzysz w zmianę człowieka. W takim razie masz moje słowo: od tej chwili będziesz miała spokój. I obyś go znienawidziła...

Drżał na całym ciele, wychodząc z Wielkiej Sali. Inni uczniowie przyglądali mu się z żywym zainteresowaniem. Zostawił swoich towarzyszy broni na polu bitwy. Jednak kule się ich nie imały. Byli tam bezpieczni, więc przestał się nimi przejmować. A dziewczyny? Przypomniał sobie minę Lily: szok pomieszany z niedowierzaniem i... żalem? Ten ostatni pierwiastek, który zdawał się wyczuwać wtedy... Nie wiedział, czy przypadkiem nie chciał sobie tego wmówić. Dlatego starał się przestać o tym myśleć. Nadał sobie takie tempo, że po trzech minutach zaczął nieznacznie dyszeć, wbiegając na kolejne partie schodów.

Jednak myśli kłębiły się w jego głowie splątane niczym kołtun i biegały wokół wydarzeń ostatnich chwil. Lily, zdumieni uczniowie, jego wybuch. Nie wiedział, czemu akurat teraz tak zareagował, w końcu nie był to pierwszy raz kiedy Evans tak go potraktowała. Nawet nie był to szczyt jej umiejętności niemiłego zachowania.

Tuż przed klasą zaklęć wpadł na Monicę Blanc. Nie chciał być teraz w jej skórze i też nie wysilał się specjalnie, by okiełznać emocje. Po prostu dał im upust, traktując dziewczynę jak worek treningowy.
- Zostaw mnie wreszcie, uparta dziewczyno! - krzyknął. Poczerwieniał na twarzy. Spotkanie z nią nie było nawet na szarym końcu listy rzeczy, jakich by w tym momencie nie chciał.
- Ale James...! - jęknęła boguducha winna dziewczyna, widocznie nie spodziewając się aż tak gwałtownej reakcji.
- Nie chcę cię widzieć! - warknął. - A w tym momencie to uczucie jest zdwojone!

Dziewczyna wyglądała, jakby się miała lada moment rozpłakać, więc już nic nie dodał, mimo iż miał wielką ochotę z satysfakcją poprzyglądać się jej łzom, nie wiedzieć czemu. Na siłę opanował się i wszedł do klasy.

* * *


- Witam państwa! - James usłyszał głos dobiegający zza biurka. Wiedział, że profesor Flitwick jest naprawdę niewielkich rozmiarów i przyzwyczaił się, że czasem go nie widać, jeśli za biurkiem nie stanie na krześle.

James pomyślał, że lekcje zaklęć to dobry start na rywalizację.Teraz tym bardziej pokaże Evans, na co go stać. Będzie najlepszy, choćby miał stanąć na rzęsach.

Profesor Flitwick kazał im przeczytać rozdział o zaklęciotwórstwie, po czym mieli to omówić i próbować wcielać w życie. W podręczniku niestety nie było wiele informacji, a autor ograniczył się jedynie do samej podstawy podstaw.
- Zatem, proszę mi powiedzieć - Flitwick przerwał ciszę przeznaczoną na lekturę. - Z czym w ogóle będziemy mieć do czynienia na dzisiejszych zajęciach i przez najbliższy miesiąc. Panno Evans?

Lily podniosła rękę w górę. Potter miał ją wyprzedzić, lecz jeszcze nie był do końca przekonany, czy powinien we wszystkim ją prześcignąć. A co dopiero w aktywności na lekcjach.
- Podręcznik mówi - zaczęła gładko i spokojnie - że przy zachowaniu odpowiednich zasad można ułożyć dowolne zaklęcie. Do tego przede wszystkim potrzebna jest znajomość łaciny.

Profesor uśmiechnął się.
- Bardzo dobrze. A dlaczego akurat łacina? - Pytanie to było prawdopodobnie kierowane do Lily, lecz Potter chciał zagrać jej na nerwach i zemścić się. Nigdy nie uczestniczył specjalnie w zajęciach tak aktywnie jak ona. Nie odczuwał takiej potrzeby, mimo że znał odpowiedzi na pytania. Podniósł rękę.

Po klasie przeszedł szmer i nawet sam nauczyciel nie umiał ukryć zaskoczenia.
- Eee... pan Potter?
- Nie od dziś wiadomo, jakie magiczne właściwości ma ten język - rozpędził się James, zaczynając swój wywód tonem znawcy. Odpowiednio artykułował każde słowo tonem osoby, która odpowiada na to pytanie, choć nie uważa je za zbyt ambitne. - Pierwsi starożytni magowie, zwani Wielkimi Magami mieli niewyobrażalną moc, a wypowiadanie słów, które miałyby pełnić rolę zaklęć, były im tylko pomocne w sprecyzowaniu danego czaru czy uroku. Ponieważ jedynym dobrze im znanym językiem była łacina, stała się ona językiem magii. Być może przesiąknęła nią dzięki Wielkim Magom. I właściwości magiczne przeszły na cały język. A zaklęciotwórstwo stało się powszechne i bezpieczne tylko dlatego, że język ten stał się językiem martwym.

