Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] James Potter - Ostatnia szansa, rozdział XXXV (01.11.15 r.)

Dodane przez mooll dnia 11-01-2012 17:16
#137

Nota: Jak się okazało, jeszcze są jakieś osoby, które coś pamiętają z mojej wersji siódmego roku Jamesa Pottera. A to się chwali. Tekst jest obetowany (błyskawicznie) przez Sz.P. Lady House - brawa.
Dziękuję za wszelkie sugestie dotyczące błędów i fabuły. Mam nadzieję, że druga część rozdziału Was nie rozczaruje...
Tymczasem rzucam ten tekst na pożarcie (Wam) i czekam z niecierpliwością na Wasze komentarze. Pamiętajcie - ona karmią Wena! ^^





Rozdział XXXI - część II




James zapukał ostrożnie do gabinetu profesor McGonagall.
- Proszę! - usłyszał w odpowiedzi.

Chłopak ostrożnie nacisnął klamkę i pchnął solidne drzwi.

Rozglądnął się po pomieszczeniu. W gabinecie opiekuna Gryffindoru zdarzyło mu się być kilkukrotnie. Niestety, zazwyczaj nie były to przyjemne wizyty. Zawsze kończyły się albo odebraniem punktów, albo szlabanem.

Zauważył jednak, że od ostatniego razu gabinet nieco się zmienił. Wystrój był oszczędny. Dwa olbrzymie regały z książkami po prawej stronie zajmowały prawie całą ścianę. Po przeciwległej stronie całą płaszczyznę pokrywały półki o nieregularnych długościach i wysokościach, na których spoczywały różne drobiazgi i sprzęty magiczne. Ten brak regularności wprowadzał lekki oddech do sztywnych zasad, którymi zawsze kierowała się McGonagall. Z sufitu na cienkim łańcuszku zwisał żyrandol w minimalistycznym stylu: wyglądał jak pojedyncze pnącza rośliny wychodzące z jednego punktu, zakończone maleńkimi abażurami przypominającymi kielichy kwiatów. James pomyślał, że te małe punkciki w kielichach-abażurach dawały dużo większe światło, niż można byłoby się tego po nich spodziewać.

Na końcu pomieszczenia stało solidne, dębowe biurko, na którym spoczywały kałamarze, dwie dodatkowe lampki w stylu żyrandola i masa uporządkowanych papierów. Profesor McGonagall wyglądała, jakby za wszelką cenę chciała skończyć tę uciążliwą robotę i położyć się spać, ale pracy miała na co najmniej dwie godziny, jak oszacował James.
- Potter? - spojrzała na niego lekko zaskoczona, lecz szybko dodała: - Och, oczywiście... Tędy.

McGonagall wstała energicznie. Pomimo lekko podkrążonych oczu, wyglądała jakby dopiero skończyła z nimi zajęcia w południe. Miała na sobie ciemnozieloną, lekko połyskującą pelerynę a włosy wciąż nienagannie upięte w wysoki, ciasny kok.

W tym momencie jednak rozległo się głośne, natarczywe pukanie.
- Kogo zaś niesie? - mruknęła lekko poirytowana. Najwidoczniej była już bardzo zmęczona, pozwalając sobie na narzekanie, ale już głośniej powiedziała: - Proszę wejść!

Do gabinetu wkroczył Filch, kurczowo trzymając za ramię chłopaka, w którym James z miejsca rozpoznał Smarka.

Niedorajda od siedmiu boleści..., pomyślał siląc się, by jego twarz wyrażała obojętność. Szpiegiem to on nie ma szans zostać...
- Przepraszam, że przeszkadzam, pani profesor... - odezwał się chrapliwie woźny, choć nie wyglądał, jakby mu było z tego powodu specjalnie przykro i szarpnął energicznie Snape'a za ramię, jakby to miało wszystko tłumaczyć, lecz po chwili dodał: - Mam tu gagatka, pałętającego się po zamku...
- Widzę - odparła McGonagall oschle, po czym westchnęła z miną wyrażającą ból głowy. - Panie Snape... Cóż pan tak pilnie potrzebował załatwić poza swoim dormitorium?

