Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] James Potter - Ostatnia szansa, rozdział XXXV (01.11.15 r.)

Dodane przez mooll dnia 28-08-2010 18:38
#114

ROZDZIAŁ XXIX



McGonagall westchnęła przeciągle i machnęła różdżką w stronę zbędnych papierzysk leżących na jej biurku. Te, w jednej chwili zamieniły się w miniaturowe wiatraczki. Kolejny ruch nadgarstkiem, a małe maszynki pofrunęły w stronę klasy, rozpierzchły się po całym pomieszczeniu i zawisły nad uczniami, obracając się rezolutnie.

Nauczycielka potarła skronie, a jej twarz wyrażała nie tyle ból, co zmartwienie.
- Jakbym ja miał do czynienia z takimi Gryfonami jak my, od razu zapisałbym się na terapię. - Syriusz skomentował zachowanie McGonagall, sięgając do torby po pergamin i pióro.

Potter zachichotał.
- Ja ją już podziwiam, że dała sobie radę tak długo... siedem lat, no, no, no...! - zacmokał z podziwem, nie patrząc na przyjaciela, po czym odwrócił głowę, kiedy ten jęknął przeciągle.
- No, ja się chyba utopię w babskiej toalecie...! - wybuchnął nieoczekiwanie Black, zwierzając się z tych intymnych szczegółów związanych z jego śmiercią. - Takiemu jak ja, zawsze wiatr w oczy...!

Black cały był w granatowym atramencie. Widocznie nie dokręcił słoiczka i wszystko, łącznie z niezapisanymi jeszcze arkuszami pergaminu, pokryte było ciemnymi plamami. James spojrzał pod krzesło. Z torby Łapy skapywała niebieska ciecz, tworząc na podłodze kałużę.
- Ojć... - wyrwało się Potterowi na pocieszenie.
- Nie pomagasz mi - zaskomlał Syriusz.
- Panowie! - McGonagall na pewno ma uszy pod zaklęciem dalekiego zasięgu, pomyślał James, kiedy nauczycielka zorientowała się, iż nie uważają. - Zajęcia z transmutacji rozpoczęliśmy już dobry kwadrans temu. Nie nadążacie za resztą z wypakowaniem potrzebnych rzeczy?
- Pani profesor... Bo ja tu miałem taką... hm... przygodę - odpowiedział Syriusz.
- Pańskie przeżycia związane z pana zainteresowaniami mnie nie interesują - odparła nauczycielka. - Co najwyżej fakt, iż zakłócają one przyswojenie wiedzy na mojej lekcji...

Syriusz przewrócił oczami, ale nie dał się wyprowadzić z równowagi. Chyba wiedział, że McGonagall też ma dzisiaj nie najlepszy dzień do cierpliwego znoszenia huncwotów.
- Jestem cały w tuszu - powiedział w końcu z nutą zniecierpliwienia, której nie udało mu się ukryć. - Czy mogę doprowadzić się do porządku?

Profesor McGonagall jedynie westchnęła z ulgą.
- Tylko nie w klasie. I proszę się pospieszyć.

Syriusz usiadł i zaczął się pakować.
- Idę do łazienki dziewcząt, gdzie Jęcząca Marta wykończy mnie samą gadaniną - szepnął do Jamesa, robiąc przy tym minę skazańca, którego właśnie opuściło poczucie sensu w życiu. - Zasnę wiecznie - rozmarzył się - co prawda nie w spokoju, ale w końcu.
- Daj se siana, stary... - skarcił go Potter.
- Ja nie jadam - odparował Syriusz i wyszczerzył się do przyjaciela. - Ale Rogasie ponoć ze smakiem...
- Panie Black, czemu jeszcze widzę pana w klasie? - dobiegł ich z katedry głos nauczycielki. - Jak już wspomniałam, dziś będą zajęcia powtórkowe. Powiem państwu, co potrzebujecie umieć na egzamin...
- To ja spadam - szepnął Black i skierował się w stronę wyjścia.

