Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] James Potter - Ostatnia szansa, rozdział XXXV (01.11.15 r.)

Dodane przez mooll dnia 09-10-2010 10:34
#122

ROZDZIAŁ XXX


- A ona na to najbezczelniej: "Co tak stoisz bezmyślnie?" - Syriusz aż się zapowietrzył z oburzenia i spojrzał na Jamesa, czy również podziela jego zbulwersowanie. - Co prawda stałem w pobliżu i nie mówiłem nic, bo zbierałem myśli do kupy, ale... bezmyślnie?!

Siedzieli tylko we dwójkę na krawędzi łóżka Pottera. Syriusz był już w swojej brązowej piżamie, lecz James wciąż w ubraniach. Dochodziła już dwudziesta pierwsza, ale Black najwidoczniej nie mógł ze swoimi rewelacjami poczekać do rana. W jego rutynie pojawiły się pierwsze oznaki rewolucji. A to oznaczało, że musiał Jamesowi opowiedzieć wszystko i to koniecznie teraz. Bo jak się okazało, Syriuszowi zaczęło zależeć na Danielle i teraz przeżywał każdy moment ich dzisiejszej rozmowy.

- Co ty mówisz...!
James starał się słuchać przyjaciela. Naprawdę. Nie jego wina, że teraz to także on miał problem z "zebraniem myśli do kupy".

Evans wciąż była obrażona. Minął kolejny dzień, a on nie wiedział jak ją udobruchać. Już nie wspominając o jego wyczynie na błoniach wobec Smarka. Ale, na litość, czy to z jej strony było w porządku? Kiedy on, James, był tuż obok, Lily jakby nigdy nic gawędziła sobie ze Snapem. Dobrze wiedziała, że samo jego imię działa nie niego jak płachta na byka. A odebranie trzydziestu pięciu punktów Gryffindorowi ma się do tego po prostu nijak!

- ... No i mówię jej, że ładny mamy dzień. - Syriusz wyglądał, jakby spowiadał się właśnie z najgorszej wpadki życia. - Zacząłem od pogody!

Ewidentnie go to załamało.
- Co ty mówisz...! - powtórzył Potter, kręcąc głową.
- Jakbyś widział jej minę! - Black zasłonił twarz rękoma. - Zaczęła się histerycznie śmiać. Myślałem, że ktoś rzucił na nią jakiś urok!
- Co ty mówisz...! - James włączył automat. Black zresztą potrzebował tylko wysłuchania, a nie rady. To nie była wina Pottera, że totalnie nie mógł się skupić.
- A potem do mnie z takim tekstem: "No to gdzie chcesz mnie zaprosić?" - Syriusz podniósł ręce w górę, jakby zachowanie dziewczyny wołało o pomstę do nieba. - Chwytasz?!

Potter nie chwytał. Dziewczyny mają jeszcze kilka dodatkowych zmysłów, więc fakt, iż czytają w myślach jakoś go nie zaskoczył. Lily - na przykład - umiała jeszcze zmusić go do rzeczy "niezmuszalnych". Ech... Lily...
- ... mnie tylko tak na moment zatkało, a ta znów: "Podnieś tę szczękę z trawy." - Black zrobił minę, jakby zaraz miał zasłabnąć.
- Co ty mówisz...! - A Potter znów to samo, jakby odtworzył swój tekst z taśmy.
- Stary! - Syriusz najwidoczniej nie zauważył nieobecnego wzroku Jamesa, bo ciągnął dalej: - Ale potem odzyskałem mowę - powiedział dumnie.

James pokiwał głową. Musi na przerwie obiadowej pogadać z Lily. Nie mogą tak żyć! On już zaczyna naprawdę tęsknić! Na przykład za zapachem jej włosów i za tym zawadiackim spojrzeniem...
- I... Taram-taram, grają trąby...! - zawył śpiewnie Black, naśladując dźwięk wydawany przez jakiś instrument dęty. - Umówiłem się z nią na... RANDKĘ!
- Co ty mówisz...! - głucho powiedział Potter.

W tym momencie Syriusz zorientował się, że coś tu nie gra. James chyba się wyłączył, nastawiając przy tym autopilota.
- Ej, Rogacz, do jasnej... ciasnej! - rzucił mu spojrzenie mówiące "Halo, jest tam kto?!" - Czy ty mnie w ogóle...

I w tym właśnie momencie w drzwiach dormitorium pojawił się Remus Lupin. Wyszczerzył się do nich bez słowa. Jamesowi przyszło na myśl, że powinien jeszcze przyjaźnie zamachać ogonem. Ale to zachowanie prędzej pasowałoby do Łapy.
- Luniak, chłopie ty mój! - Syriusz rzucił się na kumpla, żeby go wyściskać.