Filch puścił chłopaka, kiedy opiekunka Gryffindoru, wskazała mu ręką krzesło znajdujące się tuż przy biurku.

Snape, rozmasowując sobie ramię, ze spuszczoną głową usiadł na krawędzi krzesła. Rzucił szybkie i ukradkowe spojrzenie w stronę Pottera, który tylko nieznacznie uniósł lewą brew. James zresztą przypuszczał, że chłopak nie może przeboleć, iż akurat on, Potter, jest świadkiem jego upokorzenia, czym niewątpliwie było spotkanie z Filchem, pogadanka u zastępcy dyrektora i najprawdopodobniej nałożenie kary, którą zapewne będzie szlaban. Jeszcze niedawno w takiej sytuacji James zrobiłby wszystko, by pokazać Smarkowi, gdzie jest jego miejsce, a następnego dnia przekazałby komu trzeba soczystą informację o upadku Snape'a, by dowiedziała się o tym cała szkoła. W zasadzie jego samego zaskoczyło, iż wcale nie cieszy go widok żałośnie wyglądającego Ślizgona, jednak nie czuł potrzeby dokopania mu z tego powodu. Wolał nie mieć z nim nic wspólnego, to wszystko.

Minęło kilka chwil, a McGonagall nie doczekała się odpowiedzi. Snape uparcie milczał.
- No, słucham? - ponagliła go.
- Nie mogę powiedzieć - odpowiedział w końcu bardzo cicho, a jego przetłuszczone, czarne włosy jeszcze bardziej przysłoniły mu twarz.
- Nie? - Twarz nauczycielki wyrażała głębokie zdziwienie. Rzadko spotykała się z tak otwartą niesubordynacją.

Nagle przechyliła głowę, jakby coś sobie uzmysłowiła. Spojrzała na Pottera. Odwróciła się w jego stronę i ruchem głowy wskazała, by poszedł za nią. Skierowała się za ogromną kotarę, dzięki której ani Filch, ani Snape nie mogli zobaczyć ogromnego obrazu, do którego podeszła. James zauważył, iż wyjątkowo nie przedstawiał on żadnego czarodzieja, a jedynie mugolskie miasto z lotu ptaka. Potter rozpoznał w nim Londyn dzięki charakterystycznemu Tower Bridge na rzece Tamizie, ale też leżącemu nad jej brzegiem Pałacowi Westminster i Big Benowi.

Londyn jest bardzo widowiskowy z góry..., przemknęło Potterowi przez głowę.

Nauczycielka szarpnęła za klamkę umieszczoną w ramie obrazu, który otworzył się niczym drzwi. Nie weszła jednak przez nie, lecz ręką wskazała chłopakowi kierunek.
- Pamiętaj: przed posągiem feniksa należy podać hasło - powiedziała szeptem, prawdopodobnie ze względu na woźnego i Smarka. - W tym tygodniu to Wełniane skarpety. A teraz na górę. Dyrektor też chce pójść spać, a wciąż na ciebie czeka.
- Tak jest - odparł szybko chłopak i zaczął szybko wspinać się po stromych, kamiennych schodach.




- Wełniane skarpety - powiedział niepewnie James, stojąc przed żelaznymi drzwiami gabinetu dyrektora. Czuł się trochę głupio, wypowiadając tak dziwaczne hasło.

W tym momencie w drzwiach strzeliło coś kilkukrotnie w różnych miejscach. Potter nie wiedział, czy jest to właściwy mechanizm, gdyż nigdy nie spotkał się z czymś takim. Kiedy trzaski ucichły, niepewnie zapukał, ale nikt mu nie odpowiedział. Powtórzył to nieco mocniej, jednak wciąż odpowiedziała mu cisza.