James uśmiechnął się do niego i westchnął. Evans wciąż się do niego nie odzywała. Nie mógł pojąć, dlaczego wszystkie baby są takie... obrażalskie! Jeszcze gotowa z nim zerwać z tego powodu! Jak znajdzie chwilę, będzie z nią musiał poważnie porozmawiać.

Spojrzał w stronę dziewczyny. Wyglądała jak zwykle przecudnie. Włosy upięła dziś w jeden gruby warkocz. A były piękne same w sobie. Uwielbiał ją obserwować, kiedy skupiona na zajęciach marszczyła lekko czoło lub brwi, przygryzając od czasu do czasu prawą stronę dolnej wargi. A jej usta...
- ...że nam pan Potter. - Z zamyślenia wyrwało go usłyszane jego własne nazwisko. - Zapraszam na środek.

James zamrugał. Niby co on tam na środku miał zrobić? Nie słyszał, co mówiła i nie miał bladego pojęcia, czego od niego chce. Chyba nie każe mu jakiś nowych rzeczy zamieniać, bo nie wiedział nawet jakie do tego byłoby zaklęcie... A nie chciał, w imieniu huncwotów, zarobić ujemnych punktów. Zawsze, jak któryś z nich obrywał, fala złych opinii zalewała dobre imię całej czwórki hucwotów...

Podniósł się ze swojego miejsca i ruszył w stronę katedry. Zdążył jeszcze w ułamku sekundy rzucić okiem w stronę ławki Evans. Nawet na niego nie spojrzała, co sprawiło, że poczuł lekkie ukłucie w klatce piersiowej.
- Zatem, jak już udało nam się ustalić, pan zamieniałby się w jelenia, mam rację? - usłyszał głos nauczycielki. Odniósł wrażenie, że postawiła akcent na "łby", wymawiając słowo "zamieniałby".

- Tak, to byłby jeleń - przytaknął chłopak, również nieznacznie akcentując ostatnią sylabę w słowie "byłby".

Już wiedział, czego od niech oczekiwała. Obawiał się, że zbyt doskonała zamiana może wywołać niepożądane skutki, jak na przykład podejrzliwe pytania i tego typu wątpliwe atrakcje.
- Zatem czekamy. Zobaczmy, jak dużo pan ćwiczył... - Na te słowa chłopak zmarszczył lekko brwi i spojrzał na nauczycielkę. Jednak jej wyraz twarzy niczego mu nie powiedział. Przez moment wydawało mu się, że McGonagall uniosła minimalnie jedną brew do góry, ona jednak doskonale maskowała swoje uczucia.

Uśmiechnął się blado do klasy i skierował różdżką na siebie.

Zamienić doskonale, czy nie zamienić..., myślał gorączkowo Potter. Oto durne pytanie.

Wypuścił szybko powietrze, myśląc Raz rogatemu śmierć i zmienił się w dorodnego jelenia. Jego sierść była lśniąca, szyja smukła, a poroże rozłożyste i mocne. Niejeden myśliwy określiłby go jako muzealny eksponat, mając na myśli sztukę idealnie nadającą się na wypchanie i postawienie jako książkowy egzemplarz. Rogacz prezentował po prostu piękny okaz tego gatunku.

Taka przemiana, doskonała w każdym szczególe, poruszyła nauczycielkę. Nawet ona przyłączyła się do oklasków, które zabrzmiały w klasie.

James rozejrzał się po wszystkich, zaskoczony ich spontaniczną reakcją. Gdzieś w środku zrobiło mu się przyjemnie ciepło, odczuł nawet lekkie wzruszenie. Dobrze, że miał sierść i nie musiał się martwić o to, że spłonie rumieńcem zakłopotania.

* * *



Huncwoci wybiegli na dwór zaraz po zjedzeniu obiadu.

Słońce rozlewało swoje promienie po błoniach, które o tej porze roku pokryte były jeszcze cienką warstwą śniegu. Tego marca dogorywający śnieg utrzymywał się wyjątkowo długo. Ale już niebawem całe błonia miała pokryć soczysta, zielona trawa i wtedy jeszcze bardziej nie będzie się im chciało uczyć.
- Już pachnie wiosną - zauważył Peter i zamknął oczy, wystawiając twarz do słońca.
- No - mruknął Syriusz. - A tu nam się każą uczyć! Sadyści, normalnie!