Tym razem Remus był porządnie zmaltretowany swoją przemianą i chłopaki bardzo się ucieszyli widząc, że po dawnych ranach nie ma żadnego śladu.
- I co? Dostałeś tam wszystko od pani Pomfrey? - zagaił Black.
- Eee... - bąknął Lupin, nic nie rozumiejąc. - Znaczy... Co? Aż się boję, co ona mogłaby mi dać...

Roześmiali się.
- Rogacz nas tu uspokajał, że masz absolutnie wszystko. - Black spojrzał na Jamesa z udawaną pretensją w głosie. - A ja mu od razu mówiłem, że tobie to trzeba jakąś lasencję podrzucić do opieki nad... hm... duchem, skoro Pomfrey zajmowała się twoim ciałem...

Wszyscy wybuchnęli niekontrolowanym śmiechem.
- Ty już lepiej nic nie mów - powiedział do Blacka James, zwijając się ze śmiechu.

Wtedy też do dormitorium wszedł Peter. Jego twarz na moment rozjaśniła się na widok zdrowego Lupina, ale wnet zgasła.
- Co jest? - spytał go Potter.
- Nie mam dla ciebie dobrych wieści... - powiedział cicho. - Widziałem Evans z Sev... markiem - dokończył, poprawiając się.

James jęknął i skrzywił się. Spojrzał w okno. I do tego ta pogoda mnie dobija, pomyślał ze złością.
Remus spojrzał na nich, marszcząc czoło. Próbował odnaleźć się w tej sytuacji.
- Lily obraziła się na Rogatego - wyjaśnił Syriusz, kręcąc głową.
- Nie wiem, czemu mnie to nie dziwi. - Lupin mruknął bardziej do siebie, niż do nich. - To chyba musisz coś z tym zrobić.

Potter podniósł na niego wzrok zbitego psa.
- Chyba nie myślisz, że dziewczyna pierwsza wyciągnie do ciebie rękę. - Remus skrzyżował ręce na piersi. - Taka natura. A baby z naturą nie walczą. One zresztą w ogóle nie walczą.
- To znaczy?
- To znaczy, że to zawsze ty będziesz musiał starać się bardziej - podsumował Lupin.
- Ale Luniaku! - zaprotestował Potter. - Jak to?! Przecież to nie jest sprawiedliwe!

Remus uśmiechnął się tylko dobrodusznie, niczym siwiejący staruszek.
- A tyś widział sprawiedliwość na tym świecie, Rogasiu?

Potter poczuł, że głębiej zapada się w materac. Czyli został urządzony na cacy. I znów wszystko przez dziewczyny!
- Mówią: płeć słaba - podchwycił Peter. - Teraz wszystko jasne. Kobitki to wykorzystują... A zakochany facet to taki, któremu odebrało rozum i logiczne myślenie. Nie widzi nic, poza tą jedną...
- Ogonku. - Remus spojrzał na Peter wzrokiem pełnym podziwu. - Zdumiewasz mnie! To rzeczywiście prawda.

Peter aż pokraśniał od tego komplementu.
- Ja myślę, że wszystkim nam dobrze by zrobił porządny kawałek czekoladowego ciasta - mlasnął Syriusz, a jego wzrok był rozmarzony.
- A może wpadniemy do kuchni? - zaproponował James. - Skrzaty nie będą zachwycone, ale na huncwotów nie ma mocnych!

Roześmiali się wszyscy i potakiwali mu, nakręcając się na coraz to inne przysmaki, które zwędzą z kuchni.
- Rogaczu, no to jaki masz plan? - spytał Peter i wszyscy spojrzeli na Pottera.
Ten jednak tylko pokręcił głową z politowaniem.
- No, oczywiście wszystko na mojej głowie...! Ale skoro mam ją taką mądrą... Hm... - zastanawiał się głośno. - Słuchajcie, plan jest taki...


* * *


- Auu! - syknął Lupin. - Nadepnąłeś mi na stopę!
- Wybacz - szepnął Peter. - Ciasno tu jak w puszce sardynek!

Cała czwórka huncwotów dreptała powolutku pod peleryną-niewidką w stronę obrazu, za którym ukryte było przejście do kuchni. Robili to już nieraz. A nocne spacerki po korytarzach Hogwartu należały swego czasu do ich ulubionych rozrywek. Ostatnio jednak zaprzestali płatania zbyt wielu psikusów i drak. Sprawa Ogona, Lily... To wszystko nagle się skomplikowało, zakłócając prawidłowy rytm huncwotów.