W końcu zaryzykował i powoli nacisnął klamkę. Otworzył oporne, ciężkie drzwi i wszedł do środka.

Nigdy nie był w gabinecie dyrektora, więc chłonął oczami każdy milimetr pomieszczenia. Było wysokie i duże z antresolą, gdzie zauważył pełne regały sięgające sufitu z ciasno poukładanymi księgami.

W tej części gabinetu, w której teraz stał James, ściany pomiędzy oknami wypełniały szklane witryny, za którymi można było zobaczyć przeróżne urządzenia i przedmioty magiczne. Jednak po jego prawej stronie była oszklona wnęka, za którą znajdowała się solidna misa. Na sąsiadujących półkach stały różnej wielkości i kształtów pojemniki, flakoniki i buteleczki. Chłopak zdał sobie sprawę, że w gabinecie panował lekko niebieski odcień, który prawdopodobnie pochodził z niebiesko zabarwionych witraży w oknach, oddzielających kolejne witryny.

Potter stał jak zaczarowany, dopóki z transu nie wywołał go ciepły i spokojny głos.
- Dobry wieczór, James.

Chłopak zwrócił głowę w stronę dochodzącego głosu. Spojrzał w górę. Na antresoli stał profesor Dumbledore, który właśnie powoli zaczął schodzić w dół schodami kończącymi się przy dużym, solidnym biurku.
- Dobry wieczór - odpowiedział James nie do końca przekonany, że ten rodzaj powitania pasuje do godziny odwiedzin.
- Zapewne zastanawiałeś się, dlaczego cię tu wezwałem. - Dumbledore mówił spokojnie, wciąż przemierzając schody, nieśpiesznie stawiając stopy.

Chłopak tylko przytaknął skinieniem głowy.
- Usiądź, proszę - powiedział Dumbledore, wskazując solidne krzesło stojące przed biurkiem. Sam zaś powoli zasiadł po drugiej stronie mebla i oparł łokcie na oparciach. I splótłszy dłonie, przybliżył je do ust w zamyśleniu.
- Godzina nie jest młoda - odezwał się w końcu dyrektor - więc przejdę do rzeczy.

James czekał. Szumiało mu w głowie. Z jednej strony był pełen obaw, czy nie czeka go tym razem wyrzucenie ze szkoły. Z drugiej jednak pamiętał tę pewność, z jaką Lily powiedziała mu, że Dumbledore chciał się spotkać w zupełnie innej sprawie.

Przełknął nerwowo ślinę. Dyrektor chyba to zauważył, bo nieznacznie się uśmiechnął.
- Dla nas byłaby to większa szkoda, gdybym cię, James, wyrzucił - spojrzał na niego ciepło znad swoich okularów połówek.

Ulga, jakiej doznał Potter, była tak widoczna, że Dumbledore zaśmiał się krótko chropowatym śmiechem, a chłopak zawtórował mu nieśmiało.
- James - odezwał się znów po chwili. - Sprawa jest poważna i chciałbym, byś jej nie zbagatelizował.

Potter kiwnął głową na znak, że zrozumiał. Wówczas dyrektor rozsiadł się wygodnie i przybrał minę bajkopisarza.
- Może sobie nie zdajesz sprawy - zaczął - że w szkole niewiele rzeczy się ukryje moim oczom... Mam na myśli to, że oczy innych są moimi oczami. Chodzi mi o duchy, postacie z obrazów, naszego pana Filcha i jego kotkę Norris...

Zrobił krótką pauzę, by pozbierać myśli.
- Tak, James, wiem o waszej mapie - powiedział w końcu bez cienia triumfu w głosie. - Czy chcesz mi jeszcze o czymś powiedzieć?