James roześmiał się.
- Normalnie, to ty powinieneś być koło Danielle - powiedział. - Szkoda, że nasz Lunatyk spędza ten czas samotnie w łóżku SS i nie może ci przemówić do rozumu.

Peter zachichotał pod nosem.
- Zgadzam się z Rogaczem - dodał od siebie.
- No to przyślijmy mu jakąś kobitkę, skoro taki on tam samotny... - Black ewidentnie chciał odwrócić od siebie uwagę, wykorzystując kwestię Lupina.
- Łapa, nie zmieniaj tematu! - skarcił kumpla Potter. - Znając Remusa, jestem przekonany, że on akurat świetnie da sobie radę. Nie to, co ty...
- A co ty mi tu sugerujesz?! - Syriusz aż nadął się z oburzenia. - Doskonale wiem, co należy zrobić...

James spojrzał na niego z politowaniem.
- W takim tempie, jakie zarzuciłeś, nie zejdziecie się z Danielle do końca świata - pokręcił głową Potter.
- Nie mów tak - poważnym tonem przystopował huncwota Pettigrew. - Teraz nie wiadomo, kiedy będzie koniec świata.
- No tak, cały nasz Ogonek - roześmiał się James. - Jedno jest pewne: Lupin teraz wypoczywa i ma wszystko, czego potrzebuje.

Syriusz tylko prychnął.
- Jeśli pani Pomfrey daje mu to wszystko, to, prawdę powiedziawszy, bardzo mu współczuję...!

Cała trójka zarechotała, po czym odezwał się Glizdogon.
- Łapa, ale James ma rację, wiesz? - starał się być delikatny.
- Jaaasne, on ma w ogóle wprawę - odparował ironicznie Black. - Zwłaszcza jeśli chodzi o sprawy damsko-męskie. Przez siedem lat biegałeś za tą panną, człowieku! - zwrócił się do Pottera. - I chcesz mi dawać radę, jak szybko zdobyć dziewczynę?! Masz pojęcie, jak to paradoksalnie brzmi?!

James pokręcił głową. Westchnął przeciągle, myśląc, że jego wybuch złości nikomu nie pomoże.
- Wyluzuj, ok? - spojrzał na Syriusza. - Nie bierzesz w ogóle pod uwagę takiego... przypadku, że uczę się na błędach?

Black szeroko otworzył oczy.
- Ho, ho! To taki przypadek jest do zrealizowania przez ciebie? Zaskakujesz mnie, chłopie! - Black stawał się coraz bardziej nieznośny. Potter nie wiedział, co mu się stało. Przecież niczego takiego nie powiedział!

James zatrzymał się na chwilę. Kiedy pozostali stanęli i spojrzeli na niego zaskoczeni, powiedział:
- Przeginasz, gościu. - Potter posłał kumplowi stalowe spojrzenie i zacisnął mocno wargi.

Nie daj się wyprowadzić z równowagi. To nie o to chodzi..., uspokajał się w myślach.

Na te słowa Syriusz prychnął kilkukrotnie.
- Weź się uspokój, Wąchaczu - dodał od siebie Peter.
- Co wy...? - Black przerzucał spojrzenia z jednego na drugiego chłopaka.
- Po prostu zacznij coś działać! - powiedział dobitnie James. - Myślisz, że mi, o-so-bi-ście, zależy na tym związku? A może według ciebie mam z tego tytułu jakieś korzyści?
- Nie... - odpowiedział cicho Syriusz. - Tylko...
- Dobra, wymówki zachowaj sobie na czarną godzinę, jak już będziecie razem - roześmiał się Potter. - A teraz zasuwaj do niej. Zaproś gdzieś, czy coś... Już raz się widzieliście...