Potter obawiał się, że mogli wyjść z wprawy, zwłaszcza po tym incydencie przy Grubej Damie. Peter musiał się na moment zamyślić, bo zahaczył o obraz swoją szatą i kobitka z obrazu momentalnie podniosła głos, uderzając przy tym w histeryczny ton. James, uciekając pod peleryną z chłopakami, usłyszał jeszcze coś o jakimś obcym duchu i rozboju w biały dzień. Dopiero później uświadomił sobie absurdalność tych słów: dochodziła w końcu dwudziesta druga.

James zerknął w ciemny tunel tajnego przejścia do kuchni. Było cicho. Kiedyś z Blackiem próbowali podglądnąć skrzaty podczas śniadania. Do kuchni nie udało im się wejść, ale już na początku tajnego przejścia słychać było gwar. Teraz było całkowicie cicho.
- Dobra nasza! - szepnął do kumpli. - Wszystko wskazuje na to, że skrzaciska śpią jak zabite.
- Jaka dobra?! - zaskrzeczał Syriusz.
- Ciiii! - uciszył go Peter.
- Zabite skrzaty nie zrobią mi kiełbasek! - szepnął, a jego mina wyrażał głęboką rozpacz.

James w ciemności usłyszał tylko westchnienia Petera i ciche prychnięcie Lupina. Sam natomiast klasnął się otwartą dłonią w czoło.
- One śpią, Black. Ś p i ą. - Potter powiedział to bardzo powoli i wyraźnie, żeby mieć dokładną kontrolę nad słowami. - W porównaniu z głupotą wszechświat ma swój koniec...

Syriusz w odpowiedzi tylko mocno pacnął go dłonią w potylicę, ale nie odezwał się już.
- Za mną - szepnął James i ruszył w głąb tunelu.

Kiedy już znaleźli się w środku i zasunęli za sobą obraz, Potter zwinął pelerynę i już po chwili szli, oświetlając sobie drogę światłem z różdżki wywołanym Zaklęciem Lumos.

Tunel kończył się małym otworem, który zasłonięty był przez niewielki obraz. W końcu skrzaty nie potrzebowały obrazów cztery razy większych od siebie.

James pchnął go lekko, a ten jęknął skrzekliwie, drgnął, po czym odsunął się. Chłopcy przecisnęli się przez otwór, a ich oczom ukazała się kuchnia.

Była ogromna, mimo iż wszystkie sprzęty były dopasowane do wzrostu przeciętnego skrzata. Potter dostrzegł nawet odrębny stolik, przy którym zapewne odbywała się degustacja dań mających trafić na stoły uczniów. Na piecach nie stały żadne resztki z kolacji, jak oczekiwali chłopcy, więc rozpierzchli się po całym pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś słodkiego. Najlepiej z dużą ilością czekolady.

James zaświecił duże światło, by łatwiej mogli coś znaleźć. I w tym momencie stała się rzecz, której żaden z nich się nie spodziewał.
- No, skandal! - Był to skrzek zaspanego skrzata, którego tak naprawdę bardziej irytowało zaświecone u góry światło niż nieproszeni goście. - Co wy tu robicie, łobuzy?!

James odwrócił się w kierunku, z którego dobiegł głos. Okazało się, że był to jakiś znany skrzat - którego Potter rzecz jasna nie znał - uwieczniony na tym obrazie i to jego zbudzili huncwoci.
- Pan wybaczy... - zaczął, lecz wnet uprzytomnił sobie, że zwrot "Pan" nie jest najlepszym na zwrotem dla skrzata. - Znaczy...Jakby tu...eee...

Skrzat z obrazu machnął ręką z irytacją, jakby cała ta farsa zanadto się przeciągała.
Syriusz zaraz zgasił światło pod sufitem i cała kuchnia pogrążyła się w mroku.
- Proszę sobie nie przeszkadzać... - podsunął Lupin, używając bezpiecznej formy bezosobowej.
- Ja sobie nie przeszkadzam, chłoptasiu! - usłyszeli z obrazu. - To wy mi przeszkadzacie!

I nagle zrobiło się cicho. Huncwoci zamilkli jakby się zmówili, choć niczego takiego nie ustalali. Czekali. Może skrzat po prostu niedowidzi - w końcu był już stary - i pomyśli, że się wynieśli, bo skutecznie ich spłoszył.

Potter nie sądził, by skrzat z obrazu ich znał. Zapewne nie był na bieżąco ze wszystkim, co dzieje się w Hogwarcie. Te stworzenia stroniły od ludzi i byłoby to mało prawdopodobne, gdyby komunikował się z czarodziejami z obrazów na terenie zamku. A ten jedyne informacje mógł zaczerpnąć z gabinetu dyrektora, gdzie miał - jak przewidywał James - swój drugi obraz. W końcu jakoś porozumiewał się z Dumbledorem, reprezentując stronę skrzatów w szkole.