Wszyscy patrzyli na niego totalnie zaskoczeni. James Potter w roli aktywnego studenta - to było dla wielu czymś zjawiskowym na pograniczu cudu i uroku, który musiał być rzucony na chłopaka.

Flitwick zamrugał kilka razy, chcąc widocznie otrząsnąć się z transu, w który wpadł po wysłuchaniu Pottera.
- Bardzo dobrze - powiedział powoli. A gdy wydawał się już wracać do siebie, dodał:
- Dziesięć punktów dla Gryffindoru. To było... zaskakujące, panie Potter.

James uśmiechnął się po swojemu.
- Czyli osiągnąłem zamierzony efekt.

Kilka osób na sali zachichotało. Ale pozostali wciąż szeptali między sobą, konspiracyjnie wskazując na chłopaka.
- Stary...! - Black szepnął, nachylając się w stronę Pottera. - Co to było?
- Od dziś tak to będzie wyglądało. - powiedział na półuśmiechu James, co zabrzmiało pół żartem a pół serio.

Twarz Blacka spoważniała i patrząc przyjacielowi głęboko w oczy, szepnął stanowczo:
- Oddaj nam Jamesa, słyszysz? My chcemy dawnego Rogacza!

Potter o mało nie prychnął ze śmiechu, który udało mu się stłumić. Zdradzały go tylko ramiona, które lekko się trzęsły. Ale nic na to nie odpowiedział, bo chciał zbyć Syriusza milczeniem. Nie zamierzał mu jeszcze mówić, dlaczego postanowił dokonać tak radykalnych zmian.
- To ma coś wspólnego z Evans, nie? - Black przyglądał mu się uważnie.
- Trzeba po prostu kiedyś dorosnąć, Łapo. - Argument dobry jak każdy. A ten wyjątkowo udany, bo logiczny. - Widzisz, jakby się dłużej zastanawiać, to jest nasz ostatni rok, a potem już nas czeka poważna, problematyczna i jak zwykle rozczarowująca rzeczywistość.

Chciał odciągnąć przyjaciela od tematu Lily.
- Dziwnie się z tobą gada teraz. Mądrzysz jak Ślicznotka - prychnął Syriusz.

Między huncwotami krążyły różne przezwiska, które zazwyczaj pozostawały między nimi. "Ślicznotka" było jednym z nich. Tak nazywali Lily Evans. Bywało, że w użyciu było kilka przezwisk dla jednej osoby. Dla niej również.
- Moi drodzy - zwrócił się do wszystkich nauczyciel. - Do tworzenia zaklęć będą nam potrzebne słowniki łacińskie. Przed wymyśleniem zaklęcia, należy dokładnie zastanowić się co ma owo zaklęcie wywołać. Jeśli ruch, musimy opierać się na czasownikach...
- Daj spokój - żachnął się Potter, udając jednocześnie, że słucha profesora.
- Umiem dodać dwa do dwóch - Black zmrużył oczy. - No, ta zmiana zaraz po scenie, którą odstawiłeś w Wielkiej Sali i zacząłeś z zawiścią próbować prześcignąć tę dziewczynę. Rogasiu, znam cię!

James przygryzł wargi. Co miał mu powiedzieć? Nie był gotowy, a mimo to nie chciał okłamywać Syriusza. Zaczął bawić się różdżką.
- Nie mogę ci teraz o tym powiedzieć - Zdecydował się na szczerość. - Nie jestem na to gotowy. Ale obiecuję, że dowiesz się o tym jako pierwszy. Tylko teraz nie wnikaj...

