Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] James Potter - Ostatnia szansa, rozdział XXXV (01.11.15 r.)

Dodane przez mooll dnia 01-10-2009 11:11
#6

ROZDZIAŁ III


- A niech to... - jęknął James Potter.
Stał trzy metry od niejakiego Severusa Snape'a, który pojawił się jakby spod ziemi. Akurat obok niego. Jak pech, to pech. Westchnął, ale zaraz poczuł swąd jakby palonych... włosów?

Obrócił się natychmiast w stronę Ślizgona. Ktoś musiał czarami podfajczyć mu jego tłuste kłaki. Poczuł satysfakcję i jednocześnie ukłucie zazdrości, że to nie on wpadł na ten pomysł. Smarkerus sobie zasłużył, nie ma co go żałować.

W tłumie uczniów dostrzegł trzech młodzieńców, którzy ledwo utrzymywali równowagę i podpierali się wzajemnie, gdyż śmiech odbierał im kontrolę nad ciałem. Huncwoci. We własnej osobie: Łapa, Lunatyk i Glizdogon. Rewelacyjnie się bawili. Tyle, że bez niego. Dlaczego? Czy coś się wydarzyło...?

Nie miał czasu myśleć nad tym, gdyż na horyzoncie zobaczył skrzywioną Evans, która zmierzała w jego stronę z wyciągniętą różdżką.

Masz ci los. Akurat, kiedy nie miałem z tym nic wspólnego, musi się tu zjawiać. Mam przekulne, to pewne jak dwa i dwa równa się...
- Potter! - warknęła, zbliżając się do Jamesa - Pewnie! Wszystko po staremu, co?

Ach, ta ironia. Wręcz wylewała się z niej. I do tego tak do niej nie pasowała...
- ...Yyy... że co? - bąknął głupio.
- Nie osłabiaj mnie - przewróciła oczami. - Ten numer był bardzo w twoim stylu.
- Ale... ja nie miałem z tym nic wspólnego! - bronił się jeszcze i na potwierdzenie tych słów zamachał wyciągniętymi rękoma w geście obronnym.
- Jak zawsze, nie? Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru, Potter. Zaczynamy rok na debecie, co? - spytała jadowicie.

James tylko zmrużył orzechowe oczy i zacisnął tak mocno wargi, że pozostała z nich cienka linia. Gotował się. Był oszołomiony, zły i do tego piekielnie głodny, co go tylko nakręcało do dalszych zaczepek.

Miałem się zmieniać dla niej... no żeby z czasem! Po moim trupie! Skoro mnie tak osądza i ocenia, Potter pokaże jej już na co go stać..., pomyślał wściekły, Jeszcze mnie, baba, pożałuje... najpierw dam jej w kość. Tylko umiejętnie...

Nie myślał jeszcze o tym, że powinien powiedzieć coś kumplom. Na razie skrzętnie obmyślał plan: niech zobaczy w nim kogoś, w kim się zakocha. Sto procent, że gdzieś o tym pisała. Wszystkie dziewczyny piszą takie rzeczy. No, może najtrudniej mógł sobie w tej roli pisarskiej wyobrazić często ordynarną i gruboskórną Danielle, która chyba nie potrzebuje pamiętnikowego wsparcia. Już miał przed oczami swoją nocną wyprawę do dormitorium dziewczyn, a w głowie miał cały plan, gdy nagle coś przywołało go do rzeczywistości.
- James...! - Słodki sopran zadźwięczał mu w uszach. Zdziwił się, że szyby nie popękały. Odwrócił się, przełykając z trudem ślinę; Jeszcze jej mi tu na deser brakowało do całego tego szwindlu, pomyślał, po czym na głos odparł jedynie:
- Cześć. Wiesz, chłopaki czekają przy stoliku... Pogadamy później, co?

I z kopyta ruszył w stronę stołu Gryffindoru.
To była Monica Blanc. Blondi-Krukonka. Fatałaszki nosiła wyłącznie w kolorach lila, róż, pastele i błękity, a ulubionym zajęciem - prócz zagadywania Jamesa - było malowanie paznokci. To znaczy, był to wniosek huncwotów (ale, jak się okazało, nie tylko) po pobieżnych obserwacjach (dłuższe grożą Nie-Chcę-Wiedzieć-Czym). W końcu trzeba znaleźć czas na ich malowanie, zmienianie codziennie ich barw i deseni. A do tego wszystkiego była nieznośnie nachalna. Niestety James zdecydowanie był w jej typie i ona ewidentnie wzięła sobie do serca przekonanie go do swoich uczuć i do tego w jakiś sposób zmusić go do ich odwzajemnienia. Fantastyczny początek.