Chłopak zastanawiał się czy jednak nie powiedzieć o pelerynie. Skoro Dumbledore wie o istnieniu mapy i nie chce jej skonfiskować... Prawdopodobnie chodziło o Luniaka. W innym wypadku na pewno by im ją odebrał. Jednak Remus wymaga nadzwyczajnych środków i Dumbledore to rozumie. Jednak szybko skarcił się w duchu. Po co ma mu o niej mówić? Chłopak nie widział takiej potrzeby.
- Nie... - odpowiedział na głos.

Dyrektor jeszcze chwilę mu się przyglądał, po czym ciągnął dalej:
- Widzisz, James... Pomimo tego, że w praktyce mam więcej niż tylko dwoje swoich oczu, nie mogę rozwiązać bardzo poważnej sprawy...

Czyżby ten wielki Albus Dumbledore, dyrektor Hogwartu, odznaczony niezliczonymi nagrodami, prosił o pomoc siedmioroczniaka Jamesa Pottera? Tego jeszcze nie grali, pomyślał z lekkim ubawieniem chłopak, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
- A ponieważ twoja szajka... Jak wy się tam nazywacie? - staruszek zmrużył oczy, ściągnął brwi, usiłując sobie przypomnieć nazwę i lekko potarł podbródek.
- Huncwoci - podpowiedział James.
- No, jasne! - uśmiechnął się dyrektor. - Prawda jest taka, że wiecie więcej niż inni o tym, co się dzieje między uczniami naszej szkoły. Niestety żadna postać z obrazu i żaden duch nie jest mi w stanie powiedzieć niczego o relacjach uczniowskich. Wy natomiast - tak. A ponieważ to ty stoisz na jej czele, mam do ciebie kilka pytań.

Zapowiadało się naprawdę ciekawie. On, James, będzie pomagał przy rozwiązaniu zagadki samej dyrekcji Hogwartu. Ba! Będzie w tym celu mógł używać Mapy Huncwotów! Lily pęknie z dumy...!

W jednym momencie uleciał z niego lęk i odechciało mu się spać.
- Oczywiście, bardzo chętnie pomogę. Jeśli tylko będę w stanie - odpowiedział grzecznie i czekał, co nastąpi.
- Jestem przekonany, że doszły do ciebie słuchy na temat tego nieszczęsnego jednorożca, którego zabito... - Dyrektor rzucił krótkie, ale uważne spojrzenie w stronę huncwota, jakby sprawdzał jego reakcję.
- Tak... - odparł cicho James i zmrużył oczy, jakby to mu miało pomóc w przeszukiwaniu dysku twardego swojej pamięci.
- Niestety, sprawcy nie zdołaliśmy odnaleźć - powiedział smutno Dumbledore. - Nie wiem, czy do tego dojdziemy... Może kolejne wydarzenia pomogą nam w tym ustaleniu...

Potter zastanawiał się, o jakie "kolejne wydarzenia" może chodzić dyrektorowi, lecz na odpowiedź nie musiał długo czekać.
- Orientujesz się, jak sądzę, z jakiego powodu został zabity. - W spojrzeniu staruszka czaił się smutek.
- Nie trzeba mi do tego Mapy Huncwotów - uśmiechnął się gorzko Potter. - Dla krwi.

Dyrektor powoli pokiwał głową, aby potwierdzić słuszność wypowiedzianego przez chłopaka zdania.
- A tej nie było - powiedział z głębokim westchnieniem Dumbledore i chłopak zrozumiał, że to jest właśnie clou tej sprawy.

James zmarszczył brwi i spojrzał na nauczyciela, jakby się przesłyszał.
- Jak to: nie było jej?
- Upuszczono mu praktycznie całą krew - spokojnie odpowiedział dyrektor. - Pytanie więc jest nie: kto zabił jednorożca, lecz: komu ta krew była potrzebna. Inne pytanie, inne poszlaki, a odpowiedź prawdopodobnie tak sama, lub naprowadzająca.

Potter zaczynał rozumieć tok myślenia Dumbledore'a. Wiedział, jakie teraz padnie pytanie. A przecież dopiero co Ogon zwierzył mu się z tego, iż to on znalazł tego koniowatego. Albo osła, przemknęło Potterowi przez głowę, przypomniawszy sobie ostatnią lekcję ONMS.