Spojrzał z obawą na Blacka. Ten uniósł brwi do góry i otworzył usta jakby już miał coś powiedzieć, ale w końcu zrezygnował. Teraz spoglądał na Jamesa w taki sposób, że ten odetchnął z ulgą. Widział w oczach huncwota zrozumienie.
- Dobrze, w takim razie - rzekł spokojnie Black. - Wierzę, że masz ku temu powód...
- Panie Black - Flitwick widocznie zauważył, jak Syriusz mówił do Jamesa. - Czy do stworzenia zaklęć używamy całych słów?
- Eee... - Black patrzył bezmyślnie na Flitwicka. Jego twarz przyjęła wyraz błagalno - przerażony.
- Proszę zatem uważać, bo może się to skończyć brakiem zaliczenia tego działu - powiedział nauczyciel karcąco, ale wnet się rozchmurzył. - Zatem może pan Potter. Skoro już mamy tę przyjemność słuchać pana aktywnego uczestnictwa w zajęciach.
- Raczej nie używamy całych słów - odparł James bez zastanowienia. Nie bardzo znał się na łacinie, ale skoro zaklęcia się wykrzykuje, musi być to co najmniej odmiana danego słowa.
- Oczywiście, że nie - potwierdził Flitwick. - Dane słowa muszą być odmieniane przez przypadek wołacza i osoby w czasie przyszłym i dodatkowo zmodyfikowane.
- Dlaczego? - spytał Glizdogon.
- No właśnie to jest najbardziej fascynujące! - Zapalił się nauczyciel. - Cała magia w tym języku polega na tym, że te modyfikacje nie mają zasad. Absolutnie żadnych! Jeśli wymyślicie sobie zaklęcie, które... Dajmy na to otwiera drzwi...
- Sięgniemy do czasownika otwierać? - weszła mu w słowo Evans.
- Dokładnie! - Ucieszył się Flitwick. - Ale problem polega na tym, że gdy odmienicie sobie przez przypadek wołacza i osoby, możecie próbować niewielkich zmian brzmieniowych. Często przez dodanie przykładowo jednej sylaby, lub głoski. Dlaczego jest to potrzebne? Zaklęcia muszę odpowiednio brzmieć. I dany dźwięk, który się wydaje przy jego wypowiadaniu, daje pożądany efekt. Lecz, jak już mówiłem, nie ma zasad. Dlatego zaklęciotwórstwo sprawia tyle kłopotów i jest pracochłonne.

James już miał w głowie z tuzin pomysłów na zaklęcia i nie mógł się doczekać kiedy będzie mógł przystąpić do pracy nad nimi. Oczy świeciły się na tę myśl nie tylko jemu. Połowa uczniów była wyraźnie podekscytowana.
- Czy są jakieś pytania? - spytał na koniec Flitwick.

Rękę podniosła Lily Evans. Oczywiście..., pomyślał gorzko Potter.
- Słucham?
- Skąd mamy wiedzieć, że jakieś zaklęcie będzie dwuczłonowe? Jak na przykład znane nam zaklęcie lewitujące?
- Bardzo dobre pytanie! - Profesor klasnął w swoje małe dłonie. - Myślę, że zorientujecie się jak zerkniecie do słowników. Wszystko zależy od czasownika. Bo to one bywają dwuczłonowe.

W klasie zapanował harmider. Wszyscy mówili na raz podniesionymi z emocji głosami i dzieląc się swoimi pomysłami na zaklęcia, cenzurując patenty i pomysły.
- Zatem na zakończenie zajęć poproszę was o zapisanie na pergaminie pięciu pomysłów - powiedział nauczyciel, zmierzając w stronę swojego biurka. - A na zadanie macie mi podać wasze propozycje ich realizacji. Proszę o twórcze podejście do zadania. Może komuś uda się stworzenie zaklęcia.

Wszyscy z zapałem wyciągnęli pióra i pergaminy. Znów w klasie zrobiło się głośno. Przy czym huncwoci bawili się przy tym wyśmienicie i co chwilę z ich strony dobiegały stłumione śmiechy. James nie bardzo chciał uczestniczyć w tych wyścigach. On miał już wszystko w głowie. Pośpiesznie zapisał swoje propozycje na pergaminie:

1. zawiązywanie sowie listów
2. podcinanie nóg
3. dmuchanie z różdżki wiatrem
4. ślinotok
5. polerowanie


Kiedy zajęcia się zakończyły, Potter myślał tylko o tym, żeby udać się do biblioteki i wypożyczyć słownik.

Nagle ktoś klepnął go po plecach. Gdy odwrócił się, ujrzał Blacka. W jego wzroku było coś, co mówiło mu, że ma ochotę na Mega Psotę (w ten sposób nazywali między sobą żart grubego kalibru). Aż bał się zapytać o co chodzi.
- Co jest? - spytał niepewnie.
- Mam pomysł. - Tego się właśnie obawiał James. Black znacząco uniósł jedną brew. - Znajdziemy zaklęcie, którym poczęstujemy Smarka!
- Mnie w to nie mieszaj. - James naprawdę nie miał zamiaru do tego przykładać ręki.
- Ale to będzie najlepsza Mega Psota, Rogaczusiu! - Black był tak napalony, że żadna odmowa do niego nie docierała. - Zmienimy mu kolor skóry!

Potter jęknął. Jeśli odmówi, to będzie to dowód na jego przemianę, ale nie ma możliwości, żeby huncwoci się nie domyślili. A jeśli nie odmówi, to jego plan posypie się na amen.
- Nie będziemy cię w to tak bardzo angażować. - Syriusz puścił mu oko. - Ale nie możesz odmówić.

Wiedział, że musiałby się naprawdę z tym kryć i nie dać złapać. Lily nie może się dowiedzieć. Chwilę jeszcze wahał się, przeżywając swój dylemat, po czym westchnął głęboko.
- Wchodzę w to.

Edytowane przez mooll dnia 17-11-2009 10:52