Zasapany i naburmuszony dopadł swoje miejsce między Lunatykiem i Łapą.
- Pięknie mnie urządziliście. Kumple! - prychnął jak rozjuszony kocur. - Żeby na mnie wszystko od razu zwalić. Ale o to - mniejsza. Największy żal, że sami sobie ze Smarkerusa robiliście jaja i to beze mnie!

Nałożył sobie kilka udek z kurczaka, urwał porządny kawał bułki i włożył go do ust. Przegryzł kurczakiem i popił sokiem z dyni. Do jego mózgu powoli docierały impulsy z żołądka i z wolna Potter zaczynał się uspokajać.
- Z Rogaczem zawsze ta sama śpiewka... - westchnął Lupin, ogryzając kostki. - Chłopie, naucz się, że zaczynasz mieć pretensje jak coś już zjesz. Nieznośny jesteś na głodniaka...

Huncwoci zarechotali. Potter znany był ze swojego porywczego charakteru, a już z pustym żołądkiem był bombą zegarową.
- Nie mogliśmy cię znaleźć z tym tłumie - powiedział trochę na przeprosiny, trochę jako wytłumaczenie Peter. - Nie wiadomo skąd pojawił się Snape. Nie wiedzieliśmy, że jesteś nieopodal. Potem dopiero...

Na stole pojawiły się słodkości i desery. James rzucił się na koktajle owocowe z lodami i rurki z kremem. Ale nie tylko on. Wszyscy zdawali się pierwszy raz na oczy widzieć takie kulinarne cuda. Chociaż uczta była co roku taka sama.
- Ale z tym podpaleniem, to był mój pomysł - dumnie napuszył się Black. - Dobre to było, musicie przyznać.
- No, racja - przytaknął James, pakując sobie do ust całą muffinkę z jagodami. - Pozazdrościłem ci tego pomysłu. Powinniśmy spalić je do końca, bo on nie wie jak się powinno o nie dbać.

W sumie nie musiał tego mówić. Chciał pokazać chłopakom, jaki to on nie jest kreatywny, ale pożałował swoich słów. Nie wiedział dokładnie dlaczego złapały go wyrzuty. Może naprawdę dojrzewa!
- Stary, a już myślałem, że coś się z tobą porobiło... - Łapa wyraźnie odetchnął z ulgą i sięgnął po tartę z malinami.

James wyglądał jakby zobaczył trolla: oczy okrągłe ze zdziwienia, ale cały wyraz twarzy, jakby nieco zażenowany.
- Eee... co ty... Łapa... - wydusił w końcu, spoglądając na swój koktajl. Ale mimo zapewnień, coś kazało mu uspokoić się na czas całej uczty i przemilczeć ją.

Było to tak w jego wypadku nienaturalne, że Huncwoci raz po raz zerkali na niego i pytali czy wszystko gra. Coraz więcej uczniów zaczynało się mu dziwnie przypatrywać i z ukosa rzucać zdziwione spojrzenia. Nie ograniczyło się do stołu Gryfonów. Uwagę zaczęli zwracać też uczniowie z innych domów i szeptać. Trochę go to irytowało.

Spojrzał ukradkiem na Evans. Zajęta była rozmową z Danielle, co jakiś czas przerywaną chichotem. W pewnym momencie i ona zauważyła coś, co było wbrew naturze Pottera i spojrzała na niego ze zdziwieniem: był w końcu między gronem swoich kumpli i wielbicieli Takich-Jak-Oni-Żartów, a mimo to siedział w spokoju, nie popisywał się, nie naśmiewał, nie obrażał nikogo, nie używał różdżki do - jak on to nazywał - "zabawnych psikusów", nie wykrzykiwał do niej niczego i nie próbował być "cool", jak to miał w zwyczaju, mierzwiąc swoją czuprynę. I nie tylko jej coś tu nie pasowało.

Kiedy uczta dobiegła końca, wymęczeni tak sytym posiłkiem, udali się do swoich dormitoriów.

James pod powiekami czuł piach, miał ochotę już tylko iść spać. Nie rozmawiał z nikim, tylko po zdawkowym "...branoc", odprowadzany uważnymi spojrzeniami pewnymi niepokoju, schował się za zasłonkami swojego łóżka. Rano... wszystko powie, zrobi, ale dopiero rano. Ledwie zdążył o tym pomyśleć, zasnął kamiennym snem.

Obudził się z ciężką głową. Wiedział, że odwlekanie wytłumaczenia swojego zachowania kumplom dobiegło końca. Jeszcze chwilę bił się z myślami. Może powinien powiedzieć tylko Syriuszowi? Nie, lojalność, to lojalność: albo wszystkim, albo nikomu.