Black skrzywił się nagle, jakby przyjaciel wypomniał mu coś wstydliwego i zaczął kręcić głową, by ten przestał.
- Eee... - bąknął. - Tak, ale... hm... Spotkaliśmy się, bo ona chciała, żebym jej oddał ulubioną maskotkę. Nie moją ulubioną, oczywiście, tylko jej - przewrócił oczami, widząc miny huncwotów.
- Powiedziała, że dla młodszej kuzynki, czy coś - tłumaczył się Black purpurowy na twarzy. - No i jej oddałem...
- Maskotkę...? - bardziej stwierdził, niż zapytał James.
- No... Taki kudłaty psiak z łatą na oku - potwierdził Black. - Nie chciałem, żeby wszyscy widzieli jak go jej oddaję, więc umówiliśmy się właśnie tam, gdzie nas zastaliście z Evans.
- Hm... - uśmiechnął się James. - To teraz weź ją na prawdziwą randkę. Podejdź do niej zaraz.
- CO?! - Syriusz energicznie zamrugał oczami. - Żartujesz?!
- No, już! Śmigaj! Tam siedzi - zawołał Potter i popchnął kumpla w stronę dziewczyny, wskazując głową kierunek.
- Idź, Syriuszu! - Z dopingiem dołączył się Peter.
- Ech... no dobrze. Spotkamy się na Zielarstwie - powiedział zrezygnowanym głosem, po czym odwrócił się i powoli, z widocznym wahaniem ruszył w stronę Danielle, siedzącej z Dorcas na murku.

Kiedy Black oddalił się, zadowoleni chłopcy pomaszerowali w stronę chatki gajowego.
- Chętnie spotkałbym się z Hagridem - powiedział James.
- To chodźmy.

Przez chwilę szli w milczeniu. Pottera świerzbił język. Teraz miał Petera na wyłączność i bardzo dogodne warunki, by zadać mu kilka pytań. W końcu odpowiedzi mogły rozwiać ich wszelkie wątpliwości!
- Zaczyna mnie martwić ta sprawa z jednorożcem - odezwał się w końcu. - Takie niewinne zwierzę! Takie szlachetne! A ktoś go... porwał.

Glizdogon zawahał się na moment.
- Jednorożca? - zapytał.
- No tak, to głośna sprawa... - ciągnął Potter.
- Ja słyszałem, że go zabito - sprostował Peter. - Na spotkaniu Klubu Ślimaka Slughorn nam o tym opowiadał.
Czyli zabito go. Potwierdził to nawet Slughorn..., zakodował w głowie James.
- Mówił wam coś więcej? - zapytał, udając średnie zainteresowanie, a raczej ciekawość.
- No... Ale nie mów nikomu... - poprosił Pettigrew. - Wziął jego krew. Wiesz, jakie ona ma właściwości, nie? A Slug jest pazerniakiem pierwszej ligi - roześmiał się, ale według Jamesa dość sztucznie.

I w tym Peter miał absolutną rację. Profesor eliksirów nie przepuściłby w życiu takiej szansy, która zdarza się naprawdę wyjątkowo rzadko.
- A skąd wiesz, że ją wziął? Wszystkim się pochwalił? - Potter nie mógłby w to uwierzyć. Pazerność pazernością, ale pozory, to jednak pozory: trzeba je było zachować, by nie stracić pracy. Krew jednorożca na własne potrzeby? Już widział minę Dumbledore'a. Nawet głupi by się zorientował, że coś tu śmierdzi...
- Eee... - zawiesił się Peter. - Nie... Tylko mi.

James wiedział, że to jego szansa.
- No, to gratuluję, że cię tak wyróżnił! - Potter starał się jak mógł, by jego reakcja wyglądała na bardzo szczerą.

I wtedy zauważył, jak Peterowi zrzedła mina. Coś, jak wymalowane na twarzy wyrzuty sumienia, kiedy uświadamiasz sobie, że żałujesz ukrywania czegoś w tajemnicy. Potter wiedział, że Glizdogon jest bliski powiedzenia mu tego. Zastanawiał się, czy jego teoria na temat Ogonka się sprawdzi. Chciał go czymś zachęcić.
- Coś się stało? - udał widoczne zatroskanie. - Powiedz!
- No... Właściwie... - zaczął, nie patrząc w oczy Jamesa. - To ja znalazłem tego jednorożca i powiedziałem o tym nauczycielowi... Chciałem to wykorzystać...
- Wykorzystać? - W tym momencie Potter nie musiał już grać. Był prawdziwie zaskoczony.
- No wiesz... Żeby się dostać do Klubu, to trzeba sobie na to zasłużyć... - mówił wstydliwym tonem.
- Chciałeś się tam wkupić? - zapytał James. - Ale czemu?
- Zawsze stoję w waszym cieniu... - powiedział, czerwieniąc się. - Chciałem, żeby mnie ktoś dostrzegł. A tam jest sama elita!