Cisza przedłużała się, aż Potterowi zaczęło dzwonić w uszach. W końcu usłyszał szept Petera:
- Hej, jego tu nie ma!
Zaraz zaświecili swoje różdżki i oświetlili obraz. Był pusty. Spojrzeli po sobie, a na ich twarzach pojawiły się mroczne cienie. Nie musieli nic mówić, wiedzieli, że od tej chwili mają naprawdę mało czasu, by działać.

Przyjąwszy założenie, że skrzat ich nie rozpoznał, tylko udał się do dyrektora, nie powie mu, kto buszuje między garami. Jednak zapewne szybko tutaj powróci, by nie przepuścić ich tajnym przejściem. Peleryna też na niewiele by się zdała w tym wypadku: skrzat po prostu zablokuje przejście i cześć pieśni! Zresztą ich przepustka do nocnych harców - niewidka - nie pomogłaby im przy Dumbledorze, to jasne. Jeszcze by ją skonfiskował, więc wówczas jej użycie byłoby zwyczajnie głupie.

Istniała też inna opcja, bardziej prawdopodobna: dyrektor zorientuje się, że tylko oni mogli wpaść na taki pomysł i pośle kogoś, by sprawdził, czy są w łóżkach. Jeśli ich nie będzie - karę mają jak w banku, nawet jeśli nie znajdą ich w kuchni - nie zdołają wrócić do dormitorium niezauważeni. Jeżeli jednak uda im się wyjść przed powrotem skrzata (zakładając, iż ten przybędzie zaraz po rozmowie z Dumbledorem, by pilnować łobuzów), będą mieli szansę znaleźć się w łóżkach przed kontrolą.

Chłopcy zdawali sobie z tego sprawę. Wiedzieli, czym się je takie sytuacje, więc rzucili się na półki, w których mogły być ukryte łakocie.
- Szybko! - popędzali się wzajemnie. - Zaraz tu będzie!
- Mam coś! - rzucił Black, a reszta pognała w jego stronę.

Jedna z ogromnych lodówek, które stały w rzędzie pod ścianą świeciła otwarta na oścież. Już z daleka widać było, iż w całości służy do przechowywania ciast, tortów i innych słodyczy. A tych było w bród!
- O, ludzie! - Peter wydał z siebie cieniutki kwik radości. - Co bierzemy?
- Tylko żeby nie upaprać peleryny tymi masami...! - powiedział przezornie Lupin. - Niech każdy weźmie po trochu.

Syriusz jęknął boleśnie.
- "Po trochu"?! To dla mnie jak wyrok! Ja biorę ile wlezie! - i powiedziawszy to, sięgnął po leżący na suszarce nóż, a z szuflady wyjął papier śniadaniowy.
- Dobry pomysł - pochwalił Blacka Potter i wyjął cały czekoladowy torcik, dając do ukrojenia Syriuszowi.

Ten w mgnieniu oka, ze zręcznością zawodowca zanurzył nóż w masie, zagryzając przy tym w skupieniu dolną wargę. Odkrojony kawałek sprawnie zapakował w papier i już przed nim wylądował placek biszkoptowy z gęstą, śmietankową masą z bakaliami, polany czekoladą.
- Zaraz się roztopię... - szepnął do siebie, krojąc krzywo ogromny kawał ciasta. - Następny!

I tak chłopaki podsunęli mu z pięć różnych ciast i torcików. Sami zaś naładowali do papierowych toreb kilkanaście rodzajów drobnych ciasteczek. Były tam kruche przełożone konfiturą, rogaliki francuskie, babeczki z toffi oblane czekoladą, chrupiące orzechowe, z galaretką, z ptasim mleczkiem i owocami... Torby upchnęli do kieszeni szat.
- A teraz szybko, szybko, za obraz, póki nie ma tego zgreda! - zawołał James i pognał w stronę wyjścia.
- Ej... - usłyszeli obcy głos z kąta kuchni. I nie przypominał im on żadnego skrzata. To był jakiś uczeń.

Obejrzeli się za siebie i stanęli jak wryci. Potter miał wrażenie, że ktoś wmurowuje naprędce jego kończyny w podłogę.
- Mogę...eee... zabrać się z wami...? - usłyszeli chrapliwy głos.

Syriusz odwrócił się w stronę Jamesa. Tak, zdecydowanie odzyskali już zdolność myślenia, a nawet działania. Trzeba było wiać. I to czym prędzej.

James zamrugał. Wciąż nie mógł w to uwierzyć.
- A-ale... - zająknął się, po czym jakby otrząsnął się z amoku i podniósł głos. - Na litość! Co ty tu - do diabła - robisz, Smark?! Hę?!


-.-.-.-.-.-.-.-.-
I znów, dzięki Ani - pojawiło się to, co się pojawiło. Inaczej: pojawiło się bez tych wszystkich "drobiazgów" ^^. Dzięki ^^