No i nie powiedział w końcu nikomu. Zwlókł się z łóżka. Czekała go masa zajęć, widział już plan. Zielarstwo idzie na pierwszy ogień, nie będzie źle.

Wciągnął bluzę i ubrał okulary.
- Panowie? - zapytał raźno pustą przestrzeń w dormitorium. Chciał sprawiać wrażenie wyspanego i nie mającego nic wspólnego z Potterem poprzedniego wieczoru.
- Rogaś... Coś się z Tobą dzieje... - zaczął ostrożnie Lupin, który siedział przy stoliku pod oknem i wpatrywał się w nie z jakimś niezrozumiałym zainteresowaniem. Po tych słowach jednak spojrzał wymownie na Jamesa.
- Daj spokój... Miałem ciężki dzień wczoraj - zaczął się tłumaczyć Potter. - Ale dziś już jest jak najbardziej po staremu!
Mimo jego gorliwych zapewnień, Remus przyglądał się mu z uwagą.
- James - zaczął po chwili dłuższego milczenia. - Wiesz, mnie to tam lotto, czy jesteś cwaniak, żartowniś i dusza towarzystwa, czy mruk, milczek i do tego bez poczucia humoru.

Rogacz stał zaskoczony nagłym wywodem przyjaciela. Lunatyk nigdy nie był specjalnie zaangażowany w jego żarty. Ponad to był prefektem, więc przydawał mu się jego spokój i opanowanie. Żadnemu huncwotowi nie odmówił udziału w jakimś żarcie, ale po prostu był z nich wszystkich najspokojniejszy i najcichszy. Do tego jeszcze James nie miał z nim takiego kontaktu, jakby chciał. Prędzej dogadał się z Syriuszem, który był jego nieodłącznym partnerem we wszystkim co robił.
- No i? - stęknął, nie wiedząc jak zareagować.

Lupin westchnął i popatrzył na niego wymownie.
- No i to, że to nie ma znaczenia. Zachowuj się jak chcesz. Ale po prostu kiedy nagle i do tego diametralnie zmieniasz swoje zachowanie, nie da się tego nie zauważyć. Musi być ku temu jakaś przyczyna. Wolimy z chłopakami, jak powiesz nam co się stało i tyle. Potem zachowuj się jak chcesz... Ale nie prowokuj nas do dowiadywania się na własną rękę. - Zabrzmiało to dziwnie w ustach Remusa. Był bardzo poważny.

Potter wciągnął powietrze do płuc i powoli je wypuścił.
- Niewiele mogę jeszcze powiedzieć - wydusił w końcu z trudem.

Przyjaciel spojrzał na niego pytająco.
- Powiem, kiedy będę mógł. Teraz musicie mieć do mnie cierpliwość. Chodzi o...
- Evans? - Zza środkowego łóżka wychyliła się kosmata głowa Blacka. Wyszczerzył się do nich. - No, chyba nie myśleliście, że będziecie sobie tu gawędzić bez nas, co?

James podniósł znacząco brew ku górze i spojrzał na Lupina.
- Gawędzić - powtórzył z powątpiewaniem w głosie.
- Ja myślę - usłyszeli sapanie Glizdogona - że trzeba Rogaczowi pozwolić działać. Wiecie jak on za nią łaził całe sześć lat. Niechże się mu uda w końcu.

Peter usiadł na środku pokoju i przeciągnął się.
- Dobra. Rób, co tam chcesz. - Łapa spojrzał poważnie na Rogacza. - Ale obiecaj tu uroczyście, że jak będziesz mógł, to nam powiesz wszystko. A do tego czasu my tolerujemy twoje dziwne zachowania.
- Uroczyście obiecuję - rzekł oficjalnym, poważnym tonem James - że gdy tylko będę mógł, powiem wam czemu zachowuję się tak, a nie inaczej. Lily jest dla mnie bardzo ważna... - Ostatnie zdanie wypowiedział bardzo cicho.

Pozostali spojrzeli po sobie, ale nie skomentowali tego w ogóle, by nie spłoszyć Rogasia. Ten jednak szybko się otrząsnął i powiedział już swoim dawnym tonem:
- Śniadanie, towarzysze!

Reszta uśmiechnęła się do siebie i zbiegła na dół do Wielkiej Sali.

James wchodził jako ostatni. Już miał plan, ale obawiał się chęci uczestnictwa w nim kumpli. A na to nie mógł pozwolić. Bo zamierzał zrobić to dziś w nocy...

Edytowane przez mooll dnia 17-11-2009 10:01