Potter prychnął. Elita, to huncwoci..., pomyślał ze złością. Poza tym, co to za czołówka, skoro nas w niej nie ma?!

Nie skomentował jednak wypowiedzi Petera w żaden sposób, żeby nie przerwać kumplowi wypowiedzi.
- No i wtedy widzieli mnie ci Ślizgoni... - bąknął. Przez całą rozmowę rozglądał się wokół lub patrzył pod nogi, ani razu nie spojrzawszy w stronę Jamesa.

No i jasne!, pomyślał Potter. Moja teoria się sprawdzi. Averusy i Smarkerusy widzieli go... To na sto procent oni kropnęli tego konia i zobaczyli Petera. A teraz czyhają na niego. Nie dziwota, że chłop rozgląda się, jakby miał manię prześladowczą...
- Rogaczu, spójrz tam! - wskazał głową Peter.

James odwrócił głowę. Pod drzewem siedziała Lily, zatopiona w lekturze. I zapewne nie miała zielonego pojęcia, że zbliża się do niej Smark.
- Oż ty...! - syknął i porwał się do biegu, zapominając kompletnie o Hagridzie i Peterze, który ruszył za nim.

Lekko zmachany, stanął niedaleko Evans, oddychając ciężko. Do tego czasu Snape zdążył podejść do dziewczyny i zacząć rozmowę, siadając obok niej.
- James, co ty tu... - Lily zauważyła Pottera, który jeszcze posapywał.
- To tak się wita miłość swego życia? - uśmiechnął się figlarnie, co kosztowało go sporo wysiłku w tej konkretnej sytuacji.

Evans pokręciła tylko głową.
- Tę przerwę spędzam z kimś innym, jak widzisz... - powiedziała sucho.
- Ach tak? - Ton głosu Jamesa stał się zaczepny. - Czyli mam rozumieć, że ci przeszkadzam?

Kipiało w nim jak w kotle. Czuł, że lada moment wybuchnie tutaj z jakąś wiązanką zaklęć.
- Trochę... - powiedziała złośliwie.

Czyli wciąż się wściekała. Obrażalska baba!
- Mogłabyś już przestać wydziwiać, wiesz? - wyrwało mu się. - Obraża się o wszystko. Takie są baby, Ogon - powiedział niby do Petera, ale nie zabrzmiało to naturalnie.
- James, chodźmy już, nie ma sensu jątrzyć tego... - cicho odpowiedział na to Peter.
- Racja. Chodźmy! - warknął Potter.

Chłopcy odwrócili się i odeszli bez słowa pożegnania.

Na swoje nieszczęście James zdążył usłyszeć głos Snape'a dochodzący z oddali:
- Że też widzisz w nim coś więcej, niż pustą głowę zapchaną śmieciami. Toto dąży tylko do uzyskania rozgłosu, sławy, jest super arogancki i egoistyczny... W tym waszym związku widzi tylko siebie!

Potter nie dał Evans zareagować na te słowa obrazy. W jednej chwili chwycił za różdżkę, odwrócił się i wycelował w Snape'a, zanim Glizdogon go powstrzymał.
- Petrificus Totalus!

Snape wydał okrzyk pełen cierpienia i runął w błoto jak długi. James wiedział, że porażenie ciała jest bardzo bolesne i w SS poleży kilka ładnych dni. Nie żałował tego, nawet jeśli miało go to kosztować widok bolejącej Lily, która z troską podbiegła do Snape'a i z czułością wymawiała jego imię.


-,-,-,-,-,-,-,-,-,-
Pojawia się kolejny rozdział, migusiem sprawdzony przez naszą kochaną Anię. "Dziękować!" ^^

Edytowane przez mooll dnia 29-08-2010 01:08