Chłopaka obleciał blady strach. Zdał sobie sprawę, że Glizdogon wdepnął w coś gorszego, niż zwierzęce odchody. I to coś teraz będzie się za nim ciągnęło gorzej niż smród. Trudno będzie mu się obronić, nawet jeśli jest niewinny. Nie, no...! Peter j e s t niewinny!, nawrócił się w myślach. Ale jeśli nie... W zasadzie oni sami zamierzali rozwiązać tę zagadkę. Teraz jednak sprawy się komplikują. Jeśli Glizdek złamał prawo, oni mu to wybaczą, ale Ministerstwo może nie mieć tyle miłosierdzia. Potter był przekonany, że Peter jest szantażowany przez któregoś z Czarnej Trójcy i bał się myśleć, co od niego chciała, że teraz Dumbledore szuka u niego, Jamesa, pomocy.

W jednym momencie poprzysiągł sobie, że spotka się z resztą huncwotów w tej sprawie, jak tylko będzie taka sposobność i zrobi wszystko, ale to absolutnie wszystko, by Lily poszła do Slughorna na to głupawe spotkanie.

Już zaczął jej współczuć wieczoru, które będzie musiała spędzić w towarzystwie nadętych bubków, gdy dyrektor wyrwał go z zamyślenia.
- Widzę, że jesteś poruszony - rzekł powoli.
- Eee... - Potter szybko próbował wymyślić coś przekonującego. - No, ciężko, żebym nie był... Niecodziennie dowiaduję się o tym, że w zabitym jednorożcu nie ma krwi...

Staruszek przenikał go wzrokiem.
- Przecież to oznacza - perorował James - że ta krew jest komuś potrzebna. Komuś na krawędzi życia i śmierci... A to zawsze poważna sprawa. W końcu taki czyn wiąże się z przekleństwem tego życia...

Dyrektor przytaknął:
- Nie doceniałem chyba twoich zdolności... - uśmiechnął się tajemniczo i dodał: - Przemyśl swoją odpowiedź, wyśpij się i jutro po zajęciach przyjdź do mnie i powiedz mi, co wiesz w tej sprawie...

Potter także nie doceniał dyrektora. Jego przenikliwy wzrok widział naprawdę wiele. Chłopak był przekonany, że Dumbledore zobaczył coś w jego zachowaniu. Coś, co kazało mu przypuszczać, iż James ukrywa jakieś informacje, ale nie chce lub boi się mu powiedzieć. Widocznie przeczuwał, że w grę wchodzi coś naprawdę ważnego, jak przyjaźń lub miłość. Dał mu czas. Nie za dużo, ale nie ma wyjścia, musi mu wystarczyć. Wiedział, ze trzeba się spotkać i obmyślić strategię. Myślał, że zdąży się z chłopakami spotkać bez Petera zanim zdecydują się na poważną rozmowę z samym zainteresowanym. Czasu jednak nie było.

Chłopak czuł się jak w potrzasku. Bardzo bał się, że ta współpraca może zaszkodzić Ogonowi. Z drugiej jednak strony, jeśli Peter schodzi na złą drogę, trzeba go z niej zawrócić, a on może się stawiać - czasami ma takie odchyły, mimo iż raczej jest im wierny. Polityka wobec władz Hogwartu i Glizdogona musi być niezwykle delikatna.
- Oczywiście - odpowiedział Potter i chwycił się krawędzi biurka, jakby chciał wstać. Czekał jeszcze na pozwolenie Dumbledore'a.

Ten uśmiechnął się dobrodusznie i pozwolił mu odejść, życząc dobrej nocy.

Wychodząc z gabinetu, James spojrzał na zegar stojący na nieopodal biurka i pomyślał, że na pewno tej nocy się nie wyśpi - dochodziła czwarta.